dziennikarka — the cairns post
28 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
My one heart hurt another
So only one life can't be enough
Can you give me just another
For that one who got away



Plama. Rozkwitała szkarłatem na tle wcale nie (jak ktoś mógłby zakładać) śnieżnobiałego obrusu, a szarawego, wyciągniętego z kosza, z niechcianymi rzeczami albo przyniesionego w przypływie nagłej litości, przez frasobliwą matronę, która odbierając dziecko po godzinie siedemnastej, widywała niewielkie stadko przykurczonych osób, czekających przed wejściem na zbyt dużych (względem zgromadzenia) rozmiarów aulę. Żonę ze Stepford albo Wzgórz Beverly Hills, która nie potrafiła znieść tego smutnego, aż pożal się Boże, widoku, rujnującego jej poukładany, idealny, pełen śnieżnej bieli świat.

Ów plama przypominała jej skrzące się burgundem czerwieni wino, którego niespełna dwa, a może trzy tygodnie temu, wypiła zdecydowanie za dużo. I nie ona to stwierdziła, a jegomość, skryty w doniczce, czy też wazonie przaśnym, prawiący jej morały. Ten sam, który wytrącił jej to wcześniej wspomniane wino z dłoni, a wraz z bladym świtem budzącym zawstydzone sumienie, okazał się być krzakiem. Krzewem albo inną rośliną wazonowo-doniczkową. I nawet by się nie przejęła, bo niezależnie od tego na jakim życiowym etapie się znajdowała, zdanie innych ludzi, niewiele dla niej znaczyło. Czy to na balu w roku 2003, na który przyszła przebrana za żywy dowód istnienia miesiączki, czy na uczelni, jakimś kontrowersyjnym proteście, ani w galerii sztuki, w której jej prace nierzadko spotykały się z falą krytyki. Nawet na pogrzebie własnego synka, kiedy łzy mieszały się z tuszem do rzęs, wiśniówka w piersiówce przedwcześnie się skończyła, a jej chciało się tak bardzo (kolokwialnie mówiąc) szczać, że w trakcie wyszła za kościół żeby się wysikać. Bóg jej świadkiem.

A więc był jednak jakiś powód wart uwagi. Ba, nawet odprowadził ją do domu i przyglądał się live'owi, w którym strumień jej rzygów stworzył barwny pejzaż, przed którym Van Gogh mógłby się schować ze swoimi słonecznikami, nieopodal rabatki (a może właśnie na samiuteńkim jej środeczku; nie pamiętała), na balu walentynkowym tegorocznym, na który wystroiła się całkiem pięknie, a skończyła w rachitycznej pozie, z włosami splecionymi w strąki, żałośnie zwisające nad niedoszłym dziełem jej życia.

I ta właśnie plama obudziła w niej przygasły (chwilowo) popęd, który nęcił i kusił mózg do ucieczki, bo tam za rogiem tej lokalnej szkoły (dziwne to miejsce na meetingi anonimowych alkoholików), był sklep wielobranżowy, a na najwyższej półce i następnej, i następnej, i jeszcze jednej ku dołu, brzegi wyściełane były butelkami nisko i wysokoprocentowymi. A Clancy nie mogła przestać myśleć o tej chwili, w której synestetycznie jej zmysły połączyły zapach, a nawet smak alkoholu z czystym szczęściem. Uczuciem, którego nie zaznała od roku, dwóch miesięcy, tygodnia, jednego dnia, a co do godzin nie była pewna.

Ale to była herbata. Zwykła, prosta, banalna wręcz herbata z równie nudnym syropem pomarańczowym (sztucznym, pełnym konserwantów i smakiem zbliżonym do skórki pomarańczowej, a jej wściekle nienawidziła), który jeden z nowicjuszy podkradł z szafki z zapasami. Rozlana, a w dodatku nie jej i gorąca. Z przestrachem spojrzała na właściciela plastikowego kubeczka, na którego bucie powstawała mniejsza, podobna do tej na obrusie plama, ale w znacznie mniej wyróżniającym się na czarnym, skórzanym płótnie, kolorze.

- Matt? - wypowiedziała jego imię w sposób jaki mógłby świadczyć, że znali się od lat. Że odkąd dwa piegi na klatce piersiowej, zakwitły jak bujne pąki (tworząc rzecz jasna cycki), stał się powiernikiem jej sekretów - tych mrocznych opowieści, w których ojczym tłucze mamę kijem baseballowym albo nóżką od połamanego w poprzedniej kłótni krzesła; i tych trywialnych, jak rozterki sercowe, czy Chadwick Pennyworth zapytał ją o gumkę żeby popatrzeć jej w dekolt, czy naprawdę była mu do czegoś potrzebna, choć dałaby rękę sobie uciąć, że w swym szkolnym dobytku nawet nie posiada ołówka.

- Nie poparzyłam Cię, mam nadzieję? - źrenice ciemnobrązowych tęczówek rozszerzyły się w szczerym zmartwieniu, jako że znała go jedynie z krótkich przemów, wykładanych na sporawym podwyższeniu, a sama do tej pory nie włączyła się jeszcze w dyskusję i wyznanie własnych grzechów, wciąż poczuwając się do roli wyposażenia nader dużego audytorium.

Drobny, zadarty nos zmarszczył się nieświadomie, kiedy nie poruszając głową nawet o centymetr, omiotła spojrzeniem wpatrującą się w but i kubek, i ten obrus nieszczęsny postać, kodując w pamięci wszelakie detale, jak włosy prawie czarne, ale tak nie do końca, oczy ciemnobrązowe przysłonięte kurtyną rzęs i nos nieco przekrzywiony w jedną stronę, czego była pewna, że nie dostrzegł nikt i nigdy, ale ona tak. A wszystko po to żeby móc przez resztę czasu nie spoglądać na niego z poczuciem winy, tylko wyobrażać sobie jego twarz mówiącą, układającą słowa w zdania i reakcje odpowiadające tembrowi głosu.
Nie patrzeć.

Matthew Hammett

powitalny kokos
pochmurnica
adria, navy
fotograf — beast daylight photo studio
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Idąc zupełnie pustym korytarzem nie spodziewał się nikogo - głowa huczała mu od przeprowadzonej przed paru minut rozmowy z dyrektorem: miał zorganizować wystawę i zachęcić uczniów do odwiedzania galerii sztuki czy muzeów. Cholera, co on się wpakował? Dopiero gdy padło imię wypowiedziane przez głos, który rozpoznałby wszędzie: nawet będąc w najgorszym stanie a już nie raz takich był. To, że jeszcze może oddychać, będąc w pełni zdrów, mógł jedynie w duchu dziękować losowi za danie mu jeszcze jednej szansy. Nie mógł jej zmarnować, obiecując sobie, że w tym nowym rozdziale będzie zupełnie innym człowiekiem. Zamknięcie poprzedniego rozdziału wymagało od niego dokonania radykalnych zmian a powrót do Londynu nie wchodził w grę - to by było jak zaakceptowanie tych wszystkich porażek jakie nosił do tej pory na swoich barkach. Nie stało się to od razu - wymagało to od niego wiele poświęcenia, ale nie doszedł do tego etapu w którym teraz był całkowicie sam: przebył niezliczone rozmowy ze swoim terapeutą, który wyprowadził go na prostą. Pokazał mu jak mógł przekraczać swoje możliwości dnia codziennego, nie sięgając po mocne trunki jak miał to w zwyczaju - zapomnienie o przeszłości było też jedynym wyjściem aby zacząć etap nowego życia. Trudno było mu zapomnieć o trzech ważnych twarzach, ale tym razem musiał to zrobić, chyba, że chciałby się zatracić w przeszło.Odkąd został zastępcą dyrektora muzeum w Sydney miął pełne ręce roboty i dzięki czemu też w ostatnim czasie rzadziej bywał w miasteczku - udało mu się jednak namówić na otwarcie oddziału tutaj na miejscu: co uważał za swój spory sukces, a przede wszystkim był bliżej domu.

Powiódł zmęczonym wzrokiem po plamie, która niespodziewanie znalazła się na jego bucie - wpatrywał się w nią przez chwilę jak zahipnotyzowany, mając wrażenie, że dostrzega w niej twarze przeszłości o których tak bardzo chciał zapomnieć. Zamrugał kilkakrotnie nie chcąc dać się omotać tej złudnej iluzji. W ostatniej chwili powstrzymał się od syku przez zaciśnięte zęby: parzący gorąc był odczuwalny bardziej na włoskiej skórze niż mógł przypuszczać a oddech przez moment stał się płytki jakby próbował walczyć z własnym ego, nie chcąc dać się ponieść niepotrzebnemu wybuchu złości. Odliczył w myślach do trzech i dał sobie kilka sekund na właściwą postawę. Przecież takie zwykłe rzeczy jak rozlanie wrzątku na nowe, markowe buty, które sobie kupił dwa dni temu nie mogły go wytrącić z równowagi a potem wciągnął powietrze nosem, odruchowo machając dłonią, dając sygnał jemu ''napastnikowi'', że może odetchnąć spokojnie ale na pewno nie wda się w niepotrzebną awanturę - korciło go na kogo wpadł, ale jego uwaga była jakaś rozproszona. Swoją drogą, całe szczęście, że nie na spodnie od garnituru, tego by było za wiele.


-Clancy? - jego pytanie zawisło w powietrzu w momencie kiedy zdał sobie wreszcie sprawę z kim się przypadkiem zderzył : musiał się upewnić czy się nie pomylił. Czasami miał wrażenie, że ktoś musiał zniknąć z twojego życia by pojawił się ktoś inny: był zmęczony myślą, że koniec końców każdy od niego znikał i nikt nie zostawał na zawsze. Pojawianie się na dłuższą chwilę, żeby on zdążył się przywiązać by następnie roztrzaskać na drobny mak -Nic mi nie jest..dam radę..- położył dłoń na jej ramieniu by na krótką chwilę dać jej wsparcie. Nie pamiętał kiedy widział ją ostatni raz, podejrzewał, że na pogrzebie Sashy, jednakże był tamtego dnia w takim emocjonalnym rozbiciu, że nie pamiętał kto oprócz jego czwórki najbliższych przyjaciół w ogóle jeszcze tam był. Zamroczony widokiem dawnej przyjaciółki stał jakby świat się w danej chwili zatrzymał -...może usiądziemy? - zaproponował po chwili, wskazując na miejsce do siedzenia będące nieopadal i jednocześnie przerywając między nimi zastygłą w powietrzu ciszę. Nie miał bladego pojęcia czy Beardsley miała ochotę przeprowadzać z nim jakąkolwiek rozmowę.
clancy beardsley
ambitny krab
Kama
hugo langford
dziennikarka — the cairns post
28 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Plastikowy kubeczek, ten drugi, nie ten, który wywróciła niezdarnie. Tamten poturlał się wzdłuż stołu, przyjmując za punkt strategiczny jego kant, spuszczając z siebie herbaciany wodospad. Ten dzierżony w drżącym lęku, giął się i napinał pod naciskiem niezdecydowanych palców. Trzask gniecionego plastiku odbijał się echem w uszach jak trzask karoserii samochodu i łoskot opadających nań gruzów, zasypujących drogę ucieczki. I brzmiał dźwięcznie jakby dochodził z głębokiej studni, trzaskając dźwiękiem podobnym do zdartej płyty, umieszczonej w gramofonie. Rozchodził się po głowie, kościach, rezonując w niewysokim, zbyt chudym ciele, ciemnowłosej postaci w za luźnych ubraniach, prawdziwej zjawy, która w swoim transie zaczęła niemalże lewitować.

Ale głos, brzmiący z oddali, a tak naprawdę z naprzeciwka i z bliska, bo dzieliło ją od niego zaledwie kilka centymetrów, wyrwał ją z otchłani piekielnych wspomnień, a pętla zaciskająca się wokół szyi unoszącego się nad ziemią wisielca, nagle zniknęła, wyparowała, jakby nigdy wcześniej nie istniała, choć Clancy czuła jak zaciska się powolnie, nieuchronnie każdego wieczora i każdego poranka, i w każdej oderwanej od rzeczywistości chwili, w której ciągu swych rozmyślań wędrowała w to ciemne miejsce na mapie.

- O widzisz, mogłabym w takim razie wylać jeszcze jeden albo i cały dzbanek, ale nie wiem czy reszta osób byłaby taka zadowolona -[/b] zażartowała niezgrabnie, a ciepło jego uścisku choć trwało zaledwie kilka sekund, przeminęło bezpowrotnie i zalało falą chłodu jeszcze gorszego, i jeszcze mniej do zniesienia niż ten, w któremu poddała się jeszcze chwilę temu. - Podejrzewam zresztą, że część z nich tak naprawdę tylko dlatego tu przychodzi, bo wiesz, darmowa kawa, herbata, parę wysuszonych herbatników... Normalnie jakby podwieczorek przy herbatce przeżywał swój renesans - jej śmiech nie był tak melodyjny jak sobie to wyobrażała i nie przychodził jej tak naturalnie. Był drżący, nieco chropowaty, jakby był dźwiękiem dzwoneczków, ale nie tych, które opisuje się w książkach. Raczej tych z powieści zapomnianych, schowanych razem z instrumentem do ciemnej piwnicy, gdzie metal zaśniedział i pokrył się odchodami szczurów zmieszanych z pajęczynami. Choć nie można było mu odmówić pewnego rodzaju eteryczności, nienamacalnego uroku.

- Dasz radę, to dobrze - powtórzyła po nim w zamyśleniu znajomym artystom upojonym cieczami, w których mieściła się cała tablica Mendelejewa, a i tak wciąż czegoś brakowało. - Jasne, usiądźmy - na twarzy wykwitł jej delikatny rumieniec, całkiem uroczy w zestawieniu z błyszczącymi, orzechowymi oczami. Wyglądała jak jedna z tych porcelanowych lalek, które babcie kupują swoim wnuczkom, pewne, że za kilka lat na ich półkach będzie piętrzyć się kolekcja pustych, szklanych oczu. [/b]- Ach, i tak, Clancy -[/b] potwierdziła szybko, zamaszystym ruchem głowy.

Nie pamiętała kiedy ostatni raz zebrała się na takie umysłowe wypociny. Czy to był moment, w którym upalona wygrzewała się w pierwszych promieniach wstającego słońca, na dachu kamienicy, z pędzlem niedomytym w dłoni, farbą pod paznokciami i plamą w kolorze akwamaryny pod lewym okiem, na policzku? Jeszcze nim na dobre oddała się swojej dziennikarskiej, zgubnej pasji, która doprowadziła ją właśnie tu, w to miejsce. Och, szczerze nie pamiętała. Ale szczęście. Tak właśnie. Dla niej to nie było zakochanie, młodzieńczy zryw emocjonalny, ani nawet uczucie towarzyszące emancypacji, tylko szczęście, namiastka tego legendarnego tworu, który kiedyś wydawało jej się, że jej blade dłonie dzierżyły, ale nie doceniwszy wagi skarbu, sprzeniewierzyły go w głupi, nieodpowiedzialny sposób.

Podążyła za nim, jakoś tak automatycznie, nie zastanawiając się nawet, czy po treściach wypluwanych przez jej usta, ma wciąż ochotę przebywać w jej towarzystwie. Ale się odwrócił. I znów zaszczycił spojrzeniem ciemnych oczu, które (może to sobie dopowiedziała albo wyobraziła, ale była niemalże pewna!) skrywały tylko jemu znaną tajemnicę.

- Długo tu już przychodzisz? - zapytała, nim zdążyła sobie zatkać usta dłonią. Widywała przeważnie tył jego głowy, dwa rzędy wprzód. Milczącego, zatopionego we własnych myślach, jakby znalazł się tutaj za karę, tak samo jak ona, równie milcząca i unosząca się metry nad ziemią, ponad plastikowym krzesełkiem.

Matthew Hammett

powitalny kokos
pochmurnica
adria, navy
ODPOWIEDZ