Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
009.

Say it ain't so
I will not go
Turn the lights off
Carry me home
Keep your lips still
I'll be your thrill
The night will go on
My little windmill


Głośna muzyka wypełniała przestrzenne pomieszczenie, wprawiając podłogę w niewielkie wibracje spowodowane nadmiarem basu z głośników. Ciepłe, spocone ciała ocierały się o przypadkowo napotkane osoby, poruszając rytmicznie biodrami w trans dźwięków. Bar kuchenny wypełniony był pustymi czerwonymi kubeczkami, kolorowymi drinkami z palemką oraz otoczony donośnymi rozmowami. A w tym wszystkim był i on — Dash Brooks. Ubrany w luźną czarną koszulkę, dopasowane spodnie i skórzaną skórę. Luźno oparty o ladę, z dłonią spoczywającą na zalanej whisky szklance z lodem, opuszkami palców wystukując tak dobrze znaną linie melodyczną od Blink 182. Wzrok miał zamyślony, nieobecny. Jakby conajmniej przed chwilą wciągnął długą krechę białego proszku, idealnie wyrównaną kartą lojalnościową z lokalnego spożywczaka i doprawił kolorową pigułką w kształcie misia, którą dostał w kiblu od kruczowłosej dziewczyny, której imienia za nic nie był sobie w stanie przypomnieć.
No co? Weekend był. Trzeba się było zabawić. I choć sam nie należał do imprezowych zwierzaków, których wszędzie pełno, pojawianie się na pojedynczych domówkach zawsze wspominał bardzo dobrze. Lubił niewiadomą, a przecież takie miejsca aż prosiły się o randomowe przygody. A i zawsze też jakieś darmowe ćpanie wjechało, co cenił sobie jeszcze bardziej.
Miał stałą strategię na tego typu eventy — zdobyć jak największą ilość alkoholu do jednego szkła, znaleźć w miarę ustronne miejsce, najlepiej takie dobre do obserwacji i zaszyć się tam większość wieczoru. Może mało towarzyski sposób na spędzanie imprez, jednak dla niego wręcz idealny. Bez zastrzeżeń. Tym razem padło na kuchnie. Ludzie przewijali się co jakiś czas, dolewając trunków do kolorowych kubeczków i od razu zmywali na parkiet. Coś pięknego. No wszyscy, oprócz ciemnowłosego chłopaka, który od jakiegoś czasu siłował się z litrową butelką tequili. Nie dawał za wygraną, walczył dzielnie, do tego stopnia, że sam Brooks opadł wygodnie na kuchenną wyspę, przekręcając lekko głowę i przyglądając się z wyjątkowym zainteresowaniem tej fascynującej scenie. I skłamałabym, gdybym napisała, że nie podobało mu się to, co widział. Z kieszeni kurtki wyciągnął prawie pusta już paczkę czerwonych Marlboro i leniwie umieścił jednego w ustach, nawet na moment nie spuszczając wzroku z pełnej emocji i wywołującej żyłki na czole scenie walki.
Musisz stuknąć od dołu — rzucił po chwili spokojnym tonem, przeszukując kieszeń w poszukiwaniu zapalniczki, zauważając w międzyczasie zdezorientowanie przypadkowego towarzysza — Butelkę. Musisz stuknąć od dołu, wtedy łatwiej będzie otworzyć — odpalił papierosa, wolną dłonią wskazując na szkło po brzegi wypełnione Tequilą. Chłopak jednak wciąż wydawał się zmieszany i nim zdążył jakkolwiek zareagować, Dash odepchnął się od chłodnego blatu, wolnym krokiem podchodząc do bruneta, w międzyczasie pozwalając sobie zlustrować go z dołu do góry, zatrzymując wędrówkę na ciemnych oczach. Ładnych oczach, trzeba było przyznać.
O tak — złapał za szkło, całkiem przypadkowo muskając przy tym skórę chłopaka, czując pod opuszkami wyjątkowe ciepło, a następnie odwrócił butelkę do góry nogami i nie spuszczając wzroku z poprzedniego celu, uderzył z otwartej dłoni w spód, wywołując donośne stuknięcie — Voilà — nie musiał nawet zbytnio się starać. Zakrętka po lekkim przekręceniu wręcz sama odskoczyła w dłoni, a na twarzy Dasha wymalował się pełen satysfakcji uśmiech. I proszę. Nie oddał mu jednak przedmiotu z powrotem. Nie tak od razu. Nie tak łatwo.
Z górnej szafki wyciągnął dwa kieliszki i niczym prawdziwy barman złapał je między palce, następnie przenosząc się ze wszystkim na wyspę, przy której jeszcze chwile temu samotnie sączył wysokoprocentowe trunki. Nalał do obu po równo.
Wybacz, nie będzie wykwintnie, bez soli i kwasku — skwitował, wykonując pewnego rodzaju teatralny ukłon, po czym podał chłopakowi jeden kieliszek — To co, za łatwiejsze do otwierania butelki? — wzniósł ten jakże żałosny toast i nawet na moment nie odrywając wzroku od ciemnookiego, przychylił szkło, zalewając gardło gorzką zawartością. Może jednak ten wieczór nie będzie tak nudny, na jaki się zapowiadał.

Gilbert Hargreeves
ambitny krab
Kasik#0245
robienie kawy — w hungry hearts
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
008
Co ja tu robię?
Chyba każdemu zdarzało się mieć momenty, gdy czuł się wyjątkowo odrealniony. Odczucie te mogło dopaść osobę, która wykonywała zwykłe czynności, jak robienie kanapki albo, gdy czekała na swój pociąg na dworcu pełnym ludzi. Bywały też takie chwile, które same w sobie, chociaż teoretycznie normalne, wciąż odbiegające od jakiejś normy, że aż mogło nasunąć się na myśli "czy to jest prawdziwe?". Przykładowo pójście do łazienki na imprezie, pływanie podczas deszczu lub powrót od koleżanki lub kolegi z nocowania.
Gilbert tak właśnie się czuł na imprezach - odrealniony. Był to jeden z powodów, dlaczego nie przepadał za nimi, bo nie lubił tego uczucia. Sprawiało, że jeszcze bardziej czuł się ze sobą nieswojo.
Wiedział, że jego mama i starsza siostra chciały dobrze, gdy obydwie wspólnymi siłami wywabiły chłopaka z pokoju i zaproponowały, żeby poszedł na imprezę. I najwyraźniej były wyjątkowo zdeterminowane, bo jak to tak, żeby licealista nie poszedł się wyszaleć i zrobić multum młodzieńczych głupot, które może zwalić na swój wiek? A przynajmniej z takiego założenia wyszły główne osoby zamieszane akcję "zabranie Gilberta na imprezę, żeby się wybawił i poznał kogoś nowego, a tak naprawdę będzie tylko podpierał ściany".
Chłopak naprawdę kochał swoją rodzinę, ale czasami też miał dosyć.
I niestety, ale taka domówka nie była czymś dla niego odprężającym. Nie tylko było dla niego za tłoczno i za głośno, ale też po prostu czuł się tak odrealniony i nie na swoim miejscu oraz inny od reszty, że było to po prostu niekomfortowe. I zamiast się bawić, chciał po prostu znaleźć jakiś cichy kąt i przeczekać wystarczająco długo, żeby potem nie słyszeć narzekań siostry, dlaczego tak wcześniej wyszedł. Co prawda nie bardzo rozumiał, czy miało to aż takie znaczenie w jej przypadku, bo gdy tylko weszli, ta znalazła swoich znajomych, do których pognała, zostawiając zmieszanego Gilberta samemu sobie.
I szybko wykorzystał to, żeby zaszyć się gdzieś, gdzie obecnie było mniej ludzi, a muzyka nie aż tak głośna. W duchu gratulował sobie, że po prostu wyszedł z domu tak, jak był ubrany, czyli w czarnej koszulce o jednym rozmiarze za dużym, z znanym nadrukiem "I want to believe" i luźnych, podwiniętych beżowych spodniach. Może nie prezentował się imprezowo, ale przynajmniej w tej całej niekomfortowej dla niego sytuacji, miał komfortowe ubranie, które nie kleiło się do jego skóry, gdy niejednokrotnie musiał przeciskać się między tańczącymi lub całującymi się w przejściu ludźmi.
Ostatecznie udało mu się dostać do kuchni i od razu westchnął cicho, czując małą ulgę, że może chociaż usłyszeć własne myśli. Wciąż czuł się za przeproszeniem chujowo, dlatego z determinacją sięgnął po pierwszą lepszą butelkę z alkoholem i z zadowoleniem zauważył, że była to tequila. I nie, nigdy jeszcze nie miał okazji jej pić, po prostu wysoka liczba procentów była obiecująca na to, że może nie będzie aż tak bardzo zwracał uwagę na dyskomfort.
Heh, czyli jednak może mieć coś po ojcu.
Niestety motywacja, by mimo wszystko mieć coś z tej imprezy, a dokładniej coś, co sprawi, że może poczuje się trochę bardziej rozluźniony, żeby ją znieść, nie pomogła w otwarciu butelki. Początkowo Gilbert był zaskoczony, że nie potrafi zrobić czegoś tak prostego, ale szybko poczuł się tym zirytowany i sfrustrowany, gdy kolejne próby kończyły się fiaskiem.
- Kurwa - cóż, przynajmniej nie było nikogo oprócz niego w kuchni, by być świadkiem tego smutnego widoku, prawda?
Taaak... fortuna dzisiaj nie sprzyjała Gilbertowi.
Hargreeves widocznie drgnął, zaskoczony, a nawet trochę wystraszony, gdy nagle usłyszał za sobą czyjś głos. Odwrócił się gwałtownie, czując się, jakby był złapany na gorącym uczynku, aczkolwiek nie miał żadnych powodów ku temu.
- C-co? - wydukał, nie rozumiejąc, o co chodzi nieznajomemu, bo był zbyt wybity z tropu, by załapać kontekst wypowiedzi. Mógł wyglądać nawet komicznie - jak sarna złapana w świetle reflektorów, ale po chwili zreflektował się. - Och - bąknął mało elokwentnie, gdy zrozumiał, że była mowa o butelce i o tym, jak łatwo można ją otworzyć. Jednak nie podjął się kolejnej próby, a po prostu stał z nią, zmieszany i obserwował blondyna, średnio pewny czy powinien coś jeszcze powiedzieć.
Nim jednak zdążył dojść do jakiejś konkluzji, nieznajomy podjął decyzję, podchodząc do niego, a Gilbert nie mógł zebrać się w sobie, żeby oderwać wzrok. Dopiero, gdy ich spojrzenia się spotkały, a Hargreeves z zaskoczeniem poczuł namiastkę motylków w brzuchu, szybko spojrzał gdzieś indziej, besztając siebie w duchu, co on odpierdala, że tak to ujmijmy.
Oddał butelkę blondynowi, czując, że ten "raczej" przypadkowo dotknął go i nie, wcale nie poczuł ciepła w miejscu kontaktu, (tak naprawdę to nawet też miał znowu wrażenie, jakby w jego brzuchu przez chwilę zatrzepotały motyle). Obserwował proces otwierania tequili i początkowo uparcie wpatrywał się w dłonie nieznajomego, ale czuł się obserwowany, więc mimowolnie podniósł oczu, żeby znowu nawiązać kontakt wzrokowy. Nie wytrzymał długo i nim uciekł spojrzeniem w bok, dostrzegł jeszcze uśmiech na twarzy blondyna.
Ładny
Gilbert zacisnął dyskretnie dłonie, wbijając we wnętrze dłoni paznokcie, zirytowany na siebie tym, że co on w ogóle sobie myśli. Chwilowy ból pomógł mu trochę zebrać myśli, co nie było łatwym zadaniem, bo Hargreeves miał wrażenie, że nagle miał jeden, wielki mętlik w głowie, a uporządkowanie go w tym momencie, graniczyło z cudem.
- W porządku, dzięki - odezwał się wreszcie i sięgnął po szklankę, chcąc się po prostu napić. Tak właściwie to najchętniej napiłby się i zapalił. - Pasuje - zgodził się z małym uśmiechem rozbawienia, chociaż nie mógł powstrzymać się od przewrócenia oczami. Ostatecznie przechylił szkło i zauważył, że blondyn wciąż go obserwuje. Tym razem, gdy pił alkohol, wytrzymał spojrzenie. Poczuł, że robi mu się cieplej, ale to była zapewne wina tequili.
- Ble - skrzywił się, gdy poczuł, jak wysokoprocentowy trunek drażni jego przełyk. I przypomniał sobie, dlaczego raczej unikał picia alkoholu. Inna sprawa, że nie grzeszył najmocniejszą głową, co zdecydowanie powinien mieć na uwadze, ale teraz był bardziej zdeterminowany, żeby chociaż przez chwilę mniej myśleć.
Odłożył szklankę i sięgnął do kieszeni po swoje papierosy. Wyszedł z założenia, że skoro nieznajomy przy nim palił, to nie będzie przeszkadzało mu, że i on to zrobi. Dlatego też wyciągnął fajkę i trzymając ją w zębach, zaczął szukać zapalniczki i tu pojawił się problem.
- Masz może ogień? - zapytał i spojrzał pytająco na "barmana". - W sumie wznosimy toast, a nawet nie wiem, jak masz na imię - zauważył, już czując się trochę luźniej, aczkolwiek wciąż blondyn powodował u Gilberta dziwne napięcie i chłopak nie był do końca pewien czy dobre, czy złe.

Dash Brooks
ambitny krab
Bojka#6766
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Nie przepadał za tequilą.
Osobiście wolał whisky, ewentualnie czystą, staroświecką wódkę. Z jakiegoś powodu meksykańskie trunki alkoholowe dziwnie na niego wpływały. A przynajmniej tak sobie tłumaczył te wszystkie razy, kiedy pijał Tequile i tego samego wieczoru podejmował najdurniejsze decyzje młodzianach lat. No cóż. Podobno człowiek reaguje inaczej na różne rodzaje alkoholi. I wcale by go nie zdziwiło, gdyby napój z agawy okazał się jego piętą Achillesa. Trudno. Niech się dzieje wola nieba.
Przełknął dzielnie zawartość, delektując się doskonale znanym paleniem w okolicy gardła, a następnie żołądka. Cieszył się tym. Smakował. Czego zdecydowanie nie można było powiedzieć o jego towarzyszu, którego wyraz twarzy mówił więcej niż tysiąc idealnie dobranych słów. Dash uśmiechnął się delikatnie, zaciskając mięśnie policzkowe. Chyba już coś było z nim nie tak, skoro nagle krzywiący się na alkohol chłopak wydał mi się wyjątkowo uroczy. Jak widać, tequila działa w najlepsze, a przecież zdążył wlać w siebie dopiero jeden kieliszek. Wskoczył na chłodny blat kuchennej wyspy, przyglądając się uważnie, jak ciemnowłosy wyciąga paczkę papierosów, męcząc się, by usadowić jednego w zębach. Skorzystał z tych niewielkich, lecz przydatnych ułamków sekund, by dokładniej przyjrzeć się personie, tak dobrze prezentującej się tuż przed nim.
Lubił zagadki.
Lubił obserwować ludzi.
Lubił odkrywać historię. Szczególnie te interesujące. A ta naprzeciwko, nie wiedzieć czemu, wydawała się wyjątkowo ciekawa.
Zazwyczaj bywał dobry w to całe czytanie ludzi, jednak z nim miał problem. Nie zdradzał zbyt wielu emocji. Próbował zachowywać spokój, być częścią imprezy, chociaż ewidentnie nie śpieszyło mu się, by zgarnąć butelkę i wrócić do znajomych, co równało się z jednym — chciał zostać. Może jedynie na chwilę. Krótki moment. Wymienić kilka zdać i oddalić w dalsze części domu, ale na razie zostać. I tyle mu wystarczyło. Niewielki znak. Może dopowiedziany przez samego siebie, wywołany nadmiarem prochów i alko, może faktycznie postawiony przez nieznajomego. Nieważne. Podjął wyzwanie, podpisując się pod nim mimowolnym uśmiechem, wbitym gdzieś w okolice kości policzkowych chłopaka.
Masz może ogień?
Krótkie pytanie, które wydawało się dotrzeć to jego uszu z lekkim opóźnieniem. Charakterystycznym lagiem, gdy ktoś tak bezczelnie zapatrzy się w jedno miejsce, na przykład na jasną twarz rozmówcy. Wrócił jednak czym prędzej do ciemnych oczu, przyglądając im się uważnie, jakby szukając dodatkowej głębi, schowanej gdzieś za pierwszym wrażeniem.
Mam — odpowiedział, unosząc do góry brwi i w tym samym czasie nachylając się mocno do przodu, by wylądować tuż przed chłopakiem. Umieścił w ustach własnego, ówcześnie odpalonego papierosa, a następnie ostrożnie i z wysoko wymierzoną precyzją, nakierował żar prosto na końcówkę drugiego peta. Nie śpiesz się, zabłagał w myślach, czując na skórze ciepły oddech. Samotny dreszcz zawędrował wzdłuż pleców, zwiastując gęstniejącą atmosferę. Czuł to. Czuł to zaintrygowane spojrzenie nieznajomego, napięte mięśnie wywołane nagłym zbliżeniem oraz lekko przyśpieszony oddech. I podobało mu się to. Chłonął chwilę. Zupełnie tak jak lubił najbardziej.
Zaczekał grzecznie, aż brązowowłosy w końcu odpali papierosa, po czym wyprostował się do pierwotnej pozycji. Przytrzymując fajne w ustach, złapał za już otwartą butelkę Tequili i ponownie zapełnił ich kieliszki.
Uważasz, że potrzebujemy znać swoje imiona, by wznosić toasty? — zapytał zaintrygowany, wrzucając kiepa do jednego plastikowych kubeczków z resztkami drinka, dochodząc do wniosku, że raczej już nikt nie będzie z tego pił, po czym ponownie zbliżając się lekko, podał zalany kieliszek chłopakowi — To mało o życiu wiesz, mój drogi — ujął w dłoń swój i nie czekając nawet na reakcje towarzysza, stuknął w jego szkło, sekundę później zerując całą zawartość — Otóż najlepsza w takich przypadkowych znajomościach jest niewiadoma — zaczął spokojnie, przyglądając się uważnie jego reakcji i tym samym delektując wyjątkowo ładnym kolorytem oczy — Wiesz, słodka tajemnica. Bez oczekiwań. Bez zobowiązań. Jestem Ja. Jesteś Ty. A co będzie jutro to nie wie nikt. To i tak zapewne nasze ostatnie spotkanie, więc pozwól chwili po prostu być. Pieprzyć imiona. Pieprzyć te wszystkie metki — mówił powoli, mrużąc oczy i przekręcając delikatnie głowę. Może trochę bez sensu. Może bez ładu i składu, jednak co można wymagać od wstawionego i naćpanego człowieka spragnionego przygody. Lubił bawić się chwilą. Ryzykować. Iść na żywioł. A nieznajomy przed nim właśnie stał się ofiarą tego całego procesu.
A teraz masz dwie opcje do wyboru — zagaił ponownie, nie czekając, aż ten opróżni swój kieliszek, ponownie napełniając swój po same brzegi. Uniósł szkło w geście toastu, jednak zamiast niego, złożył nowemu towarzyszowi niewinne ultimatum — Możesz zostać w tu w tej kuchni i krzywić się na procenty w samotności, albo pójść teraz za mną w wielką niewiadomą — zeskoczył z blatu, lądując tuż przed bladą twarzą, chłonąć nagłą bliskość. Lubił zaskakiwać. Sprawiało mu to niewyobrażalną przyjemność. Nie zmieniając położenia ciała, wypłynął ręką do tyłu, namierzając butelkę z alkoholem, obdarował nieznajomego ostatnim ciepłym spojrzeniem, po czym oddalił się w kierunku schodów prowadzących na górę, a następnie na wielki, przestrzenny płaski dach. Nie odwrócił się. Nie sprawdził, czy chłopak kroczył za nim. Wolał się zaskoczyć. Zabawa dopiero się zaczynała i szczerze mówiąc, straszna szkoda by była już ją kończyć.

Gilbert Hargreeves
ambitny krab
Kasik#0245
robienie kawy — w hungry hearts
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ach, mieć ten komfort, by móc powiedzieć, że tylko jakiś konkretny rodzaj alkoholu działał na niego. Niestety Gilbert nie był posiadaczem mocnej głowy i teoretycznie w ogóle powinien unikać alkoholu. Może raz na jakiś czas jakiejś słabsze trunki i też raczej w niewielkiej ilości. A jednak, wciąż dorwał się do całej butelki tequili, zachęcony wysoką liczbą procentów, w nadziei, że to skutecznie pomoże mu przetrwać hałas i tłok nieznajomych mu ludzi.
Cóż, z jednym z nich właśnie pił tą nieszczęsną tequilę. Tylko teraz pojawiało się pytanie - czy ten duet umili mu czas, czy wręcz przeciwnie? Może jedno i drugie albo coś zupełnie innego nastąpi?
Gilbert nie był pewny, ale miał dziwne przeświadczenie, że te spotkanie było początkiem czegoś, ale nie potrafił sprecyzować czego. I nawet nie chodziło mu stricte o nową znajomość, ale o to, że zostawi ona po sobie coś - myśl, która rozwinie inne, wspomnienie, które będzie wywoływać nowe uczucia - cokolwiek. I nie był pewien, jak dokładnie się z tym czuje. Hargreeves unikał nowości i zmian, zbyt źle mu się kojarzyły z nagłą wieścią o rozwodzie rodziców i jego konsekwencjami, które zaburzały stary, bezpieczny ład. Jasne, zmiany były potrzebne do rozwoju, a jednak wciąż na myśl o nich, szczególnie tych nagłych, miał wrażenie, jakby ktoś uderzył go w brzuch.
Mimo tego wciąż był w kuchni z blondynem, pił z nim i nawet jeśli czuł się zmieszany jego zachowaniem i uwagą, do której zdecydowanie nie przywykł, wciąż nie potrafił odejść.
A może nie chciał, tylko nie potrafił tego jeszcze samemu sobie przyznać?
Cokolwiek to było - został.
To lepsze, niż tłoczenie się między ludźmi. Zracjonalizował sobie, ale jednocześnie chciał dać sobie bezpieczną wymówkę, dlaczego to zrobił. Co jak co, ale Gilbert raczej stronił od nieznajomych i prowadzenia z nimi pogaduszek o wszystkim i niczym, których wręcz nienawidził. Normalnie pewnie nalałby sobie jeszcze dolewkę i znalazłby wymówkę, żeby odejść, ale na pewno nie żeby zostać. Cóż, ale to nie była do końca normalna sytuacja, a przynajmniej dla bruneta. Nie tylko czuł już wspomniane wcześniej zmiany, ale nie mógł ukryć, że blondyn emanował magnetyczną aurą. Ewentualnie ta jedna szklanka tequili dla Gilberta była wystarczająca, żeby mieć zwidy, ale to nie tłumaczyło, dlaczego blondyn już był hipnotyzujący zanim się napił.
Mogło to też wynikać z tego, że nieznajomy był zagadką dla Hargreevesa. Brunet non stop czuł na sobie spojrzenie, a zdecydowanie nie przywykł do takiej ilości uwagi. Owszem, peszyło go to i powodowało, że miał ochotę zwinąć się w kłębek, by być jak najmniej widocznym, bo nie tylko nie był to tego przyzwyczajony, ale również nie lubił być w centrum uwagi i to od najmłodszych lat. Szczęście w nieszczęściu, nie był na tyle wyrazisty, by ją przyciągać, a jednak wciąż miał wrażenie, jakby był wystawiony jak na jakimś talerzu i coraz trudniej było mu zachować w miarę swobodną postawę ciała, jakby wcale nie zauważał i nie czuł utrzymującego się spojrzenia blondyna. Dlatego też stanowił dla niego pewną zagadkę, bo cholera jasna, dlaczego tu jeszcze jesteś? Na pewno znalazłbyś tu kogoś ciekawszego do rozmowy, więc czemu tego nie zrobisz?
Gilbert uniósł brwi w niemym pytaniu, gdy blondyn nie kwapił się, żeby szybko użyczyć mu ognia. Jednak ta chwila czekania została szybko nadrobiona i Hargreeves zdecydowanie nie spodziewał się, że tak nagle nieznajomy się do niego zbliży. Zaskoczony, drgnął, gdy nagle miał przed sobą twarz blondyna i mimowolnie nawiązał z nim kontakt wzrokowy. Ponownie poczuł trzepot motylich skrzydeł w brzuchu i musiał wziąć głębszy wdech.
Uspokój się! Zbeształ siebie samego i po chwili stagnacji, w której zaskoczony, nie mógł oderwać wzroku od ładnych oczu blondyna, spojrzał w dół, na papierosa, tym samym przerywając kontakt wzrokowy, co ułatwiło mu skupienie się na odpaleniu swojej fajki.
Zignorował uczucie ciepłych polików, mając nadzieję, że nie jest szczególnie mocno zaczerwieniony, tak jak się czuł.
- Dzięki - powiedział bezwiednie, raczej z wyuczonej grzeczności, niż tego, że tak autentycznie czuł. Na to był na razie zbyt roztargniony, a w głowie miał zbyt duży mętlik. Mocne zaciągnięcie się papierosem trochę pomogło mu w odzyskaniu równowagi.
Pytanie blondyna spowodowało, że zmarszczył brwi, zastanawiając się. Odruchowo chciał powiedzieć "tak", ale tak naprawdę nie potrzebował jego imienia do wznoszenia toastów. Po prostu chciał wiedzieć, dla siebie. Najwyraźniej brak natychmiastowej odpowiedzi Gilberta został opacznie zrozumiany, ale nie zamierzał go poprawiać. Za to nie mógł powstrzymać się od krzywego uśmiechu.
- Nie wyglądasz na kogoś dużo starszego ode mnie, żeby jakoś szczególnie więcej wiedzieć o życiu - zauważył, ale kto wie? Może się mylił? Wciąż, nawet jak był starszy, pojawiała się też kwestia bagażu doświadczeń. A może po prostu nieznajomy miał taką manierę, by "poetycko" się wypowiadać? Oczywiście Gilbert nie mógł wiedzieć, ale pojawiła mu się w głowie myśl, że może natrafił na artystyczną duszę. I nawet jeśli nie przeczył, że był jakiś sens w tym, o czym mówił jego towarzysz, wciąż trudno było brunetowi ot tak, po prostu być, gdy miał racjonalne podejście do spraw i rzeczywistości. U niego wszystko miało mieć jakiejś logiczne powody, dlatego miał niejednokrotnie problemy z cieszenia się chwilą czy też zrozumieniem emocji, szczególnie własnych.
Jednak dzisiaj wydawało mu się, że chyba byłby w stanie "chwycić dzień", jak zalecał John Keating z "Stowarzyszenia Umarłych Poetów".
Nie podjął od razu decyzji. Na początku obserwował uważnie blondyna, który znowu skrócił dystans między nimi. Gilbert przezwyciężył chęć uniknięcia nawiązania kontaktu wzrokowego i spróbował znaleźć jakiś sygnał, że propozycja starszego chłopaka jest tylko żartem lub zwykłą uprzejmością, a nie poważnym zaproszeniem. Niczego takiego się nie dopatrzył, a zamiast tego zauważył ciepłe spojrzenie, które całkowicie rozwiało jego wątpliwości. A to spowodowało, że Gilbert był jeszcze bardziej zdumiony, a nieznajomy - większą zagadką.
- Będę tego żałować - stęknął cicho do siebie i duszkiem wypił zawartość szklanki, a w połowie wypalonego papierosa zgasił w pierwszym lepszym czerwonym, plastikowym kubeczku. Szkło zostawił w kuchni i poszedł za blondynem na płaski, przestrzenny dach, korzystając z chwilowej odwagi spowodowanej alkoholem.
Naprawdę będę tego żałować. A mimo tego wciąż poszedł, chociaż teraz nie miał żadnego logicznego powodu, by to robić. Po prostu chciał, zaintrygowany i jeszcze odważny, dzięki tequili.
Podmuch świeżego powietrza kojąco ochładzał rozgrzaną skórę, aczkolwiek wciąż byli w Australii, więc noc była ciepła. To było przyjemne, a na pewno przyjemniejsze, niż zaduch panujący w środku domu.
- Mam nadzieję, że ta wielka niewiadoma nie będzie polegała na zeskakiwaniu z dachu? - zwrócił się do blondyna, gdy podszedł do niego. Spojrzał też na niego uważnie, bo nawet jeśli pytał żartobliwie, wciąż nie wiedział, do czego byłby zdolny jego towarzysz.
Jednocześnie sięgnął po butelkę tequili, bezsłownie prosząc, żeby blondyn mu ją podał. Czuł się już mocno rozluźniony po dwóch szklankach, ale wciąż czuł, że miał ochotę na więcej, żeby chociaż przez trochę mniej myśleć. Chwilowa odwaga już mu minęła i znowu był nieswoi.
Jednak wciąż - podjął decyzję.
Mimowolnie też spojrzał ku niebu i z zadowoleniem zauważył, że nie było dzisiaj chmur, a gwiazdy były widoczne. Nie mógł powstrzymać małego uśmiechu, który zawsze pojawiał się u niego, gdy patrzył na rozgwieżdżony nieboskłon i odruchowo próbował znaleźć kilka znanych mu gwiazdozbiorów, na chwilę zapominając, że znajdował się na dachu z blondynem. Grunt, żeby nie zrzucił go z dachu, o!

Dash Brooks
ambitny krab
Bojka#6766
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Nie.
Nie było w tym sensu.
Nie było w tym ładu.
Nie było w tym żadnego większego planu, czy celu.
Dash po prostu był. Trwał zamknięty w chwili, którą sam z sekundy na sekundę sobie stwarzał. Nie planował iść na dach, tak samo jak nie planował pić chłodnych szotów Tequili z nieznajomym przy wyspie w kuchni. Lubił się zaskakiwać, lubił nie mieć w swoim zachowaniu najmniejszej logiki. Szczególnie kiedy w ciele miał kilka kresek koki, dwa jointy i z pół litra wódki. Wtedy nawet nie było co błagać o logikę i jakikolwiek sens.
Wyszedł na dach spokojnie. Leniwym krokiem wykonał kilka ruchów w stronę krawędzi, podziwiając rozświetlone Lorne i jej ciągnący się w nieskończoność ciemny horyzont. Światła latarni ostro padały na puste ulice, w domach zapalone było jedynie co czwarte okno, a cichy szum fal połączony z imprezowym gwarem na dole idealnie blindował się w uszach. Delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy do tego akompaniamentu, dołączyły również niepewne kroki nowego towarzysza. Zaskoczył się. Pozytywnie. Nie spodziewał się zobaczyć go tu na górze. Nie od razu. Nie wyglądał na takiego, co podejmuje wyzwania. A jednak. Ciepły wiatr roztargał skręcone włosy, odsłaniając czoło Dasha w całości. Dłonie oparł o niewielką belkę tuż przy krawędzi, w tym samym czasie, wsłuchując się w męski głos nabierający na sile. No chodź, zachęcił w myślach, na twarzy ujawniając jedynie delikatny uśmiech.
Nie mam nic przeciwko, ale to dopiero na koniec — rzucił zaczepnie, wciąż w pełni skupienia oraz podziwu, spoglądając na uśpione miasto — Nie można pozwolić nocy się zmarnować, jak i tej wspaniałej butelce Tequili. Wpierw należy wyzerować — uniósł szkło w ramach toastu i zbliżył do ust, wlewając niewielką ilość odpowiadającą półtora kieliszka prosto do gardła, pozwalając, by charakterystyczne palenie otuliło klatkę piersiową. Następnie zgodnie z prawami kultury osobistej, podał nieznajomemu butelkę, zachęcając do wtórnego toastu. W końcu picie w pojedynkę nie było niczym przyjemnym. Każdy wiedział, że alkohol najlepiej smakował w towarzystwie.
Spojrzał na chłopaka, wyłapując w tym wszystkim niewielki błysk w oku. Podążył za jego norm patrzenia, by finalnie ujrzeć rozgwieżdżone niebo. Było wyjątkowo czyste, niczym łza. Bez zbędnych chmur, które przysłaniałyby jego naturalne piękno. Ponownie uśmiechnął się głupio pod nosem.
Piękne, co? — wycofał się powoli do tyłu, aż jego plecy nie spotkały się z chłodną ścianą. Osunął się powoli na podłogę, prostując nogi w kolanach. Wciąż zafascynowanie wpatrzony w to wyjątkowe zajwisko, cicho pragnąc, by ciemnowłosy towarzysz momentalnie znalazł się tuż obok niego.
Znasz się na gwiazdach? — spytał zaciekawiony. Sam wiedział niewiele. Jakoś nigdy nie potrafił ich od siebie odróżnić. Jedynie jak prawie każdy człowiek umiał wskazać gwiazdę polarną oraz ewentualnie wyruszyć na poszukiwania małego wozu. Nic poza tym. A szkoda. Bo trzeba przyznać, że nie było na świecie nic piękniejszego niż widok świecących gwiazd na czystym niebie. No może jeśli by jeszcze dodać do tego doborowe towarzystwo, to może wtedy było minimalnie jeszcze lepiej.
Podobno kiedy patrzymy na gwiazdy, to patrzymy w przeszłość. W końcu potrzeba milionów lat, aby ich światło dotarło tu do nas — powiedział, co wiedział, wyciągając otwartą dłoń przed siebie, pragnąc ponownie zalać gardło gorzkim trunkiem — Chociaż jak mam być szczery, teraźniejszość też wcale nie wygląda najgorzej — przekręcił głowę, dając brunetowi uśmiechnięte spojrzenie, wręcz wyzywające. Nie krył się z własną fascynacją. Pokazywał ludziom, gdy byli w jego strefie zainteresowań. Nie bał się otwartego flirtu. Nie bał się przedłużonych spojrzeń, przyśpieszonego oddechu i tego przyjemnego ciepła w okolicach brzucha. Co więcej, pragnął tego. Coraz więcej i więcej.

Gilbert Hargreeves
ambitny krab
Kasik#0245
robienie kawy — w hungry hearts
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Pewnie w tym też tkwił magnetyzm artysty - to, że sprawiał wrażenie nieuchwytnego. Jak chwila. Łatwo było rozpamiętywać albo wybiegać myślami w daleką przyszłość, ale sztuką było cieszenie się ulotnym momentem. A takie właśnie miał teraz wrażenie Gilbert, gdy zbliżał się do blondyna na dachu - jakby właśnie miał zaraz rzeczywiście cieszyć się tym, co się dzieje tu i teraz i niczym innym. Nie było ważne, co się stało i co się stanie. Właśnie pił tequilę z nieznajomym na dachu na jakiejś imprezie, przed nimi było uśpione miasto, a nad - rozgwieżdżone niebo.
Teraz Gilbert rzeczywiście czuł, jakby był zamknięty w teraźniejszości.
Brunet również pozwolił, żeby ciepły wiatr potargał mu włosy, czując się momentalnie lżej i przyjemniej, gdy nie siedział uwięziony w czterech ścianach, muzyka ogłuszała go, a tłum ludzi przytłaczał. Teraz było mu przyjemnie i gdyby mógł, przeczekałby tu całą imprezę. Nie sądził, żeby jego siostra, porwana przez jej znajomych i zabawę, szukała go. To był ten plus. Skoro już znalazł się w niekomfortowej dla niego sytuacji, to przynajmniej w tym wszystkim miał dowolność tego, jak mógłby ją przeżyć.
Wybrał pójście na dach za nieznajomym.
- Ma sens - przyznał z cichym śmiechem w głosie, a na jego twarzy był lekki uśmiech. Spojrzał na uśpione Lorne Bay, które teraz miało zupełnie inny klimat, niż w ciągu słonecznego dnia. Gilbert szczerze wolał te oblicze, dlatego też lubił nocne spacery. Wtedy było wszystko inne i nie wszyscy mogli tego doświadczyć, co tylko dodawało im uroku.
Hargreeves odebrał butelkę od blondyna i bez zawahania wypił resztkę tequili, która pozostała. Było to dla niego zbyt duża ilość jak na raz, ale wciąż dopił i wciąż palił go przełyk, a w środku poczuł rozlewające się ciepło. Nie mógł powstrzymać lekkiego skrzywienia.
- Ugh, jak ty to możesz pić z kamienną twarzą? - bardziej głośno myślał, niż autentycznie pytał, ale może zostanie wtajemniczony w sekrety atrakcyjnego sposobu spożywania alkoholu? Czy jest jeszcze jakaś nadzieja dla Gilberta, czy już jest spisany na straty?
- Tak, to prawda - zgodził się, nie odrywając oczu od rozgwieżdżonego nieba. Było hipnotyzujące - gdy raz się na nie spojrzało, trudno było oderwać wzrok.
Trochę jak ten nieznajomy.
Nastolatek odruchowo dosiadł się do blondyna, opierając się wygodnie o ścianę. Delikatnie odłożył już pustą butelkę tequili na bok i błądził spojrzeniem po nieboskłonie. Pytanie towarzysza przywołało go trochę na ziemię.
- Tylko trochę - przyznał szczerze z skrępowanym uśmiechem. - Znam parę gwiazdozbiorów. Tam przykładowo masz Krzyż Południa - Gilbert wyciągnął przed siebie rękę i zaczął pokazywać nieznajomemu gwiazdy, łącząc je niewidzialną linią. - Oktant. Tam Ptak Rajski i Trójkąt Południowy. Jednak równie dobrze możemy tworzyć własne gwiazdozbiory, trochę jak w "Pięknym Umyśle" - zaproponował luźno, bo przecież ostatecznie kto im zabroni? Dawniej, w Starożytności, ludzie to zrobili i stworzyli do nich historię, teraz oni mogą to zrobić - dwójka młodych ludzi na imprezie, którzy rozpili tequilę na dachu. - Na przykład to... będzie ptak kiwi - zdecydował brunet, gdy znalazł gwiazdy leżące obok siebie, więc po tym, gdyby połączyło je się linią, utworzyłby się w miarę okrągły kształt. Swój autorski gwiazdozbiór pokazał blondynowi, ale szybko się zreflektował. - Wybacz, to pewnie głupie - mruknął mimowolnie i zamilkł na chwilę, po prostu patrząc na niebo. Możliwe, że jego obawy, co do oceny jego pomysłów były niesłuszne, ale zbyt wiele razy spotykał się z niepochlebnymi reakcjami odnośnie jego zainteresowań, że po prostu już wolał się nimi nie dzielić, niezależnie od tego czy były mniej lub bardziej typowe. Lepiej było siedzieć cicho, tak sobie mówił i wypracował ten system obronny, którego nie dało się od tak przełamać.
- Pewnie sporo z nich już nie istnieje - zgodził się z starszym od niego chłopakiem i Gilbert musiał przyznać, że zawsze go to zadziwiało. Może nie miał umysłu do nauk ścisłych, ale wciąż potrafił dostrzec piękno tkwiące w tym matematyczno-fizycznym świecie i to, jak działa. Coś, co wydaje się niemożliwe, nagle staje się rzeczywistością, logicznie wyjaśnioną.
Brzmiało to trochę jak magia.
- Tak, ma w sobie sporo uroku - kiwnął głową, gdy udało mu się wreszcie oderwać wzrok od nieba i zerknął jeszcze na nieliczne światła uśpionego Lorne Bay. Jednak poczuł na sobie spojrzenie blondyna, wręcz jakby miało zostawić na jego skórze ślady. Również odwrócił głowę w jego stronę, momentalnie czując jak jego serce mocniej zabiło.
Wow, blisko!
Nie zdawał sobie początkowo z tego sprawy, ale nie usiadł daleko od blondyna, tak skromnie ujmując. Dopiero teraz, gdy nawiązał z nim kontakt wzrokowy, zauważył też to, jak niewielka odległość ich dzieliła i szczerze nie wiedział, co z tym zrobić. Nie powinien siedzieć tak w miejscu - to było wręcz przytłaczające, ale wciąż nie potrafił się zdobyć na to, żeby chociaż trochę bardziej się odsunąć, a poza tym... czy tego chciał?
- Ale nie potrafię jej zrozumieć - dodał, trochę ciszej, bo miał wrażenie, że normalna głośność naruszyłaby atmosferę.
Czego nie potrafił zrozumieć? Teraźniejszości? To, co właśnie się działo? To jak reagował i czuł się? Dlaczego w ogóle tu był i dlaczego sam nieznajomy wciąż tu z nim był? Jego?
Pewnie chodziło mu o wszystko po trochu i naprawdę miał mętlik w głowie, gdy znowu z zaskoczeniem poczuł te motyle w brzuchu, szybciej dudniące serce i uderzenie ciepła na twarzy. Tego było dużo. Za dużo. To było przytłaczające i trochę nawet przerażające, bo nie rozumiał, co się dzieje, ale nie chciał, żeby to się skończyło, cokolwiek to było.
Dlatego nie odwrócił teraz oczu, a odwzajemnił się przenikliwym spojrzeniem, jakby nieznajomy miał skrywać wszelkie odpowiedzi na jego pytania i wątpliwości. I nawet jeśli ich nie znalazł, to zauważył coś innego. Jego towarzysz był otwarty i nawet, jeśli Gilbert nie potrafił nazwać tego, co zobaczył, to poczuł mrowienie przebiegające po jego kręgosłupie, bo to było dziwnie surowe, tak odmienne od jego spokojnej i skrytej postawy.
I to było fascynujące.

Dash Brooks
ambitny krab
Bojka#6766
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Jak ty to możesz pić z kamienną twarzą?
Uśmiecha się delikatnie na tą niewielką uwagę, wypuszczając na twarz szereg równie ułożonych dołeczków. Jak może tak pić? Może kwestia przepicia. Czystego wypalenia gardła i tym samym znieczulenia na gorzkie smaki. Nie jest w stanie tego wytłumaczyć. Sam chciałby znać odpowiedz, a tym bardziej widzieć w tym coś dobrego. W końcu brak poczucia alkoholu wcale nie świadczy dobrze o człowieku, czyż nie? Świadczy o wieloletniej praktyce, czystym zagubieniu i braku umiaru, który zazwyczaj prowadzi tylko i wyłącznie do pieprzonych kłopotów. A przynajmniej zawsze prowadzi właśnie jego. Tak jak w tej chwili. Tu. Na dachu. Bo przecież nikt nie wmówi mu, że moment, który dzielą, zakończy się na wyzerowaniu flaszki i grzecznym odejściu do domu. Czyż nie?
Poprawia się wygodnie, gdy tylko tajemniczy nieznajomy dołącza miejsce obok. Zaciska mocniej butelkę po tequili, ponownie przechylając do gardła i wlewając w siebie kolejne wysokie procenty. Czy przesadza? Zdecydowanie. Czy ma zamiar przestać? Absolutnie nie. Opiera głowę o chłodną ścianę i spogląda w gwieździste niebo. Na moment zastanawia się jak to możliwe, że mamy coś tak pięknego nad głową każdego jebanego dnia, a jednak tak rzadko zwracamy na to uwagę? Nie może dojść do tego, jak ludzie z czasem tracili chęć odkrywania świata i cieszenia się jego darami. Zupełnie jakby dookoła istniała tylko praca, rachunki do opłacenia i dzieci do spłodzenia. Nienawidzi tego świata. Za to, jak płytki się stał. Fałszywy. Czego zdecydowanie nie może powiedzieć o swoim dzisiejszym towarzyszu, bo w nim jak na razie widzi wszystko, co najlepsze. Wsłuchuje się z zainteresowaniem w opowieść o gwiazdach, dzielnie wodząc wzrokiem za dłonią chłopaka.
Czekaj, czekaj, gdzie ten trójkąt? — dopytuje, wysuwając w górę własną dłoń i muska nią ciepłą skórę nieznajomego — Tu? — upewnia się, sunąć palcami wzdłuż nadgarstka. Długo. Leniwie. Powoli. Zupełnie tak, jak lubi najbardziej. Nie śpieszy się. Wychodzi z założenia, że skoro ręką wciąż widniała w powietrzu, druga strona wcale nie miała nic przeciwko, co tylko jeszcze bardziej podjudzało przyjemne mrowienie w okolicy brzucha.
Chłopak dzieli się swoimi własno stworzonymi konstelacjami gwiazd, a Dash już dawno przestał spoglądać w tym wszystkim na gwiazdy. Zamiast tego przenosi spojrzenie na drobną twarz, z zafascynowaniem wpatrując się, z jak wielkim zaangażowaniem brunet mówi o migoczących na niego światełkach.
Ptak kiwi? — odzywa się po chwili, unosząc wysoko lewą brew w geście rozbawienia — Piękny — dodaje w końcu, chociaż nie do końca wiadomo czy wciąż komentuje nowo stworzony zlep gwiazd, czy może chłopaka, którego ma tuż na wyciągnięcie ręki. Wiatr delikatnie zawiewa, unosząc w górę blond loki i chłodząc twarz, przynosząc mu tym samym chociaż chwilę wytchnienia. Odkąd wypili pierwszego szota, atmosfera robiła się gorąca, jednak teraz, gdy tak spogląda w ciemne oczy towarzysza, ma wrażenie, że rozpoczął się najcieplejszy dzień lata w historii Lorne. Pieprzona Sahara, przed którą nie ma schronienia.
Tak, ma w sobie sporo uroku.
Nie pomagasz, przeklina w myślach, w tym samym czasie na twarzy malując delikatny uśmiech. Rzuca mu zaintrygowane spojrzenie. Nagle chciałby wiedzieć wszystko. Co uważa, co czuje, o czym myśli. Wszystko. Nie ma jednak na tyle wlane w beret ani własną naturę, by zasypać nieznajomego pytaniami, na które zapewne i tak nie ma ochoty odpowiadać. Postanawia jednak podebrać w minimalnym stopniu rozmowę.
Uroku? — dopytuje, zbliżając się nieco bardziej, zahaczając kolanem o udo towarzysza — A gdzie dokładnie widzisz w tym wszystkim urok, co? — przechyla powoli głowę, rzucając chłopakowi wyzywające spojrzenie. Podjudza go do odpowiedzi, sam rozpraszając zmysły kolejnym zbliżeniem. Oczy świdrują po twarzy, studiując każdy centymetr smukłej szczęki, niewielkich pieprzyków, dużych oczu i ust, których nagle pragnie posmakować.
Nie rozumiesz? — powtarza po części jego stwierdzenie, unosząc dłoń do twarzy chłopaka, opierając smukłe palce tuż przy karku, po którym powoli wyznacza tylko sobie znaną trasę. Czuje pod opuszkami przyśpieszony puls nieznajomego — To może trzeba ci pomóc — stwierdza ledwie słyszalnie, skracając dzielące ich centymetry do milimetrów. Jest blisko. Czuje to. Czuje jego oddech na swojej skórze. Czuje, jak klatka piersiowa unosi się zdecydowanie za szybko, a spojrzenie goni nerwowo między oczami a rozchylonymi mimowolnie wargami. Chłonie tę chwilę. Chłonie w całości. Oszalał? Chyba tak.

Gilbert Hargreeves
ambitny krab
Kasik#0245
robienie kawy — w hungry hearts
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Może Gilbert nie dostał odpowiedzi na swoje pytanie, tym samym zyskując tajemną wiedzę, jak wyglądać atrakcyjnie podczas picia, ale za to dostał coś o wiele lepszego. To było nieuprzejme, tak bezczelnie zagapić się na czyjąś twarz, ale Hargreeves nic nie mógł poradzić, gdy zobaczył ładny uśmiech blondyna, który spowodował, że znowu poczuł trzepot motylich skrzydeł. Nie mógł też nic poradzić, gdy odruchowo odwzajemnił się podobnym, czując się trochę jak idiota, ale o dziwo, to nie było złe uczucie. Może i się ośmieszał, ale cholera jasna, dawno nie czuł się tak lekko. Normalnie stresowałby się czy przypadkiem nie jest niezręczny, ale wyjątkowo teraz takie zmartwienia nie kotłowały mu się w głowie.
Wszystko było dziwnie naturalne i po prostu dobre.
Może już za dużo wypił?
Cokolwiek (lub ktokolwiek) powodowało, że tak się czuł, nie chciał, żeby się kończyło. Było mu przyjemnie, gdy siedział tak z nieznajomym na dachu i rozmawiali o gwiazdach. I to było nawet zabawne, jak w tym codziennym pędzie zapominało się o takich pięknych rzeczach, jak niebo pełne gwiazd lub urokach takich przypadkowych spotkań. Gilbert niestety często należał do grona tych osób, niesiony codzienną rutyną, zastanawianiem się czy jego rodzina czegoś nie potrzebuje, a jak tak, to jak może im pomóc i bujaniem w obłokach o rzeczach mniej i bardziej fantastycznych. Często wyobrażając sobie piękne rzeczy, zapominał o tym, że te już istnieją. Jednak, gdy udawało mu się chociaż na chwilę zatrzymać i po prostu cieszyć się teraźniejszością, tak jak to teraz robił z nieznajomym, to czuł się jak dziecko, które dopiero poznawało świat i chłonęło wszystko jak gąbka.
Pytanie blondyna powoduje, że Hargreeves przestaje łączyć gwiazdy niewidzialną linią, gotowy, by lepiej pokazać dany gwiazdozbiór. Jednak nagłe nawiązanie kontaktu fizycznego wyprowadza go z równowagi - trochę głośniej bierze wdech, dotknięta dłoń drga jak spłoszony kot, a druga zaciska się, gdy Gilbert miał wrażenie, jakby przez jego ciało przeszedł impuls elektryczny. Zacina się na chwilę, mając zbyt duży mętlik w głowie, by móc rozsądnie dokończyć opowiadanie, gdzie znajduje się gwiazdozbiór. Jednak nie cofa ręki - ta wraca na swoje miejsce, utrzymując kontakt fizyczny z blondynem i wreszcie po chwili dokańcza pokazywanie Trójkąta Południa i opuszcza potem dłoń, wolno i niespiesznie, chcąc przedłużyć dotyk. Gdy ten znika, Gilbert ma wrażenie, jakby dotknięta skóra mrowiła od ciepłego śladu.
- To nazwa robocza - stwierdził z cichym, skrępowanym śmiechem, ale rozluźnił się trochę, gdy blondyn w żaden sposób nie wyśmiał jego pomysł. Może nie przykładał do niego większej uwagi, ale to akurat nie przeszkadzało brunetowi.
A potem zapomniał o gwiazdach, kiedy nawiązał kontakt wzrokowy z blondynem.
Można śmiało nazwać go banalnym, ale naprawdę miał wrażenie, jakby wszelkie racjonalne i składne myśli zniknęły z jego głowy, a zamiast tego stał się jednym, wielkim bałaganem.
Nie podejrzewał, że odległość między nim a nieznajomym zostanie jeszcze zmniejszona, ale właśnie starszy mężczyzna udowadniał mu, jak się mylił. Poczuł kolano na swoim udzie i ruch po swoim boku.
- W moim ptaku kiwi widzę sporo uroku - odparł i pomimo tego, że serce biło szybko i głośno i czuł się wyjątkowo czerwono, zdobył się na zaczepny uśmiech i wytrzymał wyzywające spojrzenie towarzysza i nieskromnie uważał, że należy mu się za to nagroda, bo to nie było łatwe zadanie. - Widzę w tym, co przede mną... - i urwał, bo blondyn jeszcze bardziej się zbliżył, praktycznie prawie znajdując się przed Gilbertem.
I na tym skończyłaby się chwilowo zebrana trzeźwość, by jakoś błyskotliwie odpowiedzieć na pytanie towarzysza.
"Nie rozumiesz?" Brunet nie wiedział czemu, ale poczuł, jak przez jego ciało przebiega dreszcz i choć w zamiarach blondyna nie powinno to brzmieć groźnie, Hargreeves tak właśnie odniósł. Jednak mogło to być spowodowane tym, że przeczuwał, że zaraz nastąpią zmiany w jego życiu - tak jak miał wrażenie, gdy był jeszcze z nieznajomym w kuchni. Gilbert bał się zmian, ale teraz nie przeszło mu przez głowę, żeby uciekać.
Dłoń na jego karku była gorąca, wręcz parzyła, a ciepło te rozlało się na całe ciało bruneta, powodując, że jeszcze bardziej czuł się czerwony. Wziął krótki, głośny wdech przez nos i czuł się przyszpilony spojrzeniem towarzysza.
Nie to, żeby chciał gdzieś uciekać.
Mimowolnie łapie za nadgarstek ręki blondyna, która znajduje się na jego szyi, a druga dłoń Gilberta ląduje na ramieniu nieznajomego, zaciskając się trochę na skórzanej kurtce. Nie odpycha od siebie towarzysza i choć ten, jest powodem, dlaczego Hargreeves czuje się jak największy, zaczerwieniony bałagan, jednocześnie złapanie go uziemia - asekuruje. Jakkolwiek paradoksalnie nie byłoby to.
Dalej nie rozumie. Dalej nie wie, co tak właściwie się dzieje i dlaczego, skoro nigdy nie ciągnęło go do chłopaków, to dlaczego teraz? Czy to była kwestia alkoholu? Magii chwili? Charyzmy blondyna? Tego, że tak właściwie zainteresował się nim, kiedy zawsze czuł się niewidzialny?
Gilbert naprawdę nie wiedział i naprawdę nie rozumiał.
- J-ja... - chciał powiedzieć - cokolwiek. Że nie ciągnie go raczej do chłopaków. Że to nie ma sensu. Że chyba nie powinni.
Potem całował się z nieznajomym na dachu, pod gwieździstym niebem.
I już rozumiał.
Gilbert nie wiedział, kto ostatecznie zmniejszył dzielącą ich odległość, może nawet on. W tej chwili to nie było ważne, bo teraz cała jego perspektywa zmniejszyła się do towarzysza i otaczającej go obecności, przytłaczającej w każdy możliwy sposób.
I to było tak dobre.
Nie bardzo wiedział, co robi, bo skąd mógł wiedzieć skoro pierwszy raz całował się w życiu? Czuł się niezgrabnie, ale absolutnie się tym nie przejmował, bo miał wrażenie, jakby właśnie latał. Dlatego też ostatecznie miękko zamknął oczy i rozluźnił się w uścisku, ciągnąc do siebie za skórzaną kurtkę blondyna i przechylił trochę głowę, instynktownie zwiększając dostęp do swoich ust, gdy próbował z lepszym lub gorszym skutkiem odwzajemnić pocałunek.
To było absolutnie nierozsądne, głupie i cholera jasna, uwielbiał każdą najmniejszą chwilę.

Dash Brooks
ambitny krab
Bojka#6766
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Ciepło.
Czuje ciepło, gdy idealnie połyskujące piwne oczy spoglądają prosto w jego duszę.
Ma wrażenie, że w jego pijanym do szpiku kości (i naćpanym) ciele, zachodząc tak dobrze znajome reakcje, zwiastując jedynie kłopoty. Doskonale wie, że pożądanie to zdradliwa przyjaciółka. Przychodzi tam, gdzie się jej nie chce, atakuje z zaskoczenia i przybiera na sile z każdym przypadkowym dotykiem i wydłużonym spojrzeniem. Dash nie ma pojęcia, gdzie go to wszystko zaprowadzi. Nie ma pojęcia, co właśnie siedzi w głowie nieznajomego. Nie ma pojęcia, o czym myśli, czego pragnie i jak bardzo odwzajemnia teraz te wszystkie emocje. Może jedynie oceniać na podstawie tego charakterystycznego błysku w oku, delikatnie spiętych mieści i ust, w wyjątkowo osobliwym geście przechylonych. Przygryza wargę, zaciskając palce nieco mocniej na skórze chłopaka. Niewielki prąd wędruje wzdłuż dłoni, przedzierając się do klatki piersiowej i kończąc u samych stóp. Podoba mu się to. Podoba mu się sytuacja, w jakiej się znalazł. A myśleć, że był przekonany, że wieczór ten będzie wyjątkowo zwyczajny i nieudany. A tu proszę. Miłe zaskoczenie.
Co jest, wyglądasz, jakby nagle zabrakło ci wyrazów w słowniku — rzuca rozbawiony, usiłując łapać uciekające gdzieś, zdenerwowane spojrzenie nieznajomego. Jeden delikatny ruch i już odległość między nimi zmniejszona zostaje do minimum, a usta Booksa otulone są przez ciepły oddech bruneta. Chce cos jeszcze powiedzieć. Dodać kolejną, bezczelną i wyzywającą anegdotkę, komentarz, który odbije się głuchym echem, jednak nim jest w stanie wydusić z gardła odpowiednie dźwięki, nieznajomy dryga się w jego stronę, niepewnie, jednak zdecydowanie jednoznacznie. Więcej mu nie potrzeba. Wszystko już wie. Zeruje odległość i z kompletną ostrożnością otula ciepłem wargi towarzysza, zamierając na moment w chwili. Pierwsze pocałunki już tak mają. Zatrzymują chwile. Zmykają w odciętej od świata kuli niewinności i ekscytacji. Uchylają drzwi do prawdziwego porządania i pragnień, o których wcześniej nie miało się nawet pojęcia. Dash chłonie tę chwilę. Napawa się nią. Przenosi wolną rękę na ramię chłopaka i mimowolnie zaciska.
Pewne szarpnięcie za jego skórzaną kurtkę działa na niego jak zmiana biegu. Przenosi ciężar ciała na kolana, by już po chwili podnieść się minimalnie i pogłębić pocałunek, przywierając do niego jeszcze bardziej, powoli wplatając zwinny język, rozpoczynając słodki taniec pożądania. Jego usta smakują tequilą i papierosami. Tak jak lubi najbardziej. Prowadzony chwilą przenosi się na kolana bruneta, zaciskając jego biodra w tych swoich. Piękna noc.
Świeże powietrze.
Gwiazdy na niebie.
I on.
Tajemniczy nieznajomy, zdający się chować przed światem nie jedną tajemnicę.
Odlatuje na moment. Zapomina się. Daje ponieść się chwili, nie myśląc ani na sekundę o jebanym świecie. Błądzi dłońmi po kurtce nieznajomego, po gładkiej twarzy i bujnych włosach, by już po chwili wylądować pod cienkim materiałem koszulki, zaciskając palce na kościstym biodrze. Płonie.
I wtedy coś się zmienia.
Ciało towarzysza spina się na ten bezpośredni dotyk, natychmiastowo dając odczuć brak komfortu z sytuacji, w jakiej się znajduje. Stresuje się? Denerwuje? Nie chce tego?
Kurwa.
Brooks przestaje na moment, zamierając w bezruchu tuż przed jego twarzą. Zdyszane oddechy plączą się ze sobą, walcząc o miejsce w powietrzu. Dash czeka na znak. Inicjatywę. Cokolwiek. Pokaż mi, prosi w myślach, pokaż, że chcesz.
Nic.
Nic nie dostaje.
Może z obawy, strachu, niepewności, jednak Dash już o to nie dba. Prycha głupio pod nosem, odsuwając się od chłopaka i zwinnie wstając z podłogi.
Za późno.
Chwiejnym krokiem kieruje się w stronę wyjścia, pozostawiając bruneta samego sobie, znikając z dachu w mgnieniu oka, ani razy nie odwracając się za siebie, nie rzucając nawet ostatniego, pełnego ciepła spojrzenia. Po prostu wychodzi. Odpuszcza. Nie dla niego takie zabawy. W końcu i tak nigdy już się nie zobaczą..

Gilbert Hargreeves
/ x2 zt.
ambitny krab
Kasik#0245
ODPOWIEDZ