lorne bay — lorne bay
25 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Rodzina patchworkowa: ona, nie-mąż, syn i dwa psy. Chociaż dają jej do wiwatu, swoich chłopaków kocha najmocniej na świecie.
Była marzycielką, wiecznie chodziła z głową w chmurach - Eric zaś twardo stąpał po ziemi, był logiczny i racjonalny. Idealnie ją dopełniał. Hale przywykła do tego, że ukochany musi czasem interweniować i wybijać z jej głowy pomysły, których realizacja doprowadziłaby ich w ruinę. Co swoją drogą zadaniem nie było łatwym - to była praca siedem dni w tygodniu, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nigdy nie było bowiem wiadomo, kiedy na Aimee spłynie morze inspiracji i ni z tego, ni z owego wyskoczy z propozycją przemalowania całego mieszkania, kupienia kampera i ruszenia w szaloną podróż po Europie z Eliottem na kolanach czy udziału w jakimś zwariowanym, telewizyjnym talk-show.
Tym razem jednak Eric nie ściągnął jej na stabilny grunt, a dołączył do niej bujającej w przestworzach - i zaczął snuć swoje wizje wspólnej przyszłości. On, ona, młody, ich dwa rozbrykane psiaki. Mały basenik, altanka, miejsce, w którym mogliby jadać niespieszne, niedzielne śniadania - wszystko się zgadzało. Od siebie Hale mogła jeszcze tylko dorzucić tupot kolejnej pary dziecięcych stóp, tak, żeby ich rodzina naprawdę była już w komplecie. Bo Eric może o tym jeszcze nie wiedział, jakoś tak się składało, że czas i okoliczności temu nje służyły, brunetka jednak marzyła o tym, żeby za jakiś czas zmajstrowali sobie kolejnego słodkiego bobasa. Najlepiej następnego chłopca, dla którego Eliott mógłby być przykładnym, starszym bratem i z którym mógłby się razem bawić samochodzikami, radośnie biegać po ogrodzie i budować wspólnie z tatą domki na drzewie.
W jej wizji idealnego świata dom był ważny, nie był jednak najważniejszy. Stanowił tło dla pięknych chwil spędzanych z bliskimi. Niemniej jednak na widok przepięknych, drewnianych podłóg i kolorowych, kwiecistych tapet w salonie oczy Aimes się zaświeciły. Miejsce zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz było absolutnie idealne. Ciepłe, rodzinne, aż chciało się w nim przebywać. Oczywiście, kilka rzeczy by w nim zmieniła - żeby mieć poczucie, że budynek naprawdę należy do nich, nie że tylko zastępują poprzednich właścicieli - wizja remontu jej nie przerażała. Wręcz przeciwnie, gdyby była taka potrzeba, w sekundę wywinęłaby rękawy koszuli i zabrała się za renowacje lokum. Zwłaszcza, że z odnowieniem pokoju Eliotta tak dobrze im poszło!
"Jestem zakochana" przyznała, posyłając lubemu roziskrzone spojrzenie. Do tej pory ich rozmowy o nowym gniazdku były luźne, niezobowiązujące. Bardziej przypominały dziecięce mrzonki aniżeli prawdziwe planowanie zmiany adresu. Nie mieli odłożonych pieniędzy, ona wciąż siedziała na macierzyńskim i nie zapowiadało się, żeby szybko wróciła do pracy. Kilkumiesięczny maluch wciąż jej potrzebował i nie był na tyle samodzielny, żeby oddala go do żłobka. A nawet gdyby był, za nic Aimee nie poradziłaby sobie z rozłąką, serce by jej chyba pękło. "Nie mogę się napatrzeć. Każdy centymetr kwadratowy..." urwała, bo słów jej po prostu brakowało. Rzadko kiedy była pod aż tak ogromnym wrażeniem. "Kiedy się rozglądam po tym miejscu widzę, jak jemy razem śniadania na tarasie, jak bawimy się z psami w ogrodzie. Jak kosisz trawę bez koszulki, a ja udaję, że pielę grządki, tylko po to, żeby się trochę na ciebie pogapić" zaśmiała się. Była prostą dziewczyną i cieszyła się z prostych czynności. Potrafiła czerpać radość z małych rzeczy - swoim optymizmem zarażając innych.
"Wieczorami moglibyśmy przesiadywać na ganku i pić ciepłą herbatę. Okolica jest taka cicha, spokojna. Z dala od zgiełku miasta" westchnęła z rozmarzeniem. Domek znajdował się na uboczu, w na tyle jednak dogodnej lokalizacji, że Milton nie musiałby spędzać długich godzin, żeby dojechać do rodzinnego biura. Ona również jakoś poradziłaby sobie z dojazdami do teatru. Może nawet udałoby się jej dogadać z dyrektorem i poprosić go o zgodę, żeby mogła zabierać ze sobą Eliotta. Jeśli poważnie rozważali zakup nieruchomości nie było bowiem takiej opcji, żeby Hale dalej siedziała w domu. "Widzisz tą kanapę? Moglibyśmy się jej pozbyć i w jej miejsce wstawić naszą starą. Mam do niej sentyment. Kojarzy mi się z... miłymi chwilami" uśmiechnęła się niewinnie, jej spojrzenie zdradzało jednak, że o takich znowu niewinnych rzeczach teraz nie myślała. "Kiedy byliśmy na zewnątrz usta Ci się nie zamykały, a od kiedy tylko weszliśmy do środka dziwnie milczysz. Co sądzisz o tym miejscu?" patrząc mu prosto w oczy, ścisnęła go mocniej za rękę. Nie chciała w żaden sposób na niego wpływać, ani tym bardziej do czegokolwiek go zmuszać, była za to maksymalnie ciekawa, czy luby podzielał jej opinię o domu, w którym właśnie się znajdowali.

Eric Milton
mistyczny poszukiwacz
Hania
student prawa, praktykant — kancelaria ojca
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
został ojcem, wrócił na studia, zaczął pracować u ojca w kancelarii i próbuje nauczyć się życia na nowo u boku kobiety, na którą nigdy nie zasłuży
Uśmiechnął się. Oczywiście, że była zakochana. Emanowało to z każdej komórki jej ciała. Każde westchnienie zachwytu, każde roziskrzone spojrzenie, gdy patrzyła na układ pomieszczeń, czy wyglądała przez firankę za okno i pokazywała mu jakiś szczegół, który szczególnie jej się podoba. Powściągliwy w reakcjach Eric dostrzegał jednak to wszystko. Nie umiał nazwać tego, co wisiało w powietrzu, ale odebrało mu to mowę. Nie wiedział, co na to wpływało - czy wcześniejsze erotyczne uniesienia, czy to - chciałoby się rzec - przypadek z przeznaczenia, ale ten dom był po prostu idealny. Zwłaszcza, gdy Aimee tak celnie akompaniowała atmosferę swoimi wyobrażeniami tak bardzo zgodnymi z jego wyobrażeniami, a przecież nawet ich nie wypowiedział! Czy to nie był znak od losu? Mimo to słuchał zachwytów Aimee ciągle milcząc, czasem może się śmiejąc cicho, gdy wspomniała koszenie trawy bez koszulki czy wspomnienia związane z ich kanapą, do której i on zaczynał czuć sentyment. Ale gdy zapytała go o zdanie i mocniej ścisnęła dłoń… westchnął głęboko przymykając powieki, a dziwny ciężar przygniótł mu klatkę piersiową. Trudno mu było mówić o dzieciństwie, chociaż w gruncie rzeczy nie było ono takie złe. A jednak odcisnęło swoje piętno, którego nie tak łatwo było zmazać. Eric stanął przy oknie i spojrzał na stojącego na zewnątrz agenta nieruchomości, który zostawił ich samych w mieszkaniu, aby "wczuć się" w klimat i duszę budynku bez obserwatorów. Zamiast odpowiedzieć wprost, zaczął snuć historię, która wraz z każdym kolejnym słowem żywo stawała mu przed oczami.
- Jako dziecko mieszkałem w dużej, sterylnej rezydencji. Była piękna, idealna w każdym calu - zamyślił się wyobrażając sobie salon utrzymany w bieli, z kremową kanapą i dywanem, po którym strach było chodzić, aby go nie pobrudzić lub odkształcić. - Wszyscy się nią zachwycali. Wiesz, jakie pomieszczenie lubiłem w niej najbardziej? - zapytał retorycznie i przeniósł spojrzenie na Aimee. - Szopę ogrodnika - odpowiedział z rozbawieniem nie czekając na odpowiedź. - To miejsce żyło. I nie mam na myśli robaków czy kretów. Było brudno, ale każdej rzeczy się używało. Nie trzeba było się bać, że coś przestawię albo stłukę. A tłukąc glinianą donicę dopisywałem kolejny rozdział tego miejsca bez obaw o karę czy poczucie winy, że coś zniszczyłem… - gestykulował ręką jak zwykle, gdy coś bardzo mocno go poruszało. - Wiem, że dom to teoretycznie ludzie, którzy sprawiają, że chce się do niego wracać. Ale tutaj… - zawiesił się nie wiedząc, jak to powiedzieć. Czuł to, ale zawsze miał problem z wyrażaniem emocji, szczególnie tych pozytywnych, takich mu bliskich, jakimi nie chciał dzielić się z innymi. Ale Aimee nie była byle "kimś innym". Aimee była mu najbliższą osobą i nie miał co do tego wątpliwości. - Ja… Czuję się jak w tej szopie ogrodnika. Bezpieczny. To głupie, ale mam wrażenie, że coś tu otula moje ciało i nerwy lekkim spokojem. Beztroską. I wiem, że właśnie w takim domu chciałbym dorastać - podsumował z dziwną nostalgią, tak rzadko wysłuchiwaną w jego głosie, a przez to tak bliską jego samego. Przejechał palcem po balustradzie schodów, gdy schodzili nimi na dół i nagle… jego palce na coś natrafiły. Na jakiś nieregularny kształt, wyróżniający się od faktury, którą poruszał się wcześniej. Eric przyjrzał mu się z zainteresowaniem, żeby w końcu zaśmiać się z niedowierzaniem. - Aimee, zobacz! - wskazał podekscytowany na wyryte w drewnianej poręczy inicjały "A. + E." zamknięte w nieco koślawe serduszko. W razie gdyby dotychczasowe przeżycia nie wystarczyły do tego, aby pokazać im, że to miejsce jest wręcz stworzone dla nich. Dlatego też Eric postanowił sobie stanąć na głowie, ale zebrać pieniądze potrzebne na jego zakup.

Aimee Hale
przyjazna koala
A.
lorne bay — lorne bay
25 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Rodzina patchworkowa: ona, nie-mąż, syn i dwa psy. Chociaż dają jej do wiwatu, swoich chłopaków kocha najmocniej na świecie.
W milczeniu chlonęła każde jego słowo, każdą emocję, każdą zadrę z przeszłości. Od kiedy się poznali Eric był skryty, nie lubił mówić o sobie, o rodzinie, troskach i słabościach. Nawet, gdy pojawiła się między nimi spora zażyłość, wciąż umiejętnie robił uniki, wykręcając się od odpowiadania na niewygodne pytania Aimes. Z biegiem czasu przywykła do tego, nauczyła się szanować granice mężczyzny i bez względu na to, jak mocno ją nie raz kusiło, powstrzymywała się, aby nie ciągnąć go za język. I ta strategia zdawała się działać, bo nie czując na swoich barkach presji luby stopniowo coraz bardziej się przy niej otwierałał - serwując jej kolejne kawałki układanki. Pojedyncze historie z czasów dzieciństwa, okresu dojrzewania. Wspominki z rodzicami w roli głównej. Dzielił się z nią swoimi wspomnieniami, przemyśleniami, a ona cieszyła się, że do tego stopnia jej ufał, że dzielił się z nią najskrytszymi tajemnicami, powierzał jej swoje głęboko skrywane myśli. Czasem te, o których nie mówił nikomu innemu, a nawet przed samym sobą miał problem, żeby się do nich przyznać.
Uśmiechnęła się do niego leciutko. Nic z tego, o czym jej powiedział nie było głupie. Ona też tak się tutaj czuła, nawet jeśli sama wychowywała się w nieco mniej sterylnych warunkach. Ze wzruszenia oczy jej zabłyszczały. Przeniosła spojrzenie na lubego i między jednym, a drugim mrugnięciem powiek zobaczyła małego, nieśmiałego chłopca, gubiącego się w świecie zasad, zakazów i nakazów. Miał raptem parę lat, nie chodził jeszcze do szkoły, chciał poznawać świat, psocić się i bawić, a zamiast tego był więźniem we własnym domu. Bał się, że kiedy coś spsoci rodzice dadzą upust swojemu niezadowoleniu, spotka go kara. Nie biegał więc po korytarzach, nie grał w piłkę w salonie, tylko snuł się z kąta w kat, nudząc się niemiłosiernie. Dopóki któregoś dnia nie zawędrował do szopy ogrodnika. Najprawdopodobniej przez przypadek. Pani Milton sama nigdy nie posłała go w takie miejsce, brunetka również szczerze wątpiła, że ojciec kazałby malcowi przynieść jakieś ciężkie narzędzia, kiedy od tego mieli służbę. Do małej, drewnianej kanciapki musiała go zawieść dziecięca ciekawość - i bardzo dobrze, że się tak stało, bo Aimee życia sobie bez niego nie wyobrażała.
"Hej, spójrz na mnie" poprosiła, a kiedy nie spełnił jej życzenia, chwyciła go za brodę i pokierowała jego ruchami. "
To, co czujesz nie jest głupie. Nigdy"
zapewniła go z mocą w głosie. Przy niej nie musiał się wstydzić czy krępować, mógł być po prostu sobą. Kochała go takiego, jakim był. Z całym dobrodziejstwem inwentarza, wszystkimi wadami. "Czasu nie cofniemy, ale wspólnie możemy zadbać o jedno. Żeby nasze dzieci dotarastaly w domu po brzegi wypełnionym ciepłem i miłością, w którym będą mogły się śmiać, uczyć, bawić, biegać, tańczyć, skakać, dawać upust swojej kreatywności" dodała, kładąc swoją dłoń na jego klatce piersiowej, w okolicy serca. "Dom to ludzie, prawda. Ale to również miejsce i nie chcę, żeby przypominało ono bezdusznego muzeum. Zależy mi na tym, żeby tętniło ono życiem. Było magiczne, kolorowe. Żeby aż chciało się do niego wracać" przyznała. Na razie była tylko ona, on, Eliott i ich dwa psiaki - miała jednak nadzieję, że w przyszłości ich rodziną jeszcze się powiększy, a po ogrodzie będzie biegać nie jedna, a dwie pary dziecięcych stópek. Co prawda z lubym jeszcze o tym nie rozmawiali, minęło za mało czasu, nawet porządnie z pieluch pierworodnego się nie wygrzebali. Hale była jednak pełna przekonania, że ukochany będzie podzielał jej zdanie i za jakiś czas postarają się o kolejnego ślicznego, różowego bobasa.
Kiedy po tak emocjonującej chwili uznali, że przyda im się moment oddechu - zejdą na dół i później wrócą do tematu, Aimee nie spodziewała się, że do akcji wkroczy przeznaczenie. Patrząc na koślawe serduszko z ich inicjałami wyryte na poręczy nie mogła przestać się uśmiechać i cholera, chyba nawet łzy zgromadziły się w kącikach jej oczu. "Coś wymyślimy, okej? Jeszcze nie wiem jak, alw ten dom będzie nasz" postanowiła, podchodząc do blondyna i wtulając się w jego klatkę piersiową. "Wiem, że chciałbyś, żebyśmy sami na wszystko zapracowali. Nie byli nikomu nic dłużni, ale... nie chcę, żebyś dokładał sobie kolejnych obowiązków. Już i tak tyrasz na cały etat, chodzisz na zajęcia, uczysz się do egzaminów. To dużo jak na jedną osobę, a Ty też potrzebujesz odpoczywać. Tak samo, jak Eliott potrzebuje taty" zadarła do góry głowę i pogłaskała Miltona po policzku. "Mogę wrócić do pracy. Chociażby na część etatu, moi rodzice na pewno też nam pomogą. Nie będą oczekiwali niczego w zamian, spłacimy ich, kiedy będziemy w stanie" zaproponowała, nie przerywając uspokajających ruchów własnej dłoni.

Eric Milton
mistyczny poszukiwacz
Hania
student prawa, praktykant — kancelaria ojca
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
został ojcem, wrócił na studia, zaczął pracować u ojca w kancelarii i próbuje nauczyć się życia na nowo u boku kobiety, na którą nigdy nie zasłuży
Co było takiego w jej głosie, że Eric brał za pewnik wszystko, co mówiła? Patrząc w jej oczy chłonął każde z wypowiedzianych przez nią słowo, które docierało do jego duszy prosto niczym przebite na wskroś strzałą. Eric tak bardzo potrzebował wsparcia i autentyczności w tym, co naprawdę czuje, że odsłonił się bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, nawet jeśli mówił o czymś tak na pozór nieistotnym. Dla niego znaczyło to więcej niż przyznanie się do największego ze swoich przewinień. Brakowało mu więzi z siostrą, która zawsze była mu najbliższa, a teraz rolę powierniczki każdej myśli przejęła Aimee. I stało się to tak naturalnie, że Milton nawet nie zauważył, kiedy bariera jego oporu pękła i stał się tak wylewny. Ale zapoczątkowało to coś, co zaszkliło nawet miltonowe oczy.
Wyobrażenie wysnute przez Aimee. Słuchał jej słów jak oczarowany. Chcąc nie chcąc wyobrażał sobie siebie w tym domu. Jak siedzi po turecku na włochatym dywanie, obok niego Eliott układa klocki lego, a on jednym kątem oka ogląda dziecięce bajki edukacyjne puszczone w tle, a drugim czyta instrukcję do złożenia robocika w całość. Opiera się plecami o kanapę, na której znajduje się soczysta plama z pomidora, jakiej zapomnieli kiedyś zmyć po przygodzie małego z rzucaniem jedzenia, ale nikomu ona nie przeszkadza na tyle, żeby wszczynać awanturę. Aimee trajkocze w kuchni przez telefon ze swoją mamą, bo znów zachciało jej się nauczyć gotowania, a teraz ma problem z jakimś daniem, którego konsystencja wcale nie przypomina tego z opisu. Idealnie nieidealne życie, o jakim Eric nigdy nawet nie śmiał marzyć. I te inicjały wyryte na balustradzie, których nie zamierzał usuwać, a wręcz chciał dowiedzieć się o nich jak najwięcej od poprzednich lokatorów. To wszystko było na wyciągnięcie ręki, gdyby nie…
Pieniądze. Aimee chyba czytała mu w myślach, bo zahaczyła o to nawet bez jego zgłoszonych wątpliwości. Szkoda, że nie znaleźli tego domu za dwa lata, kiedy skończy studia i będzie miał więcej czasu na pracę, dzięki której dostałby kredyt w banku. Albo… kilka lat wcześniej, kiedy całą kwotę mógłby uzyskać bez kredytu. Mógłby zarobić na ten dom w trzy dni. Wystarczyło wystukać numer wryty w zwoje mózgowe niczym nieusuwalny tatuaż. Szereg cyfr, zielona słuchawka…
Nie. Masz rodzinę, teraz już nie narażasz tylko siebie. Szybko pozbył się tego pomysłu z głowy kręcąc nią jakby oganiał się od natrętnej muchy. Musiał skupić się na tych zasobach, które miał przed sobą. Uśmiechnął się pod nosem, gdy Aimee od razu rozpracowała to, co chodziło mu po głowie - dodatkowa praca. Eric był dumnym człowiekiem, ale od kiedy został rodzicem, potrafił schować dumę do kieszeni i poprosić o pomoc. Zresztą, już i tak stał się nieudacznikiem prosząc o ogromną przysługę ojca, co mu szkodziło poprosić rodziców Aimee o dług, który spłaci łatwiej niż ten zaciągnięty u Miltona Seniora?
- Wrócisz do pracy wtedy, kiedy będziesz chciała i kiedy będziesz gotowa, nie uzależniaj tej decyzji tylko od kwestii mieszkania, na które i tak nas nie będzie stać, nawet jak weźmiesz etat - wzruszył ramionami, ale nie poddając się, a raczej spokojnie akceptując sytuację. Westchnął ciężko, bo to, co miał powiedzieć nie chciało przejść mu przez gardło, ale w końcu się zdecydował: - Przemyślimy to, spojrzymy na nasze dochody i podejmiemy decyzję na spokojnie, dobrze? Jeśli nie wystarczy to, co mamy… poprosimy twoich rodziców o pomoc. Tylko Aimee! - zastrzegł od razu bojowym tonem podszytym rozbawieniem i wycelował w nią palec ostrzegawczo. - Nie bierz rodziców na litość swoim entuzjazmem! Potrafisz przekonać kamienny posąg do radosnych pląsów, więc tym razem powściągnij ekscytację. - Pocałował ją w policzek i otoczywszy ramieniem wyprowadził z mieszkania. - Wracajmy. Twoi rodzice już wystarczająco długo zostali z wnukiem sam na sam. - Kiedy Aimee ruszyła w kierunku samochodu, Eric zostawił swój numer telefonu agentowi nieruchomości i powiedział mu po cichu, że biorą ten dom i żeby nikomu go już więcej nie pokazywał. Formalnościami i finansami… będzie martwił się później.

/ztx2

Aimee Hale
przyjazna koala
A.
ODPOWIEDZ