spiker radiowy, pisarz — lokalne radio
45 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Pisarz, spiker radiowy i wielki fan motywu venitas zarówno w literaturze, jak i sztuce. Powraca do formy po załamaniu nerwowym i odzyskuje kontrolę nad życiem.
An intelligent man is sometimes forced to be drunk
to spend time with his fools.

Przez jakiś czas pił w domu. Tłumaczył sobie, i innym, że mają teraz tyle wina, że nie może się zmarnować, a skoro wesele się nie odbędzie, to ktoś musiał to wypić. Najpierw były to żarty, ale z biegiem czasu naprawdę pił coraz więcej, a puste butelki coraz częściej dzwoniły, obijając się o siebie w workach na śmieci. Kiedy zaczął zauważać nieprzychylne spojrzenia Anny, gosposi która przychodziła kilka razy w tygodniu, zdał sobie sprawę, że odrobinę się zapędził. Dlatego od jakiegoś czasu zamiast pić w domu, wpadał do randomowych barów i klubów, swoją nieobecność tłumacząc pracą. Nie było to idealne rozwiązanie, ale dopóki się sprawdzało, to nie miał zamiaru z niego rezygnować. Chociaż czy w tym stanie zauważy co inni tak naprawdę myślą o nim i jego pijaństwie? Wmawiał sobie, że to taki okres przejściowy, że wcześniej czy później to się wysyci i wróci do normalnego funkcjonowania. Nie mógł jednak uciekać dalej od tego, że ostatnio albo był pijany albo na kacu, a za kilka dni do domu wróci Isaac i ruszą kolejne sprawy, które trzeba będzie załatwić.

Odkąd Arthur od niego odszedł, Samuel stracił całą motywację. Naprzemiennie obwiniał siebie i innych, bo nie zawsze był w stanie udźwignąć prawdę. W lepszych momentach tłumaczył sobie, że tak będzie lepiej, bo nikt nie zasługiwał na taką karę w postaci rodziny Monroe. W złych chwilach zarzucał sobie wszystko, co najgorsze. Sobie lub innym, komukolwiek kto według niego mógł mieć cokolwiek wspólnego ze zniechęceniem się jedynej osoby, przy której czuł się całkowicie sobą. Kiedy został sam musiał w końcu przyznać, że nie miał siły. Nie miał już na to wszystko energii.

Nawet wino mu obrzydło, chociaż niegdyś zawsze miał do niego słabość, szczególnie czerwonego. Siedział przy niewielkim stoliku w rogu sali, wbijając suche cztery litery w twarde drewno stołka i wpatrywał się w opróżnioną do połowy butelkę zagranicznej wódki - chyba polskiej lub ruskiej, w każdym razie barman szczerze ją zachwalał.

Odkręcił zakrętkę od butelki, która wyślizgnęła mu się spomiędzy palców i potoczyła się po drewnianym blacie, a potem upadła na ziemię i zatrzymała dopiero pod drugim, pustym krześle. Samuel uniósł tylko jedną z brwi, po czym ze sceptycznym wyrazem twarzy nalał ostrożnie wódki do kieliszka, a szkło po chwili objął dwoma szczupłymi palcami i uniósł je do ust. Alkohol palił gardło i żołądek, rozgrzewając go od środka, ale po kilku kieliszkach znieczulił się nawet na to. Chaotyczne myśli i emocje uciszyły się, a w głowie rozlegał się teraz tylko cichy, całkiem przyjemny szum.

Poczuł nawet chęć rozmowy i odchylił głowę, by wzrokiem prześlizgnąć się po obecnych wokół ludziach. Może znalazłby sobie kogoś do pogawędki, skoro już złapał ten nastrój na bycie towarzyskim, co nie zdarzało się ostatnio zbyt często. W pewnym momencie zauważył ruch przy swoim stoliku i przyjrzał się sylwetce chłopaka, który wydał mu się dziwnie znajomy. W końcu go rozpoznał i właśnie w tej chwili magiczne znieczulenie przestało działać, a alkohol we krwi obrał zgoła inną drogę. Mniej przyjemną dla wszystkich.

Tylko tego tu brakowało 一 warknął pod nosem, odchylając się na krześle, by ostatecznie uderzyć ciężko plecami w oparcie. Okazało się, że wszedł w fazę mówienia dokładnie tego, co myślał i nie czuł się z tym nawet źle. Barman miał rację - wyborna ta wódka. Wbił nieprzychylne spojrzenie w twarz Klausa. Gardził nim, całkowicie otwarcie. On był jednym z winnych, może nawet z tych, którzy najbardziej przyczynili się do jego nieszczęścia. Czy to nie od niego się wszystko zaczęło? Czy to nie jego pojawienie się na świętach przelało czarę goryczy? Samuel, siedząc nad polską wódką, poszedł po najmniejszej linii oporu. To mu jednak wystarczyło. Mógł w ten sposób odreagować, to było proste, było mu na rękę. Mógł być wściekły i tą wściekłość okazywać, bo wystarczająco ją sobie usprawiedliwił.

Przeleciałeś barmana, żeby pozwolił ci tu wejść czy przyszedłeś z rodzicami? 一 zapytał, ani myśląc stracić takiej okazji do sączenia trucizny. Poczuje zawód, jeżeli Klaus nie zareaguje i ucieknie z podkulonym ogonem, co zrobił już raz, kiedy opuszczał jego dom wraz z Saulem, Złośliwa prowokacja była jak najbardziej na miejscu. Przynajmniej według jego pijanego umysłu. Czy naprawdę uważał, że Werner nie skończył jeszcze szesnastu lat? Oczywiście, że nie. Wyglądał jednak na tyle młodo, aby swobodnie mógł mu to wytknąć.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
024.
litania do szatana
Któryś piętno wycisnął, co hańbą naznacza,
Na czole bezwstydnego chciwca i bogacza,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Obrał jeden kierunek - w dół.
Nawet motelowa pościel przestawała już cuchnąć mu taniością, choć w dalszym ciągu podrażniała skórę, prana zapewne w najmocniejszych chemicznie detergentach, do których nie był przyzwyczajony. Wysypka jednak była najmniejszym jego zmartwieniem; w pewnym sensie nawet pocieszała go odrobinę, bo sprowadzała jego uwagę do rzeczy przyziemnych. I choć w niektórych miejscach podrapał się już tak mocno, że pootwierały mu się na skórze rany, te nie umywały się zupełnie do tego, co trawiło go w środku.
A w środku istniał tylko chaos i niezrozumienie, i kompletny brak umiejętności poradzenia sobie z sytuacją, w której nagle się znalazł. Nie był przyzwyczajony do tego, że nie miał pieniędzy - nie potrafił ich oszczędzać, nie potrafił odkładać, planować ani wyliczać. Gdyby umiał którąkolwiek z tych rzeczy, byłoby mu łatwiej - bo musiałby odpuścić snucie się po barach i wydawanie resztek skromnych oszczędności, z których nie obłupił (to nie było właściwe słowo) go ojciec na alkohol i kolorowe pigułki, które na moment odklejały go od rzeczywistości. Pieniądze skończyły mu się szybciej niż przewidywał, rozrzucone na opłacanie pokoju w najtańszym motelu w okolicy i używki. Oszczędzał na tym, na czym nie wypadało - głównie na jedzeniu. Ściśnięty żołądek i tak z trudem przyjmował cokolwiek. Nie zauważył nawet, kiedy schudł i zmizerniał jeszcze bardziej.
Zdobiły go tylko nadal ładne ubrania, wyniesione z domu wujostwa jak ostatnie trofeum. Nie przywykł do wynurzania się na zewnątrz bez mgiełki drogich perfum, owiewającej jego ciało - czuł, że cuchnął, choć nie było to możliwe, bo szorował się do samej krwi co najmniej trzy razy dziennie, zupełnie jakby tylko to mu pozostało; zupełnie jakby wstyd i upokorzenie dało się spuścić pod prysznicem razem z mydłem.
Pierwszy raz, kiedy to zrobił, wyszedł przypadkiem, a przynajmniej tak lubił myśleć. Nie planował wcale wzięcia od tego człowieka pieniędzy - to on mu je wcisnął. I choć podobne sytuacje zdarzały mu się już wcześniej, tym razem nawet nie próbował zwrócić banknotów ich posiadaczowi. Potem uznał, że to nie mógł być aż tak zły pomysł. Amo z tego żył. Saul z tego żył - kiedyś. On też powinien dać radę - nawet teraz, kiedy uważał od dłuższego czasu, że nie nadawał się zupełnie do niczego, uwzględniając w to nawet najprostszą pracę. To nie była do końca praca, bo przecież dało się czerpać z tego przyjemność. Prawda?
P r a w d a ?
Chyba powoli o tym zapominał. Nauczył się dyktować stawkę, choć nie robił tego bez wstydu. Zaskakiwało go to, jak często nie przynosiło to żadnego zdziwienia. Zaczął zastanawiać się czy od zawsze tak właśnie go postrzegano - i większym szokiem dla przygodnych kochanków było to, kiedy robili z nim te wszystkie rzeczy zupełnie za darmo. Na początku jeszcze udawało mu się oszukiwać samego siebie, że nie było w tym żadnej różnicy - czy robił to dla siebie, czy za pieniądze. Tak naprawdę jednak odmiennych było tak wiele rzeczy, że wszystko w środku aż paliło go żywym ogniem. Mniej liczyło się dla niego to czy ktoś faktycznie go pociągał, bardziej to czy byłby skłonny zapłacić. Oceniał tych ludzi okiem wytrawnego sępa, choć niektórzy go zaskakiwali - głównie szemrane typy, których nie podejrzewałby o posiadanie majątku przy duszy. Ci zwykle naginali stawkę, której nie potrafił negocjować i przekraczali granice, o których bał się wspominać. Ale udawał, że wszystko było w jak najlepszym porządku.
Że było d o b r z e - bo mógł dalej opłacać ten motel i rozmawiać z Amo przez telefon, udając, że wszystko jest w porządku i przekładając ciągle kolejne spotkania. Nie wiedział, czemu go okłamywał. Być może zwyczajnie był paskudnym człowiekiem - o ile zostało w nim cokolwiek z człowieczeństwa. Już nawet płakać nie potrafił. Był zwyczajnie pusty.
I taki pusty krążył po jednym z barów w Port Douglas. W większych miastach było łatwiej - w Lorne ograniczało go to głupie Shadow, a tutaj mógł udawać, że był wart trochę więcej niż laska za dwie dychy w klubowej kabinie. Wciąż wpasowywał się wizualnie w wystrojone towarzystwo, nawet jeśli skóra mizernie rozciągnięta na kościach z dnia na dzień przybierała coraz bardziej szarawy odcień.
Z początku nie dostrzegł nawet, kto konkretnie siedział przy stoliku tuż obok tego, przy którym przysiadł on sam. Miał ze sobą najtańszego drinka z karty, który w tym miejscu i tak zdawał się kosztować majątek, ale pozwolił sobie na tę wątpliwą przyjemność, licząc na zarobek. Inaczej - wiedząc, że musiał zarobić, bo jeśli wróci z niczym, następnego dnia będzie musiał wymeldować się z motelu, a ta wizja jawiła mu się jako przerażająca. Tak mógł udawać: że wcale nie był bezdomny, że to wcale nie było tak, że nie miał dokąd pójść, że to nie tak, że był zupełnie sam.
I Sam. Przy tym stoliku, obok niego. Zorientował się dopiero, kiedy usłyszał jego podpity głos i natychmiast zrobiło mu się słabo. Uciekaj. Chciał zniknąć, rozpłynąć się natychmiast w powietrzu. Rozejrzał się panicznie dookoła, ale wszędzie siedziały same pary. Tylko on i Samuel wpadli jednocześnie na pomysł, żeby szukać sobie miejsca gdzieś między nimi. Klaus nawet na niego nie patrzył. Gdzieś zniknęła cała jego brawura, cała pewność siebie. Wpatrywał się w napój w szklance, jakby spodziewał się, że ten podpowie mu jak się zachować.
- Nie barmana, tylko ochroniarza - odparł w końcu, co miało być pewnie żartem, ale zabrzmiało posępnie i zupełnie poważnie. Zerkając kątem oka, Monroe nie wydawał mu się w wiele lepszym stanie niż on sam. Wiedział pokątnie o rozpadzie jego relacji z Arthurem, ale ani nie byli ze sobą na tyle blisko, żeby wypadało to poruszać, ani nie wiedział czy bardziej by sobie tym nie zaszkodził. Zastanawiał się czy Samuel wiedział o nim i o Saulu - czy jego b y ł y (to brzmiało okropnie) chłopak wciąż nie odzywał się do rodziny? Gdyby jednak odzywał, być może mógłby spytać o to, czy... nie. Nie mógł. Nie miał prawa.
- Co ja ci takiego właściwie zrobiłem, co? - odezwał się w końcu, wciąż nie ośmielając się spojrzeć na niego wprost. Nie wiedział czy naprawdę chciał znać odpowiedź na to pytanie, czy potrzebował po prostu jakiegoś gwoździa do trumny.

Samuel Monroe
spiker radiowy, pisarz — lokalne radio
45 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Pisarz, spiker radiowy i wielki fan motywu venitas zarówno w literaturze, jak i sztuce. Powraca do formy po załamaniu nerwowym i odzyskuje kontrolę nad życiem.

Każdy miał swoje demony, które sprowadzały na dno, do piekła na ziemi, a tacy jak oni nie protestowali. Jednostki żałosne, zdesperowane, cierpiące w palącej je złości, tęsknocie i bólu, roznoszącym się po ciele, niczym choroba, atakująca kolejnymi objawami, spowijająca umysł gorączką. Piekło było przygotowane na specjalne zamówienie, dopasowane do żywiciela, który karmił swojego demona rozpaczą i strachem. Żeby zagłuszyć ból Samuel pił, znieczulał się alkoholem, tak jak robił to jego ojciec, czyli osoba, z której nigdy nie chciał brać przykładu. Kiedyś przyrzekł sobie, że rodzinna patologia nie odciśnie piętna na jego przyszłym życiu. A gdzie teraz był? Co właśnie robił?

Po barach włóczył się nie tylko dlatego, aby nie pić w domu, by nie patrzyli na to jego najbliżsi, ale i dlatego że czegoś szukał. Kolejnego nałogu? Impulsu, który przyciągnąłby jego uwagę w inne rejony? Mogło to być cokolwiek - awantura kończąca się bójką, przygodny seks w toalecie, bocznej uliczce lub aucie - cokolwiek, byle wiązało się z intensywnymi doznaniami. Złe wybory pogrążały go coraz bardziej w otchłani, która brała go w pozornie przyjemne, komfortowe objęcia i nawet nie chciał się uwolnić. Po co, skoro właśnie na tym mu zależało?

Refleksja przychodziła falami dopiero, kiedy trzeźwiał, wśród swojej własnej pościeli, kiedy słońce zaglądało do sypialni, by sprawdzić czy jeszcze żyje. Skacowany i niewyspany myślał o tym, czego dopuścił się w nocy i żałował, szczerze i świadomie. Obiecywał sobie, że to się nie powtórzy, że jest w stanie z tego wyjść, ogarnąć się i wrócić na stabilne tory odpowiedzialnego życia, w którym panuje nad sobą samym. Przez chwilę nawet mu się udawało - wypijał kawę, brał prysznic, pracował i wracał do domu na obiad - wieczorem za to sięgał po lampkę wina lub drinka, oszukując się że skończy się na jednym, góra dwóch, by ostatecznie wrócić do punktu wyjścia.

Szum rozmów w barze zdawał się do niego docierać tylko częściowo. Był jak bzyczenie owada, którego odgania się niedbałym gestem dłoni, a ten zawsze wraca i utrudnia skupienie się na własnych myślach. Wokół siedziały pary lub większe grupki ludzi, pijąc, rozmawiając, spędzając razem czas. Samuel i Klaus zdawali się jedynymi posępnymi, zgorzkniałymi osobami, które siedziały przy stoliku same. Byli jak cienie, jak posępne kruki, o czarnych jak noc piórach, wśród kolorowych papużek. Wyróżniali się, jednocześnie będąc niezauważalnymi. Dziwnym trafem znaleźli się tak blisko siebie, chociaż mieli do dyspozycji cały lokal, całe miasto. Jakakolwiek siła to zaaranżowała, teraz śmiała się ze swojego dzieła, obserwując spotkanie się dwóch osób, które już nigdy nie powinny spojrzeć sobie w oczy. Wystarczył jeden raz, aby ich życia rozsypały się w drobny mak, a oni zamiast pozbierać pokruszone kawałki i ułożyć je w całość, deptali po nich, zamieniając je w proch i z każdym destruktywnym krokiem porządek i ład coraz bardziej się oddalały, pogrążając ich w chaosie.

Odpowiedź na jego pytanie dotarła do umysłu Samuela, ale nie odebrał jej jako żart. Całkowicie poważnie podszedł do sprawy, wierząc że Klaus faktycznie przeleciał ochroniarza. Może nie dlatego, aby go wpuścił, ale czy Klaus musiał mieć powód, aby ruchać wszystko co się ruszało? Według Samuela nie. Monroe miał o nim najgorsze zdanie, chociaż obecnie podchodził do tego na zimno. Nie gardził nim za bycie kurwą, gardził nim, bo rozłożył nogi tam, gdzie nie powinien był.

Z Saulem nie miał kontaktu od świąt, więc nie miał też pojęcia jak radzi sobie jego własny brat. Za to też obwiniał Klausa, przynajmniej w tej konkretnej chwili, kiedy jego myślami sterował alkohol. Klaus rozpieprzył jego relacje z Saulem i doprowadził do zniszczenia długoletniej przyjaźni z Arthurem, do rozpadu jego związku i planów na przyszłość. Klaus go zabijał powolną śmiercią w męczarniach i siedział tu sobie jak gdyby nigdy nic, popijając drinka.

Samuel wstał ze swojego miejsca, odsuwając krzesło gwałtownym ruchem, chwycił butelkę, a wódka która wypełniała ją do połowy zakołysała się. Z kieliszkiem w drugiej dłoni ruszył do stolika Klausa i przysiadł się bez pytania, nie spuszczając z niego rozeźlonego spojrzenia. Flaszka wylądowała z hukiem na drewnianym blacie, a kilka kropel zawartość chlusnęło na zewnątrz, bo zakrętka dalej leżała pod jednym z krzeseł.

Łatwiej byłoby powiedzieć czego nie zrobiłeś 一 zauważył, ustawiając kieliszek na widoku i powoli go napełniając. Kiedy skończył, a płyn wypełnił szkło prawie po brzegi, uniósł spojrzenie na chłopaka, dopiero teraz zwracając uwagę na to, jaki był blady i osowiały. Wyglądał inaczej, niż go zapamiętał, ale nie chciał się tym teraz przejmować. Wychylił setkę wódki szybko i sprawnie, po czym odetchnął i zamruczał cicho pod nosem, czując palącą stróżkę alkoholu, spływającą po jego gardle. 一 Nie odpieprzyłeś się od Saula, kiedy jeszcze nie było za późno. Nie trzymałeś rąk przy sobie podczas spotkania z Arthurem ani ud razem, gdy natknąłeś się na Adama. A teraz… Dalej tu siedzisz, jak gdyby nigdy nic. Jakbyś nie zniszczył mi życia. Czego chcesz, żeby zniknąć? Porządnego ruchania? Pieniędzy? A może zbyt dobrze się bawisz? Może taki z ciebie już mały, popieprzony sadysta? 一 Spojrzenie, które wbijał w chłopaka było przeszywające, jakby chciał zajrzeć mu do umysłu lub zobaczyć duszę, skrywającą się w jego oczach.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
To by było o tyle prostsze - po prostu zniknąć.
Rozpłynąć się w powietrzu między pyłkami kurzu i drobinkami śliny, wyślizgnąć rzeczywistości ze stukotem kruszących się kości, obserwować jak skóra traci pigment i staje się przezroczysta. Zazwyczaj pragnął uwagi: zazwyczaj chciał być podziwiany, adorowany, stawiany na piedestale; chciał być najważniejszą osobą w pomieszczeniu, kimś, do kogo lgnęli ludzie. Zazwyczaj marzył tylko o tym, żeby błyszczeć, żeby emanować swoim światłem na wiele metrów naprzód i dookoła, żeby przyciągać cudze spojrzenia, dłonie i pocałunki. Ale teraz przecież nic już nie było takie jak zazwyczaj.
Teraz czuł się jak toksyczny odpad, który wydostał się na zewnątrz z laboratoryjnego potrzasku. Pojawiał się w kolejnych miejscach i czuł, że pozostawiał je skażonymi tylko i wyłącznie swoją obecnością. Teraz pił z tej szklanki i miał ochotę nie oddawać jej nigdy barmanowi ani nie zostawiać na stoliku, tylko własnoręcznie zutylizować - bo nieważne jak wiele razy mieli zamiar umyć ją po jego użytku, pozostanie już przecież na zawsze tym naczyniem, do którego usta przykładał Klaus Amadeus Werner, przelewając w nie swoją truciznę. Łatwiej chyba byłoby, gdyby trzymał się od wszystkiego z daleka - od ludzi, przedmiotów, lokali. Powinien przestać nawiedzać je - jeden po drugim, drzwi za drzwiami - jak jedna z egipskich plag; przestać zostawiać w nich resztki swojej zbrukanej energii, nasiono pełne zarazy. Jeśli dalej tak pójdzie, któregoś ranka obudzi się i odkryje, że został na świecie zupełnie sam. Ludzkość nie miała siły, żeby przetrwać ten poziom skażenia.
Może dlatego tak stanowczo unikał spotykania się twarzą w twarz z tą resztką znajomych, która mu się ostała. Bał się, co mogłoby się stać - bał się, że zobaczą go i dostrzegą jego radioaktywność, że dotkną i złożą wpół pod wpływem ilości żółci, która trawiła jego organizm, że zaciągną haustem tego samego powietrza, którym wcześniej oddychał on i uduszą się zupełnie, z napuchniętą krtanią. Miał poczucie, że zepsuł już wystarczająco dużo - rozrastał się jak grzyb w brudnych zaułkach, infekował swoją powierzchnią kolejne przestrzenie i tylko zabierał, zabierał, i zabierał, i nie oglądał się wcale na zniszczenie, które powodował. Zniszczył Saula - wiedział o tym. Zniszczył, pokruszył go, złamał, nie potrafił mu pomóc, nie potrafił go wesprzeć, nie potrafił go zrozumieć. Siebie niszczył wciąż - ale to stopniowo i już od dawna, ostatnio tylko ten proces zdawał się przyspieszyć, jakby sam nie potrafił doczekać się już momentu aż cały pokryje się bolesną gangreną.
Zadrżał lekko, kiedy Samuel szarpnął się ze swojego miejsca, ale poza tym nie zareagował w żaden sposób. Siedział wciąż na własnym krześle, odrobinę przygarbiony, z zamkniętą klatką piersiową i ściągniętymi ku sobie ramionami, zupełnie jakby próbował skurczyć się jeszcze bardziej. Wpatrywał się w butelkę, którą mężczyzna postawił na stole, w kieliszek, z którego alkohol wylewał się niemal poza brzegi, w dłoń Monroe’a zaciskającą palce na szkle. To wszystko było dla niego niemal surrealistyczne. Miał wrażenie, że to nie był prawdziwy Samuel, a jedynie jakiś hologram albo jeszcze lepiej - że to wszystko mu się śni, choć wiedział przecież, że jego sny ostatnio były czarne i lepkie jak smoła.
Może obawiał się patrzeć na niego wprost właśnie w lęku przed dostrzeżeniem jakichś drobnych szczegółów, które uczyniłyby tę sytuację realną w jego postrzeganiu. Łatwiej było najpierw błądzić spojrzeniem po blacie, a potem - kiedy mężczyzna mówił do niego dalej - utkwić je w martwym punkcie na krawędzi barowego stolika. Zmusił się, żeby słuchać - żeby pozwolić każdemu słowu, włącznie z bolącym go wciąż imieniem ukochanego, przepchać się przez kanaliki uszu, wcisnąć do mózgu, ułożyć tam i zakodować. Nie, nie płakał - łzy paliły go od środka, zupełnie jakby topiły się narządy wewnętrzne, parowały płuca, bulgotał żołądek. Ale na zewnątrz pozostawał statyczny - niemal nieobecny, choć przecież nagle przyjął zupełnie odmienną taktykę od wcześniej obranej i katował się jak mógł, urealniając to wszystko - każdy wyraz, każde zdanie. Jedynie spojrzeć mu w oczy nadal zupełnie nie potrafił.
Mały, popieprzony sadysta.
To wszystko brzmiało mu teraz jak prawda - jakby spotkał wyrocznię, która miała teraz zrównać go z ziemią szczerym wyznaniem o jego naturze. Zasługiwał na to: na każde spięcie mięśni, każdą ciężką myśl, ten poziom samoświadomości, na który nie był gotowy. Miał wątpliwości tylko do jednego - wcale nie bawił się dobrze. Przez chwilę miał ochotę wypowiedzieć to na głos. Nie bawię się dobrze - próbował ułożyć usta tak, żeby przygotowały się na to zdanie, ale zrezygnował, decydując, że to zabrzmiałoby jak próba obrony. Nie miał prawa się bronić. Zbyt dużo krzywdy zdążył już wyrządzić swoją ignorancją.
- Za późno na co? - zapytał po prostu płasko, bo to był ten element, którego nie rozumiał. Pomyślał, że to zabrzmiało tak, jakby Saulowi coś się stało i poczuł jak spożyty alkohol przewraca mu się w żołądku. Odważył się znowu na niego zerknąć, ale siła spojrzenia mężczyzny wbiła go w krzesło. Szklanka była bezpieczniejszym obiektem do obserwacji. - Nie jesteśmy już razem. Ja i Saul. Może jakoś cię to pocieszy - dodał cicho, ignorując lekkie załamanie głosu na imieniu Monroe’a. Miał zamiar wzruszyć przy tym lekko ramionami, ale nie znalazł na to siły. - I uwierz, że gdyby dało się zniknąć tak po prostu, zrobiłbym to bez wahania.
Mówił szczerze, ale wątpił, żeby Samuel zdecydował się mu uwierzyć. Nic dziwnego. Też nie ufałby takiej gnidzie jak on sam.

Samuel Monroe
spiker radiowy, pisarz — lokalne radio
45 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Pisarz, spiker radiowy i wielki fan motywu venitas zarówno w literaturze, jak i sztuce. Powraca do formy po załamaniu nerwowym i odzyskuje kontrolę nad życiem.

Nie wyczekiwał walentynek, chociaż jeszcze krótko przed świętami jego myśli dwa, może trzy razy, krążyły już wokół tego tematu. Nie miał konkretnego planu, ale zastanawiał się nad opcjami, chcąc wykorzystać ten czas i spędzić go… Na pewno nie tak, jak właśnie spędzał i na pewno nie z osobą, z którą właśnie siedział. Klaus jawił mu się jak nocna zmora, tchórzliwe atakująca ludzi we śnie, zaciskająca blade szpony na ich gardłach, aby wycisnąć ostatni oddech, paraliżująca ich: gdy budzili się w panice, nie mogąc poruszać ciałem, ona śmiała się chrapliwie, a jej puste oczy wywracały się z radości, bo mogła kogoś skrzywdzić, a cierpienie innych dawało jej moc, której potrzebowała do przetrwania.

Chciał zrzucić na Niemca winę za to, co się stało, chociaż przecież już wiedział jaka była prawda. Czuł to, nawet jeżeli nie do końca rozumiał. Potrzebował winnego, a Werner stał symbolem okresu, w którym wszystko się skumulowało, tama pękła i szambo zalało jego życie. Tylko że ta cuchnąca ciecz zbierała się od dawna i to nie Klaus był temu winien, chociaż przez jego pojawienie się zbyt wiele wyszło na światło dzienne. Może to i lepiej? Może Samuel kiedyś uzna, że dobrze się stało? Kiedyś, bo teraz był głęboko poruszony, rozczarowany i cierpiał być może tak, jak jeszcze nigdy przedtem. Nawet nie był już pewien czy bardziej przeżywał brak Arthura czy fakt, że ostatnie miesiące były kłamstwem i został przez niego zdradzony.

Alkohol rozmywał mu myśli, racjonalne argumenty i pchał go agresywnie w stronę błędnych interpretacji i zwykłego, ludzkiego odreagowania w najprostszy sposób, jaki był ludziom znany - złością.

Mimo wszystko do podświadomości przedostawał się aktualny obraz Klausa, obraz nędzy i rozpaczy, młodego chłopca pokonanego przez życie, poobijanego zrządzeniem losu i konsekwencjami własnych czynów i słów. ile mógł mieć lat? Nie był wiele starszy od bliźniaków i Isaaca. Co z takim dzieciakiem robił Saul? Czemu wciągał go w życie, w którym sam ledwo utrzymywał się na powierzchni? Skrajnie nieodpowiedzialny, łamiący obietnice, przyciągając więcej problemów, niż rozwiązań. W dodatku zrobił coś, czego Samuel nie wybaczy mu prawdopodobnie nigdy, bo wykorzystywanie młodszej siostry seksualnie jest czynem niewybaczalny. Nie ma na to usprawiedliwienia. Żadna wymówka nie zmaże win i konsekwencji tak obrzydliwych praktyk. Jego brat był albo wyjątkowo sprytnym kłamcą i manipulatorem albo osobą o śmiesznie niskiej świadomości i problemach psychicznych, które należałoby leczyć w ośrodku zamkniętym, nie poprzez ciągnięcie na dno rodziny, młodego niedoświadczonego chłopca i niemowlaka, który nie powinien był żyć w takich warunkach.

Za późno na uniknięcie zdarzeń, które były następstwem twojego pojawienia się u mnie w domu. Kładłeś łapska na moim narzeczonym i na moich braciach, a potem jak gdyby nigdy nic przekroczyłeś próg, którego nie należało przekraczać, a wraz z nim granicę (dobrego smaku) jakiejkolwiek przyzwoitości względem ludzi, których życie prywatne zostało przez to wywrócone do góry nogami. 一 Mówił, chociaż jego głos nie był tak opanowany i spokojny jak zazwyczaj. Samuel był roztrzęsiony i powoli coraz mniej pewny czy trafnie ocenił sytuację. Szczególnie po tym, co znalazł w rzeczach Arthura, których ten zapomniał wziąć podczas szybkiej wyprowadzki. Ważył każde jego słowo, wypowiedziane przez ostatnie miesiące, zastanawiając się które były kłamstwem.

Wyznanie o końcu jego relacji z Saulem trochę zaskoczyła Monre’a i było to po nim widać. Zmarszczył lekko brwi i odchylił się, uderzając plecami o oparcie drewnianego krzesła. Ich rozmowa i całe to spotkanie, w którym obaj uczestniczyli nijak się miało do nastroju, jaki panował w barze. Różowe, białe i czerwone ozdoby, mające podkreślić walentynkowy czas, kwiaty na stolikach głównie zakochanych par, otaczały ich, patrzyły ze wszystkich stron, jakby starały się ich ocenić, jakby wyśmiewały ich grobowe miny i pusty, smutny blat stołu ze stojącą na nim wódką będącą symbolem przegranej, w żadnym wypadku romantyzmu. W pustym kieliszku odbijały się światła obracającej się dyskotekowej kuli, która pewnie miała być w ten wieczór uroczym dodatkiem.

Czemu miałoby mnie to pocieszyć? To mnie n i e. O b c h o d z i 一 wycedził, chociaż to nie do końca była prawda. Z jednej strony faktycznie nie chciał wiedzieć co działo się po rodzinnych świętach u Monroe’ów, ale z drugiej poczuł ukłucie ciekawości, ale i smutku, które dotarło do jego serca, gdy usłyszał wyznanie Klausa. Może współczucie? Może jedynie dlatego, że sam również został sam?

Dlaczego? 一 zapytał po chwili, znowu się nachylając, układając dłonie na stoliku, mętne spojrzenie skupiając na Wernerze. Trudno było jednoznacznie stwierdzić czy pyta o powód rozstania chłopaka z Saulem czy może o to, czemu nie może zniknąć. Oparł łokcie na blacie i jedną z dłoni przetarł własne czoło, czując że chyba wystarczy mu na dzisiaj. 一 Wolałbym, żebyś okazał się wyrachowaną, perfidną osobą, która niszczy innych umyślnie… Nie tym 一 mruknął w pewnym momencie, nawet nie czekając na jego odpowiedź, może w ogóle jej nie rejestrując. Machnął dłonią, wskazując na oblicze Klausa. 一 Nie tylko dzieciakiem w zaawansowanym stadium depresji.

Był niepocieszony, że rzeczywistość nie miała zbyt dużo wspólnego z jego wyobrażeniami. Chciał nienawidzić Klausa i nawet mu się to w pewnym momencie udało, ale im dłużej na niego patrzył, im dłużej tutaj siedział, tym zamiast rosnąć w negatywne uczucia, one zaczynały blaknąć.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Szczerze mówiąc, chyba nie zrobiłoby mu to już żadnej różnicy - gdyby miał wziąć na siebie jeszcze odrobinę winy. I tak już taplał się w niej po samą szyję, i tak codziennie budził się z zablokowanym oddechem, bo jej ciężar zwalał mu się na klatkę piersiową, utrudniając przepływ powietrza. I tak odtwarzał raz po raz rozmowę z Saulem, na nowo przeżywając każde słowo, którego nie powinien wypowiedzieć i każdy epitet, którym określił go Monroe, doszukując się w nim prawdy. Gdy opadły z niego pierwsze emocje, gdy ucichła pierwsza seria spazmatycznego szoku, gdy udało mu się skupić wreszcie tylko i wyłącznie na oddechu Amo tuż obok siebie, jego złość przekształciła się sprawnie w wyrzuty sumienia. Ta cała kłótnia nie miałaby przecież miejsca, gdyby kiedykolwiek zainteresował się dosadniej swoim ukochanym, porozmawiał z nim dłużej o tych nieszczęsnych narkotykach, nie otwierał przy nim żadnego załącznika nadanego przez ojca. Gdyby nie zdradził go z Homerem. Gdyby umiał pogodzić się z tym, że wraz z pojawieniem się Isli spadł na drugie miejsce w hierarchii wartości. Gdyby potrafił bardziej go docenić. Gdyby, gdyby, gdyby.
Miał sobie do zarzucenia tak wiele rzeczy, że powoli gubił rachubę. Za tym nieskończonym ciągiem przewinień szedł tylko jeden wniosek: nigdy na Saula nie zasługiwał. Na jego wsparcie, na jego bliskość, na jego ciepłe słowa i kojący dotyk. A teraz - także na jego przebaczenie. Za każdym razem, kiedy próbował odciążyć jakoś głowę i choćby przekroić tę mityczną winę na pół, między nich obojga, osiągał tylko skutek odwrotny od zamierzanego, bo odnosił natychmiastowe wrażenie, że oszukuje samego siebie. Że szuka wymówek. Że próbuje przerzucić ciężar własnych, paskudnych akcji na kogoś innego - i to nie na byle kogo, tylko właśnie na Saula, którego przecież kochał. Na przełomie ledwie kilkunastu dni dotarło do niego, że nie kochał wcale tak pięknie, jak naczytał się o tym w książkach - że kochał prymitywnie, żałośnie i toksycznie, że to on był tą żółcią, która zatruwała ich relację, że wpychał się w żyły Monroe’a ze swoimi fanaberiami, z wymysłami, z żądaniami, krusząc go na duchu. I nie rozumiał już - naprawdę nie rozumiał! - czy istniał jakikolwiek złoty środek, pomiędzy zupełnym zatracaniem się w drugiej osobie, a próbą przeforsowania swoich racji.
Poza tym była jeszcze cała ta sytuacja z ojcem. Ojcem, który miał go dość, ojcem, który się go wyrzekł, ojcem, który nie chciał musieć już nigdy więcej nazywać go swoim synem i tłumaczyć się z jego niesubordynacji. Kiedyś łudził się, że ta chłodna i pragmatyczna postawa Adalberta, to była jedynie powierzchowność - coś wyćwiczonego, nauczonego, nawyk, którego zapominał czasem zostawić w biurze i przychodził z nim do domu, brudząc nim posadzkę niczym błotem odpadającym z butów. Teraz rozumiał już nad wyraz dobrze, że wcale n i e - że jego ojciec po prostu taki był, a on zawiódł go o jeden raz za dużo. Do tej pory zbyt często zaglądała do niego myśl: czy nie lepiej byłoby zginąć tamtego dnia, kiedy strzelec wdarł się do siedziby redakcji, którą odwiedził, choć wcale nie powinien się w niej znaleźć? Wtedy wciąż nie miałby Saula, ale zachowałby przynajmniej nazwisko i jakieś ochłapy godności, którą odsprzedał tanio w kolejnych dniach.
Teraz, wciśnięty w krzesło, które wygodnym zdawało się być tylko z widzenia, otoczony wszechobecnymi, ludzkimi dowodami na to, że innym osobom tworzenie relacji wychodziło całkiem sprawnie, tylko jemu jak zwykle coś nie szło, wsłuchiwał się w słowa Samuela i chłonął je wszystkie wprost do swojego wnętrza. Ten cichy głosik, który jeszcze przed chwilą chciał się bronić, zdawał się zamilknąć zupełnie i teraz kiwał już tylko delikatnie głową, w rytm kolejnych wyrzucanych przez Monroe’a zdań. Przyjmował to wszystko bez choćby słowa sprzeciwu, najwyraźniej godząc się z tym, że nie zmieni zdania mężczyzny w tym temacie. Zresztą - czy miał w ogóle prawo do podejmowania takich prób? Nic, co mu przed chwilą powiedział, nie było kłamstwem: jedynie brutalną, bo ubraną w niezwykle wyraziste słowa, prawdą.
Dlatego odezwał się dopiero, żeby poinformować go, że jego i Saula nic już nie łączyło tylko żal, rozpacz i echo wyrzuconych bez pomyślunku epitetów. Czemu miałoby go to pocieszyć? Klaus założył, że skoro Samuel tak go nienawidził, poczęstowanie go tą nowinką sprawi, że uzna świat za trochę bardziej sprawiedliwy. Być może też Werner chciał mu najzwyczajniej w świecie podsunąć nowy typ broni, o większej sile rażenia, żeby sprawdzić jak boli, kiedy będzie nią ciosany. Pytanie o to, dlaczego pozostawił bez odpowiedzi - nie z takiego powodu, że nie chciał się do niego odnosić, ale zwyczajnie było to (w każdym wypadku - niezależnie czy mężczyzna pytał o Saula, czy o klausowe zniknięcie) zagadnienie o tyle cięższego kalibru, że odważył się w końcu sięgnąć do tego swojego nieszczęsnego drinka, żeby upić z niego solidny łyk. I zanim zdążył jakoś mentalnie przygotować się do odpowiedzi, Samuel mówił dalej.
- Nie jestem dzieciakiem - odparł, być może trochę za cicho, zważywszy na otaczające ich w bliskim przepełnienia lokalu rozmowy. Nie był dzieckiem, ale prawda była taka, że ostatnio coraz częściej czuł się właśnie jak dziecko. To miejsce, w którym się znajdował - nie fizycznie, ale całokształtem - w niektórych momentem przerażająco dobitnie przypominało mu dzieciństwo. Pamiętał zbyt dobrze czas po śmierci matki: wtedy też nie potrafił nic zjeść, wtedy też odbijał się od ściany do ściany, wtedy też myślał o śmierci, choć zdawać by się mogło, że był na to zdecydowanie za młody. Na wiele innych rzeczy też był zbyt młody, ale to niespecjalnie kogokolwiek obchodziło. To, co działo się z nim w ostatnich kilkunastu dniach nie różniło się wcale mocno do wydarzeń sprzed dziesięciu lat - chociaż wtedy przynajmniej miał gdzie wracać na noc i nikt nie wciskał mu w dłonie pomiętych banknotów.
- Może jestem tak perfidną osobą, że przez cały ten czas tylko udaję. Nie pomyślałeś o tym? - podsunął mu, w formie gładkiego sabotażu, wymierzonego wprost we własne, najczulsze punkty. Dopiero teraz odważył się spojrzeć na niego porządnie, nie uciekając wzrokiem nigdzie na bok po zaledwie ułamkach sekund. - Może jesteś po prostu kolejnym człowiekiem, którego chcę wykorzystać. Co wtedy? - prowokował go właśnie, swoją drogą całkiem bezpośrednio. Udało mu się nawet na liche kilka chwil wzmocnić swoje spojrzenie, tak jakby faktycznie był choć odrobinę przekonany o prawdziwości własnych słów. Zaraz jednak wycofał się z tej podstawy, na powrót przykurczając ramiona blisko ciała. - A może nie. Może po prostu widzę, że jesteś cały posypany i chcę jakoś pomóc. Ale znam tylko jeden sposób na pomoc i to nie jest wcale rozmowa. - Co on właściwie robił? Co próbował w ten sposób osiągnąć? Picie przychodziło mu sprawniej niż myślenie. Być może zmarnował już całą energię neuronów na roztrząsanie własnych win.

Samuel Monroe
spiker radiowy, pisarz — lokalne radio
45 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Pisarz, spiker radiowy i wielki fan motywu venitas zarówno w literaturze, jak i sztuce. Powraca do formy po załamaniu nerwowym i odzyskuje kontrolę nad życiem.

Skrzywił się lekko, zerkając ukradkiem na kilka par w oddali. Wcześniej, kiedy postanowił udać się do baru, nawet nie sprawdził jaka dzisiaj data. Może gdzieś mignęła mu w kalendarzu czternastka, ale nie skojarzył jej ze świętem zakochanych. Dopiero tutaj, na miejscu, zorientował się że to właśnie ten dzień. Gdyby nie zerwanie zaręczyn, gdyby nie cała ta kłótnia na świętach, to być może spędziłby dzisiejszy wieczór zupełnie inaczej. Może byłby szczęśliwy i uśmiechnięty, może trzymałby dłonie ukochanej osoby, tak jak trzymali się za ręce ludzie wokół. Czuł się żałosny i bardzo mu się to nie podobało, do tego stopnia, że przemawiała przez niego złość, nie zdrowy rozsądek. Czy można w ogóle oczekiwać rozsądku po pijanej, zranionej na wskroś osobie ze złamanym sercem? Osobie, która za wszelką cenę szuka winnych swojego nieszczęścia, nie chcąc widzieć winy w sobie? Nie chciał, to prawda, nie znaczyło to, że gdzieś pod spodem jednak nie obwiniał siebie. Czy za mało zajmował się Arthurem? Przecież zawsze stawiał go na pierwszym miejscu. Troszczył się o niego, chcąc uchylić mu nieba i ochronić przed całym złem tego świata. Co zrobił więc nie tak, że Fell odsunął się od niego z dnia na dzień, urwał kontakt i nie dopuszczał go do siebie od tygodni? Przecież to nie tak, że Samuel nie próbował rozmawiać, przekonywać, wyjaśniać… W końcu naprawdę kochał, naprawdę chciał i najbardziej bał się właśnie utraty przyjaciela i narzeczonego. Może jednak postąpił zbyt pochopnie? Może za szybko? Wydawało mu się jednak, że Arthur odwzajemniał jego uczucia i że chciał za niego wyjść. Nie chciał przyjąć do wiadomość, że księgarz go okłamywał, przecież on by nie mógł. Był tak dobrą i czystą osobą, tak go wspierał przez ostatnie dwie dekady - zawsze przy nim był, na dobre i na złe. Co więc się wydarzyło? Czy znalazł sobie kogoś nowego? Może dotarło do niego, że jednak woli kobiety? Czy Samuel zraził go do siebie tak bardzo, że nawet nie potrafił mu otwarcie o tym powiedzieć? A może ktoś namówił go do tego?

Zmarszczył brwi, bo z jakiegoś powodu pomyślał o Saulu. Czy to możliwe, żeby jego własny brat w zemście namieszał Arthurowi w głowie? Przypomniała mu się rozmowa z Saulem podczas degustacji weselnych dań. Czy on wtedy nie powiedział mu jak bardzo się przyjaźnią? Czy nie sugerował niepokojących rzeczy, które Samuel zbagatelizował, absolutnie nie biorąc ich na poważnie? Może jednak się mylił i coś było na rzeczy. Coś, czego nigdy by się nie spodziewał, bo ufał, bo wierzył, bo był być może zbyt pewny siebie, zbyt naiwny.

Spojrzał na Klausa nieco uważniej, a jego pijany umysł zaczął łączyć fakty i tworzyć teorie, która absolutnie mu się nie spodobała. Była wręcz obrzydliwa, ale w tym momencie jak najbardziej sensowna. Saul przyprowadził tego gówniarza na wigilie, chcąc przedstawić go rodzinie, a to oznaczało, że prawdopodobnie byli ze sobą na poważnie. Co się więc nagle zmieniło, że go zostawił i to w tym samym czasie, co Arthur Samuela?

Słowa Klausa docierały do niego, ale jakby z oddali, bo w głowie miał tylko te nieprzyjemne myśli, krążące wokół spisku jego własnego brata i osoby, którą tak bardzo kochał. Czy to w ogóle możliwe? Słyszał o podobnych scenariuszach i przecież wiedział że bywają takie przypadki, ale nie sądził, że najbliższe osoby mogłyby zrobić to jemu.

Wiem, że nie jesteś… Po prostu wyglądasz młodo 一 żachnął się, trochę zirytowany tym biadoleniem. W tym wszystkim Werner skupił się akurat na swoim wieku? Co to za kompleksy. Mężczyzna cmoknął z niezadowoleniem, bo przecież wiek to teraz ich najmniejszy problem. Przynajmniej jego. Postukał palcami w drewniany blat i westchnął ciężko, mieląc niechętnie jego kolejne słowa wewnątrz czaszki.

Nie znam cię. 一 Machnął lekceważąco dłonią, jakby odganiał nachalną muchę. 一 Nie wiem jaki jesteś i nie chcę wiedzieć. Nie sądzę jednak, abyś był zdolny do takich rzeczy, jak te dwie… 一 nie dokończył, bo mimo całej swojej wściekłości nie przeszłyby mu przez gardło te najgorsze wyzwiska pod adresem osób, które pomimo całego syfu, którego się dopuściły, były dla niego jednymi z najważniejszych w życiu. 一 Pieprzą się, prawda? Widziałeś coś? Słyszałeś? 一 rzucił pytania, zdradzając własną teorię, chociaż nie tłumacząc jej Klausowi, bo już sam nie wiedział czy wypowiadał wcześniej swoje pijackie myśli na głos, czy jednak nie. Jak widać nie przeszkadzało mu, że Klaus w myślach czytać nie potrafił.

Zmarszczył brwi, słysząc jego ostatnią wypowiedź. Posypany? On? W pewnym momencie oparł łokcie na stole, a twarz schował w dłoniach i skrzywił się, dochodząc do wniosku, że młody miał rację. Był w rozsypce i już sam nie wiedział co jest prawdą, a co kłamstwem i co on ma z tym w ogóle zrobić. Może powinien po prostu się poddać, a może… Pociągnął nosem, zacisnął oczy, a potem odjął dłonie od twarzy i wbił wzrok w twarz Wernera, kulącego się naprzeciwko niego.

Ty pomóc? Jak niby chcesz mi pomóc? Obciągnąć dla polepszenia humoru? To sugerujesz? Świetnie 一 warknął, sięgając po paczkę papierosów. 一 Po prostu wspaniale 一 dodał, krzywiąc się lekko. Przecież to nie wchodziło w grę, co to za głupi pomysł. Bezczelny, ohydny. Genialny w swojej prostocie? Mina Samuela złagodniała, a zmarszczki na czole wygładziły się. Przekrzywił lekko głowę, po czym rzucił paczkę szlugów w stronę chłopaka. Skoro Saul posuwał jego faceta, to czemu on miał się powstrzymać przed zrobieniem tego samego z Klausem? Czy nie byli już singlami? Poza tym były walentynki, święto miłości, również cielesnej.

Klaus, tak? Masz ochotę się przewietrzyć? Zapalimy na zewnątrz 一 zaproponował, nachylając się odrobinę do niego, aby przyjrzeć mu się nieco wnikliwiej. Właściwie nie był taki zły, może trochę wychudzony, ale czy to w czymś przeszkadzało?


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
On sam zbyt był zajęty mieleniem własnej winy, rozkładaniem jej na czynniki pierwsze i doświadczaniem ciągle na nowo, żeby chociażby spróbować wziąć na moment na tapetę inny scenariusz. Szybko dostrzegł, jak wiele błędów popełnił w dniu, w którym widział Monroe’a po raz ostatni, jak dużo z wypowiedzianych przez niego wtedy słów padło tylko i wyłącznie po złości, jak mocno stracił kontrolę nad własnymi emocjami, kiedy okazało się, że pomimo tego, że starał się jak mógł, ciągle coś musiało być nie tak. Pomimo rozmowy z Amo, którą odbył tego samego dnia, stanąwszy wcześniej przed jego drzwiami we wprost opłakanym stanie, wciąż też wyrzucał sobie, że nie potrafił tak po prostu uwierzyć Saulowi w to, że był czysty. Wiedział niby, że każdy na jego miejscu miałby takie same wątpliwości, ale to nie zmieniało faktu, że... że on mógłby nie być taki jak każdy. Że mógłby być lepszy: tak jak lepszy starał się być wobec Isli, chociaż k a ż d y postawiony w takiej sytuacji jak on, z pewnością też obawiałby się tych samych rzeczy. Chciał reprezentować sobą coś więcej niż każdy - głównie dla Saula, głównie dlatego, że uważał, że Monroe zasługiwał na coś większego niż podstawowe minimum. Dlatego teraz, kiedy okazało się, że nigdy nie był w stanie mu tego dać, cierpiał podwójnie: żałobę po własnym związku i żałobę po takim wyobrażeniu swojej osoby, które byłoby w stanie sprostać tym rosnącym stale wymaganiom.
Powolne upijanie się w towarzystwie Samuela na pewno nie było żadnym remedium na te wszystkie jego bolączki. Wręcz przeciwnie - wciskało go z powrotem w cały ten żal i foremki utartych przekonań o samym sobie, a on poddawał się temu doświadczeniu zupełnie biernie, tak jakby uznał, że nie było już nic, o co warto było walczyć. Prawdopodobnie jedyną osobą, która miała jakąkolwiek rację podczas wigilijnego obiadu u rodziny Monroe, był - o zgrozo - Adam, który podsumował go całkiem surowo, ale najwyraźniej też trafnie. Klaus zdawał się w ostatnich tygodniach funkcjonować tak, jakby chciał któregoś dnia zadzwonić do wrogiego sobie mężczyzny i wprost oznajmić mu, że tak: taki właśnie był, a on jako jedyny zdołał go przejrzeć, szybciej nawet niż dał radę dotrzeć do tego sam Werner.
Nagła zmiana charakteru ich rozmowy postawiła jednak Klausa w stan zwątpienia. Zmarszczył brwi, słysząc rzucane sobie przed Samuela pytania i zastanawiał się czy to jemu coś umknęło w tej ich krótkiej wymianie zdań, czy może to Monroe gubił powoli wątek. Zamrugał kilkukrotnie, próbując roztrząsnąć wewnętrznie, o co może mu chodzić, ale w końcu zaakceptował własną porażkę i spojrzał na niego pytająco.
- Ale kto? Kto się pieprzy?
Do głowy nawet nie przyszło mu, że mężczyźnie mogło chodzić o ich byłych partnerów. Nie wiedział zbyt wiele na temat relacji łączącej Arthura z Samuelem - tyle tylko, co zdołał sam zaobserwować podczas wigilijnego chaosu i wynieść z opowieści Saula. Tym bardziej niespecjalnie orientował się w tym, co było pomiędzy wspomnianym wcześniej Fellem a jego [byłym] chłopakiem - Monroe wspominał mu czasem o tym, że podobno się przyjaźnili, choć jeśli utrzymywali kontakt, to najwyraźniej poza jego zasięgiem, bo Klaus nie zauważył jakoś nigdy, żeby Arthur garnął się do odwiedzania ich, kiedy już zamieszkali niemal wspólnie w domku przy Sapphire River. Być może to było jego winą? Może Fell nie chciał narażać się na jakieś dwuznaczności? A może ich przyjaźń była sprawą przeszłą, wygasłą zupełnie, kiedy pojawili się Werner i Isla - niemal w duecie, bo prawie równocześnie? Nie poświęcał temu zagadnieniu zbyt wielkiej uwagi, bo wydawało mu się, że cokolwiek łączyło tę dwójkę, było na tyle liche i błahe, że nie należało się tym przejmować, stąd nie domyślał się nawet, co takiego chodzi właśnie Samuelowi po głowie.
Rzeczywistość i teraźniejszość przygniatały go solidarnie wystarczająco mocno, żeby nie czuł potrzeby oddalania się w świat teorii i domysłów. Obserwował uważnie nerwowe zachowanie Monroe’a i zastanawiał się (ale tylko pobieżnie) nad tym czy to, co właśnie pokątnie zaproponował, było jakkolwiek moralne. Z drugiej strony - czy tego jakże szlachetnego przymiotu nie zdążył zgubić już jakiś czas temu, gdzieś między wyrzucanymi w Saula epitetami albo później, w klubowych toaletach odwiedzanych za pieniądze, albo wcześniej, na kolanach współczesnych arystokratów, którzy sprawiali, że przez kilka minut czuł się chciany i potrzebny, wybawiając go w ten sposób z wolnopłynącego marazmu, od którego na co dzień nie potrafił się uwolnić?
Kiedy Samuel rzucił w jego stronę paczkę papierosów, wyprostował się nieco i zawahał tylko przez moment, zanim w końcu sięgnął do środka, żeby poczęstować się jednym z nich.
- A czemu nie? - odparł na jego wątpliwości, starając się nadać tym słowom lekkie brzmienie, jakby w gruncie rzeczy było mu to wszystko jedno. No cóż, nie było. Jedna sprawa, że zupełnie nie radził sobie z odmową, druga - że potrzebował jakoś zapłacić za kolejną dobę w motelu. Trzecia, że naiwnie wciąż myślał, że seks pomoże mu poczuć się lepiej - choćby przez chwilę, tak jak przed laty, kiedy nie rozumiał jeszcze, że przydarza mu się coś naprawdę złego i okropnego. Czy piękna chwila uwagi nie była warta tej odrobiny bólu? - Nie brzmisz jak ktoś, kto miałby cokolwiek do stracenia - odważył się dodać, obracając w palcach pochwyconą przed momentem fajkę i spoglądając na niego z ukosa. To mogło być dość śmiałe stwierdzenie, zważywszy na fakt, że rozmawiali dopiero przez chwilę, a wcześniej nie mieli okazji się poznać, ale cóż - Klaus również nie miał zupełnie nic do stracenia i nagle taka ewentualność, za którą przed momentem jeszcze ganił się w myślach, czyli umilenie sobie tej goryczy w towarzystwie Samuela, jawiła mu się jako dużo mniej odpychająca.
Słysząc jego kolejną propozycję kiwnął głową, a następnie dopił drinka w kilku szybkich łykach. Nie był pewien czy mieli jeszcze zamiar wracać do tego lokalu, czy może ten papieros stanowił jedynie wymówkę do ewakuowania się w spokojniejsze i bardziej odosobnione miejsce. Zaraz też podniósł się z krzesła, które zasunął za sobą - jak przystało na dobrze wychowanego dżentelmena, o byciu którym czasem jeszcze przypominał sobie, jak przez mgłę. Odczekał aż Monroe zrobi to samo, a potem skierował się do wyjścia i dalej, wzdłuż średnio ruchliwej ulicy, przy której usytuowany był bar - na tyle daleko, żeby nie sterczeć pod samymi drzwiami i na tyle blisko, żeby Samuel nie pomyślał, że chciał właśnie wyprowadzić go nie wiadomo dokąd. Sięgnął do kieszeni po zapalniczkę, żeby odpalić papierosa, a potem podsunął ogień pod fajkę dzierżoną przez Monroe’a.
- To jak? Nie wyglądasz, jakby ci się spieszyło - zagadnął, mając ciągle na myśli ich wymianę zdań sprzed paru momentów.

Samuel Monroe
spiker radiowy, pisarz — lokalne radio
45 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Pisarz, spiker radiowy i wielki fan motywu venitas zarówno w literaturze, jak i sztuce. Powraca do formy po załamaniu nerwowym i odzyskuje kontrolę nad życiem.

Przyglądał się Klausowi, kiedy ten zapytał go: kto się pieprzy? Patrzył na niego, jakby chciał wyczytać cokolwiek z jego zachowania, miny lub tonu głosu. Jakby chciał odczytać z niego czy na pewno niczego nie wie, czy może z jakiegoś powodu ukrywa prawdę. Na pewno nic nie zauważył? Może po prostu nie łączył kropek? Poczuł lekką niepewność, chociaż nie poddał się jej, jednocześnie przypominając sobie, że przecież Klaus też miał do czynienia z Arthurem. Ten pasek… Może Arthur go jednak okłamał. Może między nimi też było coś więcej.

Saul i Arthur? Ty i Arthur? 一 rzucił pytaniami, chociaż w sumie jakie to miało teraz znaczenie? Czy Arthur pieprzył się z kimkolwiek, będąc z związku z Samuelem, czy nie, nie zmieniało to faktu, że wyniósł się z jego życia i żył teraz życiem, w którym Samuela nie chciał. Być może rzucanie takich oskarżeń było żenujące, ale co z tego. Samuel był w takim stanie, ogólnie i w tej chwili, że było mu już wszystko jedno co powie i zrobi. Kogo to w ogóle obchodziło? Nikt się tym nie interesował ani jego rodzina, ani przyjaciele. Tylko, o zgrozo, Klaus 一 osoba, którą podejrzewałby o takie zainteresowanie jako ostatnią. Nawet jeżeli ich spotkanie było czystym przypadkiem. Przecież chłopak mógł go olać, wstać i po prostu wyjść, zostawiając starucha samego ze swoją wódką.

Miał gdzieś z tyłu głowy, że nie powinien był tyle pić, zapijać smutków w kieliszku. Czy tak zaczęło się u jego ojca? Chyba nigdy nie interesował się powodem jego pijaństwa, z resztą podobnie do jego matki. Kobieta to z jakiegoś powodu tolerowała, czego Samuel nigdy nie potrafił zrozumieć. Czemu pozwalała na taką patologię? Czemu pozwalała mężowi robić tak okropne rzeczy? Czemu patrzyła na przemoc domową i bicie swoich dzieci bez żadnej reakcji, bez słowa sprzeciwu? Przecież to było nieludzkie. Czy była tak nawiedzona, a jej odbiór rzeczywistości tak spaczony, że po prostu brnęła dalej w swojej iluzji, nie oglądając się na nic? Nie chciał jednak tego wyjaśniać, nie miał na to siły i w zasadzie nie widział już powodu, dla którego miałby to robić. Wiedział za to, że nigdy nie chciał być jak Bart i do jego świadomości coraz mocniej przebijało się, że jeżeli dalej tak pójdzie, to być może przestanie się od niego różnić. To było niemądre, irracjonalne, bo przecież nigdy nie był i nigdy nie będzie jak on. Mimo wszystko, kiedy trzeźwiał, coraz częściej powtarzał sobie, że to się musi skończyć.

Jednak nie dziś, nie teraz.

Parsknął cicho, na komentarz Klausa odnośnie obciągania, przesuwając palcami po drewnianym blacie. Nie miał już wątpliwości, że Adam miał całkowitą rację i jego własne przypuszczenie się sprawdziło. Oznaczało to, że Klaus to po prostu łatwy materiał na przygodę, obiekt typowo seksualny, nic więcej. Może i był pijany, ale przecież zdawał sobie sprawę, że Samuel jest bratem Saula, człowieka z którym podobno był w związku. Może tylko Saul odbierał to jednak poważnie, a przynajmniej tak się zachowywał na świętach. Jak widać Werner nie miał żadnych granic, co ogólnie było godne pożałowania, jednak teraz pasowało Samuelowi. Bez dwóch zdań.

Więc brzmię dobrze. Co miałem do stracenia już straciłem 一 przyznał, odnosząc się przynajmniej do tego, co można stracić sypiając z obecnym, lub byłym, chłopakiem własnego brata. Nie był z nikim w związku, a Saul i tak postanowił mieć go w dupie, także Samuel nie miał już żadnych oporów. Nawet spodobała mu się myśl dobrania się do tyłka Klausa i trudno byłoby mu to wybić z głowy, a nawet nikt nie próbował, włącznie z samym Klausem. Młody, ładny chłopak i to bez oporów. Nie trzeba było się starać.

Obserwował z lekkim rozbawieniem jak szybko chłopak dopił drinka i wstał. Zaraz sam się podniósł, złapał butelkę wódki, w końcu za nią zapłacił, po czym wskazał dłonią w stronę wyjścia i ruszył za młodzieńcem, prześlizgując się spojrzeniem po jego szczupłej sylwetce. Wyszli na świeże powietrze, oddali się odrobinę od baru, po czym zapalili papierosy. Uraczył się wyciągniętym przez niego ogniem, zaciągnął się dymem z papierosa, nie spuszczając jednak z niego wzroku.

A tobie się spieszy? Musisz być w domu przed północą? 一 odparł, łapiąc szluga w dwa palce, popiół strzepując bezpośrednio na chodnik. Skinął głową na uliczkę dalej, przy której zaparkowane było jego auto. Nie pierwszy raz miał zamiar wracać pod wpływem autem do domu, co było tylko kolejną nieodpowiedzialną rzeczą, jakiej dopuszczał się w ostatnich tygodniach.

Ruszyli w tamtym kierunku powoli, dopalając swoje papierosy. Stróżki dymu krążyły wokół ich głów, ostatecznie rozwiewane przez lekki wiatr. Po drodze Samuel wyciągnął do Klausa dłoń, zaczepił palcami o jego koszulę i przyciągnął go do siebie, a gdy ten był bliski, objął go w pasie, palce zaciskając gdzieś na wysokości jego talii. Coś było w tym wyjątkowo szczupłym ciele, chociaż przecież na ogół tacy chudzi nie byli w jego typie. Wódka na pewno zrobiła swoje.

Nie krępuj się 一 powiedział, podając mu butelkę. Musieli w końcu dopić trunek, przecież go nie wyleją, to by dopiero było marnotrawstwo. W razie oporów mężczyzna skutecznie przekonał go, aby wziął kilka łyków, po czym sam się napił. Gdy byli przy aucie, otworzył je i zaprosił młodego do środka, wskazując mu miejsce pasażera z przodu, unosząc przy tym sugestywnie brew. Sam usadowił się na miejscu kierowcy, odsunął siedzenie, aby mieć dużo miejsca między sobą, a kierownicą i bez żadnych oporów rozpiął guzik spodni, a potem głośno rozsunął rozporek. Wierzył, że Klaus wiedział co ma dalej robić.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
treści erotyczne
Czuł się tak, jakby ktoś wrzucił go w płomienie, jak jedną z tych czarownic, ściganych przez inkwizycję. Nie rozumiał, dlaczego każdy centymetr skóry musiał tak cholernie go świerzbić, że zarówno znieruchomienie, jak i każdy drobny ruch wydawały mu się podobnie bolesne. Nie wiedział czy to wstyd - przed Samuelem albo samym sobą - czy desperacja, czy jeszcze coś innego, ale kiedy siedział tak przy jednej z najważniejszych osób w życiu swojego byłego partnera, nie próbując nawet uchylać się od uszczypliwości ani wzbraniać przed całą masą teorii, które najwyraźniej pędziły na oślep przez myśli Monroe’a, przypominał sobie o tym, że żył w najgorszy z możliwych sposób - przez grono negatywnych emocji, które kolejno przetaczały się przez jego zmizerniało ciało, wykrzywiając je na zgięciach (w łokciu, przy podkulonym ramieniu, w kolanie, wygiętym pod takim kątem, aby mógł wspierać podeszwę buta o nóżkę krzesła i na ustach, trąconych grymasem na tyle subtelnym, żeby nie odbierał mu zbyt wiele od okrojonej już i tak przez ogólny stan jego ciała i umysłu atrakcyjności).
- Nie - odpowiedział po prostu: krótko i przesadnie zwięźle, nawet nie wysilając się na tyle, żeby podkreślić, że tak naprawdę nie miał na to żadnych dowodów ani pewności co do tego czy mówił prawdę. Na pewno tak, jeśli chodziło o niego i Arthura - do niczego przecież między nimi nie doszło, a to tylko dzięki wycofaniu Fella, bo on sam zachowywał się dokładnie tak jak dziwka zawsze A Arthur i Saul...? Nie. Klaus nie wierzył w to, że Saul mógłby zachować się względem niego tak nieczysto. Był przecież dobrym człowiekiem, który zawsze ciepło go traktował. Nie był taki jak Werner; nie dałby sprzedać się tanio za odrobinę adrenaliny i poczucia bliskości. A przynajmniej w to właśnie wierzył Niemiec, wciąż niebędący w stanie wynurzyć się ze swojej skorupy uformowanej z poczucia winy i tego rodzaju zaślepienia, z którego wyjątkowo ciężko było się otrząsnąć. - Saul nigdy nie zrobiłby mi czegoś takiego. - Mógł tego nie dodawać, ale nie zdążył ugryźć się w język. Co teraz? Samuel wyśmieje jego naiwność? Zgodzi się z nim? Zirytuje za sugerowanie, że jego zdaniem Arthur mógłby? Nie wiedział, ale był względem tej niepewności zupełnie obojętny. Gorzej już i tak być nie mogło.
Fakt, że trafił w tym miejscu akurat na niego nie był niczym więcej niż zwykłą złośliwością losu. Jeżeli tam na górze naprawdę ktoś istniał i rządził tym nieszczęsnym przybytkiem, to zdawało się, że zwyczajnie Wernera nienawidzi. A on chyba powoli się do tego przyzwyczajał. Podobnie zresztą jak do myśli, że Samuel w toku tego spotkania nie spali go żywcem samym spojrzeniem i nie posiatkuje na kawałki ostrością dobieranych słów. Być może to właśnie na tym gruncie wyrosła propozycja, rzucona Monroe’owi pomiędzy wierszami.
Paskudna propozycja. Propozycja, która powinna sprawić, żeby zapadł się pod ziemię, jak tylko ją rzucił: rozpaść się na małe kawałki i zgnić przygnieciony butem na tej lepkiej podłodze. Ale tak się nie stało. Trwał uparcie, lekko chwiejąc się na tym krześle, w które wbijały mu się wszystkie kości. Tak, on chyba też zwyczajnie stracił już wszystko, co miał do stracenia - stąd ten nihilizm, stąd ta obojętność, stąd ta płytkość. Pozostało mu tylko udowodnienie wszystkim wokół, że oceniając go powierzchownie wcale się nie mylili. Że faktycznie był czymś brudnym, odrażającym, do zmacania i podania dalej, do podzielenia się nieskończoną ilość razem, ale nigdy do zatrzymania na stałe. Do wypożyczenia - zwykle na kwadrans, bo przecież w tych czasach każdy był w pośpiechu i liczyło się tylko ulżenie sobie raz na jakiś czas inaczej niż własną ręką.
Obiekt typowo seksualny. Zabolałoby, gdyby mógł to usłyszeć. Zabolałoby w najgorszy możliwy sposób, bo było przecież prawdą. Czy nie robił wszystkiego, żeby upodlić się jak najbardziej? Żeby sprowadzić do tych prostych czynności, przybierających czasem niemal zwierzęce formy? Żeby udowodnić samemu sobie, że ani nie nadawał się do niczego innego, ani na nic więcej nie zasługiwał? Żeby przypomnieć sobie o tym, że mógł wprawdzie przez jakiś czas udawać i wmawiać sobie oraz otoczeniu, że był przeznaczony do większych rzeczy, ale wszystkie decyzje i akcje w końcu i tak sprowadzały go właśnie w to miejsce? A to miejsce nigdy jeszcze nie było aż tak złe, aż tak lepkie i cuchnące. Aż tak przeszywające na wskroś bólem, którego nie sposób było opisać.
Więc nie opisywał. Palił papierosa, znalazłszy się nagle na zewnątrz i nawet nie myślał o tym, że mógłby się wycofać, że to było za wiele. A zdecydowanie było. Widział już teraz siebie samego za godzinę, dwie albo dobę; siebie samego skulonego nad toaletą i próbującego wyrzygać z siebie żółć i organy, i to paskudne poczucie wykorzystania oraz wstydu, które uderzały w niego za każdym razem. Miał wrażenie, że pierwszy raz przeżywa to wszystko tak bardzo. Może to przez to, że przez kilka krótkich miesięcy pozwolono mu zaznać namiastki normalności, na którą nigdy nie odważył się nawet prawdziwie liczyć? Zejście stamtąd na dno i to setki razy głębsze niż poprzednim razem, równie dobrze mogło skończyć się śmiertelnym upadkiem z wysokości. Klaus coraz częściej żałował, że właśnie tak się nie stało.
- Nie muszę - odparł na jego pytanie, zbierając się w sobie na tyle, żeby móc zmierzyć się z nim spojrzeniem. Kiedy Samuel wskazał mu drogę, po prostu poszedł z nim, ramię w ramię, w tym kierunku. Ulicę oświetlał tylko przytłumiony blask pobliskich latarni, a świetle okręgi, które formowały się dzięki nim na ziemi, miały w jego oczach rozmyte spożytym alkoholem brzegi. Nie przejmował się tym zanadto. Wierzył wręcz, że tak będzie lepiej - pod znieczuleniem. Może będzie w stanie choć na chwilę zapomnieć o tym, że nie robił tego właśnie z byle kim, tylko z bratem Saula. Czy to nie była zdrada? Nie, nie mogła być - nie można chyba zdradzić kogoś, z kim nie jest się już w żadnej relacji?
Mimo tych wniosków i faktów, że do niczego jeszcze nie doszło, czuł się parszywie już wtedy, kiedy wsuwał się na fotel pasażera, wypiwszy wcześniej posłusznie kilka solidnych łyków wódki, która została mu podetknięta pod nos. Nie był pewien czy dobry pomysł, czy to nie będzie już przesadą dla jego zmizerniałego organizmu, ale i tak to zrobił. Trochę dlatego, że nie miał w sobie za grosz asertywności. Trochę za karę, tylko po to, żeby później cierpieć bardziej. Trochę przez to, że życie spowszechniało mu już do tego stopnia, że pozostały mu już chyba tylko używki: a seks był przecież jedną z nich.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Samuel Monroe
spiker radiowy, pisarz — lokalne radio
45 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Pisarz, spiker radiowy i wielki fan motywu venitas zarówno w literaturze, jak i sztuce. Powraca do formy po załamaniu nerwowym i odzyskuje kontrolę nad życiem.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
treści ertoyczne
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Samuel Monroe
ODPOWIEDZ