architekt — freelance
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
status update: znów na starych śmieciach
Wszyscy zainteresowani wiedzieli, że Kiara nie miała zamiaru przejmować sklepu po śmierci rodziców, tylko go sprzedać, jak i wszystko inne, a potem wrócić do Sydney, gdzie miała ułożone życie po swojemu — zgodnie ze swoimi marzeniami, nie Duncana i Georgii. Nie widziała w tym nic złego. Zawiodła ich, to bolało, a i owszem, ale nie poddałaby się ich życzeniom, gdyby ponownie miała taki wybór. Byłoby to równoznaczne ze skazaniem samej siebie na egzystencję, w której nie mogłaby być nigdy w pełni szczęśliwa, bo to było prawdziwe życie, a nie komedia romantyczna na Netflixie, w której laska z wielkiego miasta wraca w rodzinne strony i odkrywa uroki tutejszego życia w asyście mężczyzny ze swojej przeszłości albo przystojnego przyjezdnego, który uczynił Lorne Bay swoim domem.
Nie była jednak zła. O dziwo. Właściwie to trochę jej ulżyło. Nie tylko dlatego, że nie był to już jej problem i miała jedną rzecz z głowy na swojej długiej liście porządków po państwie Yarborough. Wbrew pozorom, miała skrupuły i pewne opory przed opchnięciem tego sklepu pierwszej osobie, jaka by się nawinęła. W końcu było to całe życie jej rodziców. Nawet jeśli ona nie chciała w nim uczestniczyć to pozostawało ich dorobkiem. Chęć zamknięcia tego wszystkiego i powrotu do Sydney zapewne by ostatecznie wygrała, ale żal by pozostał. A teraz był to problem Lowella, którego najwyraźniej uznali za właściwszą osobę by przejął ich dziedzictwo i uczynił z nim to, co uważał za stosowne. On wlewał pot, krew i pewnie łzy też w to miejsce. I choć mogłaby się kłócić z tym stwierdzeniem, gdyby tylko chciała, bo argumenty same przychodziły jej do głowy, należał mu się ten sklep bardziej niż jej.
Nie odezwała się więcej słowem do Adelsteina, gdy podpisywali różnorakie papiery. Miała zamiar opuścić kancelarię bez słowa pożegnania, ale usłyszała jego głos. Posłuchała go i przystanęła, a potem powoli odwróciła się w jego stronę z niewypowiedzianym pytaniem w spojrzeniu. Było ono dość oczywiste. Prychnęła cicho na jego słowa.
Wiem o tym — powiedziała mu całkiem spokojnym głosem, zważywszy na to z kim rozmawiała i ilość emocji, jaka się w niej kotłowała. — Miałeś naprawdę idiotyczną minę — wyjaśniła zaraz skąd miała taką pewność, oczywiście po swojemu — czyli niemiło wobec niego. Pewne rzeczy się nie zmieniały, a teraz już nie było przy nich prawnika, przed którym nie chciała wyjść na niedojrzałą dziewuszkę, która chowa urazę wobec mężczyzny, który przez lata pracował z jej rodzicami. — Nie jesteś na tyle dobrym aktorem, żebym podejrzewała, że tylko udawałeś — dokończyła jeszcze. Nawet nie próbowała mu zaprezentować rzeczonej miny, pewna, że takiego poziomu bezmyślnego szoku nie będzie w stanie powtórzyć.
Zachowasz go? Otworzysz znowu i staniesz za ladą? — zapytała, skoro już rozmawiali. Była ciekawa jego planów, nie dało się tego ukryć. Dlaczego? Sama nie była pewna.

lowell adelstein
właściciel sklepu — farmcraft lorne
27 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
when I'm around slow dancing in the dark, don't follow me, you'll end up in my arms
Gdyby chciał pozostać ze sobą szczery, musiałby przyznać, że mu ulżyło.
Nie w momencie odczytywania testamentu, czy informacji, że jego kilkudniowe bezrobocie szczęśliwie dobiegło końca. Wręcz przeciwnie. Poczuł chwilową ulgę, gdy Kiara wywaliła go wtedy za drzwi. Nagle znalazł przestrzeń na realizowanie marzeń, które upychał na dno podświadomości, starając się, by nie docierało do nich zbyt wiele światła.
A teraz wiedział o spadku, o sklepie i powrocie do codzienności, którą poznawał przez ostatnie lata. Nie uwierało go to, ale nie do końca mogło, skoro jeszcze nie zdążyło ułożyć się to w jego głowie. Kiedy ochłonie, prawdopodobnie zdoła je nazwać, ale chwilowo żadne słowa nie układały się na jego języku, gdy nieprzytomnie zerkał na mężczyznę, który jeszcze coś do nich mówił. Możliwe, że poczuje napływ wdzięczności, ale nie mógł wykluczać też docierającej do niego powoli frustracji, gdy przypomni sobie o straconej okazji.
Prawie się uśmiechnął na jego słowa. Może odrobinę nerwowo, ale lekko drgnęły mu usta, gdy wkurzona Kiara na niego prychnęła. Nawiedziła go też lekka ulga, którą skojarzył z jej wrogością — umiarkowaną, a nie taką, jaką mógłby otrzymać w wyniku decyzji jej rodziców. Nie zabiegał o dobre relacje, ale świadomość, że złamali jej serce, prawdopodobnie odrobinę by mu ciążyła, bo — wbrew obiegowej (Kiary) opinii — Lowell nie był złym typem. Nie życzył jej, by wpadła pod pierwsze auto, jakie tylko ją minie. By zniknęła z miasteczka — po prostu.
— Ty pewnie wiesz, jaką należy mieć w momencie, w którym ktoś cię tak zaskakuje — wytknął. W końcu Kiara była wszystkowiedząca. Znała życie lepiej od ograniczonego Lowella, który już dawno spisał siebie na straty, pozostając w miasteczku. I chociaż jego słowy pomieściłyby sporo jadu, wcale go nie wcisnął. Po prostu wytknął jej to nieco złośliwie, ale stosunkowo niegroźnie. — To dobrze, bo nie chciałbym, żebyś myślała, że wiedziałem o tym, gdy wyrzucałaś mnie z niego na zbity pysk — przyznał. Nie stawiałoby go to w najlepszym świetle — i chociaż było mu obojętne to, w jakim ona go widziała, to miał jeszcze jakieś skrupuły i chęć zachowania resztek szacunku do samego siebie.
— Nie wiem — przyznał szczerze. Była to tak świeża sprawa, że nie mógł tego wiedzieć. A jednak wystarczyło, że wypowiedział te słowa, by zrozumiał, że już podświadomie przewidywał, co takiego się stanie. — Chyba. Dużo tam rzeczy twoich rodziców, gdybyś coś chciała — przyznał. Nie miał pojęcia, czy potrzebowała czegokolwiek z tego sklepu, ale mogłaby, gdyby wyraziła taką chęć. Zabrzmiało to na tyle głupio, że poczuł dość mocną potrzebę ucieczki, ale pohamował ją. Z trudem.

architekt — freelance
25 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
status update: znów na starych śmieciach
Choć standardowym dla niej zachowaniem w styczności z Lowellem była nienawiść i próba dopieczenia mu tak jak tylko potrafiła, tym razem wyglądało to zgoła inaczej. Nie miała pojęcia czy powodem były okoliczności, w jakich się znajdowali, czy jednak chodziło tylko i wyłącznie o to, co usłyszeli. I choć wiedziała, że udałoby się jej znaleźć w swojej głowie uzasadnienie dla zezłoszczenia się na niego i obwinienia go o to, że Duncan i Georgia przepisali mu sklep, tak jak wielokrotnie zrzucała na niego winę za wiele nieszczęść na jej drodze, nic jej nie przekonywało. Bo, o ile nie uknuł tego przebiegłego planu wiele lat temu, nie było opcji by wiedział, że tak się wypadki rozwiną. A nie uważała go za na tyle inteligentnego ani chytrego by mógł wpaść na coś tak skomplikowanego. Saltburn dopiero co wyszło.
Nie taką, jak miałeś — podpowiedziała mu usłużnie i uśmiechnęła się tak nieszczerze jak tylko potrafiła. Może i nie miała mu za złe, że rodzice przekazali mu sklep, ale nie oznaczało to, że zacznie dla niego nagle być miła. To byłby dopiero szok, po którym jego mina niechybnie byłaby jeszcze bardziej idiotyczna niż wcześniej. Wyszli we dwoje z kancelarii, gdzie Kiara przystanęła i zmrużyła oczy, przyzwyczajając się do słońca. Zaśmiała się głucho na jego słowa i skrzyżowała ręce na piersiach. — Co by to zmieniło? — zapytała, przekrzywiając lekko głowę, tak, że włosy opadły jej na bok. Była szczerze ciekawa co mu chodziło po głowie jak jej to mówił. Jej to było naprawdę obojętne, chociaż była pewna, że nie miał pojęcia o tym nic wcześniej. Nie tylko dzięki jego minie godnej kogoś, kto miał jeszcze mniej punktów IQ niż on. Nie wierzyła by był w stanie coś takiego przed nią ukryć podczas tamtego pierwszego spotkania i pozwolić jej zrobić to, co robiła później z tym sklepem, gdyby już wtedy wiedział, że należał do niego.
Nie zdziwiła jej jego odpowiedź. Przyjęła ją milczeniem. Dopiero co zamknęli za sobą drzwi do gabinetu prawnika, w którym przesądzono o ich losie, zgodnie z życzeniami państwa Yarborough.
Wątpię by było to coś, bez czego nie mogę się obejść — przyznała szczerze, nieco zaskoczona jego słowami. To było… miłe. Bleh. Wzdrygnęła się na tę myśl. Ale za to inna przyszła jej do głowy. — Skoro już tu stoimy to… — zaczęła i wydęła na chwilę usta, zastanawiając się czy powinna to robić. — Wiesz kogo jeszcze powinnam zaprosić na pogrzeb? Wywiesiłam kartkę na drzwiach sklepu dla klientów — zapytała w końcu, spuszczając wzrok na czubki swoich butów. On z pewnością znał więcej ich znajomych niż ona.

lowell adelstein
właściciel sklepu — farmcraft lorne
27 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
when I'm around slow dancing in the dark, don't follow me, you'll end up in my arms
Lowell nie był krystalicznie czysty w tej relacji, bo nawet jeśli atakował najczęściej tylko w reakcji na jej zaczepkę, to i tak nie pozostawał jej dłużny, szukając sposobu na uderzenie w najczulsze punkty. Teraz jednak wolał, żeby tego nie robiła, bo nagle — w obliczu ostatnich wiadomości — kopanie jej wydawałoby się bardzo nie na miejscu. Dlatego przyjął z ulgą fakt, że było to może i złośliwe, ale nie w sposób maksymalny, wiedział przecież, na co ją zwykle stać. Nawet mu usta lekko drgnęły na jej kolejne słowa, ale zaraz jednak spoważniał, wychodząc z założenia, że było to zupełnie nienaturalne przekroczenie granicy.
W pierwszej kolejności wzruszył lekko ramionami, nie znając odpowiedzi na zadane pytanie. Sam nie wiedział, czy kryło się za tym coś więcej, niż ewentualne zniesmaczenie i rozczarowanie samym sobą. Bo jednak łatwiej było mu wierzyć w to, że był spoko gościem tak długo, jak wystawiająca jego cierpliwość na próbę Kiara, nie kręciła się w pobliżu. — Niby nic — przyznał wiec wreszcie, odpuszczając temat, by nie brnąć w te niezręczności dalej. Dotychczas sądził, że znoszenie Kiary było trudne samo w sobie, ale w tym momencie przekonywał się, że większym wyzwaniem było zachowywanie się naturalnie, gdy czuł coś na kształt wyrzutów sumienia w stosunku do niej. Tylko dlatego, że dostał od jej rodziców coś, co powinna ona. Miał nadzieję, że to przekonanie szybko go opuści, było cholernie niewygodne.
Spodziewał się podobnej reakcji. Właściwie to zaskoczony byłby dopiero, gdyby zaoferowała się, że wpadnie. To, że chwilowo nie skakali sobie do gardeł, nie znaczyło wcale, że podobny stan rzeczy się jakkolwiek utrzyma. Prawdopodobnie już przy kolejnej rozmowie wrócą na normalne tory, w których nie ma zupełnie miejsca na uprzejmości.
— Wszystkich właścicieli okolicznych biznesów — odpowiedział krótko, bez najmniejszego zawahania. Często odwiedzali się wzajemnie i plotkowali przed drzwiami, więc jeśli któryś z nich nie zauważył kartki, to warto było zahaczyć o sklepik, żeby go poinformować. — I panią Humphrey z mężem. Ona prowadziła kwiaciarnię tam, gdzie teraz jest sklepik ze świecami, twoja mama utrzymywała z nią kontakt nawet po zamknięciu i chyba często urządzali sobie grille z nimi — wyjaśnił jeszcze. I chociaż zastanowił się, czy przypadkiem o kimś nie zapomniał, to wydawało mu się, że nie — że wspomniał o najważniejszych osobach, które powinny pojawić się na pogrzebie. Sam jeszcze nie wiedział, kiedy jest dokładnie, ale zerknie na kartkę, skoro powiesiła na (JEGO!) sklepie.

ODPOWIEDZ