rzeźbiarz — lorne bay
44 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
a wszystko co kochałem — kochałem w samotności
Szeroka na całą ścianę szafa wsunięta na werandę liczyła sobie dziesięć, a może piętnaście lat. Kupili ją, kiedy Lainie wiązała sobie na czubku głowy dwa odstające kitki i dekorowała je różowymi frotkami — Tillius nie do końca pamiętał, w którym konkretnie wykroju jej niespójnej młodości to było. Wewnątrz, w jakże przyjemnej hierarchii dla każdej pedantycznej natury, wylegiwały się najrozmaitsze pary rzadko używanego obuwia — to wkładane codziennie zazwyczaj leżało na podłodze po prawej stronie drzwi. Teraz otworzył ją, by dać upust swojemu podenerwowaniu. Najwyżej, jak w gablocie wystawowej, leżały buty przeznaczone na specjalne okazje — bale, kwesty, imprezy o szczególnym rozmachu, cudaczne próby świętowania sylwestra czy bardziej wydmuchane wesela; wydarzenia, na których wspólnie nie uczestniczyli przynajmniej od połowy dekady. Nie tyle stali się typowymi domatorami, co raczej stronili od napuszonego przepychu (cóż, przynajmniej Tillius), a poza tym poróżniająca ich wiele miesięcy temu kłótnia skutecznie zabiła ich małżeńskie życie towarzyskie. Nawet teraz, kiedy po mieście i nawet dalekich znajomych rozniosła się wieść o jego powrocie, nie napływało do nich za wiele zaproszeń — wszyscy albo byli zdania, że niedługo i tak zadecydują o rozwodzie, albo obawiali się scysji, którymi ewentualnie mogli zburzyć spokój ich dopieszczanych uroczystości.
Tillius minął dwie najwyższe półki, nawet nie spoglądając na zapomniane części nieaktualnego już życia — wyciągnął ramiona w kierunku trzeciej, mniej zakurzonej brakiem używania, ale wciąż skrywającej w sobie obuwie o szczególnym przeznaczeniu. Nie tak uroczystym, nie tak wydmuchanym, a jednak ważnym. Świadczącym o dbałości i zaangażowaniu, z jakimi rozmyślano albo o miejscu, do którego się zmierzało, albo o jego właścicielach.
Niepewnie wysunął parę niebieskich (czy raczej: o głębokim szafirowym odcieniu) półbutów zamszowych, ubranych może raz, może trzy razy w ciągu całego czterdziestoczteroletniego życia; otrzymał je w prezencie od Nisidy, a może jej siostry, nie był do końca pewien. W narastających wątpliwościach i niemal już swędzącym umysł podenerwowaniu obejrzał obuwie trzykrotnie, po czym zmarszczył czoło w gniewie na napotkane tam, niemal niedostrzegalne kropki zaschniętej pecyny błota. I to właśnie przesądziło o wyborze dzisiejszego nakrycia ciała — ten nieistotny, a jednak ważny dla niego wzorek brudu, ta niedająca się odpędzić myśl: nie mogę ich ubrać, więc to właśnie je chcę założyć, wojna odbyta we własnej głowie — nagle Tillius nie dostrzegał już innych możliwości; uważał, że tylko ta jedna para specyficznych, może nieco zbyt cudacznych butów jest odpowiednia na dzisiejszy dzień. Jeśli ich nie doczyści, po prostu nie pójdzie.
Naturalnie nie powiedziałby Romulusowi, że to przez buty. Wymyśliłby coś istotniejszego, lżejszego do uniesienia, niemożliwego do odparcia w argumentach.
Skłamałby, że choroba sprzed trzech dni wróciła — zresztą nie byłoby to wcale takim niegodnym oszustwem. Kiedy prawie dwa tygodnie temu wrócili z wyspy towarzyszącej Lorne Bay, Tillius wpadł w okrutne przeziębienie. Nie rozdzielał już czasu na dni i noce, a ten wyznaczał mu rytm łykania kolorowych, gorzkich tabletek, wstrzykiwania wewnątrz nozdrzy kilku kropel dławiącego specyfiku, a także nacieranie skóry ostro pachnącą maścią, przez którą trudniej było mu myśleć. Nie wpuszczał wówczas nikogo do swojego pokoju — poniekąd ze wstydu (przecież zapewniał Romulusa z dumą, że nic mu nie będzie i że uodpornił się na deszczową i chłodną pogodę), poniekąd z obawy przed możliwym zarażeniem kogokolwiek z rodziny. I Romulusa. Postępowali w ten sposób od zawsze — każde samotne w swojej chorobie i poniekąd zapomniane; to jedynie nad Lainie każdy skakał, jak to zresztą odbywało się nie tylko w jej chorobie. Przez cały tydzień więc nie istniał, przypominając o sobie jedynie nocami, kiedy wyciszony brakiem ulicznego szmeru i przytłumionych rozmów sąsiedzkich dom, roznosił po ścianach kilka chropowatych kasłań.
I choć zdołał już stanąć na nogi, choć mógł odstawić większość leków, choć udało mu się wybrać z Nisidą na ten niedorzecznie skonstruowany film romantyczny, czasem wciąż nachodziły go zawroty głowy, wciąż zapychały się nad ranem zatoki, a zaostrzone oddechy czasem szarpały jego gardło.
A jednak udało mu się je doczyścić — szczotką o delikatnym włosiu i drewnianej rączce, którą tarł obuwie prędko i jakby gniewnie, jakby przekonywał te przeklęte buty i samego siebie: przecież muszę iść, przecież obiecałem.
Skompletował je do jasnych, materiałowych i eleganckich (ale wciąż nie garniturowych) spodni, prostych i niedociskających skóry, a przyjemnie ją okrążających. Dołączył do bladoniebieskiej koszuli poprzecinanej w cienkie, niemal niewidoczne proste paski, której kołnierzyk wychodził zza trójkątnego wycięcia szafirowego swetra, udekorowanego we wzór argyle; trochę taki, jakby można było grać na nim w szachy.
Pomyślał, że wygląda idiotycznie.
Że nie wiadomo na jakie części odzieży by się zdecydował, jak często przebierał i obiecywał, że jeśli nie znajdzie czegoś odpowiedniego, nigdzie nie pójdzie — nie zmieniłoby to faktu, że po prostu tam nie pasował.
Nie pasował do kościoła.
Do społeczności go wypełniającej.
I wiedział, że niezależnie od wyboru: słów, fryzury, uśmiechów czy butów — i tak miał zwracać uwagę, i tak miał być intruzem, i tak miał nie zrozumieć.
O uprzednio uzgodnionej esemesowo godzinie stawił się jednak pod okolicznym sanktuarium, jeszcze przez moment nazywanym przez Romulusa miejscem praktyk — nauk, które to jednak miały najprawdopodobniej zdać się na nic. Tillius czekał w zaparkowanym na specjalnej części dla personelu (wedle polecenia Ballarda) samochodzie, przed kierownicą i przed wątpliwościami, jak może potoczyć się dzisiejsze spotkanie, na które nie wybierał się przecież z nieszkodliwego zainteresowania — a raczej z obaw przed pułapką, jaką mogli zastawić na Romulusa wszyscy ci ludzie, których miał za moment poznać.
dingo
silly tilly
O fatalna Pomyłko, córko Melancholii
student weterynarii — lorne bay wildlife sanctuary
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Ja byłem tylko jednym ze zdarzeń Twojego życia – i nigdy Ci nie biło serce z niepewności, czy mnie spotkasz. A mnie biło.
Wybiegł z budynku z chmarą potarganych włosów i rubinowym (chociaż przybierającym już błotnistą barwę) kleksem, zdobiącym centralną część koszulki; przez chwilę wpatrywał się pustym wzrokiem we wszystkie samochody stojące na leśnym parkingu, a kiedy wreszcie spostrzegł ten odpowiedni, podbiegł do niego z szerokim uśmiechem. — Czy chciałby Pan porozmawiać o Bogu? — wykrzyknął ze śmiechem, tuż po otwarciu drzwi pasażera (i mogło znów pochłonąć go marzenie życia, którego nie miał posiadać, a które od obecnego wyróżniałaby zgoda na złożenie na tilliusowym policzku pocałunku, a potem zapytanie: jak minął Ci dzień, aż w końcu ustalenie, czy kolację zjedzą dziś w należącym do nich obu mieszkaniu, czy gdzieś na mieście), a potem wrzucił na tyle siedzenie lawendowy plecak. Siadając na fotelu tuż obok Tilliusa wgramolił do samochodu także wieszak ze śnieżnobiałą koszulą, którą pół roku temu kupiła mu Lainie. — Nie zdążyłem się przebrać; przywieźli nam godzinę temu kangura, który nie poradził sobie w starciu z psem — wyjaśniając ściągnął przez głowę zwinnym ruchem ubrudzony tshirt, i tak jak plecak, odrzucił go na tylne siedzenie.
Gdyby nie wydarzyło się tak wiele, z całą pewnością by na to nie pozwolił. Gdyby tylko ten dzień przebiegł inaczej, Rome zgodnie z tym, co powiedział Tilliusowi odległe dni temu na Gahdun Island, nie rozbierałby się przy nim nawet w tak niewinny sposób; nie tylko z powodu wstydu, ale i nieprzyzwoitości czynu. Ale po desperackiej próbie uratowania życia kangura, popcornowej aferze (grupa dzieciaków uznała za właściwe nakarmienie nimi kuok) I nachalności jednego z pracowników, Romulus zapomniał jakby o wszystkim tym, o czym zapominać nie powinien nigdy.
Naprawdę się cieszę, że jedziemy tam razem — przyglądał się mu, kiedy wsuwał dłonie w rękawy koszuli, kiedy zapinał jej delikatne guziki; i cieszył z powodu tego, co dostał, jak wiele mu zawdzięczał, nawet jeśli tak dalekie było to wciąż od pełni szczęścia. Tak naprawdę nie absorbowała go wizja wspólnego praktykowania wiary — Rome odnalazłby radość z powodu każdej innej możliwości spędzenia z nim czasu, szczególnie po tak długim czasie omijania swego istnienia w należącym do mężczyzny domu. — Wyjaśniłem Jacobowi, że przyjeżdżasz wyłącznie w roli gościa; raczej nikt nie będzie próbował cię zwerbować, ale kilka osób pewnie mimo to spróbuje przemycić Boga do każdej toczonej rozmowy — wyjaśnił, głosem pełnym skruchy i oczekującym wybaczenia: Rome nie zamierzał naruszać tilliusowych granic i zrobił wszystko, by nie poczuł się dzisiaj niekomfortowo, ale nie miał wpływu na nikogo ze społeczności. — No i ubrałeś się bardziej w ich guście, niż ja; Savanah na pewno wypomni mi tę pogniecioną koszulę i jeansy — przypatrywał się mu wciąż z uśmiechem, pewną dozą podziwu; bo Tillius potraktował tę sprawę w sposób poważny, bo nie wycofał się ze złożonej oferty.
rzeźbiarz — lorne bay
44 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
a wszystko co kochałem — kochałem w samotności
Nie był pewien kiedy dokładnie, ale wiedział, że coś się zmieniło.
W sposobie, w jaki postrzegał Romulusa, w jaki bezwiednie zwykle łączył go z Lainie; zawsze z własną córką, nigdy z kimś innym — zawsze z jej życiem, zawsze z jej skwapliwie poszukiwanym szczęściem, zawsze z troską o jej zadowolenie.
Nagle Rome nie był już t y l k o jej przyjacielem, nagle Tillius nie potrafił myśleć o tym, że do oddalonego o niecałe pół godziny od Lorne Bay kościoła, wybiera się wyłącznie z myślą o kobiecie, która kilka dni lub tygodni później może wyrażać płomienne i rozwlekłe pretensje o to, że Wellington nie zrobił nic, by go dla niej powstrzymać.
Tillius nawet nie był już pewien, czy chce powstrzymać Romulusa.
Bądź co bądź wiedział, że decyzja należy wyłącznie do jednej osoby, że nikt inny za Romulusa przecież nie przeżyje jego życia. Dlatego nie spiął ust w grymasie zniesmaczenia, kiedy zza drzwi dosięgło go pytanie o Boga. Uśmiechnął się, odrzekł: — Oczywiście, ale będę mieć swoje uwagi — a później pomyślał, że przecież Rome był już też jego przyjacielem.
I nie przestawał bywać nim nawet w chwilach, w których zsuwał ze swojego marmurowego, dwudziestokilkoletniego ciała koszulkę na miejscu pasażera w jego samochodzie, a Tillius starał się nie przyglądać i był tylko trochę zakłopotany. Bo nagość, szczególnie taka połowiczna, nie była niczym szczególnym, a przecież przeciwnie — była zupełnie naturalna. Bo Tilliusa nie wyrażały wszystkie te cnotliwe, niepoważne i trochę chrześcijańskie poglądy, jakie w tych i podobnych aspektach przyjmowało społeczeństwo. Bo to było t y l k o ściągnięcie koszulki, a Tillius spojrzał t y l k o na moment.
Czyli to nie żaden z tych dużych; mój przyjaciel z Bright opowiadał, jak jeden z nich zaatakował jego siostrę. Chociaż psy radzą sobie pewnie lepiej. Od ludzi, nie tylko od kobiet — na koniec roześmiał się swoim podenerwowanym, niepewnym rozbawieniem; może jednak był bardziej zakłopotany romulusową śmiałością, niż podejrzewał. — A co z żółwiem? — dopytał niezwłocznie, nie uruchamiając jeszcze silnika samochodu. Czekał, aż Rome skończy się przebierać, powstrzymując niedbałe, niezupełnie płynne ruchy ramion, które ograniczała wąska przestrzeń samochodu. Sam opierał się całą powierzchnią pleców i tyłem głowy o fotel, wpatrując w świat malujący się przed przednią szybą.
A kiedy zerknął w końcu na mężczyznę, chcąc upewnić się, czy mogą ruszać, uśmiech znów zamigotał na jego twarzy. — Masz tutaj… Mogę? — nie czekał jednak na pozwolenie; po prostu sięgnął ku romulusowym pasmom migdałowych włosów, swoje pytanie traktując bardziej za zapowiedź. Przecież nie było sensu rozwlekle tłumaczyć zaobserwowanej aberracji, kiedy mógł ją w jednym zgrabnym ułożeniu dłoni zsunąć z tego nieszczęsnego kosmyka potarganej czupryny. — To… Właściwie co takiego? Bandaż? — zastanowił się na głos z miękkim rozbawieniem, kiedy między koniuszkami palców spoczywał już poszarpany, niewielki kawałek gazowego, białego materiału.
Byleby tylko nie uznali mnie za szpiega — zmartwił się w sposób teatralnie zawadiacki, uśmiechnął, a później skinął głową. — Wolałem nie wyróżniać się od nich bardziej, niż zmusza mnie do tego mój agnostycyzm — zaznaczył ostrożnie, trochę jakby przepraszająco; za to, że nie potrafił i nie chciał uznać jego wiary. A później zamilkł na moment, samochód ruszył, a on zdecydował się powrócić do tematu. — To trochę… d z i w n e, że zwracają uwagę na coś tak błahego, jak ubiór. W imieniu kogoś, kto i tak nigdy nie zaznaczył, że ma z tym problem i że przez to ześle na ziemię nieurodzaj i klęskę.
dingo
silly tilly
O fatalna Pomyłko, córko Melancholii
student weterynarii — lorne bay wildlife sanctuary
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Ja byłem tylko jednym ze zdarzeń Twojego życia – i nigdy Ci nie biło serce z niepewności, czy mnie spotkasz. A mnie biło.
Nie pamiętał, kiedy dokładnie zaczął regularnie pojawiać się na spotkaniach wspólnoty, kiedy z podziwem począł wypatrywać nowego życia, pytając o chrzest, święcenia i wybór dodatkowego imienia; bywał przecież sceptykiem, a kiedy miał jedenaście lat i z domu uciekł do kościoła, jedynego otwartego w deszczowe wieczory miejsca, ksiądz tak dotkliwie zwyzywał go od chuliganów, że Rome poprzysiągł sobie wieczystą nienawiść względem fałszywie miłosiernych duchownych. Może było to w czasie, w którym Lainie spotykała się z Joshem, i może też wtedy, kiedy coraz częściej odwiedzała swoją matkę (zawsze narzekając i żałując jej jednocześnie); czuł się wtedy dostrzegany i ważny, a także: rozumiany. W Perth poznał innego chłopca, młodszego o cztery lata — miał na imię Miles i tak jak Rome, pochodził z rodziny p a t o l o g i c z n e j (nie istniało słowo bardziej przez Romulusa znienawidzone) — z którym planował dalszą edukację i czytywał biblię w piątkowe wieczory. Rome się trochę w nim podkochiwał; kilkakrotnie się pocałowali — w drodze z kościoła, kiedy omawiali wygłoszone kazanie, ale w końcu Miles kazał mu przestać, odsuwał się, wybrał Boga; wyjechał zgodnie z zaleceniami starszyzny i prawdopodobnie już był — księdzem — chociaż Rome utracił z nim kontakt (nawet jeśli Miles trzykrotnie do niego zadzwonił, nigdy nie zyskując szansy na wyjaśnienie dlaczego). Po jego wyjeździe Romulus zwątpił; Carlos, który wręczył mu potem numer Jacoba i określił mianem jego opiekuna w Lorne Bay, począł mówić mu, że Miles był lepszy, że traktował wiarę w sposób poważny, że skutecznie rozszerzał jej blaski wśród innych, że tego jednego Rome najbardziej nie potrafił — być wysłannikiem Boga. Być może dlatego, że od samego początku posiadał wątpliwości, że wiara była lekarstwem, ale nie metodą; że Rome wcale nie chciał, by ktokolwiek z mu bliskich nawrócił się, czytywał wyłącznie Pismo Święte, by wraz z nim chodził na codzienne msze. I nawet w swoim obecnym zdecydowaniu nie potrafiłby przyjąć narzucanej postawy; nie chciał, by Tillius potraktował to na poważnie, by pojął jego własne zaciekawienie, by je podzielił.
Przez chwilę dostrzegał więc wadliwość ich wspólnej wyprawy — bał się, że Tilly potraktuje to w sposób nazbyt głęboki.
Stich jest jeszcze młodym kangurem — zaśmiał się w odpowiedzi, odczuwając wdzięczność i radość, nawet po dniu tak ciężkim w przeprawie; z łatwością zapominał dokąd i w jakim celu zmierzają. — Ale te większe są faktycznie niebezpieczne; łatwo jest o tym zapomnieć — być może to w zmęczeniu odnajdywał największą pewność, może dzięki niej potrafił zapomnieć o wszystkich niezręcznościach, o nieśmiałej naturze; o tym, że przy Tilly’m starał się bywać dystyngowany i cnotliwy. — Opiekuję się nim razem z Ethanem, to znaczy, p o m a g a m mu. Ethan w każdym razie uważa, że za kilka miesięcy wyzdrowieje, że to kwestia wytrzymałości. Jeden weterynarz uważał, że jest dla niego za późno, ale Ethan wykłócał się z nim przez cały dzień, aż w końcu pozwolili nam go leczyć — lekko się zarumienił (bo Ethan zaprosił go na randkę, bo był odważny i buńczuczny, bo zupełnie nie był w jego guście, a mimo to mu imponował) i uśmiechnął z radością, nawet jeśli sprawa żółwia była niepewna i zagrożona — Rome jednak wierzył, że nie tylko uda się mu przetrwać, ale że jeszcze będzie tego świadkiem — przed odejściem do kościoła. — Och, pewnie tak — nie wzdrygnął się, kiedy Tillius wyciągnął ku niemu dłoń; czasem nie wystarczało słowne uprzedzenie, czasem mimo to Rome zataczał ramiona do przodu i zastygał w bezruchu — miał jednak wrażenie, że powoli uczy się rozpoznawać pewne schematy, że zdołał przekonać swe ciało do bezpiecznego towarzystwa mężczyzny. Mocniej zabiło mu tylko serce, i wstyd oblał jego policzki. — Mogłem jednak wziąć prysznic — skoro wciąż kłopotliwym dla Jacoba i innych była jego praca w sanktuarium, skoro obiecał ją porzucić i wciąż tego nie zrobił.
Ale… jesteś szpiegiem, prawda? Jedziesz tam, żeby zobaczyć, że są n o r m a l n i? Jacob mi o tym opowiadał, mówił, że każdy, kto zamierza do nich wstąpić, przyprowadza kogoś z zewnątrz; jeden chłopak przyprowadził nawet swoją dziewczynę, której ciężko było w to wszystko uwierzyć. Miałem tylko problem, kiedy musiałem wyjaśnić kim jesteś dla mnie, kim jesteś w m o i m życiu; Rome uśmiechnął się lekko, jakby przepraszająco — być może powinni byli omówić to wcześniej. — Nie oczekuję, że zrozumiesz albo że przyznasz temu wszystkiemu rację, Tilly. Nie chcę, żebyś kłamał albo się do czegokolwiek zmuszał. Poza tym mi to też się nie podoba, ta dbałość o sprawy, które są nieważne. Ubiór, niedzielne lenistwo, głodzenie się podczas postu, niektóre zakazy — wzruszył lekko ramionami, jakby należało to mimo wszystko do szkód, na które należało przystać; jakby w każdej dziedzinie mierzyło się z podobnymi niezrozumiałymi nakazami. — Tylko… mógłbyś nikomu nie wspominać, że jestem biseksualny? — było to jedynym szczerym kłamstwem, jedyną pewnością, że zaczną traktować go gorzej, inaczej, że wszystko potrwa przez to dłużej, że być może nigdy nie nauczą się mu ufać.

rzeźbiarz — lorne bay
44 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
a wszystko co kochałem — kochałem w samotności
Skinął głową. Raz, dwa razy, w końcu trzeci i czwarty — przecież nie miał nic do dodania. Nic o kangurach, młodych czy też starszych, ukazywanych w internetowych migawkach z przestrogą, by nie zbliżać się do nich ani samotnie, ani nie pozwalać okrążać ich własnym psom czy inaczej skonstruowanym parom zwierzęcych łap. Nie potrafił także wymodelować w umyśle takiego pytania dotyczącego omawianego, znanego im obu żółwia, które mogłoby podtrzymać rozmowę i nie wydać się przy tym niedorzeczne. A potem kiwnął głową na Ethana. Mężczyznę dopiero co poznanego, choć jedynie przez czyjeś słowa, i takiego, którego wydawało mu się teraz, że powinien kojarzyć.
Bo to przecież Ethan. Ethan wypowiedziany aż trzy razy, Ethan, który był na tyle ważny, na tyle podkreślany i przywoływany, że teraz znalazł się w tilliusowym samochodzie wraz z nimi. Ethan różowiejący na okrytych nieśmiałym zarostem policzkach Romulusa, Ethan będący zapewne powodem, dla którego Lainie nigdy nie uzyska takiej atencji ciemnowłosego mężczyzny, na jakiej być może w pewnym momencie zacznie jej zależeć. Lub zależało kiedyś, ale zdążyła już zderzyć się z rzeczywistością. Tillius pomyślał o tym, jakie to proste, naturalne, takie niemal w nużący sposób życiowe — Romulus nawiedził ich swoją obecnością, poprzestawiał samym istnieniem całe ich życie, naznaczył każdy skrawek ściany w rodzinnym domu, aż w końcu miał zniknąć, odzywać się jedynie stygnącym echem w odmętach pomieszczeń dostrzegających tylko powidok jego osoby. Jeśli nie miał zostawić ich dla kościoła, miał zostawić ich dla kogoś takiego jak Ethan, miał odnaleźć własny skrawek absorbującego świata, bo przez ten ich przesunął się tylko przelotem.
Odczuł żal. Taki formujący się jedynie nad samopoczuciem własnej córki, przecież nie własnym. Bo Lainie będzie tęsknić, bo Lainie nie przyjmowała dobrze zmian. Bo nie potrafiła się zaadaptować. Co innego on. — Och, a włosy Ethana dodatkowo błyszczą tak pięknie, a jego głos jest taki głęboki, a oczy takie duże i bezbrzeżne — sprowokował go z niewinnym śmiechem; takim, jakim nieraz obdarzał Lainie i jej rozwijające się miłostki. Tylko że niezupełnie. Wówczas brzmiał przecież troskliwie, wspierająco, radośnie i tak, jakby gotów był do każdego rodzaju pomocy. Teraz wyszło inaczej. Specyficznej, może nawet nieodpowiednio. Jakby był zazdrosny, choć przecież nie to miał na myśli, nie takie były jego intencje. Gdyby Rome znał go trochę lepiej, na pewno by to wiedział. — To znaczy, mam na myśli, wiesz, świetnie, że cały ten Ethan się za nim wstawił. I że jest taki wyjątkowy, i że dobrze wam się razem pracuje. Brzmi na naprawdę świetną osobę — wytłumaczył się naprężeniem mocujących się z podenerwowaniem strun głosowych. Musiał zrozumieć, że poruszanie tematów czyichś zauroczeń było w porządku w zasięgu własnej rodziny, ale nie w przypadku przyjaciół. Może znajomych. Jednak nie był pewien.
Tak samo jak nie był pewien powodu, dla którego Romulus nieustannie przypominał mu — jakby specjalnie, ale przecież wciąż niewinnie — o sposobie, w jaki przyszło im zobaczyć się po raz pierwszy. Tillius najchętniej przepraszałby za każdym razem, kiedy w głowie odtwarzało się tamto niedumne wspomnienie natknięcia się na siebie pod prysznicem. Nie istniał gorszy sposób na poznanie ważnego dla swojej córki człowieka, niż zaskoczenie go w zaparowanej, wolnej od ubrań przylegających do ciała łazience. Tyle że Rome nie chciał o tym rozmawiać, za każdym razem ucinając temat. To nieważne, zapomnijmy o tym, mówił i może rzeczywiście kierował się własnymi instrukcjami: może zapomniał. Może tylko Tillius nie potrafił zapomnieć, bo najwidoczniej wstyd aż tak przyoblekł jego porządność, jego przyzwoitość, najwidoczniej nie potrafił sobie tego wybaczyć. Naprawdę popełnił wówczas błąd, jak to dobrze, że Rome nie miał mu tego za złe! Znów więc skinął głową, znów nie miał nic do dodania, nic na: mogłem wziąć prysznic i nic na tamto wspomnienie. Jedynie wrzucił skołtuniony, zmięty kawałek bandaża do samochodowego śmietniczka.
I co powiedziałeś? — spytał nieoczekiwanie, trochę prędko, ale nie natrętnie, przecież nie ciekawiło go to aż w takim stopniu. Może tylko trochę, może jedynie pod kątem własnej roli w romulusowym życiu. Ojcem mojej przyjaciółki zdawało się brutalne, nagle nie chciał tego usłyszeć. — Zresztą nieważne. Chcę ich tylko poznać, nie zamierzam poddawać ich specjalnie surowej ocenie. Wiesz, skoro nas dla nich zostawiasz, dobrze byłoby wiedzieć chociaż dla kogo konkretnie — uśmiechnął się i sięgnął do przodu, sprawiając, że samochód wreszcie ruszył. Droga była pusta, wyjazd z rezerwatu wyboisty i utrudniony, ale nie niemożliwy do pokonania. Nigdy wcześniej nie przemieszczał się przez ten obszar miasta, wyznaczony specjalnie dla pracowników sanktuarium, dla którego umożliwiono przejazd.
A potem Rome złożył swoją zuchwałą, skomplikowaną prośbę, która zmusiła Tilliusa do rzucenia mu krótkiego, a jednak wieloznacznego spojrzenia, do zaciśnięcia ust, namyślenia się, aż w końcu ucięcia tematu krótkim: — Jasne — choć przecież nie zamierzał deliberować z nikim nad romulusową orientacją i to nie nad tym musiał się zastanawiać. Jego dyskomfort wiązał się z czymś innym, z czymś, co niemal kłuło go w sercu niezadowoleniem. Z czymś, o czym raczej nie zamierzał rozmawiać, a więc liczył teraz, że Rome nie pociągnie tematu, że nie zauważy tilliusowego rozczarowania albo po prostu to wyda mu się nieistotne. Bo w innym przypadku musiałby przecież zjechać z drogi, musiałby zaparkować samochód na poboczu pełnym pajęczyn i jaskrawej zieleni, musiałby ostrożnie dobierać zdania i silić się nad nadzwyczajną klarowność, żeby tylko Romulus źle go nie zrozumiał, bo mogliby się wówczas poróżnić w scysji, bo mogliby spóźnić się na tę przeklętą mszę czy cudaczne katolickie spotkanie, na które Tilliusowi, z własnej złości, odechciało mu się odwiedzić — bo przecież przypomniał sobie, dlaczego tak bardzo nienawidził tego wykroju wiary.
dingo
silly tilly
O fatalna Pomyłko, córko Melancholii
ODPOWIEDZ