Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey zmrużyła na chwilę oczęta, jakby odpowiedź na to pytanie sprawiała jej nie małą zagwozdkę. W tym stanie rzeczywiście posiadała mały problem aby skupić się na tak przyziemnych sprawach jak wiek, w dodatku określanych w liczbach, które nigdy nie były jej sprzymierzeńcem.
- Jakieś... siedemnaście? Coś w ten deseń. - Odpowiedziała wzruszając wątłym ramieniem, jakby ta kwestia nie była w tym momencie istotna. Bo i czemu miałaby się w tym momencie przejmować wiekiem? Mleko już dawno się rozlało, była cała pijaniutka i raczej nie dało się już temu zapobiec ani odwrócić tego procesu przez kolejne kilka godzin... A to sprawiało, że automatycznie ta kwestia nie zaprzątała jej głowy, całkiem przyjemnie czując się, poruszając się po bezprawiu (największym, na jakie potrafiła się zdobyć). Przez chwilę przeszło jej przez myśl, iż może powinna zadać podobne pytanie, szybko jednak doszła do wniosku, że całkiem sympatyczny sąsiąd był prawdopodobnie w wieku zbliżonym do jej taty, co oznaczało mniej więcej tyle, co tak wiele że nie była w stanie tego pojąć swoim upojonym rozumkiem.
Nie wiedziała, jak sąsiad był nienawykły do podobnych gestów, to też delikatny rumieniec wybrzmiały na zarośniętym policzku skwitowała rozbawionym uśmiechem, uznając to za zabawne (oraz w pewnym stopniu urocze) z powodu, który tylko ona była w stanie znać... A raczej nie znała w ogóle, gdyż mgła alkoholowa nie pozwalała myślom w pełni się formułować.
- Nie... Znaczy, może przez chwilę przeszło mi to przez myśl, głównie przez gadanie dziadka i te wszystkie opowieści, ale szybko uznałam, że raczej nie byłbyś w stanie mnie zabić, dobrze patrzy ci z oczu. - Wysnuła w końcu z pewnością, bo po tych wszystkich zapewnieniach i miłych gestach nie była w stanie myśleć źle o swoim sąsiedzie, nawet jeśli niektórzy mieli go za diabelskie wcielenie i szaleńca w jednym. Audrey w tym momencie stwierdziłaby, że jest mężczyzną sympatycznym i z pewnością wyrozumiałym... Ciężko jednak stwierdzić, na ile opowiadał się za tym alkohol, a na ile sama Audrey. Głos mężczyzny faktycznie był przyjemnym dla ucha co sprawiało, iż zamiast wrócić na miękki materac siedziała teraz na parapecie, z papierosem między pełnymi wargami słuchając jego paplaniny z szeroko otwartymi oczami w geście zwyczajnego zaskoczenia.
- Jak to wypędzał z ciebie szatana? Cholera, chyba już wiem, czemu dziadek tak was przeklina... - Mruknęła z odrobiną rozbawienia w głosie, uznając anegdotkę za całkiem interesującą. Stary Clark nigdy nie chciał jej powiedzieć, z czym wiązała się niechęć do sąsiadów, znając jednak jego mogło to być, dosłownie, wszystko. To ojciec jej matki był tym, bardziej rozgarniętym dziadkiem, a przynajmniej tak się jej wydawało. - Może to dziwne pytanie, ale bardzo mnie ta kwestia ciekawi... Czy ty też już zwariowałeś, czy to tylko plotki? Bo wiesz, jak tak sobie siedzimy i rozmawiamy, to bardzo ciężko mi w coś takiego uwierzyć... - Słowa same opuściły jej usta, gdyż trzeźwa Audrey zapewne nie odważyłaby zadać podobnego pytania. Brązowe oczęta błyszczały zaciekawieniem, nie odrywając się od buzi towarzyszącego jej sąsiada, wyjawiając skrywane zaciekawienie. I oto czuła się, jakby miała zaraz poznać najskrytsze tajemnice tego świata, które znała tylko jedna, jedyna osoba.
Chwilę później zamrugała z odrobiną dezorientacji, gdy umysł przetworzył pytanie, jakie powędrowało w jej kierunku.
-Absynt? Nie, bo widzisz, ja nigdy wcześniej nic nie piłam, dziś był mój pierwszy raz ale nie pamiętam, aby ktokolwiek przyniósł absynt. To takie pomarańczowe? - Kolejny potok słów opuścił jej usta, gdy kolejny raz poszukiwała wiedzy nieznanej, zupełnie jakby była młodym padawanem mającym w końcu okazję porozmawiać ze swoim mistrzem. Starszy, doświadczony mężczyzna posiadał wiedzę której jej nie przyszło jeszcze poznać, czemu więc miałaby nie skorzystać i nie zadać kilku pytań? - Da się zrobić coś, żeby nie dość do momentu uświadamiania sobie rzeczy? To brzmi trochę strasznie. - Drobna rączka powędrowała w kierunku szyjki butelki z bimbrem, by przyłożyć ją do ust i pociągnąć kolejny łyk alkoholu, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
Nie spodziewała się, że proste pytanie wywoła tak smutną oraz przejmującą odpowiedź. Buzia panny Clark zmieniła się, ukazując mieszaninę faktycznego przejęcia, rozczarowania oraz jakiejś dziwnej odmiany chwilowego smutku.
- Ależ to okropne! - Oburzenie pojawiło się w jej głosie, gdy mężczyzna skończył mówić. Wbrew jednak wszelkim podejrzeniom nie była oburzona jego zachowaniem, a dziewczyny o której opowiadał. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak podłym człowiekiem trzeba było być, aby skazywać drugą osobę na podobne cierpienia. - Jak ona tak może?! To tak okropnie sukowate, że powinno być nielegalne! Przepraszam, wiem, że wiele wiele dla ciebie znaczy... ale nie wyobrażam sobie, jak można tak potraktować drugą osobę. To brzmi jakby się tobą bawiła, wiesz? Jak zwykłą zabawką którą można zwyczajnie odłożyć na półkę! I to w naprawdę paskudny sposób. - Alkohol zachęcał do mówienia własnych opinii, nawet jeśli nie miała w danym temacie zbyt wiele doświadczenia... Naczytała się jednak tyle romansideł i naoglądała tyle reality tv, że czuła się kompetentna by wypowiadać się w tej materii. - A Ty cierpisz, prawda? Głęboko w środku, udając, że nic ci nie dolega? I stąd alkohol i to wszystko inne? - W tym momencie pijackiego przebłysku zobaczyła pana Ashworth w zupełnie innym świetle. Nie jako pijaka lecz osobę w cierpieniu, ranioną przez osobę, której oddała swoje serce. Smukła palce powędrowały w kierunku szorstkiej dłoni, aby zacisnąć się na niej w geście, mającym dodać mu otuchy oraz wsparcia. - Wiesz, ja nie jestem w tym specem, w zasadzie nic o tym nie wiem, ale wydaje mi się, że jeśli kogoś się kocha, to nie ucieka się bóg wie gdzie tylko po to żeby co jakiś czas wpakować się mu w życie z butami, rozdrapując stare rany i nie pozwalając ruszyć do przodu... Raczej szuka kompromisu i jakiegoś rozwiązania... - A to zawsze istniało, przynajmniej w percepcji panny Clark, której rodzice byli najlepszym przykładem takiego kompromisu - gdy się poznali, mama mieszkała w Sydney, zaangażowana w rodzinną firmę, tata zaś w Lorne Bay. Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, gdy Audrey przysunęła się do mężczyzny, by nieśmiało oprzeć głowę o jego ramię, jakby nieświadomie chciała podnieść jego morale; odsunąć na bok paskudne myśli i skupić je na czymś innym, nawet jeśli nie wiedziała czym to coś jest. - Jesteś w porządku, wiesz? I zasługujesz na kogoś kto będzie cię kochał, ale przede wszystkim, kogoś kto będzie cię szanował... I nie dawaj sobie wmawiać, że jest inaczej, okej? - Dodała, przekręcając głowę tak by brązowe oczęta podkrążone zmęczeniem mogły utkwić się w jego spojrzeniu, nie będąc pewną, czy zaakceptuje jej słowa... czy może jednak zakopie jej zwłoki gdzieś na tej farmie.

Jebbediah Ashworth
Laurent Buchinsky nie patrz, nic tu nie ma xd
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Jakieś siedemnaście? Czyli teraz należało ją tylko dobrze wychować i za parę lat mogła wrócić do tego domu, do tych przeklętych makatek jej starej i pośród mchu i paproci zostać jego jedyną wybranką. Marzenia ściętej głowy, już wiedział, że nie dla niego szczęśliwe pożycie małżeńskie, co go gryzło i uwierało jak jeden niepozorny kamyk w bucie. Z prostej przyczyny – Bóg nakazał, by ludzie się rozmnażali i zaludniali jego ziemię, a Jebowi to się najwyżej ryba rozmroziła w lodówce i tyle było z jego egzystencji. Powoli już zaczynał sobie zdawać sprawę z tego, kto stoi za jego niepowodzeniami miłosnymi i nie był to uroczy starzec miotący błyskawicami w innowierców i ich cielaka, a właśnie niepozorna kobieta, która wryła się w jego głowę tak bardzo, że nawet po latach czuł tutaj jej obecność. Co potem się przekładało na popisowe ucieczki sprzed ołtarza, bo co z tego, że zakochiwał się bardzo szybko (jak i teraz), skoro po pewnym czasie z balonika oczekiwań uchodziło powietrze i okazywało się, że jego wybranka jest tak samo ludzka jak wszystkie inne, więc raczej z nic tego nie będzie.
I, co najważniejsze, nie jest Jordan Pollard.
- Jak na siedemnaście lat to jesteś całkiem do rzeczy – posłał jej komplement, który miał obrazować to, że docenia brak policji, brak wrzucania mu tarantuli do łóżka i wreszcie fakt, że całowała go tak jakby sobie na to zasłużył, a nie był pijanym w trzy dupy farmerem, którego nie chciał nawet na dłuższą metę żaden pies a co dopiero jakaś istota niższego gatunku w stylu kobiety. – I nie krzywdzę dziewczyn, chyba że same o to poproszą, ale wiesz, sado- maso to niekoniecznie moje klimaty. Potem się taka poobdziera w tym lateksie i zamiast seksu trzeba biegać po maść albo puder dziecięcy i robi się niezręcznie w aptece. Raz jedna się tak zupełnie zakleszczyła i myślałem, że będą mi ją obcęgami rozwierać. Czułem się jak podczas stosunku z maciorą, tak kwiczała… - i znowu plecie całkiem trzy po trzy i niedorzecznie, ale już tak ma, gdy wypije na tyle dużo, że włącza mu się tryb gawędziarza. Zawsze to lepsze niż napalony wujek na festynie z okazji zakończenia plonów, ale to grali jakieś kilka godzin temu. Obecnie był już na granicy wytrzeźwienia, więc dla kurażu pociągał sobie buteleczkę, czując, że zaczynają brnąć w naprawdę grząskie tematy. Takie, które u Ashwortha w przeszłości wywoływały furię, której zapewne dziewczyna nie chciała doświadczyć.
Nie zamierzał jej jednak przerazić. Młoda była i całkiem ładna, więc dzielił się nią swoją wiedzą, czując, że nadchodzi czas na egzystencjalne rozkminy, czy już zwariował czy jeszcze nie. Prawdopodobnie sąsiedzi homo, których wystrugał piękną trumnę z inicjałami mieliby na ten temat inne zdanie niż jego pastor, ale przecież geje rzadko znają się na czymkolwiek poza modą, więc uznał, że jest pełny władz umysłowych.
- Zostało mi jeszcze gdzieś z dwanaście, trzynaście lat? – zgaduje z uśmiechem, stukając palcami o parapet. – Koło pięćdziesiątki wariujemy – informuje ją głosem lektora filmów przyrodniczych, którzy śledzi obyczaje rodziny Ashworthów o wdzięcznym imieniu Jebbediah. Bo tak, i jego dziadek i ojciec nosili to zaszczytne miano i zapewne to właśnie ono zostało obdarzone klątwą, więc niewiele mu zostało na radość życia. A może właśnie wtedy będzie szczęśliwy, gdy będzie bez skrępowania onanizował się w środku dnia i nikt mu nie zwróci uwagi, bo UWAGA, WARIAT? Nie wiedział i wolałby o tym się nie przekonywać, ale to były na razie czysto akademickie rozważania. Z których wynikało jedynie tyle, że może i był pijany, może i trochę za bardzo lubił wódkę i łatwe dziewczyny, a jego język był absolutnie rynsztokowy to jeszcze, Bogu dzięki, nie przyszło mu oszaleć.
- Nie, absynt to takie zielone i widzisz po nim wróżki. Polecam, jeśli chcesz zapomnieć o smutku – wyjaśnia, zostawiając po macoszemu temat jego szaleństwa. Jeszcze do niego wrócą, jeśli Audrey dożyje czasów, gdy będzie wkładać sobie gacie na głowę i krzyczeć o tym, że Jeźdźcy Apokalipsy nadchodzą. Znając jednak jego przegięcie to pewnie u niego wariactwo objawi się różowymi ciuchami i kontem na Instagramie, na którym będzie lajkować ulubionych chłopców. Jeśli faktycznie miało tak się stać, to mogła już wziąć strzelbę i odstrzelić mu głowę.
A może teraz, gdy temat zszedł na jego Pollyannę? Sam nie wiedział, co było gorsze, ale nagle zapragnął przytulić się do Audrey, więc chętnie schował głowę w jej piersi (nie za duże, ale ujdą) i dał jej wygłosić monolog. Który wskazywał na to, że dziewczę to jest jeszcze idealistką i wierzy, że miłość wystarczy. Och, Jeb też taki był w latach dziewięćdziesiątych, gdy kochał i był kochany, a teraz pozostawała mu tylko głucha rozpacz, która faktycznie doprowadzała do tego, że czasami oglądał za często dno butelki od bimbru, wódki, wina czy czegokolwiek co dawało kopa na tyle, by nie myśleć o wyprowadzce do Melbourne.
W głębi serca przecież wiedział, że gdzie on wieśniak do bezczelnej i wygadanej prawniczki w Chanel lub innych ciuchach od pedałów. Nadawał się do niej jak wół do karety, więc wcale nie dziwił się, że koniec końców on wylądował w tej australijskiej dziurze, a ona realizowała swój sen o byciu Carrie Bradshaw (nie żeby był fanem tego serialu).
Z tym, że nie umiał tego wyrazić tak pięknie słowami jak ta pijana w sztok siedemnastolatka.
Wzdycha, nadal z głową nisko w jej piersiach. Dawno do nikogo nie tulił się w ten sposób, więc w ogóle to były jakieś dzikie standardy.
- Z tym, że ja próbowałem, mała. Nawet chciałem się ożenić… kilka razy – tak to jest, gdy traci się rachubę odnośnie własnego ożenku. – I zawsze czułem, że zrywam w ten sposób z nią na dobre i jak w tych filmach historycznych dzieli nas mur, które już żadne nie przekroczy. A zwykle sobie myślę, że ona kiedyś wróci tutaj, na farmę. Zjawi się znienacka i znowu będzie po staremu. Ja, ona i Arizona – tak, lama na pewno tęskniła za swoją ludzką mamą, choć nie zwierzała mu się tak jak on zwierzał się Audrey.
Którą nawet polubił, bo inaczej przecież nie wyrywałby serca i nie dawałby go jej do ręki.
Podnosi wreszcie głowę i patrzy na nią jasnymi oczami. Z bliska wyglądał jak amorek, pijany w trzy dupy, ale zawsze.
- Jakbyś była starsza, to bym uderzał do ciebie – wyznaje z błogim uśmiechem człowieka, który teraz powinien zasnąć.
W końcu miała o nim tyle informacji, że następnym krokiem faktycznie powinno być morderstwo i pochowanie jej gdzieś w zacienionym zakątku na farmie.

Audrey Bree Clark
Laurent Buchinsky :hell:
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Delikatny rumieniec przyozdobił jasne lico panny Clark, gdy specyficzny komplement doleciał do jej uszu. Nie spodziewała się miłych słów ze strony kogoś, komu niespodziewanie wpakowała się nie tylko do domu ale i do łóżka, w dodatku będąc pod wpływem alkoholu. I z każdą minutą coraz bardziej przekonywała się, że sąsiad wcale nie był taki zły, jakim go malowali.
- Dzięki. To miłe. - Odpowiedziała, delikatnie szturchając go ramieniem w jego ramię, w zupełnie przyjacielskim geście, tylko po to by chwilę później niemal zbierać szczękę z podłogi, pod wpływem kolejnych wyznań jakie wybrzmiewały dzisiejszej nocy. Nie spodziewała się podobnych historii, kolejnych wyznań z niezwykle... Rozrywkowego życia sąsiada, których zapewne nigdy nie powinna była usłyszeć.
- Whoa... Mam w tym momencie miliard pytań na które chciałabym usłyszeć odpowiedź, ale jednocześnie chyba nie chce słyszeć odpowiedzi na nie. - Przyznała przypominając sobie, aby przymknąć rozchylone w zdziwieniu wargi. W jej głosie brakowało jednak potępienia bądź innych, temu podobnych emocji - kryło się w nim jedynie zdziwienie, wymieszane z niedowierzaniem oraz zwykłą ciekawością. Panna Clark do tej pory nie miała okazji doznać takich rozrywek, powiązanych z bliskością drugiej osoby. I wiele w tej kwestii pozostawało dla niej zwyczajnie nieodkrytą jeszcze tajemnicą.
Brązowe spojrzenie utkwiło w buzi pana Ashworth, uważnie się mu przyglądając... Zupełnie jakby chciała wypatrzeć, czy wspomniane, rodzinne szaleństwo czai się gdzieś w niebieskich tęczówkach oraz całkiem przystojnych rysach twarzy. Nie, nie wyglądał na kogoś, kto mógłby niedługo zostać zamkniętym w pokoju pozbawionym jakichkolwiek klamek... Przynajmniej w ocenie umysłu, którego percepcja mocno była zaburzona przez procenty szalejące w krwioobiegu.
- Jak cię kiedyś zamkną w wariatkowie, przemycę ci jakąś flaszkę w bukiecie kwiatków. - Odpowiedziała z uśmiechem na ustach, nie wiedząc w jaki inny sposób pocieszyć go podczas podobnych wyznań. Nie sądziła, aby jej jakże profesjonalna ocena była w stanie podnieść mężczyznę na duchu bądź odsunąć silne przekonanie rodzinnego wariactwa. Rodzina Audrey nie nosiła na sobie podobnego brzemienia, w większości przypadków nosząc opinię porządnych oraz całkiem sympatycznych... Z wyjątkiem dziadka Vinceta, który pochłonięty biznesami był w stanie przerazić nie jednego, jeśli tylko ten jeden stał na drodze do zawiązania kolejnego kontraktu dla jego firmy.
- Och... To nie miałam okazji tego spróbować... - Odpowiedziała, wyginając usta w podkówkę. Wizja zobaczenia ulubionych postaci z dziecięcych bajek w tym właśnie momencie, gdy upojenie trwało w najlepsze, wydawała jej się całkiem przyjemną. A jeśli przy okazji zabrałyby od niej widmo smutku z dnia jutrzejszego, gdy przyjdzie jej po raz pierwszy doświadczać uroków kaca.
Smukłe palce niemal bezwiednie wplotły się w męskie włosy gdy tylko ten oparł o nią swoją głowę, by sunąć po nich w kojącym geście. Nie potrafiła wyobrazić sobie, jak musiał czuć się, gdy osoba którą kochał w tak paskudny sposób go krzywdziła. I Audrey wychodziła z założenia, że za podobne przewinienia również winno się karać jakimiś karami. Jakimi? Tego już nie wiedziała, poczucie niesprawiedliwości nadal jednak buszowało gdzieś w jej żyłach. Uważnie wsłuchiwała się w jego słowa, by finalnie wydać na świat ciche westchnienie i kolejny raz przesunąć palcami po męskiej czuprynie.
- Ale wiesz, że nie wróci? I że to ona pierwsza wybudowała między Wami mur, jedynie czasem przechodząc na jego drugą stronę? - Spytała ostrożnie, nie odsuwając się ni cala od swojego sąsiada, poruszona opowiedzianą jej opowieścią. - A tak po za tym, próbowałeś którąś dokładnie poznać? - Dodała, jakby nagła myśl ją olśniła. Nie próbowała jednak niczego mu zarzucać, tony jej głosu pozbawione były osądu, pełne były jednak współczucia kierowanego względem cierpiącego mężczyzny. Brązowe oczęta wlepiły się w jego buzię, gdy ten tylko odsunął głowę od jej piersi, krzyżując się ze spojrzeniem jasnych oczu.
- Och... - Wyrwało się z jej ust w geście zwykłego zaskoczenia podobnym, niezwykle schlebiającym jej wyzwaniem... Które zapewne wzbudziłoby niepokój, gdyby była w pełni trzeźwa. - Jak będę starsza... - Zaczęła, a przecież ta kolej rzeczy miała prędzej czy później nastąpić. - Możesz zaprosić mnie na kawę. Istnieje spora szansa, że nie odmówię. - Wyjście na kawę nie jest wszak niczym zobowiązującym, a panna Clark zapewne nie odmówiłaby na podobne zaproszenie, uznając Jebbediaha Ashwortha jako niezwykle ciekawe towarzystwo do rozmów. - Chyba czas już spać... - Wyznała, przykrywając dłonią pełne usta gdy wyrwało się z nich przeciągłe ziewnięcie. Dziewczę nachyliło się w kierunku mężczyzny, by musnąć ustami jego czoło. A po tym zsunęła się z parapetu, by lekkim krokiem wrócić w kierunku łóżka i odrobinę niezgrabnie wdrapać się pod szorstką kołdrę. - Idziesz gdzieś czy zostajesz? - Spytała, nie pewna czy mogła iść spać, czy raczej powinna zrobić miejsce i jemu, oddając niewielki skrawek kołdry.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Nikt chyba nie spodziewał się, że to spotkanie przeobrazi się w takie nocne Australijczyków rozmowy, ale nie miał nic przeciwko temu. Po pierwsze, to nie była jakaś jęcząca sąsiadka, lat osiemdziesiąt, która opowiadała mu o tym, że nie może się wypróżnić od kilku dni i przez to jej życie erotyczne (wcale się nie dziwił), a młoda i śliczna dziewczyna, której towarzystwo samo w sobie było nobilitacją. Po drugie, mimo całego zamieszania z poszukiwaniem idealnej wybranki i odrzucaniem jej na starcie, Jebbediah Ashworth był człowiekiem niezwykle samotnym. Może to przez Jordan, która skutecznie odgrodziła od życia, a może to przekleństwo ciągnęło się za nim jak smród po gaciach (to akurat jego określenie!) i sprawiło, że żył z etykietką człowieka niezwykle szalonego. Gdyby przestał robić trumny dla sąsiadów o sprzecznej z jego religią orientacją, to może ludzie popatrzyliby na niego przychylniejszym okiem, ale wówczas nie byłby sobą.
Musiał więc przejść na kompromis i stwierdzić, że halo, dobrze zasłużyć na życie wieczne, a sąsiedzi niech się (kulturalnie rzecz ujmując) wypchają. Szkoda, że to kończyło się tak, że musiał czekać na takie okazje, by wylewać gorzkie żale przed panienką u progu dojrzałości. Po dzisiejszym spotkaniu zapewne stwierdzi, że miłość to jakaś katorga, podobna do spędzenia długich godzin w szkolnej kozie.
Brawo, Jebbediah, to prawdziwe błogosławieństwo Boże spotkać na swojej drodze ciebie.
Dlatego spojrzał nią zaskoczony, gdy mu podziękowała. To on chyba powinien jej za to, że wysłuchała nawet jego pijackich wspomnień, które nigdy nie powinny dolecieć do takich niewinnych uszu panienki Audrey, ale bądźmy szczerzy, rzadko się na tyle kontrolował, by nie pleść trzy po trzy.
Może z jednego całkiem kluczowego powodu – naprawdę jego głos brzmiał jak roztopiony karmel, nieco szorstki i chropowaty w wyrazie, dzięki czemu rzadko słuchano tego, co on właściwie ma do powiedzenia. Najczęściej wszyscy skupiali na jego brzmieniu. Mógł rozważyć spokojnie karierę w jakimś dobrym radiu, gdzie budziłby słuchaczy Słowem Bożym.
Już to widział w zasięgu swoich dłoni, co świadczyło o tym, że musiał być nieźle nawalony.
- Nie pytaj. Jesteś zdecydowanie za młoda na takie rozmowy – zastrzegł jednak przytomnie, gryząc się boleśnie w język, bo wiele rzeczy chciałby jej pokazać, a niekoniecznie opowiadać, ale on naprawdę nie chciał skończyć z kulą w sercu, bo przeczuwał, że właśnie taka vendetta czekałaby na niego ze strony jej rodziców. Dlatego całkiem świadomie krygował się, pozwalając jednak swojemu ciału tulić się bezkarnie do tego zjawiska, które samo wtargnęło do jego domostwa i przyniosło takie pokłady światła, że musiał być zachwycony. On, człowiek żyjący w wiekach ciemnych i średnich, przekonany, że kobieta po cudzołóstwie powinna założyć włosienicę i ruszyć na wieczną pielgrzymkę. Najlepiej pieszo do Rzymu, żeby z pół roku nie wracała i nie zawracała mu głowy. Stare próchna – w sensie matrony po czterdziestce – tolerował tylko z odległości kilku tysięcy mil, więc przyszłe pielęgniarki na oddziale psychiatrycznym będą mieli z nim krzyż pański.
- Dorzuć jeszcze papierosy i jakieś świerszczyki – polecił więc od razu zapobiegawczo, wyobrażając sobie, że przestanie to wszystko pamiętać i pogrąży się w ogromnej pustce. Aż zrobiło mu się zimno, dobrze, że to dziewczę było przy nim. Naprawdę był bardzo samotny. – Wpadnij kiedyś jeszcze na absynt – dodał z uśmiechem, widząc, że i ona również wygina usta w podkówkę. Jeśli byłaby tylko nieco starsza, to pocałowałby ją i znalazłby sposób na to, by się rozpogodziła, ale chwilowo była za młoda i wstawiona.
Inaczej pewnie nie zwierzałby się jej z Jordan i z ich wielkiego romansu, który skończył się przed latami. – Ja to wszystko wiem, Audrey. Ja po prostu ją kocham – wyjaśnił prosto i bardzo prawdziwie, kręcąc głową, gdy zapytała, czy którąś poznał. Nie chciał tego, cały czas miał wrażenie, że zdradza swoją wymarzoną dziewczynę. Tą samą, która niegdyś broniła się w tym pokoju przed powrotem do patologicznego domu, a potem oświadczała mu, że zasługuje na więcej. Czasami czuł się jak całkiem popsuta zabawka, ten cały kowboj z Toy Story, którego ktoś odłożył na bok, bo znalazł kogoś nowego. Nigdy jednak nie dzielił się podobnymi przemyśleniami, pozostając niezwykle pogodnym człowiekiem, który zaprasza na randkę, a potem na oświadczyny kolejne pokolenia.
I na co to?
- Kawa w przyszłości brzmi nieźle, choć na pewno mnie zbywasz, dzieciaku – ale się rozpogodził się, gdy jej usta dotknęły jego czoła i pokręcił głową na jej propozycję. Tego jeszcze nie grali, by spał z jakąś dzierlatką bez ślubu. Seks, owszem, w różnych pozycjach i konfiguracjach, ale sen przysługiwał tylko umiłowanej żonie. – Pójdę się przespać na kanapę. Dobranoc – i zamknął niezdarnie skrzypiące drzwi, czując, że i tak musi rozłożyć się na podłodze pod własnymi drzwiami, bo rano jego stara urządziłaby pewne dziewczynie najgorszą pobudkę stulecia, wyzywając ją od kurew i innych ladacznic bądź Marii Magdalen, które zawracają głowę biednemu chłopcu.
I nie miało znaczenia, że ów chłopiec miał już czterdziestkę in spe, nadal był jej ukochanym chłopcem.

KONIEC!
Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
ODPOWIEDZ