Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Powrót Jerrego okazał się zbawienny, bo dzięki jego pomocy nagle znajdowała czas na swoje życie i swoje sprawy. Do tej pory czuła się rozrywana pomiędzy pracą a wychowywaniem dziecka, więc nie wyobrażała sobie jak dużo wysiłku kosztuje to samotnych rodziców, którzy mogą liczyć tylko na siebie. Nawet dzisiaj mężczyzna zapukał rano do ich drzwi i zaproponował, że zawiezie córkę do przedszkola, bo i tak ma coś do załatwienia w mieście. Szybko, więc spakowała małą i żegnając ich uroczym uśmiechem jeszcze chwilę spoglądała na coraz dalej oddalający się samochód. Lily była taka szczęśliwa, że tata wrócił do domu i znów wszystko wygląda jak dawniej.
Sygnał nadchodzącej wiadomości wyrwał ją z rozmyślań, bo to nie był jej telefon. Zmarszczyła brwi i zamykając w końcu wejściowe drzwi spojrzała na półkę w przedpokoju. Jerry zostawił w pośpiechu swój telefon i… Kolejny sygnał wiadomości. I jeszcze jeden. Widać komuś zależało na kontakcie z nim i zanim dwa razy to przemyślała podświetliła wygaszacz widząc jedynie, od kogo pochodzą nieprzeczytane wiadomości – Cobie. Tego się właśnie spodziewała a i tak jakaś nieopisana wściekłość ogarnęła jej drobne ciało. Mimo strachu, co może tam przeczytać zazdrość już po krótkiej chwili zwyciężyła. Niepewnie wzięła jego komórkę do rąk i wcisnęła niepewnie cztery, tak dobrze znane jej cyfry.
- Oj Jemi, Jemi. Od tylu lat nie zmieniłeś kodu… - pokręciła głową, bo data urodzin ich córki była jego hasłem do wielu rzeczy. Nie chciała grzebać mu w telefonie, ale ta dziewczyna… Westchnęła ciężko siadając przy kuchennym stole i zaczęła przeglądać ich konwersację… od samego początku!
Za pierwszym razem nie mogła w to uwierzyć. Wiedziała, że samo pojawienie się tej kobiety na farmie nie było przypadkowe i na pewno nie chodziło i zwykle sprawy biznesowe. Ona robiła rozpoznanie terenu… Tylko w tym przypadku absolutnie nie chodziło o pola należące do gospodarza. Trudno było określić czy Mari czuje się bardziej wściekła czy zraniona, więc gdy usłyszała samochód podjeżdżający pod dom, otarła mokre oczy, w których niespodziewanie pojawiły się łzy i wstała od stołu w momencie gdy Jerry otwierał drzwi.
- Nie rozsiadaj się tutaj nawet, nasz wspólny lunch jest nieaktualny – powiedziała sucho, a zaskoczone spojrzenie mężczyzny wcale nie zmiękczyło jej serca. – Coś Ci przeczytam – bez żadnych ogródek i wyrzutów sumienia, że przejrzała jego telefon odnalazła odpowiednie wiadomości i zaczęła cytować je na głos. – „Skomplikowana sprawa, ale to wszystko dla dobra Lils, w każdej chwili może do mnie przybiec, gdyby zatęskniło jej się za ojcem, no, to znaczy o ile jestem w ogóle na farmie”. Ale czekaj, tutaj jest coś lepszego. „A teraz SWEETIE wybacz, ale muszę się zająć poważnymi sprawami!” A te wszystkie serduszka i zalotne emotki? I te zdjęcia! Szkoda, że nie wysłała Ci nagich, może miałbyś co porównywać! - wyrzuciła z siebie i pokonała dzielącą ich odległość by włożyć do jego dłoni telefon. – Długo zamierzałeś ukrywać, że bajerujesz inne laski? Zresztą to bardzo nie w Twoim stylu bzykać jedną a drugą mieć awaryjnie pod ręką. Zresztą co ja tam wiem. Ona już się wkupuje w łaski Twoich dziadków. Ale dla Twojej wiadomości jej szarlotka wylądowała w koszu na śmieci! Mogłam zrobić zdjęcie, w końcu tak bardzo lubicie je sobie wysyłać!

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Do egzaminu w połowie października Jerry jeszcze miał urlop. I dobrze, potrzebował kilku dni na dojście do siebie po powrocie na farmę, chociaż tam praca w ziemi i tu praca w ziemi, to jednak specyfika samej pracy była bardzo odmienna. I ludzie się zmienili. Tęsknił za tamtym klimatem, ale i w Lorne odnalazł się bardzo szybko. No i zgodnie z obietnicą złożoną Lily, przez kilka dni po jego powrocie mieszkała u niego, więc nie miał czasu się nudzić. Ale dziś była pierwsza noc, którą dziewczynka spędziła znów u siebie, a Jerry na powrót poczuł tęsknotę, dlatego zaproponował, że z samego rana zawiezie córkę do przedszkola. Zameldował się u Mari po śniadaniu, zabrał małego skrzata do miasta i właśnie w trakcie załatwiania kilku spraw związanych z farmą zorientował się, że zostawił telefon u Harding. Dwadzieścia minut po tym spostrzeżeniu zaparkował swojego pickupa z powrotem pod domem dziewczyn i radośnie wszedł do środka mając nadzieję, że jeszcze utną sobie przyjemną pogawędkę, ale szybko został na niego wylany kubeł lodowatej wody. Stał w przejściu i patrzył z niedowierzaniem na Marianne.
- Słucham?! - nie, chyba się przesłyszał. Zagotowało się w nim momentalnie. Nie był zły, że grzebała mu w telefonie; nie uważał, że ma cokolwiek do ukrycia. Nie miał wpływu na to, co wysyłała mu Cobie, a sam nie miał sobie nic do zarzucenia. Zresztą, nawet jeśli, wszystkie te wiadomości padły po tym, kiedy powiedzieli sobie, że to był “naprawdę ostatni raz”, więc nie miała prawa rzucać w niego takimi pretensjami. No i nie rozumiał, o co chodziło Marianne z tym wkupywaniem się w czyjekolwiek łaski ani wyrzucaniem szarlotki. Emotki? Spammował nimi do wszystkich, to był wręcz jego znak rozpoznawczy. Dlatego tak bardzo uraziły Jerry'ego te oskarżenia, które Mari wycelowała w niego z taką pewnością, jakby go w ogóle nie znała.
Mimo to nie zamierzał się tłumaczyć. A już na pewno nie pozwoli się obrażać, nawet Marianne Harding. To, co sugerowała swoimi słowami, bardzo mocno w niego ugodziło, bo nigdy nie był facetem działającym na dwa fronty i brzydził się takim zachowaniem. Zresztą, z jednym miał problem, nie było mowy, żeby próbował dwóch kierunków!
Pominę to, że grzebałaś w moim telefonie, ale naprawdę, Minns? Naprawdę? Było mu zwyczajnie przykro i chyba tylko dlatego zamiast wybuchnąć, powściągnął swoje emocje. Do czasu.
- Uspokój się i zastanów jeszcze raz nad tym, co powiedziałaś - wycedził przez zaciśnięte zęby dając jej szansę na ochłonięcie; był o włos od zrobienia lub powiedzenia czegoś, czego później mógłby żałować, ale jeszcze się hamował. Dla rozładowania złej energii jego palce mocno owinęły się wokół wciśniętemu mu w dłoń własnego telefonu, aż zbielały mu kłykcie od ograniczonego przepływu krwi w dłoni. Stał naprzeciwko Marianne i mierzył ją wzrokiem pełnym może nie tyle odrazy czy wstrętu, co żywego rozczarowania.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Za każdym razem, gdy Jerry próbował uspokoić ją mówiąc by się uspokoiła, ta denerwowała się jeszcze bardziej. Nic tak nie działało na nią jak jego obojętność. Może gdyby sam zaczął krzyczeć, może gdyby nerwowo się tłumaczył Mari poczułaby, że ze swoimi oskarżeniami zabrnęła za daleko, ale jego powierzchowny spokój był irytujący. Dlaczego przy każdej kłótni to on musiał pokazywać swoją dojrzałość? Czy chociaż raz nie miał ochoty roztrzaskać coś o podłogę?
- Nad czym mam się zastanowić? Jakaś obca baba wysyła Ci zdjęcia i próbuje Cię podrywać a Ty jej na to pozwalasz! – zazdrość? Niepodważalnie. Dlaczego jednak miała to wszystko ukrywać? Nie pierwszy raz była o niego zazdrosna, jednak zazwyczaj wszystko obracali w żart. Tym razem Marianne Harding czuła prawdziwe zagrożenie, co w samo w sobie było głupie, bo przecież nawet nie byli razem. Może właśnie o to chodziło? Zachowywali się jakby byli parą a jednak od ich zerwania minęło tyle czasu, że Jerry miał prawo ustatkować się z kimś innym. – W dodatku ta cała C-O-B-I-E przychodzi sobie jak do siebie i jeszcze nakręca naszą córkę na jakieś niebezpieczne zabawy… Lils widziała jej zdjęcia na Twoim telefonie, mógłbyś chociaż lepiej ukrywać ją przed naszym dzieckiem – może i chciała odwrócić to w nieco inną stronę by ukryć swoją złość. Nie chciała tej kobiety przy swojej córce, nawet nie chciała o niej słuchać. Jerry mógł sobie pisać z kimś chciał, ale nie miał prawa mieszać także w ich życiach. Milcząc wbijała swoje spojrzenie w byłego partnera i miała ochotę szczerze mu przyłożyć. Był na tyle głupi czy tylko udawał?
Wina jednak leżała po obu stronach, ale Mari zaślepiona zazdrością i wizją nowej kobiety u jego boku nie dostrzegała tego na razie. Nie miała żadnego prawa do takiego zachowania, straciła tę możliwość w raz z ich rozstaniem. Może gdyby faktycznie zamknęli swoją historię byłoby łatwiej? Albo gdyby byli ze sobą szczerzy? Bolało ją jeszcze to, że gdy coś zaczęło się zmieniać pomiędzy nią a najlepszym przyjacielem to powiedziała mu wszystko. Szczerze i bez krętactwa. Była na tyle uczciwa, że nie chciała swoich randek przed nim a Jerry nie potrafił zdobyć się na podobne zachowanie.
- Myślałam, że ten weekend naprawdę coś znaczył a Ty… A Ty flirtowałeś sobie przez telefon z inną… - to bolało. Myśl, że może zbyt wiele od niego oczekiwała łamała jej serce. A przez moment naprawdę myślała, że ten wyjazd mógł być dla nich przełomowy. – Dobrze, że wyjeżdżasz na studia. Może w końcu się z Ciebie wyleczę.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jerry zaśmiał się gorzko, gdy wyskoczyła z tym podrywaniem. Naprawdę bawił go ten argument. Chyba by się zorientował, że ktoś go podrywa, prawda? Lubił Cobie, on pomógł jej, ona pomogła jemu, nie była dla niego obcą osobą. A to, że wysyłali sobie zdjęcia, o niczym przecież nie świadczyło. Skąd zatem w głowie Mari takie durne myśli? Może gdyby Marianne ochłonęła i przyznała mu rację, wytłumaczyłby jej wszystko i nie podniósł rękawicy tej bezsensownej kłótni. Ale nie potrzebował dużo, zwłaszcza że uważał się za niewinnego, a te ataki za nieuzasadnione.
- Dlaczego? Dlaczego mam ukrywać cokolwiek przed Lily? Ty nie miałaś oporów zabierać ją do Aleca. Ach, no tak - powiedział z takim szyderstwem w głosie, że aż jego samego zmroziło. - Bo Alec był twoim przyjacielem, a ja do swoich przyjaciół nie mogę zabrać dziecka - prychnął pogardliwie wyrzucając jej własną hipokryzję. - Tylko że ja - w przeciwieństwie do ciebie - nie całuję się z przyjaciółmi, chociaż może powinienem zacząć? - Może wtedy przekonałabyś się na własnej skórze, jak bardzo to boli?! Wiedział, że to cios poniżej pasa, ale wystosował go z pełną premedytacją. Marianne sama zagrała nieczysto czytając jego wiadomości, więc on nie zamierzał się powstrzymywać. - Zajrzałaś tylko do jednej konwersacji? Po co się ograniczać, przeczytaj sobie resztę! Może stwierdzisz, że flirtuję też z Maxine, bo z nią piszę? O, albo z Aimee? Sarą? Nancy? Masz, czytaj! - odblokował telefon i rzucił nim po kuchennym blacie z wściekłością. - Nancy nawet posunęła się do tego, że zmieniła mi pościel, kiedy po całej nocy w gorączce poszedłem wziąć prysznic. To była dopiero intymna chwila! - zrobił sztucznie przerażoną minę zakrywając z oburzeniem usta dłonią. Jawnie ironizował, ale te wszystkie argumenty przytaczane przez Mari były tak absurdalne, że nie umiał inaczej.
Zrobił kilka kroków w stronę telefonu, żeby pokazać jej daty z wiadomościami od Cobie, o których mówiła - cokolwiek podejrzanego by tam nie było, on niczego takiego tam nie widział - aby udowodnić jej, że ich wymiana nastąpiła przed przyjazdem dziewczyn do Adelaide, ale po tym tekście o wyleczeniu się z niego zrezygnował. Zatrzymał się dwa kroki od niej i patrzył na nią z góry ciągle niedowierzając. Ten weekend znaczył dla niego wszystko. A teraz wszystkie plany, jakie poczynił po tym wspólnym czasie właśnie pękły ulotne niczym bańka mydlana. Nie chciała go tutaj, więc on nie będzie się na siłę napraszał. Dobrze, że jednak uczył się do tego egzaminu, podejdzie do niego, zda go śpiewająco i wyjedzie stąd przy pierwszej możliwej okazji, skoro nie jest tu mile widziany. Ale wcześniej… - Skoro tak zależy ci na wyleczeniu się ze mnie, to po cholerę odwalasz ten cyrk?! - roztoczył ręką półkole w powietrzu wokół siebie cedząc słowa znów obojętnie. Nałożył na twarz kamienną maskę, na której nie było już widać wściekłości, a za zaciśniętymi mięśniami utrzymującymi obojętność ponownie łamało mu się serce.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
- Porównujesz te dwie sprawy? Alec był w jej życiu od zawsze i nic się nie zmieniło nawet wtedy kiedy my… To nawet nie było my. Jedna randka. A Ty zabierasz jej do obcej kobiety, z którą prowadzisz sobie jakiś telefoniczny romans nic mi nawet o tym nie mówiąc! – naprawdę nie rozumiał różnicy w tych dwóch skrajnych sytuacjach. Nigdy nie planowała, że zajdzie coś więcej między nią a najlepszym przyjacielem. A nawet gdy postanowili spróbować pójść razem na randkę Lily nic o tym nie wiedziała. Był jej wujkiem, znała go całe swoje życie a Cobie? Obca baba, która bezczelnie buciorami wchodziła w ich życie.
- Jermaine Lyons, jesteś głupi do potęgi entej! Przypomnij sobie ile Ci zajęło zrozumienie, że ja jestem w Tobie zakochana! Ile tygodni musiałam wysyłać Ci sygnały byś zrozumiał, że Ciebie podrywam!!! Nie ufam tej kobiecie, bo ona… Naprawdę nie widzisz, że ona na Ciebie leci i chce Cię dla siebie? – skończyła poprzednią myśl, chociaż ledwo przeszła jej przez gardło. Inna kobieta chciała jej ukochanego. Chciała go zabrać i nawet jeśli jej plany nie sięgały aż daleko to Mari posiadała coś takiego jak kobieca intuicja i czytając te wiadomości potrafiła czytać pomiędzy wersami. Widziała coś, czego sam Jerry nie widział.
Po co ten cyrk?
No po co ten cyrk Mari?
Zagryzając dolną wargę dobrze wiedziała co powinna zrobić. I nawet w pewnym momencie drgnęła w jego kierunku, ale zanim wykonała ten jeden krok, który dla nich był niczym ogromny skok, znowu się zatrzymała. Nie miała w sobie tyle odwagi by wypowiedzieć wszystko, co leżało jej na sercu. A powinna krzyczeć. Powinna krzyczeć, że Jermaine jest miłością jej życia i nie pozwoli mu odejść, bo znowu pęknie jej serce. Powinna krzyczeć, że chce by był tylko z nią. By patrzał tylko na nią. By kochał tylko ją. Powinna to wszystko wyznać a zamiast tego po prostu milczała czując jak złość przeradza się w poczucie zrezygnowania i rozgoryczenia. Jerry nie zamierzał o nich walczyć i wystarczył jeden mały problem na ich drodze a on znowu robił wszystko by odejść bez wyrzutów sumienia.
- Wiesz dlaczego poszłam wtedy do Aleca? – zaczęła wbijając swoje spojrzenie w mężczyznę, który stał zaledwie kilka metrów dalej po drugiej stronie kuchni. Nie potrzebowała jego telefonu. Miała czas by przeczytać resztę wiadomości, ale nie zamierzała tego robić, bo w odróżnieniu od tej jednej osoby, innym potrafiła zaufać i nie czuła w stosunku do nich zazdrości. – Bo czułam się tak cholernie samotna. Odrzuciłeś mnie wtedy. Pamiętasz? Odrzucałeś mnie tak wiele razy a ja jak naiwna idiotka dalej walczyłam o Ciebie, o nas… Tylko, że to uczucie samotności nie zniknęło jak byłam z nim. Nie zniknęło także teraz, bo Ty wciąż jesteś gdzieś daleko! Mogę Cię dotknąć, pocałować, możemy iść nawet do łóżka, ale to niczego nie zmieni, bo przy pierwszej okazji i tak dasz nogę. Jestem zmęczona. Naprawdę zmęczona tym, że za każdym razem gdy widzę dla nas nadzieję to Ty robisz coś, że moje serce pęka na milion kawałków – pokręciła głową, zdając sobie sprawę, że tych kawałków nie da się już posklejać. To była przegrana sprawa i jeśli wciąż będą sobie to robić, to żadne z nich nie ułoży sobie życia. – Przynajmniej Ciebie mogę uwolnić od tego ciężaru, więc bądź sobie szczęśliwy z nową przyjaciółeczką. Może da Ci coś czego ja nigdy nie potrafiłam dać.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Chciał jej wspomnieć, że nie musi jej się z niczego tłumaczyć. Że nie są przecież razem i on ma takie samo prawo do randkowania, jak i ona. Chciał nawet z czystą satysfakcją wspomnieć o spotkaniu z Presley i pocałunku Audrey, ale zrezygnował, gdy Marianne wspomniała o poczuciu samotności przy Alecu. Wiedział, co czuła. Na dodatek spotykając się z tymi dziewczynami miał wrażenie, że oszukuje i zdradza Mari, chociaż ona na dobrą sprawę wtedy spotykała się przez krótko z Alekiem. Nie musiał czuć się jak ostatni parszywiec z wyrzutami sumienia, że robi coś nie tak. A jednak tak się czuł…
- Równie dobrze mogę to samo powiedzieć o tobie! Przed wyjazdem byłem zdecydowany zostać, gdybyś tylko powiedziała jedno słowo. Jedno słowo, Mari i zostawiłbym wszystko za sobą. Ale ty wypychałaś mnie na siłę. Mówisz jedno, robisz drugie, myślisz trzecie! Jak mam za tym nadążyć?! Zdecyduj w końcu, czego chcesz! - od razu po wypowiedzeniu tych słów zrozumiał, że robi dokładnie to samo. Rozmijają się. Kiedy jedno walczy o ich relację, drugie z jakiegoś powodu to sabotuje. Na zmianę poddają się i próbują odradzać z popiołów, aby znów spłonąć. Ale ich serca nie były nieśmiertelnymi feniksami. Ich serca składały się z samych blizn od ran zadawanych samym sobie.
W końcu w Jerrym coś pękło. Uspokajał się powoli będąc coraz bardziej wyczerpanym emocjonalnie i fizycznie. Z każdym kolejnym zdaniem będą się ranić coraz bardziej wypowiadając słowa, jakich później będą żałować. Jak zawsze.
- Nie wytrzymam tego dłużej, Mari - wydusił z siebie w końcu po dłuższej chwili milczenia. Bolała go głowa, rozpadało się serce, coraz trudniej było złapać oddech, a mięśnie odmawiały posłuszeństwa, stąd też najpierw oparł się dłońmi o krzesło, a później na nim usiadł chowając twarz w dłoniach. - To wszystko nie ma sensu. Jeśli tak ma wyglądać relacja między nami, załatwię co mam załatwić w Lorne i zostanę w Brisbane na stałe od razu po egzaminie - powiedział już cicho, spokojnie. Teraz wydawało mu się to proste, ale była przy tym Lily. Z jego serca już nic nie zostało, a jednak te strzępki bolały jeszcze bardziej, im mniejszymi kawałkami się stawały. Straci kontakt z córką. Zostanie weekendowym tatusiem okazującym miłość pieniędzmi, bo na nic innego nie będzie czasu. On zniknie na dobre, Mari znajdzie sobie jakiegoś dobrego faceta, na jakiego zasługuje i mała już całkiem o nim zapomni. Tak byłoby najlepiej. W innym wypadku wykończą się prędzej czy później; ta szopka trwała już za długo i oboje byli na skraju wytrzymałości. Przynajmniej Jermaine. Rollercoaster pędził w górę i w dół, a oni jechali bez trzymanki. Ktoś musiał wypaść, padło na Jerry'ego, bajka skończona.
Zabrał wreszcie dłonie od twarzy, choć wcześniej otarł powieki z pierwszych łez. Wzruszył bezradnie ramionami i próbował zebrać się w sobie, żeby wstać. Nic z tego. Dotarło do niego z całą mocą że to naprawdę koniec. Wyjedzie stąd zostawiając to życie za sobą. Ciało jednak buntowało się przed tym rozwiązaniem czując, że to tutaj przynależy na stałe, nie w żadnym innym - nawet najpiękniejszym - miejscu na świecie. W końcu zmusił się, żeby podnieść głowę i spojrzeć na Marianne, po czym postawił wszystko na jedną kartę, bo nie miał już nic do stracenia. - Nie umiem żyć obok ciebie i bez ciebie, Harding. Dla mnie już nie ma szarości, nie ma półśrodków. Albo życie w pełni z tobą, albo na dobre bez ciebie. - To nie było zachęcenie do podania konkretnej odpowiedzi ani próba wywarcia presji, a stwierdzenie zwykłego faktu. Nie miał już więcej siły ciągnąć tego w ten sposób. Musieli to zakończyć w jedną z dwóch możliwości. Wóz albo przewóz, nic pomiędzy. A ponieważ pierwsza opcja nie zdawała egzaminu… wybór został mocno zawężony.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Jedno słowo.
Tak mało a zarazem tak wiele dzieliło ich od szczęścia, na które żadne z nich się nie zdecydowało. Tylko czy Jermaine pamiętał ich szpitalną rozmowę telefoniczną, gdy powiedział jej podobne stwierdzenie a ona odparła, że bardzo by chciała, ale nie może tego zrobić. Wydawało jej się, że tę sprawę mają już dawno wyjaśnioną a ona wracała jak bumerang, raz za razem sprawiając w jej sercu jeszcze większy ból. Dzisiaj było też znacznie trudniej, bo była od krok wypowiedzenia tego jednego słowa. Jeszcze jedno takie spojrzenie posłane w jej stronę, jeszcze kilka minut tej napiętej atmosfery, która powodowała u niej zawrót głowy a naprawdę zatrzyma go tutaj, tym samym niszcząc wszystkie jego marzenia. A wiadomo, że po jakimś czasie sama sobie nie wybaczy tego egoistycznego zachowania.
Obserwując jego wewnętrzną walkę poczuła to nieprzyjemne ukłucie w sercu. Sama do tego doprowadziła. Swoją zazdrością, brakiem komunikacji, złością i wyrzucaniem wszystkiego co ją boli. Znowu nie myślała o konsekwencjach swoich działań, które odbijały się nie tylko na jej samopoczuciu. Jerry cierpiał tak samo mocno jak ona. A może nawet bardziej? W dodatku nie byli sami! Jego kolejny wyjazd odbije się trwale na Lily, która od kilku dni chodziła taka szczęśliwa. Wszystko to sprawiło, że również oczy Mari się zaszkliły a po jednym policzku spłynęła samotna łza. Jego wyjazd na stałe byłby ostatecznym gwoździem do ich trumny. Wieczne poczucie samotności, które odczuwała każdego dnia odkąd Lyons się wyprowadził. Nikt jej nie dawał takiego poczucia bezpieczeństwa i zrozumienia jak on i szczerze mówiąc to nie zamierzała tego nigdzie więcej szukać. Także jego kolejne słowa wcale jej nie zdziwiły, bo czuła dokładnie to samo. Nie potrafili żyć ani razem, ani osobno. A miłość? Nawet miłość nie potrafiła tego zmienić.
- Naprawdę tego nie widzisz Jerry? Że rozkwitłeś gdy nie było mnie obok Ciebie? Może i byłam jedyną osobą, która pchała Cię do tego wyjazdu, zawsze wspierała i trzymała kciuki, ale ja po prostu wiedziałam że osiągniesz sukces – starała się panować nad tonem głosu, ale przy takiej huśtawce nastrojów było to praktycznie niemożliwe, więc biorąc głębszy oddech zajęła miejsce naprzeciwko niego przy stole. – Tutaj w Lorne, ze mną… Każdego dnia robiłbyś to samo. Farma, stolarnia. Przecież ja Cię znam! To nie były Twoje marzenia. Przeprowadziłeś się tutaj na stałe tylko dlatego że wpadliśmy a ja nie chciałam wyjeżdżać. Miałam ponownie powiedzieć: słuchaj Jemi, chcę byś został, więc porzuć wszystkie marzenia i do końca życia miej o to do mnie żal? – prędzej czy później, w większej czy mniejszej sprzeczce na pewno by to z siebie wyrzucił. Tak samo jak nawiązał do Aleca, który był tylko małym epizodem w życiu Mari. Nawet ich przyjaźń tego nie przetrwała, bo przyjaciel wyjechał a mailowa rozmowa była niczym w porównaniu do tego, że zawsze miała go przy swoim boku. A wszystko dlatego, że Alec nie był Jerrym i Marianne po prostu nie umiała udawać, że jest inaczej. Tylko to wciąż niczego nie zmieniało. Wciąż stali w tym samym miejscu, gdzie chcieli zjeść ciastko i mieć ciastko. Chcieli mieć siebie a jednocześnie ich marzenia ku temu nie sprzyjały. Albo znów Jerry zostanie w miejscu, które stanie się jego przekleństwem, albo Mari przeniesie się do miejsca, którego nigdy nie nazwie domem i będzie przeklinać do końca życia.
- Co mam Ci powiedzieć Jemi? – jej spojrzenie wyrażało więcej niż tysiąc słów a zapłakane oczy były idealnym odzwierciedleniem tego co czuje. – Że zawsze wybiorę Ciebie? Że nigdy nie było i nie będzie nikogo ważniejszego? Że moje serce, moje myśli, moje ciało zawsze będą należeć tylko do Ciebie? Przecież to niczego nie zmienia, oboje dobrze wiemy jak na siebie działamy… - jeden sygnał wiadomości, później drugi… - Odpisz jej do cholery, bo wyrzucę ten telefon za okno! Widać Twoja nowa przyjaciółka razem ze swoim żółtym samolocikiem nie mogą się Ciebie doczekać! – nawet teraz było w tym tyle złośliwości i zazdrości… Marianne Esin Harding nigdy tak otwarcie nie pokazywała tych dwóch uczuć. Nigdy nie była wredna, złośliwa i tak piekielnie zazdrosna jak o tą kobietę!

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Nie miał siły tłumaczyć, że widziała tylko jedną stronę tego wyjazdu, kiedy entuzjazmował się w trakcie rozmów telefonicznych, żeby pokazać jej, że podjął dobrą decyzję i niczego nie żałuje. Nie dać jej powodu do wątpliwości. W samotności niemal każdego dnia żałował, że się na to zdecydował. Kiedy było między nimi dobrze, nie miał wątpliwości, że właśnie życie z nią jest jego marzeniem. Ale kiedy cokolwiek się psuło… Mari miała rację, prędzej czy później jej to wypomni. Mógł sobie wmawiać, że dzięki miłości przejdą razem przez wszystkie przeciwności, ale nie był romantycznym, naiwnym idealistą. Praca na farmie i w stolarni mu nie wystarczyła. To nie tak, że nie lubił tu pracować. Na swój pokręcony sposób to kochał, ale czuł niedosyt. Nie w takiej ziemi chciał się babrać, nie z takimi narzędziami codziennie obcować. Zawsze będzie mu brakowało tego, co dawały wykopaliska - ciekawości, niepewności, ekscytacji z każdego najmniejszego znalezionego kawałka przeszłości. I chociaż mógł kopać w jednej ziemi przez miesiące, każde znalezisko będzie inne. Praca na farmie nie zapewniała mu tylu wrażeń. Wiedział, że na dłuższą metę frustracja - teraz zakopana głęboko na dnie duszy - zacznie się w końcu rozszerzać, osiągając swoje apogeum, po którym naprawdę będzie już za stary, aby w ogóle myśleć o studiach, a zamiast tego do końca życia pozostanie mu zgorzknienie i poczucie straconej szansy. Jeśli naprawdę zależało mu na dyplomie archeologa, to była jego ostatnia szansa, nigdy więcej się na to nie zdobędzie.
Tylko że to głupie rozerwane serce zasklepiało się pod wpływem słów Marianne. Każda sugestia, jak bardzo jest dla niej ważny przyklejała nowy plaster, który zapewne i tak zostanie oderwany zanim rana się zabliźni. Chciał złapać za jej ręce i powiedzieć coś pokrzepiającego, co mogłoby ją pocieszyć, ale nie umiał znaleźć słów zgodnych z prawdą. Drgnął przestraszony, gdy tak nagle agresywnie i złośliwie zareagowała na dźwięk wiadomości. Bezmyślnie wstał i spojrzał na wyświetlacz, ale to nie była Cobie, a Robert, więc zignorował ciąg wiadomości i wyłączył aparat na głucho. Zajął poprzednie miejsce wzdychając ciężko. Nie miał pojęcia, od czego zacząć…
- Wiesz, co jest najgorsze? Że równie mocno jak chciałem to usłyszeć, tak silnie nie chciałem tego usłyszeć - uśmiechnął się blado w jej stronę opierając policzek na dłoni, a drugą ręką ścisnął ostrożnie jej palce. Patrzył w te załzawione niebieskie oczy i znów wiedział to wszystko, co działo się w jej głowie i w sercu. A co on miał powiedzieć jej? Pojedź ze mną na dwa lata? Dwa lata i wrócimy tutaj? Obiecuję? To nie wchodziło w grę, nie mógłby żyć sam ze sobą wiedząc, że odebrał Marianne to, co kochała najbardziej - dom, rodzinę, pracę. O ile wcześniej jeszcze mógłby o to poprosić, tak teraz stracił ten przywilej, kiedy Harding przejęła klinikę weterynaryjną. Rozmijali się raz za razem. Owszem, mogliby spróbować związku na odległość, ale Jerry tak nie potrafił. Za bardzo potrzebował bliskości, aby przetrwać taką próbę czasu i dystansu. Jednocześnie te dwa tygodnie do ich przyjazdu i po ich wyjeździe były huśtawką - w dzień w ferworze obowiązków miał czym odwrócić uwagę od samotności, ale wieczorami… wieczory były najgorsze. Jeśli wyjedzie, zostanie sam. Ona będzie miała tu wszystko - dom, rodzinę, córkę, pracę. Ale z drugiej strony jeśli nie wyjedzie, naprawdę może obwiniać siebie - lub co gorsza je - o to, że stracił ostatnią okazję na siebie. Na co by się nie zdecydował, będzie źle. - Próbuję sobie wmówić, że to tylko dwa lata. Przyjeżdżałbym najczęściej jak się da, ale te dwa lata dla Lily będą bardzo ważne. Szkoła, zetknięcie się z nowym środowiskiem, nowymi ludźmi, zupełnie inne doświadczenia i problemy… dla Lily te dwa lata będą nie do odrobienia… stracę ją… Minns. Stracę ją… stracę was albo stracę siebie… - Do tego ich wspólna przeszłość i doświadczenia z rozstawaniem się… Jeśli znów by między nimi nie wyszło, a on by zrezygnował tylko dla nich… Znienawidziłby ją? A może tym razem naprawdę by im się udało? Złapał się za głowę, bo już nie mógł tego wytrzymać. Tyle pytań, wątpliwości, niepewności i żadnych odpowiedzi. - Nie wiem, co robić, Mari… - powiedział cicho, z przejmującą bezsilnością. Jeszcze nigdy w życiu nie był tak rozdarty i bezradny. Gdy po jednej stronie szali stały one, a po drugiej on, wybór tylko pozornie wydawał się prosty.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Nie musiała mówić tego na głos, ale dobrze rozumiała targające nim emocje. Jednak i tak bez skrupułów powiodła za nim spojrzeniem, gdy podnosił z kuchennego blatu swój telefon komórkowy. Odpisze jej? Zignoruje? Wbrew wszystkiemu nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji, dlatego przeczesała palcami włosy czując się cholernie niezręcznie. Robiła mu awantury o inne kobiety, którymi się nie pochwalił a sama nie była taka niewinna. Jednak krzyczeć było łatwiej. Sto razy bardziej wolała czuć zazdrość i złość niż tę bezsilność, która otoczyła ich podczas tej rozmowy.
- Chyba właśnie w tym tkwi nasz największy problem. Nikt nie potrafi się konkretnie określić czego właściwie chce – wzruszyła ramionami, gdy Jerry wrócił do stolika i bez żadnego ostrzeżenia złapał jej dłoń. Nie chciała patrzeć w jego smutne oczy. Nie zniesie dłużej tego widoku. W dodatku te słowa, które łamały jej serce… Znowu miała ochotę krzyczeć, że przecież poczekają na niego, że to tylko dwa lata, ale co to zmieniało? Jerry dobrze wiedział, że gdy wróci po studiach ona wciąż tutaj będzie. Ale czy na pewno mogła obiecać, że będzie czekać? Czy przed dwadzieścia cztery miesiące będzie w stanie wytrzymać bez żadnej bliskości, ciepła drugiego człowieka, bez pocałunków… To było praktycznie niemożliwe skoro z ledwością przerwali dwa tygodnie bez siebie.
Ja też nie wiem co robić Jemi, ja też nie wiem.
Widok jego załzawionych oczu to było za dużo więc nachyliła się nad stołem i oparła czoło o ich splecione dłonie. Czy mogła w tak krótkim czasie ułożyć jakiś sensowny plan? Z drugiej strony była świadoma tego już podczas odwiedzin w Adelaide, co ją czeka w najbliższej przyszłości. Lecz dalej nie potrafiła wykonać tego jednego kroku, który dzielił ją od potencjalnego szczęścia. Znacznie łatwiej byłoby gdyby wciąż byli parą a nie od roku zmagali się z tymi wszystkimi przeciwnościami losu. Przeciągali raz za razem linę na swoją stronę i żadne z nich nie chciało odpuścić w tej walce. Przez te wszystkie miesiące Mari była wręcz pewna, że go chroni, ale czy na pewno?
Nie mogła mu zabrać Lily, ale nie mogła też mu jej oddać na taki długi okres czasu. To nie był weekend za miastem. To były dwa lata. Dwadzieścia cztery miesiące. Sto cztery tygodnie. Siedemset trzydzieści dni. Pociągając nosem próbowała powstrzymać te wszystkie łzy, które cisnęły się jej do oczu.
- Pojedziemy z Tobą – nie było to pytanie ani propozycja. Mari stwierdzała tylko fakt i nie zamierzała się tutaj wykłócać gdyby Jerry miał zupełnie inne zdanie na ten temat. Przez tę chwilę gdy w milczeniu opierała głowę na ich dłoniach poskładała wszystko w całość i chociaż ten plan wymagał pewnie wielu poprawek to nie było lepszego. – Wynajmiemy coś na obrzeżach by Lily wciąż mogła budzić się rano i biegać boso po trawie. Gdybyśmy wynajęli ten dom stać nas byłoby na coś podobnego. Lil pójdzie tam do szkoły a ja znajdę pracę, jako weterynarz – bez pomocy rodziny na pewno będzie im trudniej, ale zdecydowanie bardziej wolała te dwa lata spędzić z dala od domu niż z dala od niego. Gdyby wyjechał sam… Przecież prędzej czy później Mari i tak pojechałaby za nim. Albo co gorsza, odwiedzała zbyt często a ich relacja wciąż wyglądałaby tak samo; jak pieprzony rollercoaster. – I tak mnie nie stać na wykupienie kliniki teraz. Alec na pewno się zgodzi by odroczyć ten termin, albo znajdzie kogoś innego. Trudno – czasami trzeba było podjąć ryzyko a przecież Jermaine i córka byli dla niej znacznie ważniejsi niż klinika weterynaryjna, która mogłaby za jakiś czas być tylko i wyłącznie jej. Na razie miała zbyt mało oszczędności by chociaż spłacać przyjaciela ratalnie, więc jeśli miała stawiać swoje życie na głowie to czemu nie tak diametralnie? – Pytanie tylko czy tego właśnie chcesz Jemi? – wbiła w niego swoje niebieskie spojrzenie, bo jeśli kolejny raz ją odtrąci to będzie to jednoznaczne z ich nieuniknionym końcem.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Westchnął przymykając oczy, gdy padło “pojedziemy z tobą”. Och, tę deklarację również chciał i nie chciał usłyszeć. Gdyby był skończonym egoistą - a nie był? - bez zawahania odpowiedziałby twierdząco. Ba, sam zaproponowałby to rozwiązanie strzelając jak z rękawa pomysłami na ich wspólne życie w Brisbane. Znał to miasto, spędził tam niemal dwadzieścia lat życia, zorganizowałby wszystko tak, aby każde z nich miało coś dla siebie, a ojciec poruszyłby swoje znajomości i na pewno znalazłby dla Mari świetną klinikę weterynaryjną, w której mogłaby podjąć praktykę. Wydawało się idealne. Ale było właśnie zbyt idealne, aby mogło zostać wprowadzone w życie.
- Chciałbym, nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym takiego zakończenia - odpowiedział bez większego zastanowienia; celowo użyty tryb przypuszczający, zapowiadał jednak nieuchronnie nadchodzące “ale”. - Ale wiesz, że to nie jest takie proste, prawda? - przez jego ton przemawiała łagodność, gdy wreszcie Marianne powiedziała wszystko, co miała do powiedzenia. Zacisnął mocniej palce na jej dłoni, żeby ich nie zabrała. Kciukiem powoli gładził jej palce i westchnął ciężko. - Nie mogę tego od ciebie wymagać z wielu powodów. Po pierwsze - Mari, zamęczysz się w mieście przez dwa lata bez rodziny, natury, bliskich. Zresztą, tak samo jak Lily. Wyobrażasz ją sobie bez zwierząt wokół siebie? Bez owiec? Babci Scarlett, do której biegałaby po kawałek ciasta? Lily nie polubiła się z Brisbane… - Córka mieszkała z nim w mieście przez kilka dni w trakcie wyjazdu, Jerry pamiętał dokładnie, że to nie było to życie, jakie pragnęła wieść. O jej znajomych się nie martwił, szybko zjednywała sobie ludzi, ale Marianne… w pewnym wieku nie nawiązuje się tak łatwo nowych relacji. - Po drugie - tak jak ty nie chcesz pozwolić mi zmarnować swojej szansy na studia, ja nie chcę, żebyś zmarnowała tę z kliniką. Wierzę, że wiesz, jakbym się czuł ze świadomością, że odebrałem ci taką możliwość - zmusił ją, aby spojrzała mu w oczy i uśmiechnął się, bo chociaż Marianne nie wypowiedziała swoich myśli na głos, znał ją aż za dobrze, żeby przeczuwać takie niuanse. - Po trzecie - wracając na studia mój budżet znacząco się zmniejszy. Na pewno znajdę na miejscu jakąś dorywczą pracę, ale nie chciałbym, żeby zabrakło wam czegoś, co mogłybyście mieć tutaj od ręki dzięki obecności bliskich. - Na usta cisnęło mu się także ostatnie “po czwarte” i uśmiech zniknął z jego twarzy wraz z ciężkim westchnieniem. Zwykle zachowywał takie wnioski dla siebie, ale skoro już rozmawiali szczerze, musiał poruszyć to, co nie dawało mu spokoju w związku z ich potencjalnie wspólnym wyjazdem, a o czym nie mógłby przestać myśleć, gdyby jej tego nie wyjaśnił. - Jest też “po czwarte”... - zaczął poważnie, osowiale, licząc się z tym, że ostatni argument może być ostatecznym gwoździem do trumny tej relacji. - Sama dobrze wiesz, ile razy zaczynaliśmy “od nowa”. Za każdym razem kończyło się tak samo. Nie chcę prorokować ani zakładać z góry, że i teraz skończyłoby się “tak samo”, ale… co jeśli tak? I… - zawahał się przed ostatnim argumentem, ale tylko na krótko, bo skoro powiedziało się A, trzeba było powiedzieć B. - I przez to mnie znienawidzisz, że cię tam pociągnąłem za sobą? - wypowiedział na głos własną wątpliwość - tym razem odwracając siebie na Mari - której wcześniej nie miał odwagi poruszyć. Ale z drugiej strony już któryś raz potrafili załagodzić kłótnię, usiąść razem przy stole i spokojnie porozmawiać szukając najlepszego rozwiązania. Któreś z nich potrafiło odpuścić, zejść z tonu i uspokoić awanturę. To wydawało się pokrzepiające, dające nadzieję, ale kto zagwarantuje, że po zejściu się znów nie wskoczą w tryb rzucania się sobie do gardła, aby za wszelką cenę udowodnić jakieś swoje racje?

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
By ponownie się nie rozpłakać zagryzła delikatnie dolną wargę a spojrzenie wbijała w ich splecione dłonie. Kolejny raz w przeciągu kilku tygodni miała wrażenie, że tak właśnie wygląda koniec. Za każdym razem jednak znów wracali w swoje ramiona i nic, absolutnie nic nie mogło ich powstrzymać. Z tą różnicą, że tym razem powstrzymać mogło ich prawie dwa tysiące kilometrów. Dlatego ciężko westchnęła gdy Jerry skończył wymieniać wszystkie argumenty świadczące o tym, że nie powinna z nim wyjechać i chociaż ze wszystkim całkowicie się zgadzała to zapominał o najważniejszym. Że byliby wtedy razem i wszystkie przeciwności nie miałyby znaczenia.
Ale czy na pewno?
Czy Mari potrafiła żyć w wielkim mieście skoro na każdym kroku podkreślała swoje przywiązanie do natury, oceanu, ciszy i spokoju? Czy ich córka, która uwielbiała biegać za zwierzętami, kopać w ogródku i taplać się w błocie przystosowałaby się do nowych warunków, które tak znacząco odbiegały od jej dotychczasowego życia? Czy obie potrafiły żyć bez najbliższych? Z jednej strony to były tylko dwa lata, ale skąd miała mieć pewność że nie przerodzą się one w kolejne a ona sama zatraci w tym wszystkim siebie. To było straszne uczucie. Mieć świadomość, że żadna z podjętych decyzji nie będzie dla nich dobra i nie było wyjścia z tej patowej sytuacji. Albo Jerry poświęci marzenia, albo Mari poświęci siebie, albo oboje będą cierpieć z dala od siebie. Kolejny raz przymknęła powieki i zabierając dłonie z jego uścisku zakryła nimi twarz. Nie rozumiała dlaczego w końcu nie mogą być razem szczęśliwi.
- Jemi… - zaczęła łagodnie, gdy była pewna, że chwilowo udało jej się powstrzymać potok słonych łez. – Nigdy nie stracisz Lily. Zawsze byłeś i zawsze będziesz najważniejszym mężczyzną w jej życiu i nikt nie będzie w stanie tego miejsca zająć, gdy Cię nie będzie. A ja… - będę Cię zawsze kochać i chociaż nie mogę mieć pewności co wydarzy się podczas Twojej nieobecności będę wciąż kochać i czekać – Stanę na głowie byście widywali się jak najczęściej. To dwie godziny samolotem. W końcu nie lecisz na drugi koniec świata… - próbowała pocieszyć jego czy siebie? Dla nich ten wyjazd oznaczał zerwanie tego niezdrowego układu, który łączył ich od jakiegoś czasu. Oboje byli wycieńczeni tymi ciągłymi wzlotami i upadkami, ale przecież w grę wchodziła jeszcze mała Lily. Nie umiała zapewnić go, że ich córka na tym nie ucierpi. Na pewno po części będzie czuła pustkę w swoim życiu, ale pewnego dnia, gdy podrośnie, na pewno zrozumie, że tak po prostu musiało być. Dlaczego więc Mari czuła jakby ktoś wyrwał jej serce? Każde kolejne słowo mogło tylko zburzyć ten spokój a przecież ustalili już, że ona nie może go zatrzymać a on nie może zabrać jej ze sobą. Tak wiele emocji w jednym momencie pchnęło ją do jedynej rzeczy, której w takich sytuacjach była pewna; wstając ze swojego miejsca obeszła stół i usiadła okrakiem na jego kolanach by bez żadnych wątpliwości ująć jego twarz w dłonie. Kilka sekund później składała na jego ustach czuły pocałunek. Potem następny i następny. Jakby bała się, że gdy tylko odsunie się na milimetr mężczyzna zniknie i już nigdy do niej wróci. Co po części było prawdą, bo jego wyjazd był zamknięciem pewnego etapu w ich życiach.

zt.
Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Nie musiał pytać, czy dalej jest zdecydowana na ten wyjazd, bo wszystko odmalowało się idealnie na jej twarzy. Przymknął powieki uśmiechając się smutno i westchnął cicho. Czego oczekiwał? Że pomimo zdrowego rozsądku, postanowi dla niego rzucić to wszystko, co miała na miejscu w Lorne Bay? Że - tak jak on przed kilkoma laty - poświęci siebie dla ich niepewnej relacji? Po cichu może na to liczył, ale jeśli rzeczywiście by do tego doszło, już nie tylko Mari mogłaby go nienawidzić, znienawidziłby sam siebie. Nie było dobrego wyjścia. Cholera, gdyby nie zachciało mu się wtedy w lipcu znów bawić w studiowanie, może teraz byliby na zupełnie innym etapie relacji? Może nawet wróciliby do siebie po wyjeździe Aleca? Nie, nie mógł gdybać, bo to nie przynosiło niczego dobrego, a tylko wyzwalało beznadzieję, żadnej nadziei. Ale czym miał wypełnić ciszę, jaka zapadła między nimi nieco za długo niż powinna?
Jerry otworzył na powrót oczy, gdy padło to przeklęte “Jemi”, jakie zawsze poruszało go bardziej niż zwykłe Jerry. Słuchał jej w milczeniu próbując uwierzyć w jej zapewnienia. Ale wiedział doskonale z doświadczenia, że sposób obecności rodzica w życiu dziecka bardzo mocno wpływa na ich relację. Jeśli Jerry nie będzie mógł pojawić się na jakiejś ważnej uroczystości w życiu Lily, jeśli nie zdąży na jej urodziny albo pominie jakąś jej małą tragedię i nie będzie go wtedy przy niej, kiedy będzie go potrzebowała… Takich rzeczy nie da się wynagrodzić niczym. Owszem, może mała zrozumie, że tata też jeszcze się będzie uczył, była bystra jak na swoje pięć lat. Ale czy zaakceptuje? Czy wybaczy?
Lekko się uśmiechnął, gdy Mari zapewniła, że dopełni wszelkich starań, aby mogli widywać się jak najczęściej. Doceniał jej zaangażowanie, ale miała własne życie i wiedział, że nawet jeśli na początku kontakty będą utrzymywane często i regularnie, tak z czasem ich intensywność zmaleje. I to też go bolało. Dlaczego wszystko musiało być takie skomplikowane? - Dobra, tak naprawdę za dużo planujemy i rozkminiamy. Równie dobrze mogę nie zdać tego egzaminu i wszystkie nasze łzy popłynęły na darmo - próbował zażartować, ale popsuł sobie efekt wycierając palcem dolną powiekę, z której nie zdążyła jeszcze spłynąć łza. Całe jego ciało trwało w napięciu, z jakiego nie dało się uciec tak łatwo. Potrzebował wyjść na dwór, zaczerpnąć świeżego powietrza, odpocząć i pomyśleć w samotności. Zanim jednak zdążył wstać i wyjść, Marianne - chyba czytając mu w myślach - znalazła się przy nim i zrobiła to, czego skrycie potrzebował, choć bał się wcielić w życie. Jej bliskość na dłuższą metę niczego nie rozwiązała, ale pozwoliła wyciszyć się tu i teraz. Składane na jego wargach pocałunki zdejmowały napięcie z barków, pleców, brzucha, a Jerry zastanawiał się, jak to możliwe tęsknić tak bardzo za kimś, kto znajdował się tak blisko? Objął ją ramionami w talii i przytulił do siebie, chociaż ostatecznie nie był pewien, kto kogo właśnie tulił i czyje nerwy miały być dzięki temu jednemu gestowi ukojone. Do końca jego wizyty milczeli, pozostawiwszy bez odpowiedzi niewypowiedziane przez żadne z nich pytanie: więc co jest obecnie między nami?

/zt
lisowa
A.
ODPOWIEDZ