echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
020.
do czytelnika
Jak żebraczy rozpustnik, co gryząc przyciska
Męczeńską pierś strudzonej nierządnicy,
Kradniem rozkosz przejściową - w mroków tajemnicy
Jak zeschłą pomarańczę, z której sok nie tryska.
{outfit}
Tego dnia nie miał pojęcia, w którym momencie wieczór zamienił się w noc. Grunt, że kiedy wychodził od Saula niebo było ciemne, kroki ciężkie, a żołądek i płuca wywijały się na drugą stronę. Poddał się w próbach powstrzymywania łez. Krążył ulicami, drżący i przepełniony porażką, z oddechem krótkim od spazmatycznego płaczu, z tą jedną torbą, do której nie wrzucił żadnej potrzebnej rzeczy, ciążącą na ramieniu. W głowie widział tylko Monroe’a, skulonego na łazienkowej podłodze - Monroe’a, który nie próbował nawet go zrozumieć, który nie był w połowie nawet tak nabuzowany jak on, który oszukał go, że jest czysty - którego k o c h a ł .
Choć był trzeźwy, świat wirował mu w głowie, kształty jawiły się jako niewyraźne i pozbawione konturów; kończyły mu się fajki. Nie mógł wrócić do wujostwa w środku nocy, nie mógł dać im takiej satysfakcji. Wizualizował wszystkie miejsca, w których mógł się pojawić: wyobraził sobie jak wpada do mieszkania Homera i wyrzuca z siebie to wszystko, i przyznaje się, że wtedy, w listopadzie, zdradził z nim Saula, i był okropną osobą, i jak się do tego przyznaje, i jak cała ta ułuda czegoś enigmatycznego i eterycznego, którą otaczał się przy Teigenie, nagle się rozpływa. Nie był na to gotowy. Na kolejną stratę.
Amo pojawił mu się w głowie jako pierwszy, ale na samym początku odrzucił go zupełnie - jak miał pokazać mu się w tym stanie? Jak miał przyznać się do tego wszystkiego, co zrobił? Jak miał wyznać, co zrobił Saulowi? Czy nie wymagał od Di Fiore już od samego początku zbyt wiele? Przecież Amo tak im kibicował - nawet teraz Werner miał na szyi prezent świąteczny od Włocha, a na nadgarstkach biżuterię od Monroe’a. Zanim wyszedł, miał ochotę pozdejmować wszystkie te bransoletki i rzucić nimi w Saula, ale wiedział, że gdyby to zrobił, pękłoby mu serce. Albo im obu.
Dlatego przez chwilę po prostu krążył. Na moment przysiadł na jakiejś ławce, kiedy łzy zaczęły utrudniać mu widoczność już do takiego stopnia, że nie był w stanie określić czy widzi przed sobą rozmyte światło ulicznej latarni, czy jednak sylwetkę jakiegoś człowieka. Siedział więc i płakał, i palił, i trząsł się, i potrafił myśleć tylko o tym, jak parszywy i paskudny w istocie był. Saul miał rację, co do jego natury - nadawał się tylko do ruchania, w żadnym razie do kochania. I jak zwykle musiał zrobić tę sytuację o sobie - jak zwykle wybuchł i zalał go jedynie własną frustracją, i nie potrafił zdobyć się na zrozumienie w stosunku do niego, i był tylko skupionym na sobie egoistą, i tak, był zazdrosny o, kurwa, niemowlę.
To wszystko było chore. On czuł się chory. Nikt normalny nie reagowałby tak na dziecko. Nikt normalny nie byłby tak zadufany w sobie. Nikt normalny nie powiedziałby tych wszystkich słów osobie, którą podobno kochał. Tak bardzo chciał mieć kogoś do troszczenia się, kto przy okazji zatroszczyłby się też o niego, że kiedy okazało się, że to nie mogło do końca tak działać, czuł się sprowadzony na sam skraj. I to poczucie powinności - że wcale nie powinien tak czuć, nie powinien na to liczyć, nie powinien tego oczekiwać, nie powinien krzyczeć ani płakać - było dużo gorsze niż samo czucie się podle.
Nie wiedział, ile czasu minęło, zanim wreszcie podniósł się z ławki, ale przy wstawaniu odkrył, że zdrętwiała mu noga. Nie zorientował się nawet, kiedy pogryzł całkiem wewnętrzną stronę policzka, aż jego usta wypełniły się tylko metalicznym posmakiem krwi i resztek tytoniu. A potem skierował się do portu - bo urosła w nim nagle gwałtowna myśl, że jeśli nie znajdzie się szybko w czyimś towarzystwie, zatraci się całkiem w tym bólu, rozpuści w emocjach, upadnie i nie w stanie albo zrobi sobie krzywdę. Szedł szybko, w pewnym momencie prawie biegł i nieprzystosowane płuca paliły go z wysiłku, serce drżało niespokojnie. Blizny na udach wciąż swędziały go niemiłosiernie - miał ochotę je poprawić, rozdrapać, skąpać się we własnej krwi.
Wkraczając na pokład jachtu, nieomal się nie potknął. Wciąż był cały w palących łzach, trzęsło nim niemiłosiernie. Kiedy pukał, znowu targnęły nim mdłości, które z trudem powstrzymał. Istniała zawsze szansa na to, że Di Fiore go nie usłyszy. Że śpi. Że pukał zbyt cicho (być może specjalnie pukał tak cicho - żeby mieć wymówkę, gdyby Amo się nie pojawił). W końcu jednak drzwi ustąpiły, a on przez chwilę po prostu wpatrywał się w niego wielkimi oczami, pełnymi od łez, zupełnie żałosny z tą swoją torbą, żałosny w drżeniu, żałosny w palącej potrzebie otrzymania pomocy.
- M-mogę zostać, p-proszę, u ciebie dziś... proszę? Bo in-naczej nie wiem cz-czy... - ugryzł się w język, bo to nie była rzecz, którą mówiło się na głos: o robieniu sobie krzywdy.

Amo Di Fiore
Striptizer — Shadow
23 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
najebana, ale dama

Sam nie wiedział, kiedy zasnął. Lampa, obracająca się leniwie, przesuwała białe smugi światła po całym pokoju. Mieniące się łagodnie, świetlne wzory dawały ułudę fal. Światło było na tyle blade, że sypialnia na jachcie pogrążona była w półmroku, a jednocześnie na tyle widoczne, że nadawały pomieszczeniu przytulnego i uspokajającego nastroju. Świetlne wzory odbijały się w pustym kieliszku i niedokończonej butelce wina, które ustawione były na szafce nocnej po jednej stronie łóżka.

Amo leżał na środku w samej bieliźnie, okryty cienką jedwabną narzutą w kolorze perłowym, skulony i niespokojny, z policzkiem przytulonym do jednej z wielu poduszek. Miał swoje rozterki, zmartwienia które coraz bardziej go przytłaczały i już sam nie wiedział czy ma pomysł na to, jak je rozwiązać i jak poczuć się lepiej. Do tej pory, pomimo różnych upadków, jakoś łatwiej było mu wstać. Zatracał się w swojej pracy, podróżował, cieszył się życiem które wtedy było dla niego atrakcyjne i niczego nie chciał zmieniać. Czuł się spełniony. Być może było to uczucie złudne i powierzchowne, bo po prostu zbyt dobrze przed sobą udawał. To, czego tak naprawdę pragnął kryło się gdzieś w głębi, przekonane że właśnie tam powinno zostać już na zawsze.

Maverick zniknął, wyjechał w sprawach służbowy na dwa tygodnie, a minął prawie miesiąc, w tym niecałe dwa tygodnie bez słowa, co dla Włocha było wiecznością. Martwił się o niego, denerwował, myślał już o najgorszym. W pracy był rozkojarzony, co nie umykało uwadze innych pracowników i stałych gości. Wychodząc na papierosa łapał się na tym, że wyczekuje w napięciu pojawienia się mrukliwego ochroniarza, chociaż przecież wiedział że tego nie ma w pracy. Na jachcie głównie znieczulał się drinkami, nie mając głowy do tego, żeby z kimkolwiek o tym porozmawiać. Musiałby się wtedy przyznać przed innymi, i przed samym sobą, co dzieje się w jego głowie i sercu, a panicznie się tego bał.

Te wszystkie emocje, ta burza która powstała w jego osobie, mogła oznaczać że w jakimś stopniu dopuszczał do siebie możliwość zmiany dotychczasowego trybu życia, swoich przyzwyczajeń i hobby. Już nawet nie odbierał telefonów od agencji, w której niby jeszcze pracował. Wahał się, jakby jeszcze się łudził, że będzie mógł wrócić do dawnego funkcjonowania. Chyba potrzebował dłuższej przerwy i wcześniej czy później będzie musiał powiadomić o tym swojego pracodawcę z Los Angeles. Ten musiał jednak jeszcze chwilę poczekać, bo Włoch przechodził ciężkie chwile i jak myślał o poważnej rozmowie biznesowej i odpychaniu od siebie wszelkich namawiań lub nawet gróźb, to momentalnie zaczynała go boleć głowa, a żołądek zaciskał się i zbierało mu się na mdłości.

Ocknął się w pewnym momencie z mocno bijącym sercem i otworzył oczy, kiedy do umysłu przez grubą kotarę snu przebiło się pukanie. Przez ułamek sekundy nie wiedział czy to już jawa, czy jeszcze sen. Rozejrzał się, nabierając powietrza w płuca i pospiesznie usiadł, a potem podniósł się, sięgając do zagłówka łóżka po szlafrok. Eleganckie nakrycie z cienkiego, zwiewnego materiału, wykończone koronką i sięgające kostek, przewiązał w pasie i ruszył do przesuwnych, oszklonych drzwi. W pierwszy momencie myślał, i miał na to nadzieję, że Maverick wrócił i po prostu postanowił powiedzieć mu o tym osobiście, nie zważając na godzinę. Zauważył sylwetkę jeszcze zanim odblokował i przesunął drzwi, ale nie pasowała do wysokiego ochroniarza, była zdecydowanie niższa i drobniejsza. Poczuł ukłucie zawodu, ale minęło ono gdy tylko rozpoznał Klausa i zobaczył w jakim stanie się znajdował. Zawód przyćmiony został nagłym uderzeniem niepokoju.

Mój boże, Klaus 一 zawołał Di Fiore od progu i złapał go za przedramiona, po czym wciągnął do środka, gdzie puścił tylko na chwilę, aby zamknąć i zabezpieczyć drzwi. Nigdy nie wiadomo kto będzie kręcił się po okolicy i czy nie trafi się obcy, który postanowił zakraść się na jakiś jacht.

Ujął twarz Wernera w swoje dłonie i pospiesznie otarł z niej łzy, patrząc na niego z uwagą i troską. 一 Co się stało? 一 zapytał pospiesznie, bo Niemiec był w takim stanie, że właściwie mogło stać się wszystko, co najgorsze. Nie wyglądał jednak na rannego, a przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. W pewnym momencie opuścił jedną z dłoni, chwycił jego torbę i machnął nią na elegancki, nowoczesny fotel, który był kompletem do kanapy.

Oczywiście, wejdź. Chodź do sypialni, tam jest cieplej i jaśniej. Jesteś głodny, a może chcesz coś do picia? 一 Upewnił chłopaka w tym, że absolutnie nie ma nic przeciwko, żeby ten u niego został. Jednocześnie zastanawiał się czemu nie udał się do siebie. Problemy w domu? 一 Usiądź. Jest ci zimno? Trzęsiesz się. 一 Ściągnął narzutę z łóżka po tym, jak posadził na jego brzegu Klausa, i okrył jego ramiona, a potem opadł przy nim na kolana, zgarnął swój szlafrok na łydki i usiadł na nich pośladkami, sięgając do butów Klausa, by zdjąć je z jego stóp.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Dokąd indziej mógłby niby pójść? Lorne Bay, pomimo faktu, że było niewielkie i pozornie łatwe do spamiętania, wciąż huczało na niego swoją obcością. Wątpił, że kiedykolwiek poczuje się w miasteczku tubylcem, wątpił, że będzie w stanie nazwać je domem, ale jeśli tutaj nie miał domu, to gdzie go miał? Czy rezydencję ojca w Monachium mógł w ogóle w ten sposób nazywać? Chłód ciągnący od wysokich ścian i długich korytarzy nie kojarzył mu się w żaden sposób swojsko, ale równie obce i wrogie zdawały mu się teraz kręte uliczki australijskiego miasteczka, w którym bywał corocznie kilka razy od samego urodzenia. Przez chwilę prawie mu się to udawało - odnalezienie tu domu. Nie w posiadłości wujostwa, ale w skromnie urządzonym, dwupokojowym domku przy Sapphire River, z Saulem oplatającym go ramionami w nocy, z Islą, która nadal przebudzała się zbyt często, żeby szukać ich rozbieganym spojrzeniem.
A teraz to zniknęło - i to nie samo, nie głupim zrządzeniem losu, nie przypadkiem. To on na to zapracował, on obrócił to wszystko w ruinę, bo przecież nie potrafił zupełnie docenić tego wszystkiego, co było mu ofiarowane: tej względnej stabilności, jakiejś namiastki rodziny w nieszablonowej formie, bliskości mężczyzny, którego kochał. Teraz najbardziej złościł się na siebie o to, że nie potrafił zabić w sobie zdenerwowania na Saula - choć wiedział, że powinien, wiedział, że przesadził, wiedział, że powinien to rozwiązać inaczej. Dojrzalej. Doroślej. Teraz jednak było już za późno na wszelkie wątpliwości, bo cała ta gorycz, cała żółć, zdążyła już rozlać się między nimi, a Klaus nie miał pojęcia nawet, w jaki sposób powinien zabrać się za jej sprzątnięcie.
Narzucał sobie, że już teraz - w tej chwili, w tej sekundzie - powinien zabrać się za naprawianie wyrządzonych szkód, zirytowany na fakt, że zwyczajnie nie był w stanie. Musiał się uspokoić, musiał odreagować, musiał przemyśleć to wszystko - ale na razie po głowie krążyło mu tylko napominanie samego siebie, że zachował się okropnie, tragicznie, najgorzej jak tylko mógł; że do żadnego naprawiania zupełnie się nie nadawał: ani w tej chwili, ani w żadnej kolejnej, bo cała ta kłótnia była tylko i wyłącznie jego winą, bo raz uniósłszy się emocjami, nie potrafił w ogóle się zatrzymać, bo Saul potrzebował w tamtym momencie jego wsparcia, a nie tylko wyrzutów.
Miał wrażenie, że wszystko to, co czuł właśnie w środku - cała ta złość, cały ten żal, całe to skrzywdzenie - zupełnie nie powinno się tam znajdować. Że powinien posypać głowę popiołem i spróbować podejść do tej sytuacji racjonalnie, a nie - jak zwykle - unosząc się tylko czystymi i żarliwymi emocjami, które wymykały mu się spod kontroli, a których teraz zupełnie nie potrafił uspokoić. Z jednej strony bardzo nie chciał pokazywać się Amo w tym stanie - wiedział dobrze, że DiFiore się zmartwi, a Klaus wcale nie potrzebował zaaferowywać swoją osobą kolejnych ludzi. Z drugiej - to była jego jedyna opcja. Nie wiedział czy ktokolwiek inny pozwoliłby mu u siebie zostać. Doświadczenie i czas pokazały, że na większości swoich rzekomych przyjaciół mógł polegać tylko wtedy, kiedy wszystko było względnie w porządku.
Kiedy więc Amo otworzył drzwi, malując mu się przed oczami niewyraźną, wodnistą linią, bardzo starał się zebrać w sobie i przynajmniej przestać szlochać, ale to zupełnie nie wyszło, bo kiedy tylko usłyszał okrzyk Di Fiore - mój Boże, Klaus - zdał sobie sprawę, że jego żałosność zdążyła wypłynąć już na powierzchnię w ilości niemożliwej do przykrycia. Pociągnął więc nosem, przełknął głośno ślinę i nawet wziął wdech, otwarłszy usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale żadne słowo nie dało rady przecisnąć się przez jego gardło. W międzyczasie Amo już chwytał go za ręce i wprowadzał do środka, i bardzo dobrze, że postanowił to zrobić, bo gdyby nie jego inicjatywa, całkiem możliwe, że Werner po prostu stałby tak w progu jak ostatnia sierota, zanosząc się łzami.
Dotyk jego dłoni na policzkach zapewne w sytuacji mniejszego kalibru zadziałałby kojąco, ale teraz zdawał mu się tylko kolejną rzeczą, na którą absolutnie nie zasługiwał. Czuł, że wymusza na Di Fiore takie pokłady troski, które z pewnością należałyby się komuś innemu, kto wyciągnąłby z nich więcej - a dostały się niewdzięcznikowi, który nie umiał nawet odpowiedzieć na jego pytanie, bo łzy miał już wszędzie (w oczach, nosie i gardle), zupełnie jakby chciały go w sobie utopić. Pozwolił mu więc po prostu na zabranie swojej torby i zaprowadzenie dalej, wgłąb jachtu. Kiedy Amo mówił, on tylko kręcił głową, w ramach zbiorczej odpowiedzi na wszystkie pytania.
Opadłszy na materac łóżka, pozwolił mu nakryć się narzutą, choć wiedział dobrze, że to nie miało prawa nijak pomóc. Nie chodziło o temperaturę, tylko o to, że w środku cały był potrzaskany i te kawałki, które na co dzień stanowiły jedność, teraz kaleczyły go swoimi ostrymi krawędziami.
- N-nie, Amo, nie... - zaczął ochryple protestować, kiedy Di Fiore ukląkł przy nim, żeby zdjąć mu buty. Zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio, że zrzucał mu się teraz na głowę, najwidoczniej dając przy tym jednoznaczne sygnały, że nie nadawał się zupełnie do niczego - nawet do najprostszych czynności. - Ja sam to... zrob-bię - dodał drżąco, zginając się już w pół, żeby do sięgnąć do własnych stóp. Ten gest ze strony Amo, oprócz tego, że roztopił mu serce, okazał się na tyle przydatny, że Klaus odkrył, że jego struny głosowe jednak nadal są sprawne i będzie mógł wyjaśnić Włochowi choćby zarys tej całej sytuacji.
- Ja... usiądziesz obok m-mnie? - poprosił, znowu pociągając przy tym nosem, żeby zaraz odczekać aż Amo to zrobi, a w międzyczasie próbując unormować oddech. Przetarł twarz wierzchami dygoczących dłoni, ze wzrokiem wbitym w swoje kolana i starał się rozsądzić, od czego w ogóle powinien zacząć. - Pokłóciłem się z Saulem. Bardzo. Mocno - zaczął cicho, po czym znowu musiał zrobić krótką przerwę na zaczerpnięcie kilku urywanych oddechów. - B-bo okazało się... nie, chwil-la, bo... - Nie sądził, że tak szybko zacznie się gubić w tym, co właściwie chciał przekazać. - M-mój ojciec wysłał mi filmik i na tym filmiku... i był tam Saul, i jacyś ludzie w maskach, i on był nieprzytomny, i oni go... - urwał, bo zrobiło mu się niedobrze; zamrugał szybko. - I n-nie wiem, czemu musiałem to przy nim włączyć, m-myślałem, że to może... ż-że jakiś spot reklamowy, co ojciec mi ciągle wysyła je, ale... ale włączyłem, a nie powinienem, bo gdybym nie włączył, to wcale by nie było wszystko tak okropnie bardzo - przy końcu wypowiedzi pogubił się zupełnie w angielskich strukturach gramatycznych, a głos załamał mu się niebezpiecznie. Znowu pociągnął nosem, czując jak kolejne łzy torują sobie drogę przez jego policzki. - I o-on... i poszliśmy do łazienki, ale on-n powiedział, że chce byś sa-am, i ja nie wiem... nie wiem, dlaczego g-go zostawiłem samego, przecież było wiadomo, ż-że... nie wolno tak robić, przecież wiadomo - na przemian podnosił głos i go opuszczał, jakby nie potrafił znaleźć idealnego, złotego środka dla przekazania tych wszystkich informacji, które tłoczyły mu się chaotycznie w głowie. - I się ok-kazało, że rozbił lustro i sobie... sob-bie krzywdę zrobił i ja zobaczyłem wtedy, ż-że... I się okazało, że on trzyma nark-kotyki cały czas. W łazience i ja n-nie wiem, gdzie, b-bo... bo szukałem i sprawdzał-łem już kiedyś, i nic nie b-było, naprawdę, ale... ale jednak trzyma i się... i się zdenerwowałem bardzo, b-bo obiecywał, że nie bierze nic już i ciąg-gle to powtarzał, ale ja nie umiem... nie wiem-m, jak mu uwierzyć.
Oddech. Musiał zrobić przerwę, bo zakręciło mu się w głowie. Przymknął na chwilę oczy, wciąż bojąc się choćby zerknąć na Amo. Teraz widział, jak wiele błędów popełnił już na samym początku, a to przecież nie była nawet połowa historii.

Amo Di Fiore
Striptizer — Shadow
23 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
najebana, ale dama

Gdzie był dom? Nie budowla, nie cztery ściany i dach nad głową. Gdzie był prawdziwy dom, gdzie było to ciepło i bezpieczeństwo, którego każdy wcześniej czy później szukał? Czy można było to znaleźć w innych? A może tylko i wyłącznie w sobie? Czy można było kochać innych i pozwolić im na wzajemność, kiedy nie kochało się samego siebie? Włochowi wydawało się, że odnalazł dom nie raz, nie dwa. Najpierw był przekonany, że należy do słonecznej Italii, że dom to jego rodzice i rodzeństwo oraz reszta licznych krewnych, że należy do nich, a oni do niego. Potem, dorastając, naszła go refleksja, że jest przecież odrębną osobą i powinien znaleźć swoje własne miejsce na ziemi. Zawsze był naturalnie ciepło witany w swoich rodzinnych stronach, nawet jeżeli jego rodzina wcale nie była nigdy idealna. Potem wpadł w wir życia amerykańskim snem i w mieście aniołów naprawdę rozwinął skrzydła, a przynajmniej tak wtedy myślał. Zachłysnął się luksusem, podróżami i poznawaniem nowych, coraz ciekawszych ludzi wielu kultur i języków. Poznał Saula, a wraz z nim życie słodko-gorzkie. W pewien niewytłumaczalny sięgał dna, jednocześnie dotykając nieba - kochał i nienawidził życia, które wtedy prowadził.

Świat narkotyków i prostytucji wydawał się czymś tak bardzo ekscytującym, że nawet trudne początki go nie zniechęciły - w końcu te nigdy nie są łatwe, tak sobie powtarzał. Zakochał się po raz pierwszy w życiu - nie licząc nastoletnich miłostek we Włoszech - jednocześnie czerpiąc przyjemność z cielesnych zabaw, z bycia adorowanym, pożądanym i zaspokajanym. Miał ogromne potrzeby, których jedna osoba nie byłaby w tamtym okresie zdolna zaspokoić, więc miał miłość, miał seks i dostęp do wszelkich środków, które niesamowicie przyjemnie go pobudzały, zwiększając doznania. Kryzys przyszedł wraz z gwałtem i rozstaniem z Saulem. Nie zrezygnował jednak ze wszystkiego, chociaż wypracował sobie określone warunki pracy. Podniósł się z kolan silniejszy i bardziej zdeterminowany, ograniczył używki do okazjonalnych wyskoków, a prostytucje do skrzętnie dobieranych zleceń na wysokim, luksusowym poziomie. Nie potrafił od tego odejść, za bardzo to polubił, chociaż zdawał sobie sprawę, że to nie jest zdrowe. Miał bardzo silne potrzeby seksualne i niezwykle trudno było go zaspokoić, być może też dlatego pracodawcy tak bardzo go lubili, w końcu nadawał się do tych najbardziej wyuzdanych, jednocześnie dyskretnych, okazji zarabiając przy tym krocie.

Nie sądził, że takie życie w pewnym momencie wyda mu się… puste. Powierzchowne funkcjonowanie, skupiające się tylko na cielesności, aby sięgać jak najmniej do trudnych emocji i wspomnień. To bolało, a on nie chciał cierpieć. Czy mógł jednak dalej uciekać? W końcu jednak uciekł, właśnie tutaj, korzystając z okazji, aby odwiedzić przyjaciela. Wykupił jacht, który stał się jego kolejnym domem, jego samotnią. Przestał sypiać za pieniądze, chociaż nie zrezygnował z przygodnego seksu, jednak ten nie sprawiał mu już takiej przyjemności. Nauczył się w ten sposób odreagowywać, jednak im lepiej poznawał Mavericka, miał poczucie, że być może da radę się zmienić. Czy to naiwne? A może właśnie odpowiednie? Przygasł, ale przynajmniej odnajdywał jakieś pocieszenie w tańcu, nawet jeżeli dalej skupiało się głównie na wyuzdaniu i jego ciele. Nie było to już jednak to, co robił wcześniej, jednocześnie zaczął sobie zdawać sprawę, że nie bardzo miał pomysł co mógłby robić poza zarabianiem ciałem.

To jednak musiało poczekać, bo teraz cala jego uwaga skupiła się na Klausie. Amo był przejęty jego stanem i nie potrafił tego nie okazywać. Wiedział, że musi go jakoś uspokoić i zatroszczyć się, aby całkowicie się nie rozsypał. Jak dobrze, że postanowił do niego przyjść, w takim stanie ludzie robili wiele głupich rzeczy. Di Fiore bardzo dobrze o tym wiedział, bo sam przeszedł wiele i w najgorszych momentach przychodziły mu do głowy różne rzeczy, również samobójstwo, chociaż po tym planie zostało tylko kilka bladych, podłużnych blizn ukrytych pod tatuażami.

Zostaw, to nie problem 一 powiedział szybko, widząc że Werner wyciąga dłonie do butów. Powstrzymał go, po czym sprawnie zsunął obuwie z jego stóp i odłożył na bok. Kiedy już powoli się podniósł, sięgnął po karton z chusteczkami i wrócił do łóżka. Domyślił się już, że chłopak trząsł się z nerwów, więc postanowił przesunąć się za niego i tam usadowić. Usiadł tak, aby mieć go między swoimi rozchylonymi udami i móc oprzeć go o siebie, nakryciem otulając swoje własne plecy i owijając je wokół nich - nie dlatego, aby było ciepło, ale aby stworzyć bezpieczne poczucie intymności i opieki. Przytulił go do siebie mocno, a kiedy ten już otarł twarz i nos chusteczką, złapał jego dłonie, splatając je razem, by trzymać je przy jego klatce piersiowej.

Spokojnie, powoli. Odetchnij kilka razy głęboko i powiedz co się stało 一 poprosił, opierając brodę na jego ramieniu. Potem po prostu słuchał i chociaż nie spodziewał się tego, co usłyszał, to starał się zachować spokój. Wzmianka o filmiku, zbiorowym gwałcie i narkotykach przywołała trudne wspomnienia. Nie rozumiał jednak do końca zachowania Saula, który miał z takimi sytuacjami wcześniej do czynienia, chyba że… Chyba, że faktycznie brał narkotyki. Skoro miał je w mieszkaniu i to ukrywał, to przecież nie były tam tylko żeby być. Pod wpływem wszystko wyglądało inaczej, a reakcje często nie były adekwatne do sytuacji. Jasne, coś tak okropnego, jak świadomość, że istnieje podobny filmik nie jest wcale łatwe do zniesienia, ale nie tylko dla jednej strony.

Bardzo mi przykro, Klaus. Narkotyki niszczą umysł. Sam brałem… i bywało naprawdę paskudnie. Saul, on… 一 zaczął, ale urwał w pewnym momencie, aby nabrać powietrza głęboko w płuca. 一 Miał epizody. Nie mówiłem ci o tym, bo myślałem że już nie bierze, że może jest lepiej. 一 Pociągnął krótko nosem, gładząc kciukiem przedramię chłopaka dla otuchy. 一 To nie twoja wina, pamiętaj. On potrzebuje profesjonalnej pomocy, zdajesz sobie z tego sprawę? 一 Właściwie nie oczekiwał odpowiedzi, po prostu chciał uzmysłowić mu, że wcale nie musiał wiedzieć jak się zachować. 一 Co było dalej? 一 zapytał więc zaraz, starając się panować nad tonem głosu, nawet jeżeli serce waliło mu w piersi jak oszalałe - być może ze strachu, być może żalu i współczucia. Z jakiego powodu wystraszył się, że może Saul uderzył Klausa.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Kiedy był w tym miejscu znowu, po raz pierwszy od ich spotkania zaraz po jego powrocie z Monachium, mimowolnie wracała do niego treść ich ostatniej rozmowy. To, jaki był pełen determinacji. To, jak pławił się w swoim szczęściu na oczach Amo. To, jak obiecał mu, że jego też może spotkać coś podobnie cudownego. To wszytko wydawało mu się teraz jedną wielką kpiną: nie tylko z niego samego, ale także z jego przyjaciela. Czuł się tak, jakby go oszukał, zrobił fałszywą nadzieję, zmarnował jego wsparcie na coś, co posypało się w proch w ciągu raptem kilku minut. I ta świadomość była straszna - że być może tracił w tym momencie całe zaufanie Di Fiore, podobnie jak stracił Saula.
Bo przecież go stracił. Uświadamiał sobie do gorzko z każdą kolejną sekundą. Nie miał śmiałości teraz pocieszać się myślą, że być może, jeśli odpowiednio się wysili, mógłby go jeszcze odzyskać (co za paskudny dobór słów - odzyskać, jak jakąś rzecz). Żeby sięgnąć do podobnych rozważań, musiałby najpierw skutecznie zabić w sobie tę złość - okropną, nieczułą - która rozrywała go nadal na strzępy, a to zupełnie mu nie wychodziło. Jednocześnie był wściekły na Saula, jak i na siebie samego i to właśnie to w tej całej sytuacji dobijało go najbardziej. To by było prostsze, gdyby złościł się tylko na Monroe’a i mógł wybronić się zgrabnie z przejmowania winy za tę sytuację. Trochę trudniejsze, ale wciąż lepsze, byłoby przejęcie całej tej złości tylko i wyłącznie na siebie - bo wtedy może byłby w stanie zebrać się natychmiast i iść go przepraszać, zamiast dławić się łzami na jachcie swojego przyjaciela, jak ostatnia ofiara.
A teraz czuł się w potrzasku. Czuł, że nadużywa dobrego serca Amo, który nie zasługiwał wcale na bycie stawianym pośrodku tego wszystkiego. Czy przyjście do niego nie było najgorszą opcją, na jaką mógł się zdecydować? Przecież jego i Saula kiedyś coś łączyło. Przecież się przyjaźnili - a nawet jeśli to było zbyt duże słowo, to przynajmniej pozostawali w dobrych stosunkach. Czy miał prawo w ogóle nachodzić Di Fiore i wyrzygiwać mu się teraz na niego; czy to nie była ignorancja?
Oddychał ciężko, kiedy Amo usiadł wreszcie za nim na łóżku i pozwolić mu przywrzeć do swoich pleców, starając się wyssać z tego gestu jak najwięcej: poczucia bezpieczeństwa, bycia wspieranym, poczucia, że nie był tyle sam. Ale im bardziej namiętnie poszukiwał w sobie tych przekonań, tym bardziej zdradziecki czuł się względem zarówno siebie samego, jak i niego. Czy właśnie to robił? Czy wykradał ludziom ich dobrą energię i wtłaczał im w głowy i dusze swoją własną: ciężką i ponurą? Nie chciał zrobić tego Amo. Zatrząsł się znowu, tym razem z lęku. Chwycił chusteczkę i zaczął wydmuchiwać nos, zdając sobie boleśnie sprawę z tego, że nie tak to miało wyglądać.
A potem pozwolił Di Fiore ująć swoje dłoni i kiwnął (nieco zbyt zamaszyście, o mały włos uderzyłby go potylicą w nos) głową, słysząc jego polecenie. Kiedy jednak próbował nabrać w płuca zbyt dużą ilość powietrza za jednym razem, prawie się zakrztusił. To naprawdę osobliwe: doznawać relacji alergicznej na tlen.
A następnie zaczął mówić, ale okazało się, że nie przygotował się do tego odpowiednio dobrze i kiedy wyrzucił z siebie solidną porcję słów, znowu zrobiło mu się niedobrze. Nie miał już jednak nawet czym wymiotować, więc to musiało być jedynie fantomowe wrażenie. Tak powtórzył sobie w myślach, starając znowu się uspokoić i napierając jednocześnie na ciało Amo, w rozpaczliwej potrzebie tej okazywanej sobie teraz bliskości. A potem Di Fiore zaczął mu odpowiadać, a on musiał skoncentrować się bardzo na tym, żeby przestać znowu oddychać zbyt szybko i głośno, zagłuszając tym samym jego słowa. Już bez tego w jego głowie szumiało dostatecznie, żeby utrudniało to odbiór wszelkich zewnętrznych bodźców.
- Epizody...? - powtórzył za nim, ale brzmiało to tak cicho i połamanie, że zrozumienie, co właśnie powiedział, musiało graniczyć z cudem. Dopiero po chwili zrozumiał, że Amo miał na myśli epizody z narkotykami, więc znowu kiwnął głową; znowu zbyt mocno, ale wszystkie jego ruchy były teraz przecież niezwykle przerysowane. - T-tak, wiem, ja... Ja wiem, b-bo mi powiedział, ale obiecał, że jeśli to się... że jeśli będzie chciał znowu wziąć, to mi powie - wyjaśnił urywanie, co jakiś czas pociągając nosem. - I wiem, że pomocy, tak, ale... ale już myślałem... że dobrze jest, tak myślałem. Boż-że... - chlipnął żałośnie, bo nagle zdał sobie sprawę z tego, że od początku gwoździem do trumny była jego własna, przebrzydła ignorancja. Jak mógł uwierzyć w to, że Saul już jest czysty? Czemu nigdy tego nie sprawdził? Czemu nie namówił go na jakąś formę leczenia, na terapię? Czemu nie zainteresował się nigdy wystarczająco mocno, żeby domyślić się, że przez ten cały czas Monroe trzymał przy sobie dragi i je brał? - Powinienem był... - zaczął, ale gardło zacisnęło mu się mocno, uniemożliwiając dokończenie myśli.
Zresztą, był przekonany, że Amo doskonale wiedział, co chodziło mu po głowie - być może mylnie, ale wydawało mu się, że właśnie taka byłaby opinia każdego, kto dowiedziałby się o tej sytuacji: że nie zaopiekował się nim dostatecznie. I świadomość tego zabolała go wystarczająco mocno, żeby zapłakał znowu gorzko, krótką salwą, zanim sięgnął po kolejne chusteczki, a Di Fiore poprosił go o opowiedzenie, co było dalej.
- No więc... no więc powiedziałem mu dużo rzeczy. Ok-kropnych, ale... takich, które czuję naprawdę. Ż-że dla niego tyle poświęciłem, a on... a on n-nie mógł nawet... i powiedziałem, że w listopadzie, ja... nie, czekaj - mieszał się w zeznaniach, ale to dlatego, że z każdym słowem uświadamiał sobie tylko, jak mało Amo w istocie wiedział o tym, co ich łączyło i co wydarzyło się przez ten cały czas, kiedy byli razem. Znowu odetchnął ciężko, bo nie był przekonany co do tego czy na pewno powinien mu o tym wszystkim opowiadać. - Wiesz, jak z-zaczęliśmy być razem? - spytał, dość retorycznie, bo ani nie sądził, żeby Saul pochwalił się tym Amo, ani nie wydawało mu się, żeby on sam kiedykolwiek mu o tym opowiadał. Ta historia wymagała jednak od niego jeszcze jednego wyznania, na myśl o którym zrobiło mu się słabo.
- P-przydarzyło mi się coś... niedobrego - zaczął więc, eufemistycznie, równocześnie mając nadzieję, że Amo domyśli się o co chodzi i że wręcz przeciwnie: nie będzie miał pojęcia i wysnuje zupełnie inny, dużo bezpieczniejszy wniosek. - I ja do n-niego poszedłem, i on mi pomógł, i... i potem przyjechał jego brat, i dał mi jakieś leki... na ból chyba, ale nie pamiętam i... rozm-mawialiśmy i on powiedział, że b-by chciał, żebym ja już tak nie... nie sypiał ze wszystkimi i żebyśmy byli razem, i ja się zgodziłem, ale... - musiał zrobić przerwę, żeby wziąć kolejny wdech. Czy nie zagłębiał się w tę historię do przesady? - Ale nie wyszło i on się dowiedział, i p-pobił mojego... no, kolegę, z którym ja... właśnie. I rozmawialiśmy znowu, i ja obiecałem, że spróbuję już nie... no, nie robić tak. Z innymi. A-ale to nie wyszło, ale ja m-mu nigdy o tym nie powiedziałem, bo b-bałem się, że... - zrobi Homerowi krzywdę. Tego już nie wymówił na głos, tylko pociągnął pojedynczo nosem. - I m-mu to powiedziałem wtedy, w z-złości, i on się zdenerwował, i... i mi powiedział różne rzeczy, ale t-to i tak nie ma znaczenia, bo j-ja powiedziałem gorsze - przyznał i poczuł jak nachodzi go kolejna wstrętu do siebie samego. Nie wiedział czy przejdzie mu przez gardło powtórzenie tego, co wykrzyczał wtedy Saulowi. Część słów rozmyła się już w jego świadomości, za to to, co powiedział mu Monroe, siedziało mu w głowie aż za mocno. Ale to by było niefair - żalić się teraz na jego słowa, kiedy sam zachował się jak śmieć, prawda?
- Przep-praszam, ja nie... chyba nie powinienem tak się z-zachowywać i mówić o nim tak-k, bo to ja... j-ja zrobiłem najwięcej złego - powiedział chwiejnie, czując już w kościach, jak zbliża się do niego kolejna fala płaczu.


Amo Di Fiore
Striptizer — Shadow
23 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
najebana, ale dama

Amo pamiętał ich rozmowę, kiedy Klaus powiedział mu o tym, że jest w związku z Saulem. Włoch nie zastanawiał się jednak obecnie nad tym, że jego wcześniejsze zapewnienia i wiara w swoje szczęście i szczęście, które dzięki temu mógłby znaleźć sam Di Fiore, nagle straciły na wartości w obliczu tego, co właśnie się stało. Nie myślał o tym, bo to nie on był teraz najważniejszy i nie o niego chodziło. Kiedyś przyjaźnił się z Saulem i miał szczerą nadzieję, że ta przyjaźń ma szansę przetrwać, ale wydarzyło się zbyt dużo złego, a ich relacja ucierpiała za bardzo, żeby przetrwać. Z jakiegoś powodu to Klaus był tym, z którym zbudował coś wyjątkowego i ich znajomość z biegiem czasu przechodziła na wyższy poziom. Już nie byli jedynie dobrymi znajomymi, ale przyjaciółmi. Właśnie tak by go nazwał i to bez wahania.

Słuchał o tym, co się wydarzyło i coraz bardziej się martwił. Klaus przeżywał straszne rzeczy, ale w tym wszystkim było mu również żal Saula. W końcu poznał go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że zmagał się również z potwornymi rzeczami i to od dziecka, a po tym, co właśnie się dowiedział, doszedł do wniosku że Saul wcale nie radził sobie lepiej, niż kiedyś. Widocznie przez cały ten czas nie otrzymał odpowiedniej pomocy, nie zapewnił jej sam sobie. Być może było nawet gorzej, a przecież już tak dobrze szło, a przynajmniej tak się Amo wydawało, kiedy jeszcze wcale nie tak dawno widział Klausa naprawdę szczęśliwego. Chciał dla nich tego; szczęśliwej relacji pełnej miłości i zrozumienia, dlatego właśnie czuł smutek. Nie udało się im, chociaż przecież na to zasługiwali, tak jak każdy.

Czemu niektórych spotykały takie nieszczęście? Każdy był kiedyś niewinnym dzieckiem, pragnącym ciepła i miłości, ufnym i otwartym na świat. Dopiero później przychodziły zdarzenia, które kształtowały ludzi w różny sposób. Wystarczyło trafić na nieodpowiednie osoby, żeby życie pchało na złe tory. Czy sami to na siebie ściągali czy to tylko okrutny los i przypadek? Nie potrafił na to odpowiedzieć i nie mógł nic z tym tak naprawdę zrobić, przynajmniej oprócz dawania Klausowi w tych ciężkich chwilach wsparcia i pocieszenia.

Nie odejmie mu tego całego bólu w jakiś magiczny sposób, on to musiał po prostu przeżyć. Amo mógł postarać się za to, aby było mu chociaż odrobinę łatwiej. Tylko co mógł powiedzieć? Błądził myślami w przeszłości, porównując wszystko, co mówił mu Niemiec ze swoimi własnymi doświadczeniami, kiedy był jeszcze w związku z Saulem. Człowiek często zapomina wiele mniejszych, nieprzyjemnych sytuacji, które potem składając się na całość pewnych przekonań i na różne wnioski. Pamięta się ten ogół, nie szczegóły. Di Fiore starał się jednak przywołać w pamięci różne poszczególne zdarzenia, co obecnie było nieco łatwiejsze po słowach Klausa.

Sceny zazdrości, agresja i wybuchowość, którą czasami Saul wręcz emanował, a o której Amo starał się przez te wszystkie lata zapomnieć. Rozumiał strach Klausa przed reakcjami Monroe’a i swoje własne wyrzuty sumienia, bo z jakiegoś powodu szukał kiedyś winy w sobie, ale te poczucie winy wywoływał w nim Saul. Teraz zaczął dochodzić do wniosku, że może starszy partner, świadomie lub nie, wykorzystywał jego młody, niedoświadczony umysł i na różne sposoby próbował naginać go do swojej woli, zagłębiając się z nim w coraz bardziej toksyczny związek. Łatwiej było Amo utrzymywać, że to on był winny, że to on nie potrafił się zaangażować i kochać Saula tak, jak ten na to zasługiwał. Bał się wybuchów złości, gdyby próbował zwrócić Saulowi uwagę na jego błędy. Bał się go wtedy.

Klaus… 一 zaczął łagodnie, ze smutkiem w głosie, kiedy ten skończył mówić. Pogładził kciukiem wierzch jego drżącej dłoni i westchnął, przymykając oczy, policzek przytulając do jego potylicy. 一 Jesteś bardzo odważny. Ja myślałem, że jest lepiej, że… Myślałem, że ten odwyk coś dał, że może sięgnął po odpowiednią pomoc i radzi sobie lepiej. Przepraszam, że cię nie uprzedziłem, chociaż miałem obawy. Mogłem się bardziej zainteresować… 一 mówił, marszcząc lekko brwi, wyrzucając sobie, że mimo swojej wiedzy nie zrobił wystarczająco, aby ich wesprzeć w tej relacji. Chociaż czy ktoś by go słuchał? W końcu miłość jest ślepa, sam się o tym przekonał.

Też się bałem jego reakcji, czasami był po prostu nieprzewidywalny, a ja… Dla mnie to wszystko było nowe. Zakochałem się po raz pierwszy i byłem trochę dumny, że jestem w tak poważnym związku z kimś, jak kiedyś mi się wydawało, dojrzalszym. To był dla mnie całkiem nowy świat i chyba przeoczyłem za dużo znaków ostrzegawczych, a potem było za późno. 一 Starał się mówić spokojnie, chociaż czuł zdenerwowanie i wstyd. Przytulał się do niego, korzystając z bliskości i ciepła, jednocześnie dając mu fizyczną opiekę, która wydawała się potrzebna im obu. 一 Nie obwiniaj się. Czasami pewne rzeczy muszą być wypowiedziane, szczególnie kiedy emocje biorą górę. I nie przepraszaj, nie masz za co. Możesz mówić o nim co tylko chcesz, przecież wiem jaki jest. Znam go całkiem dobrze, pamiętasz? Musisz ochłonąć, on z resztą też. Daj sobie trochę czasu. 一 Przytulił go do siebie jeszcze mocniej, po czym złożył krótki pocałunek na jego ramieniu. 一 Wypłacz się, jeżeli potrzebujesz. Powiedz mi każdą swoją myśl, nie będę cię oceniał, nigdy tego nie robiłem. Możemy się napić wina, jeżeli masz ochotę, posłuchać muzyki albo po prostu milczeć i zostać tak tyle czasu, ile będziesz potrzebować. Jestem tutaj dla ciebie.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Tamtego dnia wszystko było tak bardzo inne od tego, co działo się teraz, że umysł Klausa z trudem przyjmował fakt, że pomiędzy tymi wydarzeniami minęły raptem dwa miesiące. Wydawało mu się to niemożliwe, skoro nagle każda rzecz docierała do niego w zupełnie odmienny sposób: inaczej pachniało powietrze, które wdzierało się do płuc z większym trudem, inaczej myśli rozbijały się echem po głowie, inaczej zdania wymykały się spod kontroli, rozjeżdżały niezgrabnie, przerywane duszonymi łzami. Inne wrażenie dawał dotyk Amo - nagle tak bardzo potrzebny, bo odrywający jego myśli od tego beznadziejnego poczucia osamotnienia, które jeszcze chwilę wcześniej wzdrygało całym jego organizmem. W całym tym tragizmie sytuacji, do której sam doprowadził, znalazło się w nim miejsce na choć odrobinę wdzięczności, za to, że nie musiał być teraz sam: że jednak poszedł do przyjaciela, że ten wpuścił go do środka, do swojego domu, ale też do serca, że pozwolił mu być tak blisko siebie, że otaczał go ramionami, a kiedy oddychał, Klaus czuł opuszczające jego usta powietrze tuż przy swoim uchu.
Próbował przekonać się do przegnania z głowy tych ciężkich wyrzutów sumienia, że zabierał teraz Amo czas, ale także poczucia porażki, które odezwało się w nim nagle, kiedy tylko zaczął konfrontować ich poprzednie spotkanie z tym bieżącym. Starał się wbić sobie do głowy, że przy Di Fiore nie musiał niczego się obawiać, bo mało kto w jego życiu zasłużył sobie na zaufanie tak bardzo jak on, ale z tyłu głowy wciąż odzywały mu się niepowołane głosy, które brały tę całą znajomość w niesłuszną wątpliwość. Czy nie spoufalił się z nim za bardzo? Czy nie przesadzał, traktując go jak swojego przyjaciela? Co, jeśli Amo wcale nie chciał od niego takiej zażyłości, ale znosił ją pokornie, bo był przecież dobrym człowiekiem i nie odwracał się od kogoś, kto potrzebował pomocy? To były irracjonalne obawy i Klaus zdawał sobie z tego sprawę, ale nic nie mógł poradzić na to, że dusiły go uparcie, jakby co najmniej tych związanych z Saulem miał niedostatek.
Rozterkom związanym z Monroem nawet nie próbował umknąć. Wiedział, że przyssały się do niego na dłużej, czuł doskonale, że przez następne tygodnie będą spijać z niego rozum i krew - ale nie wyobrażał sobie zwykłego się ich pozbycia, zwykłego odtrącenia, zwykłego przegnania jak najdalej. Musiał z nimi pobyć. Nie zasługiwał na spokój - musiał przemielić tę całą sytuację raz jeszcze, rozłożyć na czynniki pierwsze. W idealnej wersji - spokojnie, skrupulatnie przeanalizować, w bardziej prawdopodobnej - wyciągnąć chociaż jakąś nauczkę i znaleźć rozwiązanie na to, jak to wszystko naprawić i posklejać. Bo przecież nie chciał, żeby to był koniec. Kochał go, kurwa, zupełnie poważnie i całym sercem, i choć rozum podpowiadał mu, że każdy związek miał wzloty i upadki, i to wszystko na pewno dało się jakoś odbudować, wewnętrzne lęki wypominały mu od razu utratę czegoś tak niespotykanego i cennego, jak odwzajemniona miłość.
Ale czy Saul naprawdę go kochał? Czy gdyby go kochał, kazałby mu sobie pójść i to tyle razy? Z drugiej strony - czy gdyby Klaus kochał, pozwoliłby sobie stracić kontrolę aż tak bardzo? Ale przecież wiedział, że kocha, był o tym przekonany, czuł to każdą kością - czemu więc to wszystko zdawało się być tak bardzo na opak, tak strasznie niepoukładane? Teraz, kiedy słuchał słów Amo, od razu miał ochotę się przed nimi wzbronić. Przecież nie bał się Saula, oczywiście, że się nie bał - Boże, to w końcu tak okropnie brzmiało! Monroe dawał mu przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, przede wszystkim troskę i opiekę, i choć każda z tych rzeczy od momentu pojawienia się Isli zdawała się sukcesywnie słabnąć, Klaus przecież był przekonany, że i tak otrzymywał dużo. A to głupie wrażenie, ten głupi lęk, że nie mógł przyznać się do tego, co zaszło między nim i Homerem... to było tylko w jego głowie, to było sztuczne. To w nim tkwił problem, a nie w Saulu.
Miał ochotę teraz wyjaśnić Di Fiore to wszystko, ale nie miał pojęcia, jak ubrać swoje myśli w słowa.
- N-nie obwiniaj się o to, Amo, to n-nie twoja wina - zdołał tylko wydusić, kiedy przyjaciel uznał, że powinien bardziej się zainteresować. Werner przeraził się nagle, że być może Di Fiore wyobrażał sobie teraz jakieś dantejskie sceny, autorstwa Saula. - N-nigdy nie zrobił mi krzywdy - oznajmił, tak wyraźnie, jak był w stanie, bo uznał to za naprawdę ważną kwestię. Saul zdawał się w dużej mierze krzywdzić siebie i po prostu nie zwracać przy tym uwagi na rzeczy, które działy się wokół niego - ale Klaus był w stu procentach pewien, że Monroe nie podniósłby na niego nigdy ręki ani nie wykorzystał w inny sposób. Bał się tylko, że ta nieujarzmiona przemoc, którą Saul dusił tam w środku, znajdzie sobie w końcu pretekst do ujścia i trafi w kogoś dla niego ważnego, kogoś bliskiego. Ale czy to, że naprawdę dopuszczał taką możliwość, nie było okropne samo w sobie?
Amo mówił dalej, a on czuł, jak znowu zaczyna drżeć. To wszystko brzmiało jakoś przesadnie znajomo. Tak, on też był dumny. A znaki ostrzegawcze... chyba nigdy nie był dobry w ich wyszukiwaniu. Po Maurice’u każdy zdawał mu się ideałem, a Saul - kimś tak cudownym, że niemożliwym jawił mu się fakt, że akurat jego spotkało takie szczęście. Nie potrafił w jednej chwili zacząć myśleć o nim źle i kiedy Di Fiore dobierał słowa w taki sposób, że obraz Monroe’a przybrudzał się i kruszył tuż przed jego oczami, czuł się niesłychanie niekomfortowo. Amo nie obraził go wcale wprost, nie zwyzywał, nie dał upustu swojej złości, ale dla Klausa nawet takie insynuowanie zdawało się już czymś nieodpowiednim. Wiedział przecież dobrze, że największą winę za zaistniałą sytuację ponosił on sam i poczuł się źle z tym, że najwyraźniej sprawił, że to wyglądało tak, jakby to Saul zachował się nie w porządku.
- C-co to znaczy, że za późno? - zapytał jak echo, nie będąc pewnym, jak powinien interpretować jego słowa. Zapewnienie, że mógł się wypłakać, przyjął wcześniej jedynie ze skinięciem głową, ale nie skomentował w żaden sposób pozostałych propozycji. Bał się ruszać, bał się pozwalać Amo oddalić się chociażby po to, żeby włączyć muzykę czy przynieść alkohol. Jego bliska obecność działała jakkolwiek kojąco na jego zszargane nerwy. Pociągnął mocno nosem, próbując zdecydować czy powinien powinien coś jeszcze.
- W-wiesz, co było najgorsze? Ż-że on po p-prostu kazał mi sobie iść, skoro mi się nie podoba. I to n-nie tylko raz, tylko... tylko masę razy. Więc w końcu poszedłem i teraz... - głos załamał mu się ponownie, musiał zaczerpnąć w płuca świszczący oddech - i teraz-z tak strasznie żałuję, że poszed-dłem, ale... chciał-łem tylko, żeby mi powiedział, ż-że jakoś damy radę i s-sobie... poradzimy z tym - wyjaśnił koślawo, bo prawdą było, że właśnie ta rezygnacja zabolała go najbardziej. Znowu głośno odetchnął. - I ż-że ja go zostawiłem t-tak... Boże, jestem straszny, d-dlaczego go tak zostawiłem? - szepnął, w zasadzie bardziej do siebie niż do Amo. Samego, z płaczącą Islą, z rozciętą ręką, z dragami na kiwnięcie palca. Nie powinien był tak się zachować, powinien bardziej zadbać o jego bezpieczeństwo. A zamiast tego siedział teraz w ramionach przyjaciela i wypłakiwał oczy.


Amo Di Fiore
Striptizer — Shadow
23 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
najebana, ale dama

Już dawno wpuścił Klausa do swojego serca i wiedział, że to nie była jednorazowa sprawa, że jak raz już otworzył przed nim te drzwi, to dla niego stały one otworem za każdym razem, kiedy znajdował się blisko. Lubił, kiedy ktoś z nim był. Kiedy zamieszkał na jachcie okazało się, że samotne życie wcale nie jest takie łatwe, szczególnie że do tej pory, nawet jeżeli miał własne mieszkanie, nigdy nie był tak naprawdę sam. Albo ktoś był u niego albo on u kogoś, podróżował wśród ludzi, imprezował z ludźmi i spędzał z nimi czas nie tylko w pracy, ale bardzo często i w czasie wolnym. Tutaj było inaczej, bo co prawda w pracy miał kontakt z wieloma osobami, to gdy wracał na jacht na ogół był sam, a zostawanie z własnymi myślami i uczuciami, które nagle przestały być zagłuszane przez dźwięki głośnej muzyki, rozmowy innych osób i dotyk cudzych ciał, okazało się wyzwaniem, z którym jeszcze nie potrafił się oswoić.

Dlatego przytulanie Klausa, opieranie się o jego ciepłe plecy i chłonięcie zapachu jego ciała było, niezależnie od okoliczności, przyjemne i sprawiało mu jakąś ulgę. Pomimo tego, w jakim stanie był chłopak i z jakiego powodu tu przyszedł, pomimo rodzaju rozmowy, którą prowadzili, Amo czuł odrobinę wewnętrznego spokoju, co pomagało mu zastanowić się nad problemem i przeanalizować słowa Klausa.

Sytuacja była naprawdę bardzo przykra. Pamiętał swoje własne rozstanie z Saulem i z przykrością dochodził do wniosku, że wielu rzeczy nie widział, chociaż były to rzeczy, które tylko upewniły go w słuszności swojej decyzji o zerwaniu z nim. Coraz bardziej zdawał sobie sprawę, szczególnie z perspektywy czasu, że to nie był ktoś, kto był w stanie stworzyć zdrowy związek z drugą osobą, oparty na wzajemnym szacunku i zaufaniu. Potrafił mówić rzeczy, które mogły wydawać się rozsądne i z których przebijała pozorna empatia, ale ostatecznie było to gówno zawinięte w ładny papierek, nic więcej.

Było mu niewyobrażalnie szkoda Klausa, który przecież tak bardzo cieszył się na ten związek i ufnie wszedł w relacje, jak się wydawało, z dojrzałym mężczyzną, który powinien stanąć na wysokości zadania i zaangażować się w to tak, jak należało. Chciałby mu odjąć ten żal i ból, mógłby nawet wziąć go na siebie i postarać się przepracować to na swój sposób. Dałby sobie radę, tak jak dał sobie radę w najgorszych momentach w swoim życiu, które w zasadzie też musiał przeżyć samotnie.

Tyle z tego dobrego, że zaprzyjaźnił się z Klausem i ta relacja była na wagę złota. Uważał go za swoją osobę, której mógł zaufać i która mogła zaufać jemu. Jak widać dogadywali się nie tylko wtedy, kiedy było dobrze, ale potrafili wspierać się, kiedy było źle. Obejmował go więc, dając mu w tym momencie całego siebie i starając się upewnić go, że mógł powiedzieć mu wszystko, bo niezależnie co padłoby z jego ust, Amo dalej byłby obok.

Jakaś jego część chciała poruszyć temat Mavericka, bo ochroniarz z Shadow zdążył wypełnić głowę tancerza wieloma myślami, a serce uczuciami, które go poruszały. Obecnie dużo było w tym tęsknoty, bo od dawna go nie widział i trochę się nawet martwił. To nie był jednak odpowiedni moment, ale to nie szkodzi. Amo był cierpliwy i wyrozumiały i wiedział, że nadejdzie odpowiednia chwila na taką rozmowę. Teraz należało skupić się na potrzebach Klausa, pocieszyć go, upewnić, że niezależnie od jego straty, dalej ma przy sobie kogoś, komu na nim zależy.

To dobrze 一 odparł tylko, kiedy usłyszał, że Saul nie zrobił mu krzywdy. Domyślił się, że chodziło o krzywdę fizyczną. Monroe też nigdy nie skrzywdził w ten sposób Amo, więc w jakimś sensie należało to do pozytywów, tylko co z krzywdą emocjonalną? Stan Klausa wskazywał na to, że cierpiał. Czy ból duszy i złamanego serca nie był krzywdą? Przecież takie piętno potrafiło sprawiać większy ból, niż siniak, głęboka rana czy złamana kość. Przygryzł lekko wargę i opuścił nieco głowę, układając czoło na ramieniu Klausa, jakby chciał się za nim schować. Jego ciemne, dłuższe kosmyki włosów połaskotały koszulę, którą nosił na sobie Niemiec.

Za późno na to, żeby uniknąć tego… co mi się przytrafiło 一 wyjaśnił zaraz, całkiem spokojnie, chociaż poczuł ucisk w żołądku na samo wspomnienie tamtych wydarzeń. 一 Z perspektywy czasu widzę, że Saul był zbyt zaślepiony własną krzywdą, aby dostrzec mój ból. Potrzebowałem wtedy kogoś, na kim mógłbym się oprzeć. Na nim nie mogłem. Musiałem zapomnieć o tym, co mi się przytrafiło, aby upewnić się, że on się nie załamie, że on się nie zaćpa na śmierć, że niczego sobie nie zrobi 一 mówił dalej, cicho, ale wyraźnie, chcąc nakreślić sytuację nieco lepiej. Poprzednio, kiedy rozmawiali o gwałcie, Amo celowo nie powiedział mu wszystkiego, nie chcąc psuć tego, co między nimi było, bo łudził się, że Saul może się zmienił i swoim narzekaniem tylko by wszystko popsuł. Jak widać Saul doskonale z tym psuciem poradził sobie sam.

Skrzywił się lekko, słysząc jego dalsze słowa. Jak można coś takiego powiedzieć najdroższej osobie, nawet w złości? Niemalże czuł ten ból i smutek. Westchnął głęboko i poprawił się, prostując nogi po obu stronach chłopaka i ponownie go objął, tym razem opierając o jego ramię brodę.

Ludzie mówią różne rzeczy w emocjach, ale być może on nie jest w stanie poradzić sobie sam ze sobą i nie jest gotowy, aby stworzyć z kimś innym poważną relację. Bardzo mi przykro, że tak cię potraktował, ale nie wszystkich można uratować, szczególnie nie tych, którzy sami nie pozwalają sobie pomóc. 一 Zmrużył lekko oczy i przesunął nieco głowę, aby przytulić policzek do boku głowy chłopaka i musnąć delikatnie ustami jego skroń.

Nie jesteś straszny. Musisz myśleć również o sobie. Nie możesz pozwolić, aby ktoś cię zniszczył, bo zawsze są pewne granice. Może to wydawać się odrobinę samolubne, ale na dłuższą metę nie pomożesz nikomu, samemu nie będąc silnym. Dla mnie jesteś wspaniałą osobą, Klaus. Mądrą, empatyczną, oczytaną i wrażliwą. Nie chciałbym, abyś to zatracił. 一 Naprawdę tak myślał i naprawdę chciał mu pomóc odzyskać równowagę. 一 Nie jesteś też niczemu winny. Ani temu, jak się zachował, ani jak postępował wcześniej i jak będzie postępował później. Skup się teraz na tym, żeby stanąć na nogi. Żeby docenić to, co posiadasz i to jak wspaniałym człowiekiem jesteś, bo osiągnąłeś to sam, bez niczyjej pomocy. Jesteś silny i przetrwasz najgorsze. Wierzę w to i w ciebie. 一 Uśmiechnął się delikatnie, trochę ciesząc się, że Klaus przyszedł właśnie do niego i że był w stanie mu to wszystko powiedzieć. Złożył jeszcze kilka pocałunków na jego skroni i głowie, tak jak całuje się małe dziecko, aby chociaż trochę je rozweselić.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Czuł się jak w pułapce. Jak zwykle zapętlał się w negatywnych emocjach, scenariuszach oraz wspomnieniach, które krępowały go niczym więzy i utrudniały czerpanie oddechu. Nie wiedział, czemu wszystkie najgorsze rzeczy, jakie kiedykolwiek mu się przytrafiły, wracały akurat teraz - jako suma niepodważalnych dowodów na to, że był niewiele wartą pokraką, jedną wielką porażką i toksyną, której nie należało wpuszczać do swojego życia, pod groźbą zupełnego jego zrujnowania. Był pewien, że właśnie to zrobił Saulowi - nieodwracalną i niepodważalną krzywdę, jak skończony sukinsyn, który dobił go w tak kryzysowym momencie, zamiast okazać mu należyte wsparcie. A najbardziej w tym wszystkim był zły na to, że nie potrafił pozbyć się tego wewnętrznego gniewu, który popchnął go do wypowiedzenia Monroe’owi prosto w twarz tych przebrzydłych słów; że wciąż był nabuzowany, że wciąż czuł, że to wszystko było niesprawiedliwe, że wciąż czuł się potraktowany niesłusznie. A przecież na nic więcej wcale nie zasługiwał.
Wiedział, że gdyby z Saulem cokolwiek się posypało i poszło nie tak, z pewnością będzie to przeżywał, ale chyba nie spodziewał się, że kiedykolwiek pokłócą się tak mocno i rozstaną bez wyjaśnienia rzeczy, w takich skrajnie emocjonalnych okolicznościach. Jednocześnie obwiniał się i usprawiedliwiał - wyszedł, bo Monroe mu kazał; kazał mu wielokrotnie i nie proponował wcale wyjaśnienia wątpliwości, uspokojenia się, wyciszenia, porozmawiania na spokojnie. To brzmiało, jakby chciał zamieść to wszystko pod dywan, a tego właśnie Klaus obawiał się najbardziej. Że w końcu wybuchnie, że zniszczy to, co tak (nieudolnie, najwyraźniej) budowali, a to wszystko tylko po to, żeby zupełnie nic się nie zmieniło, a on sam wzdrygał się od wyrzutów sumienia. Tym razem stała się jednak tylko część z tych rzeczy - bo miał poczucie, że to nie tak, że nic się nie zmieniło; że było wręcz przeciwnie i dotarli do takiego punktu, z którego trudno będzie ruszyć gdziekolwiek dalej.
Kiedy słuchał słów Amo, poczuł, że oddech znowu zatrzymuje mu się w płucach. To musiało być straszne - wracać do tamtych wydarzeń, wiedział przecież po sobie. Kiedy jednak słuchał, jak wobec tego, co przydarzyło się Di Fiore zachował się Saul, zupełnie nie składało mu się to w żadną całość. Przecież względem niego Monroe podjął całkowicie inne działania i naprawdę próbował się nim zaopiekować, najlepiej jak umiał. To sprawiło, że poczuł, jak jednocześnie wzbierają w nim wątpliwości i poczucie niesprawiedliwości. Wątpliwości - bo najchętniej nie wierzyłby Amo, że Saul mógłby się tak względem niego zachować, ale przecież nie miał żadnych powodów, żeby teraz (albo kiedykolwiek) Włochowi nie ufać. Poczucie niesprawiedliwości - bo był przekonany, że jeśli którykolwiek z nich dwóch zasługiwał na tę pomoc, wsparcie i ciepło po czymś tak traumatycznym, to był to właśnie jego przyjaciel, a nie on.
Przez dłuższą chwilę nie wiedział, co powinien na to odpowiedzieć.
- Dla m-mnie był inny.... po t-tym jak mi się stało coś złego też - powiedział w końcu, choć nie był pewien, czy to nie będzie dla Amo przybijające - że dla Klausa Saul potrafił wziąć się w garść, a dla niego nie. - M-może się zmienił... - spróbował zacząć go usprawiedliwiać, ale ugryzł się w język. Naprawdę idealizował Monroe’a i najchętniej pozostałby ślepym na wszystkie niedogodności, ale ciężko było być wobec tego obojętnym, skoro ucierpiał jego najlepszy przyjaciel. Werner pociągnął znowu nosem, wydychając pospiesznie powietrze. - Ż-żałuję, że ja o tym nie wiedziałem, ż-że... że mnie nie było tam. Z tobą. Żeby cię p-przytulić i... pomóc jakoś - wydusił w końcu, szczerze, bo poczuł jak zaczynają kąsać go realne wyrzuty sumienia. Może to też kwestia tego, że Amo powiedział mu o tym dopiero niedawno? A bardziej szczegółowo - dopiero teraz? Czy wcześniej nie czuł się przy nim dostatecznie komfortowo? To pewnie było lekką przesadą, myśleć w ten sposób, bo on sam przecież też nie mówił Di Fiore wszystkiego, choć czuł się przy nim najbardziej swobodnie ze wszystkich ludzi na ziemi.
Nie wszystkich da się uratować. Co jeśli akurat on, Klaus Amadeus Werner, zaliczał się właśnie do tych, których się nie dało? Zawsze myślał zupełnie inaczej, a przynajmniej starał się przekonać samego siebie, że tak było - starał się, uparcie, podnosić po każdym upadku, próbował znaleźć na siebie jakiś pomysł, oddawać się rzeczom, które uwielbiał, szukać znajomości, które były wartościowe i nie pakować się w kłopoty. Ale te wszystkie rzeczy wychodziły mu przecież tak rzadko, że być może łatwiej byłoby po prostu wreszcie się poddać, wreszcie zrezygnować. Wiedział, że Amo nie mówił o nim, tylko o Saulu, ale perspektywa, że to Monroe miał być z ich dwójki kimś przegranym, uwierała go chyba jeszcze bardziej niż myśl, że to on sam jest spisany na straty.
Słuchał tych pięknych, czułych słów, którymi raczył go Di Fiore; słuchał, próbował im zaufać, próbował się na nie otworzyć, próbował je przełknąć, ale nic nie potrafił poradzić na to, że potrafił tylko kręcić na nie głową. Naprawdę chciał mu wierzyć - chciał przyjąć pogląd, że Amo jest skarbnicą całej wiedzy o świecie, jeśli nie całym, to przynajmniej tym jego, ale to było cholernie trudne. Zwłaszcza teraz, kiedy cały był rozemocjonowany i rozchwiany, kiedy wszystko zdawało się tak przerażająco niepewnie i niestabilne, kiedy łzy dławiły go i ściskały mu gardło, kiedy pragnienie zrobienia sobie krzywdy psuło mu nadal krew, a pogryziony policzek zdawał się niedostateczną porcją bólu.
- T-to bardzo mił-łe, że tak myślisz o mnie, ale... c-co, jeśli to nieprawda i m-mówisz tak tylko, żeby było mi l-lepiej albo... dlat-tego, że nie wiesz o mnie wszystkiego, i... - znowu się zaciął, próbując zaczerpnąć oddech i uspokoić się jakoś pod tymi czułymi pocałunkami, zdobiącymi skroń. - P-przepraszam, ja... nie wiem, j-jak się uspokoić. M-możemy... poł-łożyć się i m-może... poprzytulać trochę? - zapytał albo raczej poprosił, panicznie przerażony wizją odmowy. - I m-może... może powiesz mi coś... c-coś o tym, c-co u ciebie al-lbo... muszę p-przestać myśleć o tym chyb-ba - zaproponował jeszcze, bo nie miał pojęcia, co w tym momencie tak naprawdę okaże się dla niego pomocne, ale miał wrażenie, że im dłużej rozmawia o Saulu, tym mocniej wzbierają w nim te negatywne uczucia, zamiast się uspokajać.

Amo Di Fiore
ODPOWIEDZ