Manager — W rodzinnym biznesie
38 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I remember the stories of heaven and hell in church. Lies, a lot of it...
001.
A good friend is a connection to life
1a tie to the past, a road to the future, the key to sanity in a totally insane world.
{outfit}
Słońce chyliło się ku zachodowi, malując niebo na złoto i purpurę, gdy Acadia Atwood zeszła z siodła. Trening z Rose, początkującą jeźdźczynią, był męczący, ale satysfakcjonujący. Dziewczyna robiła wyraźne postępy, a uśmiech na jej twarzy był dla Acadii najlepszą nagrodą. W stadninie głównie zajmowała się zarządzaniem. Piastując stanowisko managera, wciśnięte bezczelnie przez ojca jakieś kilka lat temu, zwykle zasłaniała się papierologią oraz doglądaniem wszelkich istotnych spraw biznesowych. To dlatego lubiła sobie od czasu do czasu wskoczyć na siodło, bądź przekazać posiadaną wiedzę podopiecznym. W roli trenera zajmowała się dwiema dziewczynami, dla których konie były praktycznie wszystkim. Starsza, Josephine startowała już w miejscowych zawodach, natomiast Rose musiała się jeszcze sporo nauczyć. Robiła jednakże duże postępy. Była niezłomna i zdyscyplinowana, co cieszyło Dię, bowiem nie lubiła się użerać z rozpuszczonymi dzieciakami.
Z uśmiechem na ustach do stajni wprowadziła wałacha o imieniu Chestnut. Zwierzę parskało cicho, sapiąc po intensywnej jeździe. W powietrzu unosił się zapach siana i skóry. Acadia uwielbiała te chwile po treningu, kiedy mogła zadbać o konia i spędzić z nim czas w ciszy. Dlatego też z ciepłem wyczuwalnym w tonie głosu pożegnała się z Rose, ściskając ją także lekko. Chyba w ostatnim czasie zrobiła się aż zbyt sentymentalna, albo to instynkt macierzyński dawał o sobie coraz bardziej znać; wszak podchodziła.już pod czterdziestkę, a dalej była starą panną — i to bez serca! Tak powiadano przecież w całym Lorne. Mężczyzn traktowała raczej jak przygody, nie potrafiąc związać się z jednym. Skrupulatnie wmawiała sobie, że chyba nie spotkała tego jedynego; albo raczej ten jedyny przepadł jak kamień w wodę lata temu.
Zbytnio nie lubiła powracać myślami do tamtych wspomnień, które pomimo odgórnych obrazów radości, sprawiały także ból. Wciąż trudno było jej uwierzyć, że w tak krótkim czasie spotkało ją tyle niedogodności, po których czuła jedynie słony posmak łez spływających po zaróżowionych od płaczu policzkach.
Ale prawda była taka — bo co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Acadia właśnie tym kierowała się w życiu oraz jeszcze inną domeną, którą już bardzo dobrze znał jej ojciec.
Uśmiech dalej błąkał się na jej ustach, gdy ścigała siodło z grzbietu kasztanowego wałacha, po czym odłożyła je w boksie. Z kieszeni od bryczesów wyciągnęła kilka smakołyków, którymi poczęstowała konia. I jemu się należało, po tak wyczerpującym treningu. Lekko wilgotne chrapy dotknęły jej dłoni, gdy zwierzę próbowało pochwycić wszystkie te pyszności naraz.
— Spokojnie, wielkoludzie. Nikt Ci tego nie zabierze — choć inne konie z sąsiednich boksów z zaciekawieniem przyglądały się danej scenerii, węsząc także możliwą przekąskę. Acadia zaśmiała się pod nosem, kręcąc przy tym swoją głową. Palcami chwyciła końskie ogłowie i pociągnąwszy nimi lekko, wymusiła na wierzchowcu ruch. Powoli wprowadziła go do boksu, kątem oka dostrzegając ruch u wejściu do stajni.
— Poradzę sobie — fuknęła na tyle głośno, że stajenny powinien ją usłyszeć. Irytował ją ten typ. Bardzo. Uważał ją chyba za damę w opałach, którą trzeba było ratować z każdej opresji. Jakby nie potrafiła nawet wprowadzić konia do boksu.
Mrucząc siarczyste przekleństwa cichutko pod nosem, zaryglowała sprawnie drzwiczki. Obróciwszy się potem dość gwałtownie, już zamierzała swego towarzysza zbrukać niemalże od stóp do głów. Na szczęście się wstrzymała. Przed nią stał zupełnie ktoś inny.
— Wybacz, Dick. Pomyliłam Cię ze stajennym — uśmiechając się ciepło, dodała — Co, wpadłeś na wieczorną przejażdżkę?
powitalny kokos
księżycowa 🌒
brak multikont
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Stosunek Richarda Remingtona do koni zawierał się w kilku słowach, które powszechnie były uznane za wulgarne, więc nie przytaczał je za często. Poza tym wychowanie kątem u rodziny, która z tych zwierząt uczyniła swoje imperium, nauczyło go nie wypowiadać za głośno swoich inwektyw, więc najczęściej trzymał swój język za zębami ograniczając się do krótkiego hasła, że uwielbia, ale te konie mechaniczne. Dzięki nim mogli porzucić coś tak absurdalnego jak przejażdżki w siodle, więc dlaczego grono ludzi wciąż ufało tych czworonożnym bestiom.
Nie miał zielonego pojęcia.
To samo odnosiło się do jego życia, które nagle przybrało dość niedorzeczny obrót. Odkąd Ainsley znalazła jego prywatną kartotekę, założoną u jej ukochanego ojca, a jego teścia znajdowali się w rozkroku. Żadne z nich nie poczyniło kroków w stronę rozwodu, ale nie byli w stanie już razem funkcjonować. Małżeństwo można było uznać za zakończone, ale jakoś zabrakło im zwykłej odwagi, by to prawnie usankcjonować. Być może dlatego, że jeszcze do niedawna fetowali swoje wesele i niekończącą się miłość, a teraz pozostały tego jedynie zgliszcza i na dodatek nie chciały się dopalić pozostawiając Dicka z niekończącymi się pytaniami.
Te praktyczne sprowadzały go właśnie do stadniny, bo przecież nadal zamieszkiwał ich wspólny dom, który tak naprawdę odziedziczyła po ciotce Ainsley, więc należało oddać jej klucze i stamtąd się wynieść. Nie sądził, że będzie narzekać, bo jakoś ta okolica i te ranczerskie klimaty nie były mu pisane, co widać było po fakcie, że zamiast kowbojek założył białe adidasy i obserwował ze zgrozą błoto, które przyszło wraz z ulewą. Kolejną, bo przecież jesień musiała przywitać ich oberwaniem chmury, razem z duchotą, która zamieniała całą okolicę w miasto duchów.
Dick też czuł się jak jedna wielka zmora- od akcji do dyżuru, od pożaru do wypadku, byle zapomnieć, że w domu nikt na niego nie czeka. Oprócz kokainy, bo ta usypana grzecznie w woreczku jak klepsydra odmierzała czas, w którym się złamie i zacznie na nowo być niepokornym chłopcem. Na razie z trudem, ale sobie radził decydując się na spotkanie z Ainsley tutaj, bo przecież tak będzie łatwiej.
Teoretycznie, bo na wstępie został pomylony ze stajennym chłopcem przez Acadię. Nie widzieli się dawno. Na tyle dawno, że nie był pewien czy została poinformowana o kryzysie jego małżeństwa z jej siostrą, co na wstępie mogło być niezręcznie. Nie dla Remingtona, uśmiechnął się niezrażony.
- Chciałabyś, żebym był stajennym, bo wtedy mogłabyś mnie zaliczyć w boksie- zauważył nieco cierpko, ale miał do niej słabość. Na tyle dużą, że wcale mu nie przeszkadzało, że proponowała mu jazdę na tej bestii. - Właściwie to nie, szukałem żony. Myślałem, że tu ją znajdę- wyjaśnił dość krótko i rozejrzał się teatralnie, zupełnie tak jakby rzeczona małżonka miała wyskoczyć z kopy siana i krzyknąć niespodzianka. Nic takiego jednak nie miało miejsca, a on powoli zaczynał sobie zdawać sprawę, że kobieta go unika. Cóż, mądra decyzja i powinien jej pogratulować tego ostatniego przejawu instynktu samozachowawczego, ale prawda była taka, że czuł się samotny. Wróć, to jeszcze byłaby normalna reakcja- Dick Remington czuł się wściekły i rozczarowany tak bardzo, że ledwo oddychał czując, że jej nie zobaczy.
- Była tu w ogóle dzisiaj?- dopytał, bo przecież taki z niego zorientowany mąż. Wykładał się niemal jej siostrze na tacy, ale przecież niewiele go to obchodziło. Właściwie listę rzeczy istotnych dla Richarda otwierała i zamykała Ainsley, reszta była jedynie tłem, choć bardzo lubił i cenił Acadię.
ODPOWIEDZ