neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Dołeczki w kącikach ust nie drgnęły bezwstydnie w wyrazie niepowstrzymanej satysfakcji; takiej, którą otrzymywano w sowitej — żadnej powybieranej, rozmienionej w drobnych uczuciach — zapłacie za każdą wystawioną na targu słów zgryźliwość. Ona traciła sens; ta uszczypliwość nienapotykająca na niczyi wzrok, niedostrzeżona, trochę wzgardzona, w pewien sposób wyśmiana. Zamiast poczuć się lepiej (w ten małostkowy, infantylny sposób: bo właśnie komuś dogryzł!), na płucach obłożyło się rozczarowanie spłycające oddech, a potem ukłuł je wstyd. Bo Benjamin był w niedorzeczny i trochę ujmujący sposób niewinny, tak czysto i delikatnie dziecięco, bo potrzebował rozmowy i potrzebował Waltera, bo właśnie wyszarpał z własnej piersi serce i wystawił je na surową ocenę jego wzroku, a Walter bawił się w złośliwości.
W efekcie jedynie rozjątrzył jego strach i rozżalenie, zaniepokoił błędnie wymierzonymi pretensjami.
Tak po prostu? Nie. Musiałbym sprzedać dom, złożyć wypowiedzenie w szpitalu, porzucić albo przenieść prowadzenie badań w ośrodku, oddać psy albo narazić je na niedogodności związane z transportem i być może kwarantannę. Zniknięcie brzmi jak pochopna decyzja, a ja… W każdym razie, tak; byłbym w stanie się dostosować — odrzekł zawile i jak to w krętości wielu słów zwykle bywa (choć może nie u niego) — z niemałym potknięciem. Nie podejmuję takich, powiedział niemal bez zawahania w kontekście nieprzemyślanych decyzji; a przecież rozstanie było jedną z nich, było niechlujne i niezdarne, podjęte w przypływie złudnych i silnych emocji, które nigdy nie trwały długo, nigdy nie zostawały na stałe.
Westchnienie stało się jedyną odpowiedzią na leniwą prowokację; nie zniecierpliwione i gorzkie, a bezsilne w obliczu benjaminowego śmiechu, w którym zabrakło tylko jednej, ale ulubionej i wyczekiwanej — bo znanej już od kilku lat — nuty. Takiej, która nadałaby całemu dźwięku wyraźnej, silnej barwy, która uczyniłaby go bardziej rzeczywistym. Zgodził się jednak z awersją do katolickich pogrzebów, do przysypywania znieruchomiałych, wyblakłych ciał garściami wilgotnej, pełnej pręgowanych insektów gleby, tak, to szkaradne, potwierdził i chciał dodać coś jeszcze, coś prawdziwego i pokrzepiającego w swojej surowości, ale wówczas nadszedł temat p i e r w s z e j- r a n d k i, tej randki, której nigdy nie zgodził się, a może nie odważył ochrzcić tym konkretnym słowem, choć przecież każdy z nich wiedział, że właśnie tym była. — Ale wiesz, że nie mówiłem poważnie? Nie chcę, żeby moje ciało podziobały sępy, rozszarpały kazuary i dingo — uprzytomnił mu ze swobodnym, trochę leniwym śmiechem, wtórując mu melodyjnością srebrzystego dźwięku. — Chociaż to być może na swój sposób ekologiczne.
Jako pierwszy wyznaczał rytm kroków: kiedy wspólnie — choć w ekwiwalencie ponurego orszaku — zmierzali już do bezszelestności sypialni, on jednak: przede wszystkim do sąsiadującej wygodą garderoby. Nie szukał długo, właściwie wcale — wiedział, z n a ł dokładne ułożenie materiałowych monumentów dawnego życia, które zagubiło się w trzeciej półce od góry i drugiej od prawego boku. Wróciwszy, początkowo wyciągnął do wspartego o ścianę mężczyzny jasnobeżowy tiszert i parę dresowych, ciemnych szortów całą długością tylko delikatnie ugiętej w łokciu ręki; dostrzegł wówczas kruchość dzisiejszej nocy, jej mętność i wszystkie rysy, na które natrafił już kilkakrotnie w ciągu minionej godziny, a które za każdym razem zaskakiwały go w ten sam gorączkowy sposób.
Coś gwałtownie szarpnęło go za trzewia, zahaczyło o osierdzie i przeciągnęło silną garścią przez pręty żeber; drgnął, ugodzony każdą literą wpisaną w ciąg zdań i zacisnął kurczowo zęby, aż żuchwa zaznaczyła się w podłużnych, wypukłych liniach na jego twarzy.
Benjamin, nie…
Nie sypiaj z innymi.
Nie mów tak.
Odrzucił pochwycone objętością pięciu palców ubrania na gładkość łóżka, a potem pokonał dystans ostatnich miesięcy kilkoma stanowczymi krokami. Sięgnął do zmiętej wilgocią, lepiącej się do skóry koszulki, do niewielkiego perłowego guzika, wokół którego zaplątały się benjaminowe palce; przekładając go najpierw wokół niewłaściwego wykroju w tkaninie (jakby na moment zapomniał, że zamiast ubierać się, próbował raczej pozbawić swoje ciało klejącego odzienia), a później nie potrafiąc odszukać go na nowo, by naprawić własną pomyłkę. — Musisz na siebie uważać — zadecydował tak, jakby miał o czym; zadecydował stanowczym półgłosem bliskim do szeptu i bez znamion ostrożnej sugestii, bez choćby najmniejszych namiastek zwątpienia.
Uwolniwszy trzydziestoczterolatka z ostatniego splotu koszulkowego materiału, teraz sięgnął delikatnością opuszek do podbródka, policzka, wreszcie karmelowych spirali wilgotnych, doczepionych do skroni i czoła włosów, odłączanych pieczołowicie od skóry i wsuwanych do reszty kosmyków. — Gdyby coś ci się stało… — oblekł wąskie powietrze między ich oddechami szumiącym, ciepłym szeptem, starając się nie powtarzać na zapętleniu tamtych znienawidzonych wynurzeń. Byłbym teraz z tamtym… Pozwoliłbym mu… Miło jest wiedzieć, że ktoś cię chce. — Obiecaj mi, że o siebie zadbasz, Ben. Muszę wiedzieć, że sobie poradzisz Ben, nie Benjamin, układające się — być może bez znaczenia — w swoim nieznanym skrócie na koniuszku języka po raz pierwszy.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Nie wiedział, na jaką odpowiedź liczył. Być może nie zaprzeczenie, ale chociaż przyznanie, że poza sprzedażą domu i domknięciem wszelkich spraw, musiałby wystosować ciąg odpowiednich pożegnań. Benjamin mógłby wówczas zakładać, że należałby do grona osób, którym należy się krótkie wyjaśnienie; ze względu na przeszłość, drobiny sympatii, które pozostają w człowieku zawsze, po każdej relacji (bez względu na to, jak tragicznie się skończyła) i może też jakieś definitywne zakończenie: to pewnie ostatni dzień, kiedy się widzimy. — Czyli tak po prostu — odparł, wymazując wszystko to, co powiedział Walter; martwił się sprawami, które były niemal całkowicie nieistotne, bezbarwne, puste. Dom, praca. Tylko psy zasługiwały na jakieś wyróżnienie. — Dla mnie to byłoby bardziej skomplikowane; pewnie zmieniałbym ciągle zdanie. Nawet przeprowadzenie się do Cairns było nieprzyjemne — pożalił się, oddalony od swoich dawnych, chwilowych i ulotnych rozważań — tych wiążących się z Nowym Jorkiem, do którego trochę chciał wyjechać, owszem, ale tylko dlatego, że w planach tych wyjeżdżał razem z Walterem. Może więc mógłby uciec tylko wtedy, jeśli miałby kogoś przy swoim boku.
Przez cały ten czas sądził, że jedynym, co spowijało walterowe myśli, była szczerość. Nie złośliwość, nie celność wymierzonych pytań i swobodne pomijanie kwestii, które mogły być kłopotliwe — po prostu szczerość. Pragmatyzm. W pewien sposób mu tego zazdrościł; nawet wtedy, gdy zmącone alkoholowym upojeniem myśli odznaczały się niestałością i zagubieniem. — To dobrze — zaśmiał się jeszcze, nie dodając: wyprawię ci porządny pogrzeb, tak jak wtedy, bo ani nie miał do tego praw, ani nie uważał tego za odpowiednie — był w wystarczającym stopniu przygnębiony. Nie pamiętał, czemu w ogóle podjęli się tego tematu.
Nigdy nie lubił przecież rozmawiać o śmierci.
Prowadzony do pomieszczenia, do którego trafiłby bez niczyjej pomocy, usiłował odszukać sens w tym wszystkim: słowach, które wypowiadał, tematach, ku którym zmierzał. Umykało mu wciąż znaczenie obecności Waltera w atramencie tej nocy; jakby to było oczywiste, jakby wychodząc do baru doskonale wiedział, że się tam spotkają. I wylądują w jego domu.
A potem — nie wiedział. Dlaczego ubrał się w te ordynarne, fałszywe zdania; zdawało się mu, że szuka jego pogardy, że pragnął podsycenia tego, co Walter musiał myśleć o nim przez cały ten czas, kiedy się widywali (a o powiedzeniu czego zdecydował się dopiero wtedy, kiedy nabrał pewności, że należy zakończyć ich związek), ale może jednak chodziło o tę troskę, o ten cały ból, który wybrzmiał w reakcji uwidocznionej nie tylko słowami, ale i gestem. Mógł się za to znienawidzić.
Wpatrywał się w palce rozpinające drobne guziki założonej tego dnia przez niego koszuli; po którejś z nieudanych prób zdążył się poddać, bez słów sprzeciwu przyjmując walterową pomoc. Był, poza tym, zgorszony wylewnością przedstawionego mu kłamstwa; brzydziło go to wszystko, brzydziło i zawstydzało, przez co nie potrafił odezwać się przed dłuższy czas. — Nie przejmuj się tym — powtórzył te same słowa, które wykładał przed nim bez końca. — Nie wiem dlaczego to powiedziałem; to nawet nie jest prawda. Nigdzie bym z nim nie poszedł. Już nie robię takich rzeczy — przypatrywał się mu z uwagą, gotowy do złożenia jakichkolwiek obietnic. Jakże miałby się mu sprzeciwić, kiedy był tak blisko, kiedy czułością wymuszał na nim wypowiedzenie jednego słowa? Uśmiechając się lekko odsunął jego dłoń, wplątując ją w mieszaninę własnych palców. — To jeszcze trochę potrwa — powiedział cicho, przepraszająco, jakby zmuszony do wyjaśnienia, że po prostu potrzebuje czasu, że za kilka miesięcy może będzie lepiej, albo że przynajmniej postara się wówczas o jakąś rozwagę. — Odwróć się; muszę się przebrać — poprosił, zamiast dodać: obiecuję, bo przecież nie potrafiłby dotrzymać słowa. Nie wypuścił jednak jego dłoni; pozwalał, by Walter stał wciąż blisko, by jeszcze łączyła ich utracona nuta wzajemnego bezpieczeństwa.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Mógłby po prostu mu powiedzieć, wiem, przecież wiem o Nowym Jorku, z lekkim żalem i pretensją, z niemym ale widocznym wyzwaniem: wytłumacz się w końcu, może na nowo odnalezioną we wspomnieniach złością, choć łagodniejszą, nieskropioną cierpkim posmakiem alkoholowej afektacji i cieplejszą w obejściu, wyrozumiałą.
Mógłby, ale wówczas jako jedyny niósłby w pamięci znamiona prawdy; tej prawdy, której może — wbrew własnym płomiennym zapewnieniom — trochę się przecież obawiał. I to od względnie długiego czasu — od kiedy złocisto płowa, zawsze rozmyślnie zmierzwiona niby wiatrem, niby własnymi staraniami czupryna zamigotała na szpitalnym korytarzu, a dla Waltera stało się jasne, że nawet jeśli kiedyś planował przeprowadzkę na drugi kraniec rozległego oceanu odbitego na mapie, tak dłużej nie bierze jej już pod uwagę; zostaje, a wraz z nim zostają wszystkie niewypowiedziane żale, każde szorstkie niedomówienie i kaskada niesprecyzowanych uczuć. Musieli odwlec zapisaną im scysję w czasie.
A więc nie mógł wysnuć takich oskarżeń jak: ty zawsze zmieniasz zdanie, czy nawet: trzeba było wziąć ją pod uwagę wcześniej; tę niepewność względem przeprowadzek — zamiast tego zdusił słowa na podniebieniu, przetrzymał ich gorycz tylko na moment, aż w końcu zdumiał się własnym spokojem. Nie potrafił gniewać się na nietrzeźwego Benjamina; tak ujmująco, niewinnie bezbronnego w stosunku do pierwowzoru.

Milczał.
Powieki opadły ciężarem przedłużonej bliskości, a palce drgnęły w objęciu cudzej dłoni. Nieroztropnie, odłączywszy się na cztery długie, opieszałe oddechy od własnego rozsądku, pochylił się ku benjaminowej twarzy, muskając koniuszkiem nosa, przymkniętymi wargami i skrawkiem czoła benjaminowy policzek, benjaminową skroń, benjaminową szyję. Wszystko to miękkie i chłodne, wilgotne od powidoku prysznicowych kropel, znajome; w tak bolesny, nieprzystępny sposób. Nawet perfumowa smużka pozostała ta sama, choć przytłumiona szczodrym muśnięciem wody. Wszystko pozostało to samo, a jednak zupełnie inne, znajome i jednocześnie odległe o kilka dalekich i obcych światów. Walter nie miał już przepraszać, nie miał uginać się pod skrajnością benjaminowych działań, zbliżających ich do siebie w każdym wykroju dawnych wspomnień, w przeszłości jakby należącej już do kogoś innego; nie miało być rzewnych powrotów, pojednawczego i finezyjnego seksu, nie miało być ciepła i nie miało być miłości, o której Walter zawsze tak niewiele wiedział.
To trudniejsze. Ten sposób jest trudniejszy — wymamrotał półszeptem. Druga próba rozstania; teraz bardziej cywilizowana, spokojniejsza, trochę posępniejsza.
Pomyślał, że to ostatni moment. Kiedy czuje na skórze ciepło benjaminowego ciała, siłę jego miarowych oddechów i dotyk jego palców na własnej dłoni. Odsunął się wreszcie, rozplątał ich dłonie. Przeszedł na drugą stronę sypialni, wyciągnął ramię, przytwierdził je do ściany i oparł na przegubie gorejące czoło. Odwrócił się. Nie patrzył.
Nie dzwoniłem, bo gdybym zadzwonił… Gdybym zadzwonił, próbowałbym to naprawić. Zrobiłbym to wbrew sobie, użył słów, które nic dla mnie nie znaczą — wysunął niespiesznie, niezbyt głośno, nie do końca zrozumiale. Oddech także wyplątał spomiędzy ust, zaraz po słowach; pociągły i szeleszczący, może nie oddech: bardziej westchnienie. — Wydaje mi się, że wtedy wykorzystałem takich za dużo. Wydaje mi się, że czasem słowa po prostu mogą się wyczerpać — mówił i mówił, ponownie okrył spojrzenie czernią powiek, nie oglądał się na Benjamina i nie czekał na jego reakcję.
Nie chciałem tego kończyć. Aż do tamtego momentu — wyznał cicho, coraz ciszej, z coraz mniejszym przekonaniem. Pewnie nie powinien mówić. — Aż do tamtego momentu myślałem, że będziemy ze sobą na dłużej. Tak po prostu. Może na zawsze.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Kakofoniczny dźwięk dnia szumiał w jego uszach, drżał gdzieś w sercu — wtedy, gdy Walter był tak blisko, gdy był jak dawniej, choć nawet w alkoholowym upojeniu Benjamin wiedział, że jest to wszystko nieprawdą i może kolejnym pożegnaniem.
Mimo to wstrzymał oddech i pozwalał, by tylko Walter był i istniał, by tylko jego obecność zauważalna była w tej jednej chwili.
Jedyną trudność miało mu przynieść nadejście jutra; pochmurnego, szarego, bezlitosnego dnia, w którym splątałyby się ze sobą wspomnienia. Trudem była także próba pojęcia sensu wypowiadanych przez Waltera słów; początkowo chciał go zatrzymać — nie był gotowy na przebycie tej samej drogi od nowa — ale ostatecznie pozwolił mu mówić. Sam w tym czasie chwiał się niebezpiecznie, usiłując ściągnąć z siebie wszystkie mokre ubrania, by zaraz potem, na wilgotną skórę nałożyć suchy tshirt i parę luźnych spodni. — To dobrze. Że przestałeś robić rzeczy wbrew sobie — wyszeptał ze zgrozą, z tym całym pokładem odkrytego podczas rozstania bólu; może najbardziej dręczyło go właśnie to jedno walterowe wyzwanie — jak ciężko było mu z nim wytrzymać. Oparłszy się plecami o ścianę czekał, wpatrując się w odwróconą, teraz już obcą sylwetkę; czekał, bo spodziewał się jakiegoś rozwiązania, lub przynajmniej słów, dzięki którym mógłby poczuć się lepiej. I to wtedy, podczas tej własnej milczącej pustki dostrzegał, że nie chciał tego wszystkiego wiedzieć.
Że wolał żyć pośród pytań.
Do tamtego momentu — powtórzył za nim cicho, nieśmiało; jeszcze walczył, jeszcze nie wiedział czy jest gotowy. Nierozsądnym było poruszanie tych spraw w tej właśnie chwili, ale może gdyby był trzeźwy i niewzburzony smutkiem, uciekałby przed tą całą szczerością bez końca. — Czy ty naprawdę myślisz, że cię zdradziłem? — drgnął w końcu, niepewnie zbliżając się do Waltera. Oplótł się ramionami, by powstrzymać każdy nieodpowiedni gest. — Wiem, że wtedy… I że to niczego nie zmieni, ale… Mieliśmy obaj tyle pracy, Walter, to przez to się nie widywaliśmy, a nie dlatego, że kogoś miałem, naprawdę nie jestem taki, nie jestem, już nie, może kiedyś, ale co ja mam poradzić na przeszłość? — ponownie rozbrzmiała w nim histeryczna nuta, ponownie zaczął się w sobie zapadać. — To miała być niespodzianka; mieliśmy wrócić do domu, i miałem ci powiedzieć, że p-przyjąłem tę pracę w szpitalu. Dla ciebie. Dla nas. I nie przewidziałem, że może… że możesz tego nie chcieć, że to będzie jak kara, przepraszam, przykro mi — wiedział, że może zapomni o słowach, że nie będzie potrafił pochwycić tej rozmowy po upływie nocy, że w pewien sposób przepadnie, ale miał zostać przy nim ból; to cierpienie zawieszone w kilku prostych słowach: będziemy ze sobą na dłużej, może na zawsze, ale już nie teraz, nie nigdy. Bo Walter tego nie chciał, nie tak naprawdę.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Najpierw obejrzał się przez ramię, dopiero później — odłączył rozczapierzoną dłoń i chłodniejące zimnem powierzchni przedramię od ściany, odwracając się ku Benjaminowi i przytrzymując twarz, klatkę piersiową, złączone ramiona, całą sylwetkę nierozumiejącym wzrokiem, jakby to, czego nie dowiedział się z wyartykułowanych przed momentem słów, starał się wyczytać z samej aparycji: z czystej i dla odmiany suchej koszulki zadartej lekko i niedbale nad podbrzuszem, z ciemnych i niedługich szortów, wygodnie odsuwających się od skóry. — Powiedziałem tak wtedy? Powiedziałem, że mnie zdradziłeś? — nie było potrzeby skrywać swojego zdumienia w głębi głosu: zmatowiałe, szukające odpowiedzi oczy, a nawet niewielka rysa marszcząca czoło niedaleko nad brwiami dobitnie dowodziły o walterowej konsternacji. — Nie myślę tak — zaprzeczył niemal z pretensją, z całą mocą przekonania, że nawet jeśli zagubili w krokach prowadzących ich ku sobie zaufanie, jeśli tak wiele pomijali nieustającym milczeniem i w końcu — widywaniem się ledwie dwa, trzy razy na tydzień, tak zdrady akurat mu nie zarzucał — tego jednego mógł być pewny.
Nie wiem, czy rozumiem — odrzekł po rozciągającym się w czasie, niemal namacalnym już i dotkliwym milczeniu. Wydobył z płuc nadwyżkę ciężkiego, dokuczliwego westchnienia, okrył usta i podbródek prawą dłonią, aż w końcu wyminął Benjamina i usiadł na skraju łóżka. Jakby to, co zostało przekazane mu w kilku nieskładnych, niematerialnych słowach, odłożyło się na jego ciele niby-ołowiem, jakby najpierw musiał przyzwyczaić się do dźwiganego ciężaru, jakby musiał odpocząć, a dopiero później spróbować pchnąć owe nieprzyjemne napieranie na jego sylwetkę dalej. — Nie wiem, czy c h c ę zrozumieć. Takich decyzji się nie ukrywa, Benjamin, przeprowadzek na drugi koniec świata i tego typu nowej pracy; podejmuje się je wspólnie albo się to kończy, nic pośrodku, nie dla mnie. Nie wiem czy… dlaczego tak dużo musiałeś przede mną ukrywać? Przecież… to nie ma sensu, nie teraz. Porozmawiamy o tym, kiedy będziesz trzeźwy, kiedy obaj będziemy, tak dla odmiany — struny głosowe spierzchły rozgoryczeniem, jakimś niewypowiedzianym przekleństwem słanym nie wiadomo gdzie i nie wiadomo do kogo, nieznośnym poczuciem bezradności, wobec którego pogubił się i pozostawał nieistotny, nagle pozbawiony kontroli. Jeszcze przez moment wpatrywał się nieobecnym, odległym wzrokiem w ciemne, pozbawione tego taniego, irytującego lśnienia deski rozciągające się na podłodze, milczał i podawał w wątpliwość wszystkie minione dni, wszystkie słowa wymienione rzęsiście do psychologa i również tamte, wysnute podczas rozstania, które niezupełnie jeszcze pamiętał, a teraz zdające się jeszcze całkowicie pozbawione sensu, odarte z całego przeznaczenia. — Rozwieszę je. A ty się prześpij, to nie jest czas na takie rozmowy. Nie powinienem był do tego wracać — mruknął, z trudem przepychając słowa przez wysuszony przełyk; umiejscowił wzrok na mokrych, porzuconych na posadzce ubraniach, nie zamierzał już tu wracać, nie tej nocy, nie do tego konkretnego zbioru liter, nie do tamtych wspomnień.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Nie potrafił przypomnieć sobie konkretnych słów, nie słyszał już barwy jego głosu; wspomnienia odcisnęły się na jego myślach, ale były rozmazane i nieostre, były uczuciem, nierealną marą. Nie wiedział już, co dokładnie Walter wówczas wypowiedział, jakich liter używał do składania zdań, ale przecież już wtedy zdumiała go siła oskarżeń, niejasność pretensji. — Chyba nie wprost — odparł z równym zaskoczeniem; przez cały ten czas sądził, że właśnie to było główną przyczyną ich rozstania, ta nieistniejąca zdrada, pogarda dla benjaminowych wyborów w kwestii życia — tych wszystkich, które uległy zmianom i deformacjom dokładnie wtedy, gdy Walter po raz pierwszy posłał mu to jedno, szczególne spojrzenie. — Ale nazwałeś mnie… I mówiłeś tym wszystkim ludziom, że sypiam z kim popadnie, więc… — jak nie miał połączyć tego z oskarżeniem zdrady? Jak miał nie uznać, że Walterowi właśnie to w nim przeszkadza, że przeszłość była głównym powodem ich rozstania? Zdradzana wcześniej w imię szczerości, jasnych wskazań młodzieńczych błędów; opowiadał mu o tym, jaki był, by wiedzieli o sobie więcej, by Walter dostrzegał jego przemianę, by był z niego dumny.
Coś ponownie ucisnęło jego serce, a on tak bardzo zapragnął wyjść; nie myślę tak oznaczało, że nie było dla nich szansy, że Benjamin po prostu nie dostrzegał chwiejnego końca walterowego zauroczenia.
Ale ja ci chciałem p o w i e d z i e ć; wydawało mi się, że się ucieszysz, że to będzie… Pewnie powinienem był posłuchać Gwen; kazała mi pójść z tym od razu do ciebie — w jego słowach rozbrzmiała rozpacz; nie rozumiał, tak jak Walter nie potrafił odnaleźć właściwych struktur prowadzonej rozmowy. Opadł przy nim na kolana, nie przejmując się szorstką ziemią odczuwaną na odsłoniętej skórze; uśmiechając się niepewnie przesunął dłonią po walterowych włosach, być może po raz ostatni zanurzając w nich palce. — Ale może dobrze się stało; gdybym ci powiedział, może poczułbyś się zobligowany… Może ciężej byłoby podjąć ci decyzję o zakończeniu tego i… — usiłował odsunąć na bok własny ból, pragnął pochwycić tylko należącą do Waltera stygnącą konsternację i zrobić wszystko, by przemieniła się w spokój. — Przepraszam, Walter, przepraszam — to było jedynym, co mógł mu powiedzieć; wyłącznym zapewnieniem pękającego serca. Nie rozumiał jeszcze tak wiele; odsunął dłoń i spojrzał na niego z ciepłem, chociaż wcześniej wmawiał sobie gniew, chociaż tak bardzo pragnął go po prostu nienawidzić. — Przykro mi, że ktoś się przeprowadził — nie potrafił połączyć tego z własną opowieścią, dostrzec wreszcie sensu wypowiadanych pretensji; zdążył tak prędko zapomnieć o Nowym Jorku, o nieistniejącym już od lat dawnym marzeniu. Musiał więc uznać, że dla Waltera minione miesiące były w równym stopniu ciężkie, że i dla niego zakończyło się zbyt wiele spraw, że mierzył się ze szkodliwością niespodziewanych przemian.
Właściwie… — wydusił po kilku kolejnych sekundach, niepewnie i przepraszająco; bo nie chciał spać, nie chciał się z nim rozstawać. Znów miał wrażenie, że nie potrafi bez niego istnieć, że nie poradzi sobie w szarości kolejnych dni, w których Walter znów miał zniknąć, znów stać się miał nieosiągalnym wspomnieniem. Ben nie był gotowy na ponowne przeżycie tego samego spustoszenia; na cofnięcie się o tych kilka miesięcy. — Mam jeszcze jedną prośbę — chociaż wcześniej o tym nie myślał, nie pamiętał, nie uznawał za ważne; był gotów posłużyć się dowolnym kłamstwem, by zatrzymać go przy sobie.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Postanowił, że nie będzie przepraszać. Nie za mglistą niepamięć słów ulanych alkoholem, nie za kłamstwa, których regularnego napływu mógł doświadczać spomiędzy benjaminowych ust, że nie będzie przepraszać za rozstanie, którego nieuchronność była jedynym właściwym wyborem; a jednak niespieszne westchnienie przesuwające się przez spięcie płuc przekształciło się właśnie w tę konkretną formę ubolewania nad własną decyzją; Walter zapomniał już, że ta rozmowa nie była im pisana, że dopiero w przyszłości mieli omówić niedopowiedzenia tamtego wieczora i że dopiero wówczas miał przyznać się do wszystkiego, co teraz kumulowało się na koniuszku języka i między zębami, co próbował zdusić na podniebieniu, ale upychane tam litery nie chciały tak po prostu ustąpić. — Nie pamiętam tego. Nie tak do końca, przepraszam — wyznał bezsilnie i zniżoną mocą głosu; a jednak nie na tyle cichą, by tembr zdołał utracić typową dla siebie wyrazistość podkreślania liter.
Ujął twarz w złączoną niespiesznie debrę dłoni, słuchał zapewnień, których świadomości istnienia potrzebował wiele tygodni temu, ale już nie teraz — teraz bowiem odkładały się na jego sercu jedynie nieprzyjemnym i niepotrzebnym ciężarem, który pragnął jedynie od siebie odepchnąć.
Milczał znieruchomiały rozmyślaniami; to dopiero za sprawą nieoczekiwanego dotyku rozplątał utworzone z dłoni okrycie oczu; dopiero za sprawą delikatnych palców przepływających wokół kosmyków swoich włosów uśmiechnął się bezwiednie, a później sięgnął po benjaminową rękę, pragnąć zsunąć ją z własnej skóry. Zamarł jednak w tym geście, dłoń zawisła kilka centymetrów od ciepła benjaminowego ciała. Wiedział, że nie powinni być tak blisko, że nie powinni być w ogóle: w jego domu, w sypialni, w intymności nocy, w nowym wykroju walterowego dzisiaj. — Nie czułbym się zobligowany. Sposób, w jaki ze sobą byliśmy się nie sprawdzał, ale to nie tak, że cię nie chciałem. Że nie chcę — zaręczył przycichłym, ocieplonym niespodziewaną czułością głosem, zaskoczony gładkością, z jaką niewypowiedziane nigdy dotąd słowa opuściły jego usta, pozostawiwszy po sobie nie wstyd czy nawet gniew, jakiego się spodziewał, a jedynie lekko kłujące poczucie winy. A wówczas nachylił się lekko — tylko odrobinę, wiedziony przywilejem chwilowej bliskości ich sylwetek; tak, by ledwie musnąć malujące się przed nim usta ciepłem nie bez powodu niedostępnych dotychczas warg.
W porządku. Co takiego? — spytał dawną odległością swojego głosu; tą jakby z niewyartykułowanej nigdy wprost obawy niezdradzającą zbyt wiele. Zapytał o to wtedy, kiedy rozłączyły ich już dodatkowe warstwy powietrza, kiedy odsunąwszy się siebie, trwali w zwykłym, codziennym oddaleniu.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Wierzył w bezcelowość powrotów; nie tych tyczących się każdej możliwej sprawy, a wyłącznie takich, które mogły ich do siebie na nowo przybliżać, odbudowując minione w oddechu żalu miesiące. Nie potrafił wsłuchiwać się w walterowe słowa, być może z powodu dominującej woli alkoholu, a może ze względu na tak długi czas oczekiwania, aż to Walter odezwie się jak pierwszy; bezcelowość ta nakazywała mu odwracać się od każdego przejawu uczuć, od każdej niewielkiej tęsknoty. Bo Walter przedstawił swoje decyzje w sposób jasny, bo niezadowolenie wykrzywiało jego słowa już wcześniej (tamtego pochmurnego dnia) — nie dopiero wtedy, gdy z powodu bezradności sięgnął po alkohol. — W porządku — odparł z cieniem uśmiechu, nagle tak żałośnie pewien, że powinien tę rozmowę kontynuować; że jedynym, co chciał mu powiedzieć, było: nie zadręczaj się tym, to nic takiego, chociaż wcześniej bolało go to tak dotkliwie, chociaż odbierało mu oddech w samym środku bezsennych nocy. Czuł, że utracił w dodatku prawo do własnej złości — skoro Walter tak niewiele zapamiętał ze sprzeczki kończącej ich związek.
Ale przynajmniej wszystko było w tym proste; Benjamin dojrzał do zaakceptowania zmian, wyraził zgodę na powierzaną mu niechęć. Skonfrontowanie tego z nagłą szczerością spowolniło jego serce, przywróciło naiwną nadzieję; przypatrywał się mu bez słowa nie wiedząc, czy zrozumiał go dobrze, czy nie zagubił gdzieś sensu wszystkich tych słów, a potem po prostu pozwolił się mu pocałować, chociaż wiedział, że wraz z nadejściem kolejnego dnia nie będzie potrafił zmierzyć się z każdą minutą mijającej nocy. Benjamin mógł tylko wychylić się — po nagłym uderzeniu dawnego oddalenia — i w konsekwencji wszystkich wypowiedzianych słów zapleść ramiona na walterowej szyi; na krótki moment wkradł się na jego nogi, wtulił twarz w zagłębienie jego szyi i po prostu trwał: w tej jednej chwili, którą od wszystkich innych dni oddzielało szczęście. — Powinniśmy coś zamówić. Do jedzenia. Pizzę, z parmezanem — uśmiechnął się w walterową skórę, myśląc tylko o tym, że noc ta mogłaby się nigdy nie kończyć.
Mimo to odsunął się wreszcie, siadając najpierw obok niego na łóżku, a potem jednak wstając — wciąż chwiejnie i niepewnie. — Jest taki chłopak, z którym chciałbym, żebyś się spotkał — powiedział podążając do porozrzucanych ubrań; klęknął obok wciąż mokrych spodni, zapominając przez moment co doprowadziło je do tego stanu. — To znaczy, on jest niewidomy, Walter. I zależy mu na operacji, którą być może ty byś zdołał przeprowadzić, tylko ciężko jest się z tobą skontaktować — odwrócił się na moment, posyłając mu przepełnione ciepłem spojrzenie, a potem powrócił do swoich własnych poszukiwań: wyciągał z kieszeni spodni wszystko to, o czym nie pomyślał wcześniej: telefon, parkingowe kwity, portfel, krzywiąc się i wzdychając z powodu zebranej na nich wilgoci. Aż w końcu z przegrody czarnego materiału, obojętny na możliwe szkody wyrządzone przez wodę, wyciągnął niewielki, okrągły przedmiot. — Chciałbym żebyś mi z tym pomógł — wyjaśniając powrócił do niego, ignorując z niezachwianą obojętnością swoje przemoczone ubrania.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Martwiła go alkoholowo lepka i wyolbrzymiona rozpacz, podobnie jak martwiło każde wymamrotane dzisiaj słowo i każde uzewnętrznione uczucia; Walter wiedział, że gdyby podmienić noce, gdyby wynaleźć taką pozbawioną mącących procentów przestrzeń, która dla odmiany została przefiltrowana wygodną szczerością weryfikowaną przez rozsądek, Benjamin nie osuwałby się na mentalne kolana swojego lamentu, nie błagałby niejako o powrót do związku, z którego sam wcześniej ot tak pragnął zrezygnować; pilnowałby zamiast tego swojej godności, być może czasem uśmiechał, bezwiednie i prosto, tak, jak to miał w zwyczaju robić, nieraz może dałby ponieść się nerwom, może uniósłby głos i nagle zamilkł, ale przecież nie zagłębiałby się w własną bezwartościowość; niechęć, którą mogli podług niego odczuwać inni, którą mógł odczuwać Walter.
Może więc w ten sposób było trudniej, może nie dało się pokrywać twarzy tężejącym niewzruszeniem, sylwetki ostentacyjną obojętnością, a tęczówek matowym brakiem namiętności, kiedy ktoś niemal błagał cię o uczucia; i to takie, których nie dało się przecież zapomnieć; które nawet jeszcze nie przepadły.
Może szczególnie nie dało się odrzucić ich w niebyt zapomnienia w momencie, w którym na skórze odciskała się pierzasta miękkość cudzych włosów, kiedy nozdrza muskały nuty pomarańczy, zapamiętane z kanarkowego opakowania odżywki pod benjaminowym prysznicem, i kiedy czuło się na sobie znajomy ciężar ciała — Walter pamiętał to wszystko, pamiętał jak to było czuć pod opuszkami palców roztętniony kark, na którym dłoń zatrzymywała się do uścisku, jak to było mknąć drugą po całej długości pleców i przytrzymywać je ramieniem w potrzebie nadania stabilności i uchronienia przed upadkiem; znał to wszystko, a jednak wydawało się obce, tak jak w momencie, w którym dotknął benjaminowe usta delikatnością własnych warg. Dosięgło go wówczas konsternujące poczucie, jakby zarazem całował je całe dziesiątki lat, wyrywszy w pamięci ich strukturę, miękkość i smak, i jakby kosztował ich bliskości po raz pierwszy w życiu, odnajdując w sobie specyficzny rodzaj niepewnej ekscytacji.
Nie miał jednak odczuwać tego ani chwili dłużej — odległość znów narosła, znów oddaliła ich od siebie w wyraźnym braku dawnej bliskości. Walter roześmiał się bezgłośnie, pokiwał głową. — Zamów co tylko chcesz — odrzekł z niknącym uśmiechem, a potem rzucił się plecami na łóżko, wpatrywał w sufit, myślał.
Dźwignął się dopiero — na łokciach, pospiesznie i z nagłym zawrotem głowy — kiedy padła ta konkretna prośba, jak początkowo uznał: najbardziej niedorzeczna i niezgrabna próba umówienia go z kimś na randkę — tym bardziej kłopotliwa i nieznośna, że czyniona przez osobę, do której gwiazdozbiór jaskrawych uczuć jeszcze nie wygasł. — Ale… — tylko tyle zdołał wydostać z siebie poprzez konfuzję zaciskającą gardło i marszczącą czoło. Aż w końcu nadeszły wyjaśnienia, a z nimi przepełnione znużeniem westchnienie, wstrzymywane w płucach właśnie na takie okazje. — Nie jest łatwo się skontaktować, bo nie mam czasu — spostrzegł szorstko, wiedząc, że ktoś taki istniał nieprzerwanie: syn sąsiadki z rozwijającym się guzem mózgu, siostra synowej z paraliżem szyjnego odcinka kręgosłupa, osoby zawsze pokrzywdzone i wymagające, zawsze warte uwagi, zawsze warte walterowego czasu i umiejętności. W końcu jednak zmitygował się, wygładził zmiętą skórę czoła, rozluźnił napięcie żuchwy. — W porządku, w przyszłym miesiącu, szczegóły ustal z moją asystentką. — Bo w tym momencie, może z dojmującego poczucia winy, może z delikatnie jarzących się jeszcze uczuć, był skłonny zgodzić się na wszystko; na przesunięcie od dawna planowanego lotu, żeby odebrać go spod baru, na nieprzemyślany i impulsywny powrót do siebie, na przeproszenie za sytuacje, których nie pamiętał, a nawet na zupełne odwołanie wyjazdu służbowego, którego nie powinien był opuszczać i który był dla niego ważny. Świadomie więc o nim nie wspominał, świadomie nie dawał im wyboru, który wiedział, że poszedłby na benjaminową korzyść.
Wyprostował plecy, poprawił ułożenie swojej powracającej do swobodnego siadu sylwetki, aż w końcu oparł łokciami o kolana i pochylił nad ziemią; jeszcze przez moment myślał o niedawnym zbliżeniu, jeszcze przez moment pozwalał trawić się konsternacji. A potem wstał, spotkał się z Benjaminem w połowie drogi, układając w zgięciu dłoni niewielki, złoty i zaokrąglony przedmiot. — Co to jest? — oczy mrużyły się zdezorientowane, wpatrując w przybliżoną do nich lekko biżuterię. Nie potrafił nadać kolczykowi zastygłemu wewnątrz dłoni żadnego znaczenia: pomóc w czym? Pozbyciu się go, odnalezieniu jego właściciela? — Znalazłeś go? Czy jest t w ó j?
sad ghost club
skamieniały dinozaur
ODPOWIEDZ