Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nie umiał zapanować nad prychnięciem, które było jego odpowiedzią na pytanie Marienne. Dla Jonathana nie istniał scenariusz, w którym Soriente mógłby obdarować Lise takowymi uczuciami. Co innego biedna Lisbeth, ona zapewne dała się nabrać na jego tanie gierki, bo takie dziewczęta są podatne, łase i nie wiedząc kiedy popadają w swego rodzaju fascynację i uzależnienie, nie umiejąc zrezygnować z narkotyku, które je zabija.
- Przed, ale świadczy to tylko o tym jak słaba psychicznie jest. Ten żabojad to tylko wykorzystał - burknął, oczywiście nie przyjmując żadnych innych argumentów. Tym bardziej, po kolejnych słowach Marysi. - Aż pięć lat, Marienne, a nie tylko pięć lat... - Poprawił ją, bo dla niego to była znaczna różnica. I chciałby, aby była tylko wynikiem wiedzy ogólnej jaką posiadał, a nie doświadczenia, ale jednak... Dwa? Trzy lata temu Jona sam pozwolił sobie uwieść zbyt młodą i zbyt naiwną kobietę. I chociaż od początku zasady ich gry były jasne, to i tak zakradły się tam uczucia, których być nie powinno, a on sam... On sam wykorzystał ją nie tylko po to, aby się zabawić, odreagować, zapomnieć o stresie, ale potrzebował kogoś, kto mu pomoże, a kogo potem będzie mógł zapomnieć i nigdy więcej nie spotkać na swojej drodze. I chociaż tłumaczył swoją postawę obawą o Lisbeth to gdzieś podświadomie ta historia z jego życia, także przez niego przemawiała, ale akurat nią nie miał zamiaru dzielić się z Marysią.
- Eh... - Westchnął, bo z jednej strony byłoby mu łatwiej mieć sojuszników w postaci bliski Lisy po swojej stronie, a z drugiej nie umiał jej tego zrobić. - Nie przemawia to do mnie, a zresztą... Ta pieprzona tajemnica to ostatnie na czym jeszcze mogę odbudować to co spieprzyłem - dodał zmęczonym głosem.
Miał już dość tego tematu i potrzebował chwili zapomnienia. Z chęcią przedłużyłby ją w nieskończoność, albo chociaż nadał jej bardziej intensywnego charakteru, ale nadal dmuchał i chuchał na Chambers, wiedząc, że ona sama kompletnie nie dba o swoje zdrowie. Dlatego on nadrabiał za dwoje.
- Na pomelo - poprawił przejęzyczenie Mari, bo na pewno nie wspomniała nic o batonie. Przy tym ponownie podrażnił zarostem jej szyję, którą następnie pocałował kilkukrotnie. - Przepraszam ciebie za nią... Także nie podobało mi się to w jaki sposób niekiedy się odzywała - burknął obejmując mocniej Marysię, gdy ta wtuliła się w niego. - Ona ma... Specyficzny charakter - dodał jeszcze usprawiedliwiając swoją chrześnicę. Niestety na nic się to zdało, bo Mari postanowiła wykorzystać sytuację i może by się jej udało, gdyby poprosiła o masaż, ale niestety była słabym negocjatorem. - Jesteś super, ale jesteś też uparciuchem, wiesz o tym? - Nawet się zaśmiał, co było miłą odmianą. Naprawdę rudowłosa czyniła cuda wobec jego gburowatości. - Mogę ci co najwyżej wysłać kilka zdjęć ze spaceru z nim, albo nagrać krótki filmik - zaproponował i na oburzenie Chambers długo czekać nie musiał, a gdy się podniosła, objął jej nadęte policzki dłońmi i ucałował w zmarszczony nosek. - Nakarmić ciebie mogę, wspominałem o pomelo. Mogę je dla ciebie przygotować - oznajmił zadowolony, że uda mu się wykonać to jej polecenie. Oczywiście nie spodziewał się tego, że zaraz Mari wepchnie mu do rąk talerzyk i usiądzie się wygodniej wyczekująco spoglądając na widelec. - Nie jestem głodny - poinformował ją uprzejmie, aby chwilę później spiąć się jak dziecko. Dziwne... Tyle z nią przechodził, a nadal nastepowały momenty, gdy gubił się jak mały chłopiec. - Przecież to... Nie będzie ci wygodniej samej? Nie mam jak pokroić przecież i... - To nie tak, że szukał wymówki po złości. Po prostu pewne sytuacje wywoływały w nim to dziwne skrępowanie i właśnie Marienne znalazła kolejną z nich. - Upartość i bycie wymagającą zamazują twoją plakietkę bycia super - rzucił pod nosem, ale nabrał odpowiednią porcję na widelec i uniósł go w stronę Chambers z tęgą miną.



Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
No trzeba przyznać, że fakt dotyczący pracy Lisbeth jakoś nie przemawiał na korzyść teorii Jonathana, ale Mari chyba nie chciała mu o tym mówić, aby sobie nie pomyślał, że rudowłosa jest przeciw niemu, bo przecież nie była.
- Oho ho, ty jesteś ode mnie starszy aż trzynaście... to tylko liczny i omg... trzynaście, to dużo - zaskoczyło ją to i aż nie była pewna, czy dobrze policzyła. Nie, żeby chciała jakoś go dołować, czy stawać w opozycji do jego słów. Wiadomo, była tu, by być po jego stronie. Stąd też propozycja intrygi, którą jednak Jonathan zdecydował się odrzucić.
- Jonathan, daj spokój, po prostu się pokłóciliście, niczego nie spieprzyłeś - pogłaskała go po poliku, bo też nie chciała by teraz cały czas myślał o sobie w takich negatywnych kategoriach. Uśmiechnęła się więc do niego łagodnie. - Po prostu zachowałeś się nieładnie... musisz przejść jakieś szkolenie zanim przedstawię cię mojej rodzinie - zawyrokowała, niby żartowała, ale jednak wolałaby, aby podczas spotkania z rodziną Chambers Jona był nieco przyjemniejszy. Bez sugerowania im, że nie są warci zaufania i byłoby lepiej, gdyby sobie poszli, czy coś. Poza tym i bez dzisiejszej kolacji Mari perspektywa takiego spotkania nieco stresowała i prawdę mówiąc nie miałaby nic przeciwko przeciąganiu tego w nieskończoność, ale też... po tym, jak wyjaśniła mamie skąd tyle pieniędzy na jej koncie - nie było to ani łatwe ani przyjemne, rodzice zaczęli nalegać na to, aby przedstawiła im w końcu Wainwrighta.
- Dupelo - burknęła dojrzale. - No specyficzny... nie wiem kto ją wychował, ale nawet ciebie uznałabym za przyjemniejszego... chociaż nie dzisiaj wieczorem - wyszczerzyła się głupio, ale niedługo miało jej być do śmiechu. Zaraz zmarszczyła nos, nieszczególnie zadowolona ze słów Jonathana. - Jestem pewna, że żaden pacjent po wszczepieniu wstawki nie siedzi tyle czasu w domu - burknęła, zaplatajac ręce pod biustem. - To jak w bajce, więzisz mnie tutaj, Jona - wygarnęła mu, mając nadzieję, że tym sposobem uda jej się coś ugrać. Niby sama widziała, jaka jest słaba. Nie potrafiła tyle ustać na nogach co kiedyś, nie, żeby kiedykolwiek był to fenomenalny wyczyn, ale faktycznie teraz męczyło ją zwykłe funkcjonowanie, jednak potrzeba wyjścia z pieskiem... nie miała nic wspólnego z racjonalną oceną jej możliwości. - Nie chcę żadnego dupelo - powtórzyła, sięgając zaraz po swój talerz, który niedawno kazał jej odstawić. Nie chciała przecież jeść zimnego. - Ciebie nie częstuję... - odpowiedziała, chociaż było jej przykro, że tylko ona ma jeść. Sugestywnie spojrzała też na sztućce i Wainwright zaczął jakieś dziwne uwagi czynić. - Już bądź cicho i zacznij być kochaną wersją siebie - jęknęła, marszcząc przy tym czoło. - Ty jeszcze na swoją plakietę bycia super nie zasłużyłeś - burknęła trochę urażona, po czym spojrzała na widelec i westchnęła. Chwilę się wahała, ale ostatecznie złapała za jego dłoń, w której trzymał sztuciec. - Już, sama zjem, jak to dla ciebie taki problem - wyjaśniła, bo zależało jej na tym, by trochę się nią poopiekował, wierzyła nawet, że jemu samemu się to spodoba, w końcu był taki opiekuńczy, ale najwyraźniej nie miała racji. No, a zmuszanie go do czegoś takiego nieszczególnie było tym, co chciała osiągnąć.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Uparła się na tę arytmetykę jakby liczby miały tutaj jakiekolwiek znaczenie. To znaczy dla Jony miały, ale składało się na to więcej czynników i przede wszystkim to kim była Lisbeth.
- Ty i Lisa to dwie zupełnie różne osoby i historie, nie ma tutaj czego porównywać - rzucił więc, bo dla niego kompletnym nieporozumieniem było stawianie jego związku z Marienne na równi z tym... Na równi z farncusem wykorzystującym biedną, naiwną Lisę. Tym bardziej, że Jonathan sam kiedyś był na miejscu Remigiusa i doskonale wiedział jak łatwo manipuluje się taką młodą i niedoświadczoną panienką. Chociaż jego znajoma należała do tych bardziej zapoznanych z trudami dorosłości. Lisa przy niej to totalne dziecko. - Pogadam z Lisą później, a o swoją rodzinę się nie martw, oczaruję ich swoją osobowością - dodał posiłkując się mało zabawnym żartem, który wypowiedział także w mało zabawny sposób, bo nie dało się ukryć, że wizja wyjazdu do rodzinnego miasteczka Marienne niekoniecznie mu się podobała. Robił to dla niej, ale nie czuł się z tym swobodnie, absolutnie nie.
- Jej rodzice są jedynymi z najprzyjemniejszych ludzi jakich znam... Czasem obwiniam siebie za to, że jest takim gburem jak ja - odpowiedział zgodnie z prawdą, chociaż był przekonany, że wraz z ojcem Lisy dzielą wspólną niechęć do żabojada. - Zastawki - poprawił ją mimochodem, ale z drugiej strony irytowało go to, że na tyle bagatelizowała swój stan zdrowie, że nawet nie była wstanie zapamiętać co jej tak naprawdę dolega. - Cieszę się, że uważasz, że zapewniam ci życie jak z bajki, ale nie zmienia to faktu, że musisz jeszcze na siebie uważać, słońce - przekręcił jej słowa, tak by jeszcze jakoś wybrnąć z tej dyskusji i szybko ją uciąć. Prowadzili taką wymianę zdań praktycznie codziennie odkąd Marienne wróciła ze szpitala i Jonathan powoli zaczynał być tym poirytowany, ale starał się panować nad nerwami. Tego wieczoru już na zbyt wiele swobody sobie pozwolił.
- Och już... Nie dąsaj się tak - burknął nie pozwalając dziewczynie na zabranie widelca. Odczekał także moment, aż się uspokoiła i przestała marszczyć nieprzyjemnie. - Wiesz, że nie wszystko przychodzi mi tak łatwo... - Przyznał szczerze, po czym ponownie uniósł dłoń. - No już, będę takim jakim chcesz, ale uśmiechnij się - dodał, a potem wreszcie grzecznie zabrała jedzenie ze sztućca i pozwoliła Jonie się nakramić.
Był to okropny wieczór i wiele złego się wydarzyło, ale przynajmniej jego zakończenie przebiegło spokojnie i zapewne nie byłoby to możliwe, gdyby nie czary rudowłosej, ale o tym, że Chambers miała w sobie coś niespotykanego mógł się przekonać każdy, kto kiedykolwiek miał szczęście spotkać ją na swojej drodze.

Mari Chambers
<koniec>
<3 <3 <3
ODPOWIEDZ