pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.
Spoiler
Obrazek
31 grudnia 1950 rok - Edynburg, Szkocja

Azrael był aniołem, który zawsze podporządkowywał się rozkazom "z góry". Był odpowiedzialny za dusze zmarłych, które trafiały po śmierci przed bramy niebios; to on był tym, który decydował o tym gdzie konkretna dusza trafi. Czyściec, Niebo, Piekło... Nie robił tego losowo rzecz jasna, rozpatrywał miejsce docelowe dla danego człowieka patrząc na listę jego uczynków, tych dobrych i tych złych, które - oczywiście - były notowane przez zajmujące się tym anioły niższego szczebla. Lubił swoją pracę, przeprowadzanie dusz sprawiało mu frajdę i raczej nie mylił się co do tego gdzie powinien trafić dany jegomość. Od jakiegoś czasu miał jednak dodatkową fuchę, która w pewnym sensie była dla niego nobilitacją, bo robił coś ważnego i potrzebnego, ale Azrael nie przepadał za tym, co musiał robić. Polowanie na upadłe anioły i demony, które według Nieba zrobiły coś, co sprawiało, że należało się ich pozbyć z kuli ziemskiej. Od niedawna miał nowy cel, o którym wiedział właściwie niewiele - wiedział, że zmiótł z powierzchni Ziemi całe miasto, włącznie z jego mieszkańcami rzecz jasna, no i że był księciem piekielnym, a na imię miał Venandriel. To właściwie wszystko co wiedział, ale nie potrzebował większej ilości informacji - ostatecznie nie musiał wiedzieć więcej, bo nie miał się ze swoimi celami przyjaźnić, tylko po prostu ich zlikwidować i tyle. No i do tej pory tak właśnie było: wykonywał pracę, wracał do Nieba, znów zajmował się przeprowadzaniem dusz, a potem dostawał kolejne zlecenie na jakiegoś upadłego, którego trzeba było się pozbyć. Takie tam... normalne sprawy.

Jego najnowsze zlecenie kroczyło kilka metrów przed nim; Azrael starał się nie rzucać w oczy, szedł za nim od jakiegoś czasu, nigdy nie pozwalając mu zniknąć z zasięgu swojego wzroku. Był już przyzwyczajony do śledzenia ludzi (no dobra, nie ludzi, ale ok), więc nie przypuszczał, żebym tym razem został w jakiś sposób zdemaskowany. Zdziwił się nieco, gdy zobaczył że mężczyzna wchodzi do jakiegoś lokalu, ale po krótkim spojrzeniu na zegarek dość szybko połączył fakty: zbliżała się dwudziesta trzecia, niedługo północ, a w końcu dzisiejszy dzień był ostatnim dniem roku. Westchnął cicho, po chwili wahania podejmując decyzję o wejściu do baru za swoim nowym celem. Łatwiej będzie mu go pilnować, jeśli będzie w tym samym pomieszczeniu, prawda? Miało to sens.


Spoiler
Obrazek

Zmrużył oczy, poprawiając swój płaszcz; nie chciał żeby jego broń była widoczna dla ludzi znajdujących się w lokalu. Nie wyczuwał zbyt wielu demonów ani aniołów, więc tym łatwiej było mu odnaleźć w tłumie osobę, za którą przyszedł. Nie miał jeszcze okazji go poznać bliżej, właściwie widział go tylko od tyłu, jedynie jego posturę i sylwetkę, ale teraz dostrzegł go siedzącego przy jakiś stoliku w kącie. Uznał, że siedzenie w barze bez żadnego napoju będzie nietaktowne, więc zamówił piwo i usiadł przy jakimś wolnym stoliku, w taki sposób, żeby mieć dobry podgląd na stolik w kącie sali. Zdjął kapelusz, odkładając go na blat i przeczesał włosy palcami, zaczepiając też kciukiem o zwisający z jego ucha kolczyk. Nie wyglądał może jak typowy samiec alfa, ale nigdy nie próbował dopasować się do ludzi; miał swój własny styl, własne życie i własne zadania. A jego najnowsze zadanie siedziało dwa stoliki dalej i chyba właśnie zorientowało się, że Azrael mu się przyglądał. Ups?

Spoiler
Obrazek
Valentine Sandoval
Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Spoiler
Obrazek
Edynburg - jedno z miast, które z jakiegoś powodu go przyciągały swoją pięknością, a z drugiej odpychały swoją prostotą. Lubił tu bywać, lubił szkocki akcent, lubił szkocki charakter - właściwie po prostu lubił Szkocję. Momentami miał wrażenie, jakby tu się właśnie urodził (choć fakt, że miewał takie odczucia względem kilku miejsc na Ziemi po prostu dlatego, że odpowiadał mu panujący ta klimat, niekoniecznie pogodowy). Teraz maszerował wesoło ulicami tego miasta, zarzucając biodrami na boki i spotykając się w związku z tym z niepochlebnymi komentarzami, rzucanymi mu po drodze przez niektórych ludzi, zwłaszcza pijaczków. Kilku z nich niedługo potem zmarło niewyjaśnioną, niekoniecznie nagłą śmiercią. Jeden utopił się we własnej krwi, gdy pękły naczynia krwionośne w jego płucach. Innemu powoli zatrzymało się serce, sprawiając mu dość duży ból. W pewnym momencie, w jakimś ciemnym zaułku, trzech wyrostów zatrzymało demona, zagradzając sobą jego drogę. Podążający za nim anioł miał okazję obserwować, jak po kilku niewybrednych komentarzach chłopcy nagle rozstąpili się, jakby byli przerażeni albo pod czyjąś władzą - Azrael nie widział wtedy twarzy demona, ale ten, nim ruszył w dalszą drogę, stał jeszcze kilka sekund z głową lekko pochyloną na jedno ramię, jakby nasłuchiwał, co dzieje się za nim. Zapewne jednak sprawdzał, czy chłopcy rzeczywiście się oddalili (zrobili do w dużym pośpiechu), nim ruszył przed siebie; bo nie odwrócił się i nie sprawiał wrażenia, jakby wiedział, że jest śledzony.
W rzeczywistości zdawał sobie z tego sprawę od jakiegoś czasu, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. Czuł na plecach charakterystyczne mrowienie, właściwe momentom, gdy faktycznie ktoś nas obserwuje, gdy czujemy na sobie czyjś wzrok. Jest to niewyjaśnione (przynajmniej według wiedzy demona) zjawisko, bo nie poparte żadnymi racjonalnymi dowodami - ot: przeczucie, które się nasilało z każdą minutą. Zaczął więc baczniej obserwować otoczenie, nasłuchiwać i próbował wyczuć nadnaturalną obecność. Ostatecznie mu się to udało, choć nie bez trudu - musiał aniołowi przyznać, że umiał się kryć. Miał jednak do czynienia z księciem piekieł, a sam również nie wydawał się być jakimś tam poślednim aniołkiem, więc jego siła i aura wreszcie musiały zostać wykryte przez demona. Nadal jednak nie zrobił nic w kierunku tego, by jakkolwiek dać nieznajomemu znać, że wie o jego obecności, tylko szedł wesoło przed siebie, niemal tanecznym krokiem, czasem podśpiewując po drodze: był w końcu Sylwester, ludzie biegali z fajerwerkami, od co najmniej tygodnia urywając sobie wybuchami palce w imię radosnej zabawy. O dziwo (zapewne) - Venandriel nie miał nic wspólnego z przedwczesnymi wybuchami. Nie uważał się za złego i nie był negatywnie nastawiony do ludzi, jeśli ci nie wchodzili mu w drogę. Owszem, zmiótł miasto z powierzchni Ziemi, ale nie bez powodu...
Wreszcie wkroczył pewnym siebie krokiem do jednego z pubów, zamówił dla siebie piwo i rozsiadł się wygodnie przy jednym ze stolików, przysiadając się do grupki ludzi, z którymi zaczął wesoło gawędzić. Byli już podchmieleni i rozochoceni zabawą: krótko przed północą tego szczególnego dnia każdy był przyjacielem każdego, dlatego ludzie przyjęli go jak swojego.
W pewnym momencie demon zniknął aniołowi z oczu, ginąc w tłumie. Zrobiło się jakieś zamieszanie, ktoś na kogoś wpadł, ktoś się zatoczył, potrącił Azraela, wylewając na niego jego własny trunek, a gdy wszystko się (względnie) uspokoiło, Venandriela już nie było przy tamtym stoliku.
- Szczęśliwego Nowego Roku, aniele - niski, mruczący i przywodzący na myśl wężowe syczenie głos rozległ się tuż przy uchu Azraela. Demon pochylał się nad nim, niemal muskając wargami płatek jego ucha i uśmiechając się przy tym dziko.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

To prawda, Azrael potrafił się kryć i potrafił śledzić istoty piekielne tak, żeby nie być od razu zauważonym; ostatecznie gdyby nie sprawdzał się na swoim stanowisku, choć wciąż było ono dla niego względnie nowe, to raczej nie utrzymałby się na nim długo. Był stary, o ile można użyć takiego słowa względem anioła i niejedno już w życiu widział; na Ziemi nie spędzał jednak zbyt wiele czasu w perspektywie tego czasu, który "żył". Większość swojego życia spędzał jednak po tej drugiej stronie, tam, gdzie ludzie trafiali po swojej śmierci. Mimo to jednak Ziemia miała w sobie coś, co zawsze go fascynowało i co go przyciągało; pewnie był to jeden z głównych powodów, dla których postanowił przyjąć stanowisko likwidatora. Nie żeby lubił zabijać... śmierć jednak nie była mu obca, głównie przez wzgląd na to, że zawsze miał z nią styczność, a to, czy maczał w niej palce czy jedynie obserwował jej efekty, to już taki drobny szczególik.

Każdy demon emanował swego rodzaju mrokiem i niebezpieczeństwem, więc Azrael zdążył się już przyzwyczaić do tego uczucia; Venandriel nie był bowiem pierwszą istotą piekielną, za którą dane mu było podążać. Nie czuł jednak zagrożony; nie bał się o swoje życie, bo też nie uważał, że miał ku temu jakieś wielkie powody. Jeśli nawet podczas jakiejś misji coś by mu się stało, to prawdopodobnie nie byłaby to na tyle duża krzywda, żeby zmieść go całkowicie z powierzchni wszechświata. Z drugiej strony: nie miał niczego, co aż tak bardzo by go tutaj trzymało. Nie był też jakoś bardzo przywiązany do swojego ciała, choć używał go stale, gdy już się na Ziemi pojawiał. Ale rozumiecie jak to jest... czasem po prostu lubimy swoje życie, ale niekoniecznie czujemy się do niego aż tak przywiązani. No, w każdym razie do tej pory tak to z nim właśnie było; nie rozpaczałby za bardzo, ani on, ani nikt inny, gdyby go zabrakło.

Musiał jednak przyznać, że moment, w którym stracił demona z oczu go zaskoczył. Nie był to koniec świata, bo wiedział, że będzie w stanie go namierzyć, musiał się tylko odrobinę skupić... Zaklął pod nosem, gdy piwo rozlało się po jego płaszczu i spodniach. Omiótł wzrokiem całą salę, próbując zorientować się co właściwie się stało i dlaczego piwo nie znajdowało się już w kufelku, tam gdzie było jego miejsce, tylko zalewało sobą blat stolika, jego ubrania i podłogę. Wydawało mu się, że atmosfera w pubie zrobiła się jakby bardziej gęsta, gorąca i taka, że można było ją wręcz kroić nożem. Coś się nie zgadzało... zanim jednak zdążył się zastanowić nad tym co to konkretnie było, poczuł na swoim uchu gorący, parzący niemalże oddech, a niski głos, który usłyszał, faktycznie przywodzący na myśl syk węża, sprawił, że wyprostował się gwałtownie, nie podnosząc się jednak z krzesła.

Nie znał uczucia, które ogarnęło go w tamtej chwili. Nie przeżył wcześniej niczego podobnego, pomimo tysiącleci na karku i pomimo tego, że widział już niejedno. Przymknął na moment oczy, wypuszczając ze świstem powietrze; mógłby przysiąc, że jego krew zamieniła się teraz w benzynę, w paliwo, w ogień; w cokolwiek, co było w stanie w ciągu kilku sekund spopielić jego ciało. A tym, co jego krew doprowadziło do wrzenia, zdawał się być ten, za którym tutaj przyszedł i który miał być jego najnowszym celem. Celem, na którym Niebu - z jakiegoś powodu, nieznanego do końca Azraelowi - wyjątkowo mocno zależało.

- Nie sądzę, żeby ta bliskość była konieczna, Venandrielu - rzucił w końcu, spoglądając na niego przez ramię, gdy udało mu się jakimś cudem ogarnąć się na tyle, żeby w ogóle wydobyć z siebie głos. Odchrząknął krótko, mając wrażenie, że jego głos był teraz dziwnie zachrypnięty i choć nie potrafił nadal wyglądać ani zachowywać się tak do końca swobodnie, to przecież próby ucieczki nie miały żadnego sensu, więc postanowił przejść do porządku dziennego z tym, że właśnie został skonfrontowany z tym, który o jego obecności raczej wiedzieć nie powinien. Nadal czuł, że jego ciało jest dziwnie napięte, a buzująca w żyłach krew niemal go teraz ogłuszała.

- Skoro już wiesz o mojej obecności, to może po prostu usiądziesz? - zapytał po chwili, jakby nigdy nic, uśmiechając się niewinnie i wskazując wolne krzesło ruchem dłoni. - Ale mogłeś sobie darować rozlewanie piwa na moje ubranie. - dodał jeszcze, wyginając usta w podkówkę. - Naprawdę lubię ten płaszcz.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Uśmiechnął się szeroko i niebezpiecznie, mrużąc oczy - czarne, zdające się być otchłaniami bez dna, pochłaniającymi światło i wszystko, co było wokół. Miewał różne kolory oczu, w zależności od tego, jakie akurat mu się podobały: był demonem, drobne sztuczki magiczne, pozwalające na zmiany szczegółów wyglądu nie były dla niego niczym trudnym i lubił z nich korzystać. Czasem czerń rozlewała się na całe jego gałki oczne, pokrywając również białka, ale w tym momencie ograniczył się wyłącznie do tęczówek, żeby nie zwracać większej uwagi ludzi.
- Cóż, chciałem, żebyś z pewnością mnie usłyszał w tym harmidrze, bracie - oświadczył i rzeczywiście opadł ciężko na krzesło obok anioła, siadając bokiem do stołu, a przodem do istoty, z którą rozmawiał. Oparł łokieć o blat i przyjrzał się strojowi mężczyzny, gdy ten zrobił mu wyrzut o zalanie go.
- Och, doprawdy - przecież to nie ja. No i: jesteś aniołem, możesz się tej plamy pozbyć, nie zajęłoby ci to nawet pięciu minut.
Widząc jednak minę Azraela, wywrócił oczami i strzelił palcami sprawiając, że płaszcz wyglądał, jakby nigdy nie był niczym zalany. Pachniał wręcz jak nowy.
- Tak lepiej? - zapytał z uśmiechem i sięgnął po jakieś piwo - prawdopodobnie nie należało do niego, ale kto by się tym przejmował? Swoje pozostawił gdzieś indziej, być może tkwiło wciąż na tamtym stole, przy którym prowadził ożywioną rozmowę z grupką rozweselonych ludzi.
- Szedłeś za mną - to nie było pytanie, tylko stwierdzenie faktu pomiędzy jednym i kolejnym łykiem piwa - Czymże więc mogę usłużyć tej wspaniałej, światłej istocie, jaką jesteś?
Wbił spojrzenie w anioła, starając się przywołać na twarz niewinny wyraz, ale w jego oczach czaiła się ironia. Domyślał się, że skoro Azrael go śledził przez jakiś czas, to nie miał wobec niego dobrych zamiarów. Nie był pewien, który to z aniołów, jak miał na imię i czym się zajmował, ale był przekonany, że kiedy śledzi go jeden z Bożych Bojowników, to szykuje się coś niedobrego. A w każdym razie - niewygodnego i kłopotliwego.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Kolor oczu demona nie umknął uwadze Azraela - wydawały mu się otchłaniami bez dna, w które mógłby wpaść, gdyby tylko pozwolił sobie zbyt długo się w nie wpatrywać. Zerknął na nie jedynie kilka razy, nie zatrzymując na nich jednak swojej uwagi na dłużej; był aniołem, miał swoje zadanie do wykonania i nie przyszedł tutaj ze względów towarzyskich. Niestety, miał słabość do oczu, zwłaszcza tak głębokich i niepokojących, więc co jakiś czas i tak zerkał w te otchłanie, na krótko, choćby na chwileczkę...

- Usłyszałem, zaiste - parsknął krótko, zakładając nogę na nogę i odchylając się nieco na oparciu krzesła. Przyjrzał się mężczyźnie, oceniając jego strój i wygląd; to akurat nie należało do jego obowiązków, ale kto powiedział, że nie może mieć choćby odrobiny przyjemności z tego całego polowania na demony? Patrzenie na nie przecież nie było zakazane. Rozmowy... teoretycznie też nie, chociaż tutaj Niebo mogło mieć pewne wątpliwości. Nie sądził jednak, żeby robił w tym momencie coś złego. Ot, niewinny small talk z jednym z Książąt Piekielnych.

Już miał coś odpowiedzieć na to, że mógłby się pozbyć plamy w ciągu pięciu minut, otwierał nawet usta, ale Venandriel postanowił się jednak nad nim zlitować i pozbył się plamy za niego. Uśmiechnął się szeroko, przez chwilę przyglądając się swojemu odzieniu, na moment nawet przymknął oczy i zacisnął się jego zapachem, po czym otworzył je i powrócił spojrzeniem na siedzącego przy nim demona.

- Zdecydowanie lepiej, bardzo ci dziękuję - skinął głową z szerokim uśmiechem, naprawdę wdzięczny, że ten zrobił to za niego. Pozbywanie się zabrudzeń przy pomocy "czarów" było dla niego wykonywaniem małych cudów, a uważał, że jego cuda mają pomagać innym, a nie jemu samemu, więc starał się tego nie robić jeśli naprawdę nie musiał.

- Szedłem za tobą, owszem - skinął delikatnie głową, poważniejąc. Nie uśmiechał się już, choć jego oczy pozostawały radosne i iskrzyły się przyjemnymi, ciepłymi ognikami. - Niebo przedstawiło mi wykaz twoich przestępstw, z których największym jest zniszczenie jednego z miast włącznie ze znajdującą się w nim ludnością. - prześlizgnął się spojrzeniem po jego twarzy, na nieco dłużej skupiając uwagę na wargach tej piekielnej istoty. Przełknął ślinę i podniósł wzrok ponownie na jego oczy, powtarzając sobie, że nie powinien się w nich zagłębiać na dłużej.

- Dostałem zlecenie zabicia ciebie. Zajmuję się likwidację istot, które są dla Nieba... niewygodne. - dodał po chwili, całkowicie szczerze, jak zawsze zresztą. Nie potrafił kłamać, o czym Venandriel zapewne nie miał pojęcia, ale raczej nie mógł się spodziewać, że odpowiedź taka jak ta przed chwilą będzie kłamstwem. Gdyby chciał kłamać powiedziałby cokolwiek innego. Gdyby umiał.

Valentine Sandoval

ODPOWIEDZ