kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
001.
But the gateway to the world
was still outside the reach of him
Oczywiście cieszył się na spotkanie z Terrym.
Może nie desperacko, gdy nie możesz się już doczekać i od rana nie potrafisz sobie znaleźć miejsca, odliczając godziny do wyjścia. Nie wiercił się na kanapie i nie czuł tej mieszanki ekscytacji i lekkiego zdenerwowania, typowego dla pierwszych randek i - w przypadku ludzi takich jak Leander, którzy mając do wyboru “pomartwić się” lub “nie martwić się” zwykle wybierali to pierwsze - starych przyjaciół, którzy powracają do naszego życia po przerwie.
Przecież Terence nigdzie nie powrócił: był nieustannie, jak bezpieczny punkt w zasięgu wzroku, nawet w tych momentach, gdy kontakt z bratem stawał się utrudniony (bo komuś, na przykład, podczas odwyku schowano telefon do depozytu…). Nie musiał się bać, że Terry zniknie, zamilknie albo weźmie z kogoś przykład i trafi do więzienia za morderstwo. Dlatego nie był podekscytowany tym spotkaniem wyjątkowo mocno: zawsze przecież wiedział, że kolejne i tak nastąpi.
To trochę żenujące, ale ekscytowało go coś innego: sama perspektywa wyjścia z domu - dom to i tak duże słowo, patrząc na jego przyczepę - i spędzenia z kimś czasu. Jasne: powrót do miasteczka, w którym mieszkał jako dzieciak, mogło okazać się trudniejsze niż się spodziewał, skoro dopiero po przyjeździe odkrył, że wcale nie pamięta tych wszystkich sklepów czy ulic tak dobrze, jak mu się wydawało. Główny problem leżał jednak w czymś innym - wciąż nie umiał zagospodarować sobie czasu. Nie miał zbyt wielu pomysłów na to, co się robi, gdy nie idziesz chlać.
Nie miał też zbyt wielu pomysłów na to, co można pić, kiedy nie powinieneś na wejściu prosić o piwo. Po krótkim wahaniu wybrał herbatę, dlatego teraz siedział nisko pochylony nad swoim kubkiem, przyglądając mu się niemal podejrzliwie. Wreszcie zdecydował i był gotów podzielić się uczuciami (tak jak go uczono na terapii) z bratem: - Nienawidzę, kurwa, herbaty.
Jakaś jego część miała ochotę teraz zażartować i spytać Terence’a, czy może jednak zrobiłby mu drinka, ale nawet on czuł, że to byłby raczej kiepski dowcip. Albo zwyczajnie wstydził się tego, że był pijakiem - przynajmniej na tyle, by z tego nie żartować. Posłał herbacie ostatnie spojrzenie, z tych niechętno-pogardliwych i wyprostował się, patrząc prosto na brata. - Terry - powiedział niemal miękko, tonem, który zwykle oznaczał a teraz pogadajmy naprawdę. Stłumił westchnienie. - Jak często o nim myślisz?
Bo on myślał niemal ciągle i potrzebował wiedzieć.

terence burkhart
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Dyniowa, kremowa w konsystencji i oprószona prażonymi nasionami słonecznika zupa, słynna matczyna potrawa, pozostawiała na koniuszku języka i ciągłości przełyku słone smugi — a jednak nigdy nie odważyli się powiedzieć tego na głos, wpatrzeni w ten jej promienny, zadowolony uśmiech. Leander nigdy nie dojadał do końca, a Terence, wiedziony jeszcze tą ślepą, synowską miłością (jakby rodzicom nie można było ani zwrócić uwagi, ani obedrzeć ich z zadowolenia), a może także i braterskim wsparciem (bo przecież mama mogłaby się gniewać), kończył przesoloną, pomarańczową breję za niego.
Podobnie było z wysokokalorycznym ciastem, które Oakley upiekła na swoje piętnaste urodziny — spalone od dołu, a surowe we wnętrzu, zdolne było jedynie wysłać całą rodzinę i kilka koleżanek na cały weekend do łazienki; nie z kolei połechtać kubki smakowe i odłożyć się w żołądku niekończącym głodem na więcej, wyrażonym w kilku treściwych dokładkach. Terence wówczas dojadł za nich wszystkich, kiedy tylko O. popędziła przebrać ubrania udekorowane mąką; musiał połknąć nie kilka kropel, a połowę zawartości specyfiku wspomagającego ból brzucha — tamtego dnia myślał, że nie dożyje następnego ranka i że nikt nie poświęca się tak dla innych, jak właśnie on.
Później kłamał, oszukiwał i cyzelował słowa, w które nigdy nie wierzył; zdradzał i zapominał o swoim sumieniu, nagle zaskakująco cichym. Myślał, że może starał się kiedyś za dużo, że t r o s z c z y ł się za bardzo i przedwcześnie wyczerpał limit — w pewnym okresie życia nie obchodziło go bowiem nic i nikt.
Teraz, te wiele lat, wiele odciśniętych na jego twarzy mentalnych policzków później, znów odczuwał potrzebę wsparcia swojego brata w ten konkretny sposób — w dokończeniu czegoś, co mu nie było w stanie przejść przez przełyk. Choć to przecież było niedorzeczne; nikomu bowiem kubek niewypitej herbaty nie mógł sprawić przykrości — nikt nie patrzył im na dłonie i nikt nie oczekiwał, że na ustach odciśnie się zadowolenie. — Pozostawia na języku i na zębach taką parszywą sadzę, zauważyłeś? — spytał, teraz misterniej niż wcześniej przyjmując wygląd jego lustrzanego odbicia; czasem, w tych niepoważnych, błahych grymasach, kącik ich lewych ust unosił się i wydłużał w stronę policzka widoczniej, niż pozostały.
Nie tylko ta. Wszystkie. Ta stoi tu odkąd Coen trafił na kolejny odwyk, a może i jeszcze dłużej — nieco złośliwy, w głównej mierze rozbawiony uśmiech zaznaczył się na jego twarzy. Naturalnie herbata nie była przeterminowana — Terence zdążył wyrosnąć z podobnych wygłupów (och, ile ich było!) jakieś dwadzieścia lat temu. A jednak słysząc, że Lenny napiłby się tego konkretnego napoju, z zaskoczeniem wygrzebał jeden z takowych w najwyższej szafce — najwyraźniej jeden z właścicieli chatki, którą Terry przejął po nich na czas nieokreślony (to jest: kiedy wypuszczą już ich z ośrodków zamkniętych) entuzjastycznie podchodził do mdłego osadu, który herbata pozostawiała w ustach.
Zupełnie nie wiedział, kiedy z miękkiej, trywialnej rozmowy o odpychającym smaku sparzonych ziół, nadziali się na ostre, brutalne w skutkach imię ich brata. Dla Terry’ego raczej: osoby, którą niegdyś znał.
Ostatnio częściej. Wolałbym wcale — mruknął rozeźlony; nie na Leandra i jego przypadłość zadawania zuchwałych pytań i nagłego popadania w powagę. Był wściekły na Michaela — niezmiennie, od kilkunastu długich miesięcy. — A ty? Odzywał się do ciebie, skoro o to pytasz? — w głosie rozbrzmiało szczere przejęcie, takie nasączone obawą o najgorsze, czyli tę naiwność, którą karmili się nawzajem ich rodzice — że może Michael jest w tym wszystkim także pokrzywdzony; już od pewnego czasu nie utrzymywał z nimi z tego powodu kontaktu. Przygryzł dolną wargę, oparł się krańcem pleców o rant blatu i zamilkł na moment. — Wiedziałeś, że w Lorne Bay mieszka jego prawnik? Ten, który stracił przez niego wzrok — może on także nie miał talentu do subtelnego poruszania niektórych tematów.

okropny wstyd, ajm sori
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że wpatruje się w kubek z lekko zmarszczonym czołem. Zachowywał bezpieczny dystans od obiektu i choć jego mina mogła wydawać się Terry’emu zupełnie obca, współpracownicy Leandra mogliby ją rozpoznać bez trudu. Oglądał swoją herbatę właściwie tak samo jak, na przykład, zdjęcie rentgenowskie albo wyniki badań: za każdym razem czujnie, gotów wyłapać nawet drobną anomalię, ale bez tej fascynacji, która towarzyszyła mu na stażu i w początkach rezydentury. Teraz byłby gotów przysiąc - albo zeznać pod przysięgą, tak jak robił to ich brat przed kilkunastoma miesiącami - że Leander nigdy nie był na żadnym stażu. Że to wydarzyło się w innym życiu, przytrafiło się komuś innemu. Trudno było mu uwierzyć, że to o n był tym dzieciakiem, który wstrzymywał oddech za każdym razem, gdy patrzył na wyniki prześwietlenia i tyle rzeczy na oddziale potrafiło go zachwycić. Tamten chłopiec nie mógł się doczekać, aż zostanie lekarzem. A gdy tak się stało - tak przynajmniej sądził, bo nagle przyszedł moment, w którym wszyscy zaczęli traktować go, jakby był lekarzem i można było mu zaufać - Leandrowi został tylko bolesny ucisk w klatce piersiowej. Dławiący strach, choć sam nie wiedział, czego bał się bardziej: tej odpowiedzialności, która sprawiała, że jego koledzy łatwo, naiwnie zaczynali wierzyć, że mogą bawić się w boga? A może tego, że wreszcie przyjdzie moment, w którym ktoś go przejrzy i odkryją, że jest tylko głupim oszustem? (To wręcz śmieszne, ale nigdy nie bał się w tych momentach, w których naprawdę powinien, jak wtedy, gdy pojawiał się na oddziale, choć w skroniach pulsował ból, a ręce drżały, gdy zaciskał palce na szklance, w której rozpuszczała się aspiryna. Kupował sobie miłość rezydentów, gdy zabierał ich ze sobą na blok i pozwalał im operować, choć inni chirurdzy zrobiliby to osobiście. Robił też coś gorszego: pozwalał młodszym kolegom wierzyć, że jest bohaterem, gotowym im zaufać i dać szansę na naukę. A potem, gdy razem pochylali się nad stołem, Leander niby mimochodem robił krok do tyłu - jak gdyby chciał dać drugiemu chirurgowi więcej przestrzeni. Wcale nie jak ktoś, kto boi się, że wciąż można wyczuć od niego wczorajszą wódkę).
- Nie zauważyłem, bo nie piję herbaty - odparł, a może raczej: wycedził, bo nieświadomie zaciskał zęby. Nachylił się jeszcze bardziej, gotów kontynuować swoją obserwację, gdy Terence rzucił uwagę dotyczącą Coena.
A konkretnie: Coena, który trafił na odwyk, w dodatku kolejny.
No cóż.
Dla kogoś, kto dopiero niedawno zakończył własną terapię (przynajmniej tę ambulatoryjną, kilkumiesięczną, po tym, jak został wypuszczony z ośrodka), podobny komentarz mógł stanowić trigger. Wzbudzić dyskomfort, zakłopotanie, uruchomić lawinę nieprzyjemnych wspomnień z odwyku. Ale Leander, o czym brat z pewnością doskonale wiedział…
- Coen jest na odwyku? Fantastycznie!
… Leander kochał opowieści o innych ćpunach. Wyprostował się nagle i spojrzał prosto na brata, niemal oczekująco, jakby chciał mu powiedzieć, że nie może rzucić takiej nowiny i nie mówić niczego więcej. - Gdzie siedzi? Odtruwali go? - spytał tonem, jakim inni mężczyźni rozmawiali o technicznych danych samochodów. Słuchał o cudzych terapiach wręcz z plotkarskim zainteresowaniem i zawsze był ciekaw dodatkowych szczegółów. Na spotkaniach kolegów alkoholików, na jakie zaczął jeździć do Cairns, też zawsze się ożywiał, gdy ktoś zaczynał opowiadać o swoim odwyku (odpływał za to myślami, gdy opowieść koncentrowała się na przebytych traumach i powodach, dla których ktoś zaczął nadużywać alkoholu).
Skrzyżował nogi, siadając po turecku i uśmiechnął się gorzko, co mogło sugerować, że braterską odpowiedź rozumiał aż za dobrze. On też wolałby nie, ale chyba uczył się już akceptować, że to nigd nie jest wystarczający argument. Albo, jeśli na akceptację było wciąż za wcześnie, przynajmniej coraz rzadziej wściekał się z tego powodu. - Nie - odparł błyskawicznie, niemal miękko. Nie zamierzał się droczyć z Terrym; na pewno nie w temacie związanym z Michaelem. Wzruszył bezradnie ramionami i ostatecznie odwrócił się od swojego kubka z herbatą, widocznie postanawiając nią wzgardzić. - Nie sądzę, żeby chciał, a nawet gdyby, to raczej by mu się nie udało - a przynajmniej tak sobie wmawiał. - To… nie wiem, Terry, chyba myślałem, że w Lorne będzie łatwiej, wiesz? Bo Lorne zawsze było nasze, nigdy… nigdy nie było jego. Więc… powiedzmy, że mogę zrozumieć, czemu myślałem o nim w trakcie odwyku - gdy siedzisz zamknięty w ośrodku, trudno, by nie nasuwały się skojarzenia z tym bratem, którego skazano na więzienie. - … ale nie rozumiem, czemu myślę o nim teraz. Ale może to dlatego, że ty o nim myślisz, a ja jestem ofiarą telepatii - niemal wywrócił oczami, gdy to mówił. Ta więź, która łączyła go z Terrym, b y ł a szczególna, wiedział to od zawsze. Nigdy jednak nie wierzył, by była nadprzyrodzona. - Czemu o nim myślisz? Mógłbyś przestać? To wiele by mi ułatwiło - powiedział to w typowy dla siebie sposób: trochę żartobliwie, a trochę na tyle serio, że wręcz smutno.
Uniósł właśnie dłoń, jakby chciał odgarnąć włosy z czoła albo podrapać się po szyi, ale zamarł w połowie gestu. Zagapił się na brata w milczeniu - i to słynne podobieństwo, które sprawiało, że gapili się na nich wszyscy inni, nie miało z tym nic wspólnego - i trwało to kilka sekund. A potem Leander zaczął się śmiać. - Przepraszam - dodał szybko, doskonale wiedząc, że nie powinien, ale wtedy zaczął się śmiać jeszcze bardziej i jedyne, co mógł zrobić, to posłać bratu przepraszające spojrzenie. Nic nie mogę na to poradzić - starał się mu przekazać tym spojrzeniem. To było zbyt absurdalne, żeby nie było tak śmieszne. Oczywiście: było też okrutne, jakby los pokazał Terry’emu środkowy palec (czy los ma nieparzystą liczbę palców, by mógł niewerbalnie kazać komuś spierdalać?) po tych wszystkich staraniach, by oderwać ich rodzinę od piekła związanego z Michaelem. - Przepraszam - powtórzył po chwili, gdy udało mu się zaczerpnąć powietrza. - A poza tym: przykro mi, to chujowo, zwłaszcza po tym wszystkim, co zrobiłeś - nie mówił oczywiście o przeleceniu tego adwokata, bo o tym nie miał pojęcia. Jeszcze. Powoli, ze świstem wypuścił powietrze. - Powinniśmy coś z tym zrobić? Nie wiem, iść do niego i kupić mu ciasto? Oczywiście musielibyśmy się mu przedstawić, bo sam mógłby nas nie rozpoznać… - wyglądał, jakby w każdej chwili znów mógł zacząć się głupio śmiać. Wiedział, że to, co robił, było straszne, ale Leander musiał z tego żartować. Bo gdyby dał samemu sobie na to szlaban, to musiałby zaakceptować w pełni, jak okropne było to, co zrobił ich brat. A na to wciąż nie był chyba gotowy.

terence burkhart
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Improwizowany blat z surowego, niewyszlifowanego drewna rzadko przechowywał na sobie cudze kuchenne abstrakcje; nikt nie siekał na nim misternie rozdrabnianej naci pietruszki czy czosnkowego posmaku szczypiorku, nikt nie zalewał czerwieni pomidorów ziejącym parą wrzątkiem i nikt nie wprawiał powierzchni w drżenie, kiedy do miski wkładało się blender albo mikser. Częściej przesuwały się po nim niedostatecznie podgrzane dania (Terence nigdy nie miał cierpliwości nawet dla nich) przyniesione z chłodnej temperatury sklepu, albo ze skraju rezerwatu, w którym samochód ze stygnącą pizzą musiał zakręcić już i nie zatruwać Tingaree swoimi gryzącymi spalinami. Przede wszystkim służył jednak za podpórkę dla swobodnie przysuniętych do jego rantu bioder; tak jak teraz, w wyniesionej jeszcze z rodzinnego domu manierze wykorzystywania go za ekwiwalent krzesła. — Tak, nigdy nie piłeś, teraz jest twój pierwszy raz, prawiczku — zauważył zaczepnie, choć w sarkazmie tym skrywała się pewna niewiedza; bo może Leander rzeczywiście nigdy nie pił. Herbaty. Może był jedynym mężczyzną na świecie nigdy nie doświadczającym tego (nie)szczęścia, którego Terry nie rejestrował raczej w swojej leniwej ciekawości obserwowania nieco wyższego brata.
Wiem tylko tyle, że nagi biegał po centrum miasta — odrzekł z uporczywą próbą zachowania na twarzy powagi; a jednak koniuszki ust uniosły się na swoje wyżyny, odsłaniając śnieżnobiały uśmiech, choć rozmazany w ruchu kręcenia z dezaprobatą głową. Coen nie pozostawił mu wiele informacji, nie zostawił nawet wskazówek poruszania się po tym ekscentrycznym domku; jedynie to drewniane, surowe wnętrze pachnące lasem wsunął do burkhartowych rąk wraz z poleceniem: staraj się go nie spalić, niedługo wrócę.
A minęło już tyle miesięcy.
Terence nie do końca wiedział, na jak wiele może sobie pozwolić — tych żartów, docinek i pytań, przywoływania wspomnień, o których Leander może wolałby zapomnieć. Podejrzewał jednak, że ostatnie czego niemal identyczny z wyglądu (tylko dla osób postronnych!) brat by pragnął, to ostrożnego, zawsze zmartwionego i przemyślanego obchodzenia się z jego osobą; używania względem niego jakiegoś zmiękczonego filtra, czyniącego go niemal mniej ludzkim. — Lennie, ty chyba zawsze grzecznie wsuwałeś na siebie spodnie, kiedy wychodziłeś do ludzi, co? Mama byłaby zaniepokojona, gdyby tak nie było — spytał z — przynajmniej we własnym odczuciu — nieszkodliwym rozbawieniem, czyniącym przecież podstawę braterskich rozmów.
Aż w końcu ta swoboda została rozwiana, a może zagotowana do tego kulminacyjnego momentu, w którym rzadko w burkhartowej chatce można było słyszeć gwizd czajnika — Terry wiedział, że większość momentów, nawet tych najbardziej błahych i leniwych, rozgrzewała się niepostrzeżenie do wrzenia o treści: Michael.
W końcu ugościł w rysach twarzy tę długo przywoływaną powagę, teraz z kolei nie potrafiąc wyobrazić sobie, że w słyszanych słowach mogłaby towarzyszyć mu beztroska. Kilka razy pokiwał głową (ta najwidoczniej stanowiła trzeciego, bynajmniej nie biernego widza dzisiejszej dyskusji), próbując wpaść na coś, co można by powiedzieć osobie zamkniętej na odwyku wraz z widmem wyklętego przez świat brata, ale Leander postanowił ułatwić mu przebieg tych bitew rozgrywanych w głowie.
Myślę, że… na pewno jest tutaj lepiej niż w Sydney — odrzekł prawie jak jeden z tych niepoprawnych optymistów, w każdej bolączce doszukujący się plusów o treści: mogło być gorzej. A może przejął to od rodziców, może nie wiało to optymizmem, a ich toksycznym podejściem do życia. Matką mówiącą “doceń to, to masz; mi tego poskąpiono”. Westchnął przeciągle. — Znaczy nie wiem, może nie. Jak tak bardzo ci zależy, to mogę spróbować przestać. Ale to ty w tej rodzinie jesteś naukowcem, więc mógłbyś wynaleźć jakieś pigułki wspomagające taką okrojoną amnezję — stwierdził, brzmiąc i czując się znów jak jedenastolatek; choć może już wtedy pożegnał się z nierzeczywistymi mrzonkami.
Opowiadając mu Dante — wprost, a jednak nie do końca — nie spodziewał się ś m i e c h u. Tego typu śmiechu, który swoim gromkim wydźwiękiem, ciepłem i nieskrępowaniem zawsze infekował burkhartowe myśli, zarażając go podobnymi objawami. — Kurwa Lenny, trochę powagi — sarknął tylko w domyśle stanowczo i nieuprzejmie; w rzeczywistości głos jego już sam zabarwił się odcieniami rozbawienia, a on znów: po raz trzeci tego dnia, pokręcił głową. Zmuszony był otrzeć wierzchem wskazującego palca kontur oka, by strząsnąć nie tylko krople zbierającego się tam w formie łez śmiechu, ale tę feralną nieumiejętność zachowania powagi. — Jesteś o k r o p n y, Leander. Nie idź do niego z żadnym ciastem, z niczym, a na pewno nie z tym swoim idiotycznym humorem — nie wiedział, czy wizja spotkania się Dantego z jego bratem bardziej go bawiła, czy jednak nasączała żołądek chłodnym przerażeniem; cóż, raczej to drugie. Nawet jeśli mężczyzna o tym samym nazwisku całą sprawę przedstawił w tak karykaturalny, infantylny, z całą pewnością groteskowy sposób, znów wydobywający z ust Terry’ego uśmiech.
Teraz naprawdę potrzebuję twojej powagi, okej? Pełnego skupienia, inaczej wyleję na ciebie tę paskudną herbatę. Ja już go p o z n a ł e m, sam z a c z e p i ł mnie w sklepie. I nie wiedział, naturalnie, że to ja. A ja też mu tego nie wytłumaczyłem. Mimo że cały czas się widujemy. To znaczy… bardziej ja widuję jego — nagle wszystko w obecności Leandra zdawało się nieodpowiednie i absurdalne; w całkiem odmienny sposób, niż w rzeczywistości — bo przecież zazwyczaj było po prostu nieprzyzwoicie niepokojące, bez żadnych znamion śmiechu.
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
To mógłby być całkiem dobry moment, prawda? Skoro prawiczek kojarzył się głównie z jednym - i wcale nie było to picie herbaty… - Leander mógłby teraz drgnąć, jak gdyby brat wyrwał go właśnie z zamyślenia albo jak ktoś, kto właśnie sobie o czymś przypomniał.
Skoro rozmawiamy o prawiczkach - tak mógłby zacząć.
Tylko nie wiedział, jak skończyć. To zdanie. Tak po prostu poinformować brata, że jest zarażony HIV? A może lepiej byłoby użyć innej nazwy, takiej jak: wirus niedoboru odporności? Przy odrobinie szczęścia trochę by Terry’ego skonfundował, co wcale nie brzmiało jak złe rozwiązanie. Mógłby dzięki temu wiedzieć, że Leandrowi coś dolega, a równocześnie nie wpaść w panikę, wyobrażając sobie od razu tych wszystkich wychudzonych, ciężko chorych chłopców, którym zostało już niewiele życia.
Był jeszcze jeden problem: gdyby powiedział Terence’owi teraz, nie mógłby go w żaden sposób uspokoić. Bo co miałby mu powiedzieć oprócz jakiegoś głupiego no tak, złapałem to, ale nie musisz się tym przejmować? Leander zawsze uważał samego siebie za niezłego kłamcę (kwestią sporną pozostaje natomiast, czy to była jego wada, czy jednak zaleta…), ale przekonał się już, że nie jest w stanie okłamywac Terry’ego. Jak gdyby to był jakiś fizyczny defekt, na widok którego lekarze rozkładają bezradnie ręce: po prostu nie był do tego zdolny. Nie zdołałby więc wydusić z siebie zapewnienia, że nie ma powodów do zmartwień, wszystko jest pod kontrolą, a jego lekarz… No właśnie. Jedynym lekarzem, pod którego opieką znajdował się Leander Burkhart, był (nie licząc, rzecz jasna, psychiatry-konowała) sam Leander Burkhart. I sprawdzał się w tej roli dość chujowo, skoro do tej pory wciąż nie wdrożył leczenia. I choć to wyznanie mogło sugerować coś przeciwnego, Leander nie był wcale skończonym idiotą - co najwyżej nim bywał. Dobrze zdawał sobie więc sprawę z tego, że informowanie brata hej, mam hiv, ale się nie leczę, w ogóle nie zawracaj sobie tym głowy, Terry byłoby… idiotyczne, niewłaściwe, nie w porządku wobec brata. Ale także kłopotliwe dla samego Leandra, który nie czuł się obecnie na siłach, by tłumaczyć Terence’owi, dlaczego jest spierdoliną, która nie zaczęła jeszcze leczenia. Dlaczego naraża nie tylko własne zdrowie, ale przede wszystkim… nie, tu postawmy kropkę, nie zamierzał nawet myśleć o jakimkolwiek przede wszystkim. Nie stanowił zagrożenia, w pracy zawsze był ostrożny. Koniec.
(Warto dodać, że nie powiedział bliźniakowi także z tego najprostszego powodu: był zbyt wielkim tchórzem).
Dlatego teraz Leander uśmiecha się pod nosem. - Skoro chcesz kontynuować tę dziwaczną herbaciano-seksualną metaforę - zaczyna i marszczy trochę czoło, gapiąc się w kubek. - … to już chyba, z dwojga złego, wolę być prawiczkiem niż korzystać z tego, co zostawił mi kolega kilka miesięcy temu - podniósł głowę, by spojrzeć na brata, choć próbuje jeszcze ukrywać, że jest całkiem dumny z tego dowcipu. - Są już prawie zepsute, nie? A przynajmniej po terminie - dodał jeszcze. Naprawdę, bycie prawiczkiem chyba jeszcze nigdy nie wydawało mu się tak kuszące.
Bardzo chciał go zapewnić, że nigdy tego nie robił. Trochę ze względu na Terry’ego i ich matkę, a trochę - przez zwykłą pijacką dumę, która sprawiała, że sam Leander nie miał ochoty robić po alkoholu tego samego, co robił ich kolega. Jednak istniała tylko jedna szczera odpowiedź: - Nie wiem, Terry. Mało z tego pamiętam - przyznał miękko i uśmiechnął się do niego trochę smutno, a trochę przepraszająco. Mógł to kiedyś robić, a mógł zawsze wychodzić w spodniach. Niezależnie od tego, która wersja była prawdziwa, Leander prawdopodobnie nigdy się nie dowie. Jego okresy picia wydawały mu się teraz jakimiś dużymi dziurami, w których wszystko przepadało, a on pamiętał tylko jakieś urywki i nigdy nie miał pewności, czy to wydarzyło się naprawdę, czy było tylko jakimiś rojeniami po narkotykach. Świadomość, że zmarnowałeś sobie wielki kawałek życia, nie należała do najprzyjemniejszych, ale nic nie mógł z tym zrobić. Pozostało mu tylko powiedzenie prawdy: nie pamiętał, tak jak nie pamiętał masy innych rzeczy. Ogromna szkoda, że Michael nie wpadł do jednej z tych dziur - o ich bracie pamiętał, jak na złość, o wiele więcej niż sam by chciał.
Uśmiechnął się pod nosem, po cichu przekonany, że jego syn byłby zachwycony podobną wizją jak ta, którą roztaczał teraz (wujek) Terry. Chętnie także dołączyłby do tej zabawy i wymyślił tabletki na kolejne przypadłości, które tylko czekają na wynalezienie. Ale Terence i Leander nie mieli już po jedenaście lat, w dodatku jeden z nich po prostu kroił ludzi - praca zmęczonego życiem chirurga nie miała zbyt wiele wspólnego z nauką. - Wiesz, pewnie już są narkotyki, które tak działają - nie twierdził przecież, że zamierzał je od razu testować. Ale częściowa amnezja po tabletce? Mógł to sobie bez trudu wyobrazić.
O wiele łatwiej niż Terry’ego i samego siebie, którzy przychodzą z wizytą do Dantego. Zapomniał o tej głupiej herbacie, wykręcając się na kanapie od desperackich prób powstrzymania się od śmiechu. - Bez ciasta? A może chociaż, nie wiem, muffinki? Albo zapiekanka? Wiesz, właściciele przyczepy ciągle przynoszą mi jakieś jedzenie… nie, Terry, posłuchaj mnie… cywilizowani ludzie tak robią! - zapewnił, udając, że się na tym świetnie zna. - Moglibyśmy pójśc we dwóch, ty niósłbyś blaszkę, a ja kartkę z przepisem. Albo kartki, bo pewnie trzeba by go było zapisać wielkimi literami… I będziemy głośno mówić, skoro nie widzi, pewnie tego też będzie potrzebował - to nie tak, że był takim kompletnym ignorantem. Pracował przecież w szpitalu, w miarę regularnie widywał ludzi z różnymi niepełnosprawnościami i naprawdę zdawał sobie sprawę z tego, że gdy ktoś nie widzi, nie trzeba do niego mówić głośniej. Robił teraz to wszystko - te niegroźne żarty, które nie mogły pewnie wyjść poza tę chatkę, bo na zewnątrz wydawałyby się bardzo niepoprawne i obraźliwe - żeby rozśmieszyć brata, tak samo jak zawsze, odkąd byli dziećmi. Mały Leander bez trudu wchodził w rolę kogoś, kto musi poprawić humor i bratu, i rodzicom, jak gdyby sam jeden ponosił za to odpowiedzialność.
- Nie widział, że to ty? - poprawił to terence’owe nie wiedział, ale zacisnął szybko wargi, wciąż starając się utrzymać wyraz powagi na twarzy. Może nawet przesadny, bo usiłował teraz wyglądać stosownie do, dajmy na to, czuwania przy łożu śmiertelnie chorego.
I choć w każdej innej sytuacji bardzo doceniłby żart o widywaniu się z Dantem, tym razem nawet nie drgnął. Nieświadomie zamarł i wpatrywał się w brata z lekkim zaskoczeniem, ale też oczekiwaniem, jak gdyby liczył na dalszy ciąg tej historii. Na coś, co rozwieje jego wątpliwości. - Kurwa - powiedział wreszcie. - Kurwa, Terence, powiedz, że z nim nie sypiasz.

terence burkhart nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, mieli rację ci, którzy mówili, ze z rodziną dobrze tylko na zdjęciach, ech.... poprawię się!!!! <3
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
ODPOWIEDZ