16 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
małoda, ufna, łatwo...wierna, ale na swój sposób mądra. Poczuła już wolę bożą, więc jej największe życiowe marzenie na tą chwilę - dobrze wydać się za mąż i to jak najszybciej. Dobrze, znaczy z miłości. Całe życie szuka tatusia...
W drodze na farmę Ashworthów

Peggy Sue myślała o ostatnim kazaniu, które sączyło się przez natchnione usta Jebbediah Ashworth . Jaki to był życiowy człowiek i jak potrafił przekazywać swoją mądrość. Ile on znał cytatów z Biblii o sąsiadach. O tym, jak trzeba być wrażliwym i wyczulonym na ich działania. Na nieprawości, których się dopuszczają. Peggy Sue zastanawiała się co też ona wie o swoich sąsiadach, o tym jak sama mogłaby napominać tych, co idą nieprawą drogą. Jak naprzykład Clarkowie. Jak ci bezbożnicy mogli być tak nierozsądni i nazywać konia Demonem. To było przecież jawne bluźnierstwo i wzywanie samego szatana z całą armią jego zastępów. Aż się przeżegnała, bo ciarki przebiegły jej po plecach. I myślała o tym diable wcielonym Laurencie. Jak to on potrafił się ukrywać pod płaszczykiem pobożności i jakich niecnych zbrodni się dopuszczał. I wtedy przypomniała sobie te święte słowa, którymi Jebbediah brzmiał z ambonki: "
jak ręka sąsiada jest powodem do grzechu to odetnij mu tę rękę". Tą ręką Laurentego był jego piekielny ogar, a ona zastanawiała się skąd może taką siekierę pożyczyć, żeby temu ogarowi odrąbać łeb, co to przyczynił się do śmierci małej, kochanej i bezbronnej lamy natchnionego przez Boga Ashwortha.

Szła tak w zadumie, a w rękach miała koszyczek, w który napakowała znowu kilka zrabowanych podczas plądrowania spiżarki, smakołyków. Zamierzała zostawić je pod drzwiami Jeba i jak zwykle uciec, żeby jej nie dostrzegł. Dzisiaj miała bardzo dużo zajęć. Jednym z nich było przeczytanie pachnącej "nowością" książki zakupionej w antykwariacie. "Instrukcja Obsługi Małżeństwa". Zupełnie nie wiedziała, co może się w niej znaleźć i jakie cudowne porady miał dla świeżo upieczonych mężatek autor tego wybitnego dzieła, ale Peggy Sue było spieszno do przeczytania książki, bo musiała się jak najszybciej wydać za mąż i jeszcze pewnie zdobyć pozwolenie sądowne, bo w tym diabelskim kraju bezprawia, nie opierano się na naturalnym prawie żywcem wyjętym ze świętych ksiąg, tylko jakimiś kodeksami. Jako, że była na swój sposób mądra, wiedziała, że takie pozwolenie mieć musi. Wiedziała też, że musi wcześniej do ślubu przymusić zachęcić Jeba. Wiedziała też, że lubił uciekać sprzed ołtarzy, więc przeczytanie tej książki przed ślubem stawało się priorytetem.

Właśnie stawiała koszyczek na progu i już miała oddalić się na z góry objętą pozycję, gdy została przyłapana na tym podrzutku. Niepewnie odwróciła się w stronę Jeba, spaliła cegłę, wcisnęła jedną rękę do kieszeni ogrodniczek, a drugą mu pomachała szczerząc się idiotycznie, jak to tylko jest w stanie się wyszczerzyć przyłapana na niewłaściwym zachowaniu dziewczynka.

- Tak sobie myślałam, o pana słowach o sąsiadach i siekierach... i zastanawiałam się czy ma pan może siekierę do pożyczenia? - tak jej się jakoś głupio gadało. Na jego widok z mózgu miała galaretę, nawet nie sieczkę.
W sumie miała coś do odrąbania.
"Cytując Hamleta, akt piąty, scenę pierwszą, wers 425: NIE"

POSZUKIWANIA
Szukam rodzeństwa/ich małżonków/dzieci. Peggy Sue jest najmłodsza. Na farmie mieszka ze starszym bratem - ten powinnien być jeśli nie fanatycznie, to jednak bardzo religijny, przynajmniej pozornie. Reszta zupełnie może się odcinać od tej nawiedzonej gałęzi rodzinki. Nie musisz mieć tego przypałowego nazwiska.
powitalny kokos
anubis#9958
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Wiosna nastała i trzeba było zrobić porządki w domostwie. Wyplenić najgorszy rodzaj szkodnika, jaki ostatnio plądrował jego ziemie i zwał się Buchinsky. Właśnie zastanawiał się jak dyskretnie zatruć jego wodę w studni, ale tak, by zwierzęta nie padły. Jego chrześcijańskie miłosierdzie przecież nie przewidywało znęcania się nad niewinnymi istotami za grzechy ich właściciela, zwłaszcza że nienawidził marnotrawstwa, a był przekonany, że z tego całego psa mógł być jeszcze pożytek.
Jeszcze nie odkrył jaki, ale to była kwestia złego prowadzenia przez tego przeklętego Laurenta. Jeszcze dziś trząsł się z furii, gdy przypominał sobie, że nasłał na niego uroczą panienkę Audrey. Nie dość, że tchórz to jeszcze konfident!
Gdzie się podziali ci mężczyźni, którzy z odwagą prali się po pyskach w barach? Teraz najwyraźniej było w modzie chowanie się za maminą bądź dziewczyńską spódnicą. Racja, on również z chęcią ukryłby się pod sukienką tej dziewczyny, ale nie, gdy czekały go obowiązki. Na razie doszedł jedynie do wniosku, że musi podrzucić mu środki na rozwolnienie dla swoich owiec i jakimś cudem zamieszać w jego piwie, ale to wciąż były tylko czcze zabawy dzieci.
Potrzebował czegoś mocniejszego. Zemsty tak dotkliwej, że pójdzie mu w pięty. Arizona była warta każdej nocy w kryminale i obrzydliwego żarcia.
Właśnie o jedzeniu myślał, gdy nagle natknął się na jakiś koszyczek. Zanim jeszcze zdążył spojrzeć, kto je podrzuca, skierował wzrok do nieba.
- Dobra, teraz myślę o hojnie obdarzonej blondynce! Daj mi ją, Panie! – wreszcie jego modły zaczynały przybierać funkcję magiczną. O czymkolwiek pomyślał, spełniało się! Niemalże już czuł zapach perfum tego zjawiska na progu, ale gdy podniósł głowę, ujrzał jedynie… rude coś. Och, ta mała z farmy obok, ta, której rodzina dba o poprawne wychowanie dzieci.
Wprawdzie nie pochwalał może nieco bezpruderyjnych zabaw w Czerwonego Kapturka, ale musiał przyznać, że to było urocze.
Podrapał się po głowie i spojrzał na nią dłużej. A jeśli to zatrute? Jeśli ten cholerny sąsiad nasyła na niego jebanego konia trojańskiego w przebraniu uczennicy?! Zanim zdążył pomyśleć, koszyczek lądował za jego ogrodzeniem, a on jak gdyby nigdy nic uśmiechał się promiennie do dziecka, wyjmując kawałek trawy ze swojego zęba.
- Jestem uczulony na gluten – wyznał jej jakby w sekrecie, czując, że właśnie zmarnował dobre ciasto. Doprawdy trzeba zrobić coś z tym przygłupem, bo poza heblowaniem trumny i śmiałymi marzeniami o odśpiewaniu hymnu o zielonych pastwiskach nie posunął się ani trochę w działaniu. Nie było to do niego podobne, ale jakiś głosik (zwany w tej historii Jordan Pollard) podpowiadał mu, że nie może przesadzić.
Siekiera? Cóż to był za doskonały pomysł, niemal się pochylił, by pocałował dziewczynkę w czoło, ale rychło wczas przypomniał sobie, że już była taka co wrzeszczała w jego łóżku i nie skończyło się dobrze, więc tylko spojrzał na nią z góry.
- Nie mogę ci pożyczyć, masz takie delikatne rączki. Pokaleczysz się! Poza tym… kobieta, z siekierą?! – och, tak, bywał obrzydliwym seksistą i uważał, że miejsce dziewczyn jest w kuchni, ewentualnie w sypialni, ale aż tak zboczony nie był, żeby do gadżetów erotycznych dopisywać siekierę.
Może jednak pójdzie poszukać tego koszyczka?
- Czemu mi przynosisz jedzenie… i martwe wiewiórki? – zapytał jednak najpierw elokwentnie, bo zdał sobie sprawę, że to małe rude coś stoi za tymi osobliwymi prezentami.
A nie jego sąsiad. Któremu właśnie wysłał poleconym łajno końskie. Uroczo!

peggy sue hitchhiker
towarzyska meduza
enchante #8234
16 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
małoda, ufna, łatwo...wierna, ale na swój sposób mądra. Poczuła już wolę bożą, więc jej największe życiowe marzenie na tą chwilę - dobrze wydać się za mąż i to jak najszybciej. Dobrze, znaczy z miłości. Całe życie szuka tatusia...
- Dobra, teraz myślę o hojnie obdarzonej blondynce! Daj mi ją, Panie! – wreszcie jego modły zaczynały przybierać funkcję magiczną. O czymkolwiek pomyślał, spełniało się! Niemalże już czuł zapach perfum tego zjawiska na progu, ale gdy podniósł głowę, ujrzał jedynie…
Bóg zdawał się mieć wyszukane poczucie humoru, skoro zamiast cycatej blondyny podesłał Jebowi wypłowiałą i rozczochraną wiewiórę, która na dodatek musiała wypychać staniczek, żeby dało się spod koszulki dojrzeć wypukłość rozmiaru zielonej cytrynki.

Że też jej umysł jeszcze nie był tak zsynchronizowany z umysłem jej ukochanego. Nosiłaby teraz koszyczki z ciastem pudrowanym trutką na szczury, do tego podrzutka piekieł, który mieszkał w sąsiedztwie i Jebowi tak nerwy rozlregulowywał i stał na drodze ich niezmąconego niczym szczęścia. Teraz jednak miała większe na głowie zmartwienia – organizować czas tak, żeby jak najwięcej przypadkowych spotkań z ukochanym zaaranżować. Bo Jeb to był tak oddany Bogu i jego woli, że od ziemskich pokus stronił, a wiadomo. Młoda dziewczyna to dla dojrzałego, w sile wieku kawalera pokusa podwójna. Zwłaszcza taki chodzący ideał jak Hitchhakerówna, co to i wyczucie do dobrych partii miała i nosa do zaradnych mężczyzn. Jebbediah był nie dość, że zaradny, bogaty to jeszcze bogobojny i przystojny tak, że niektóre aniołki czerwieniały z zazdrości o urodę i elokwencję, której sam Bóg mu nie skąpił, gdy rozdawał talenty, aby ten szedł na świat i je mnożył i siebie wraz z nimi mnożył. Normalnie pomyślałaby, że lenia ma za skórą, (albo coś z nim zwyczajnie nie tak, że żadna go nie usidliła), bo już czterdziesta wiosna przekwitła, a Jeb bez dzieci i bez żadnej kobity u boku. Tylko, że to Peggy Sue była i sobie tak pod tym rdzawym dachem poukładała, że Jebbediah, w Bogu tak ufność położył, że na nią całe życie czekał. Musiała mu tylko kilka razy przed oczami przedefilować, żeby się skapnął, że to na nią całe swoje życie czekał. Trochę się pewnie nachodzi, bo jakkolwiek by nie był cudowny i wspaniały, to jednak facet, a faceci domyślni nie byli wcale. Trzeba im było kawę na ławę wyłożyć i to nie raz i nie dwa, a co najmniej trzy czy cztery.

- Na gluten? – powtórzyła tempo z miną nieco przygłupią, bo matka jej mówiła, że alergie, to wymówki ludzi, żeby dary boże marnować. Musiała się widocznie mylić, bo przecież ten wzór cnót wszelakich nie mógłby się oblekać w próżność dla własnego widzi-misię. Czekała ją przeto wyprawa do biblioteki, żeby zgłębić na czym ten gluten i uczulenie na niego ma polegać i jak do tego podejść.

Peggy Sue zauważyła, że reakcja na jej słowa z siekierą była mocno ograniczona. Podejrzliwie spojrzała na sąsiada. Jakby wiedziała, że celowo jej nie pocałował, posłałaby mu serię nienawistnych spojrzeń i wygłosiła kazaznie o… o tym, że trzeba okazywać czułość bliźnim, zwłaszcza jak podsuwają genialne pomysły i sami chcą się poświęcić, by je zrealizować.

Jeju, rozmawiał z nią. Rozmawiał z nią jak z dorosłą. Peggy Sue robiła do niego maślane oczka, że ze dwa tuziny pączków by na tym dało się wysmażyć. Uważnie rejestrowała każde słowo, dlatego najpierw była niepocieszona i ognik złości zagościł w jej źrenicach, dopiero potem rozpływając maślane spojrzenia. Kiedy zrozumiała, że to był wstęp do komplementów. Spojrzała aż na własne rączki. No, Jebbediah miał rację – były delikatne. To dzięki lanolinie i jej umiłowaniu do głaskania zwierzątek, nawet jeśli były to owce czy barany. Jezusku, malutki, jaki ten Jeb troskliwy. No aż jej się serduszko rozkleiło na miliony warstw, gdy tak się martwił o delikatność jej rączek, a raczej o to, że mogłaby ją stracić. Bo jakżeby potem miała łapskami pełnymi odcisków po rękojeści siekiery przeczesywać gąszcz jego bujnej czupryny? Na koniec, to niemal nie posikała się ze szczęścia. NAZWAŁ JĄ KOBIETĄ!!!! Miała ochotę aż skoczyć pod samo niebo, ale przyszłej pani Ashworthowej nie przystoiło się tak entuzjastycznie cieszyć, więc uśmiechnęła się półgębkiem.

Już jej się na język cisnęło, żeby mu odpowiedzieć, „Jebbediahu Ashworthcie, dlatego, że cię kocham.”, ale Peggy Sue głupia nie była. Wiedziała, że pewne oczywistości lepiej ubrać w niezbyt oczywiste słowa, które pokażą ją w nieco lepszym świetle, a i Jebowi, nie spodziewającemu się takiego wyznania oddadzą przysługę, bo dłużej zejdzie zanim dotrze do niego ich sens i drugie dno.
- Jest pan sam. Żyje pan bez kobiety, która by dbała o pana, to sobie pomyślałam, że po co ma pan w obcych domach dojadać co smakowitsze kąski, jak może pan mieć u siebie w domu ucztę jakich mało. – trochę się zawstydziła, bo w sumie jakby nie było – chwaliła teraz swojej kulinarne zdolności, których w pełni nie mógł docenić przez ten podstępny gluten.
- A wiewiórki, to tak przy okazji. Mają miękkie futerka, nie są pod ochroną – różne rzeczy mogła wynieść z domu, niemal niezauważone, ale skóry były liczone co do sztuki i by mogła nie poradzić sobie z gniewem brata. Przetrzepałby jej pupę za kradzież bez żadnej taryfy ulgowej. - I z kilkunastu, można sobie futro uszyć. – gwiazdkę z nieba by mu ściągnęła, gdyby tylko wiedziała jak.

- A co do tej siekiery. – nie dawała za wygraną, bo w sumie po to tu przyszła. - To ja jej naprawdę potrzebuję. – brzmiała jak desperatka. - Jak pan tak napełniony Duchem Świętym mówił o odrąbywaniu rąk sąsiadom, to sobie pomyślałam o tym całym najduchu, Buchinskym. – odchrząknęła - I jego piekielnym ogarze, co panu tą biedną lamę zniszczył, że to on jest tą ręką, którą należało by Buchinskyemu odciąć, żeby nie zbaczał ze ścieżki wyznaczonej mu przez Pana. – uważna była i nie bała się wyciągać własnych wniosków. Zatrzepotała rzęsami spoglądając na Jeba. Wyglądała cholernie niewinnie. Jak kot, który zbił cenny przedmiot i się nie poczuwał do winy.

Jebbediah Ashworth
"Cytując Hamleta, akt piąty, scenę pierwszą, wers 425: NIE"

POSZUKIWANIA
Szukam rodzeństwa/ich małżonków/dzieci. Peggy Sue jest najmłodsza. Na farmie mieszka ze starszym bratem - ten powinnien być jeśli nie fanatycznie, to jednak bardzo religijny, przynajmniej pozornie. Reszta zupełnie może się odcinać od tej nawiedzonej gałęzi rodzinki. Nie musisz mieć tego przypałowego nazwiska.
powitalny kokos
anubis#9958
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Trzeba jedno przyznać – myśli Jebbediaha rzeczywiście spoczęły na dziewczęciu tak szkaradnym, że mogłaby grać w kolejnej części Ani z Zielonego Wzgórza i dodatkowo musieliby ją charakteryzować, żeby wyglądała bardziej oględnie. Nigdy nie był entuzjastą rudowłosych kobiet, bo wierzył w staroświeckie przesądy, że to takie demony, które jak koty wysysają dusze, zresztą płaskie jak deska istotki rzadko przypadały mu do gustu. Był mężczyzną – bogobojnym, racja – ale wciąż tylko samcem tak podłym, że gdy widział kobietę, jego emocje skupiały się tylko w jednym ośrodku i na pewno nie była to duża owłosiona głowa, którą teraz przekrzywiał, zastanawiając się, po co mu to skaranie boskie. Był też jeszcze jeden aspekt, od którego włos jeżył mu się na całym ciele. Docierało do niego z wolna to, co niechętnie od siebie odsuwał, wierząc, że ktoś tak męski i przystojny – jak czytywał w periodyku chrześcijańskim – będzie wiecznie młody. To dziecko mogło być jego potomkiem. Dotarł do czasów tak odległych niegdyś, a dziś na wyciągnięcie ręki. Tych, w których musi przestać uganiać się za spódniczkami, bo jeszcze się okaże, że któraś z nich ma całkiem podobne rysy do niego.
W młodości bowiem nie był tak rozważny.
Oczywiście Ashworth wierzył święcie, że dużo można było mu zarzucić, ale z pewnością nie to, że spłodził takiego potworka, ale to trochę zmieniało perspektywę patrzenia na tę istotę. Nie mógł wszak traktować jej jak dorosłą, bo jeszcze spotka ją po pijaku i skończy z kolejną narzeczoną w mormońskim stylu. Nawet na trzeźwo myśl o zaślubieniu dziewicy i spłodzeniu z nią tuzina ślicznych – z brzydkiej matki są zawsze ładne młode, po zwierzętach wiedział – dzieciątek wydawała mu się abstrakcyjna, ale i kusząca, więc wolał brać ją na dystans. Wszak była nielegalna, a on może i kolekcjonował wyroki, ale jakoś nie widział się w roli pedofila, który musi odpowiadać przed sądem na równo z tymi bezbożnikami, którzy wkładają sobie ręce w spodnie przy ludziach. Tych należało ukamienować od razu. Do pederastów i ludzi, którzy wiecznie się spóźniają nie miał litości.
Za to do podarunków dziwnej treści miał, bo natychmiast pożałował, że porzucił koszyczek, zapewne pełny przysmaków i dobrego słowa. Dziwne, kobiety – nawet w wieku młodzieńczym – zawsze znajdowały sobie nieboraka i próbowały mu pomóc. Na tym koniu zjeździł pół Lorne, korzystając z dobroci kobiet tak zawzięcie, że potem im dawał pojeździć… Zaraz, zaraz, jednak jego myśli szły w bardzo złym kierunku, a on jak przystało na chrześcijanina przez te wspominki powinien rozważyć kastrację. Skoro jego przyjaciel był powodem grzechu… Powrócił więc do obserwowania dziewczynki i od razu ochota mu przeszła.
Może powinien jej zabierać na pierwsze randki w ramach przyzwoitki? To był całkiem dobry pomysł, powinien porozmawiać o tym z jej ojcem.
- Nie przynoś mi wiewiórek. Lubię żywe zwierzątka – zastrzegł, gdy już odłożył rewolucyjne pomysły do szufladki w jebowym archiwum i stwierdził, że wypadałoby z nią porozmawiać poważnie. Albo przynajmniej udawać, że to na serio, bo cisnął mu się uśmieszek na myśl o tym jakby mogła o niego zadbać. Z tym, że dziecko jeszcze średnio ogarniało, że facetowi nie są potrzebne futra do szczęścia, a Ashworth czuł, że musi jej mentorować, a nie sprowadzać na złą drogę.
- O Chryste Panie! – zakrzyknął więc, gdy zdał sobie sprawę, że jego płomienne kazanie miało dla niej konkretny podtekst i że oboje planują z zimną krwią morderstwo Laurenta. Z tym, że on tak, by w końcu wyszedł z kibla po sraczce tysiąclecia, a ta mała z siekierą w ręku. Pięknie, co on nawyprawiał?! Teraz wypadałoby to odkręcić, ale na chwilę zabrakło mu jakiegokolwiek pomysłu. Wreszcie złapał ją za chude ramiona i spojrzał głęboko w oczy.
- Posłuchaj, ty… - nie umiał przypomnieć sobie, czy to dziewczę ma jakieś imię – kochana istotko, nie możesz odrąbać ręki sąsiadowi. Nie dlatego, że nie zasłużył! – w końcu i sam Jebbediah by mu odjął obie i dla pewności nogi jeszcze. – Ale dlatego, że ty nie umiesz się posługiwać takim narzędziem i… nie chcesz trafić do piekła, prawda? Pan nasz nakazał nam nie zabijać, więc musisz powstrzymać swoje mordercze instynkty i czekać aż zjawi się Anioł Zemsty i pokaże temu zwyrodnialcowi co zrobił w Egipcie z synami pierworodnymi. Chcesz się ze mną pomodlić o jego nadejście? Wielka jest bowiem Chwała Boża! – znowu przemawiał jak natchniony prorok, czując, że musi odwieść ją od zbrodni doskonałej, bo inaczej jej ojciec oskalpuje go jak tę nieszczęsną wiewiórkę, która zwisała smętnie z ogrodzenia pewnego ranka.

peggy sue hitchhiker
towarzyska meduza
enchante #8234
16 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
małoda, ufna, łatwo...wierna, ale na swój sposób mądra. Poczuła już wolę bożą, więc jej największe życiowe marzenie na tą chwilę - dobrze wydać się za mąż i to jak najszybciej. Dobrze, znaczy z miłości. Całe życie szuka tatusia...
Ze specjalną muzyczną pocztówką dla:
Jebbediah Ashworth


Rude i szkaradne skaranie boskie nie miało pojęcia, że bogobojni tak samo jak i bezbożni dzielili te same same pokusy i zwracali uwagę na te same aspekty niewieściego wyglądu, chociaż akurat aż tak płaska nie była. Rozmiar cytrynki to nie deska. Poczułaby się dotknięta, gdyby się o tym dowiedziała. Jeszcze gotowa na dowód tego chwalić się tymi cytruskami.

Oczywiście, że był już czas, żeby tak bogobojny mężczyzna się ustatkował z równie bogobojną niewiastą. Tym bardziej, że Peggy Sue już była gotowa do zamążpójścia tak, że bardziej już nie będzie. Upatrzyła sobie Ashworha, a to przecież powszechnie było wiadomo, że kobieta wybiera sobie partnera, a nie odwrotnie. Dlatego też zaczęła się za nim uganiać. Skończyła szesnaście lat, a to był wiek na tyle dojrzały, że już mogła, a nawet powinna mieć plan na dalsze życie. I ona taki plan miała. W planach miała zostanie panią Ashworthową, rodzenie mu dzieci ślicznych jak Jeb i takich mądrych jak on, i takich pracowitych, i takich kochanych. Wizja przyszłości była klarowna. A skoro chciał mieć ich aż tuzin, to nie było co odkładać tego w czasie. Zapowiadało się co najmniej dwanaście pracowitych lat, a on coraz młodszy nie był.
Peggy Sue uśmiechnęła się niepewnie, nieco nieśmiało ale jednocześnie zachęcająco. Nad czymś się zastanawiał, coś kalkulował. Śledziła zmarszczki na jego czole, pod którym przemykały miliony myśli. Peggy Sue chciałaby poznać je wszystkie. Musiały być bardzo święte i mądre. A gdyby tylko miała taki radar wyłapujący ile razy na jej widok przeszła mu myśl o ślubie, to by się od razu zgodziła. Nawet nie musiałby się oświadczać tak klęcząc na kolanie. Pewnie i tak ciężko by mu się było po tym podnieść.

Wcale nie była nielegalna. Dobrze to sprawdziła. Nie tylko w świętych pismach, ale i w prawach Australii. A jakby matka się dowiedziała, że ten bogobojny człowiek ją chce, to od razu bez zbędnej zachęty pomogła by im załatwić wszelkie formalności, bo młodym na drodze do szczęścia nie wolno stać. W końcu Ashworth był poważany i w domu stawiany jej za przykład do naśladowania.

Jak przyniesie mu więcej koszyczków, to da jej pojeździć? Ale to tak przed ślubem nie wypada, raczej.

O tak, zdecydowanie powinien ją zabierać na pierwsze randki jako przyzwoitkę. Powiedziałaby mu do słuchu jaką sobie flądrę na tą randkę zabrał. Z kim i co robiła. Peggy Sue wiedziała dużo o tym, co działo się w okolicy. I widziała dużo, chociaż materacem nie była. Nawet wiedziała o tym, co wyprawiał z Audrey. Tą ostatnią to akurat mogłaby mu wybaczyć. Inne skutecznie na tych randkach by przegoniła. No i wiedziała, że nią to się ten Laurenty interesuje. Można by było kilka pieczeni przy tym ogniu upiec. Mieć zawsze złe oko na sąsiada, a z takiej Clarkówny nadal więcej wyciągnąć korzyści.

Peggy Sue, naprawdę głupia nie była. Wiadomka, że trzeba obce baby zniechęcać, a facet na boku i tak kogoś mieć musi. Lepiej niech sobie taką Audrey ma, niż ma się uganiać za jakimiś małolatami, albo za każdym razem inną mężatką czy wdową. To było raz, że nie chigieniczne, a dwa – łatwiej romans męża ukryć, gdy ma stała kochankę. Zawsze można się z nią zaprzyjaźnić. A taka swoja kochanka to i do dzieci dojrzy, i mężowi dogodzi i dopilnuje, żeby ziemniaki się nie przypaliły. A jak w alkowie źle będzie, to i podpowie to i owo, co zrobić, żeby zadowolić męża. Główka pod zardzewiałą czupryną pracowała.

- Dobrze. Nie będę przynosić wiewiórek. – chociaż tak sobie myślała, że jak mu zarzuci rudą kitą to od razu o niej pomyśli, a z tych wielu małych zwierzaczków mógłby sobie piękne futro na zimę uszyć. W kościele się nim chwalić. Moja piękna narzeczona mi sprezentowała. Ale skoro nie chciał wiewiórek nie pozostało jej nic innego jak zapytać.
- Takie zwierzątka jak lamy? – uśmiechnęła się. Będzie musiała rękawy zakasać i nieźle się wziąć do pracy, żeby na taką lamę uzbierać. Na wiewiórki polowało się łatwo. Lamę trzeba było już kupić, bo były numerowane, a dać się złapać na kradzieży to tak nie po chrześcijańsku.

Tak, zdecydowanie powinien się zastanowić co i komu mówi i jakie to może mieć konsekwencje. Powinien wiedzieć, że takie wpatrzone w niego jak w święty obrazek, dziecko taki prawie pełnoletni podlotek bardzo serio bierze sobie do serca wszystko, co przechodzi przez jego usta. Przez jego cenzurę. To było przecież jasne, że się w nim zadłużyła i to na maksa. Nawet jak jeszcze miał wcześniej w tej kwestii jakieś wątpliwości, to teraz powinien się ich wyzbyć. Teraz, kiedy odkrył jak najczystszą nienawiścią darzy jego wroga największego, Laurenta Buchinskyego.

Spojrzał jej głęboko w oczy, a pod nią ugięły się kolana. Nogi miała jak z waty. Zrobiła głupkowatą, rozanieloną minę. Sam Jeb w końcu na nią spoglądał. Usiana piegami twarz pokryła się dziewiczym rumieńcem. Ten rumieniec powędrował aż po koniuszki uszu. Peggy Sue była zachwycona i na pewno całą noc nie będzie spała odtwarzając w myślach ten moment w nieskończoność. To, że ją trzymał za ramiona. To, że patrzył w jej oczy i mówił do niej. Tylko, co on mówił?

Ach, tak. Mówił „kochana istotko”. Nazwał ją kochaną. Zatrzepotała rzęsami przymilnie.

Normalnie zaraz by mu powiedziała oburzona, że jak to ona nie umie? Ona nie potrafi? Wzięłaby tą siekierę i zaczęła rąbać co popadnie. Pewnie przy tym niemiłosiernie by się zmęczyła, ale pokazała by mu… tylko, że patrzył w jej oczy i to było przeurocze. Rozczulał ją, więc tylko mu przytakiwała otulona jego urokiem, jaki wokół roztaczał on i jego śliczne, błogosławione oczy.
- Nie chcę trafić do piekła.- powtórzyła. Głos też miała jakiś taki subtelnie słodki. Kiwała przy tym głową na nie, gdy wyrzekała się tego miejsca wiecznej kaźni i na tak, gdy chciał się z nią modlić. O tak, chciała żeby się z nią modlił. Umiała się modlić żarliwie. A ta propozycja była wręcz fenomenalna. Ashworth właśnie zyskał aureolę. Peggy Sue była wręcz wniebowzięta.
"Cytując Hamleta, akt piąty, scenę pierwszą, wers 425: NIE"

POSZUKIWANIA
Szukam rodzeństwa/ich małżonków/dzieci. Peggy Sue jest najmłodsza. Na farmie mieszka ze starszym bratem - ten powinnien być jeśli nie fanatycznie, to jednak bardzo religijny, przynajmniej pozornie. Reszta zupełnie może się odcinać od tej nawiedzonej gałęzi rodzinki. Nie musisz mieć tego przypałowego nazwiska.
powitalny kokos
anubis#9958
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Nie był złym człowiekiem. Oczywiście Jebbediah Ashworth uważał się za anioła i proroka, którego nie rozumieją we własnym kraju, ale tak obiektywnie, gdyby był jednym z tych cierpiących na kryzys dojrzałości mężczyzn to wziąłby to dziecko i wykorzystał. Widział przecież, że wlepia oczęta w niego, często widział taki wzrok u młodych krów, które mają się cielić i uważał, że to najpiękniejszy widok na świecie, ale postanowił nie dzielić się z nią tym odkryciem. Coś wiedział o kobietach, ba, uważał, że całkiem sporo i doświadczenie tylko to potwierdzało. Gdyby nie był takim ekspertem od płci przeciwnej to pewnie nie miałby tylu kobiet, które swojego czasu uganiały się za nim. Nie sądził przecież, że chodzi o jego ranczo, które może i było jednym z piękniejszych w okolicy, ale nadal było przeklęte. Nawet nie wziął pod uwagę swojego looku na przystojnego, ale niepokojącego ćpuna. To musiało wszak chodzić o coś innego. Był wręcz przekonany, że na tyle rozumiał kobiety, że same wpadały z chęcią w jego ramiona i jakoś łatwo wierzyły w wizję założenia odpowiedniej rodziny.
Z tym, że ona zawsze wymykała się mu z rąk jakby sam diabeł postanowił sobie zadrwić z jego planów matrymonialnych i zesłać mu na pokuszenie Jordan Pollard. Ta niemal współczesna Lilith była dla niego ucieleśnieniem każdego z koszmarów. Zamiast myśleć o rodzinie i dzieciach zastanawiał się bez końca, czy nie popełnił błędu, zostając tu w Lorne. Może i miał tu w s z y s t k o, a kaznodzieje przez lata byli zupełnie w jego guście (a w Melbourne są już pewnie jacyś pro gender idioci), ale i tak nie był zanadto szczęśliwy.
Może i taka była wola jego Pana i Stwórcy, a on z godnością i z procentami niósł ten krzyż na swoich barkach, ale Bóg mu świadkiem, czasami bywało naprawdę ciężko. Nie, nie trudno, ale właśnie CIĘŻKO, bo czuł ciężar samotności na swoich barkach. Widział wokół wręcz upojone szczęściem małżeńskim pary, a on ciągle występował sam. Już nie singiel, bo w tym wieku, już po chrystusowych latach to słowo wytarło się i pokryło wstydliwym określeniem stary kawaler. Jak tak dalej pójdzie, to o zgrozo, zostanie tym wujkiem z wąsami, który zawsze robi obciach. Nic więc dziwnego, że obawiał się przyszłości i był jednocześnie pewien, że niesie nic dobrego. Nie, gdy każda próba stanięcia na ślubnym kobiercu kończyła się spektakularną sceną prawie jego śmierci. Wierzył, że jest przeklęty i wraz z podobnymi zdarzeniami upewniał się, że tak, to prawda. Gdyby wszystko było w porządku, to przy ostatnim ślubie nie dostałby zawału. A ta głupia cizia, z którą wówczas brał ślub, nadal sądziła, że to jego wina i się miga od odpowiedzialności. Monitor od pracy serca też sobie tak przypiął, bo było zabawnie.
Czasami słysząc podobne dyrdymały wcale nie dziwił się, że nie znalazł sobie kobiety na stałe poza swoją matką. Owszem, ona była wśród tych kobiet najgorsza i bał się jej prawie tak bardzo jak wiecznego potępienia, ale przynajmniej umiała upiec ciasto i przyrządzić bimber, więc cóż, dla Jeba była ideałem kobiety. Może powinien to dziecko wysłać do niej na praktyki gospodarskie? Pytanie tylko, czy chciał sobie wychować idealną żonę czy może potrzebował zaadoptować to dziecko, tak spragnione ojca, że czepiające się najbardziej gorącego tatuśka w okolicy. Znaczy jego, ale przecież nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, prawda?
- Lam też nie przynoś – zastrzegł, z trudem powracając na rejony zwane konwencjonalną rozmową. Coraz częściej pogrążał się we własnych myślach i parę lat temu stwierdziłby, że to zapewne dlatego, że o mój Boże, wariuje jak jego prapradziadek, pradziadek, dziadek i ojciec (wszyscy o wdzięcznym imieniu Jebbediah), ale teraz wiedział, że głównie chodzi o to, że jest sam i usiłuje nie mówić do siebie, bo dopiero wszyscy pomyśleliby, że wariuje, a już miał dość tych współczujących spojrzeń.
- Mam dużo zwierzątek. Jeśli je lubisz – z powątpiewaniem spojrzał na martwą wiewiórkę, ale może tylko wydawało mu się, że to dziewczątko ma psychopatyczne ciągoty (oby!) – to możesz przychodzić tu i pomagać mi je karmić – tak, Jebbediah, daj tej dziewczynie palec, a zaraz upierdoli ci rękę. Nie sądził jednak, że ta propozycja jest czymś złym bądź niestosownym. Znał jej rodziców i nie zamierzał jej skrzywdzić. Nawet nie sądził, że poza luźnymi przemyśleniami o ślubie, dojdą do czegoś więcej niż klasyczna znajomość pod tytułem mógłbym być twoim ojcem, kochanie, więc postanowił iść w to w ciemno. Może tu znajomość kobiet zawiodła na całej linii, bo gdyby nie był tak potwornie ślepy, to dostrzegłby, że te wiewiórki to w imię prawdziwej miłości.
Wówczas nie straszyłby wybranki swojego serca ogniami piekielnymi, w których płoną grzesznicy, baptyści i lesbijki (akurat na to chętnie by popatrzył), a pewnie uciekałby z krzykiem, bo przecież nikt nie lubił wpatrzonej w niego stalkerki.
Był jednak boleśnie ślepy i wolał skupić się na tym co najważniejsze. To znaczy na fakcie, by delikatnie za łokieć wziąć ją do swojego domu i wskazać na piękny krzyż, przy którym spędzał godziny na kolanach. Zazwyczaj tylko wówczas był w tej pozycji, bo w sypialni klęczały inne niewiasty. Starał się o nich nie myśleć, ale mimo wszystko uciekał do tych fantazji.
- To powiedz mi, skarbie, który fragment z Pisma Świętego najbardziej lubisz? – to brzmiało ewidentnie jak bardzo skomplikowany i podchwytliwy test, ale Jebbediah naprawdę wierzył, że to świadczy o człowieku.

peggy sue hitchhiker
towarzyska meduza
enchante #8234
16 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
małoda, ufna, łatwo...wierna, ale na swój sposób mądra. Poczuła już wolę bożą, więc jej największe życiowe marzenie na tą chwilę - dobrze wydać się za mąż i to jak najszybciej. Dobrze, znaczy z miłości. Całe życie szuka tatusia...
Lepiej, że niektóre myśli zechciał zachować dla siebie. Peggy Sue i tak by pewnie nie zrozumiała, a gdyby zaczęła drążyć i dopytywać innych, mogłoby się okazać, że Ashworh nie jest żadnym pedofilem (którym zresztą – nie był, bo raz że już nie była dzieckiem, a dwa to ona mu się pakowała pod rękę, a dwa – ani się na jej widok nie ślinił jak co poniektórzy, ani w swojej świętojebliwości Peggy Sue nie dałaby się nikomu źle dotknąć. No dobrze, raz dała się pocałować tamtemu chłopcu, ale po tym całym stresie związanym „czy jestem w ciąży?” z całą pewnością drugi raz by nikomu nie pozwoliła ani na to samo, ani tym bardziej na więcej dopóki nie usłyszy w kościele „od teraz jesteście mężem i żoną” oraz „a teraz możesz pocałować pannę młoda”. Cokolwiek więc Jebbediahowi chodziło po głowie to tak, jak najbardziej, ale dopiero po ślubie i pod warunkiem, że Biblia tego nie zabrania. Peggy Sue się szanowała, a pisma znała wnikliwie. W końcu na tym grochu się naklęczała trochę.) a jakimś innym wykolejeńcem. Na szczęście nie musiała drążyć.

Mógł ją sobie wychować sam, ale już po ślubie, bo Peggy Sue było strasznie śpieszno do zamążpójścia. Może nawet znacznie bardziej do tej tajemniczej alkowy. Naczytała się, że tam dzieje się totalna magia i o niczym nie była w stanie w sumie myśleć. Wiadomo, że jej Pan – Jezus Chrystus nie pochwalał nieczystości, więc właśnie dlatego i przed strachem życia w tak ciężkim grzechu i z piętnem ladacznicy – Peggy Sue usilnie szukała sobie męża. Padło na Jebbediaha, bo to było hot ciacho w okolicy i każda młódka za nim szalała, więc musiał mieć w sobie to coś niezwykłego, co każdy szanujący się mężczyzna musiał w sobie mieć, by zaiskrzyło. W sumie chyba mu iskrzyło z co najmniej połową farmerskiej społeczności, ale iskrzyło i to iskrzenie przyciągało.


- Dobrze, nie będę. – była zgodna. Właściwie kamień spadł jej z serca, ale nie dała po sobie poznać, że odczuła ulgę. Zerknęła na niego nieco podejrzliwie. Czy wyskoczy z jakimś dziwacznym „jeśłi nie chcesz mojej zguby”, ale nic takiego nie miało miejsca.

Jakkolwiek miało by być z nim źle – Peggy Sue nie dawała wiary tym plotkom. Znaczy się, oczywiście wiedziała jak to z Jebbediahami w ich rodzinie było i jak to się kończyło, ale wierzyła też, że z bożą pomocą i własnym samozaparciem i zaangażowaniem wymarzą klątwę Jebbediaha z pamięci mieszkańców. Pozbędą się jej i będą ich czekać same szczęśliwe lata w zdrowiu i szczęściu. Na pomnażaniu łask i darów od Najwyższego, wychowywaniu potomstwa i wielu innych pożytecznych rzeczach.

Zdecydowanie wydawało mu się tylko, że miała takie ciągotki. Peggy Sue mogła być wścibska, zarozumiała, albo nawet głupio-mądra, ale absolutnie nie była psychopatyczna. Fanatyczna – jak najbardziej, ale to z psychopatią nie miało nic wspólnego. Nawet jeśli bywała podła czy okrutna, to w imię idei Boga, a nie dla własnej, chorej przyjemności. To była zasadnicza różnica… i od planowanych niegodziwości zawsze można ją było odwieźć, jeśli odpowiednio wplotło się w to uzasadnienie w odniesieniu do bożej woli czy boskiego planu Stwórcy.


- Naprawdę, mogę? – ożywiła się. To oznaczało więcej czasu spędzanego z Jebbediahem i przy okazji położenie paluchów na jego inwentarzu. Wiadomka – im bardziej zadbane zwierzęta, tym większe zyski.
Farma na której dorastała jako jedna z nielicznych w okolicy mogła pochwalić się rentownością. A gdzie można się było nauczyć właściwego zarządzania farmą, jeśli nie na takiej, która przynosi zyski? No właśnie.


Od razu stalkerki. Do stalkerki też jej było daleko. No dobrze, może intencja, z którą tu przyszła – odrąbanie (mniej lub bardziej metaforyczne) ręki Buchinskyego trochę trącało stalkerstwem, ale jakby była prawdziwą stalkerką po pierwsze usunęłaby Buchinskyego z pola Jebbediaha poza jego wiedzą, a po drugie – nie dało by się jej tak łatwo odwieźć od tego pomysłu. Ona naprawdę miała sumienie.

Jego dotyk ją zaskoczył. Tym bardziej dała się poprowadzić do jego domostwa. Przy okazji obejrzała sobie pobieżnie wszystkie mijane pomieszczenia szacując w głowie wartość zgromadzonego dobytku i weryfikując czy przypadkiem Jebbediah nie ma jakichś utajonych długów. Kobieta musiała mieć rozeznanie w takich sprawach.

Krzyż był w istocie piękny. Nie taki prosty, jak w jej domu. Ten był zachwycający i mogłaby godzinami się w niego wpatrywać rozważając o wszystkim tylko chyba nie o modlitwach, ale.. był cudowny. Dlatego bez słowa uklękła przed obliczem Najświętszego i zaczęła się zastanawiać co mogłaby zacytować z pamięci. Jej absolutnie ulubioną księgą była Pieśń nad Pieśniami, ale nawet Peggy Sue czytała ją z wypiekami na policzkach doszukując się soczystych podtekstów. Dlatego też nie wypadało pannie, na dodatek z dobrego domu cytować takich tekstów. Pomyślała przez chwilę o Księdze Mądrości, ale tam znowu za często padało imię diabła, a jednak lepiej było nie kusić losu, jak uważała. Wybrała więc coś pośredniego, między zbyt frywolnym tekstem, gdzie pewnie i tak zaczęłaby się przy Ashworthcie jąkać, a grzmieniem o wiecznym potępieniu i przytoczyła bez żenady (bo kontekst dotyczył teściowej, a nie męża) tekst, który pięknie by wybrzmiał jako przysięga. Oczywiście wśród społeczności, która tego kontekstu nie znała.
- «Nie nalegaj na mnie, abym opuściła ciebie i abym odeszła od ciebie, gdyż:
gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę,
gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam,
twój naród będzie moim narodem,
a twój Bóg będzie moim Bogiem.
Gdzie ty umrzesz, tam ja umrę
i tam będę pogrzebana.
Niech mi Pan to uczyni
i tamto dorzuci,
jeśli coś innego niż śmierć
oddzieli mnie od ciebie!» Amen.
– pięknie się przeżegnała i zapytała Jebbediaha o jego ulubiony fragment. I już oczami wyobraźni widziała jak razem się żarliwie modlą. Jej wizja szczęścia była taka prosta.

Jebbediah Ashworth
"Cytując Hamleta, akt piąty, scenę pierwszą, wers 425: NIE"

POSZUKIWANIA
Szukam rodzeństwa/ich małżonków/dzieci. Peggy Sue jest najmłodsza. Na farmie mieszka ze starszym bratem - ten powinnien być jeśli nie fanatycznie, to jednak bardzo religijny, przynajmniej pozornie. Reszta zupełnie może się odcinać od tej nawiedzonej gałęzi rodzinki. Nie musisz mieć tego przypałowego nazwiska.
powitalny kokos
anubis#9958
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Kiedyś jego świętej pamięci (choć przez mieszkańców nieco splugawiony przez chorobę psychiczną) tatuś tłumaczył mu, żeby zważał na słowa, bo te mogą być bronią bardziej śmiercionośną niż miecz. Jasne, na farmie na próżno było szukać takiego oręża, więc zapewne chodziło mu o sztachety (najlepiej z gwoździami), ale Jebbediah zawsze wątpił w te słowa. Może i jego staruszek był pastorem i raczył ludźmi długimi kazaniami, ale żadne z nich nie wychodziło natchnione. Raczej utarło się przekonanie, że do zboru to się idzie przespać, bo nikt tak nie usypia jak stary pastor. Może dlatego i zazwyczaj Ashoworth junior pieprzył trzy po trzy, mieląc ozorem bez końca. Jeszcze nic takiego nie działo się, by zamknąć mu buzię, więc wrodzona gadatliwość i osobowość gawędziarza sprawiała, że nawet podczas nabożeństw dawał się ponieść emocjom. Cieszył się na tyle renomą, że ludzie podczas jego modłów przynajmniej nie zasypiali. Może i niektórzy byli wkurzeni i grozili mu śmiercią – a podobno te lewaki takie tolerancyjne – ale żaden nie kładł bezwładnie głowy na ławce, więc czuł, że może to nawet zaliczyć w poczet sukcesów. Tak było przynajmniej do momentu, w którym przyszło mu zrozumieć, że ta mała ruda szelma jest zafascynowana jego propozycją odjęcia Laurentowi ręki, którą grzeszy.
Nie, żeby sam nie miał podobnych fantazji, bo ten potworny człowiek z bestią zamiast psa zasłużył już nie tylko na widły, sztachetę bądź bluźnierczy język, ale na śmierć. Z tym, że nadal Jeb mimo wszystko pozostawał zdrowy na umyśle i wiedział, że australijskie prawo nie sprzyja jego pobożnym życzeniom, a tylko wyjątkowy tchórz i mężczyzna bez honoru oddawałby tak ważną sprawę w ręce skromnego, niewinnego i w gruncie rzeczy poczciwego dziecka. Tak widział Peggy, choć te rude włosy mogłyby go wręcz zacząć straszyć w snach. Nie w tych erotycznych i dobrych, ale takich, w których człowiek zagląda na strych i nagle widzi przerażającą dziewczynkę, która odmierza czas do zera, a potem rzuca się na niego z kłami. Zdecydowanie powinien darować sobie oglądanie Zmierzchu z panną Audrey, skoro potem miał takie skojarzenia. Było również za późno, by dostrzec, że zaprosił to stworzenie do swojego domu. Wszędzie trąbili, by uważać z wampirami i nie proponować im gościny, a on to zrobił. Mógł już więc zacząć się modlić, by pierwsze wrażenie okazało się słuszne i że to dziecko sąsiadów było tylko naiwnym i dobrym dziewczątkiem, a nie żadną potworną istotą.
- Wszyscy u was są rudzi? – a może matka nie była taka święta, na jaką się kreowała. Różne dziwy zdarzały się na ziemskim padole, a Jebbediah wolał tę opcję niż świadomość, że tak dobrzy i pobożni sąsiedzi zostali w tak okrutny sposób ukarani przez Boga. Spostrzegł jednakże, że dziewczynka nie obawia się krzyża świętego, więc nie mogła być jakąś paranormalną istotą. To po prostu była zwykła nastolatka, która najwyraźniej miała jakąś słabość do niego. Podejrzewał to wcześniej – wszak wystarczyło na niego spojrzeć – ale teraz nabrał już całkiem słusznych podejrzeń, więc uśmiechnął się dobrotliwie jak wujek na weselu i poklepał ją po główce. Modliła się żarliwie, oj, jak on chciał, by więcej takich młodych wykazywało się tak wielkim entuzjazmem! Jego poprzednie narzeczone były raczej wątpiące i zawsze pokładał ufność w Bogu, że prędzej czy później nawróci je na właściwą ścieżkę. A może po prostu – i to bardziej prawdopodobne (!) – był tak zaślepiony ich urodą, że wmawiał sobie, że wspólnota poglądów nie jest ważna. Zazwyczaj jednak w drodze do ołtarza zaczynał zdawać sobie sprawę, że na samym seksie nie ujadą (panna młoda dosłownie) i postanawiał wycofać się z tego układu rakiem. Robił to dla dobra własnej duszy, oczywiście. Nie mógł być zbawiony, jeśli nie wychowałby dzieci w silnej wierze.
Tak sobie ładnie, pokrętnie i całkowicie nieprawdziwie tłumaczył, wysłuchując modlitwy Peggy z teściową w tle. Był zaskoczony, był pewien, że dziewczę mu wyskoczy z jakimś modernistycznym Pawłem z Tarsu, którego List do Koryntian był ulubionym motywem każdej szanującej się panny na wydaniu. Jeszcze by przeczytali podczas ślubu i mogła patrzeć na wybranka z wyrazem całkowitego oddania w oczach. Aż go mdliło na wspomnienie faktu, że sam raz uległ tej modzie i skończył podczas nabożeństwa z tekstem o miłości.
Tak cudownej, że aż zbierającej na wymioty.
- Lubię fragment o Sodomie i o zamienieniu żony Lota w słup soli. To było takie epickie! – właśnie tak powiedział, zacierając ręce. Powinien jej zaproponować coś do picia, przeprosić za zniszczenie ciasta? – Może masz ochotę na sok? – ruszył do kuchni, nalewając jej i sobie, z tym dla siebie dodał coś ekstra w postaci przezroczystego płynu. Jak się bardzo skupi, to nawet nie pomyli szklanek. – A co właściwie robisz? Uczysz się jeszcze? Jakie masz plany? – zwykłe pytania człowieka, który musi jakoś odwieść dziewczątko od użycia siekiery na sąsiada.
Dzień jak co dzień, prawda, Jebbediah?

peggy sue hitchhiker
towarzyska meduza
enchante #8234
ODPOWIEDZ