barman co dużo wódy leje — rudd's pub
26 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
mój organizm nie działa na tlen, tylko na thc, został mi ostatni rok medycyny przed stażem (tylko zajebałem semestr), przypał to moje drugie imię, ale jest fajnie, nie?
Nie można być we wszystkim dobrym, prawda? Shawn to wiedział i bardzo sobie to powiedzenie w życiu cenił. Może aż za bardzo, bo biedny nie był szczególnie dobry w niczym. No może poza kręceniem blantów, ale co to jest za umiejętność. Był po prostu przeciętny i średnio nadrabiał dobrymi stopniami, które miał w liceum (bo matka pilnowała, żeby się uczył), robieniem potrójnych kółeczek z dymu od papierosów, wybekaniem całego alfabetu, czy swoim nikłym, brytyjskim akcentem. W rozgrywce w życiowe uno miał zawsze żółte trójki, a wszyscy dookoła mieli +4 i żądali zielonych. A chuj im w dupę.
Może właśnie w tym byciu średnim, tkwił sekret, dlaczego pracodawcy nie zabijali się o Macnee w swoim młodym, dynamicznym zespole z owocowymi czwartkami. Chujowy był z niego pracownik, choć nie można było mu odmówić chęci. Z Shadow go wyjebali, bo miał zbyt poczciwą mordę. A poza tym wiecznie się spóźniał i ślinił do tancerek. Z pralni go wyjebali, bo kiedyś zjarany prawie uprał psa. Takiego małego maltańczyka, naprawdę wyglądał jak puchata poduszka. W sklepie zawsze za dużo siedział na papierosie. W księgarni się chwilę utrzymał, ale to mocno kłóciło mu się z zajęciami na uczelni. A przecież musiał studiować, musiał mieć ten pieprzony dyplom i skrót dr przed imieniem i nazwiskiem. Dr Shawn Fionn Macnee, profesjonalista w kręceniu blatnów i nabijaniu lufy.
Szefowa z Rudd’s chyba miała do niego słabość, bo jeszcze trzymał ciepłą posadkę, mimo że regularnie wylewał za dużo wódki do drinków. Mocniejsze były lepsze, a jak człowiek więcej wypije, to więcej chce zamawiać. No i o co chodzi, o co tyle hałasu. Przecież to widać od razu dryg do interesów. Gołym okiem widać.
No i się spóźniał, ale spóźniał się zawsze i wszędzie. Powinien to sobie wpisać w CV – dajcie mi w grafiku zmianę godzinę wcześniej, może będę przychodził na czas. Eh no, trudno. Kochaj, nie oceniaj. Wpadł do baru, ubrany już elegancko w służbowy t-shirt z petem za uchem. W sumie dobrze, że nie miał ostatniej zmiany, bo wtedy na pewno by się pokapowali, że znów przekroczył studencki kwadrans. Wszedł płynnie za bar, podchodząc do swojej dzisiejszej towarzyski niedoli. Maia. No piękna to była dziewczyna, zdecydowanie z wiekiem coraz ładniejsza. Macnee wyparł trochę z pamięci, że cisnął po niej jak po burej suce w liceum. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Czy jakoś tak:
-Elo mordo – rzucił, przesuwając bezmyślnie szklanki, żeby czymś zając ręce – Zakładamy się o wynik dzisiejszego meczu? – nagle olśniło go, dlaczego dostał akurat tę zmianę. Może ta szefowa jednak była sadystką? – Albo wiem, o to ile się sprzeda tequili. Przegarny zamiata – poruszył zabawnie brwiami, ale niewiele to dało – No kurwa, Maia, każdy lubi zakłady, dawaj

maia t. vale
powitalny kokos
bejbi#2175
barmanka — rudd's pub
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nigdy nie lubiła poranków, wstawanie z rana wydawało się jej być najwieksza zbrodnia tego świata. Już jako dziecko, miała z tym wielki problem. Nocny styl życia, był jej stylem na życie. Wiec pewnie nikogo nie zdziwiło to, że kariera, która najbardziej przypadła jej do gustu to bycie barmanką. No bo spójrzcie tylko na to, zazwyczaj na nogach musi być późnymi popołudniami, czy nawet wieczorami. Może lenić się w łóżku, tak długo jak tylko ma na to ochotę, przy czym pojawia się w pracy z uśmiechem na twarzy. Przecież gdzie Maia miałaby lepiej, jak nie w otoczeniu alkoholu?
Ten dzień również zaczynał się cudownie, nawet zrobiła zakupy przed pracą, co by jej biedna kochana Jo, miała do zjeść, jak w końcu przestanie bawić się z jakimś dziwnym dziadkiem do orzechów i wróci na kwadrat. Szkoda jednak, że wszystko zjebało się kiedy zobaczyła grafik dnia w pracy, i zdała sobie sprawę, z kim spędzi prawie całą zmianę sam na sam. Shawn. Prawie ją przekręciło na marsa. Miała dalej głęboko skrywany w swoim serduszku żal do tego typa, i na tyle jak bardzo potrafiła normalnie nawet z nim rozmawiać, w gronie znajomych, sam na sam, miała z tym jednak duży problem.
Nie jest jednak jej samej do końca pewnym, czy to fakt, że Shawn udawał, że nigdy nie zrobił nic źle, fakt, że w pewnym stopniu jej się podobał, czy fakt tego, że pracownik z niego taki jak z niej pielęgniarka. Wbić igłę umie nakleić, ale to nie do końca w ten zdrowotny sposób. I właśnie taki był Shawn, umiał robić swoją robotę, ale nie do końca się nią przejmował, i wolał zostawić swoich współpracowników na pastwę wygłodniałych alkoholu klientów, żeby poflirtować z jakaś najebaną laską, ponad swoją ligę, która w normalnych okolicznościach, pewnie by nawet na niego nie spojrzała. Cudowny był z niego facet.
Zajęła się wiec powoli wyciąganiem butelek z alkoholem z lodówek, otworzeniem ich i włożeniem w nie nalewaków, bo przecież jak Shawn się pojawi, to, zamiast z tym pomóc, będzie ją odciągał od tego zadania. Niestety jak na cholerę, nie skończyła o tym myśleć i wielki pan postanowił się pojawić za barem.
- Jakim cudem, zawsze przegrywasz zakłady, i jeszcze się nie nauczyłeś, żeby przestać się w to bawić ? - zaśmiała się, zwracając w jego stronę. Odstawiła butelkę, którą trzymała w dłoniach chwilę wcześniej na blat, i westchnęła. Cały dobry dzień szlag wziął.
- Każdy lubi zakłady, tylko jak ma z tego satysfakcje, że wygrywa, więc o ile ja częściej mam rację, nie rozumiem, dlaczego ty tak bardzo je lubisz? - uniosła brew z delikatnym zdziwieniem malującym się na twarzy. Chociaż mogłoby się wydawać inaczej, to przecież byli jakiegoś rodzaju ziomkami nie? A ziomki po sobie jadą, i dogryzają. Używają kompromitujących zdjęć do szantażu, albo przypominają znajomym o dziwnych dziewczynach, na które trafiało się w swoim życiu. Czy to partnerka życiowa, czy tylko współlokatorka, która mogła chcieć czegoś więcej, i probowała światełkami choinkowymi oświetlić im tę przyszłość.
- O jedno mogę się z tobą założyć, że przynajmniej pięć razy tego wieczoru, będę musiała cię gdzieś szukać, bo mi znikniesz, zamiast pracować — powiedziała zupełnie poważnie. - Przydaj się do czegoś i włącz telewizory i możesz przynieść dwie beczki z IPĄ z piwnicy, ja tego gówna nie noszę!

shawn macnee
powitalny kokos
twoja stara
barman co dużo wódy leje — rudd's pub
26 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
mój organizm nie działa na tlen, tylko na thc, został mi ostatni rok medycyny przed stażem (tylko zajebałem semestr), przypał to moje drugie imię, ale jest fajnie, nie?
Miał taką przypadłość, że wszystkie stałe relacje w jego życiu były dość specyficzne. Zaczynając od matki, która była po prostu dziwna. Kochana, troskliwa, ale dziwna. Z ojcem miał w sumie spoko relację, dopóki ten nie stracił pamięci i nie zmieniło się wszystko o 180 stopni. To strasznie dziwne uczucie, jak twój stary, który miał dla Ciebie wiecznie jakieś bojowe zadanie, nie poznaje cię na ulicy. Z Hudsonem niby wszystko było spoko, ale miał w końcu 19 lat dopiero, co on mógł wiedzieć o życiu. Shawn czuł jakąś niewymowną potrzebę troszczenia się o tego grzdyla równocześnie z docinaniem mu na każdym kroku. Posiadania młodszego rodzeństwa to wspaniała instytucja – ale dopiero jak się przestaje z nim mieszkać. A im dalej w las, tym więcej grzybów, bo był Xavier, o którym Macnee mógł książkę napisać, Felicity, do której cały czas cicho wzdychał, Jo, która wydawała się cholernie niedostępna i Maia. Maia, która docinała mu tak, że często czuł podniecenie na myśl o zbliżającej się podróży, gdy z jej ust wypadało „spierdalaj”. Lubił ją i pewnie jakby miał więcej pokory w sobie, przeprosiłby ją za to całe gówno, które odpierdalał w liceum. Ale nie miał, więc nie ma co dalej drążyć tego tematu.
- Oj, zupełnie nie rozumiesz. Tu chodzi o samą instytucje zakładu, o emocje, o analizę sytuacji. Wygrana jest miła, ale sama nic by człowiekowi nie dawała tak naprawdę.– wywrócił oczami, przeczesując palcami kędzierzawe włosy. – Dlatego je lubię, bo lubię ten dreszczyk emocji. I to bardzo niesprawiedliwe, bo wcale nie przegrywam zawsze. Przegrywam często, bo wierzę w rzeczy, które wydają się stracone na starcie. Każdy zasługuje na szansę i zauważenie – powiedział poważnie, otwierając szufladę z lodem. Niech będzie chociaż pozór, że chłopaczyna coś robi w pracy. No ale lód już tam był, bo Maia nie spóźniała się do pracy i potrafiła ogarniać rzeczy po kolei. Może dlatego praca z nią była przyjemna, bo on nie musiał się przejmować takimi rzeczami. Poza tym miała też fajny tyłek, co na pewno kiedyś zjarany jej powiedział. Taki właśnie był Shawn, mówił zjarany różne dziwne rzeczy.:
- Czy chcesz mi dać wygrać? – poruszył sugestywnie brwiami – Bo się mylisz, dzisiaj nigdzie nie znikam. Robię grzecznie cuba libre, opowiadam śmieszne żarty i wysypuje orzeszki na mieszczki. – położył rękę na sercu, jak jakiś pieprzony skaut. Naprawdę miał takie postanowienie, bo chłopak się starał. To, że starania chuja były warte, to zupełnie inna para kaloszy.
Z brytyjską krwią szedł szacunek do kobiet, więc Macnee bez słowa protestu ruszył po beczki z piwem. Po za tym nie był głupi i zauważył jak dużo już Maia ogarnęła i to byłoby nie fair gdyby się jeszcze kłócił. Po drodze nabił sobie siniaka na przedramieniu, źle wymierzając w drzwi. Cholerne drzwi. Niosąc beczki przeklinał ilość wyjaranych petów i słabą kondycję swoich płuc. Dysząc jak mops, zaczął instalować beczkę, o telewizorach zupełnie zapomniał:
- Wbijasz na urodziny Xaviera? Są w sobotę, będzie świetnie, wymyśliałem zajebisty prezent. I Jo namów, żeby przyszła – w sumie nie musiał zadawać pytania. Zmienił im tak grafiki, żeby mogły przyjść. On to jednak zawsze o wszystkim pomyśli, kochany.

maia t. vale
powitalny kokos
bejbi#2175
ODPOWIEDZ