lorne bay — lorne bay
30 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Cienka wstęga mgły zawisła nad jej głową tego późnego popołudnia, budząc ją z niespokojnego snu. Była piąta trzydzieści z minutami, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że nie zaczadziła się wyłącznie dlatego, że zostawiła uchylone okno. Jedyna to korzyść, bo gdy tylko wychynęła spod rozgrzanych pieleszy, chłód powietrza przeniknął jej ciało, wprawiając w drżenie każdą kończynę. Nadchodzący wieczór z niezwykłą sobie nieśmiałością, tylko muskał wnętrze jej mieszkania, ale i tak nie mogła namierzyć szlafroka, swetra, ani jakiejkolwiek innej części garderoby zrzuconej przed drzemką, dlatego w akcie desperacji sięgnęła po stygnącą kołdrę, owijając się nią szczelnie w drodze do kuchni.

Niezniszczalny toster, relikt sprzed ponad dekady, wydawał z siebie wesołe pyknięcia, dając do zrozumienia, że wszystkie czujki wciąż były w nim sprawne i tylko dlatego jeszcze nie wybuchł. Tost, który wstawiła niespełna pięć godzin temu, już dawno przestał skwierczeć, przybierając postać czystego węgla zarówno w przypadku chleba jak i sera. Przestronną przestrzeń wynajmowanego mieszkania, wypełniała chmura gęstego, piekącego w oczy dymu. Wdzierał się do nozdrzy, gardła i płuc, wywołując duszący kaszel i równocześnie budząc wrodzony instynkt walki o życie. Dylemat pędzącego wagonika. Co zrobić pierwsze, otworzyć okno na oścież, czy wyłączyć toster? Wygrało okno. Skoro toster wytrzymał tyle czasu, kolejnych kilka sekund go nie zbawi.

Zaklęła pod nosem, wreszcie dopadając wtyczki wetkniętej w kontakt. Na blacie w równym rządku kolejno stały butelki z wczoraj, przedwczoraj i sprzed tygodnia. I jeszcze jedna, która się na nim nie zmieściła zagrzechotała teraz o podłogę, kołysząc się pod jej stopami. Do tej pory zapach jej mieszkania składał się głównie z oparów dań instant, niepozmywanych naczyń i niewyrzuconych śmieci. Teraz zaś była pewna, że uciążliwy odór na dobre zadomowi się wsiąkając w ściany na dobrych kilka tygodni. I o ile łatka przyjezdnej wariatki przestała wywierać na niej większe wrażenie, o tyle obawiała się, że plotki o byciu wiedźmą, wzbogacą jeszcze podejrzenia o bycie podpalaczką.

Nawet dwie długie kąpiele nie były w stanie pozbyć się swędu spalenizny który wgryzł się w jej ciało, włosy, a przede wszystkim ubrania. GŁÓWNIE w ubrania. Oblała spryskała się zatem perfumami i wyczekując momentu, w którym klatka schodowa opustoszeje, po cichu opuściła mieszkanie, z namaszczeniem zamykając za sobą drzwi. Zbiegła po schodach, nie ryzykując ewentualnym spotkaniem sąsiadów w windzie, a potem sprintem skierowała się w stronę kliniki.

Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy bocznym wejściem przemknęła do środka. Niebo rozdarła krwawa poświata, niknąc za wstęgą nadciągającej, gwieździstej czerni. Była już spóźniona kwadrans. Ktoś mruknął gniewnie, kiedy go potrąciła, a dwie pielęgniarki skryte w szatni, otaksowały ją w milczeniu wzrokiem. W biegu naciągała na siebie jeszcze biały kitel, kierując się w stronę rejestracji. Pod gabinetem stał już wysoki mężczyzna w strażackim uniformie, niecierpliwie przebierając nogami. Zgadywała, że prawdopodobnie był jeszcze na służbie, a przybył w związku z pożarem (który tym razem, o ironio, nie ona wywołała).

- Dzień dobry, zapraszam - rzuca pospiesznie, uchylając drzwi do środka, ale strażak nie wygląda na przekonanego. Jakby dla potwierdzenia nieśmiałych przypuszczeń, wysuwa w jej stronę kartkę, na której widnieje orzeczenie do podpisania. To nie jest jej pierwszy raz, kiedy ktoś bagatelizuje sprawę. - Nie podpiszę tego dopóki pana nie zbadam - jej głos brzmi trochę za ostro, ale zdaje sobie z tego sprawę zbyt późno. Jej policzki zalewa fala ciepła, rozkwitając bladą czerwienią. - No niechże pan wejdzie - pospiesza mężczyznę, mając nadzieję, że nie przyczyniła się właśnie do rozpętania kłótni na samym środku korytarza, bo znając jej szczęście, niewiele do tego brakowało.

Dick Remington

powitalny kokos
nick autora
brak multikont
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nieszczęścia chadzały parami. Te jego zaś ostatnio urządzały sobie wycieczki dobierając się nie w dwójki (jak przystało na porządne problemy), ale w trójkąty i czworokąty. Ba, komendant Richard Remington podejrzewał, że wreszcie urządzą sobie orgie, bo przecież mnożyły się jak gremliny, którym wystarczyło dać jeść. W przypadku jego zmartwień jeszcze nie odkrył wiodącej reguły pojawiania się ich nie dość, że tak regularnie to jeszcze naraz. Najwyraźniej nie był taki inteligentny jak myślał albo nadchodzący rozwód przesunął go w ewolucji do etapu jakiegoś mało skomplikowanego pierwotniaka.
Miarą jego upadku był fakt, że to rozstanie w ogóle miało się odbyć, że nie dobrnął do momentu, w którym popisowo i teatralnie nie zgadza się na podpisanie papierów rozwodowych. To tylko na filmach to miało głębszy sens. W rzeczywistości i tak podpis niczego nie zmieniał.
Właściwie nawet to, że zdjął drogą obrączkę nie zmieniło za wiele. Może poza szczęściem, którego go opuściło i które sprawiało, że pierwszy raz od dłuższego wyszedł z pożaru z poparzeniami. Nie działo się to za często, bo przecież komendant miał być tym, który zbiera ordery, podpisuje papiery i ustawia dyżury. Nie miał obowiązku rzucać się w wir walki z ogniem. Wręcz przeciwnie, czasami miał wrażenie, że powinien być jak ta pieprzona figurka za szklaną taflą. Ta do pokazywania jako wzór strażaka, bo prezentował się całkiem nieźle.
Na jego szczęście nikt jeszcze nie wpadł na katastrofalny pomysł urządzania zawodów mistera, bo pewnie skończyłby na ulotkach zachęcających do przystąpienia do straży. Pewnie szczerzyłby swoje białe kły w beztroskim uśmiechu człowieka spełnionego, co już dla Dicka brzmiało jak zupełna zniewaga. Z tego też powodu prewencyjnie czasami próbował jednak pokazać, że wcale nie przyrósł do biurka i nadal przede wszystkim jest strażakiem. Ci zaś nie siedzieli bezczynnie, gdy wokół szalał żywioł i komendant mógł czasami być dla nich najlepszym przykładem. I był, ale przeszarżował, zapomniał- a co bardziej prawdopodobne, nie chciał pamiętać- o względach bezpieczeństwa i skończył z poparzeniami, które przecież dla strażaka były niczym. Obawiałby się bardziej dymu i zaczadzenia, osiadania w płucach smolistej śmierci, ale skoro jeszcze oddychał i nie kaszlał tak bardzo (jak na palacza), była nadzieja, że i to przetrwa.
W kwestii rozwodu nie był już tego taki pewny.
Musiał jednak przebrnąć jeszcze przez badania potwierdzające jego zdolność do pracy i chciałby, naprawdę chciałby stwierdzić, że czekał grzecznie na przyjęcie, ale do jasnej cholery, śpieszył się na dyżur, więc był coraz bardziej zirytowany. Remington, zresztą, do cierpliwych i grzecznych osób nigdy nie należał, a beztroskie wychowanie uczyniło z niego rozbuchanego królewicza, więc już formułował w myślach wszystkie inwektywy, jakimi obdarzy lekarza, który śmie się spóźniać.
Kretyn.
Debil.
Skurwysyn.
Podły sukinsyn.
Półgłówek.
Nie przewidział jednego, acz istotnego szczegółu, że do te formy należało zamienić na żeńskie, bo właśnie kobieta w fartuchu lekarza właśnie otwierała gabinet i jeszcze miała czelność nawoływać go do środka, podczas gdy sama mogła wstać odrobinę wcześniej.
Wszedł za nią więc (był dżentelmenem i czasami słuchał ładnych dziewcząt) i zamknął drzwi zaciskając lekko pięści. Tylko spokój może ich ocalić, ale tego Dick nie posiadał ostatnio w nadmiarze, wręcz mógłby ogłosić jego deficyt i zacząć reglamentować pojedyncze sztuki.
- Rozumiem, że zawód lekarza rządzi się swoimi prawami i chce mnie pani zbadać, ale na to miałem czas przed kwadransem. Obecnie jestem już spóźniony, a prowadzenie jednostki pożarniczej wymaga obecności komendanta- wytłumaczył jej dość ironicznie i pewnie dalej zacząłby się na niej wyżywać, gdyby nie zapach, który każdy strażak rozpoznawał błyskawicznie. - Czy pani się ostatnio paliła?- zapytał więc natychmiast, bo przecież to niemożliwe. Podejrzewał, że oswojenie się z ogniem mogło wywołać pewien rodzaj omamów, ale nie aż tak.
Ewentualnie Dick Remington wariował i w tym dramacie Szekspira to on był Ofelią, który skończy w rzece, razem z kamieniami w kieszeniach. Co za ponura i niepokojąca perspektywa!

adria cresswell
lorne bay — lorne bay
30 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Nim kolejna, nieprzyjemna odpowiedź naszpikowana ostrością słów, padła z jej ust, najpierw skupiła się na pytaniu, które zawisło w powietrzu, przyczepiając się do niej na korytarzu i nie dając spokoju w gabinecie. Zmarszczyła czoło, pozwalając sobie na moment, w którym jej stopy sięgnęły firmamentu gwiazd i przekroczyły cienką linię oddzielającą świat rzeczywisty od mentalnej próżni. Tak naprawdę, miało to trwać raptem kilka sekund. Nieznośnie krótkich, migających pomiędzy przymkniętymi powiekami, zanim spomiędzy warg wydostanie się odpowiedź na ów pytanie, lub komentarz do wcześniejszej, ociekającej irytacją wypowiedzi.

Tych kilka sekund, wbrew pozorom trwało niespodziewanie długo. Najpierw zaś zatrzymał się czas, a w trakcie nielogicznej z praktycznego punktu widzenia przerwy, wykwitło kilka odpowiedzi. Po pierwsze, technicznie rzecz biorąc, wcale się dzisiaj, ani nawet ostatnio nie paliła. Jeśli jednak pokusić się o nieco głębszą odpowiedź, to owszem, paliła się bez przerwy i nieustannie, poniekąd ze złości, częściowo z frustracji, ale przeważnie i najczęściej z trawiącego językami ognia żalu. O tym niestety nie mogła powiedzieć na głos, bo o ile już wcześniej padła sugestia na temat jej braku profesjonalizmu, o tyle nie spodziewała się, że filozoficzne przemyślenia cokolwiek naprawią, a nawet obawiała się, że mogłyby sprowadzić na nią biały kaftan z przydługimi rękawami. Patrząc na wyraźną niechęć kolegów z pracy w stosunku do niej, nie spodziewała się, żeby oponowali.

To Adria zresztą miała zająć się pomocą. Już na korytarzu dało się wyczuć swąd spalenizny, niestety sama również była skąpana w łudząco podobnym zapachu, więc tym razem, węch ją zawiódł. Dopóki nie ujrzała strażackiego uniformu, była święcie przekonana, że to jej towarzyszy niewidzialna wstęga dymu. Idąc do gabinetu, nie widziała żadnych niepokojących sygnałów, które świadczyłyby o tym, że ofiar pożaru jest więcej, zatem jej pomoc mogła się ograniczyć do jednego, wkurwionego strażaka, co koniec końców i tak dawało nadzwyczaj dużo.

W płucach zamknęła ciężki bród powietrza oblepiającego jej ciało, wystawiając na próbę ich pojemność. Mieściły zaskakująco wiele, ale nigdy wtedy kiedy zachodziła rzeczywiście taka potrzeba. Lorne Bay nie obchodziło się z nią łaskawie. Choć do tej pory przyjęła już całkiem liczną grupę pacjentów, wśród nich kilkoro zapadło jej w pamięć i zapowiadało się, że Richard Remington będzie kolejnym z nich, a być może, nawet wysunie się na prowadzenie. Chociaż nie. Musiała przyznać, że pacjenta z dnia wcześniej, nie dało się raczej przebić. To on wszak doprowadził do tego, że gdyby mogła, sięgnęłaby po całą tablicę Mendelejewa, a tak, musiała zadowolić się poprzedniego wieczoru butelką wina. Łatwo było kłamać, udając, że nie ruszają jej słowa uderzające w twarz niczym policzki. Łatwo było uśmiechać się wtedy kiedy wypadało. Ale emocje i tak w końcu wylewały się, nic sobie nie robiąc z tam. Można było je prowadzić na smyczy, schować w pudełku, w najgłębszej szufladzie zapomnianego pokoju. Można było je nawet ignorować. Ale prędzej, czy później dawały o sobie znać, w postaci ukłuć, nagłych szarpnięć i gorzkiego posmaku, którego żaden alkohol nie był w stanie przegnać.

Głośny wydech, nim wróciła z powrotem na ziemię. Przeniosła spojrzenie na mężczyznę, w którego oczach dostrzegła poza złością coś jeszcze. Troskę Zainteresowanie?

- Przepraszam, zwykle się nie spóźniam - skrzywiła się, zabrzmiało to tak, jakby tylko zdarzało jej się nie spóźniać. - To znaczy wcale. Tym razem, zaszły pewne komplikacje, przez co niestety nie udało mi się dotrzeć na czas. Można powiedzieć, że miało to coś wspólnego z niedoszłym pożarem. Na szczęście udało mi się mu zapobiec i nikt nie ucierpiał - uśmiechnęła się nie śmiało, gdzieś w duszy licząc na to, że to wytłumaczenie wystarczy, a strażak nie będzie dopytywał o szczegóły, z których przecież jasno wynikało, że to ona była głównym sprawcą i to przez nią mieszkanie, a nawet cały blok, nie skończyło tak samo jak nieszczęsny tost.

- Postaram się zrobić to jak najszybciej, ale widzę, że pan na pewno się palił - dodała, wbijając spojrzenie w przetarty materiał na jego ramionach i zaczerwienione dłonie, które była niemalże pewna, że nosiły jakieś ślady nawet minimalnych oparzeń. - To co? Jeśli nie wyrobię się w dziesięć minut, osobiście z panem pojadę w ramach alibi - zapewniła uroczyście, choć nie miała bladego pojęcia jakimi prawami rządzą się jednostki pożarnicze. Skoro zaś wymagają komendanta... Nikła szansa, że na coś zda się podrzędna lekarka.


Dick Remington

powitalny kokos
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ