Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Koniec liceum był momentem, który wielu ludzi uważało za przełomowy. Pożegnanie się z dzieciństwem oraz opieką rodziców, by wkroczyć w wielki, okrutny oraz tajemniczy świat dorosłości. Audrey Bree Clark posiadała z tego tytułu mieszane uczucia, będące dziwną hybrydą zadowolenia z uzyskanych wyników oraz obaw dotyczących przyszłości. Droga, którą chciała podążyć wiązała się z odpowiedzialnością oraz ogromną ilością wiedzy, jaką musiała przyswoić, a wątpliwości ciągle podsycały negatywne myśli. I właśnie teraz, gdy od ukończenia szkoły dzieliło ją ledwie kilka tygodni, objawy nasilały się spędzając sen z dziewczęcych powiek i skutkując chronicznym niewyspaniem. Panienka Clark próbowała wszystkiego - od olejków eterycznych, przez tabletki aż po sztuki medytacyjne, w niczym jednak nie odnajdując ukojenia. A skoro konwencjonalne metody nie przynosiły skutku, należało podjąć się leczenia eksperymentalnego, jakie zaproponowała jej przyjaciółka z tej samej klasy.
Data eksperymentu przypadła na upalne, piątkowe popołudnie pięknego, majowego dnia. Młodziutka Audrey opuściła rodzinną farmę pod pretekstem długiej nauki do egzaminów końcowych, lecz zamiast u koleżanki skończyła na plaży, w towarzystwie ogniska, rówieśników, gitary oraz nielegalnie zakupionego alkoholu przez dwóch śmiałków. Testowanie procentowego leczenia bezsenności połączone z popełnianiem kolejnych błędów młodości zakończyło się kilkanaście minut po godzinie trzeciej, gdy zmiękczona alkoholem młoda panna przekroczyła próg rodzinnej farmy. Pozostała jedynie ostatnia prosta dzieląca dziewczynę od wygodnej poduszki oraz upragnionego odpoczynku. Świat zdawał się tańczyć przed jej oczami, gdy z uśmiechem wyrysowanym na malinowych wargach oraz resztką słodziutkiego wina w zielonej butelce ruszyła pewnym, acz chwiejnym krokiem ruszyć w kierunku drzwi wejściowych.
Lewa, prawa, lewa, prawa, lewa…
Trzy kroki do przodu, jeden krok w tył, skrupulatnie poruszała się do środku, skupiając brązowe oczęta na bliżej nieokreślonym celu podróży, gdy senność przyjemnie osiadała na dziewczęcych powiekach, jednocześnie utrudniając wędrówkę. Ciche westchnienie wyrwało się z dziewczęcych ust, gdy pod drzwiami pociągnęła łyk słodziutkiego wina, chcąc dodać sobie odwagi przed przekroczeniem progu domu. Panna Clark doskonale wiedziała, że jeśli zbudzi swoich rodziców wieczorna wycieczka z pewnością zakończy się dla niej niezwykle niepomyślnie, to też dziarsko podjęła decyzję o przenocowaniu w pokoju gościnnym, znajdującym się najdalej od sypialni rodziców, jak tylko się dało… A przynajmniej takie miała wrażenie, zamroczony alkoholem umysł nie działał w pełni sprawnie.
- Cholera jasna… - Wyrwało się szeptem z jej ust, gdy biodrem uderzyła o jedną z komód podczas odważnej próby pozbycia się zawiązanych adidasów. Kto to wymyślił?! Nie wiedziała, szybko jednak uznała, iż zdjęcie jednego buta jest wystarczającym zwycięstwem o tej godzinie. Ostrożnie przystawiła butelkę do ust, by pociągnąć z niego niewielki łyk, mający pełnić rolę paliwa na dalszą część drogi. A ta była całkiem prosta - odbicie od komody, trzy kroki na północny wschód, by lotem koszącym prawie przewracając niewielki stoliczek, skręcić drastycznie na zachód. Ostatnie cztery kroki były wyzwaniem największym, które panna Clark pokonała resztkami sił, po drodze zrzucając bluzę, pozostając w samej letniej sukience. Przeciągłe ziewnięcie uciekło z jej ust, gdy odstawiała wino na nocną szafkę, aby zwyczajnie opaść na miękki materac. Zmęczenie wyssało z dziewczęcia całe siły, a alkohol sprawiał, że słynny helikopter rozpoczął w jej głowie lot, wywracający żołądek na drugą stronę. Audrey Bree Clark zawinęła się niedbale w kołdrę przekręcając się na drugi bok, w pierwszej chwili nie zauważając w swoim otoczeniu niczego dziwnego. Łóżko zdawało się stać w podobnym miejscu, a brak zapalonego światła jedynie utwierdzał ją w przekonaniu, iż znajduje się dokładnie tam, gdzie znajdować się powinna.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Dobry chrześcijanin – a takim Jebbediah był bez dwóch zdań – nie powinien wlewać w siebie tyle alkoholu. Ilościowo bowiem dzisiejszego wieczoru było tyle, że jeśli byłby samochodem, a bourbon jest paliwem to… mógłby uchodzić za pokaźną cysternę. Z tym, że Ashworth jak przystało na człowieka światłego i wykształconego w dziedzinie Opatrzności Bożej wymyślił sobie całkiem cwanie, że jeśli wcześnie wieczorem ulula się Bozię do snu (przecież nawet Jezus musi robić aaa) to nie będzie on patrzył, ile się wypiło. Sposób też prawdopodobnie wziął od muzułmanów, ale jako że Jeb na inne religie był tak otwarty jak Polanski na wstrzemięźliwość seksualną, to musiał usłyszeć to zapewne od swojej idolki – Kourtney Kardashian. W każdym razie odkąd spłynęła na niego ta mądrość to postanowił robić tak, by wraz ze zmierzchem oddawać się pijackim zabawom i rozpustnym orgiom, a potem o poranku dzielnie maszerować do zboru, by obudzić się swojego Pana i Zbawcę.
I opowiedzieć mu jak w ciągu dnia jest dobrym chrześcijaninem i nie spożywa trunków wyskokowych.
Zaś tej nocy… Niewiele pamiętał z tego co się działo od momentu wychylenia ostatniego piwa z wkładką w Shadow. Rzadko tam zaglądał, bo już potracił fortunę na pracujące tam striptizerki i ekstra szampan za grubą bańkę, ale dziś była wyjątkowa okazja.
Właściwie to nawet dwie – rocznica śmierci jego staruszka i rocznica śmierci jego dziadka, więc trzeba było uhonorować dwóch wariatów w sposób w jaki żyli. Dupcząc się ile wlezie i pamiętając, żeby na koniec założyć majtki. Cel został spełniony w męskiej toalecie klubu, a sam Jebbediah powrócił do domu o własnych siłach (powiedzmy, z pomocą kolegów), po czym z uśmiechem na ustach zasnął jak nowonarodzone dziecię.
Wystarczyło dać mu possać pierś kobiecą.
Właśnie takie myśli – mało święte i poprawne – krążyły wraz z helikopterem po jego umęczonej głowie, gdy się już obudził i rozważał powoli pójście po wodę. Nie był to krok łatwy, mógł go porównać jedynie ze zrobieniem pierwszego kroku na księżycu, więc wahał się długo i obliczał własne szanse na powodzenie.
I już miał to zrobić, gdy poczuł, że coś tu nie gra. Łóżko wprawdzie jego, ale leżał bez kołdry i czuł zapach czyjegoś ciała.
O mój Boże, czy on kogoś zabił?! Zerwał się jak oparzony i dostrzegł, że jest misiem. Tym z bajki o trzech niedźwiadkach. On był tym, który w łóżku znajduje dziewczynkę. O kurwa, jaka ta bajka była zboczona. Nigdy tak o tym nie myślał, ale obecnie aż go otrzepało, a potem z niepokojem powrócił do swojego znaleziska. Które oddychało, więc żyło, mógł sobie aż przyklasnąć z radości i odśpiewać hymn pochwalny.
Bo najwyraźniej Bozia doceniła jego starania i oto zesłała mu nagrodę w postaci dziewczyny do łóżka. Takiej instant, zupełnie jak danie w mikrofalówce – wystarczyło ją tylko podgrzać i voila!
Zamiast jednak wziąć się za obrabianie tego gorącego dania, rzucił się na kolana.
- Boże, jaki ty wielki jesteś! Jak potężna jest Twoja Łaska, teraz i na wieki wieków, amen! – tak, jest pijany nadal i zamiast wsunąć się delikatnie do łóżka niewiasty i z nią legnąć, praktycznie… przygniata ją swoim ciałem.
I wtedy docierają do niego dwie smutne wiadomości.
Po pierwsze, takie cuda zdarzają się tylko u Sparksa i jak gra Gosling, a po drugie… ona jest za młoda.
O całe lata świetlne za młoda.
- O CHRYSTE PANIE I NAJŚWIĘTSZA PANIENKO! KURWA JA PIERDOLĘ JEGO MAĆ - tego nie musiał dodawać, ale kiedy ona otwiera oczy, traci nad sobą panowanie.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Zdradziecka moc alkoholu, zwłaszcza tego spożywanego w niezwykle sporych ilościach, do dnia dzisiejszego była szerzej nieznana młodej panience Clark. Jak na przykładną uczennicę oraz dobrą córeczkę tatusia dbającą o dobre stopnie oraz wracanie o wyznaczonej przez rodziciela godzinie. Nie zwykła sprzedawać rodzinie niewielkich kłamstewek, które zapewniłyby jej kilka godzin słodkiej wolności oraz młodzieńczych szaleństw. W życiu każdej młodej osoby musi jednak przyjść ten pierwszy raz - pierwsze kłamstwo, pierwsze błędy oraz pierwszy alkohol. Dla Audrey Bree Clark dzień pierwszych razów nadszedł dziś, zakończony wywołanym alkoholowym upojeniem, mocnym snem oraz długotrwałym przemęczeniem organizmu. Zapewne dlatego, gdy jej przypadkowy towarzysz wychwalał Najwyższego, panienka Clark jednie przekręciła się na drugi bok, z lubością wypisaną na twarzy owijając jedno z ramion wokół miękkiej poduszki. Pogrążona w słodkich ramionach Morfeusza w pierwszej chwili nawet nie poczuła, iż oto inne ramiona otaczają się wokół jej drobnego ciała - z pewnością nie słodkie, o zamiarach o wiele bardziej zdrożnych niż zwykły odpoczynek.
W pierwszej chwili, gdy ciężar męskiego ciała przygniótł niewielką sylwetkę, panna Clark uniosła delikatną dłoń, by bezwiednie wpleść ją w potarganą czuprynę. Ruch ten spowodowany był przeświadczeniem, iż oto jeden z jej czworonogów odnalazł otwarte drzwi i wdrapał się na łóżko, w poszukiwaniu wygodnego kąta do zmrużenia oka. Smukłe palce, w niemal automatycznym geście, przebiegły po kosmykach, których szorstkość nie wzbudziła żadnych podejrzeń, będąc niezwykle podobną szorstkości psiej sierści, do której dotyku nawykły opuszki palców przyszłej pani weterynarz. - Bruno... do budy... - Wymamrotała zabierając dłoń, nadal tkwiąc w przekonaniu, iż oto jeden z psów próbował znaleźć dla siebie kawałek wygodnego, zakazanego posłania. Brunetka, nadal tkwiąc w półśnie, spróbowała przekręcić się na drugi bok. I to właśnie wtedy (a przynajmniej Audrey wmawiała sobie, iż oto zadziałał jej niezawodny, kobiecy instynkt, a nie donośne krzyki nieznanego jeszcze towarzysza) coś zaczęło jej nie pasować. Ostrożnie uniosła powieki, próbując skupić wizję brązowych ocząt na detalach pogrążonego w ciemności pomieszczenia. A gdy otumaniony alkoholem umysł połączył wątki, pisk wydobył się z jej ust, jeszcze bardziej potęgując okrutny ucisk gdzieś w środku jej czaszki.
- CO PAN TU ROBI?! - Wykrzyczała, delikatnymi rączkami próbując zrzucić z siebie wielkie cielsko. Spanikowane spojrzenie brązowych ocząt próbowało rozpoznać w ciemności rysy niechcianego gościa oraz napastnika, nie było to jednak zadaniem łatwym. Jedynie mdłe, wątłe światło księżyca przedostawało się przez okno, rozświetlając kawałek podłogi w bliżej nieokreślonym kolorze. Dziewczę w panice poczęło się szamotać, próbując uwolnić się spod męskiego ciała. - TATO! - Jak każda duża dziewczynka w sytuacji zagrożenia próbowała zaalarmować jedynego mężczyznę, który był gotów rzucić się jej na ratunek niezależnie od tego, jak straszne było zagrożenie. - CO PAN ROBI W MOIM DOMU?! I... - Zaplątana w kołdrę oraz własną sukienkę uklękła w końcu na materacu łóżka, dłonią odgarniając długie pasma z twarzy. I już, już wycelowała paluszkiem wprost w twarz niegodziwca by zarzucić go kolejnymi pytaniami oraz wygarnąć, co o tym wszystkim myśli, gdy alkohol nadal buszujący w jej żyłach dotarł do głosu. Panna Clark zachwiała się niczym marynarz podczas sztormu, przemierzający pokład podłej łajby. Brunetka rozłożyła ręce próbując znaleźć stabilność na tym, pływającym materacu, swoje zmagania kończąc paskudną porażką, w skutek której dziewczę runęło niczym długie, koniec podróży pieczętując buzią boleśnie zderzającą się z męską piersią.
- Cholera... - Wyrwało się z jej ust, a żołądek dziewczęcia nieprzyjemnie powędrował tuż pod gardło. Czy ten wieczór mógł zakończyć się gorzej? Z pewnością nie... A to oznaczało, że los zapewne chował w zanadrzu jeszcze kilka rewelacji, przynajmniej według filmowej logiki.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Co jest gorsze? Gremlin czy naga i pijana laska w łóżku? W zasadzie ktoś popełnił te same błędy. Napoił po północy to słodkie i niewinne dziewczę od sąsiadów – gdzie ona tak urosła tu i ówdzie(?!) – zapewne wystawił na kontakt z wodą, bo pachniała tak uroczo mydłem i pastą do zębów, a na koniec pewnie… a nie, tym się różniła ta dziewczyna od gremlina. Światła nie było i to sprowadziło na Ashwortha zgubę.
Był wręcz przekonany, że gdyby pojawiła się łuna choćby z latarni, która wpadałaby delikatnie za okno i pieściłaby ciepłą poświatą jego piękną twarz to młoda kochanka spojrzałaby na niego (nomen omen) w innym świetle. Wszyscy przecież zakochiwali się w Jebbediah od pierwszego wejrzenia, a jeśli raz nie pomógł to przychodził raz drugi, trzeci i tak dręczył, że aż sobie swoje wychodził.
Wychodziło na to, że jeśli miał kogoś w przyszłości bzykać to gremlina. Właśnie takie myśli dręczyły go w tej śmiesznej scence rodzajowej pod tytułemkogoś chyba zdrowo pogięło razem z uczuciem dziwnego niepokoju, że znowu zarosły mu plecy i dlatego pomyliła go z jakimś Burkiem.
Nie miał nic przeciwko temu, by te całe ruchy związane z ciałopozytywnością rozszerzyć na mężczyzn, którzy muszą golić się między pośladkami i robić ścieżkę bez owłosienia wzdłuż kręgosłupa tak, by panienki takie jak te – młode i zdziwaczałe od gender – mogły się z nimi ruchać bez zbędnego poczucia zażenowania.
Jego tok myślenia w tejże chwili był tak zawstydzający, że był wdzięczny, że świat był wolny od gremlinów i od maszyn, które potrafią odczytywać ludzkie myśli. Ciekawe co przychodzi do głowy zaś nastolatce, gdy takie piękne ciało jak Jebbediah (i na dodatek pobłogosławione przez Boga) ląduje na jej drobnych ramionkach.
Może wystarczyło jej posłuchać, ale ten młody (w duchu) farmer lubił, gdy dziewczęta otwierały szeroko usta w innym celu niż gadka szmatka czy krzyk.
- Ej, ej, przecież cię nie gwałcę! – odzywa się w końcu, pozostawiając na moment rozmyślenia wielkiej wagi o gremlinach, miłościach od pierwszego włożenia bądź ruchach gender, skupiając się na tym, że znowu to nie był cud.
Bóg mu nie zesłał tej panienki, sama się zjawiła i to jeszcze pijana w trzy dupy. Odsuwa się więc, pozwalając się zawinąć w kokon z kołdry (ręcznie szytej przez jego matkę!) i patrzy na nią tak jak pijany człowiek wytrącony ze snu praktycznie wiecznego.
- Co ja tu robię?! Właściwie to się modliłem, a wcześniej spałem, a teraz najchętniej bym się poszedł odl… - ale nie kończy, bo słyszy jej przerażony wrzask. Abba, Ojcze, och, właśnie to Jeb pragnął zakrzyknąć, gdy zaczęła wołać Pana i Stwórcę.
Ewentualnie lubiła sado-maso (trochę kiepska definicja, ale uczył się z redtube) i to odtwarzanie ról, że who’s your daddy czy jakoś tak. Wybierz mądrze, tylko tego nie spal.
- A więc będziemy się bawić, że jesteś moją niegrzeczną córeczką?! Gdzieś tu miałem pasek – szuka po krześle grubego skórzanego pasa i sprawdza swój stan gotowości na zasadzie czy iść sikać przed seksem czy nie, ale zanim zacznie cokolwiek zrobić i jego zdziczałe hormony ponętnego trzydzieści ileś plus dojdą do głosu nagle dziewczę przewraca się do niego i jego dobra natura zwycięża ten bój.
Wiedzie na oręże współczucie, miłość do bliźniego swego oraz pomoc w kryzysie.
- Będziesz rzygać?

Audrey Bree Clark sweet girl <3
Laurent Buchinsky przecież wiem, że czytasz!
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Brwi panienki Clark powędrowały ku górze, gdy jakże dziwne zapewnienie uleciało z ust jej towarzysza, lecz tego gestu zapewne mężczyzna zobaczyć nie mógł. Wstyd przyznać, lecz młodej dziewczynie w pierwszej chwili nie przeszło na myśl, iż może oto właśnie obudziła się tuż przed próbą gwałtu. W zasadzie nie była pewna, co w ogóle tu się działo. Odurzony alkoholem umysł nie był w stanie dojść do choćby jednego, rozsądnego scenariusza bądź możliwości (nie licząc ataku wilkołaka, podsuniętego przez film obejrzany kilka dni temu...). Wiedziała jedynie, iż w jej domu oraz, co gorsza, łóżku znajdował się ktoś kogo w nim być nie powinno - w końcu, do domu na pewno wróciła samotnie, skradając się niczym zawodowy ninja.
- A co pan robi w takim razie?! - Mruknęła oburzona, dochodząc do wniosku, iż faktycznie mogłaby go o coś podobnego poskarżyć, choćby przez fakt, iż przygniatał ją swoim ciałem do materaca. Czemu wcześniej nie przyszło jej to do głowy? Nie wiedziała, lecz w fakt, że była wygodną poduszką z pewnością by nie uwierzyła - posiadała odpowiednie zaokrąglenia w odpowiednich miejscach, po za tym będąc jednak dość chudą.
Brązowe oczęta zerknęły na niego z niedowierzaniem; a raczej w miejsce w którym, według jej pojęcia, powinna znajdować się twarz nieznajomego napastniko-włamywacza, jeszcze nie domyślając się, kim ów osobnik był i jakiego zaszczytu przyszło jej dostąpić. Wytłumaczenie jakim ją uraczył wcale nie poprawiało sytuacji, powodując jeszcze większe zmieszanie młodego dziewczęcia. Czyżby rodzice mieli jakiegoś gościa, o którym nie raczyli jej powiedzieć? To mogłoby mieć nawet odrobinę sensu, tata był w ostatnich dniach zapracowany, a ona śmiało wybrała udanie się do pustego zwykle pokoju gościnnego, miast toczyć nierówną walkę ze straszliwymi schodami. I już, już miała spytać, czy aby przypadkiem nie popełniła jakże straszliwej gafy, gdy kolejne słowa padły z ust niespodziewanego towarzysza.
- Co? Lepszego pomysłu nie masz? - Rzuciła w pierwszej chwili, gdy przez jej głowę bardziej przemawiała pijana Audrey od tej trzeźwej Audrey. Szybko jednak trzeźwa Audrey doszła do wniosku, że z pewnością nie chciała drążyć. - A tak w ogóle, to jeśli ktoś tu jest niegrzeczny i zasługuje na pas, to pan! - Dodała z pewnością w głosie, próbując wymierzyć w ciemności paluszkiem wprost w jego pierś. Jak jednak już wiemy, próba ta zakończyła się fiaskiem. I jak szybko panna Clark zderzyła się z miękkim ciałem towarzyszącego jej mężczyzny, tak szybko uderzyła w nią myśl, że może to wcale nie jest złe miejsce, aby umrzeć. Pod własnym dachem, w stanie, w którym zapewne zorientowałaby się o wszystkim odrobinę po fakcie... Mogło być gorzej, czyż nie? Nie była pewna.
- Chyba nie mogę... - Rzekła niepewnie, z rezygnacją wybrzmiewającą w głosie. - Mówili mi, że po winie za dwadzieścia pięć dolców tak nie można, ale ziemia kręci się dziś niezwykle szybko. - Dodała wzruszając ramieniem, większego doświadczenia w spożywaniu alkoholu nie posiadając, mając więc za jedyny wyznacznik złote rady, jakimi uraczył ją jeden ze szkolnych imprezowiczów przy jednym z ognisk. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust wprost w męską skórę, gdy dzielnie podjęła próbę ponownej walki z grawitacją na tym, jakże zdradliwym podłożu (czyżby w gościnnym jednak stało łóżko wodne? Cholera, nie pamiętała). Dalej Clark, dasz radę! Dziarsko podparła się jedną dłonią o materac, drugą zupełnym przypadkiem układając gdzieś między męskim żebrem a biodrem, aby odrobinę nieporadnie dźwignąć się ku górze. Chwiejnym ruchem udało jej się usiąść na klęczkach na materacu, by zdezorientowanym spojrzeniem brązowych ocząt spróbować zorientować się lepiej w sytuacji, niestety paskudna ciemność nie pozwalała jej w pełni poznać terenu. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi, a spojrzenie ponownie powędrowały w kierunku, w którym powinna znajdować się twarz łóżkowego włamywacza. - Nadal nie powiedział mi pan, czemu śpi pan w moim łóżku! - Przypomniała, gdy otumaniony alkoholem umysł potrafił skupić się na czymś, co nie było wiercącym się żołądkiem bądź niezwykle niestabilnym podłożem, nadal nie mając pojęcia, co też obcy mężczyzna robił w jej domu, a tym bardziej w jej łóżku. W oczekiwaniu na odpowiedź, chwiejnie sięgnęła dłonią w kierunku niewielkiej szafeczki, by po omacku odnaleźć butelczynę z resztką wina jakie przytargała ze sobą. Ostrożnie upiła z butelki niewielki łyk, chcąc pokonać nieprzyjemne uczucie zasychania w gardle, z nadzieją, że podziała to również na to paskudne uczucie wirowania w powietrzu.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Co łączyło Jebbediaha ze Słowackim? Pytanie zasadnicze mogło brzmieć, skąd w ogóle Ashworth wiedział, że ktoś taki istnieje, ale posiadanie polskiego przyjaciela miało swoje zalety i niosło ze sobą pokłady wiedzy tak różnorodnej, że na pewno wygrałby każdą krzyżówkę w Niedzieli. Wiedział jakie są objawy chlamydii, jakie kiły, a kiedy badać się na HIV (Adaś, dziękuję!) i znał również stosunek tego całego poety do swojej matki. Powiedziałby, że lekko kazirodczy, może dlatego Jeb przy całej swojej impertynencji i pamięci złotej rybki akurat to zapamiętał. Wiedział, że nie tylko on miał dziwną starą i to właśnie podnosiło go na duchu i sprawiało, że jednego mógł być pewny jak Amen w pacierzu. Nie było najmniejszej szansy, bo ta kobieta żyjąca niemalże przed potopem pozwoliła mu wyjść z domu i przespać się gdziekolwiek indziej pod wpływem.
Był więc przekonany, że jest u siebie i nawet makatka na pościeli przypominała mu o tym! Co to dziewczę więc robiło zaplątane w jego pościel i w jego mokre sny – może powinna sobie po wyjściu stąd zrobić test ciążowy – to była największa zagadka od czasu złamania szyfru Enigmy.
Oczywiście, gdyby oboje byli trzeźwi to z pomocą matki Słowackiego bądź bez niej doszliby do rozwiązania tego rebusu, ale Jeb poczuł, że właśnie nad głową przelatuje mu ogromny helikopter i przysiada na jego skroniach. Ten skurwysyn (znaczy samolocik) przypomniał mu o kruchości żywota ludzkiego, tak odmiennego od wiecznej chwały Pana Naszego Jezusa Chrystusa.
Musiał sporo myśleć o Bogu, bo pomimo faktu, że w głowie miał same kosmate pragnienia, to jednak nie zrobił kroku naprzód, by pohańbić to niemalże dziecko. W swojej moralności miał bowiem jasno przykazane, by dzieci i niewiast tak młodych nie tykać, choć chęć złojenia jej skóry była tak namacalnie kusząca, że aż musiał policzyć do stu, by przestać pragnąć ją spełnić.
Z tego też względu postanowił zgodzić się z nią, że jest niegrzeczny. Nie chciał, Bozia pewnie krzywiła się i przygotowała mu wielki kocioł pełny pedofili i ludzi, którzy dzwonią zaraz po odrzuceniu połączenia. Ten sam wymiar kary, z pewnością.
- Ty się, młoda, lepiej zdecyduj czy PAN czy TY! – odszczekuje jej jednak głośno, bo to w tej chwili jest ważne, nie to, że oboje znajdują się w jego sypialni, że on niemalże zafundował jej sado-maso z ulubionymi cytatami z Biblii, ale fakt, że powinny określić swoje towarzyskie konotacje.
Właściwie, nie, nie mógł się powstrzymać.
- Jakie są twoje ulubione wersety ze Starego Testamentu? – każdy wie, że nowy się nie liczy i że Jezus był hipisem, prawda? Siada prosto jak przystało na rycerza i patrzy na nią z troską. Nie lubi, gdy ktoś u niego rzyga, nawet jak jest młody i ponętny.
- Mieszałaś? Jeśli tak to nawet drogie wino nie pomoże. Chcesz bimbru? Moja matka robi dobry – kontynuuje jakby to miała być terapia na całe zło, zwłaszcza że on naprawdę święcie w to wierzył. Jak i w fakt, że Bozia serio sprowadziła tę dziewczynę w jego skromne progi. Może to była ta jego upragniona żona, o którą modlił się do świętego Antoniego.
A może zwykła pomyłka, skoro upierała się, że to jej łóżko?!
- Zaraz, zaraz, kobieto… o wątpliwej trzeźwości. To jest moja sypialnia! – protestuje głośno i zabiera jej wino, by pociągnąć z niego łyka. Albo ze sześć. Jeszcze raz omiata wzrokiem ten pokoik i fakt, że matka wydziergała mu najbrzydsze dywaniki na ścianie zupełnie go uspokaja.
Jego dom, jego twierdza, a skoro towar sam przyszedł do łóżka to należał do tego, kto go zmacał.
- Myślę, że skoro już naraziłem cię na hańbę… - zaczyna poważnie i przeciera ręką włosy. – To uważam, że powinnaś, panienko, przyjąć moje oświadczyny! – czy oni cofnęli się do początku dwudziestu wieku czy Jebbediah Asworth Junior przedawkował Dowton Abbey?
Niezbadane są wyroki boskie, ale wpadająca do łóżka żona to zawsze dobre rozwiązanie, prawda?
Przynajmniej w harlequinach tak pisali, a on jako wielki miłośnik romansów zaczytywał się w nich bez końca. I nie będzie ciotą, uwiązanym do matki jak ten cały Słowacki.

Audrey Bree Clark
Laurent Buchinsky
nadir al khansa dziękuję za Słowackiego :laugh:
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Upojony alkoholem umysł panny Clark nadal tkwił w przekonaniu, iż oto znajdują się w jej rodzinnym domu. Niewielka ilość światła jaka wpadała do pomieszczenia nie wybijała ją z przekonania, a niezwykle wiele detali wydawało się być niezwykle pasującymi do jej domu. Ta sama droga do drzwi sypialni, to samo położenie łóżka oraz niewielkiego stoliczka obok... Pościel wydawała się odrobinę zbyt szorstka jak na domową, to jednak dało wyjaśnić się tym, iż w pokoju gościnnym niezwykle rzadko ktoś sypiał. A kurz z pewnością sprawia, że pościel traci swoją miękkość, czyż nie? W tamtym momencie swojego życia, nie miała o podobnych kwestiach.
I jak alkohol pompował w jej głowę przekonanie, iż znajduje się w swoim domu (tata zapewne wziął leki na sen i tylko dlatego nie zbiegł jeszcze z wiatrówką czy innym, ratującym życie przedmiotem) tak pomagał wszelkim emocjom ujrzeć światło dzienne. W tym wypadku emocji było wiele, niezwykle różnych, kręcących się na śmigłach helikoptera, na którym i ona zdawała się być zawieszona.
- Ale ja nawet nie wiem, z kim rozmawiam! - Przyznała z zalążkiem rozpaczy w głosie, a brązowe oczęta zaszkliły się niebezpiecznie, jakby młoda istotka miała zaraz zalać się potokiem łez. W zasadzie nie była pewna, czemu wilgoć zebrała się w jej oczach, tak samo jak nie była pewna, kto też siedział w jej łóżku, zachowując się jakoby był u siebie. Z pewnością wiedziała jednak jedno: alkohol wiązał się z kłopotami, których pijany umysł zwyczajnie nie był w stanie ogarnąć. Półmrok panujący w pokoju nie pomagał w zidentyfikowaniu zarysu twarzy towarzysza tej, jakże okrutnej niedoli. Fakt, iż pomieszczenie wirowało (a to na pewno miało związek z tym, iż dziś ziemia wyjątkowo mocno się kręciła!) również w tym wszystkim nie pomagał.
Brwi panny Clark powędrowały ku górze, gdy ten zadał kolejne pytanie.
- T-testament? - Zaczęła z wyraźnym przestrachem oraz smutkiem w delikatnym głosie. To słowo kojarzyło się jej w tylko jeden, niezwykle przykry sposób. - Ktoś u-umarł? - Pytanie padło z wyraźnym przejęciem w głosie. Panna Clark uważała śmierć za coś niezwykle okrutnego, zwłaszcza gdy chodziło o śmierć bliskich - sama w tamtym czasie nie miała najmniejszego doświadczenia z podobnymi stratami. I nim w ogóle dotarło do niej co robi, najzwyczajniej w świecie, odrobinę niezgrabnie uniosła się na nogach, by owinąć ramiona wokół męskiego torsu. Jedynie na jedną, krótką chwilę, chcąc niewerbalnie przekazać, iż faktycznie przykro jej, że nieznajomemu przyszło kogoś stracić. Bo czemu inaczej mówiłby o testamencie?
- Nie mam pojęcia. - Odparła na pytanie dotyczące mieszania, rozkładając ręce szeroko na boki w geście bezradności i wydymając dolną wargę. Wspomnienia były rozmyte, muzyka cholernie dobra, a przez jej dłonie przewinęło się tyle kubków i butelek, iż nie potrafiła żadnego odróżnić. Tak samo jak nie potrafiła rozróżnić smaków poszczególnych alkoholi na podział inny niż smaczne i niesmaczne. Zaś bimber brzmiało w ustach panny Clark niczym jakieś lekarstwo, zapewne wywodzące się z naturalnej medycyny Aborygenów. Tak, to z pewnością było lekarstwo... Przecież nikt rozsądny nie podsuwał by jej niczego innego, czyż nie? No właśnie. - Jeśli pomoże, to z pewnością, dziękuję. - Odparła nieśmiało, w pewien sposób będąc wdzięczną za propozycję uratowania jej z paskudnego helikopterów, który chyba właśnie pokonany spadał gdzieś w nicość. Tylko skąd on weźmie to lekarstwo w jej domu? Najwidoczniej musiał nosić je przy sobie.
- Nieeeee.... - Zaprotestowała od razu, przekonana, że ten był w błędzie. - Jest pan w MOIM domu! - A to moje wino aż chciało się dodać, powstrzymała się jednak, próbując skupić się na większym problemie. Bo jak on się tu znalazł? - To na pewno mój dom, klucz pasował do drzwi! - A przynajmniej tak się jej wydawało, w końcu jakoś te drzwi udało jej się otworzyć i dostać do środka. o właśnie, dostanie się do środka. - A jak pan tu w ogóle wszedł? I czemu zawdzięczamy wizytę? - Dopytywała, nadal przekonana swego, choć zapewne powinna zadzwonić po policję. Z pewnością powinna zadzwonić po policję w tej, jakże podejrzliwej sytuacji. Z jakiegoś powodu to jeszcze nie przyszło jej do głowy.
Kolejne jego słowa sprawiały, że panna Clark odebrała swoją butelkę wina, aby upić z niej łyk, coraz bardziej nie wiedząc, co też właściwie się działo. Ile ten stan mógł potrwać? Audrey była pewna, że nie zostanie jego fanką.
- Oświadczyny? - Powtórzyła, chcąc upewnić się, czy aby przypadkiem się nie przesłyszała. - Jasne. Za cztery lata, z końcem jesieni. Tatko będzie po żniwach, a temperatury znośniejsze. - Mruknęła z odrobiną ironii w głosie, której od tamtej pory wyzbyła się niemal w stu procentach. W tamtym jednak czasie swojego życia stosowała ją nazbyt często, jednocześnie nie będąc w tym mistrzem - wiele z jej słów było branych na poważnie.

Jebbediah Ashworth
Laurent Buchinsky stalkerze jeden
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Mogli kręcić się tak do rana, aż dziewczyna strudzona alkoholowymi libacjami – te dzieciaki naprawdę wcześnie teraz zaczynają, pomyślał Jebbediah, który jako ośmiolatek spróbował bimbru i omal nie umarł – zasnęłaby w jego bądź nie jego łóżku. Tak naprawdę i Jezus Chrystus mu świadkiem już się zaczynał gubić, czy to jest jego sypialnia czy może nie. Lubił przecież te wszystkie filmy o latających spodkach i święcie wierzył (jak w Ewangelię), że zielone ludki kiedyś wylądują w jego zbożu i będzie jednym z tych bardzo sławnych ludzi, którzy wypowiadają się we wszystkich krajowych wiadomościach.
A potem Oprah zaprosi go do Ameryki i będzie z nią krzyczał, że ty masz samochód i ty masz samochód, a potem zapłacze rzewnie nad historią swojego ukochanego dziadziusia i tatusia. Taki miał plan, więc jeśli to zaczęło się spełniać i ktoś postanowił z nich zadrwić, tworząc kolejny wymiar to był skłonny nawet przyklasnąć temu pomysłowi. Nawet jeśli w łóżku wyło mu jakieś ładne i nieletnie dziewczę, a on zaraz może zostać wzięty za złego wilka, który chce napadać Czerwonego Kapturka.
Ciekawe, czy byli ludzie, którzy mieli takie fantazje erotyczne. Jeśli wyjdzie cało z tej opresji to zdecydowanie będzie musiał to sprawdzić!
- Jebbediah Ashworth, panienko – żeby jednak znaleźć nowe pasjonujące wątki na swojskim portalu o nazwie red… coś tam musiał więc pozostać żywy i bez wyroku za pedofilię, więc woli grzecznie się przestawić.
Trochę dziwna kolejność, skoro już zaliczyli drugą bazę, a był wręcz przekonany, że stać ich na znacznie więcej. – Zaraz, zaraz – gdy księżyc ponownie wpada przez okno i oświetla jej niewinne oblicze, stwierdza, że skądś kojarzy tę mordę. W sensie uroczą, niewieścią i bardzo strapioną buzię dziewczęcia, które wpadło mu do sypialni jak do swojej i narobiło rwetesu godnego jego psa Henryka VIII, którego tak nazwał bez żadnego powodu. Po prostu poprzednie mu zdechły i już nie wiedział jak ma na niego wołać, więc wybrał całkiem swojskie imię króla, który nie dość, że założył mu Kościół, to jeszcze na dodatek miał odrobinę mniej żon jak Jeb.
- Zostawmy Testament – widzi, że trafił na jałowy grunt i niech przeklęci będą rodzice tego dziecięcia, skoro go nie wyposażyli w podstawowe narzędzia do życia w społeczeństwie – znajomość Biblii i wersetów, którymi Ashworth trzaskał jak opętany.
Teraz również powinien przywołać jakiś tekst, że strawą trzeba nakarmić wędrowca, ale nie znalazł psalmu o bimbrze we własnym stanie nieważkości, więc zwyczajnie wyciągnął łapę z cudacznym napojem w kierunku tego dziecka.
Jasne, że picie nieletnich jest złe, zamierzał za to nawet wznieść toast.
- Wiem, kim jesteś. Córką Clarków – strzela palcami w nią jak z pistoletu, trafiona- zatopiona, może niepotrzebnie jej dawał popić, bo jak ma spust jak jej ojciec to wyżłopie mu całą butelczynę, przełknie, beknie i poprosi o następną.
I Bóg chciał, żeby ta dziewczynka została jego żoną. Niezbadane są wyroki Najwyższego, ale wiedział, że z flaszką nie pożegna się tak łatwo jak ze swoim stanem kawalerskim. Trzeba było mieć jakieś priorytety, prawda?
- I sprawa jest prosta -siada sobie na fotelu, pocierając głowę na środku. Jak tak dalej pójdzie to zostanie łysym panem młodym. – To mój dom, a ty postanowiłaś tutaj wtargnąć, jesteś roznegliżowana… i wiesz, nie chcę ci wypominać, ale właściwie twój rozwój duchowy stoi na tak żałośnie niskim poziomie, że raczej nie trafisz do nieba bez odpowiedniego męża. Wiesz, takiego wobec którego możesz być posłuszną żoną – mało brakowało, a wyjąłby almanach i zaczął szukać takiej daty, by wszystkie znaki wróżyły im dobre i zgodne małżeństwo.
- Poza tym jestem całkiem przystojny – i to jest racja w sześćdziesięciu procentach, bo mówi radiowym i głębokim głosem, ma przejrzyste błękitne oczy i umie sobie ogolić przyjaciela. Powinna docenić oczywiste zalety, a nie odrzucać go z powodu jednego sinego zęba i perspektywy szaleństwa na starość!
Nie każdy przecież miał możliwość znalezienia idealnej kandydatki w swoim wieku, prawda?

Audrey Bree Clark Laurent Buchinsky chodź do naszego trójkąta!
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Jebbediah Ashworth padło z ust znajomego nieznajomego, wytrącając dziewczę z równowagi oraz wywołując na delikatnej buzi wyraz zaskoczenia oraz onieśmielenia. Panna Clark czuła się, jakby poznała najgorszego z diabłów oraz Kris Jenner w jednym. Bo Jebbediah Ashworth na Carnelian Land był niczym właśnie Kris Jenner - powiązane z jego nazwiskiem legendy krążyły, wielu nawet jeśli nie miało przyjemności poznać go osobiście, z pewnością znało któreś z jego dzieł i Audrey była niemal pewna, że był w stanie wynieść kogoś na szczyty sąsiedzkich języków jedynie kilkoma spojrzeniami bądź odpowiednio skierowanymi spojrzeniami. A ona miała okazję go poznać. We własnej osobie, niezwykle blisko, mając nie przyjemność przez nieznany jej dokładnie czas leżeć tuż pod nim, przygnieciona jego... Osobowością. - Ojej... - Wyrwało się z jej ust, gdy w pierwszej chwili dziewczę nie wiedziało, czy padać przed nim na kolana błagając, aby nie wspominał jej rodzinie o tym spotkaniu czy w biegu szukać skrawka papieru oraz długopisu, by poprosić go o autograf. A może jednak za dużo wypiła? Nie wiedziała, miała jednak wrażenie, że jeśli jej dziadek dowie się o tym, komu złożyła wizytę w środku nocy jako pierwszy rzuci pochodnię, by spalić ją na stosie. Nie wiedziała, skąd wzięło się przekonanie starego Clarka, nie raz słyszała jednak, że Ashworth mimo wiary to pomiot piekielny. I w tym momencie niezwykle żałowała, że nie miała okazji wypytać dziadka o powody podobnych podejrzeń.
Kiwnęła jedynie głową w potwierdzeniu aby rozstać się ze smutnym tematem testamentu. Noc była ciepła, zapewne nadal młoda, a umysł młodego dziewczęcia zatruty stanowczo za dużą dawką alkoholu, aby sklecić jakąś rozsądną treść kondolencji, nadal nie mając pojęcia, komu przyszło odejść z tego padołu łez. Z odrobiną podejrzliwości sięgnęła po butelczynę, jaką wręczył jej pan Ashworth. Nie była pewna, jakie to leki mógł ciągle nosić przy sobie, zakładała jednak, że skoro je jej proponował, z pewnością mogły pomóc na dolegliwości, szerzej znane jako nadużycie alkoholu. Nie próbowała wąchać zawartości (pewna, że wtedy z pewnością zwróci wszystkie dzisiejsze posiłki na pościel. Panna Clark wzięła całkiem spory łyk czegoś, co miała za lekarstwo... By chwilę później zacząć się krztusić pod wpływem siły ów wynalazku. Brązowe oczęta zaczerwieniły się zachodząc łzami gdy dziewczyna kaszlem próbowała pozbyć się palenia w przełyku. - To na pewno lekarstwo? - Spytała niewinnie, unosząc smukłą rączkę aby otrzeć łzy, jakie zebrały się w kącikach jej oczu. Szybko oddała butelczynę właścicielowi, obawiając się, że kolejne kilka łyków mogłoby przepalić jej przełyk na wylot, utrudniając picie ulubionej herbaty bądź napoju bogów jakim była mrożona kawa. A później padły kolejne słowa sąsiada, wprowadzające ją w okrutne poczucie wstydu oraz zażenowania własną osobą.
- JA TAK BARDZO PANA PRZEPRASZAM! - Wyrzuciła z siebie, z wielkimi rumieńcami wyrysowanymi na membranie jej skóry, nie wiedząc czy powinna zapaść się pod ziemię, uciec gdzie pieprz rośnie czy błagać o wybaczenie. - Klucz pasował i... Ojej, nie wiem jak to się stało! - Dodała, odrobinę niezdarnie wygrzebując się z szorstkiej kołdry, ostatkami sił utrzymując równowagę, aby nie skończyć z twarzą przytuloną do podłogi. Panna Clark przygryzła delikatnie pełną wargę, robiąc kilka kroków wzdłuż pomieszczenia. Przynajmniej w tym wszystkim pozostała w króciutkiej sukience, nie ściągając jej przed położeniem się w łóżku. Nie wiedziała, jakim cudem pomyliła domostwa, była jednak pewna, że jeśli ów historia dotrze do uszu jej ojca, skończy zakopana gdzieś na rodzinnej farmie. A może jednak... Panna Clark nieśmiało przysiadła na oparciu fotela na którym znajdowała się okoliczna gwiazda. - Panie Ashworth! Tradycja jest pewnie dla pana ważną kwestią, prawda? Nie mogę przyjąć pana oświadczyn, bez zgody mojego ojca, ale nie odmówię, jeśli on się zgodzi... - Wyrzucała z siebie słowa bez większego zastanowienia, licząc, iż jakoś uda jej się z tego wykaraskać. A jeśli nie pewnie i tak skończy w ziemi rodzinnej, bądź tej, na której przyszło jej się właśnie znaleźć. - A jeśli już o tym rozmawiamy... - Zaczęła, nieśmiało zaciskając drobne paluszki na męskiej dłoni i płonąc przy tym rumieńcem zawstydzenia. - Mógłby pan mu nie mówić, że tu byłam? Byłby zły, a przecież z pewnością tego nie chcemy... - Bo nie chcieli, a raczej ona nie chciała, wychodziła jednak z założenia, iż jeśli sąsiad na serio proponował jej małżeństwo, również powinien brać pod uwagę emocje jej ojca. Kolejny, niezwykle głupi pomysł zaświtał w głowie dziewczęcia, a alkohol na chwilę odsunął wstyd oraz zażenowanie sobą. Najwyżej od dnia jutrzejszego nie wyściubi nosa po za drzwi swojego pokoju. - Mogłabym poczekać u pana do rana? Na kanapie oczywiście, jest ciemno i w ogóle... - a ja padnę po kilku krokach, jeśli ten cholerny helikopter nie przestanie latać! Brązowe oczęta spojrzały na niego spojrzeniem, godnym malutkiego szczeniaczka który właśnie pogryzł ulubione buty swojego właciciela. - Prooooszęę... - Zgódź się i mnie nie zabij...Zgódź się i mnie nie zabij...Zgódź się i mnie nie zabij... Naprawdę chciała, żeby jej tu przypadkiem nie zabił, nawet jeśli śmierć z rąk legendy z pewnością byłaby jakimś osiągnięciem.

Jebbediah Ashworth
Laurent Buchinsky :devil:
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Ojej, narobiła mu nadziei i co teraz? Jakże okrutny był jego Bóg i na ogrom prób i cierpień wystawiał tego nieboraka, którym był Jebbediah. Biblia miała swojego Hioba, ale Ashworth był przekonany, że taki nędzarz to nic w porównaniu z jego straconą okazją. Dobra, wygnali go, żył w biedzie, żona i dzieci postanowili go opuścić, ale koniec końców wszystko się obróciło na jego korzyść. Za to on dzielnie przestrzegał przykazań (wyselekcjonowanych, ale zawsze) i głosił Dobrą Nowinę gdziekolwiek się pojawiał, co przypłacił brakami w uzębieniu i… co? Jaką za to nagrodę miał zebrać?
Owszem, wiedział, że życie wieczne to jest ten czas, gdy odbiera się medale za specjalne zasługi i Jeb nie różnił się tak bardzo od wszystkich ludzi – nie wymagał wiele. Nawet piekło mogło oblecieć – jakoś trudno mu było wyobrazić sobie siebie w koszuli nocnej i z hosanną na ustach – byle by tylko jego sąsiad (tak się składa, że szanowny papa panienki Audrey) miał gorzej. Ale to wszystko miało się stać po śmierci, a nie mówił, że już się zbiera ze świata doczesnego.
Dlatego miał nadzieję, że Bóg potraktuje go jak tego przegrywa Hioba i ześle mu coś w zamian za lata wiernej służby. Pieniędzmi by nie pogardził, więc grywał w loterii, miłość byłaby dla niego całkiem miła, więc oświadczał się prawie tak często jak mył nogi (albo był brudasem albo romantykiem); ale nadal to jeszcze nie było to.
Brakowało mu hiobowej radości na koniec opowieści. Nic więc dziwnego, że gdy natknął się na dziewczynę w swoim łóżku to zaczął widzieć w tym palec Boży. Nie musiał być kciuk uniesiony do góry, nawet malutki paluszek zgięty w pół wystarczyłby mu, by uwierzył, że to przeznaczenie i że ta cała panienka to jego ostoja, mantra i cokolwiek ona chce, byle by tylko obejmowało nagie zapasy z poduszkami nad ranem.
Tymczasem Bozia pokazała mu fucka. Dosłownie.
Podchodzi do niej i zabiera jej swoje lekarstwo na brak miłości Bożej.
- Jasne, skarbie, byle nie przedawkować – puszcza jej oczko i jeśli wcześniej się bała złego wilka w postaci Ashwortha to teraz powinna stwierdzić, że nic takiego jej już nie grozi. Wszak nie miał w zwyczaju porywać córek nawet tak obleśnym i brzydkim sąsiadom jak jej tatuś. Za to potrzebował się jeszcze napić, skoro mieli dalej walczyć do świtu z tą komedią omyłek, która bawiła go należycie.
Może i dziewczę było nieletnie i z pewnością to szatan zesłał ją na jego pokuszenie, ale Jebbediah wiedział, że może i świeczkę Bogu, ale diabłu ogarek, więc z przyjemnością przyglądał się temu zjawisku, które za parę lat mogło go zachwycić.
Oczywiście jak oduczy się rzygać jak kot po kątach w cudzych domach, ale wierzył, że po rytuale przejścia i po nauczeniu się picia bimbru już wszystko będzie dobrze.
- Ależ nie przejmuj się! – ucisza ją, jak tak dalej będzie krzyczeć to zleci się jego matka i dopiero będzie problem jak zacznie jej tłumaczyć się z posiadania półnagiej małolaty w swoim łóżku. Jebbediah bał się w życiu trzech rzeczy – Boga, cnotliwego Polanskiego i własnej matki. Z tej trójcy świętej możliwe było jedynie pojawienie się jego starej, więc nic dziwnego, że drżał jak osika na myśl, że to grube monstrum przepłoszy to płochliwe zwierzątko.
Siada przy oknie i zapala papierosa. Rzadko to robił, ale musiał to sobie wszystko poukładać.
- Ty nie tak na serio z tym pytaniem ojca, co? – śmieje się cicho, taki głupi nie był, ale spokojnie, podrośnie, zmądrzeje, doceni, że prawdziwi mężczyźni to tacy jego pokroju i tkaniny, a nie jakieś chłystki w jej wieku co pewnie G znają ale z załogi, a nie z punktu.
Na razie jednak kiwa głową nieprzytomnie na jej paplaninę, aż wreszcie unosi rękę do góry, prawie jak don Corleone albo pastor na błogosławieństwo.
- Po pierwsze, co dzieje się na farmie, zostaje na farmie. A po drugie, zostaniesz tutaj. W życiu nie wygnałbym dziewczyny do spania na kanapie. Tam są parchy! – wyjaśnia bardzo rzeczowo, aż się otrzepując.
Klepie miejsce obok siebie na parapecie.
- Palisz już? Potrzebujesz może wiaderka na pawia? W jaki sposób poza dyskrecją mogę ci pomóc? – nie ma to jak zdobywanie zaufania u dziewczyny niemalże nielegalnej.
To się chyba jakoś nazywało… Wychowanie żony? Ujdzie. Pokazuje jej całkiem ładne, choć zniszczone przez fajki i alkohol zęby.

Audrey Bree Clark
Laurent Buchinsky ^^
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Lekarstwo było dziwne, niezwykle mocne oraz paskudnie gorzkie w smaku... I mimo to, delikatny, nieśmiały uśmiech wyrysował się na jej ustach, gdy słowa wypowiedziane niezwykle przyjemnym w brzmieniu głosem dotarły do jej uszu. Było coś w zachowaniu starszego sąsiada co odrobinę uspokoiło niespokojne dziewczę, do którego umysłu dopiero docierały wydarzenia z ostatnich kilku godzin. Nie miała pojęcia jakim cudem pomyliła domy (wszak biały i zielony zupełnie siebie nie przypominały!) oraz dlaczego w ogóle klucz zdawał się pasować do drzwi... W końcu jednak przyjęła do wiadomości fakt, iż nie jest w swoim domu. Tata z pewnością szybko znalazłby się w pokoju, gdyby usłyszał jej wcześniejsze, spanikowane wołanie. Tata może i był zwyczajnie prostym mężczyzną, z pewnością nie był głupim... I nie zignorowałby choćby pająka, który mógłby zagrozić ukochanej córeczce... A co dopiero sąsiada, będącego niemal w jego wieku i znajdującego się w jej łóżku. W ciszy kiwnęła jedynie głową, gdy sąsiad postanowił ją uciszyć... A pijany umysł uznał, że skoro nic się nie stało, to zapewne tak było - porządne tsunami wstydu zapewne napełni jej żyły gdy wypłynie z ich alkohol, pozwalając na trzeźwo przekalkulować straty poprzedniej nocy.
Chwilowa konsternacja przewinęła się przez delikatną buzię, przepędzona delikatnym wzruszeniem wątłych ramion.
- Nie, nie na serio. - Zaczęła, w zasadzie nie będąc pewną, czy ktokolwiek jeszcze tak robił. Podobne tradycje wydawały jej się być niemal średniowiecznymi, już dawno zapomnianymi przez ludzi. - Chociaż chciałabym zobaczyć minę taty, gdybyś faktycznie tak zrobił... - Bo przecież skoro znali się już na tyle, by podobne propozycje padały w jej kierunku, chyba mogła zrezygnować ze zwrotów grzecznościowych. A może jednak nie mogła? Cholera, nie była pewna. -... Z pewnością byłaby nie do zapomnienia! - Dodała, kiwając przy tym głową, jakoby sama chciała zapewnić o słuszności swoich słów. I o ile kochała ojca całym serduszkiem, nadal miała mu za złe iż nie chciał wytłumaczyć jej jak prowadzi się traktor, w skutek czego jeden z sąsiadów musiał pożegnać się ze swoim płotem, gdy próbowała nauczyć się sama. Mała, niewielka uszczypliwość, z pewnością by mu się przydała!
Zamknęła usta w momencie, gdy ten uniósł dłoń, tylko po to, by pełne wargi ledwie chwilę później ułożyły się w radosny uśmiech, będących jednym z tych, najładniejszych jakie posiadała.
- Dzięki!! - Wyćwierkała, z radością owijając wątłe ramiona wokół męskiej szyi na jedną, krótką chwilę podczas której pełne wargi spotkały się z zarośniętym, drapiącym policzkiem w przelotnym całusie, mającym być gestem podziękowania. - Jesteś najlepszy na całym świecie! - Dodała z równym entuzjazmem, beztroską oraz zapewne odpowiednią dozą pijanej naiwności. Bo faktycznie, w tym momencie, Jebbediach Ashworth urósł w jej oczach do miana prywatnego bohatera, chroniącego ją przed paskudną awanturą oraz szlabanem, który skończyłby się za miliard lat... Czyli jakoś koło dnia, w którym stuknęłaby jej trzydziestka. Zły sąsiad okazał się wcale nie tak zły, przynajmniej według odurzonego alkoholem umysłu, a to w jej naiwnym myśleniu oznaczało, iż mogła się rozluźnić. Beztroskim ruchem wsunęła się tyłkiem na parapet, by tuż po tym założyć nogę na nogę, odsłaniając kawałek opalonej skóry.
- Czasami. - Przyznała, by zza zakolanówki wysunąć pomiętą paczkę mentolowych papierosów. Nie robiła tego często, głównie gdy stres zbyt mocno obejmował ją silnymi palcami. Paczka spoczęła na parapecie, w geście zapowiadającym możliwość częstowania się miętowym papierosem. - Obędzie się chyba bez wiaderka, ale możesz mnie dobić rano, jak już wstanę... - Wypowiedziała półżartem, półserio będąc niemal pewną, iż jutrzejszy kac odbierze jej jakiekolwiek chęci do życia. Panna Clark wsunęła papierosa między pełne wargi, odpalając go różową zapalniczką. - O! Albo przypomnieć, że mam nigdy więcej nie pić. - Kiwnęła głową, by chwilę później oprzeć głowę o futrynę, przekręcając się tak, aby brązowe spojrzenie mogło utkwić w oświetlonej blaskiem księżyca twarzy jednego z sąsiadów, nie będąc jednak w stanie skupić się na żadnym z możliwych detali, zbyt zmęczona wszystkimi atrakcjami. - Sally i Ben mówili mi, że to z pewnością pomoże mi na moje problemy ze spaniem, mam jednak wrażenie, że chyba mnie okłamali... - Wysnuła, wcale nie zauważając, iż podana metoda z pewnością byłaby skuteczna, gdyby panna Clark nie pomyliła domów, pakując się do sypialni sąsiada. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust wraz z kłębem niebieskawego dymu, a brązowe oczęta przymknęły się na chwilę. - A Ty? Też nie możesz spać czy masz inne powody? - Spytała z ciekawością przekręcając głowę (bo przecież trzymał butelkę, więc powód musiał mieć!). Brązowe pasma spłynęły po jej ramieniu, a papieros ponownie powędrował w kierunku jej ust. No, bo skoro już tu siedzieli z lekarstwem i fajką, to mogli przy okazji pogadać... A przynajmniej pijanej Audrey wydawało się to zupełnie normalne.

Jebbediah Ashworth
Laurent Buchinsky ;>
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Częstowanie nieletnich podpadało zapewne pod jakiś paragraf, ale Jebbediah znał się na tych numerach wybiórczo. To znaczy: umiał wyrecytować te, o których złamanie najczęściej go oskarżali. Nikt jednak nie zdołał go jeszcze wsadzić za cztery kratki, choć po ostatniej burdzie mało brakowało i musiał odłożyć na bok swój topór, kilof i nieziemski upór, który odmawiał wyrażenia skruchy. Nie mógł przecież dojść do porozumienia z ateistą, gejem i na dodatek człowiekiem, który mówił, że Padma była lepsza niż Leia. Są rzeczy, których nie można było wybaczyć, a zamiłowanie do młodszej trylogii Star Wars było najgorszą obelgą i zniewagą.
Mało brakowało a zapytałby tego uroczego dziecka, czy również uważa, że złote bikini Carrie Fisher zasługuje na Oscara, ale rychło wcześnie dotarło do niego, że może wyjść na jakiegoś zgreda, a miał być przecież tym cool wujkiem, który częstuje bimbrem tak mocnym, że nawet jego kumplom, moczymordom niejednokrotnie wykrzywiało ryja. Dziewczę więc zapunktowało w prywatnej skali Ashwortha, bo przynajmniej nie zachowywała się jak te nawiedzone (ale nie po względem religijnym) i słodkie idiotki, które mają problem, żeby obalić coś więcej niż szampana, a potem robią ci loda na tylnej pace twojego pick-upa w drodze powrotnej ze zboru.
Powiedziałby, że słyszał, ale Bóg uczył go, by nie kłamać, więc cóż… Przerabiał takie historie na własnej skórze i choć potem odczuwał w stosunku do siebie obrzydzenie i musiał zmywać grzechy tak zawzięcie jak Ewa grzech pierworodny, ale to chyba nie było odpowiednie myśli przy nastolatce…
- Tak właściwie, to ile ty masz lat? – pyta zbity z tropu własnymi myślami i niechętnie powraca z krainy pięknych zaledwie legalnych dziewcząt do jej ojca i do oświadczyn. Policzył na palcach, ile razy już próbował wziąć ślub. Właściwie nigdy go tak szczególnie nie pasjonowały liczby, bo pamiętał jedną najważniejszą – nigdy nie poprosił o rękę swojej ukochanej dziewczyny, więc cała reszta była nieistotna.
Wszak jeśli kogoś się kocha to pozostałe miłostki są tylko kroplą w morzu potrzeb złamanego z hukiem serca. Tak przynajmniej mówili w tym kiczowatym programie, gdzie szukało się żony idealnej dla farmera. Oglądał jak wściekły, kilka razy nawet próbował się zgłosić, ale zapewne kamery nie wytrzymałyby tyle poziomu testosteronu, bo nigdy go nie wybrali.
Musiał obejść się ze smakiem, podobnie jak teraz, gdy Audrey zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go w policzek, który o dziwo lekko się zarumienił. Może i był podłym satyrem, który wyrywał młode dziewczęta jak Hubert Grisham zęby (razem z korzeniami), ale nie przywykł do takiego traktowania i poczuł, że robi mu się jakoś cieplej na sercu.
Nie w okolicach rozporka, ale właśnie tej pompy, która zardzewiała mu lata temu, kiedy Jordan Pollard oświadczyła, że musi wyjechać do Melbourne, a on postanowił tutaj zostać. Od tamtej pory uważał, że nie ma co się oszukiwać – trzeba być dla wszystkim skurwysynem, wróć: piewcą Dobrej Nowiny w bardziej brutalny sposób.
Palenie też było niezgodne z Ewangelią, ale był w stu procentach przekonany, że Jezus popalał. W innym wypadku za cholerę nie zniósłby Judasza obok siebie. Nawet miłosierdzie Boże musi mieć jakieś granice, prawda?
- Przecież nie myślałaś, że cię zamorduję, co? – a może jednak właśnie to jej przyszło do głowy, nie jest pewien, ale uśmiecha się dobrotliwie. Może i był jednym największych zgredów w całej Australii i ciągle na farmie znajdował tabliczki z napisem wściekły Jeb, nie podchodź, ale kiedy ładna dziewczyna paliła z nim papierosy to włączał się ten uroczy człowiek, który kiedyś ubierał obciachowe koszule w sarenki, by poderwać metalówę i ukraść dla niej lamę.
Stare dzieje, ale głos nadal został radiowy, niski, brzmiący tak, że aż z każdym słowem wibrowało w uszach i osiadało gdzieś w duszy, nawet jeśli zazwyczaj pieprzył trzy po trzy.
- Ja zacząłem palić jak miałem trzynaście lat i mój ojciec wyganiał ze mnie szatana – tak jak teraz zaczyna nawijać zupełnie bez sensu – bo wiesz, postanowił zwariować, żeby rodzinnej tradycji stało się zadość. Dobrze, że nie mam brata, bo pewnie też w końcu zacząłby widzieć zielone wróżki jak po absyncie. Piłaś kiedyś absynt? – dopytuje, ot, zaprzyjaźniony nagle, ale fajki, alkohol i wspólne spanie łączą bardziej niż myślał.
Może dlatego swoich przypadkowych dziewcząt nie sprowadzał na farmę. A może chodziło jedynie o jego matkę, która uderzała kijem od miotły, gdy zachowywali się za głośno.
- A twoje koleżanki to kretynki. Pewnie chciały cię zobaczyć nachlaną, bo zazwyczaj po alkoholu robisz się senny i w ogóle… ale potem całkiem nagle jesteś boleśnie trzeźwy i sobie uświadamiasz sporo rzeczy – przygląda się jej z wątłym uśmiechem człowieka doświadczonego przez los tak bardzo, że niemal brakuje mu sił na tłumaczenie jej oczywistości.
Takich jak to, że pił tylko dlatego, żeby zapomnieć… i jednocześnie dokładnie pamiętać. Jordan w końcu też chlała na umór, więc łojąc bimber czuł się bliżej niej niż kiedykolwiek wcześniej i uważał, że to najbardziej romantyczna rzecz, jaką może zrobić dla swojej wybranki
Zapić się na śmierć.
Sounds fun.
Czy jednak chciał jej o tym opowiedzieć?
Siada po turecku i przy tym manewrze niemal nie spada z parapetu, ale trzyma się jeszcze całkiem nieźle. Był jak studnia, dużo wódy należało wlać, by cokolwiek go poruszyło.
- Miałem kiedyś dziewczynę. Jak byłem w twoim wieku – uściśla. – I widzisz, ona i ja… Zerwaliśmy, ona mieszka w Melbourne, ja tutaj. Czasami przyjeżdża i idziemy do łóżka, potem znowu łamiemy sobie serce. Nie umiem mieszkać tam, ona nie umie tutaj. I dlatego, moje kochane, chleję i zaliczam dwudziestki – z jego głosem brzmiało to niemal jak dobranocka, więc wcale by się nie zdziwił, gdyby zasnęła.
W końcu miała prawo jeszcze spać po alkoholu, wskakiwać komuś beztrosko do łóżka i żyć tak jak Jebbediah już nie mógł.
Jemu pozostawała tylko ora et labora, bezustannie.

Audrey Bree Clark
Laurent Buchinsky uprawiamy seksy, patrz! :hahaha:
towarzyska meduza
enchante #8234
ODPOWIEDZ