Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
16


Wiosenny wiaterek wkradał się do mieszkania przez delikatnie uchylone okno, by buszować między półkami i delikatnie wprawiać ruch długie pasma brązowych włosów, pozostających w artystycznym nieładzie. I mimo iż panna Clark nigdy nie widziała śniegu, nadejście kalendarzowej wiosny wprawiało ją w niezwykle dobry nastrój. Kwiaty ponownie otwierały swoje kielichy, dni wydłużały się... I tylko gips zdobiący jej nogę psuł humor, rujnując oraz odkładając w czasie wszystkie plany jakie miała, zmuszając do pozostania na salonowej kanapie której Audrey miała coraz bardziej dosyć. Nowy odcinek The Bachelor leciał właśnie w telewizji, lecz nie przykuł pełni jej uwagi, rozproszonej gdzieś między kolejnymi rozważaniami dotyczącymi tych wszystkie rzeczy, jakie chciała zrobić gdy tylko zdejmą jej ten paskudny gips. Z cichym westchnieniem panna Clark uniosła się z kanapy, by chwiejnym, niepewnym krokiem podejść do okna. Brązowe oczęta ze smutkiem wpatrywały się w podwórkowe życie. Łubiny zaczynały pokrywać się fioletem, gdzieś przez podwórko przechadzał się dumnie jeden z ich pawi (nadal nie wierzyła, jakim cudem ojciec zgodził się aby je hodować) a chmury poczęły czernieć, zapowiadając zbliżający się deszcz.
I zapewne stałaby tak i wpatrywałaby się w widoki za oknem gdyby nie dźwięk dzwonka do drzwi, któremu już chwilę później zaczął wtórować owczarek australijski, wybudzony ze słodkiego snu. Minęło kilka długich chwil nim panna Clark dokicała do drzwi, delikatnie je uchylając, chcąc zobaczyć kogo też przywiało. Bo z tego co wiedziała, nikt nie zapowiadał się na dzisiejszy wieczór z jakimikolwiek odwiedzinami... Chyba, że rodzicie znów jej o niczym nie poinformowali. - Cicho, Lucky. - Rzuciła do ujadającego psa, który najwidoczniej nie rozpoznał gościa - nic z resztą dziwnego. Zaskoczenie wymalowało się w delikatnych rysach jej buzi, gdy przed drzwiami zobaczyła... dziewczynkę. Rudowłosą, piegowatą, skądś znajomą, chociaż nie była w stanie skojarzyć miejsca, skąd właściwie ją znała. Wyglądającą na dobre dziesięć lat młodszą od niej samej. Brązowe oczęta zmrużyły się delikatnie, gdy próbowała skojarzyć młodą buzię z jakimś imieniem bądź nazwiskiem. Aż w końcu ją olśniło. - Córka Hitchhikerów? - Spytała, chcąc upewnić się, że przypadkiem nie pomyliła twarzy. O ile rówieśników oraz starszych mieszkańców Carnelian Land znała dobrze, tak młodsze pokolenia nie raz były jej nie do końca znane.... A zwłaszcza jeśli chodziło o dość... specyficznych sąsiadów. - W czym mogę pomóc? - Spytała, jakoś nie sądząc aby chodziło o zwykłą, sąsiedzką wizytę - tak przynajmniej się jej wydawało. Grzmot rozerwał powietrze, a chwilę później pierwsze krople deszczu poczęły spadać na ziemię, delikatnie rozpoczynając koncert grany na niewielkim daszku ganku.
Zanosiło się na burzę.
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
16 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
małoda, ufna, łatwo...wierna, ale na swój sposób mądra. Poczuła już wolę bożą, więc jej największe życiowe marzenie na tą chwilę - dobrze wydać się za mąż i to jak najszybciej. Dobrze, znaczy z miłości. Całe życie szuka tatusia...
W powietrzu czuć było nadciągający deszcz, ale dziewczynki to nie zrażało. Potrzeba dowiedzenia się czegoś więcej o wizycie panny Clark w szpitalu wygrała z aurą. Pognała przez łąki na farmę Clarków modląc się, żeby deszcz nie zastał jej z daleka od zadaszeń, bo nie lubiła nosić ze sobą zbędnego ekwipunku, w tym tak nieporęcznego jak parasol. Sama lubiła deszcz, ale niosła ze sobą pakunek, który nie lubił wilgoci. Pakunek ten trzeba było chronić za wszelką cenę, bo a nóż-widelec stanie się słodką kartą przetargową. Szkoda by ją było stracić.
Pokonała ogrodzenie farmy, minęła szerokim łukiem poletko fioletowego kwiecia i rozkrzyczanego pawia. (Tylko ci bezbożnicy mogli w swojej próżności hodować tak nieprzydatne zwierzęta). Kilka susów później stała już przed drzwiami, lekko zawinęła wyciągnięte rękawy swetra i zahaczyła o klamrę wiecznie rozpinający się guzik ogrodniczek, również należących do jej starszej siostry. Właściwie jak niemal wszystko, co posiadała Peggy Sue. Może właśnie przez takie drobne oszczędności Hitchhikerowie nie tonęli w długach jak całkiem spory odsetek sąsiadów. Ugładziła włosy i nacisnęła przycisk dzwonka, mącąc tym samym spokój Audrey. Rozległo się szczekanie psa. Z niepokojem rozejrzała się za Lady, ale jej pies znalazł sobie zajęcie zanim przekroczyła granicę farmy, więc pewnie zajmie się własnymi sprawami jeszcze przez jakiś czas. Przed oczami Peggy Sue pojawiła się główna bohaterka jej ostatnich snów. W końcu myślenie o sąsiadce zabierało jej wiele cennych minut.

- We własnej osobie. – przytaknęła Peggy Sue dygając jakoś koślawie. W sumie nie robiła tego niemal nigdy, ale jakoś Audrey ją zaskoczyła czy raczej rozbiegane oczka rudej zapuszczały żurawia do środka domu, więc tak odruchowo zrobiła coś, by ich nie zabierać z wnętrza. W końcu musiała zapamiętać jak najwięcej detali, by potem pod tym rudym czerepem mieć co sobie składać, układać i przestawiać. Tematem do plotek, wszakże mogło być wszystko. Dziewczynka nie mogła sobie odmówić tej pokusy zebrania jak największej ilości wody na młyn swoich niedorzecznych plotek.
- Słyszałam, że cierpisz uwięziona w gipsie i przyszłam, bo chorych trzeba odwiedzać. – wzruszyła ramionami Peggy Sue. Nie przyjaźniły się. Nawet niemal nie widywały. Znaczy – ruda od Hitchhikerów widywała Audrey dość często i Clarkówna zajmowała całkiem sporo miejsca w jej codziennych rozważaniach, ale nie żeby od razu nazywać to wielką przyjaźnią. Znaczy, wiedziała o słabości do Clarkówny zarówno i jej wcześniejszego kandydata na męża (o czym nie dane mu było się dowiedzieć), Buchinsky’ego i obecnego wymarzonego pana młodego, Ashwortha, więc… chcąc, nie chcąc jej ścieżki los wiązał z tym opętanym przez niezliczone rzesze demonów, dziewczęciem. Peggy Sue oczywiście była na tyle oczytana w poradnikach tworzonych dla młodych mężatek przez bogobojne matrony, żeby wiedzieć – lepsza swoja kochanica niż tabuny nałożnic przewalających się przez łoże pana-męża, więc skoro każdy kolejny kandydat na męża, którego upatrzyła sobie Peggy Sue widział coś w pannie Clark, dziewczynka postanowiła sobie wziąć za punkt honoru (nawet jeśli nie to, żeby się z nią zaprzyjaźnić, to chociaż) poznać ją lepiej i na początek, przynajmniej spróbować się zakoleżankować. Wzięła nieodzowny koszyczek z wikliny, które zaplatała wraz z matką w sezonie, włożyła doń własnoręcznie upieczony, całkiem spory kawałek szarlotki, jeszcze gorący, który owinęła krochmaloną ściereczką i pognała do Clarków.
- Przyniosłam ci szarlotkę. Mam nadzieję, że nie jesteś uczulona albo coś innego. – Peggy Sue sprawiała wrażenie troskliwej osoby. Właściwie, nawet taka była, tylko czasem przez tą faktyczną troskę przebijały elementy wścibstwa. No i o Audrey trzeba było dbać. Jakby się nie daj Bóg, Jeb dowiedział, że była dla niej podła… no to było nie po chrześcijańsku.

Audrey Bree Clark
"Cytując Hamleta, akt piąty, scenę pierwszą, wers 425: NIE"

POSZUKIWANIA
Szukam rodzeństwa/ich małżonków/dzieci. Peggy Sue jest najmłodsza. Na farmie mieszka ze starszym bratem - ten powinnien być jeśli nie fanatycznie, to jednak bardzo religijny, przynajmniej pozornie. Reszta zupełnie może się odcinać od tej nawiedzonej gałęzi rodzinki. Nie musisz mieć tego przypałowego nazwiska.
powitalny kokos
anubis#9958
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Brązowe oczęta z zaciekawieniem wpatrywały się w niezapowiedzianego gościa. Audrey Bree Clark nie miała najmniejszego pojęcia, że spędzała sen z powiek panny Hitchhiker, powiązana z dwoma sąsiadami, których obu przyszło jej zwyczajnie lubić, mimo iż w każdym wypadku chodziło o inny rodzaj sympatii... Z czego nie zamierzała się nikomu spowiadać, a zwłaszcza samym zainteresowanym, choć każdy zapewne wypytywałby ją o tego drugiego. Zapewne gdyby wiedziała, co jest powodem wizyty nie otworzyłaby drzwi, zmuszając pannę Peggy Sue do włamywania się przez okno jeśli tak zależało jej na informacjach... Miast tego jednak, żyła w słodkiej nieświadomości i nawet jeśli wizyta zdawała się być tą z rodzaju nietypowych, nie wzbudzała w niej większej podejrzliwości - ostatnimi czasu spore grono sąsiadów odwiedziło farmę Clarków.
- W takim razie miło mi cię w końcu poznać. - Wypowiedziała z delikatnym uśmiechem, gdyż osobiście nie miała nigdy okazji poznać latorośli sąsiadów. Nic z resztą dziwnego - dzieliło je całe siedem długich lat, w tym wieku stanowiących przepaść wielką oraz ciężką do przekroczenia. Zwłaszcza teraz, gdy pannie Clark od kilku lat przyszło funkcjonować w bardzo dorosłym świecie niezwykle odpowiedzialnej pracy. - Ach, no tak... Miałam mały wypadek, wieści szybko się rozchodzą, co? - Rzuciła z rozbawieniem, będąc niemal pewną, iż przynajmniej połowa Carnelian Land wie już, że pannie Clark przyszło złamać nogę... I pewnie na ten temat krążyło kilkanaście historii, równie nieprawdopodobnych jak prawdziwa historia felernej nocy, gdy jej kość postanowiła nie wytrzymać narzuconej na nią presji. Pewniejszy uśmiech pojawił się na buzi Audrey gdy dziewczyna wspomniała o szarlotce, nim jednak zdążyła cokolwiek odpowiedzieć grzmot przetoczył się przez powietrze, na chwilę kierując uwagę brązowych ocząt na niebo, z którego coraz mocniej padał deszcz. - Nie mam alergii. - Przyznała, powracając wzrokiem w kierunku piegowatej buzi, jednocześnie robiąc dwa, odrobinę chwiejne, kroki do tyłu, by zrobić przejście. - Zapraszam, wracając w ten deszcz mogłabyś porządnie się rozchorować. - Z delikatnym uśmiechem wyrysowanym na pełnych wargach wpuściła rudzielca do środka, nie będąc w pełni świadomą tego, z czym mogło się to wiązać. Państwo Clark, wbrew wszelkim pozorom powiązanym z mieszaniem na farmie, należeli do zamożnych przedstawicieli społeczeństwa co z pewnością widać było po domu, w jakim przyszło im mieszkać - urządzonym elegancko (za sprawą mamy Audrey), z meblami z wyższej półki oraz odpowiednio dobranymi dekoracjami. Powodzenie państwa Clark było w dużej mierze ściśle powiązane ze znajomościami dziadka Clark, mającego wielką firmę w sercu samego Sydney. Audrey ostrożnie, odrobinę niepewnym krokiem poprowadziła dziewczynkę do niezwykle schludnej kuchni, wykończonej marmurowym blatem oraz dobrym sprzętem.
- To miło z twojej strony, że przyszłaś mnie odwiedzić. - Zaczęła, wskazując dziewczynie miejsce przy kuchennej wysepce, będącej ulubionym miejscem Audrey do przesiadywania, zwłaszcza w tak paskudną pogodę. Sama podkuśtykała do czajnika, aby pstryknąć przycisk. - Napijesz się czegoś? Kawy? Hebaty? Kakao? - Zaproponowała, nie do końca będąc pewną, czy dziewczynka była już w poważnym wieku spożywania kawy czy może miała inne upodobania. Kto tam wie, ponoć młodzież w tych czasach była dziwna... Nawet dla niej, która jeszcze pamiętała czasy, gdy była w podobnym wieku. Nie do końca pewną, o czym mogłaby rozmawiać z młodziutką sąsiadką, z uśmiechem rozłożyła dwa talerzyki, nożyk oraz widelczyki, by delikatnie oprzeć się o wyższe krzesełko. Kolejny grzmot przetoczył się przez okolicę sprawiając, że pies skupił się koło jej nóg, a wiatr począł mocniej stukać w okna. No pięknie. - Pięknie pachnie to ciasto, która z was piekła? - Zagadała, gdy tylko przepyszny zapach dotarł do jej nosa.

peggy sue hitchhiker
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
16 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
małoda, ufna, łatwo...wierna, ale na swój sposób mądra. Poczuła już wolę bożą, więc jej największe życiowe marzenie na tą chwilę - dobrze wydać się za mąż i to jak najszybciej. Dobrze, znaczy z miłości. Całe życie szuka tatusia...
Może i Peggy Sue była wścibskim rudzielcem, ale włamywaczką już nie. Nie dlatego, że to było niechrześcijańskie zagranie (bo jednak przykazanie „pilnuj sąsiada swego jak siebie samego” bardzo wyraźnie wyryło się w jej pamięci. Nie istniało takie przykazanie? Musiało istnieć, skoro Hitchikerówna je tak dobrze pamiętała.), ale dlatego, że pewne umiejętności wykraczały daleko poza zakres jej możliwości. A raczej – nawet ona miała jakieś granice przyzwoitości. (Wiem, ciężko w to uwierzyć.)

Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko od ucha do ucha. Nie wątpiła, że Audrey jest miło. W końcu kto nie chciałby poznać wzoru cnót wszelakich? Kto nie skorzystał by z tak niepowtarzalnej okazji? A oto teraz ów wzór przypałętał się na farmę Clarków. I owszem. Ten sam wzór zauważył wzmorzony ruch na tej farmie. Albo zajęli się jakimś niecnym czy wręcz nielegalnym procederem, (i należało się temu przyjrzeć badawczym okiem) albo trafili na listę zawiści wszelkich sąsiadów (co w sumie mogło być bardzo prawdopodobne, bo plotki Peggy Sue lubiły żyć swoim własnym życiem i krążyć po okolicy w nieco zmienionej formie. Ewoluowały same z siebie. Miały z czego ewoluować, skoro ruda myślała o Clarkównie dniami i nocami. W takich okolicznościach ciężko było nie wyhodować jakiejś niewinnej plotki i nie zasiać jej w jamiś podatnym umyśle.

- Jesteś jeszcze ładniejsza niż opowieściach jakie na twój temat snuje zakochany bez pamięci Buchinsky. – palnęła ni z gruszki ni z pietruszki. Przecież jak to z tym Laurentym było nie mogła wiedzieć do końca. Sprawa wydawała się dla niej jasna. Wypytywał o Clarkównę. Nawet jeśli nie bezpośrednio o jej osobę pytał czy nawet nie o jej rodzinę – Peggy Sue, jak na dobrą Chrześcijankę przystało – oko miała wyćwiczone w wyłąpywaniu tego typu niezdrowej ciekawości u innych. Widziała, jak Buchinsky niby to zajmuje się swoimi sprawami na polu, ale żurawia zapuszcza w stronę farmy sąsiadów. Gotowa przysiąc, że gdyby usłyszał jakieś wołania Audrey Brie – rzuciłby wszystko i pognał jej na ratunek. Kto wie czy teraz nie czaił się w jakichś krzakach dobrze ukryty z kanapką, termosem i lornetką. Dobrze przygotowany do zajęcia, które mogło mu zająć godziny. Zwłaszcza teraz, gdy Audrey Brie była uziemiona w domu i łatwo było się zorientować kto przychodzi do niej w odwiedziny i ile czasu z nią spędza.

- Szybciej niż wiatr. – wzruszyła niedbale ramionami, jakby ją to wcale nie obchodziło i przyszła tu z faktycznej troski, a nie niezdrowej ciekawości.
Słysząc ten grzmot Peggy Sue bardzo się zlękła, aż niemal podskoczyła. Pewnie sam Bóg jej pogroził paluszkiem za te myśli, które kłębiły się pod niedbale uczesaną stertą rudych włosów.
- To dobrze. Teraz tyle tego paskudztwa dotyka ludzi. – i oczywiście Hitchhiker wiedziała dlaczego się tak dzieje – bo grzeszą i Bóg w ten sposób chce ich upominać.
- Naprawdę mogę przeczekać burzę? – nie mogła ukryć tej entuzjastycznej radości, która malowała się na jej twarzy. Nie to, żeby się bała burzy, deszczu czy niespodziewanych grzmotów czających się wśród kłębiących się cumulonimbusów. Po prostu była ciekawa co też po kątach farmy Clarków piszczy i postanowiła wykorzystać nadarzającą się okazję. Poza tym – ile można spędzać czasu ze starszymi ludźmi? Towarzystwo Audrey wydawało się znacznie bardziej atrakcyjne niż to, co czekało na nią w domu. Matka skutecznie odcięła jej kontakt z rówieśnikami ucząc ją samodzielnie w domu i nie posyłając do szkoły.

Peggy Sue uważnie przyglądała się wnętrzu, w które wprowadzała ją dziewczyna. Starała się przy tym nie gapić. W domu nie miała takich luksusów. Chociaż żyli dość przyzwoicie i schludnie, to jednak nigdy nie inwestowali w luksusowe wyposarzenie wnętrz. Miało być prosto, schludnie i praktycznie. Peggy Sue czasem się zastanawiała czy przypadkiem Amiszowie nie mają nowszych sprzętów niż te, które znajdowały się na ich farmie. Zwykle jej to nie przeszkadzało, ale po tym co oglądała teraz w domu Audrey Brie – rozumiała, że niewielkie ma z nią szanse. Audrey była śliczna, farma była warta sporo pieniędzy. Wymarzone wiano. Do tego nikt panny Clark nie traktował jak trędowatego podlotka, od którego trzeba się było trzymać z daleka i wielu kawalerów wzdychało podziwiając jej wdzięki. Tymczasem, chociaż ona była niewiele młodsza od dziewczyny – traktowano ją jak dziecko i zlewano niejednokrotnie.
- Poproszę kakao, skoro mogę wybrać. – Kawa to był niedzielny luksus, a herbatę piła tylko wtedy, gdy chorowała. U Audrey pijało się ją ot, tak? Z gośćmi? Ciekawa sprawa, warta zbadania.

- Boli cię noga? Długo jeszcze będziesz musiała nosić gips? Pewnie niewygodnie z nim się nie tylko poruszać, ale w ogóle – przebywać? – początkowe onieśmielenie pięknym wnętrzem i niespodziewanym zaproszeniem – zaczynało mijać nakręcając ją do gadania. Kolejny grzmot znowu ją wystraszył. Tak, że w nerwowym odruchu poruszyła ręką brzęcąc talerzykiem. Zupełnie nie spodziewała się tego. Szybko się ochłodziła.

Peggy wyjęła ciasto i położyła na blacie. Odchylona ściereczka uwolniła aromat kruchego ciasta pieczonego na maśle, prażonych jabłek i cynamonu, a pochwała wymalowała rumieńce pod siateczką piegów. Oby w smaku dorównywało zapachowi. Trzymała kciuki za swój twór.
- Uczę się pilnie w sztukach kuchennych, żeby nie zawstydzić matki przed mężem i jego rodziną. – odpowiedziała całkiem serio, z rozbrajającą szczerością. Audrey mogła z tego stwierdzenia wywnioskować, że Peggy wydają za mąż już na dniach.


Pogoda zaczynała się rozkręcać. Za oknem było słychać gadanie deszczu. I kolejny grzmot, który ogniem błyskawicy rozświetlił wnętrze kuchni, a potem przyniósł dźwięk. Peggy Sue znowu podskoczyła, nie spodziewając się tego.
- Przepraszam, w taką pogodę zwykle siostra opowiadała mi różne przerażające historie. Odkąd się wyprowadziła jakoś zaczynają odżywać w mojej wyobraźni, gdy za oknem otwiera się piekło.

Audrey Bree Clark
"Cytując Hamleta, akt piąty, scenę pierwszą, wers 425: NIE"

POSZUKIWANIA
Szukam rodzeństwa/ich małżonków/dzieci. Peggy Sue jest najmłodsza. Na farmie mieszka ze starszym bratem - ten powinnien być jeśli nie fanatycznie, to jednak bardzo religijny, przynajmniej pozornie. Reszta zupełnie może się odcinać od tej nawiedzonej gałęzi rodzinki. Nie musisz mieć tego przypałowego nazwiska.
powitalny kokos
anubis#9958
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Brew panienki Clark powędrowała wysoko, wysoko ku górze gdy jakże... zaskakujące stwierdzenie uleciało z ust dziewczynki. Buchinsky? Zakochany bez pamięci? W niej? Nie, to nie mogło być prawdą. W ostatnich tygodniach spędzała z nim całkiem sporo czasu, w żadnym z tych momentów nie zauważając, aby coś było na rzeczy. Był zimny, zdystansowany i reagował niczym poparzone zwierzę przy każdym, nawet przypadkowym dotyku. A może jej się wydawało? Cholera, nie była już pewna.
- Zakochany bez pamięci? Skąd ten wniosek? - Spytała obojętnym tonem głosu, ciekawa skąd też rudzielec posiadał takie informacje. Owszem, nie zdziwiłaby się, gdyby podobne plotki krążyły po Carnelian Land - pracowali w jednym miejscu, a gdy jej ukochany ford był u mechanika, Buchinsky dzień w dzień woził ją do i z pracy, a Jacob Clark (tata Audrey) miał istną alergię na jego osobę... Audrey nie sądziła jednak, aby w tych plotkach było choćby ziarno prawdy. W zasadzie Laurenty zakochany bez pamięci w kimkolwiek był ideą tak absurdalną, że z pewnością byłoby trudno jej w to uwierzyć. I skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie zrobiło jej się miło na podobny komplement.
- Jasne, nie wybaczyłabym sobie, gdybym puściła cię do domu w deszcz i skończyłabyś z zapaleniem płuc. - Odpowiedziała z uśmiechem wyrysowanym na pełnych wargach. Panna Clark należała do tych empatycznych istot - to akurat nie powinno nikogo dziwić, biorąc pod uwagę wykonywany przez nią zawód - i zwyczajnie sumienie gryzłoby ją, gdyby dopuściła do rozchorowania się dziewczynki. Zwłaszcza teraz, gdy wiosenne powietrze zachęcało do korzystania ze świeżego powietrza.
Skinęła głową gdy dziewczynka wybrała co chce do picia, odrobinę zaskoczona jej odpowiedzią. Była świadoma, że innym rodzinom nie wiodło się aż tak dobrze jak im, nie sądziła jednak, że w którejkolwiek mogłoby być na tyle źle, że wybór napoju oraz wnętrze ich domu mogło zaskakiwać. Bez żadnego pytania jednak przygotowała dla dziewczyny duży kubek gorącego kakao, dla siebie równie duży kubek gorącej herbaty z cytryną - z tym zaopatrzeniem oraz ciastem mogły czekać do końca burzy.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi.
- Niestety boli, ale teraz już nie jest tak źle. Lekarz musiał nastawić mi ją chirurgicznie i przymocować na śrubę, żeby zrosła się poprawnie. - Zaczęła spokojnie, robiąc niewielką przerwę na upicie malutkiego łyczka herbaty. Zalew pytań nie był dla niej czymś niespotykanym, gdyż od złamania słyszała tę samą sekwencję pytań w regularnych interwałach lecz wypowiadane przez inne usta. - Jeszcze jakiś tydzień albo dwa, wszystko zależy od tego, jak to wszystko się zrasta ale to fakt, gips jest niezwykle niewygodny. Zwykły prysznic jest nagle wielkim wyzwaniem, nie wspominając już o schodach. - Odpowiedziała z delikatnym rozbawieniem w głosie, w swojej głowie cały czas starając się odsuwać od siebie te, najczarniejsze z myśli. Miast tego wolała śmiać się z własnych ograniczeń, zwłaszcza iż często skutkowały zabawnymi sytuacjami.
- Zapowiada się na dużą... - Mruknęła, gdy dziewczynka podskoczyła przez dźwięk grzmotu. A gdy ciasto znalazło się na blacie, Audrey sięgnęła po nóż, aby pokroić je na równe kawałeczki, nakładając po jednym zarówno na talerzyk Peggy Sue jak i na swój talerzyk - bo skoro ktoś przynosił ciasto, należało go spróbować.
I już miała zatopić widelczyk w cieście, gdy dziewczyna powiedziała coś, co wywołało wyraz zaskoczenia na buzi panny Clark.
- Męża i jego rodziny? - Powtórzyła w wyraźnym szoku, jakoś nie potrafiąc tego pojąć. - Przepraszam za pytania, ale nie uważasz, że jesteś jeszcze trochę za młoda aby szykować się do ślubu? Nie wiem, nie wolałabyś najpierw iść na jakieś studia czy coś w tym stylu? Zapewnić sobie niezależność? - Dopytała wyraźnie zaskoczona postawą młodej dziewczyny. Audrey wychowała się w rodzinie silnych mężczyzn... oraz jeszcze silniejszych kobiet. Nawet jej babcia od strony ojca, która spędziła całe życie na farmie, mogła pochwalić się papierkiem na zawód oraz faktem iż przez sporą część swojego życia była finansowo niezależna. Nie wspominająć już o mamie Audrey i jej matce, które mogły pochwalić się dwoma dyplomami i sporymi wkładami w rozwinięcie rodzinnej firmy w Sydney. Podejście jakie przejawiała dziewczynka wydawało jej się więc żywcem wyjęte ze średniowiecza, gdy jedynym celem kobiet było rodzenie i wychowywanie dzieci... A przecież życie miało tak wiele do zaoferowania!
I ona drgnęła, gdy kolejny grzmot wybrzmiał, a gdzieś po plecach panny Clark przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Możesz którąś opowiedzieć, jeśli chcesz... - Nie dane jej było skończyć, gdyż wiatr zebrał na sile hucząc o kuchenne okna, a światło poczęło mrugać niczym w najstraszniejszym z horrorów by po kilkunastu minutach zwyczajnie zgasnąć. - Cholera. - Rzuciła, gdy kuchnia pogrążyła się w ciemnościach. Gdzieś powinni trzymać świece na wszelki wypadek... tylko gdzie? Nie była pewna, mama miała w zwyczaju wszystko wszędzie przekładać. - Zaraz poszukam jakiejś świeczki... - Wypowiedziała, po omacku odnajdując dłoń dziewczynki, by na chwilę zacisnąć na niej smukłe palce - aby ta nie bała się bardziej i wiedziała, że nie została w kuchni sama.

peggy sue hitchhiker
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
16 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
małoda, ufna, łatwo...wierna, ale na swój sposób mądra. Poczuła już wolę bożą, więc jej największe życiowe marzenie na tą chwilę - dobrze wydać się za mąż i to jak najszybciej. Dobrze, znaczy z miłości. Całe życie szuka tatusia...
Peggy Sue nabrała pewności siebie, jakiej zwykle nabierała, gdy kogoś interesowały jej przemyślenia wynikające z poczynionych obserwacji. Przygładziła materiał ogrodniczek na udach (jak już wyjdzie za mąż będzie nosić tylko spódnice i już wyrabiała w sobie nawyk starych matron, do prostowania fałd sukien, gdy tylko zaczynały plotkować) i spod lekko spuszczonych w niby zawstydzeniu rzęs spojrzała na sąsiadkę. Ściszyła głos, żeby przypadkiem nikt jej poza Audrey nie usłyszał.
- Jakieś dwa, – zastanowiła się, bo ten czas tak szybko leciał- albo może trzy miesiące temu? Jakiś czas po tym, jak Buchinsky wprowadził się byłam z Lady na spacerze. Akurat zapuściliśmy się w okolice farmy. – aha, Peggy Sue i coś, co zrobiła całkiem przypadkiem, bez żadnych intencji i zaangażowania. - Ten jego Fiodor jest taki zabawny.- oczęta jej rozbłysły, mina nieco głupawa przemknęła przez jej oblicze, po czym od razu zganiła się w myślach, bo przecież Buchinsky to zło wcielone, a Fiodor najpewniej jego piekielny ogar, którego ogniem ziejącą paszczę już miała odrąbać siekierą… Jednak Jebbediah stwierdził, że pannie nie wypada biegać z takim narzędziem, nim wywijać, a zamiast pomóc jej pozbyć się diabelskiego pomiotu zaciągnął ją na modlitwę o jego opamiętanie.. Fiodor nie był wcale takim uroczym psiakiem, na jakiego starał się wyglądać. Może zamiast opowiadać Audrey o zakochanym bez pamięci Buhinskym powinna ją przed nim ostrzec? … Nie, niech się lepiej Audrey zajmie tym sługą piekieł, żeby jej zostawiła Ashwortha. Tak, musiała sobie przypomnieć całą prawdę o Buchinskym. Zatem, po krótkiej przerwie, która stanowiła szybką pogoń za własnymi myślami, Peggy Sue kontynuowała.
- Nasze psy się polubiły i zaproponowałam, żebyśmy się z nimi przeszli. Nie chciał, tłumacząc, że czeka na gości. – pokiwała z powątpiewaniem głową. - Jak tu mieszkam nie widziałam jeszcze, żeby ktoś, kto sprowadza się na farmę spraszał gości z wielkiego miasta i na nich czekał. – w sumie, czy się myliła? - Przyjeżdżają tu z daleka i zaszywają się w głuszy i jestem przekonana, że modlą się o to, żeby nikt ich tu nie szukał, a raczej – nie znalazł. – opowiadała z przejęciem, aż rumieńce wykwitły jej na piegatej twarzy. - A potem pytał niby o sąsiadów, ale co chwila zerkał w stronę waszej farmy. I nie o rodziców twoich był ciekaw, tylko o ciebie. To mu powiedziałam, że jesteś religijna i się modlisz, bo w końcu nie raz i nie dwa widziałam. – dodała z lekkością już gotowa z trochę niewygodnego tematu, (bo wszakże o rzekomych opętaniach, które dotknęły Clarkównę padło z jej ust trochę, a przy bliższym kontakcie taka opętana nie wydawała się już być…. Chociaż licho jedno wiedziało. ) przeskoczyć na inny. Ta burza była mocno niepokojąca, więc jakby trochę Audrey Buchinskym zajęła, to jeśli ma ona konszachty z diabłami, to zajmie się raczje nim niż myśleniem nad tym, jak tu biedną Peggy Sue wieść na pokuszenie albo straszyć. Pogoda i myśl o tym, że Brie mogłaby z tym mieć coś wspólnego wywołało nieco ciarek na jej ciele, ale była dzielna i mówiła dalej. - A jak znowu zaproponowałam spacer i stwierdziłam, że kłamie, bo widzę jak na waszą farmę patrzy, to się speszył, nie wiedział gdzie wzrok podziać i jakby języka w gębie zapomniał. Ja myślę, że on tobą bardzo jest zainteresowany i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby celowo aranżował te wasze spotkania. Czy on aby na pewno jest tym za kogo się podaje? Znaczy, intencje względem ciebie na pewno ma czyste – spieszyła ze sprostowaniem - Tak przypuszczam, chociaż to trochę dziwne tak uporczywie się rozglądać i wyczekiwać aż ktoś wyjdzie z domu i śledzić go z daleka co dalej zamierza. Z tej jego farmy ma całkiem dobry punkt widokowy na twój dom, zauważyłaś? – poczuła się widać dość dobrze w jej towarzystwie, skoro tak zwyczajnie sama z siebie, z potrzeby serca podzieliła się z nią swoimi spostrzeżeniami i przemyśleniami. Jak bardzo były słuszne, to już inna sprawa, ale coś na pewno było na rzeczy.

Obdarzyła Audrey Brie przyjaznym uśmiechem, gdy ta pozwoliła jej zostać.

Skrzywiła się, gdy dziewczyna podzieliła się z nią doznaniami bólowymi. Też była dość wrażliwa na krzywdę innych. Nawet jak jeszcze kilka dni wcześniej widziała w nich szatańskie nasiona. Taka już była. Zmienna i łatwo ją było przestawić na inne myślenie, jak się je odpowiednio uargumentowało odpowiednimi fragmentami pisma.
- O tym nie pomyślałam. – przyznała poważnie, nieco zakłopotana. Nie przyszło jej do głowy, że gips może stanowić takie wyzwanie dla codziennego korzystania z rzeczy, bez których nie idzie się obejść każdego dnia.

Rodzinie Hitchhikerów wcale źle się nie wiodło. Po prostu byli oszczędni i nie wydawali pieniędzy na niepotrzebne zbytki, a Peggy Sue zachwycała się wszystkimi błyskotkami nie zależnie od tego czy to były kolorowe szkiełka, plastikowe figurki czy najszlachetniejsze kamienie i kruszce. Taka z niej była sroka, toteż oczka jej się świeciły za każdym razem, gdy mogła przyjrzeć się z bliska temu jak kto mieszka. Potem móc snuć na ten temat fantazje i wyplatać na ich kanwie najbardziej nieprawdopodobne androny.

- Smakowicie wygląda. – powiedziała obejmując kubek dłońmi. Widziała, że dziewczyna nie skąpiła ani kakao, ani mleka. Uśmiech od ucha do ucha przerysował jej twarz. I chociaż nie spodziewała się, że Audrey poczęstuje ją swoim ciastem to nie śmiała zaprotestować, że przecież dla niej go przyniosła. Ludzie z Cornelian Land potrafili być nieufni jeśli chodziło o dobre serce sąsiadów i przynoszone przez nich smakołyki. Nie dodała do jabłecznika trutki na szczury, bo nie miała powodu, by podtruwać Audrey. Z resztą – jaka by Peggy Sue nie była, to do takich podłości by się nie posunęła chyba nigdy.

Zdziwienie panny Clark sprawiło, że aż się wyprostowała.
- Audrey Brie Clark – o tak, Peggy Sue znała wszystkich sąsiadów z ich pełnych imion i jeśli by ich posiadali z sześć, plus do tego jakieś tytuły mniej lub bardziej szlacheckie, z całą pewnością je też byłaby w stanie spamiętać i w podobnej sytuacji przywołać razem wszystkie, by podkreślić powagę chwili.
- Jestem najmłodsza i to mi dostanie się farma Hitchhikerów. Nie mam czasu na nauki w wielkich miastach i zepsucie. – aha, mała dygresja do jakiejś siostry czy brata, którzy dostali małpiego rozumu, gdy rodzice pozwolili im iść pobierać nauki z dala od domu. - Jestem potrzebna tutaj, na miejscu. Nikt nie zajmie się moim dobytkiem lepiej niż ja sama i nikt tego lepiej nie dopilnuje jak ten, kto z tego będzie miał w przyszłości utrzymanie. – taka znowu głupia nie była i zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby jej bogobojny brat jednak pewnego dnia zdecydował, że się ożeni – mógłby albo zostawić tą farmę na pastwę losu, albo ściągnąć tam swoją żonę i Peggy Sue musiała być na miejscu, by dopilnować, by przypadkiem nie wydawał ciężko zarobionych z farmy pieniędzy na jakieś niepotrzebne zbytki i fanaberie młodej małżonki.
- Farma mi da niezależność finansową. Utrzymanie i zdrowe produkty. Żywność dostępna w miastach jest znacznie przetworzona, niska jakościowo, a jej spożywanie prowadzi do licznych niedoborów, chorób i tym podobnych. – wyrecytowała z pamięci mantrę matki, która tym sposobem dodatkowo starała się ją zachować w domu i ukrócić tą ciekawość świata, która kazała Peggy Sue uważnie śledzić sąsiadów i wiedzieć na ich temat niemal wszystko. Dostrzegła, że Audrey prawdopodobnie jest zniesmaczona, a co najmniej zszokowana jej wypowiedzią. Machnęła więc ręką, uśmiechnęła się zawadiacko, jak to jest w stanie zrobić taka mała szczeniara i odgarnęła włosy pchające się jej do ust.
- Wiem, że ciężko ci w to uwierzyć, ale ja naprawdę lubię to co robię i nie widzę siebie gdzie indziej. I widzę swoją przyszłość z mężem, poważanym mężczyzną, takim jak Jebbediah Ashworth i gromadką dzieci biegających wokoło. -może jej wyobrażenia były zbyt idealistyczne i żywcem wycięte ze średniowiecznych rycin pozbawionych realnego kontekstu, ale do tego była wychowywana i pomimo tysięcy kartek historii miłosnych mniej lub bardziej niespełnionych, ona chciała stabilizacji o której tak wiele słyszała, a której nigdy nie dane jej było tak naprawdę doświadczyć. Tą stabilizację widziała oczywiście u boku Jebbediaha Ashwortha, ale jakim cudem, tego pewnie nikt nie byłby w stanie zrozumieć. W końcu całe Cornelian Land wiedziało, że był przeklęty.

- Mówiła na przykład o przeklętej Marcie, która w taką pogodę chodzi po farmach i szuka swoich dzieci, żeby je ze sobą zabrać. – przestraszonym głosem szybko streściła jedną z nich, gdy te huki roznosiły się po kuchni. Zacisnęła mocno palce na blacie, żeby Marta przypadkiem nie zabrała jej do piekła. Potem to światło mrugające. Peggy słyszała jak głośno przełyka ślinę. - Jezus! Maria!- zawołała przestraszona, gdy wreszcie zgasło. Ten uścisk dłoni zamiast jej pomóc i ją uspokoić sprawił, że Peggy Sue cała zesztywniała i zaczęła odmawiać na głos pacierz w obawie, że zaraz jej trzymanie blatu puści i wszelkie diabły puchate zaciągną ją do piekła za te wszystkie grzechy, które już popełniła, które ma zamiarze i o których istnieniu nie miała jeszcze pojęcia. Oby tylko Audrey szybko znalazła tą świeczkę, bo diabły bardziej niż święconej wody bały się tylko świętego ognia. Cokolwiek to miało być.

Audrey Bree Clark
"Cytując Hamleta, akt piąty, scenę pierwszą, wers 425: NIE"

POSZUKIWANIA
Szukam rodzeństwa/ich małżonków/dzieci. Peggy Sue jest najmłodsza. Na farmie mieszka ze starszym bratem - ten powinnien być jeśli nie fanatycznie, to jednak bardzo religijny, przynajmniej pozornie. Reszta zupełnie może się odcinać od tej nawiedzonej gałęzi rodzinki. Nie musisz mieć tego przypałowego nazwiska.
powitalny kokos
anubis#9958
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Zaciekawienie błyskało z brązowych oczętach gdy rudowłosa dziewczynka poczęła opowiadać jej o Laurencie Buchinskym. Rzeczy o których nie miała okazji wcześniej słyszeć i które z każdym kolejnym słowem sprawiały, że włos jeżył się jej na karku - tego jednak nie dała po sobie poznać, przybierając na buzi maskę obojętności, zwyczajnie nie chcąc wplatać Peggy Sue w swoje podejrzenia oraz obawy.
- Tak, Fiodor to uroczy psiak. - Stwierdziła z uśmiechem, bo jeśli cokolwiek w tej sprawie można było z pewnością powiedzieć to fakt, że Buchinsky posiadał niezwykle uroczego czworonoga, który skradł serce panny Clark już podczas pierwszego spotkania, gdy to począł łasić się do niej niczym małe szczenię. I jeśli czyjegokolwiek honoru miałaby bronić, z pewnością byłby to właśnie Fiodor - w końcu zwierzęta nie były źle, miewały jedynie nieodpowiednich właścicieli. - Mi również nie wydaje się, abym kiedykolwiek widziała tam jakieś obce samochody. - Stwierdziła obojętnie, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami. Akurat to stwierdzenie nie powinno być dziwnym dla kogokolwiek kto zamieszkiwał Carnelian Land. Droga przy której znajdowały się farmy ciągle przewijały się te same samochody i jakiekolwiek odstępstwo od normy zwyczajnie rzucało się w oczy.
- To miło z twojej strony. - Odpowiedziała na gorliwe zapewnienia, iż ponoć AUdrey mogła uchodzić za osobę religijną... W rzeczywistości z kościołem miała wspólnego tyle, iż rodzice ochrzcili ją z czystego przyzwyczajenia, a jej babcia regularnie odwiedzała okoliczny kościół. Sama Audrey nigdy nie miała okazji pojawić się w podobnym miejscu, mając na swojej głowie całą masę innych - jej zdaniem o wiele ważniejszych - rzeczy na swojej głowie. - Pamiętasz może o co cię pytał? - Kolejne pytanie powędrowało w jej stronę wraz z przyjaznym uśmiechem, a panna Clark miała nadzieję, że bystre dziewczę zapamiętało coś, co pomogło by jej rozwiać swoje wątpliwości bądź podsycić obawy. Chwilę później ciężkie westchnienie uleciało z piersi panny Clark, gdy ostrzeżenie uciekło z ust młodszej sąsiadki.
- Aha, zauważyłam, że z jego farmy jest dość dobry widok na nasz dom. Trochę mi nieswojo z tą myślą, przecież tamten dom stał tyle czasu pusty... Niestety, nie mam pojęcia czy jest tym, za kogo się podaje. Widzisz, pan Buchinsky jest tylko moim kolegą z pracy gdyż również pracuje w sanktuarium i zwyczajnie nie jestem zainteresowana jego osobą w bardziej romantycznym aspekcie. - Słowa panny Clark były spokojne mimo iż strach nieprzyjemnie przesuwał się wzdłuż jej kręgosłupa. Bo skoro nie tylko ona zauważyła, że coś jest nie tak z zachowaniem pana Buchinsky’ego z pewnością coś musiało być na rzeczy - szesnastolatka jednak nie była dobrym towarzystwem do podobnych rozważań, gdyż Audrey nie chciała niepotrzebnie straszyć dziewczyny, zwłaszcza gdy burza poczynała szaleć gdzieś za oknem. Dziewczęta weszły do domu, a Audrey skupiła się na innych rzeczach powiązanych z niespodziewanymi odwiedzinami.
- Ja również wcześniej o tym nie myślałam. - Dodała z nutą rozbawienia w głosie. Do bólu powoli zaczynała się przyzwyczajać, lecz to właśnie fakt, że nie była w pełni samodzielna bolał ją najbardziej. Z uśmiechem na ustach przygotowała dla nich napoje, a gdy dziewczyna przyznała, że ten wygląda smakowicie zachęciła ją do spróbowania przygotowanego przez nią kakao - w tym miała wprawę za sprawą córki cioci Leonie.
Panna Clark uniosła brew w wyrazie zdziwienia, gdy kolejne słowa uleciały z ust młodszej sąsiadki.
- Sugerujesz więc, że wykształcenie bądź mieszkanie w dużym mieście wiąże się z zepsuciem? - Spytała ostrożnie dobierając słowa, czując się w pewien sposób zwyczajnie obrażoną przez jej słowa. Połowa jej rodziny pochodziła z wielkiego Sydney i nawet jeśli działania biznesowe jej dziadka bywały agresywne, z pewnością nie były napędzane zepsuciem. To samo tyczyło się wiedzy oraz studiowania - bez tego Audrey Bree Clark nie byłaby w stanie ratować zwierzęcych żyć nie tylko w Sanktuarium ale i na okolicznych farmach. Sugerowanie jej, iż odbyte przez nią studia były powiązane z zepsuciem było wyjątkowo niegrzecznym.
- No okej rozumiem, ale wiesz, że do zarządzania farmą również potrzeba odpowiedniej wiedzy, zwłaszcza jeśli ma przynosić zyski? Mój tatko skończył dwie szkoły, zanim przejął farmę. - Stwierdziła wzruszając wątłym ramieniem. Audrey Bree Clark pochodziła z rodziny która zawsze doceniała odpowiednią wiedzę i zwyczajnie nie była w stanie zrozumieć, jak można wmawiać dziecku aby odpuściło jakiekolwiek kształcenie.
- A co jeśli Wam się nie ułoży? Nie zrozum mnie źle, życzę ci dobrze, ale różnie w życiu bywa... Przecież musisz wiedzieć jak zabezpieczyć się na wypadek rozwodu... - Intercyza to rzecz święta mawiał jej dziadek, zawsze wychodzący z założenia, że jego córka jak i wnuczka powinny wiedzieć, jak zabezpieczyć się na najróżniejsze koleje losu. Audrey zwyczajnie nie mieściło się w głowie, jak można wkładać komukolwiek do głowy takie bzdury, co by wiedza nie była w ogóle w życiu potrzebna. - I czekaj, pan Ashworth? Nie sądzisz, że no wiesz, dla mężczyzn w jego wieku jesteś po prostu dzieckiem? - Oczywiście rozumiała nastoletnie miłostki, samej w czasach nastoletnich zdychając do aktorów sporo od niej starszych, była jednak przekonana iż jest to fazą każdej nastolatki która w końcu mija. Jednocześnie panna Clark tkwiła w przekonaniu, że pan Ashworth był mężczyzną porządnym, który nigdy nie zainteresowałby się nieletnią dziewczynką.
Pogoda nie dopisywała, światła pogasły a burza hulała za oknem coraz mocniej.
- Ugh, nie mówiła ci o czymś przyjemniejszym? - Rzuciła do dziewczynki gdy błysk chwilowo oświetlił kuchnię, ukazując im na wzajem zarys ich sylwetek. - Może ja coś ci opowiem? - Zaproponowała, po omacku nadal próbując odnaleźć jakąś ze świec i zastanawiając się, którą ze znanych jej opowieści mogłaby wysnuć. Oczywiście o ile dziewczyna wyrazi chęć, aby by posłuchać historii, byleby odsunąć myśli od szalejącym za oknami żywiołem.

peggy sue hitchhiker
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ
cron