starszy sierżant — lorne bay police station
40 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
dawniej wojskowy w szeregach amerykańskiej armii, dzisiaj starszy sierżant w Lorne Bay, który z całych sił stara się nie ulec swojej słabości
6
Kiedy obudził się dzisiejszego ranka w łóżku, doskonale pamiętał, że gdy kładł się spać pod wpływem paru drinków, czuł ogromną potrzebę wygadania się komuś ze swoich problemów. Wyrzucenia ich z siebie osobie, która go wysłucha, a potem nie potępi, może nawet da jakąś radę, mniej bądź bardziej pomocną. Teraz, gdy jest trzeźwy, nie wydaje mu się to takim dobrym pomysłem, choć chęć podzielenia się swoimi troskami nadal go poniekąd męczy. Chyba za długo to wszystko już dusi w sobie, chociaż jest pewien, że jest to również wina nagromadzonych wydarzeń — najpierw powrót Dottie, potem powrót Heleny, a także informacja o tym, że może być ojcem po tym, jak przespał się miesiąc temu z dziewczyną poznaną w barze, no i ta cała sprawa z jego dziewczyną, dla której ostatnio nie był przykładnym facetem, nawet on to wie. Nic dziwnego, że nie może się ostatnio skupić na pracy, a jego myśli co chwila wędrują gdzieś daleko, czasem zastanawiając się, czy nie lepiej będzie wyjechać z Lorne Bay i zostawić to całe bagno za sobą. Sęk w tym, że nie jest pewny, czy na pewno chce uciec. Nie dlatego, że tu jest jego dom, bo tu się wychował, a myśl, że po raz kolejny mógłby stracić osobę, na której mu naprawdę zależy, i to przez własną głupotę, trzyma go tak naprawdę na miejscu.
To właśnie ta potrzeba rozmowy, a także zwykła troska o bliską osobę, sprawiła, że postanowił dziś odwiedzić Mari. Dawno z nią nie rozmawiał, dawno też jej nie widział, bo zwyczajnie nie miał czasu, ale wreszcie postanowił go znaleźć, aby być dobrym przyjacielem i odwiedzić przyjaciółkę po operacji. I, choć zwykle przyniósłby ze sobą zapewne zestaw śmieciowego żarcia, które mogliby zjeść przed telewizorem, tak tym razem wolał z takimi rzeczami uważać, bowiem kompletnie na medycynie się nie zna i nie wie, czy po operacji powinna w ogóle jeść takie rzeczy. Pewnie nie. Pewnie musi jeść jakieś warzywa, owoce i inne zdrowe rzeczy, które dostarczą jej witamin i sprawią, że szybciej stanie na głowie. Dlatego właśnie, po drodze do apartamentu Jony, w którym aktualnie mieszka panna Chambers, zajeżdża do sklepu, aby kupić jakieś świeże, ładnie wyglądające owoce — cokolwiek, co mu wpadnie w ręce. Ma tylko nadzieję, że nie jest na żadną z tych rzeczy uczulona, bo zamiast jej pomóc, tylko by jej zaszkodził, a tego przecież nie chce.
Z siatką pełną owoców, w końcu podjeżdża pod budynek, by chwilę później wjechać windą na odpowiednie piętro. A przynajmniej ma taką nadzieję, że na odpowiednie, bo tak po prawdzie, jest tu pierwszy raz, zaś adres dostał od samej Mari już w chwili, w której wiedziała, gdzie będzie stacjonowała, gdy wyjdzie ze szpitala po operacji. Cieszy się, że mieszka z kimś, kto zna się na rzeczy i jest w stanie zapewnić jej odpowiednią opiekę, ale i tak musiał sto razy upewnić się, że Jona jest mężczyzną, któremu Caden może ufać. Wszakże nie oddałby jej w ręce jakiegoś podejrzanego kolesia.
Znajdując apartament z numerem 20A, z wahaniem dzwoni dzwonkiem do drzwi, niemal w tej samej chwili naciskając klamkę, by z radością stwierdzić, że drzwi są otwarte. Wchodzi więc bez wahania do środka, nie mając pojęcia, czy Mari jest w apartamencie sama, czy może ktoś się obok niej kręci, ale jeśli jest sama, nie chce, aby musiała do niego wstawać.
Gdziekolwiek jesteś, nie ruszaj się, to tylko ja! — krzyczy w głąb ogromnego mieszkania, rozglądając się dookoła. — Aczkolwiek możesz mi krzyknąć, gdzie jesteś, to spróbuję cię znaleźć! — dodaje ze śmiechem, bo kompletnie nie wie, gdzie co się znajduje i w którym pomieszczeniu aktualnie stacjonuje Mari.

Mari Chambers
ambitny krab
nonsens#5543
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
12.

Lubiła mieć gości, chociaż dziwnie czuła się z tym, że tych przyjmuje w domu Jonathana. W zasadzie własnego nie posiadała, bo pomieszkiwała w domku letniskowym kuzynki, ale i tak czuła się tam nieco swobodniej, niż w lofcie Wainwrighta. Póki co jednak miała zakaz wychodzenia, nawet z adoptowanym psem, którego wyprowadzał tylko jego prawny właściciel przed i po pracy, więc dostawała powoli białej gorączki. Stanowczo nie należała do osób, którym łatwo przychodziło pogodzenie się z chorobą... pewnie dlatego od dziecka ona i jej rodzina ignorowali wszystkie objawy, mówiąc zgodnie, że taka jest Marienne uroda. Prawda okazała się całkiem inna, a rudowłosej trudno było się z tym pogodzić. Nie rozumiała dlaczego nie wolno jej zjeść batonika po przeszczepie zastawki, kompletnie nie widziała związku między operacją serca, a jej żołądkiem, bo przecież... jedna słodka przekąska to nic złego, ale też nie ma co ukrywać, Chambers nie należała do najlepiej wykształconych kobiet tego miasta. Wiele spraw nie rozumiała, wiele informacji nie potrafiła przyswoić, a jeśli z czymś się nie zgadzała, to potrafiła być wybitnie uparta.
Tak, jak ostatnim razem, gdy gościła u siebie Gwen, tak i teraz Jona przygotował dla niej i dla Cadena jakiś zdrowy deser bez cukru, aby Mari nie korciło wyjście do sklepu. Szykowała się akurat w łazience, nie chcąc wyglądać jak czupiradło, kiedy usłyszała dźwięk otwierających się drzwi, a zaraz potem głos Cadena. Przerażony Gacuś - podstarzały pies rasy Corgie, którego adoptowali niedawno, posłał w kierunku Chambers niepewne spojrzenie, jasno dając do zrozumienia, że psem obronnym nigdy nie będzie.
- Już wychodzę, chociaż tu nie trudno kogoś znaleźć - zauważyła wychodząc zza przesuwnych drzwi, które prowadziły do sypialni i prywatnej łazienki. Apartament Jonathana w większości był otwartą przestrzenią podzieloną na kącik do ćwiczeń, salon, kuchnię i jadalnie. Oddzielona była tylko część prywatna, łazienka dla gości i gabinet Wainwrighta, chociaż ten zamiast ściany miał szybę, więc też było widać, co jest w środku. Wychowana na wsi Mari, gdzie panowały warunki ekstremalne długo nie mogła zrozumieć, jak w tak wielkim apartamencie może być tak mało pomieszczeń. Ona naturalnie już dawno przewidziałaby sypialnię dla gości, babci, rodziców, kuzyna Billa i tak dalej. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że ciebie widzę - wyszczerzyła się wesoło i bez skrępowania rozłożyła ramiona, aby objąć przyjaciela na powitanie. Tradycyjnie zapomniała się i skrzywiła, gdy za mocno docisnęła okolice klatki piersiowej, ale stanowiło to standard jej każdego dnia, więc mimo ukłucia bólu nie przejęła się tym wcale. - Co byś chciał do picia? Kawa, herbata, woda? Mam też sok malinowy, ale... poza malinami nic w nim nie ma i dla mnie jest za kwaśny - poskarżyła się pierwsza fanka zdrowej i ekologicznej żywności. Niestety trudno było jej zmienić swoje przyzwyczajenia. Dostrzegła też, że z sypialni zaczął nieufnie zerkać corgie i zaraz klepnęła zachęcająco w kolano, aby pokazać mu, że może wyjść.
- To Gacuś, musisz mu wybaczyć... Jona niedawno przywiózł go ze schroniska i jeszcze boi się ludzi - wyjaśniła, tak na wszelki wypadek, gdyby Caden miał się czuć niepewnie w towarzystwie nieznajomego zwierzaka.

Caden Reyes
starszy sierżant — lorne bay police station
40 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
dawniej wojskowy w szeregach amerykańskiej armii, dzisiaj starszy sierżant w Lorne Bay, który z całych sił stara się nie ulec swojej słabości
Cholernie się stresował, gdy okazało się, że Mari będzie miała operację. Szczególnie że i on nie zna się za bardzo na medycynie i nie do końca wiedział, co w zasadzie jej jest i jakie ryzyko niesie ze sobą operacja. Wiedział jedynie tyle, że sprawa jest dość poważna, dlatego poczuł niemałą ulgę, gdy przeszła operację pomyślnie (przynajmniej tak mu się wydaje), a potem kiedy wyszła ze szpitala.
Hej, jeszcze do niedawna mieszkałem w mieszkaniu, które prawdopodobnie zmieściłoby się trzy razy w tym apartamencie, okej? Wciąż nie jestem przyzwyczajony do wielkiej przestrzeni i gubię się we własnym domu — rzuca ze śmiechem, trochę sobie żartując, bo akurat swoje nowe miejsce zamieszkania zdążył poznać już na tyle, by wiedzieć gdzie co się znajduje. Nadal mu jednak dziwnie w tak ogromnym domu, szczególnie że jest w nim sam. I chciałby powiedzieć, że myśli przyszłościowo, bo żona i dzieci, ale prawda jest taka, że sam nie jest pewien, czy kiedykolwiek się ożeni. Kiedyś chciał, ale z czasem zrozumiał, że to chyba nie dla niego. A może po prostu nie spotkał jeszcze odpowiedniej kobiety? Tak powtarzają mu przyjaciele i naprawdę chciałby w to uwierzyć. Cóż, czas pokaże.
Na widok Mari oczywiście uśmiecha się szeroko, przy okazji przyglądając jej się od stóp do głów i, musi przyznać, wygląda lepiej, niż gdy ostatnio ją widział. Nie wie ile dokładnie czasu minęło, ale cieszy się, że jest już z nią lepiej, przynajmniej tak zakłada, skoro najwidoczniej wstaje już z łóżka i sobie spaceruje po apartamencie.
Ciebie również dobrze widzieć, mała — mówi, obdarowując ją pieszczotliwym przezwiskiem, które nadał jej dawno temu. W końcu różnica w ich wzrostach jest naprawdę kolosalna, więc dla niego naprawdę jest mała — dlatego nic dziwnego, że kiedy ją obejmuje, niemal całkowicie znika w jego ramionach. — Tylko ostrożnie, nie chcę żebyś zrobiła sobie przy nie krzywdę — mruczy ostrzegawczo, kiedy czuje na swoim ciele solidny nacisk ramion Chambers. On sam oczywiście objął ją bardzo delikatnie, jakby obawiał się, że przy odrobinę mocniejszym uścisku mogłaby mu się rozpaść.
Dobra, dobra, nie nakręcaj się. Sam mogę siebie obsłużyć, ty lepiej się połóż i nie nadwyrężaj, bo jak Jona wróci to ja dostanę po uszach, że cię nie upilnowałem — prycha, popychając ją delikatnie w stronę salonu, a raczej znajdującej się tam kanapy. — I chyba w takim razie nie poprawię ci humoru, bo kupiłem ci owoce — dodaje ze śmiechem, machając siatką, w której znajdują się jabłka, banany, pomarańcze i inne zdrowe rzeczy, choć wie, że Mari najpewniej ma ochotę na jakieś słodycze. Na jej miejscu sam pewnie ubolewałby mocno nad tym, że nie może zjeść nic dobrego.
Z zaintrygowaniem zerka na nieśmiało wyglądającego z sypialni psa, którego widzi po raz pierwszy w swoim życiu. Oczywiście z psami do czynienia już miał — sam jest nawet właścicielem jednego — aczkolwiek nie wiedział, że Mari ma towarzysza.
Pewnie nie pomaga fakt, że pachnę innym psem — stwierdza, zerkając z uśmiechem na Mari, po czym z powrotem spogląda na zwierzaka. — Także na razie nie będę go stresować, zaprzyjaźnię się z nim w swoim czasie — dodaje po chwili, kierując się w stronę kuchni, aby zostawić tam siatkę z owocami. Bo po co stresować psa? Skoro się boi, lepiej zostawić go w spokoju i to jemu pozwolić zdecydować kiedy będzie chciał się zapoznać. — Lepiej mi powiedz, jak się czujesz. — Znowu spogląda na Mari, zaczynając się bez pytania krzątać po kuchni, aby obrać jedno z przyniesionych jabłek, które sam chętnie zje, jeśli Mari zacznie kręcić nosem.

Mari Chambers
ambitny krab
nonsens#5543
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Sama Marienne nie do końca wiedziała, co jej jest, dlatego wszystkim bliskim po wyjściu ze szpitala wmawiała, że już jest wspaniale... nie, żeby ich okłamać, ona naprawdę wierzyła, że na jednej operacji jej przygoda z służbą zdrowia się skończy. Żyła więc w błogiej nieświadomości, a to też pozwalało jej ignorować pewne kwestie, takie jak to, że męczy się niezwykle szybko i czasem nawet zwykły oddech zdaje się być nie lada wyzwaniem. Chora była jednak od urodzenia i zawsze i ona, jak i jej rodzina ze wsi, ignorowali to, mówiąc, że po prostu jest słaba, nauczyła się więc żyć z pewnymi objawami, na które sama nigdy nie zwróciłaby większej uwagi i pewnie w wieku dwudziestu siedmiu tak zeszła na zawał. No, ale znalazła na swojej drodze kardiologa i jej los nieco się odmienił.
- Wiesz, domek, który wynajmuję jest wielkości tutejszej sypialni, więc nie musisz mi mówić - wyszczerzyła się, bo też nigdy nie wstydziła się swojej sytuacji finansowej, ani tego skąd jest. Los dał jej dużą szansę i poznała w Lorne ludzi, których uważała za persony z poza swojej ligi, jednak doskonale się z nimi dogadywała. Caden był tego przykładem, bo jednak sierżant brzmiał... wow. W jej rodzinnym Adavale mieli tylko taki wielki baniak z wodą i kilku mężczyzn ochotniczo gasiło tym ewentualne pożary, ale jednak, jak większość w tamtym miejscu, można było powiedzieć o tym jedynie - wieś hula i tańczy. W Lorne Bay, mimo, że miasto też nie było duże, Mari dostrzegała o wiele więcej klasy w różnych instytucjach, już nie mówiąc o Cairns, bo tym w ogóle była zachwycona.
- No weź, chociaż ty na mnie tak nie dmuchaj i chuchaj - zaśmiała się, gdy ją ostrzegł. Nie do końca rozumiała, że jest po ciężkiej operacji, bo zwyczajnie nie należała do zbyt odpowiedzialnych ludzi. Poza tym nie w smak jej były wszelkie ograniczenia i nawet jeśli męczyło ją przejście się po apartamencie, to gdyby dostała pozwolenie, już dziś poszłaby z Gacusiem na spacer. No, ale najwyraźniej miała szczęście do ludzi wykazujących się większym rozsądkiem od niej i Caden też do nich należał, bo zaraz kazał jej się położyć. - No wiesz, chciałam być niczym super gospodyni - mruknęła, ale ostatecznie zajęła miejsce na kanapie, odwracając głowę w kierunku części kuchennej. - Wiesz, że nie musiałeś niczego kupować? - wolała to zaznaczyć, nie lubiła sprawiać nikomu problemu. - Wiadomo, że torcik to nie jest, ale na pewno są super, chociaż nie powiem, trochę liczyłam na jakieś małe przestępstwo i próbę ukrycia przed Joną jakiegoś batona, czy coś - wyszczerzyła się głupio, bo chociaż miał być to żart, to jednak nie miałaby nic przeciwko takiemu scenariuszowi.
- Dziwnie - odpowiedziała na jego pytanie dość szczerze. - W sensie... myślałam, że będzie lepiej - dodała, marszcząc nos. - Zawsze szybko się męczyłam i miałam zawroty głowy czy krwotoki, więc wydawało mi się, że jak się zgodzę na operację, to efekt będzie lepszy - pożaliła się, zdradzając przy tym, jak niewiele wiedziała o medycynie i kwestiach z nią związanych. - No, ale cóż... liczę, że niebawem zacznę dostrzegać więcej efektów i w końcu dadzą mi spokój w tym szpitalu. Lepiej ty opowiadaj co ciekawego mnie ominęło! Twoje życie na pewno było ciekawsze w ostatnim czasie - bo jednak Mari albo nie opuszczała szpitala albo apartamentu Wainwrighta, więc poza Gacusiem, miała niewiele rewelacji do sprzedania.

Caden Reyes
starszy sierżant — lorne bay police station
40 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
dawniej wojskowy w szeregach amerykańskiej armii, dzisiaj starszy sierżant w Lorne Bay, który z całych sił stara się nie ulec swojej słabości
Wciąż zadziwia go fakt, że w dwudziestym pierwszym wieku istnieją jeszcze miejsca, które wydają się być nie tyle, co zapomniane, a utknięte w przeszłości. I właśnie za takie miejsce uchodzi jego zdaniem wieś, w której została wychowana Mari, bo kto normalny, zamiast pójść ze swoim dzieckiem do lekarza, stwierdza, że jest po prostu słabe i nie ma sensu nic z tym robić? Uważa więc, że gdyby jej rodzice zrobili coś z tym dużo wcześniej, teraz byłaby zdrową, dorosłą kobietą, która może cieszyć się życiem. I tak ma ogromne szczęście, że ktoś wreszcie postanowił coś z tym zrobić — że na jej drodze pojawił się ktoś, kto rozpoznał objawy i zechciał jej pomóc. On sam wiele razy dziwił się, jak słaba jest i wspominał, że może poszłaby się przebadać, ale nigdy go nie posłuchała, a on nie chciał mocno się narzucać, bo przecież nie miał żadnych dowodów. Co nie zmienia faktu, że gdyby była jego córką, zdecydowanie zabrałby ją do lekarza, aby mieć pewność.
To teraz wiesz, jak ja się czuję samotnie w tak ogromnym domu. Czasem zastanawiam się na cholerę ja go w ogóle kupiłem — wzdycha cicho, bo chociaż jest dumny z tego, że zaoszczędził tyle pieniędzy, by kupić tak duży i ładny dom, naprawdę zastanawia się, po co mu tak dużo miejsca. Mógłby powiedzieć, że przyda się, gdy będzie miał żonę i dzieci, ale sam zaczyna powątpiewać w to, że kiedykolwiek będzie je miał. I nie, nie ma zamiaru zwalać tu winy na los czy wszechświat, bo wie, że to jego decyzje do tego doprowadziły, a trzeba przyznać, że z wielu z nich dumny nie jest. Szkoda tylko, że ostatnio ciągle je powiela, co wpakowało go w naprawdę niezłe kłopoty.
Nie byłbym sobą, gdybym tego nie robił, mała. — Wzrusza bezradnie ramionami, bo Caden zawsze dba o osoby, na których mu zależy. Mari zaś traktuje jak swoją młodszą siostrę, której nigdy nie miał, nic więc dziwnego, że chucha na nią i dmucha. I nie tylko on, o czym doskonale zdaje sobie sprawę, ale to zdecydowanie go cieszy. — Wiesz, że chętnie podrzuciłbym ci jakiegoś batona, gdybym miał pewność, że ci nie zaszkodzi, ale skoro Jona mówi stanowcze nie, a jest kimś, kto się na tym zna to… No, zdecydowanie wolę go słuchać. I ty też powinnaś. Mam nadzieję, że to robisz — mówi, zerkając na nią z odrobiną niepewności. Bo kto wie, co robi, gdy nikogo nie ma w pobliżu i jest tylko ona i Gacuś. — Jeszcze przyjdzie czas na słodycze, zobaczysz. Tak samo, jak na bycie dobrą gospodynią. Na razie odpoczywaj i słuchaj zaleceń, a z czasem będzie lepiej, zobaczysz. — Posyła jej delikatny uśmiech, ruszając w jej stronę z miseczką, w którą włożył obrane i pokrojone jabłko. Kładzie jej naczynie na kolanach, zachęcając do zjedzenia przygotowanego owocu, po czym sam rozsiada się wygodnie na kanapie obok niej.
I będzie, na pewno. Po operacjach człowiek zawsze jest osłabiony i trzeba chwilę poczekać na efekty. Będzie lepiej, zobaczysz — przekonuje, mrugając do niej wesoło. Zaraz też podbiera z miseczki jeden kawałek jabłka, w który wgryza się z zadowoleniem, bo sam dawno nie jadł żadnego owocu, a pewnie przydałyby mu się jakieś witaminy, jak każdemu. — Och, co cię ominęło… — mruczy, a jego uśmiech odrobinę znika z jego ust, gdy nagle przypomina sobie, co dzieje się w jego życiu. — Bardzo dużo, niestety — wzdycha, drapiąc się po zarośniętym policzku. — Tak dużo, że nawet nie wiem, od czego w zasadzie powinienem zacząć — dodaje ze śmiechem, zastanawiając się, jak najlepiej opowiedzieć to, co wydarzyło się w ostatnich tygodniach jego życia. Szczególnie że z pewnych rzeczy nie jest zbyt dumny.

Mari Chambers
ambitny krab
nonsens#5543
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Niestety Mari do swojego zdrowia podchodziła wybitnie niepoważnie i nawet gdy czuła się źle, wolała udawać, że jest doskonale. Nie była żadną bohaterką, po prostu wierzyła w moc sugestii i to, że przez podobne zagranie sama nie będzie odczuwać swojej słabości. Poza tym wychowano ją w przeświadczeniu, że lekarze to parszywi zdziercy, przez wypadek jej ojca rodzina Chambers miała dług na jaki nie było ich stać, więc sam fakt, że związała się z kimś, kto pracował w szpitalu był nie do pomyślenia.
- Och nie mów tak! - mimo wszystko nie zamierzała się z nim zgadzać. - Gdybym ja miała swój własny dom... byłoby super. Tutaj nic do mnie tak naprawdę nie należy, powinieneś być dumny z tego, że masz swój własny kąt - uśmiechnęła się do niego, bo chociaż rozumiała, że duża przestrzeń może przytłaczać, gdy jest się samemu, to jednak wierzyła, że w końcu znajdzie się wybranka, która pozwoli mu ten budynek wypełnić domowym ciepłem. Marienne była typową romantyczką i dla każdego chciała pięknego i szczęśliwego zakończenia. O swoje w dalszym ciągu walczyła.
Ceniła sobie to, jaką relację miała z Cadenem. Wciąż nie wierzyła w to, ile szczęścia do ludzi znalazła po wyjechaniu z rodzinnej wsi. Tam, mimo, że znała praktycznie wszystkich mieszkańców, nigdy nie czuła się tak dobrze, jak w Lorne. Ludzie tylko pozornie byli życzliwi, ale bardziej niż cudze dobro dbali o plotki, które traktowano jak największą wartość.
- Ech, wszyscy działacie przeciwko mnie - mruknęła, bo chociaż doceniała słowa rozsądku, to jednak wcale nie miałaby nic przeciwko, gdyby ktoś dla odmiany zaczął namawiać ją do złego. Niestety Mari uważała, że cała ta dieta pooperacyjna to wybitnie głupi wymysł, z którym dość niechętnie się zgadzała. - Przecież go słucham... ale już mam psychicznie dość. Jem codziennie, a jestem głodna, bo dostaję takie nudne rzeczy, że już szlag mnie trafia - pożaliła mu się, wierząc, że zrozumie. W końcu wspólnie często chodzili jeść jakieś pyszności, które teraz były daleko poza jej zasięgiem. - Jona stanowczo przesadza - westchnęła jeszcze, ale siedziała grzecznie i nie narzekała więcej, żeby nie było. Poza tym uśmiechnęła się na pewno pięknie i podziękowała za jabłko, którego kawałek zaraz zaczęła chrupać. Słodkie, nie tak słodkie jak czekolada, ale nie zamierzała kręcić nosem. - Trzymam za słowo - zaśmiała się, bo o ileż byłaby szczęśliwsza, gdyby efekty operacji widziała od razu? No, ale nie tylko o niej mieli tu rozmawiać, naprawdę była ciekawa, co działo się w życiu przyjaciela, więc z uwagą słuchała jego słów, z których póki co niewiele jeszcze wynikało.
- Po takiej zapowiedzi nie dam się zbyć - ostrzegła go lojalnie, poprawiając się na kanapie, aby obrócić się przodem do Cadena. - Najlepiej od początku, ale od środka też może być. Będzie ekscytująco? Romantycznie? Rozmawiasz z kobietą uwięzioną od trzech tygodni w zamknięciu, pożądam jakiś historii - zachęciła go, mając nadzieję, że faktycznie opowie jej te wszystkie rewelacje. Liczyła też, że te będą raczej pozytywne i wprawią ich w doskonały nastrój.

Caden Reyes
ODPOWIEDZ