psycholog dziecięcy — LORNE BAY STATE SCHOOL
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Bittersweet
The rain is all falling
Don't you want to cover me up from the storm?


Do ostatniej w tym roku szkolnej wycieczki najmłodsze klasy przygotowania rozpoczęły dwa tygodnie wcześniej. Nocowanie na plaży, ognisko i pieczenie słodkich, miękkich pianek było tematem numer jeden, zwłaszcza w klasie IA, której pilnowaniem miała zająć się Michelle, wraz z ich wychowawczynią.
Kilka dni przed weekendowym wyjazdem, który odbył się w piątek rano, jedna z opiekunek się rozchorowała i musiała pójść na kilkudniowy urlop, psycholożka była więc w ramach zastępstwa. Blondynka miała inne plany na weekend, lecz mimo to, nie chciała zawieźć dzieci, dlatego zmieniła plany. W czwartek, późnym po południem zaczęła pakować rzeczy, kilka godzin wcześniej, robiąc listę.
W piątek rano był wyjazd. Plan wycieczki nie był zbyt skomplikowany, obejmował Sanktuarium Koali, oraz Sanktuarium Motyli. Dalej w planie było kino, zabawy w lesie uczące współpracy i ognisko na plaży. Wśród wycieczkowiczów były dzieci, które odwiedziły choć jedno z tych miejsc, lecz nikt nie narzekał — w towarzystwie kolegów i koleżanek nawet teatr wydawałby się niesamowicie ciekawy, dzieci lubiły dzielić się między sobą wrażeniami i cieszyć z drobnych rzeczy, których nie znały. Między innymi za to kochała maluchy, za tą dziecięcą wszechobecną radość, chęci do nauki i szczerość, której brakowało dorosłym. Jeśli dziecko się bało, płakało; jeśli było szczęśliwe — śmiało się w głos; gdy było zainteresowane, czy też wręcz przeciwnie — otwarcie o tym mówiło. W autobusie wszystko było w porządku, nie mogła na nic narzekać, maluchy były w doskonałych humorach, a nauczyciele prowadzili żwawe dyskusje na temat przedmiotów, których uczyli. Michelle w tym czasie słuchała, bo tylko tyle jej zostało. Nie uczyła żadnego przedmiotu, więc nie miała pojęcia o takich rzeczach, była tylko psychologiem i gdyby rozmowa dotyczyła wpływu społeczeństwa na jednostkę, mogłaby wygłosić cały monolog i wtrącić kilka anegdotek, dość trudno zrozumiałych dla innych, prócz niej samej.
Po wyjściu z autobusu przyszedł czas na zbiórkę i stworzenie dwóch grup. Każda grupa dzieci musiała słuchać się trzech przydzielonych nauczycieli, a omawiając zasady, dzieci przytakiwały równocześnie głowami, mówiąc, że ,,rozumią”, zamiast ,,rozumiemy”.
— Ciebie, Lou tyczy się to najbardziej — Rzuciła ostrzegawczo do naburmuszonego chłopca, stojącego ze skrzyżowanymi ramionami. Louie był... Specyficznym dzieckiem, niektórzy mówili, że jest po prostu niegrzeczny, Michie natomiast doskonale wiedziała, że był to chłopiec ze spektrum autyzmu, więc jemu należało wszystko tłumaczyć dosadnie i mieć go na oku, bo był wyjątkowo nieokrzesany. Nauczyciele popis jego zachowania dostali niemalże na początku, gdy zamiast iść w grupie, chłopiec postanowił wybiec na drogę (która, zważywszy na okolicę i tak była dość spokojna), krótko przed tym, gdy na horyzoncie pojawił się samochód.
Chwila nieuwagi, niedopilnowanie i głośny, mrożący krew w żyłach pisk opon, który od razu zwrócił uwagę opiekunów. Michell nawet nie pomyślała, gdy dość szybko dobiegła do chłopca i zabrała na pobocze, przytulając go i sprawdzając, czy nic mu się nie stało. Miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z klatki piersiowej, choć starała się nie panikować i zachować iluzjonistyczny spokój, chłopiec był wystarczająco wystraszony i zanosił się głośnym szlochem, nie chciała go bardziej stresować. Przytuliła go, poklepała po plecach i spojrzała w kierunku samochodu, który zatrzymał się nieopodal. W głowie układała już mnóstwo scenariuszy, w jaki sposób powinna się zachować i jak rozmawiać z kierowcą tego niefortunnego wydarzenia, który na pewno był tak samo zestresowany jak ona, reszta nauczycieli i grupa dzieci. Odesłała chłopca do nauczycieli, którzy mieli się nim zająć i podniosła się z ziemi, otrzepując kolana. Chwilę później szła w stronę kierowcy, informując resztę nauczycieli, że porozmawia z mężczyzną.
— Przepraszam...? — Zagadała, chowając za ucho kosmyk włosów i splotła ręce na brzuchu, czekając aż mężczyzna odwróci się w jej kierunku, by z nią porozmawiać.
— Jestem opiekunką chłopca, który prawie spowodował wypadek — Przedstawiła się pokrótce, starając się wstępnie wybadać mężczyznę, z którym przyszło jej rozmawiać.

roscoe degraves
powitalny kokos
xaye
finansista, przedsiębiorca, akcjonariusz — właściciel venus embrace
33 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Roscoe jest dowodem na to, że sukces można osiągnąć bez przekrętu, a w biznesie znajdzie się miejsce na sentymenty. Rok po zerwaniu zaręczyn reaktywował lokal Venus Embrace, cieszący się sławą elegancki retro klub z burleską w Cairns. Uwielbia poznawać świat; tak miejsca, jak ludzi i ich pasje, które stanowią jego życiową oraz zawodową inspirację.
Białe kabrio sunęło po nagrzanym asfalcie, przez otwarty dach wpuszczając do środka przyjemny powiew wiatru. Słońce liżące promieniami australijskie twarze już dawno górowało nad widnokręgiem. Były okolice przedpołudnia, głośna muzyka wybrzmiewała z głośników Audi w akompaniamencie śpiewu kierowcy, mijającego po swojej prawicy ostatki aborygeńskiej cywilizacji.
- ...May i stand unshaken amid, amidst a crashing wo... - system audio kontynuował. Roscoe już nie. Z jego ust wydobyło się tylko niewychowawcze przekleństwo i przeciągłe "nie", wykrzyczane w obawie łamiącym się głosem.
Hamowanie, pisk opon. Gwałtowny skręt, wrzask, dziecięca sylwetka upada na ziemię i milknie. Myśli przybierają zawrotne tempo, kurwa, chyba doszło do tragedii. Pojazd obrócił się wokół własnej osi i zatrzymał na najbliższym drzewie w niekontrolowanym poślizgu.
Nie tak zapowiadał się ten piękny, słoneczny dzień.
Zapowiadał się naprawdę nieźle. Kierownictwo Venus Embrace podzieliło się obowiązkami organizacji otwarcia lokalu, odciążając właściciela od wizyty w stripklubie. Weekendy bywały akurat najbardziej pracowitymi dniami w jego zawodzie i bardzo często piątki, soboty oraz niedziele pożerały największą ilość jego czasu. Tydzień przeważnie zarezerwowany był na inne interesy, nie wspominając o całodobowej kontroli kursu walutowego i giełdy papierów wartościowych. To właśnie w akcjach tkwił jego największy majątek. Wydawałoby się, że tak zapracowany człowiek rzadko znajduje czas na spotkania towarzyskie czy odpoczynek, ale Roscoe nie bez powodu szczyci się mianem mistrza gospodarowania czasem. Fani Harrego Pottera śmieją się, że wszedł w posiadanie Zmieniacza Czasu, bo udaje mu się być w kilku miejscach na raz, a jego doba zdaje się być znacznie dłuższa.
Dziś nie musiał być w kilku miejscach na raz. Pracownicy niejako zmusili go do wzięcia dnia wolnego i sugerowali, aby w tym czasie nie zajmował się innymi rzeczami. Nie miał problemów z zaufaniem do swoich ludzi, nawet mimo odkrycia, że pośród nich znajdował się szpieg gospodarczy - pretendentka do awansu na stanowisko managera, z którą zresztą ostatecznie wdał się w romans i przekonał do współpracy. Znał się na ludziach i potrafił wzbudzać posłuch u podwładnych, więc kiedy mówili, że wszystkim się zajmą - wiedział, ze tak będzie. Pozostało mu iść za radą wypoczynku i przez ten jeden dzień wrzucić na luz. Problem w tym, że kiedy Roscoe nie musiał nic robić, czuł się w środku pusty. Zawsze umiał znaleźć sobie zajęcie, po prostu wciskał je między obowiązki... a teraz nie miał obowiązku. Ale nie zraził się tą myślą, bo stworzył sobie nowy. Obowiązek zadbania o własną rodzinę.
Sophie czekała na niego w innym rejonie Lorne Bay. Od kiedy spotkali się pierwszy raz po ponad dwudziestu latach niewiedzy o swoim istnieniu, ich więź bardzo się zacieśniła, ale kobieta nigdy nie zdecydowała się przyjąć pieniędzy, które mogły ufundować jej nieruchomość w lepszej dzielnicy. Przecież była jego siostrą, przyrodnią co prawda, ale rodzina musi sobie pomagać. Zawzięcie odrzucała pomoc finansową, także w formie lepszego zatrudnienia, ale w pewnym sensie rozumiał jej pragnienie niezależności. Choć zawsze kręcił na nie nosem, to skrycie podziwiał, że nie poszła łatwą drogą i chciała na wszystko zapracować samodzielnie. I za tą niezłomność ją kochał.
Powidok z twarzami wszystkich bliskich, znajomych, kochanek i dawnej narzeczonej błysnął mu przed oczyma po uderzeniu głową o karoserię kabrioletu. Ogłuszony nie przyswajał zewnętrznych bodźców przez krótką chwilę. To wszystko trwało bardzo szybko, lecz dla niego jak gdyby w spowolnionym tempie. Szloch dziecka dotarł jego uszu, zapalając w głowie zieloną lampkę. Jeszcze żyje, jeszcze żyje...
- Jeszcze żyje? Żyje jeszcze?! - krzyknął w panice i odpiął pas, próbując wyrwać się z wozu na zewnątrz. Nie zorientował się, że poduszki powietrzne nawet się nie otworzyły; zderzenie z drzewem nie było tak tragiczne, jak mogło się z początku wydawać i narobiło więcej strachu, niż wgnieceń w aucie.
Mężczyzna opuścił pojazd, na jego głowie widniało nieobfite krwawienie.
- Żyje... żyje. Nic mu się nie stało? Powiedz, że go kurwa nie potrąciłem! - był w wielkim szoku. Nie darowałby sobie, gdyby zabił dziecko. Wiedział, że jest fatalnym kierowcą i takie sytuacje mogą zdarzyć się w sekundę, jeśli nie zachowa większej uwagi.
Oparł dłonie o kolana i przystanął na chwilę, zupełnie nie interesując się stanem pojazdu. Spoglądał w stronę przerażonego dziecka, po chwili dotarło do niego, że nie stała mu się żadna krzywda. Nie czuł też obrażeń, które odniósł w wypadku, więc mechanicznie sięgnął po butelkę wody i haustem wypił połowę, pozostałą wylewając sobie na głowę dla otrzeźwienia.
Kiedy kobieta do niego podeszła, dostrzegła cholerne drżenie rąk. Facet usiadł w kabrio ze spuszczoną głową, przez chwilę jej nie odpowiadając.
- On żyje... to najważniejsze. Przepraszam, wiesz, którą mamy godzinę? Miałem spotkać się z Sophie, na pewno już jestem spóźniony. - miał w zapasie ładne dwie godziny, po drodze planował zahaczyć o dwa miejsca i zrobić zakupy, aby wspólnie przygotowali jakąś smaczną kolację. Szok skłonił go jednak do zadania abstrakcyjnego pytania w zaistniałej sytuacji pytania.
Uspokoił się dopiero po chwili.
- Jesteś opiekunką tego chłopca, tak? Wycieczka szkolna. Rozumiem, trudno upilnować tyle dzieci. Na szczęście nic mu się nie stało, prawda? - wyraźne przejęcie świadczyło tylko o tym, że facet - choć w sportowej furze, z drogim sikorem i nietanim ciuchem - liczył się z życiem innych i było dla niego ważniejsze, niż pieniądz. - Powinienem sprawdzić, co stało się z moim autem. - rzekł dopiero po chwili.

Michelle Young
ambitny krab
golin
ODPOWIEDZ