barman — wszędzie gdzie się da
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
barmanuje w shadow, udając że wie jak zrobić większość drinków, żeby po godzinach ukraść kolejną butelkę wódki, gdy nikt nie patrzy

[akapit]

03

Wrodzona naiwność Nelsona, na jaką od samego początku narzekała jego matka, a jakiej jednocześnie on sam nigdy w sobie nie dostrzegał, kazała mu sądzić, że to tylko zabawa.
Że zaciągnięte na oknach kotary, rozstawione w kręgu świece, że ułożone na metalowym, pokrytym rdzą stoliku noże, to efekt bujnej wyobraźni grupy, która halloweenową noc - tak jak oni - zdecydowała się spędzić w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym. Nie wiedział skąd brak w nim tego samego instynktu samozachowawczego, który w pewnym momencie Otisowi kazał szarpnąć go za rękę, odciągnąć, uciec nim ktoś ich zauważył. Nie miał pojęcia dlaczego w ogóle się tu znalazł, dlaczego nie został w mieszkaniu, nie przystał na propozycję Lettie i nie oglądał z nią teraz kolejnego strasznego filmu, co rusz zakrywając dłonią oczy, zanim zobaczył na ekranie za wiele.
Biegnąc przed siebie ile sił w nogach kilkanaście minut później, z dłonią zaciśniętą mocno na zranionym ramieniu, jak przez mgłę pamiętał moment, w którym spadł na niego pierwszy cios. Ani przez chwilę nie przypuszczał przecież, że przeraźliwy, odbijający się echem śmiech, że wypowiadane w jego kierunku słowa, że zawieszony z sufitu nóż i sceneria jak z horroru w istocie mogą być czymś, co wedle scenariusza halloweenowego filmu byłoby prawdziwym rytuałem. Nie spodziewał się niczego, co pozwoliłoby mu sądzić, że jeszcze chwila, a zostanie powalony na ziemię i tracąc wszelkie nadzieje zacznie szukać drogi ucieczki.
Aż w jego stronę został wymierzony pierwszy cios.
Biegnąc przed siebie ile sił w nogach, z dłonią zaciśniętą mocno na zranionym ramieniu, nie wiedział gdzie jest Otis. Instynkt, którego brakło kilkanaście minut wcześniej, a który rządził teraz całym jego ciałem, zmuszając do zaglądania w każdy zakamarek każdej opuszczonej sali, kazał mu go szukać, wiedząc już, że to - to wszystko co widzieli na własne oczy, nim sami zostali dostrzeżeni - z całą pewnością nie była tylko zabawa. I to dzięki niemu go znalazł. Nim jednak cichy, wydobywający się z jednego pomieszczenia dźwięk przypisał do Otisa, pierwsze kroki w jego kierunku postawił na tyle bezszelestnie, na ile był w stanie to zrobić - by dopiero po upewnieniu się, że odnalazł swojego przyjaciela, z impetem wpaść do wnętrza zatęchłej sali. Będąc gotowym na najgorsze. – Otis? – wyrzucił zachrypniętym głosem, spodziewając się jakiejkolwiek reakcji, ale tej nie było. A może to jednak nie był Otis? Może przyćmiony uderzeniami z każdej strony umysł podsuwał mu przed oczy obrazy, które chciał zobaczyć, a które tak naprawdę nie istniały? Może wcale nie uciekł z tamtej sali, a ostrze noża już zdążyło dotknąć jego skóry? – Kurwa, kurwa, kurwa – zaklął pod nosem, z całych sił dbając o to, by wyrzucane kolejno słowa pozostały wyłącznie szeptem, ale nawet to nie było teraz proste - jego i tak obolałe już ciało przy każdym głębszym wdechu przepełniał jeszcze większy ból, a on sam łapczywie wciągał powietrze, jakby w płucach próbował zgromadzić jego jak największy zapas. – Stary rusz się – jęknął błagalnie, sięgając zakrwawioną dłonią w stronę przyjaciela. Ale tak szybko jak dostrzegł na niej pierwsze czerwone smugi, tak szybko zastygł bez ruchu - bowiem zrozumienie, że patrzy na własną krew, okazało się trudniejsze niż ucieczka z tego piekła.

Otis Goldsworthy
powitalny kokos
-
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
16.


Stary, rusz się.
Na samym początku uważał, że ten wspólny wypad do opuszczonego szpitala psychiatrycznego będzie niezapomnianą przygodą. Akurat co do do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Zwłaszcza, kiedy zaczęło robić się poważnie. Tak na serio poważnie i nijak miało się to do przedniej zabawy. I z każdą chwilą, z każdym mijającym momentem Goldsworthy powątpiewał, czy aby na pewno powinni kontynuować tę wyprawę.
Otis i Nelson - ci dwaj byli nierozłączni, jak na najlepszych przyjaciół przystało. Ale oni nie byli tylko przyjaciółmi. Byli jak bracia, chociaż nie miało to nic wspólnego z więzami krwi. Mimo to Nelson był dla Otisa życiową ostoją. Opoką. Kimś, do kogo mógł i przede wszystkim chciał zwracać się z każdym problemem bez obaw, że będzie oceniany. A jeśli już tak się działo to tylko dlatego, żeby w końcu coś dotarło to tego jego pustego łba.
Ciemnym, wąskim korytarzem biegł tak szybko, na ile pozwalały mu jego długie nogi. Dopiero za zakrętem zorientował się, że zgubił gdzieś przyjaciela, a ta świadomość sprawiła, że z gardła Otisa wydał się żałosny jęk. Na szczęście wpadli na siebie za kolejnym rogiem i Goldsworthy nie pamiętał kiedy ostatnio cieszył się na widok Nelsona.
- Jeśli uda nam się wyjść z tego cało, zabiję cię - oznajmił, przypadkowo chwytając go za dłoń; na swoich palcach poczuł ciepłą, lepką ciecz, ale w ogóle nie skojarzył czym może być. - Co to? - zapytał szczerze zdzwiony, próbując wychwycić w ciemnościach wyraz znajomej twarzy, a kiedy uświadomił sobie, że właśnie dotykał zakrwawionej ręki kumpla, mimowolnie wykonał gwałtowny krok w tył wraz z którym poczuł przeszywający ból.
Kurwa, pomyślał Otis, bo poczuł się tak, jakby przywalił małym palcem u stopy o nogę od stołu. I tak samo mógł określić stopniowo pojawiający się ból - najpierw minimalny, ale z czasem bolało tak, że człowiek miał ochotę wyć jak wilk do księżyca.
- Nelson - wychrypiał, próbując powstrzymać łzy, gdy te nachalnie podchodziły mu do oczu. - Chyba mam coś w bucie - na razie żył sobie w błogiej nieświadomości, ale coś podejrzewał, że nie będzie mógł się nią zbytnio nacieszyć. Bolało. Kurwa, jak to bolało. Na domiar złego Otis nie tylko nie mógł przenieść ciężaru na prawą stopę, ale ponad ramieniem przyjaciela dostrzegł zbliżającą się zakapturzoną postać.
To koniec. Umrą tutaj. Obaj. W uścisku, żeby przypieczętować swoją przyjaźń. Jakie to, kurwa, patetyczne.

Nelson Mackenzie
towarzyska meduza
-
barman — wszędzie gdzie się da
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
barmanuje w shadow, udając że wie jak zrobić większość drinków, żeby po godzinach ukraść kolejną butelkę wódki, gdy nikt nie patrzy
Nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa Mackenziego, gdy Otis dostrzegł to, czego sam jeszcze przed chwilą nie rozumiał, tępo wpatrując się w pokrytą krwią dłoń. Że to jego krew. Ciepła, oblepiająca rękę, palce, barwiąca je na czerwono krew, z otwartej rany na ramieniu. Dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie, że w którymś momencie się zranił. Że o coś zahaczył, wciskając się do budynku przez wybite kamieniem okno, albo że ktoś sięgnął jego ręki nożem, gdy sam tracił ostatnią nadzieję na ucieczkę. Potrzebował do tego wszystkiego czasu - ale nie tyle, ile minęło nim dotarło do niego znaczenia słów Otisa. Ile potrzebował, by wyłapać przerażenie i łamiący się na pół głos przyjaciela, gdy ten mówił coś o bucie, gdy... – Co? O czym ty..? – zdezorientowanym wzrokiem przesunął po nodze Goldsworthy'ego, nawet jeśli za ciemno było, by cokolwiek na niej dostrzegł, by mógł sprawdzić o czym ten mówi, by mógł przekonać, najpierw siebie, a potem samego Otisa, że to pewnie tylko jakieś niewielkie draśnięcie. Że nie powinien się nim przejmować, że mogą szukać drogi ucieczki i krzyczeć po pomoc.
Bo Nelson chciał krzyczeć. Głośno, ile sił w płucach, najlepiej do momentu aż zedrze gardło. Chciał krzyczeć, wyciągnąć ich i zakończyć ten koszmar, jednocześnie mając tę cholerną świadomość, że żadna z tych desperackich prób wydostania się z powrotem do miasta nie przyniesie pożądanych skutków, jeśli wokół ruin starego szpitala nie było żywej duszy. Poza tymi, przed którymi próbowali uciec.
Być może dlatego ostatecznie nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Być może resztka zdrowego rozsądku pozwoliła mu zrozumieć, że to mógłby być błąd; a może po prostu zdał sobie sprawę, że ich los i tak został już przesądzony. Bo zamiast tego zrobił coś innego - w pośpiechu, z dozą obrzydzenia wymalowaną na twarzy, spowodowaną widokiem własnej krwi na ręce, czystą dłonią sięgnął do kieszeni spodni, wcześniej wyczuwając w niej telefon. Wystarczyła jednak krótka chwila, by zrozumiał, że bez choćby jednej kreski zasięgu do niczego mu się nie przyda. Że tląca się nadzieja na wybranie numeru alarmowego i usłyszenie spokojnego głosu dyspozytora za chwilę zgaśnie, zostawiając ich z niczym. – Nie, nie, nie – jęknął spanikowany, chaotycznie stukając zakrwawionym palcem w ekran, aż pokryły go czerwone smugi. I... aż przypadkiem trafił w latarkę, a jej ostre światło rozbłysło w dotąd ciemnym korytarzu, pozwalając dostrzec to, o czym mówił Otis, wspominając, że chyba ma coś w bucie. Coś. Pieprzony, przebity na wylot gwóźdź. – Nie, niee, ja pierdolę – wymamrotał szeptem, zakrwawioną dłonią zasłaniając bez namysłu usta, jakby nagle zapomniał, że jeszcze przed chwilą na jej widok czuł wzbierające mdłości. – Hej, Otis, hej, spójrz na mnie, dobra? Nie patrz na to. Po prostu nie patrz. To nic. To tylko draśnięcie, wiesz, takie małe, zaraz się zagoi – rzucił nerwowo, czując, jak jego ciało zalewa fala stresu, a z ust mimowolnie wydobywa się ten typowy słowotok, na który cierpiał, gdy coś nie szło po jego myśli. I który dalej mógłby trwać w najlepsze, gdyby nie dotyk czyjejś dłoni na jego ramieniu.

Otis Goldsworthy
powitalny kokos
-
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Zanim weszli do opuszczonego zakładu psychiatrycznego, Otis miał tę całą otoczkę za niezły żart. Kpił pod nosem z innych ludzi, którzy trzęśli się niczym osiki, a jeszcze nawet nie przekroczyli progu budynku. A teraz wcale nie było mu do śmiechu. Ani, kurwa, trochę. W uszach słyszał dudnienie własnego serca, które głucho obijało się o klatkę piersiową i czuł się tak, jakby nie mógł w pełni złapać oddechu. Nabierał powietrze do płuc, ale nie do końca, a przez to miał wrażenie, że za moment się udusi. Przepełnił go rodzaj nieznanego do do tej pory strachu i trochę bał się, że umrze, chociaż bardzo chciał żyć. I nawet jeśli wyolbrzymiał, to teraz nie wiedział, czy uda im się stąd wyjść i jeszcze kiedyś będzie normalnie. Czy będzie dla niego następne Boże Narodzenie i czy Jo, którą przypadkowo poznał przez telefon, będzie o nim pamiętała. Myślał o niej w tej sytuacji bez wyjścia. Że bardzo ją lubił. Myślał też o mamie i tacie. O siostrach, które bardzo kochał. I o Nelsonie, bo przyjaciel właśnie kazał mu spojrzeć na siebie, więc popatrzył na niego wielce zdzwiony, odrywając wzrok od przebitego na wylot adidasa.
- Draśnięcie? - zapytał, ponownie spuszczając ślepia i podążył za strumieniem światła latarki, który zatrzymał się na jego stopie. - Draśnięcie?! Typie, ja mam gwoździa w bucie. Mam jebanego w gwoździa w jebanym bucie! - okej, trochę panikował. Ale przynajmniej adrenalina sprawiła, że nie czuł bólu. Jeszcze. - Zabierz mnie stąd - nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu i położył dłoń na ramieniu przyjaciela. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo jego palce spotkały się z jakimiś innymi, co było dziwne, bo przecież Mackenzie nie miał dodatkowej ręki, która wyrastałaby z jego ramienia, prawda? PRAWDA?
- Co jest grane? - mimo że coś podpowiadało mu, żeby zabrał dłoń, nie zrobił tego. Natomiast ta wolną wygrzebał z przedniej kieszeni spodni swój telefon i nawet nie włączając latarki, skierował światło z ekranu na kogoś, kto ewidentnie stał za plecami Nelsona. I nic bardziej mylnego, bo rzeczywiście Otis dostrzegł tam bladą postać, ale nie przyjrzał się jej dokładnie. Zamiast tego wrzasnął i chwycił przyjaciela za rękę pociągnął go w kierunku równoległego korytarza. Chyba w trakcie tego biegu gwóźdź nieco wysunął się do góry, co umożliwiało jakiekolwiek poruszanie się, ale kto by w ogóle przejmował się takimi bzdurami, kiedy ich życie wisiało na włosku?
- Kocham cię, gościu, jesteś dla mnie jak brat i wiesz, że ja z tobą wszystko, ale musimy znaleźć wyjście - sapnął, kiedy już skręcili za róg, a on przywarł plecami do chłodnej ściany. - Nie zginiemy dzisiaj. Na pewno nie dzisiaj - nie, żeby kiedykolwiek indziej miał zamiary ponownie wybrać się do opuszczonego szpitala. Ni chuja, jego stopa więcej tutaj nie postanie. I to wcale nie dlatego, ze tkwił w niej zardzewiały gwóźdź, po prostu chciał się stąd wydostać i zapomnieć o tym, co wydarzyło się pośród ciemnych korytarzy. Chciał wymazać z pamięci niepokojący obraz postaci o bladej twarzy i zakrwawionej dłoni przyjaciela, którą ten co jakiś czas przyciskał sobie do rozchylonych z przerażenia ust. Powinni stąd iść, powinni wracać do domu.

Nelson Mackenzie
towarzyska meduza
-
ODPOWIEDZ