Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
#20


Brązowe oczęta bezwiednie wędrowały w kierunku zegarka obserwując niezwykle powolny ruch dwóch, metalowych wskazówek. Czy czas naprawdę musiał się dzisiaj tak okrutnie dłużyć? Coraz częściej Audrey Bree Clark dochodziła do wniosku że czas, niezależnie od tego kim był, posiadał niezwykle wredny oraz dwulicowy charakter. Wtedy, gdy człowiek miał ochotę delektować się chwilą ten gnał na oślep, niemal łamiąc sobie kark, a gdy nadchodził czas oczekiwania i mógłby przyspieszyć, jak na złość ciągnął się okrutnie. I gdy już była pewna, że minęło kolejne dziesięć minut, jedno spojrzenie sprawiało, iż doznawała zawodu, gdy wskazówka minut znajdowała się jedynie trzy kreski dalej.
W zasadzie nie była pewna, czemu tak bardzo nie mogła doczekać się spotkania z jednym z sąsiadów. Po za jedną nocą, podczas której wpakowała mu się do domu by koniec końców wymieniać się pijackimi zwierzeniami, których mgliste wspomnienie wywoływały w pannie Clark pewną nostalgię, nie łączyło ich nic. Na dobrą sprawę Audrey nie była w stanie powiedzieć, kiedy ostatnim razem miała okazję spotkać pana Ashworth, mimo to z każdą chwilą, coraz bardziej nerwowo, zerkała w kierunku zegara z nadzieją, iż jego wskazówki zbliżą się do prawdopodobnej godziny odwiedzi. I nie, nie chodziło jedynie o leki, które dobrotliwie miał jej dostarczyć z apteki, oddalonej o lata świetlne od jej domu czy zapowiedź soczystej porcji ploteczek oraz teorii spiskowych... Chyba zwyczajnie brakowało towarzystwa, w ciągu ostatnich tygodni uprzykrzanych przez gips zdobiący jej nogę. Spojrzenie dziewczyny lawirowało między powtórką ostatniego odcinka Bachelora, a zegarem zawieszonym na ścianie, nie potrafiąc jednak na niczym się skupić... Aż w końcu nadszedł czas, gdy dźwięk dzwonka do drzwi przeciął ciszę, przykuwając uwagę owczarka australisjkiego, już jazgotającego pod drzwiami.
- Cicho Lucky! - Rzuciła do psa, ostrożnie podnosząc się z kanapy by podkuśtykać do drzwi. Złamanie powoli goiło się, pozwalając dziewczynie delikatnie opierać złamaną kończynę o podłoże, nadal jednak nie czuła się w pełni stabilnie, a ból co jakiś czas przetaczał się przez złamanie. Ubrana w króciutką, niebieściutką sukieneczkę otworzyła drzwi po kilku dłuższych chwilach, delikatnie opierając się bokiem o najbliższą ścianę, nie ufając grawitacji.
- Dzień dobry, panie Ashworth! - Przywitała się, a pełne wargi ułożyły się w promienny uśmiech, na widok zapamiętanego spojrzenia jasnych tęczówek - to ono pierwsze upewniło ją, że ma do czynienia z mężczyzną, z którym się umówiła. Zmienił się. Niewiele, ledwie odrobinę (a może jednak bardziej niż odrobinę?), panna Clark miała jednak wrażenie, iż ciemne włosy zdobiło więcej siwizny, niż podczas ich ostatniego spotkania. Czasu nie dało się zatrzymać, w końcu i ona zmieniła się przez te kilka lat, nabierając bardziej kobiecych kształtów. - Zapraszam. - Wyrwało się z jej ust, a panna Clark przekuśtykała trochę w tył, wpuszczając mężczyznę do środka. I całe szczęście, że udało jej się pozbyć krewnych z domu, gdyż dziadek Clarke zapewne od razu próbowały spalić ją na stosie, gdyby tylko zauważył, kogo jego wnuczka wpuszcza do domu, nawet jeśli Audrey nie rozumiała, co takiego złego było w specyficznym, acz sympatycznym sąsiedzie. - Bardzo dziękuję za pomoc, nie radzę sobie najlepiej z poruszaniem się o kulach... - Zaczęła, powolutku kuśtykając w kierunku salonu. Mieli wszak sporo do nadrobienia, czyż nie? A tematy, które zapewne poruszą lepiej było obgadywać na miękkiej kanapie niż stojąc w wąskim przedpokoju. - Chyba nie trudno to zauważyć. - Rzuciła przepraszającym tonem, na chwilę odwracając głowę, aby posłać mężczyźnie przepraszający uśmiech, czując wyrzuty sumienia spowodowane jej powolnymi krokami. - Napije się pan czegoś? Kawy? Herbaty? Tequili? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew, gdy już znaleźli się w salonie. Ten podczas ostatnich tygodni stał się jej małym centrum dowodzenia, przemodelowanym tak, by mogła spędzić w nim cały dzień - samodzielne chodzenie po schodach było dla niej niemożliwe. Bezwiednie Audrey przygryzła delikatnie dolną wargę, w zasadzie nie będąc pewną, od czego powinna zacząć. I ze wszystkich pomysłów, jakie pojawiły się w jej głowie, tequila wydawała się tym, najrozsądniejszym.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Z wiosną nadchodził taki czas, że w mężczyźnie budził się instynkt zwany w okolicy Jebbediah Ashworth rusza na poszukiwanie żony numer… (tak naprawdę wszyscy już stracili rachubę). Co roku uświadamiał sobie, że jest samotny, że farma potrzebuje westalki, która będzie podtrzymywać domowy ogień, że jego matka jest już tak nieznośna, że z gospodarstwa uciekają wszyscy pracownicy, a on nie może uprawiać do śmierci gorącego seksu z czyimiś żonami, bo w końcu Bozia się wkurwi i nici z życia wiecznego. Dlatego zwykle w tę porę roku uaktywniała się w nim żądza na przemianę swojej egzystencji gorącego kawalera i zaczynały pojawiać się w prasie protestanckiej (nawet mormonów alarmował, miał zasięg!) anonse matrymonialne, które opisywały liczne zalety mężczyzny po czterdziestce spragnionego ogniska domowego i gromadki dzieci. Między wierszami dodawał też, że jest hojnie obdarzony przez Boga w niebiosach – brzmiało to mniej więcej: Ojciec Stwórca obdarzył mnie łaskami, jakimi dostąpić może mężczyzna, który chce kłaść się ze swoją poślubioną na chwałę Jego imienia – i miał nadzieję, że ładne chrześcijanki dobrze odczytają jego intencje. Wiadomo, zazwyczaj takie periodyki przeglądały brzydkie, ale jego miłosierdzie nie sięgało tak daleko. Nawet Jezus nie mógłby być tak okrutny, by nakazać mu wybrać na żonę jakąś szkaradną, z garbem i bez zębów. Wiadomo, kocha się za piękną i nieskalaną grzechem duszę, ale był estetą i nie sądził, że nawet zgaszone światło wtedy pomogłoby mu w prokreacji.
A przecież ona była esencją każdego dobrego małżeństwa.
Wraz z wiadomością od Audrey zaczął się jednak zastanawiać nad czymś zgoła innym. Może nie posłuchał w sposób dostateczny Pana, a odpowiedź na jego modły wyrażała się właśnie w tym dziewczęciu, które wpadało do jego życia w najmniej oczekiwanych momentach. Może szukał żony daleko, a miał ją na wyciągnięcie dłoni i mój Boże, przynajmniej ona nie będzie miała krzywego zgryzu i jednej nogi! Marzenia ściętej głowy, bo otworzyła mu kulejąca istota.
Mógłby stuknąć się ręką w czoło i roześmiać tubalnie, ale nadal panienka Audrey była najbardziej czarującą istotą na świecie i był wdzięczny sobie, że na tę całą wyprawę do apteki po medykamenty założył odświętną koszulę i lakierki z niedzieli. Takie typowo pod trumnę, ale jeszcze się nie wybierał, więc chyba nic się nie stanie, gdy je troszkę zniszczy.
- Dzień dobry, panno Clark – galanteria na pierwszym miejscu, więc skinął jej głową, spoglądając bystro na dziewczynę z uśmiechem, który sprawiał, że był o dziesięć lat młodszy. Na jej pytanie jednak nie mógł mieć innej odpowiedzi jak złapanie ją delikatnie za nadgarstek w czułym geście. – Ależ niech panienka się nie kłopocze z tą nogą! Proszę usiąść, ja wszystko przygotuję – również jego wzrok podążył w stronę tequili i było to najbardziej tęskne spojrzenie świata. Ba, na żadną kobietę tak nigdy nie patrzył jak na butelkę jakiegokolwiek alkoholu, ale uderzał w konkury, więc według periodyku mormońskiego (ci to się znali na rzeczy!) musiał zadowolić się herbatą i ciastem wiśniowym. Domowej roboty, oczywiście. Właśnie je rozpakowywał, podziwiając jego matkę.
Że też co roku chciało się jej przyrządzać ten placek, wiedząc, że znowu skończy się utopionymi pieniędzmi na jego wesele. Sam Ashworth uważał, że każda okazja do picia jest dobra i nie powinna w tym przeszkadzać taka drobnostka jak histeria panny młodej wystawionej przed ołtarzem bądź zawał pana młodego.
To ludzie byli idiotami, którzy uważali, że impreza jest skończona. Dla niego równie dobrze mogłaby trwać ze dwa dni. Postanowił więc jednak obsłużyć się sam, nalewając tequilę do poszkodowanej i podsuwając jej talerzyk ciasta od przyszłej teściowej, a potem poczęstował się herbatą z imbryka. Z tym anturażem był gotowy na najnowsze ploteczki dotyczące tego przeklętego Laurenta.
Kulturalnie przemilczał, że jego oddana fanka – bo jak inaczej nazwać to rude i namolne – ostatnio chciała odrąbać mu rękę siekierą. Kuszące, musiał przyznać, a po doniesieniach od panienki nawet bardzo, ale nie było to po chrześcijańsku, więc musiał zebrać najpierw poważne dowody na jego winę.
Potem mu nawet Jezus Chrystus we własnej osobie nie pomoże.
- Niech mi panienka opowie wszystko.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark żyła w słodkiej nieświadomości intencji wilka, którego właśnie wpuściła do swojego mieszkania. Nie jedno słyszała na temat sąsiada, nadal jednak trwała w przekonaniu zdobytym nocy, z której pamiętała jedynie niewielkie wyrywki - że mężczyzna nie jest takim złym, jak wszyscy wokół go malowali. A to sprawiało, że nawet jeśli ktokolwiek próbowałby przekonać ją o jego okrutnej naturze, z pewnością nie uwierzyłaby w podobne słowa... Zapewne odrobinę naiwnie, panna Clark jednak nie potrafiła jednak kierować się osądami innych, zbyt wrażliwa na niesprawiedliwość.
I już chciała pokicać w kierunku jednej z szafek, aby przygotować napój oraz cokolwiek co było jeszcze potrzebnym podczas dzisiejszego spotkania, gdy poczuła dotyk szorstkich palców na swoim nadgarstku który, w połączeniu ze słowami wypowiedzianymi radiowym głosem, wywołał delikatny rumieniec na jej buzi. W złamanej nodze najbardziej bolał ją fakt, iż musiała polegać na innych w prostych czynnościach, które do tej pory wykonywała bez najmniejszego problemu. Brązowe spojrzenie najpierw utkwiło w męskiej dłoni, później w jego twarzy, by na chwilę przenieść się w kierunku jednej z szafek. - Dziękuję. - Odpowiedziała z delikatnym uśmiechem jaki wyrysował się na jej ustach. Nie lubiła być wyręczaną, szybko jednak doszła do wniosku, ze wycieczka o kulach, z kubkami w dłoniach, z pewnością zakończyłaby się kolejną tragedią, zapewne w postaci jej kolejnych urazów, co w ostatnich tygodniach przerabiała nadzwyczaj często. Ostrożnie więc podkuśtykała do kanapy, by powolutku na nią opaść z cichym westchnieniem, jakie wyrwało się z jej ust. Niemal do razu brązowe oczęta poczęły wodzić za sąsiadem, krzątającym się po salonie. - Ładnie pan dziś wygląda, panie Ashworth. - Komplement uleciał z jej ust po chwili dokładniejszego przyglądania się sąsiadowi. Do kościoła nigdy nie chodziła, nie miała więc nigdy okazji, aby widzieć pana Ashworth w odświętnej koszuli i lakierkach. W zasadzie bardzo rzadko gdziekolwiek go widując, zapewne za sprawą napiętego grafiku, wrodzonej nadpobudliwości... oraz ostatniego uziemienia, wywołanego gipsem na jej nodze. Brew panny Clark uniosła się w zaciekawieniu, gdy ten rozpakował przyniesione przez siebie ciasto. No, tego z pewnością się nie spodziewała. - Ciasto? Sam pan piekł? - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem, od zawsze uznając umiejętność gotowania za spory plus - sama nie posiadała w tym zbyt wielkiego doświadczenia, choć gdzieś w środku zastanawiała się nad jakimś kursem, który by to zmienił... Z tym jednak będzie musiała poczekać, gdyż inny plan spędzał jej sen z powiek.
- Nie do końca wiem, od czego powinnam zacząć. - Wyznała, wpierw sięgając po naszykowany dla niej alkohol. Czuła się dziwnie będąc jedyną osobą po niego sięgającą, potrzebowała jednak odrobinę wyciszyć ból złamanej kości, aby nie pogubić wątków i skupić się na rozmowie. Sól, tequila, limonka... Brązowe spojrzenie powędrowało w kierunku pana Ashworth, a Audrey przekręciła się odrobinę na kanapie, by wygodniej im się rozmawiało. Owczarek australijski, korzystając z okazji, podszedł do mężczyzny, aby dokładnie go obwąchać.
- Mam wrażenie, że nasz sąsiad coś ukrywa, nie wiem jednak co to jest... - Zaczęła w końcu w zamyśleniu, spojrzenia nie odrywając od buzi swojego gościa. Sama nie wiedziała, co podkusiło ją aby poruszyć temat Laurenta akurat z Jebem. Zdążyła zauważyć że panowie raczej za sobą nie przepadają... Nadal jednak coś jej w tym wszystkim nie pasowało i chyba zwyczajnie potrzebowała wypowiedzieć podejrzenia na głos. - Wtedy, kiedy złamałam nogę... Popłynęłam sama na Gahdun Island, chcąc obejrzeć zachód słońca. Niestety ktoś ukradł moją łódź, a ja przewróciłam się i złamałam kostkę. Padł mi w dodatku telefon i utknęłam na wyspie... - Dreszcz przesunął się gdzieś po jej plecach na samo wspomnienie tych okrutnych kilku godzin, jakie spędziła sama na bezludnej wyspie, w dodatku marznąć jak nigdy wcześniej nie przyszło jej zmarznąć. - Pan Buchinsky zjawił się tam znikąd w środku nocy jak gdyby nigdy nic. Twierdził, że ponoć to mój dziadek do niego zadzwonił, gdyż pracował dla niego jako ochrona jeszcze w Sydney... Ale to wydaje mi się dziwnym. Wie pan, na prostą logikę, jeśli ktoś ginie w danej okolicy to chyba wpierw dzwoni się do osób, które znają dany teren, czyż nie? - Panna Clark zamrugała, by posłać mężczyźnie intensywniejsze spojrzenie, jakby właśnie próbowała odnaleźć w nim potwierdzenie bądź zaprzeczenie toku myślenia, jaki pojawił się w jej głowie, nie pewna czy szła dobrym tropem. - No ale będąc samemu na bezludnej wyspie, ze złamaną nogą i przemarzniętym do szpiku kości nie odrzuca się pomocy... Ostrzegałam go, aby uważał na fale, ale mnie nie posłuchał i prawie nas utopił. Musiałam go wyciągać z wody ze złamaną nogą... - Bo Audrey Bree Clark, niezależnie jaki ktoś był, niewybaczyłaby sobie, gdyby nie zareagowała w momencie gdy ktoś się topił. Podobnego niedopatrzenia nie wybaczyłaby sobie do końca swojego życia, obwiniając się każdego kolejnego dnia. Fakt, iż to pogorszyło jej stan przemilczała, gdyż wydawało jej się to oczywistym. - Widział pan może Zmierzch? Ten film o wampirach, chyba nawet leciał ostatnio w telewizji? - Spytała, nie wiedząc jak lepiej wyjaśnić późniejsze zachowanie Laurenta względem jej, a teoria o tym, iż był nieśmiertelną, nadnaturalną istotą nadal wydawała jej się całkiem... wiarygodną. - Pan Buchinsky zachowywał się trochę jak ten cały Edward z tego filmu, rozkazywał mi, robił wyrzuty z powodu wypadku, jeździł jak wariat, a jak nie chciałam z nim iść, przerzucał mnie sobie przez ramię i zanosił na miejsce. - A ja zupełnie nie wiem, co mam o tym myśleć bądź co z tym zrobić - To zdawało się mówić zagubione spojrzenie, już nie potrafiące skupić się przez dłuższą chwilę na buzi towarzyszącego jej sąsiada. I jak nawet lubiła Laurenta, a Fiodor skradł jej serce, tak te wszystkie niewielkie detale co jakiś czas zasiewały w jej głowie ziarno wątpliwości oraz zwykłych obaw, podsycanych artykułami, jakie czytał na głos jej ojciec podczas wspólnych obiadów. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi, gdy przytłoczona nadmiernym myśleniem czekała na opinię pana Ashworth.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Zaraz tam wilka! Właściwie Jebbediah uważał, że w tej baśni – a czytywał wersję Braci Grimm, więc tak okrutną jak się da – pokrzywdzili biednego oponenta i za dużo władzy dali małej dziewczynce. Poza tym jakby Czerwony Kapturek nie szlajał się po lesie i nie roznosił syfilisu i innych chorób wenerycznych, to nie spotkałaby go kara. Koszyczek pełen przysmaków dla babci, jasne. Może i był chrześcijaninem, ale na pewno nie był na tyle niewinny i naiwny, by nie wiedzieć, co się w tym wszystkim kryje. Oczywiście, koniec końców wszyscy jednak uważali, że dziewczyna nie prowokowała i to wilka musieli za wszystko ukarać. Nawet za babcię, a Ashworth wiedział, jak trudno i pełne wyrzeczeń było życie ze starą ropuchą, która wiecznie miała we wszystkim rację. Miał więc pełne zrozumienia spojrzenie na czarny charakter tej bajki i sam mógł tylko współczuć nieborakowi takiego traktowania przez historię. Zdawał jednak sobie sprawę, że prorocy są wyśmiewani we własnym kraju, więc zapewne czekał go los równie tragiczny. Inna sprawa, że w przeciwieństwie do zwierzęcia, którego wypchano kamieniami, chciał jeszcze trochę pożyć w moralnej symbiozie z Bogiem, Kościołem i jakąś napotkaną na swojej drodze dzierlatką. Najlepiej 20+, bo starszawe mogłyby zmuszać go do notorycznych zdrad, a przecież tego nie da się tak łatwo usprawiedliwić.
Owszem, dla chcącego i interpretującego Pismo Święte po swojemu Jeba nic trudnego, ale poza byciem hipokrytą, hipochondrykiem i jest jeszcze jedno określenie na ch, które go charakteryzowało, Ashworth miał jednak jakieś wartości i był przekonany, że żona to będzie dla niego ucieleśnienie anioła na ziemi, więc zrobi wszystko, by kobieta była szczęśliwa. Z tego też powodu tak łaskawym i łakomym jednocześnie okiem spoglądał na panienkę Audrey, bo spełniała jeden z ważniejszych postulatów, jeśli chodziło o małżeństwo. Zwyczajnie podobała mu się w tej dziewczęcej sukience, w której mogła być nawet Czerwonym Kapturkiem, a on wilkiem.
- Ja? To panienka wygląda… - smakowicie (?) – oszałamiająco – nie był wujkiem na weselu, żeby mlaskać z zadowoleniem, po prostu posłał jej jeden z tych zabójczych spojrzeń człowieka, który dobrze wie, że zdarza mu się działać bezbłędnie na kobiety. – Nie sądziłem, że to powiem, gdy widzę te kule, ale najwyraźniej nawet to potrafi człowiekowi służyć – tak, słodził jej niesamowicie, ale w jego słowach na pewno nie było grama fałszu bądź ironii. Zazwyczaj był boleśnie szczery i również teraz nie ukrywał przed nią swoich prawdziwych intencji. Zabawne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że zamierzał ją okłamać. – Oczywiście, że sam piekłem. Jestem wszechstronny – chyba w sztuce kłamania, ewentualnie w oblizywaniu palców, które przypadkowo (rzecz jasna) oblepiły się konfiturą z wiśni. Niespotykane, że akurat wówczas patrzył w jej oczy, gdy namiętnie pełne usta rozchylały się i ssały palec z roztargnieniem w stalowo niebieskich tęczówkach. Tak musiała wyglądać Helena Trojańska, gdy postanowiła uwieść Parysa. A może to było na odwrót? W mitologii nie był zbyt lotny, a telewizyjną Troję oglądał tylko dla Brada Pitta. Przestał jednak, bo był przekonany, że to trochę mimo wszystko czyni z niego geja, a to brzmiało dla niego jak największa obelga. Zresztą, wolał skupiać się na panience, która już wówczas mogła zostać panią Ashoworth. O ile jej wybije z głowy tego diabelskiego sąsiada i przekona ją, że stare to jare, a nawet bardzo jurne.
- Proszę zacząć od początku i niczego nie zatajać. Wie panienka, że ma mnie po swojej stronie – i jestem gotów przynieść na tacy głowę tego odmieńca, chciałby zakrzyknąć, ale wolał wlepiać w nią swoje gorące spojrzenie, przekonując ją, że nie wszyscy mężczyźni są rażącym pogwałceniem tego gatunku jak Laurent Buchinsky. Delikatnie uśmiechnął się do psa i nachylił się, by go pogłaskać. Zwierzęta uwielbiał, może dlatego z powodu nieprzewidzianych okoliczności przyszło mu znienawidzić bez reszty swojego sąsiada.
Słuchał więc tego co dziewczyna zapragnęła mu przekazać, chciwie łowiąc każde słowo z jej warg. W innych okolicznościach zapewne bardziej skupiłby się na tym, jak ponętnie one wyglądają i jak ładnie kontrastuje z nimi czerwień jej sukienki, ale obecnie chciał wyciągnąć jak najwięcej informacji na temat przeklętego mordercy lam. Bardzo podobało mu się to wszystko. Wydawało się, że Laurent nie jest takim świętym na jakiego pozował, więc była szansa na zupełne zdegradowanie go w oczach panienki. Nie przerywał jej jednak, zaledwie kiwając głową na jej informacje z równym natężeniem jak wówczas, gdy słuchał słów pastora i prawdy objawionej w zborze.
- To bardzo podejrzane! – zakrzyknął w końcu, zupełnie jakby wreszcie klocki ułożyły mu się w jedną całość. Na pewno ten przeklęty sąsiad nie mówił, kim jest i dlatego był taki wystraszony, gdy Jebbediah zaczął drążyć. Poza tym ten chwyt… Na pewno nie nauczył się tego w byle jakim barze pod jeleniem albo inną łowną zwierzyną. – Gdy go zapytałem, co tutaj robi… Stał się jakiś podejrzliwy i agresywny. Poza tym ta sprawa z lamą. Nie sądzę, żeby to był wypadek, panienko – najwyraźniej wkraczali w etap absolutnie nadprzyrodzonych zjawisk, bo nawet na jej słowa o wampirze (?) pokiwał głową.
- Bóg jest wszechmocny, ale jego demony również mają władzę – uświadomił jej bardzo poważnie, przenosząc się bliżej i ściskając jej dłoń w ramach dodania otuchy. – Jeśli to posłany przez samego diabła stwór to może mieć nieczyste intencje! Próbowała panienka krucyfiksu? – najlepiej by było mu nim przebić serce, ale podejrzewał, że sąd w Australii mógłby nie zgodzić się z ich interpretacją i uznać, że to próba zabójstwa, a nie powstrzymania zła, które czaiło się na nich przy farmach i pożerało niewinne istnienia jak Arizona.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Delikatny uśmiech wyrysował się na pełnych wargach, gdy towarzyszący mężczyzna komplementem odpowiedział jej na komplement.... W który nie do końca była w stanie uwierzyć. O ile była pewna, że w tej konkretnej sukience wygląda dobrze, tak nie do końca była przekonana, co do tej części poświęconej kulom które, w jej opinii, były wytworem najgorszych piekieł.
- Dziękuję, nie uwierzę jednak, że kule mogą komukolwiek służyć, panie Ashworth. Nie mogę się doczekać momentu, kiedy już się ich pozbędę i będę mogła wrócić do normalnego funkcjonowania. - Wyznała nadal delikatnie się uśmiechając. Gips na nodze był utrapieniem dla tego, zwykle odrobinę nadpobudliwego, dziewczęcia które obecnie nie mogło nawet w samotności wziąć prysznicu, ledwo utrzymując równowagę na mokrych płytkach. Kolejna wyjawiona informacja sprawiła, że panna Clark zatopiła niewielką łyżeczkę w cieście, aby spróbować wyrobu sąsiada. Nie czarujmy się, Jebbediah Ashworth nie wyglądał na kogoś, kto po pracy wskakiwał w falbaniasty fartuszek (choć z pewnością byłby to widok warto zobaczenia) i piekł najróżniejsze wypieki. Ku zaskoczeniu, jak mężczyzna nie wyglądał na pasjonata piekarnika, tak ciasto było zaskakująco dobre. - Interesujące... Czym jeszcze się pan zajmuje w ramach wszechstronności, panie Ashworth? - Spytała, mierząc w mężczyznę łyżeczką, którą chwilę wcześniej przyszło jej oblizać z wiśniowej konfitury. Wrodzona ciekawość domagała się, aby dowiedzieć się więcej na temat jednego z sąsiadów, skoro już siedział tutaj, na kanapie ustawionej w jej salonie. Wszak nie często zdarzają się takie sytuacje, czyż nie? Panna Clark miała wrażenie, iż na Jebediaha było równie łatwo wpaść co na żywego jednorożca, nie była jednak pewna, skąd wzięło się u niej podobne przekonanie.
- Dziękuję. - Odpowiedziała niezwykle szczerze, gdy ten zapewnił ją, że jest po jej stronie... I o ile nie była pewna, czy w tej sprawie były w ogóle jakiekolwiek strony, tak miłym był fakt, iż ktokolwiek stanąłby po tej jej stronie, jeśli kiedykolwiek do tego by doszło. Ta zachęta wystarczyła, by zaczęła opisywać wieczór, podczas którego skończyła z nogą w gipsie, masą bólu oraz jeszcze większym mętlikiem w głowie, wywołanym specyficznym towarzystwem oraz niespójnościami wypowiadanych przez niego słów. Nadal nie będąc pewną, czy mogła zwyczajnie czuć się bezpiecznie w swojej codzienności, czy może powinna porozmawiać z dziadkiem, aby skombinował jej jakąś ochronę - dziadek Clark był człowiekiem wielu znajomości.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy sąsiad podsycił jej podejrzliwość, a w Audrey pojawiły się dwa, zupełnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony miała wrażenie, że Laurent Buchinsky nie był mężczyzną niebezpiecznym, a gdy alkohol odpowiednio zmiękczał jego ponurą fasadę był nawet całkiem sympatycznym, z drugiej jednak strony... Coś nie pasowało jej w tej całej układance, zupełnie jakby jakaś, niezwykle istotna kwestia, do tej pory przemykała jej między palcami. Nie wiedziała, co było ów kwestią, miała jednak nadzieję, iż prędzej czy później przyjdzie jej się dowiedzieć.
- To pan nie wie, skąd się tu wziął? - Spytała wyraźnie zaskoczona, trzepocząc ciemnymi rzęsami w geście zwyczajnego niezrozumienia. Była pewna, że pan Ashworth miał okazję usłyszeć, skąd też wziął się tutaj ich nowy sąsiad. Sprawiał wrażenie takiego, który z pewnością był w stanie odnaleźć informacje, jeśli mu na tym zależało... A może to było jedynie dziwne wrażenie? Nie wiedziała. - Z całym szacunkiem, naprawdę bardzo przykro mi z powodu Arizony, nie sądzę jednak aby było to działaniem celowym... Przynajmniej nie ze strony psa. Fiodor to cudowne, łagodne zwierzę... - Odpowiedziała ostrożnie dobierając słowa i cały czas obserwując mimikę sąsiada, nie chcąc przypadkiem urazić jego uczuć. Pies Buxhinsky’ego skradł jednak jej serce, pakując się jej na kolana zawsze gdy tylko była w pobliżu. Panna Clark nie potrafiła krytycznie patrzyć na zwierzęta żyjąc w przekonaniu, iż nie było złych zwierzaków - jedynie źli oraz nieodpowiedni właściciele. Drgnęła, gdy niespodziewanie męska dłoń spoczęła na jej dłoni, a sam sąsiad znalazł się bliżej. Zaskoczone spojrzenie wpierw powędrowało na ich dłonie, by później przesunąć się na buzię pana Ashworth. I to w tym momencie malinowe usta panny Clark ułożyły się w najpiękniejszy uśmiech, w jaki tylko potrafiły się ułożyć, z wdzięczności za okazane wsparcie mimo dość... abstrakcyjnych teorii.
- Nie uważa pan, że krucyfiks może być trochę przeterminowanym rozwiązaniem? Tak hipotetycznie, przez te wszystkie lata kreatury mogły znaleźć jakiś sposób, aby się na niego uodpornić? - Spytała delikatnie, nieśmiało zaciskając smukłe palce na jebbediahowej dłoni. - Nie wydaje mi się, aby był w pełni zły... Chociaż czasem mam wrażenie, że zaraz porwie mnie i zamknie w jakiejś klatce. - Dodała ciszej, uciekając brązowym spojrzeniem gdzieś bok i wypowiadając to, nad czym najczęściej się zastanawiała. I o ile z Buchinskym łączyła ją głównie wspólna praca w Sanktuarium, tak nie chciała pewnego dnia skończyć jako zwykły trup, nawet jeśli i ta wizja wydawała się abstrakcyjna. - Z resztą, jakby kiedyś miał pan czas oraz chęci, możemy obejrzeć ten film i zobaczy pan, że faktycznie jest wiele podobieństw. - Luźna propozycja uleciała z jej ust, by odwrócić jej uwagę od wypowiedzianych przed chwilą obaw. W zasadzie była gotowa rozpocząć seans nawet w tym momencie, zwyczajnie nie mając innych planów na popołudnie, po za snuciem się z kąta w kąt, gdy sąsiad zakończy już tę wizytę... Nie chciała jednak zbytnio się narzucać panu Ashworth i tak czując, że stanowczo zbyt mocno wykorzystała sąsiedzką uprzejmość, gdy spojrzenie powędrowało na przywiezione przez niego leki.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Jego komplementy były tak toporne i grubo ciosane jak on sam, ale po człowieku pokroju Ashwortha nikt przecież nie oczekiwał bycia delikatnym i wyczulonym na sensualność otaczających go kobiet. Miał wrażenie, że jak na kawalera przystało, jedyną jego zaletą pozostawało bycie odrobinę bardziej czarującym od diabła. Spełniał to nawet w dwójnasób, bo nie dość, że był przystojny jak... nomen omen diabli, to jeszcze był wierzący i wszelkie konotacje z siłami nieczystymi w jego przypadku były abstrakcją. Można było zaufać mu, że na pewno nie jest jakimś pokręconym wampirem, zombie czy fanem tik-toka, a to w dzisiejszych czasach znaczyło ogromnie dużo.
Tak sobie przynajmniej wmawiał, pożerając wzrokiem panienkę Audrey jak szpak zwykł pożerać wiśnie. Czyli zachłannie.
- Może źle wyraziłem moją myśl. Nie straciła pani po prostu swojego uroku przez te kule – sprecyzował z uśmiechem, widząc, że dziewczyna zaczyna jeść ciasto. Z wiśniami, nic tu najwyraźniej nie było takie przypadkowe, a do siebie pchała ich Łaska Boża. Tak lubił sobie wmawiać, choć akurat w tym wyrazie często Ł stawało się L i rozpoczynała się Ewangelia dla dorosłych. Którą teraz z żalem pozostawiał, czując, że musi przedstawić się w najlepszym świetle.
Rzecz oczywista, bo istotnym etapem wszystkich konkurów jest zapoznanie się z wybrankiem, najlepiej wciśnięcie mu kilku kłamstw, choć akurat to, co zamierzał przekazać panience Audrey, było całkiem prawdziwe.
- Umiem heblować. Robię ładne trumny, zajmuję się ogrodnictwem też i nawet dziergam bądź haftuję – wzruszył ramionami, zupełnie jakby to było nic, a przecież o to chodziło, by zaprezentować się tak, żeby błagała o jego rękę. Oczywiście nienawidził tych nowoczesnych rozwiązań, ale dla panny Clark zrobiłby wyjątek. Niesamowite, że wcześniej o niej nie pomyślał w tych kategoriach, a teraz rysowała mu się całkiem ładnie, wprowadzając koloryt w jego nędzne życie.
Miała jednak jeden haczyk, który sprawiał, że cierpły mu włoski na karku. Nazywał się Laurent i właśnie teraz omawiali jego sprawę. Co też Ashworthowi dawało nieco do myślenia. Nie był takim idiotą (przeważnie) i zdawał sobie sprawę, że Audrey mocno się nim interesuje. Miał jednak nadzieję, że umiejętnie pokierowana zwróci swoją uwagę na kogoś o czystym sercu i jawnych intencjach, oczywiście związanych z ożenkiem.
Co ciekawe, Jebbediah nigdy, ale to nigdy nie myślał, że znowu przyjdzie mu porzucić kogoś przed ołtarzem. Zawsze był w stu procentach pewny, że kobieta, którą sobie wybrał, jest absolutnie tą jedyną i przyjdzie mu z nią zestarzeć. Plan ten realizował bardzo koślawo, bo jak przyszło już do ślubowania sobie wiecznego oddania to uciekł, gdzie pieprz rośnie. Dziwnie, mógłby przecież mieć żonę i traktować ją równie niepoważnie co kolejne dziewczyny na telefon w barze, ale był przekonany, że ta poślubiona kobieta będzie dla niego wzorem cnót wszelakich i nigdy nie zdradziłby takiego anioła.
Taką wizję mógłby roztoczyć przed panienką Audrey, ale najpierw należało pozbyć się kogoś, kto wydawał mu się zwykłym chwastem na plonach ich miłości i oddania. A z takim roślinami należało postępować kategorycznie. Spalenie ziemi do cna, ewentualnie wyrwanie tego szkaradztwa wchodziło w grę.
- Wprawdzie moje sąsiadki donoszą mi to i owo, ale nie jestem plotkarzem, panienko – wcale, mógłby sam napisać gawędę o sąsiadach i ich niecnych uczynkach w sześciu tomach i pewnie trzeba by było dodruk, bo przybyłoby mu plotek, więc to było raczej mydlenie oczu, ale przecież nie przystoi, by kawaler zajmował się obgadywaniem ludzi. – I zostawmy psa – poprosił, ocierając łzę wzruszenia, która autentycznie spłynęła z jego błękitnych oczu. Arizona była jego ukochanym dzieckiem, jedynym, jeszcze na dodatek dzielonym z Jordan, więc jej utrata była niejako symbolem utraty straconej miłości, która rozpierzchła się gdzieś w wielkim świecie.
W zasadzie nie do końca pamiętał, że to właśnie pannie Clark zwierzał się z tej opowieści kilka lat temu, ale jej bliskość i tak działała kojąco, zwłaszcza gdy dotknął jej dłoni. W takim otoczeniu mógłby z uśmiechem mówić o wyrzynaniu kreatur, wypalaniu ich żywcem i odrąbywaniu ich głów. Jeśli bowiem Laurent był tak mitycznym stworzeniem, to jego największym obowiązkiem jest pomoc tej pięknej niewiaście.
- Wampiry też są trochę staroświeckie – zauważył logicznie, bo może i był najczęściej nawiedzoną wersją farmera z głębokiego Południa, ale przecież nie brakowało mu racjonalnego myślenia, zwłaszcza że i tak uwierzył jej na słowo w tę ponurą historię o książętach nocy. Podrapał się po głowie, gdy wspomniała o filmie.
- A to takie coś jak Pamiętniki wampirów? Dwóch gorących wampirów i jedna nieboraczka? – i spojrzał na nią z uśmiechem, może te seriale nie były takie odbiegające od rzeczywistości? – Zawsze byłem team Damon, jeśli pytasz. Masz może popcorn? Zrobię z masełkiem – aż zatarł ręce na seans filmowy, bo przecież wiadomo, że jeśli uwodzić dziewczynę to podczas cudownego i romantycznego dzieła nastoletniej kinematografii jak Zmierzch.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Panny Clark nie trzeba było przekonywać, że siedzący obok niej mężczyzna jest godny zaufania. Mimo bardzo niepochlebnej opinii jaka o nim krążyła ona, za sprawą mglistych wspomnień z ich pierwszego spotkania, nie dawała się przekonać, co by pan Asworth był wcieleniem zła najgorszego oraz innych, mało przyjemnych określeń jakie nie raz wędrowały w jego kierunku z ust jej dziadka bądź zaprzyjaźnionych z nim sąsiadów. I zapewne dlatego nie miała najmniejszych oporów z zaproszeniem mężczyzny na kawę oraz wdawaniem się z nim w najróżniejsze, całkiem przyjemne, pogawędki.
Soczyste komplementy połączone z zachłannym spojrzeniem jakie posyłały jej niebieskie tęczówki sprawiły, że lico panny Clark zarumieniło się delikatnie - dziewczyna nie była przyzwyczajona do takiego ich natężenia.
- W takim razie cieszę się, że mój urok nadal na pana działa. - Odpowiedziała, posyłając mężczyźnie dłuższe spojrzenie. Bo jeśli by nie działał ten z pewnością nie zauważyłby jego istnienia i nie obsypywałby jej komplementami podczas tego, jakże przyjemnego spotkania. Brązowe oczęta spojrzały na niego z wyraźnym zaskoczeniem, gdy ten wyjawił jej spektrum swojej wszechstronności... Sama chyba nie mogłaby pochwalić się podobnym wachlarzem. - Interesujące. - Padło z jej ust i mimo iż masa kolejnych pytań aż cisnęła się na malinowe usta domagając się wypowiedzenia, panna Clark powstrzymała je, zwyczajnie nie chcąc sprawić wrażenia nachalnej oraz wścibskiej. Na to jeszcze pewnie przyjdzie czas, gdyż jej sąsiad nie wyglądał na kogoś, kto miałby zakończyć to spotkanie ledwie po kilku krótkich minutach.
- To i owo? - Spytała z zaciekawieniem, unosząc brew ku górze. I o ile sąsiadki z Carnelian Land niezwykle często plotkowały na w zasadzie każdy możliwy temat, tak Audrey niezwykle często podobne plotki omijały. Nie zdziwiłaby się, gdyby w tym przypadku specjalnie ominęły ją podobne plotki - w końcu Buchinsky przez pewien czas podwoził ją do i z pracy, gdy jej Ford został zdemolowany przez znajomych Gatsby’ego. - Przyjechał z Sydney. Mówił mi, że rozstał się z dziewczyną i jakaś ciotka poleciła mu Lorne Bay jako miejsce, w którym znajdzie ciszę i spokój... - Zaczęła, będąc niemal pewną, że nawet jeśli pan Ashworth oficjalnie plotkami się nie interesował, tak sprawa mogła go zaciekawić. - Ponoć pracował w AFP, a później trochę ochraniał mojego dziadka. - A to jest bardzo dziwne mówiło intensywne spojrzenie brązowych tęczówek, jakie utkwiło w buzi sąsiada. - Ma nawet bliznę po ranie postrzałowej, o tutaj... - Z tymi słowami nachyliła się delikatnie w kierunku mężczyzny, by smukłymi palcami musnąć jego ramię w miejscu, w którym widziała u Buchinsky’ego bliznę. - Jak mnie znalazł, oddał mi swój sweter bo byłam przemarznięta, wtedy zauważyłam. Próbował wcisnąć mi kit, że to coś innego, ale jako weterynarz niezwykle często spotykam się z postrzałami. - Wyjaśniła wzruszając wątłym ramieniem. Nie chciała, aby ktokolwiek zarzucał jej niemoralne kontakty z nowym sąsiadem, gdyż do takich nigdy między nimi nie doszło. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy zauważyła szczere wzruszenie swojego towarzysza. - Przepraszam, nie chciałam zranić pana uczuć. - Wyznała z wyraźną skruchą w głosie, mocniej zaciskając palce na jego dłoni. I mimo iż wyjaśnienia cisnęły się jej na usta, nie wypowiedziała już ani jednego słowa w tej materii, pamiętając spore wycinki ich rozmowy sprzed lat.
- Nie chodzi mi o samą kreaturę, lecz pewien sposób zachowań które, przynajmniej dla mnie, są trochę... niepokojące. - Wyjaśniła, na chwilę uciekając spojrzeniem gdzieś na bok. Nikomu do tej pory nie przyznała niemal wprost, że czasem zachowania drugiego sąsiada ją niepokoją. Rozkazy, znajomość z jej dziadkiem, dziwne huśtawki nastrojów... Panna Clark obawiała się, iż znów może stać się ofiarą zastawionej na nią pułapki, która tym razem mogła skończyć się tragiczniej od złamanego serca.
- Podobne, ale tu jest creepy wampir błyszczący w słońcu, obsesyjny wilkołak z sześciopakiem i jedna nieboraczka. - Wyjaśniła, samej jednak nie odnajdując żadnych, nawet najmniejszych analogii trwając w błogiej nieświadomości tego, jak to wszystko mogłoby wyglądać. - Ja też, ten drugi był jakiś taki... niemrawy. - Posłała mężczyźnie kolejny już uśmiech, by chwilę później poinstruować go, gdzie w kuchni odnajdzie zarówno popcorn, jak i masło. Sama w tym czasie wstała z kanapy by podkicać do okien, opuścić rolety zaciemniając odrobinę pomieszczenie (wszak filmy najgorzej ogląda się, gdy słońce świeci wprost w ekran) oraz przygotowała cały sprzęt filmowy. W finalnym geście przygotowała dwa drinki bazujące na tequili i soku pomarańczowym (bo tylko to obecnie miała w domu), z przewagą tego pierwszego na wszelki wypadek, gdyby trzeźwe umysły nie były w stanie przebrnąć przez to wątpliwe dzieło kinematograficznej sztuki.
- Nie umiem przebrnąć przez ten film bez drinka w dłoni. - Wyjaśniła z rozbawieniem, gdy zauważyła, że jej towarzysz wraca z miseczką świeżego popcornu. Chwilę później ostrożnie usiadła na miękkiej kanapie, na plocie naciskając przycisk play skazujący ich na półtorej godziny kiepskiej akcji. Kiepskiej, lecz jakże pasującej do zachowania ich sąsiada, którego zachowanie w ostatnich dniach wydawało się pannie Clark odrobinę podejrzane. I jeśli cokolwiek było pewnym to fakt, iż film idealnie nadawał się do planów pana Asworth, których Audrey nie przyszło jeszcze w pełni przejrzeć, bowiem już w pierwszych scenach filmu uwaga panny Clark skupiała się bardziej na towarzyszu, niż wydarzeniach na srebrnym ekranie. Audrey Bree Clark miała wrażenie, że atmosfera zgęstniała trochę, rozlewając po drobnym ciałku brunetki dreszcz niezręczności. Nie była to jednak niezręczność z której chciało się uciec, lecz ta dobra jej wariacja powiązana... Właściwie nie była pewna, z czym. W skutek jej działań jednak, dziewczyna nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Przez pierwsze kilka minut wierciła się, to przysuwając się odrobinkę do sąsiada to odsuwając bądź zmieniając pozycję w której siedziała, zupełnie nie rozumiejąc napięcia, jakie pojawiło się w jej mięśniach. I nie chodziło o chęć zwiania gdzie pieprz rośnie - wręcz przeciwnie, czuła jakby jakaś dziwna siła przyciągała ją bliżej pana Ashworth. Cholera, co się z nią działo? Nie wiedziała, lecz gdy już znalazła w miarę komfortowe miejsce opierając się wygodnie o oparcie, bezwiednie w regularnych interwałach spoglądała kątem oka na towarzyszącego jej mężczyznę, co jakiś czas miast tego sięgając po szklankę z drinkiem. Czemu? Tego również nie była w stanie wyjaśnić, mimo miliona myśli, jakie w tym momencie przedzierały się przez jej umysł, za każdym razem jednak uciekała spojrzeniem, gdy tylko istniała szansa, że ich oczy spotkają się ze sobą.
I pomyśleć, że minęło ledwie dziesięć minut filmu, a wzór zachowań dopiero pojawił się na ekranie.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Ashworth był oryginałem pierwszej wody. Niektórzy ludzie mawiali, że już zaczynał przejawiać zachowania godne swoich szalonych przodków, ale prawda była taka, że przy wódce, która była najlepszym paliwem, nie potrzebował wariować, by zachować się niedorzecznie. Jemu to wychodziło naturalnie, zupełnie jak oddychanie. Nikt przecież nie zwracał na to bacznej uwagi, i podobnie Jeb, nigdy nie przyglądał się temu, że czasami pobije kogoś podczas pijackich burd czy ubliży za bardzo podczas płomiennego kazania. To było istotą jego temperamentu, nad którym biadoliłby, gdyby nie był tak nieznośnie przekonany o swojej wyjątkowości. W chwilach objawienia czuł się niemalże jak ten kaganek oświaty dla mieszkańców Lorne, którzy pogrążali się w mrokach grzechu. Chyba jednak postanowił spróbować jednak rozpracować ich od środka, bo sam robił za naczelną wywłokę w mieście, ale oczywiście nigdy do tego się głośno nie przyznawał.
To były gorszące hulanki i swawole w piątek i w sobotę, zaś w niedzielę na chwałę Pana powstrzymywał się przed seksem w innej pozycji niż po misjonarsku, a po udanym orgazmie partnerki wrzucał zawsze do puszki na misjonarzy spory datek. Czuł, że musi zejść trochę z poziomu, bo jak nic stanie się biedny jak mysz kościelna. Albo powiedzieć tym nawiedzonym nastolatkom, żeby przestały udawać, że im dobrze, bo on tu srogo za to płaci!
Z Audrey zaś sprawa była inna. Może dlatego, że nie traktował jej jako kolejnej cizi, którą można łatwo zbałamucić. Już lata temu wydała mu się inteligentna i może trochę nieobyta w świecie alkoholi, ale urocza tak bardzo, że patrzył przez palce na to, że włamała mu się do domu i wypiła cały jego bimber. Ponadto gdzieś tam w środku wierzył, że kiedyś da się zaprosić na tę obiecaną przed laty kawę, a on wtedy pokaże, że ma wiele przymiotów ducha, o których ona jeszcze nie miała pojęcia. Na przykład, że daje środki ciągle na misjonarzy i nadal utrzymuje farmę w jednym kawałku, co musiało świadczyć o jego ciężkiej pracy.
Jak widać na załączonym obrazku, gdy siedział i zajadał ciasto wiśniowe.
- Jak to dobrze w dzisiejszych czasach spotkać kogoś tak skromnego, ułożonego i jednocześnie uroczego! – zawołał całkiem szczerze, bo dziewczyna nadal zaskakiwała go na każdym kroku, a wydawać by się mogło, że Jebbediah, który z wielu pieców chleb jadł, jest człowiekiem, który trudno wpada w zaskoczenie. Najwyraźniej jednak Clark posiadała do tego całkiem niezłe predyspozycje, ale nie ukrywał, że temat Laurenta jest dla niego trudny. Może dlatego, że w rozumku Ashwortha człowiek też już występował jako konkurent do ręki ślicznej księżniczki, a wiadomo samce też muszą bić o serce tej jedynej.
- W Sydney mieszkają sami zdemoralizowani ludzie, to ten element gangreny, który zalewa małe miasteczka – mruknął z niesmakiem, ale dał jej mówić dalej, bo przecież może da mu jakiś trop. Inaczej, może Bóg w swej nieskończonej dobroci wskaże mu drogę, którą powinien podążyć, by zdusić tę wściekłą kreaturę w zarodku. – I proszę zaczekać… Ochraniał pani dziadka? – to akurat było dziwne i ciekawe, a Jebbediah musiał się w to zagłębić. Wolał w to niż w fakt, że ten pomiot piekielny już dzielił się z nią ubraniami, zupełnie jakby uczestniczył w jakimś programie dla powodzian. Może to był jego sposób na działalność charytatywną, bo przyjaciel nie stawał na wysokości zadania? O takich rzeczach jednak nie zwykł rozmawiać z płcią piękną, zwłaszcza tak niewinną jak panienka Audrey.
Na pewno biedactwo było prześladowane przez tego dzikiego człowieczka, który dla Jeba mógł być nawet tym śmiesznym wampirem bądź wilkołakiem. Na pewno jednak nie był porządnym człowiekiem, bo widział jak biedna odwracała wzrok. Westchnął ciężko, może ten krucyfiks nie był taki zły? Dla pewności mogą odrąbać mu głowę, ta mała szkarada Peggy jednak miała całkiem dobrą myśl z tą siekierką.
- Musimy więc obejrzeć ten film! – zakrzyknął, może tam się dowie, czy na wampiry działa spalenie czy wykarczowanie serca z klatki piersiowej. Mógł nawet potem przynieść jej takie w bukieciku i podpisać z miłością, Jeb. Może i takie mrzonki były i tak w jego myślach całkowicie niegroźne, ale sprawiały mu dziwną radość mimo wszystko. Jak i świadomość, że najpiękniejsza dziewczyna ze wsi zaprasza go na film. Może jeszcze nie do kina na zaliczanie baz, ale chyba przetrwa coś takiego jak Zmierzch. Słyszał, że aktorka jest dość niemrawa, ale czego się spodziewać po lesbijce?! Udało mu się jednak zrobić popcorn w mikrofali i roztopić masełko, po czym wrócił do sali kinowej. Panienka Audrey miała gest, od razu zrobiło się jakoś przytulniej i nawet on, gotowy w każdej chwili zepsuć porywającą randkę poprzez wygłoszenie jakiejś niestosowności teraz poczuł się na tyle dotknięty tą chwilą, że postanowił jej nie psuć. Wziął od niej drinka, którego najchętniej golnąłby od razu bez przepitki, ale uznał, że nie wypada, więc sączył delikatnie, czując się jak skończony pedał.
Czego nie poprawiły nawet początkowe sceny. Który debil kupuje córce grata?! Czemu ona nie zamyka ust? Czy na planie tego filmu robiła loda niewidzialnemu człowiekowi? Co tak naprawdę ma na myśli, kiedy milczy i wygląda jak krowa przed ocieleniem? Tyle pytań, odpowiedzi tak mało, a alkoholu chyba nie starczy.
Inna sprawa, że nawet jeśli film był takim koszmarem, że zamierzał go sobie wyobrażać, by później dojść, to samo towarzystwo panienki Audrey stało się nagle inne. Wyczuwał te fluidy między innymi, tę łączącą ich chemię, która bratała się z fizyką i sprawiała, że dziewczyna raz była bliżej, a raz dalej. Spojrzał raz jeszcze na tego drinka, aż tyle nie wypiła, żeby tracić równowagę, więc jednak miała dobry gust i się jej spodobał. Szukał nawet potwierdzenia w jej oczach, ale uciekała wzrokiem, więc mógł zakrzyknąć veni, vidi, vici, ale tego nie robił, bo w gruncie rzeczy nie był takim złym człowiekiem, a kawa sprzed lat na tyle szumiała mu w głowie, że naturalnie wyciągnął rękę, by mogła się na niej oprzeć. Gdyby chodziło o kogoś innego, to zapewne już klęknąłby na kolanach i się oświadczył, ale to światowe dzieło kinematografii, które oglądał z zapartym tchem nauczyło go, że nie ma co osaczać wybranki serca i mówić jej, że się świeci brokatem. Powoli, dotyk w dotyk, zapach jej włosów, błogość, cisza.
I wyjątkowo tym razem wszystko było naturalne.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Delikatny rumieniec zawstydzenia ponownie pojawił się na buzi panny Clark, gdy mężczyzna ponownie obsypał ją komplementami. Uśmiechnęła się ślicznie w ramach podziękowania za te wszystkie, miłe słowa i zaniechała jakiejkolwiek próby ich podważenia, po takiej ich ilości uważając to za zwyczajnie niegrzeczne, a Audrey nigdy nie była tą panną, która w zaparte upierałaby się, że jakiekolwiek komplementy się jej nie należą.
Zaciekawienie błysnęło w brązowych oczach na dźwięk jakże pewnego stwierdzenia, które padło z jego ust i z którym, niestety, nie była w stanie w pełni się zgodzić. Owszem, w Sydney pełno było od dwulicowych osobistości których jej były był najlepszym przykładem, lecz podczas studiów poznała tam całą masę naprawdę cudownych ludzi i daleka była od wydawania aż tak wielkich osądów... W sadzie zawsze była daleka od wydawania osądów, przekonana, że czasem pod powierzchnią kryją się inne rzeczy, do których należało dotrzeć by poznać prawdę. No i był jeszcze dziadek, zajmujący w sercu panny Clark niezwykle sporo miejsca - śmiało można było stwierdzić, iż był jej ulubionym członkiem rodziny. O tym jednak jej towarzysz z pewnością nie wiedział, to też nie wzięła do siebie osądów, jakie wydał ledwie chwilę temu.
- Część mojej rodziny pochodzi z Sydney, mój dziadek prowadzi tam wielką firmę działającą w kilku różnych gałęziach. Na tyle dużą, że mają własnego prawnika i masę innych speców. Pan Buchinsky twierdzi, że kiedyś przez jakiś czas pracował jako ochraniarz moje dziadka i stąd przyszło im się znać... Ale mi wydaje się to dziwne. - Mówiła spokojnie, brązowe spojrzenie wlepiając w buzię towarzysza, a skupienie wymalowało się na jej buzi, gdy przywoływała z pamięci kolejne szczegóły poszczególnych rozmów, jakie odbyła z dwójką. Sprawa wydawała jej się coraz bardziej dziwna i tym, czego najmocniej nie mogła zrozumieć był fakt, iż ukochany dziadek coś przed nią ukrywał. - Ich słowa się nie pokrywają, po za tym, według dziadka Buchinsky pracował dla niego jakieś dwa, trzy lata temu... A tak się składa, że w tamtym czasie mieszkałam z dziadkiem w Sydney i raczej nie przegapiłabym obcego mężczyzny w mieszkaniu. - Dodała, a zaniepokojenie pojawiło się w ciemnych oczach. Nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodziło, miała jednak nadzieję, że pewnego dnia uda jej się rozszyfrować tę dziwną zagadkę.
Spontaniczny seans kinowy okazał się jednak dobrym sposobem, by wyrzucić z głowy panny Clark rozmyślania o spisku bądź ukrytych intencjach jednego z sąsiadów. Ledwie kilkanaście chwil później siedzieli na kanapie, w zaciemnionym pokoju z towarzystwem drinków oraz świeżo uprażonego popcornu, a myśli Audrey Bree Clark jak na złość uciekały co chwila gdzieś na boki ( a raczej jeden bok, w konkretnym kierunku) sprawiając, że nie mogła skupić się na tym, jakże specyficznym, dziele kinematografii. Drink powędrował do jej ust, jakby zawarta w nim tequila miała rozluźnić niespodziewane napięcie w jej mięśniach, napędzane gęstniejącą atmosferę jaka powoli coraz mocniej rozgaszczała się w salonie jej rodzinnego domu. Nie powinna tak reagować na towarzystwo sąsiada, który wiekiem zapewne dorównywał jej ojcu i o którym krążyły jakże różnorodne plotki. Nie powinna, to było pewne... Nie potrafiła i przede wszystkim nie chciała powstrzymywać przyjemnego uczucia jakie rozlewało się po jej drobnym ciele ani spojrzenia, w regularnych interwałach uciekającego w stronę jej towarzysza. Przyjemny dreszcz przesunął się wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy ramię pana Ashworth wyciągnęło się za nią, oferując swoje oparcie. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy przysuwała do siebie niewielki puf, na którym oparła złamaną nogę, jednocześnie niby przypadkiem przesuwając się odrobinę w stronę sąsiada tak, by dzieliło ich ledwie kilka, niewielkich centymetrów. Przyjemne ciepło rozlało się gdzieś pod jej skórą, dziwna siła przyciągająca ją w tym jednym kierunku przybrała na sile i te oba doświadczenia sprawiły, że ośmielona Audrey oparła swoją głowę o ramię Jebbediaha. Najzwyczajniej w świecie, z uśmiechem na ustach, jakby powtarzała podobny gest niezliczoną ilość razy, mimo iż tak naprawdę chyba po raz pierwszy była tak blisko.
- Ta dziewczyna przypomina mi byka. - Zaczęła cichutko, głosem obniżonym do eterycznego szeptu, a brązowe spojrzenie w końcu wlepiło się w męską buzię, tym razem nie uciekając, gdy groziło mu skrzyżowanie się z drugą parą oczu. - Na widok czerwonych, ostrzegawczych flag biegnie prosto w ich środek. - Dodała z odrobiną rozbawienia w głosie, choć zachowanie głównej bohaterki wydawało jej się wyjątkowo niezdrowym. Akurat w tym momencie panna Swan wbiegała w ramiona Edwarda tuż po tym, jak ten otwarcie przyznał się do morderczych chęci oraz możliwości bardzo szybkiego odebrania życia. - Ugh, pojawianie się znikąd, rozkazy, wahania nastroju, podsłuchiwanie, brak poszanowania kodeksu jazdy... Mam nadzieję, że nie dojdzie do włamań. - Trwoga wybrzmiała w głosie panienki Clark, która aż wzdrygnęła się na podobną myśl. W przeciwieństwie do bohaterki filmu Audrey nie uważała podobnych zachowań za urocze bądź w jakikolwiek sposób romantyczne, wręcz wystraszona wizją możliwej toksyczności w jej otoczeniu. W zupełnie naturalnym odruchu panna Clark wtuliła się delikatnie w męskie ramię, smukłą dłoń układając na jego piersi, samej będąc odrobinę zaskoczoną jak gładko przyszedł jej ten gest. Dziewczę przymknęło na chwilę oczęta, ciesząc się miłym towarzystwem oraz przyjemnym ciepłem nadal buszującym gdzieś pod skórą. Trwała tak przez dłuższą chwilę, zupełnie nie przywiązując uwagi do tego, co pojawiało się na ekranie.
- Panie Ashworth? - Głos Audrey nadal ściszony był do szeptu, a smukłe palce przesunęły po białej koszuli, chcąc skupić jego uwagę na swojej osobie. Zabawnie musiał brzmieć formalny zwrot patrząc na to, jak blisko siebie przyszło im dziś siedzieć. - Dlaczego pan to robi? - Nieśmiałe pytanie wyrwało się z jej ust, wypowiadając kwestię, która nadal nie była dlań w pełni jasna. Miała pewne podejrzenia, nawet całkiem obfite i zwyczajnie była ciekawa, czy będą zgadzać się z rzeczywistością. W końcu z pewnością znalazłby ciekawsze zajęcie, od analizowania z nią tego, czy ich wspólny sąsiad przypadkiem nie chciał jej pokroić na małe kawałeczki.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Gdyby był przygotowany bardziej do rozmowy z tą dziewczyną, to nie paliłby głupa komentarzami o Sydney. Z tym, że może za dużo było w nim prostoduszności, żeby oszukiwać pannę Audrey. Może i był prostakiem, a jedyne co potrafił doskonale, to robić trumny i wygłaszać płomienne mowy nad trumną, ale nie umiał do końca odgrywać roli przed uroczą sąsiadką. Dobrze znał powód tej niekonsekwencji swojego charakteru, – bo inne urocze niewiasty wyrywał zawodowo spod opieki mamy – bo to ona była jego przewodniczką po związkowych meandrach lata temu. Może i ona niewiele z tego pamiętała, a rano obudziła się z potężnym kacem moralnym, ale Jebowi zostało w pamięci to, że była niczego sobie i jak na swoje naście lat bardzo konkretna. To sprawiało, że coś przyciągało go obecnie do niej i jak przystało na dorosłego mężczyznę, postanowił się temu nie opierać.
Czy widział przeciwskazania?
Ona miała jakieś dwadzieścia ponad lat (kobiet się o wiek nie pyta, byle by był rozrodczy), on był w kwiecie wieku; ona miała całkiem zdrowy i normalny pogląd na wiele tematów, jemu trochę Kościół wchodził na mózg, ale nie jakoś radykalnie (to, że geje się wyprowadzali z jego okolicy to czysty przypadek). Pozostawała więc jedynie do rozstrzygnięcia kwestia jej rodziców, bo miał wrażenie, że może nie przeżyć kolejnego spotkania z dubeltówką. Tyle, że miał widły, poszanowanie w mieście i przeświadczenie, że żadna miłość nie powinna mieć granic, zwłaszcza taka czysta jak jego. Wszak minęło już sześć lat, a nawet nie zaproponował jej wspólnej modlitwy na kolanach, więc można było rzec, że zamiary wobec dziewczyny ma całkiem szczere. Z tym, że w stosunku do każdej z pięciu (czy sześciu, kto by to liczył, bo na pewno nie on) narzeczonych miał uczciwe intencje, tylko w praniu wychodziło coś całkiem innego. Zupełnie jakby nakupił pełną siatę poliestrowych szmat i wrzuceniu ich do pralki wyciągał skurczone.
Tak wyglądała dotychczas jego związkowa historia. Pełna chińskich ozdóbek, które dopiero potem pruły się i okazywały swoje prawdziwe oblicze. Znaczy pewnie każda z jego dziewcząt była grzechu warta, ale żadna nie była na tyle zajmująca, by zaoferować jej życie w małżeńskiej czystości i więzi z Bogiem.
I kiedy natrafiała się wreszcie okazja, by złamać to fatum, by złamać to koło i być jak Daenerys Zrodzona z Burzy… Trochę spieprzył małomiasteczkową wstawką o Sydney i jego mieszkańcach. Z tym, że cóż, Jebbediah sam sobie zdawał sprawę, że jest raczej człowiekiem od pługa wręcz oderwanym i nie miewa wielkomiejskich aspiracji. To Jordan zawsze chciała uciec gdzieś daleko. Jemu wystarczały hektary ziemi, alpaki, bimberek pędzony przez mamusię i lokalne piękności, nawet jeśli miały przeklęte korzenie, rodem z wielkiego miasta, gdzie degeneracja wylewała się przez studzienki kanalizacyjne.
- Niech panienka wybaczy. Dziadek panienki jest usposobieniem wszelkich cnót, to rzecz jasna – poprawił się więc, czując, że musi spieprzać ze strefy człowieka mądrzejszego i obdarzonego doświadczeniem. Choćby dlatego, by Clark nie uświadomiła sobie całkiem słusznie, że jest stary i że jeśli chce pakować się w jakieś relacje, to za kilka lat położy go do trumny. Jeśli się jej poszczęści, bo może wcześniej założyć majtki na głowę i głosić upadek Wielkiego Babilonu. – I jeśli mogę zabrać głos – jaki on skromny, jaki niewinny, skoro cały czas infiltrował razem z nią tego człowieka. – To uważam, że nie ma mowy o żadnym przypadku. Buchinsky musiał panią przyuważyć w Sydney i może mieć takie same zamiary jak ten, tu wampir! – wskazał podbródkiem na jegomościa z brokatem. Kiedyś się mówiło, że jak się chce zabłyszczeć, to żeby się posypać i to dziecko chyba najwyraźniej zbyt dosłownie wzięło tę radę do serca.
Z tym, że dzięki tej całej otoczce i fakcie, że Laurent przeklęty czyhał na to dziewczę niewinne i niemal nieskażone Sydney, Ashworth poczuł chęć, by przyciągnąć ją do siebie bliżej. Na tyle, że czuł jej delikatny szampon, chyba jakieś perfumy (a może to były feromony) i nawet jego doświadczenie z kobietami, które trwało ponad dwie dekady brało w łeb, gdy taka eteryczna istota była blisko, a ich ciągnęła do siebie nieznana grawitacja. Albo umiłowanie do oglądania potwornie kiepskiej fryzury Pattinsona, ale chyba powoli zaczynał rozumieć fenomen tego filmu. Jeśli kobiety przy nim zachowywały się tak jak Audrey to on obejrzy całą trylogię czy ile tego syfu tam jest.
- Nie każda dziewczyna jest taka mądra jak panienka. Wiele pakuje się w związki bez przyszłości. Sam często… - i zająknął się, bo nie zamierzał jej gadać, że jest osobą gorszą od tego wampira, skoro to Laurent miał być złym charakterem w ich historii. – Obserwowałem takie historie. Tutaj, w miasteczku jest tego pełno – mógł jej nawet podać dokładne adresy, ale żadna z jego byłych zapewne nie powiedziałaby miłego słowa o nim.
Ba, epopei by nie starczyło, by opisać te złe, ale to już przeszłość, a on właśnie otrzymał jedno z najgorszych pytań, jakie może zadać kobieta. Naprawdę pragnął wepchać jej cały popcorn do buzi, by zamilkła, bo nie znał odpowiedzi na to zagadnienie, nawet sam Bóg w niebiosach pewnie byłby przerażony, ale wówczas… Nie mógłby unieść jej podbródka palcem i spojrzeć na nią z odległości kilku milimetrów.
- Bo obiecała mi panienka kiedyś kawę. Wampiry nie są takie najgorsze, jeśli to spełnienie długo wyczekiwanej obietnicy – chciał zabrzmieć romantycznie i odpowiednio, ale przecież to nie był film i pewnie ręce mu drżały od maniery pijaka, a jego spierzchnięte wargi w popłochu dotykały jej, bo jak przyjdzie matka, to go zamorduje za te bezeceństwa na kanapie.
I właśnie dlatego Jebbediah nie sprowadzał do domu panienek.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Delikatny uśmiech pojawił się na buzi panny Clark, słysząc jak jej towarzysz reflektuje swoje słowa. Nie musiał tego robić, w jej sercu nie było choćby odrobiny urazy w jego kierunku doceniała jednak ten gest. Ot tak, zwyczajnie ciesząc się, że mężczyzna zdaje się mieć na względzie jej samopoczucie.
- Panie Ashworth, jestem na tyle duża aby wiedzieć, że usposobienia wszelkich cnót zwyczajnie nie chodzą po tej ziemi... - Zaczęła ze spokojem w głosie, z delikatnym uśmiechem nadal wyrysowanym na ustach. Ideał w końcu był czymś, czego zwyczajnie nie dało się osiągnąć; czymś co zawsze było i będzie kilka centymetrów za daleko, aby złapać go w swoje dłonie... I czymś, co potrafiło przynieść zgubę, jeśli zbyt mocno za nim się podążało - a przynajmniej takie zdanie miała Audrey Bree Clark, woląca mniej idealne, lecz bardziej realne rozwiązania. - I nie mam czego wybaczać, gdyż z pewnością wszelkie cnoty nie mają wiele wspólnego z moim dziadkiem. To dobry człowiek, ale zawodowo nie chciałby pan mieć z nim nic wspólnego. - Odpowiedziała lekko, wzruszając delikatnie wątłym ramieniem. Audrey kochała dziadka całym swoim sercem, doskonale jednak wiedziała, że w kwestii biznesu dziadek bywał osobą bezwzględną, pozbawioną jakichkolwiek skrupułów - i zapewne dzięki temu odniósł sukces w świecie wielkich korporacji. Audrey odpuściła sobie jakiekolwiek, kolejne tłumaczenia samej nie do końca rozumiejąc świat, w którym obracał się jej dziadek. W końcu, nie bez powodu powróciła do Lorne Bay.
Zaciekawienie błysnęło w brązowym spojrzeniu gdy kolejne słowa uleciały z jego ust... Przynajmniej dopóki ich sens nie dotarł do umysłu. Nieprzyjemny dreszcz wzdrygnął jej ciałem, wywołując gęsią skórkę na muśniętej słońcem skórze.
- Z każdą teorią to wszystko wydaje mi się coraz bardziej straszne i coraz bardziej nie wiem, jak się z tego wszystkiego wyplątać. - Wyznała cichutko, wzrokiem uciekając gdzieś na bok, a ciche westchnienie ulgi wyrwało się z jej ust, gdy męskie ramię mocniej owinęło się wokół jej drobnego ciała. Przyjemne poczucie zwykłego bezpieczeństwo osiadło na ramionach sprawiając, że z każdą kolejną chwilą temat sąsiada z farmy naprzeciwko odlatywał gdzieś hen daleko, zastąpiony przyciągającym towarzystwem tego, w którego objęciach przyszło jej teraz siedzieć. I w tym momencie niezwykle cieszyła się, iż udało jej się pozbyć domowników na calutki, długi dzień i nikt nie mógł przeszkodzić im w tej chwili, gdy błyszczący facet szalał po ekranie a przyjemny prąd przeszywał skórę w miejscach, w których ta stykała się z ciałem towarzyszącego jej mężczyzny. Nie była pewna, czemu w taki właśnie sposób reagowała na towarzystwo dwukrotnie starszego sąsiada, w tym jednak momencie zwyczajnie nie miała do tego głowy, nie potrafiąc skupić się ani na własnych myślach rozbieganych tysiącach kierunków ani na wydarzeniach dziejących się na ekranie, zwyczajnie chyba uważając je za mniej interesujące - błyszczące wampiry o niemal psychopatycznych zapędach nigdy nie były w jej typie.
Uśmiech nieświadomie wyrysowany na pełnych wargach zniknął dopiero, kiedy i on postanowił przerwać ciszę. Panna Clark przygryzła delikatnie dolną wargę, jakby na chwilę jej myśli powędrowały w innym kierunku. I tak też było, szybko jednak wróciła do rzeczywistości, brązowe oczęta ponownie lokując w przystojnym obliczu towarzysza.
- Sparzyłam się raz i nie chcę sparzyć się po raz kolejny... - Wyznała gdzieś między słowami, wzruszając delikatnie ramieniem. Przeszłość pozostawała za nią i jedyne, co mogła z nią zrobić to wyciągnąć z niej odpowiednie wnioski i uważać, aby przypadkiem ponownie się w coś nie wplątać. Przynajmniej tej chwili miała wrażenie, iż chyba w ostatnich latach nabrała odrobinkę rozsądku. Brew panny Clark powędrowała ku górze na dźwięk kolejnych słów. - A ja słyszałam, że w wielu z nich gra pan rolę głównego bohatera... - Napomknęła z odrobiną rozbawienia w głosie. Plotki krążyły, na farmę często przynoszone przez jej ojca, sama Audrey jednak jakoś nie potrafiła w większość z nich uwierzyć, zapewne za sprawą dobrego wrażenia jakie zrobił na niej mężczyzna podczas jej “odwiedzin” w jego domu... I wiedząc, że wyzwaniem było odnalezienie tej jedynej osoby.
Temat szybko jednak uleciał z jej głowy, dokładniej w momencie gdy jej sąsiad przekroczył wszelkie granice bliskości, znajdując się teraz ledwie kawałeczki od niej. Dziewczęce serce przyspieszyło niemal wyrywając się z młodej piersi gdy ich usta zetknęły się ze sobą. I chyba to właśnie był ten moment, w którym pannie Clark na chwilę zabrało choćby odrobiny rozsądku. Powinna zwiać; nie dopuścić do podobnej sytuacji, zwłaszcza podług słów jakie przyszło jej nie raz usłyszeć ze stron wszelakich. Zamiast tego jednak, owinęła ramiona wokół szyi pana Ashworth przyciągając go jeszcze bliżej, nie pozwalając, by odjął usta od jej ust choćby na ułamek chwili. Smukłe palce wodziły po jego karku, a drobne ciało przylgnęło do ciała towarzysza w czasie gdy panna Clark pozornie niewinnie scałowywała męskie usta, nie przejmując się zupełnie tym, iż mogliby zostać przez kogokolwiek przyłapani. I jeśli świat by teraz spłonął, zapewne nie zwróciłaby na to nawet odrobiny uwagi.
Odsunęła się dopiero, gdy w piersi poczęło brakować jej powietrza. Nie daleko, ledwie kilka centymetrów, pozwalających jej otoczyć spojrzeniem całą twarz towarzysza. Odetchnęła powolutku chcąc uspokoić przyspieszony oddech, a policzki piekły od czerwonawych rumieńców jakie na nich wykwitły.
- Panie Ashworth... - Zaczęła przyciszonym do delikatnego szeptu głosem, pełne wargi bezwiednie ułożyły się w najpiękniejszy uśmiech, w jaki tylko potrafiły, a smukłe palce w czułym, naturalnym geście przesunęły po zarośniętym policzku. - Nie zniknie pan bez słowa, kiedy film się skończy? - Spytała równie cicho, odrobinę nieśmiało z nadzieją, iż towarzysz nie obrazi się za pytanie, jakie wyrwało się z jej ust. Jak sam zauważył unikała relacji bez jakiejkolwiek przyszłości. Audrey doskonale wiedziała, iż nie jest kobietą nadającą się do jednorazowych wyskoków bądź kilkugodzinnych miłostek, zwyczajnie unikając podobnych rzeczy... Te wszystkie plotki i słowa jakie przyszło jej słyszeć sprawiały, że musiała zapytać; upewnić się, że chodzi mu o coś więcej niż kilka godzin przyjemności.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Mówią, że mężczyzna powie wszystko, byle w danej chwili zaliczyć dziewczynę i Jebbediah nie był wyjątkiem, z tym, że tym razem nie rościł sobie wobec panny Audrey tak dalekosiężnych planów. Zwyczajnie za mocno mu na niej zależało, żeby traktować ją przez pryzmat jakiejś seksualnej rozrywki, ale jednocześnie chciał wypaść dobrze w jej towarzystwie. Bóg mu świadkiem, że podobne lawirowanie między tym, co słuszne, a co wypada było dla niego dość trudne i wydawało mu się, że zanosi się chyba na drugi zawał, a jakoś nie wyobrażał sobie, że dziewczyna dalej by się nim interesowała, gdyby zaczął jej zdychać w karetce i wołać o swoje tableteczki pod język. Ba, nawet viagra w przyszłości musiała odpaść, jeśli nie chce wykorkować za prędko. Z tym, że jeszcze sam nie podjął decyzji, bo atak serca wydawał mu się całkiem nieinwazyjny i przyjemny, no i nie groziłoby mu bycie szaleńcem, a to zawsze jakiś plus. Fantazjowanie o śmierci w towarzystwie takiej dziewczyny zakrawało jednak na świętokradztwo, więc postanowił skupić się na jej dziadku. Kolejny temat tabu, jeśli chce się kogoś wyrwać, ale przecież musieli jakoś konwersować, a nie opowie jej o tym, że alpaka nie mogła się wypróżnić, bo zabrzmi to mało romantycznie.
- Posiada pani niewątpliwie trafny osąd, a z pani dziadkiem nie miałem dotąd przyjemności się poznać, może dlatego… - że jej rodzina uważała go za pomyleńca, który całkiem słusznie pomieszkiwał z dala od cywilizacji. Ludzie przypominali sobie o nim, gdy szykowało się na pogrzeb i trzeba było zamówić odpowiednią trumnę albo gdy kogoś pobito w dusznym barze i wypadałoby znaleźć winnych. Wtedy Ashworth zostawał wyciągnięty za jak królik z kapelusza i nagle znali go wszyscy. Poza tym faktem był szaleńcem, który teraz wprawnie wszedł w fabułę filmu grozy, który jakiś debil zakwalifikował jako film romantyczny dla nastolatek. Widział zmianę na twarzy panny Clark i zrobiłby wszystko, by biedactwo nie musiało się przejmować tym przeklętym Laurentem, a jednocześnie był mu w jakiś sposób wdzięczny, bo gdyby nie on, to ona nie siedziałaby tutaj, w jego otoczeniu, a klimat z każdą chwilą robił się gęsty i wilgotny od emocji, zupełnie jakby to oni popierdalali po tych deszczowych lasach, a nie Bella Swan.
- Obronię cię – mruknął jej do ucha i znamienne było, że nie używał wtedy grzecznościowej formy, a tę związaną z bliskością, do której potem oboje w sposób naturalny dążyli. I która przyniosła dopełnienie, gdy już mógł ją pocałować jak uczniak, a nie jak mężczyzna po czterdziestce. Może to właśnie na tym polegało – to całe zakochiwanie się, by czuć się znowu jak w wieku nastoletnim, gdzie wszystko było takie pierwsze i nowe. Może dlatego też nie odpowiedział od razu na grad jej pytań, bo chciał cieszyć się dotykiem jej dziewczęcych warg, szybkim oddechem na swojej skórze i wreszcie zapachem, który kojarzył mu się już nieodmiennie z wiosną. A może nie zaczął paplać, bo postawiła go trochę w szachu, sugerując mu, że doskonale zna jego grzeszki małe i duże, a jego byłe narzeczone zaczęły znowu wypadać z szafy jedna po drugiej, sugerując mu, że znowu spieprzy po całości. Tyle, że Jeb znał pewną prawdę tajemną, która sprawiała, że był niemalże pewny, że tym razem może być inaczej. Tuż przed ich ociepleniem relacji (eufemizm na zapierający dech w piersiach pocałunek) pożegnał się z Jordan na dobre, wiedząc, że to już przegrana sprawa i wreszcie patrzył świeżym okiem na to, czym Bóg go obdarzy. A najwyraźniej musiał być dobrym chłopcem, bo został nagrodzony tak piękną dziewczyną, że trudno mu było przy niej skupić uwagę na tyle, by odpowiadać w miarę składnie na jej pytania.
- Wiem, o co ci chodzi – zastrzegł, unosząc jej podbródek na palcu i patrząc głęboko w oczy, z tym głosem mógłby opowiadać baśnie i przypowieści wszelakie, ale po raz pierwszy od dawna zechciał być naprawdę szczery. – O moje byłe narzeczone i o to, że uciekałem sprzed ołtarza. Z ostatniego ślubu nie zwiałem, tylko wylądowałem w szpitalu – wyjaśnił z uśmiechem, ale kiwnął głową. – Tak, byłem wariatem, który oświadcza się kobiecie, której nie zna, potem jest przerażony konsekwencjami i postanawia… Cóż, spierdolić – parsknął, a dotyk jej dłoni sprawił, że zadrżał. – Ciebie, panienko… - to chyba była już ich tradycja – chcę poznać. Pochodzić z tobą na randki i wiesz co? Mamy jeszcze pewnie ze trzy filmy, a potem masę innych, równie kiepskich – roześmiał się cicho, czując, że i tak balansuje na cienkiej linii, ale zasługiwała na prawdę.
Nie mógł jej zwodzić bądź sugerować, że jest aniołem, podczas gdy był czarnym charakterem dla wielu dziewcząt, ale dla niej pragnął być rycerzem.
- I serio? Baseball? – parsknął, gdy wampiry zaczęły grać w rytm skocznej emo muzyki, a on ponownie, tym razem z rozmysłem pocałował ją, maskując zakłopotanie i niepewność.
Wypadałoby zapytać teraz swojego Boga, co do cholery się z nim działo?!

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
ODPOWIEDZ