Przedszkolanka |n. muzyki — lorne bay
28 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Przedszkolanka, muzyk po godzinach pracy, który prócz nauczania gry na instrumentach, zajmuje się domem i dopiero co narodzoną córeczką.
Miesiąc. Odkąd alejkę numer osiem zasiliła jeszcze jedna dusza, upłynął miesiąc. Mary nie była pewna, czy była to duża, czy mała liczba. Dla jednych było to aż trzydzieści dni, dla niektórych tylko tyle, co sześć razy pięć.
Dla niej przerażającą myślą było to, że pozostawało jej jeszcze wiele miesięcy, lat życia bez niego. Patrzyła na niewielkie zdobienia białego marmuru, flagę Australii wetkniętą w spulchnioną glebę i kwiaty, jakie zostały po pięknej uroczystości i nie była w stanie pojąć, że tak właśnie wyglądał ich koniec. Pełen honorów, łez i niedowierzania, że czyjaś świeczka zgasła przed czterdziestoma urodzinami.
Chodziła jak struta. Snuła się z kąta w kąt, wybuchała niekontrolowanym płaczem w najbardziej błahych momentach jej funkcjonowania. Ostatnim razem stało się to w przyosiedlowym sklepiku, gdy poszła na szybkie zakupy. Zamiast popakować wszystko do koszyka, nabrała niezbędnych rzeczy w ręce i pech chciał, że niefortunnie upuściła opakowanie śmietany. W momencie, w którym ta pieprznęła o ziemię, tama z oczu Goldberg pękła i rozryczała się tak histerycznie, że aż nie mogła złapać tchu. Zaraz obskoczyły ją cztery kobiety. Nie pytając o nic, pomogły jej się doprowadzić do ładu. Jedna zebrała zepsute opakowanie, druga ścierała łzy, a trzecia wraz z czwartą zajęły się jej zakupami. Nigdy więcej ich nie spotkała, a przynajmniej tak przypuszczała, gdyż rozemocjonowanie tamtego wieczoru sprawiło, że zapomniała nawet wydukać jakichś podziękowań.
Prawdopodobieństwo, iż posypałaby się kompletnie, gdyby nie mała istotka wymagająca miłości i uwagi mamy, było bliskie stu procentom. Mary zwyczajnie nie mogła pozwolić sobie na zatracenie się w ramionach rozpaczy, bo potrzebowała jej Mia. To ona sprawiła, że blondynka sprzedała dom i zakupiła coś mniejszego, a także zmusiła ją do wychodzenia gdzieś dalej, niż obręb ich wspólnej sypialni. I choć każdy mówił, że potrzebny jest czas, aby zagoić pewne rany, Goldberg jakoś miała opory, aby im uwierzyć. Każdy oddech bolał, każdy krok na spacerze prowadził w to miejsce: do sektora B i prostego nagrobka, z jeszcze nie do końca ubitą ziemią.
Bywały tu codziennie. Mary sprzątała, choć tak naprawdę nie było co. Wymieniała znicze, ścierała niewielkie drobiny ziemi w obawie przed tym, że zepsuje to spokój ducha zmarłego. I gadała. Dużo mówiła, mając cichą nadzieję, że Shane jej wreszcie odpowie.
Szaro-czarny wózek stał w pobliżu, a w nim otulona kocykiem dziewczynka. Przez ramię rączki przerzucona była torba i wiosenny płaszczyk, który odrzuciła na czas sprzątania.
Nie umiała wyrazić straty, ani tego co czuła, lecz nasunęło jej się niewielkie miejsce na uboczu Lorne Bay. Ktoś wyrył w kamieniu poemat, składający się z trzech słów i noszący nazwę strata. Następnie zaś artysta je wydrapał. Nie można odczytać straty. Można ją tylko poczuć.

Phillips Winfield
ambitny krab
13#9694
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
Trudno powiedzieć, ale jedno było pewne- na refleksje zwyczajnie zbrakło mu czasu. Stąd też niechybna rezygnacja z uczestnictwa w pogrzebie. Znał Goldberga jeszcze z wojska i choć w szerszych kręgach uchodzili za naprawdę zgranych kumpli, to prawda była nieco mniej sielska. Przyjaźń to stan, który zdarza się w mniemaniu Phillipsa nader rzadko. Toteż nigdy nie nazwałby męża Mary swoim przyjacielem. Owszem, wychylili razem kilka piw, rozmawiali i spędzali razem czas, ale nigdy nie odczuwał w stosunku do niego większych sentymentów. Rywalizacja, której podjęli się przed laty, w nie do końca świadomym ferworze starań wypaliła wszystko, co mogłoby zakiełkować na wzór szczerej przyjaźni. Jednak dzisiaj były jego urodziny. Czy istnieje mniej patetyczny dzień na zapalenie znicza i pochłonięcie się w wymuszonej zadumie?
- Mary, wybacz, że przeszkadzam. Moje kondolencje, na pewno jest ci teraz ciężko.- wyszeptał, stając tuż obok blondynki, której spojrzenie niemalże nie odrywało się od ciemnej płyty nagrobka. Pogrążona w żałobie wdowa nie była osobą, którą powinien spotkać na swej drodze Winfield, który w gronie współczujących żałobników odnajdywał się niczym słoń w składzie porcelany.
Mary Goldberg
ambitny krab
e.
Przedszkolanka |n. muzyki — lorne bay
28 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Przedszkolanka, muzyk po godzinach pracy, który prócz nauczania gry na instrumentach, zajmuje się domem i dopiero co narodzoną córeczką.
Nikt raczej nie przepadał za tym, aby być wodzirejem na imprezach pogrzebowych - zwłaszcza tych osób, które w teorii zdawały być się najbliższe.
Mary tego nie znosiła. Tych spojrzeń w jej stronę, kiedy nie płakała i pełnych współczucia oczu, gdy zalewała się łzami. Nienawidziła dotyku, słów jakie padały; licznych kondolencji, przytulania i wpraszania się do ich domu, aby poprawić jej humor. Ludzie myśleli, że właśnie tego potrzebowała młodziutka wdowa z niemowlęciem. Bliskości, sielskich pogawędek czy nawet dobrego, ciepłego obiadu. Chcieli być przydatni, krzątając się i próbując doprowadzić jej życie do porządku, lecz nie zdawali sobie sprawy z tego, że nic nie sprawi, że kobieta poczuje się dobrze. Przecież nie byli nekromantami, ani nie mieli magicznych mocy, by cofnąć czas.
Goldberg dałaby wszystko, aby istniały rzeczy nie z tego świata lub też by to wszystko, czego doświadczała przez ostatni miesiąc, okazało się być tylko koszmarem. Chciała się obudzić u jego boku i wtulić nos w męski obojczyk, jaki odznaczał się pod koszulką. Pragnęła kubka kawy bezkofeinowej ze szczyptą karmelizowanego cukru i mleka bez laktozy, a także wspólnych krzyżówek podczas obiadu. Chciała poczuć jego bliskość. Ciepło ciała i charakterystyczną chrypę, jaką miał w głosie odkąd to wziął udział w bójce. Chciała by Shane żył i znów pieprznął głową w żyrandol w ich nowym domu; aby stanął w progu i uśmiechnął się miękko w jej stronę. By wstał rano do ich córeczki i pozwolił jej jeszcze chwilę pospać. Nawet pokłócić się z nim chciała. Jak nigdy.
Zamiast tego, miejsce u jej boku rozdzierała pustka. Jej serce zostało roztrzaskane na milion małych kawałków. Było tak bardzo rozbite, że nie sposób było skleić go na nowo. Można było zebrać szczątki i zamknąć gdzieś w szufladzie. Goldberg czuła się martwa i wyzuta z emocji. Nie potrafiła się uśmiechać, a wszystko, co robiła, sprawiało jej autentyczny ból. Najbardziej obawiała się tego, że na wszystkim ucierpi Mia. Malutka, nie zdająca sobie sprawy z tragedii dziewczynka, która łaknęła bliskości swoich rodziców. Rozwydrzona, spragniona atencji i przytulasków, dopiero co potrafiąca unosić swoją główkę.
Mary ciężko było na nią patrzeć. Była do niego tak podobna: miała ciemne włoski i oczy koloru orzechów. Dokładnie takie, jak Shane.
Dni mijały, lecz nic się nie zmieniało. Wszystko było smętne, ponure, a ona nie umiała nie przyjść na cmentarz. Gdyby tego nie uczyniła, najprawdopodobniej zaraz dopadłyby ją wyrzuty sumienia. Shane nie zasługiwał na to, aby o nim zapomnieć.
I chociaż wielu znajomych przypominało sobie o nim po jego odejściu, blondynka nie spodziewała się go tu spotkać.
Charakterystyczny, nieco ściszony ton głosu sprawił, że jasnowłosa aż zadrżała. Cofnęła się o krok, aby przenieść na niego umęczone spojrzenie.
Phill. Towarzysz wojskowej niedoli. Ten sam, z którym Goldberg chodził na piwo przed laty i ten, który raczej zaczął stronić od ich towarzystwa, kiedy się zeszli. Kiedy dowiedział się, że była w ciąży, a Shane uklęknął i poprosił ją o rękę. Mary miała wiele pytań, lecz żadne z nich nie przychodziło jej do głowy.
Dlatego też uśmiechnęła się na powitanie, a przynajmniej spróbowała. Wyszło jej to raczej marnie: twarz wykrzywiła się w trudnym do zinterpretowania grymasie. Podkrążone oczy załzawiły się, a usta wygięły w podkówkę. Stłumiła szloch chrząknięciem i skinęła głową.
- Dzięki - odparła i zamilkła. Znów skupiła się na nagrobku. Nie potrafiła uwierzyć w to, że pod warstwą ziemi i kilku kwiatków tkwił policjant, że choć tak blisko, był jednocześnie tak daleko.
- Nie jest lekko w sumie. Musiałam sprzedać nasz dom i wynająć coś mniejszego - obecnie nie pracowała i utrzymywała się przecież z oszczędności. Nie wiedziała co dalej. Czy powinna wynająć nianię i iść do pracy? Kątem oka zerknęła na niewielki wózek znajdujący się po ich prawej stronie. Nie mogła przecież jej tak zostawić. Była malutka, delikatna i spragniona miłości. Jak zatem miała żyć?
- Ale już jest lepiej, Phill - skłamała, robiąc dobrą minę do złej gry.
- Już nawet tyle nie płaczę i… i przesypiam noce. Nawet nie potrzebuję leków, aby funkcjonować. A Ty? Dla-dlaczego tu przyszedłeś? - przełknęła olbrzymią gulę w gardle i tłumiąc te wszystkie pytania.
Czemu cię nie było, Winfield? Dlaczego, kurwa, nie przyszedłeś? Gdzie byłeś, do jasnej anielki, Phill? I dlaczego przyszedłeś tak późno?

Phillips Winfield
ambitny krab
13#9694
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
Chłodny wiatr coraz dosadniej smagał jego policzki. Dłonie energicznie wsunęły się w szerokie kieszenie prochowca. Pogoda w Lorne Bay w zasadzie nie sprzyjała spacerom, jednak jak na standardy Winfielda była całkiem znośna. Nie był szczególnie wybredny, nie marudził i nie sypał z rękawa suchymi przekleństwami. Nawet gdyby przyszło mu to do głowy, zwarzywszy na miejsce, w którym aktualnie się znajdował, po prostu nie wypadało. Przez dłuższą chwilę przyglądał się za to stojącej nieopodal brunetce. Z Mary i Shanem nie widzieli się długie lata, w zasadzie od ich hucznych zaręczyn. Nie był to do końca celowy zabieg, raczej wypadkowa wielu częściowo zaplanowanych częściowo nieoczekiwanych zdarzeń. Po jego odejściu z wojska i przenosinach do linii znajomość zakończyła się ostatecznie tak szybko jak i zaczęła. Mimo wszystko nie podejrzewał nigdy, że do następnego spotkania dojdzie w tak upiornej scenerii. Cóż, życie po raz kolejny okazało się naprawdę zaskakujące.
- Współczuję. Pewnie byłaś do niego przywiązana. - westchnął, bo w zasadzie nic więcej nie pozostawało już w jego gestii. Zdawał sobie sprawę, że przykrą częścią żałoby było też wywiązywanie się z tych wszystkich finansowych zobowiązań. Opłacenie miejsca na cmentarzu, wybór nagrobka, zamówienie stypy i ekipy pogrzebowej. - To dobrze, czas zawsze działa na korzyść w takich sytuacjach.- przytaknął, kiwając nieznacznie głową. Być może był to tylko pusty frazes, ale niezręczność, z jaką przychodziło mu brnięcie w rozmowę o zmarłym kumplu, wszystko komplikowała. Nawet w wojsku nie byli tak blisko jak mogłoby się wydawać osobom postronnym. Nie byli przyjaciółmi, nie dzielili sekretów, nie pocieszali się wzajemnie w trudnych chwilach. Lubił go i to w zasadzie wszystko. Za to wiedział, że z Mary sytuacji była już zgoła inna. Byli piękną parą, dwójką ważnych dla siebie ludzi. Małżeństwo jest czymś bez dwóch zdań wyjątkowym, czymś, czego, póki co sam nie doświadczył. Nie wyobrażał sobie więc, jak musiała czuć się kobieta, która jeszcze niedawno stanowiła część naprawdę zgranego duetu. Poza tym mieli jeszcze córkę. Dramat w pełnej krasie.
Mary Goldberg
ambitny krab
e.
Przedszkolanka |n. muzyki — lorne bay
28 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Przedszkolanka, muzyk po godzinach pracy, który prócz nauczania gry na instrumentach, zajmuje się domem i dopiero co narodzoną córeczką.
Brunetka zmarszczyła nieznacznie swój lekko zadarty nos, a wzrok z nagrobka przeniosła na niego. Przechyliła nawet głowę, próbując przyjrzeć się jego podstarzałej twarzy. Dostrzegała tam niewielkie zmarszczki w kącikach oczu, kilka niewielkich dziur po ospie wietrznej czy charakterystyczne kępki pojedynczych włosów z zarostu, które ona przez miesiące wspólnego życia z Goldbergiem nazywała omijakami. Wyglądał na umęczonego, a sama Mary doszukiwała się w tym problemów innych, niż urodziny dawnego znajomego.
Bo przyjaciółmi nazwać ich nie mogła, nie po tych latach, w których ich kontakt znacząco uległ rozluźnieniu. Właściwie to Shane nie wspominał za wiele o swoim dawnym druhu i prędzej przypuszczałaby, że jej mąż wstanie z grobu po trzech dniach, niż on pojawi się tutaj w dniu jego święta.
- Przywiązana? – zapytała, drapiąc się po głowie. Przywiązanie kojarzyło jej się z posiadaniem psa, kota, chomika. Nie męża i najlepszego przyjaciela, powiernika sekretów i kogoś, kto potrafił zirytować ją kilkanaście razy w przeciągu paru minut. Poza tym, przywiązać to się mogła do budy. Pomimo tych wszystkich skojarzeń, postanowiła zignorować olbrzymią chęć odgryzienia się mu. Nie była wszak sobą i na wszystko reagowała przesadnym gniewem i wybuchami. Wystarczyło, że ktoś oddychał za głośno, a ona zgrzytała zębami i dość nieumyślnie szukała zaczepki. Nie potrafiła cieszyć się z dosłownie niczego, nawet macierzyństwo wydawało się jej trudne.
Mia właśnie mierzyła się z kolkami, ciągle była marudna i kaprysiła. Najlepiej by było, gdyby ciągle nosiła małą na rękach, bo tylko na nich potrafiła się uspokoić. Te jednak nie były w stanie taszczyć dziecka na okrągło, uważać na jej delikatną główkę i zajmować się domem i przeprowadzką z niego. Miała więc dziwne wrażenie, że wszystko szło nie tak, jak powinno lub też ktoś wyrwał ją z miejsca, w którym była dotychczas i ta nie potrafiła się przestawić.
Nie miała pewności, czy czas kiedykolwiek zadziała tak, jakby sobie tego życzyła, czy będzie umiała jeszcze myśleć o jakimś mężczyźnie z miłością i czy w przyszłości nie będzie bała spojrzeć się na córkę. Bo przecież już od samych narodzin była żywym klonem swego ojca.
- Aha – odparła, a kąciki ust mimowolnie drgnęły. Przepraszam, czy ktoś wyjmie kija z jego dupy?
- Czy więc wypada pokazać Ci małą? – zapytała, mając olbrzymi problem, aby ukryć wielkie rozbawienie.

Phillips Winfield
ambitny krab
13#9694
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
W zasadzie jej zazdrościł. Brzmiało to niezwykle absurdalnie, biorąc pod uwagę okoliczności, w których się spotkali i całe szczęście, że nie wypalił tego stwierdzeni na głos. Jednak tak zazdrościł jej. Kochała kogoś przez tyle lat i nawet jeśli to właśnie dobiegło końca, to wciąż jej życie z perspektywy Phillipsa było pełniejsze niż jego własny żywot. Sam zbliżał się przecież do czterdziestki, niezgrabnie balansując między kolejnymi miłosnymi uniesieniami, z których kolejne było warte mniej niż poprzednie. Żyjąc z dnia na dzień, cieszył się wprawdzie tym stanem rzeczy, delektując się drobnymi przyjemnościami, ale na koniec dnia wciąż pozostawał sam. Poza najbliższą rodziną nie było nikogo, kto zatęskniłby za nim, podobnie jak Mary tęskniła teraz za Seanem. A to bezsprzecznie rozdzierało go właśnie od środka.
Nie byli przyjaciółmi, nigdy nie byli sobie tak bliscy jak twierdziło wielu. Przez dłuższy czas rywalizowali, nie tylko o względy Mary, ale także o wiele innych spraw, które z perspektywy czasu wydawały mu się błahostkami. Jednak niezależnie od wszystkiego darzył go sympatią, która z biegiem lat być może i wyblakła, ale wciąż pozostał szacunek. Bez względu na wszystko był jego kompanem z wojska i przeszli razem naprawdę wiele trudnych chwil. Tak, więc chcąc nie chcąc był mu winien te kilka chwil refleksji nad grobem. Tak przynajmniej podpowiadał mu zdrowy rozsądek.
-Łączy cię z nim pewnie wiele wspomnień.- poprawił się po chwili, dochodząc do wniosku, że z perfekcyjnym doborem słów wciąż jest u niego kiepsko. Nie chciał nawet wyobrażać sobie tego jak dramatyczny obrót przybrało jej życie zupełnie z dnia na dzień. Wszystko, co znała i miała za pewnik, runęło jak domek z kart. Phillips nigdy nie otarł się o podobną tragedię i zdawał sobie sprawę, że mimo najszczerszych chęci nie będzie w stanie pojąc w pełni tego co teraz przechodziła Mary. Przez myśl przeszło mu, że nie miała też zbyt wiele szczęścia, wpadając tu właśnie na niego. Pocieszyciel był z niego żaden, a w kwestii empatii do drugiego człowieka jeszcze wiele musiał się nauczyć. Nie chciał dołożyć jej cierpień, nie chciał naruszyć tego i tak kruchego stanu, w jakim się znajdowała. Przez myśl mu przeszło, że powinien wziąć się w garść i mimo upływu lat choć raz pokazać się z tej nieco zakurzonej strony swojej osobowości, która nie stawiała go w roli lokalnego dupka.
-Pewnie, chętnie ją poznam.-przytaknął, uśmiechając się do niej łagodnie. Nie zamierzał zanudzać jej zgryźliwymi uwagami o tym jak bardzo dzieci działają mu na nerwy. W zasadzie nigdy nie zastanawiał się nad tym, jakim byłby ojcem. Mając na uwadze swoją niechęć do małych krzykaczy, zawsze kwitował to krótkim, kiepskim. Jednak Shane też nie jawił mu się przed laty jako wzór idealnego męża i ojca. Może, więc pozory mylą? Może i on oprzytomnieje jeszcze zanim siwizna przyprószy i jego skroń?
Mary Goldberg
ambitny krab
e.
Przedszkolanka |n. muzyki — lorne bay
28 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Przedszkolanka, muzyk po godzinach pracy, który prócz nauczania gry na instrumentach, zajmuje się domem i dopiero co narodzoną córeczką.
Ona też sobie zazdrościła. Zwłaszcza tego momentu, w którym pod jej dom zajechał wóz policyjny, a z niego wysiadła Turner w asyście swojego przełożonego. Ubrani w odświętne mundury, które zwiastować mogły jedynie coś złego. Zazdrościła sobie tego, że w progu przekazali jej wieść o tym, że jej mąż umarł, wykrwawiając się na brudnej podłodze, w asyście kul lecących nad jego głową.
Nie potrafiła znieść tej myśli, że był tam sam. Pewnie odczuwał tyle emocji: złość, smutek, a nawet i strach, kiedy tylko zorientował się, że był na straconej pozycji. A jej przy nim nie było.
Była też rozgoryczona tym, że nie miała pojęcia, że ich pożegnanie przy kubku kawy było ostatnim. Może wtedy miałaby możliwość zareagować jakoś inaczej? Może ostatni raz spojrzałaby mu prosto w oczy i powiedziała, że bardzo mocno go kocha? Powiedziała coś więcej, niż „dziś pewnie znów czekają mnie arie Mii”, albo przyczepiłaby się go tak, jak koala drzewka i nie pozwoliła przekroczyć progu domu?
Zamiast tego pozostawała tylko gorycz i pustka, której nie umiała w żaden sposób wypełnić. Motała się we wszystkim, nie potrafiąc znaleźć miejsca. Dom był za ciasny, do pracy nie uczęszczała, a gdziekolwiek by nie wychodziła, tak zawsze zmierzała tutaj: do niego.
- Ciebie również, prawda? – przekrzywiła nieco swoją głowę. Ich kontakt uległ wprawdzie rozluźnieniu, lecz to z Winfieldem łączyła go przyjaźń z czasów służby. To z nim musiał robić karne pompki, ćwiczyć o wczesnych porach, w których normalni ludzie jeszcze śpią oraz podrywać wszystkie panny, jakie nawinęły się w barze. Byli dla siebie druhami w trudnych chwilach, a te, jak widać, potrafiły dać o sobie znać nawet komuś takiemu, jak on.
- Co prawda Shane bywał… dość powściągliwy, jeśli idzie o RAAF, ale zawsze miałam wrażenie, że trzymaliście ze sobą całkiem niezłą komitywę – czy to przez nią ich drogi się rozeszły? Szczerze wątpiła, aby życie toczyło się tak, jak na filmie w telewizji, lecz jeszcze do niedawna nie przypuszczałaby, że jej mąż napatoczy się kartelowi na muszkę. Trochę jak w Zabójczej Broni, tylko bez Happy Endu.
- Może więc… może będziesz chciał mi coś kiedyś opowiedzieć? – zapytała, podchodząc powoli do wózka, gdzie spokojnie spała jej córka. Otulona żółtym kocykiem prawie pod brodę, z rękoma nad małą główką, całkowicie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo jej życie uległo zmianie.
Mary podobało się to, że była taka niewinna i nieświadoma. Gdyby mogła, zamieniłaby się z nią miejscami.
- Tylko proszę, nie mów, że jest podobna do mnie, ani do niego – parsknęła, nie mogąc się powstrzymać. Dla niej dzieci, chociaż sama przecież była mamą i kochała ją całym sercem, nie były słodkie i rozkoszne.
- Chyba, że któreś z nas jest łyse i bez zębów. Wtedy to cofam – uniosła nawet ręce w obronnym geście, na moment odzyskując rezon i stając się tą samą Mary, którą znał przed laty.

Phillips Winfield
ambitny krab
13#9694
ODPOWIEDZ