ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Nie był nadal do końca pewien, czy mógł w ten sposób nazywać to co się z nim działo w ostatnim czasie, ale musiał przyznać, że od kiedy Desiree w końcu wyszła ze szpitala i mogła zupełnie normalnie przebywać we własnym domu, poczuł ogromną ulgę. Nie był jednak naiwnym szaleńcem, by wierzyć że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nagle i magicznie wszystko wróci do normy czy zacznie być tak jakby tak właściwie nigdy nic się nie stało. Postanowił więc nie generować dziewczynie dodatkowych problemów i zachowywać się jak na odpowiedzialnego starszego brata przystało. Przestał doszukiwać się we Flannie wszystkiego co najgorsze (w sumie nawet nie miał przecież do tego podstaw, ale przecież był starszym bratem i w jego uniwersum wszystko było możliwe), wycofał się delikatnie do drugiego rzędu co by nie wyjść na narzucającego się creepa (a czuł, że wcale za dużo mu nie brakuje), choć nadal chętnie korzystał z zaproszenia, by potowarzyszyć Desi w... dziś chyba akurat nic nie robieniu.
Och, Dillon Riseborough umiał nic nie robić tak jak nikt inny.
Szczególnie kiedy po całych tygodniach zawieszenia dopiero wracał do roboty, a biorąc pod uwagę jego ostatni stan zakochania zauroczenia posiadania w swoim życiu Mii Ginsberg (psssst, przecież się nie przyzna), to on najchętniej by właśnie nie robił nic jakieś dwadzieścia cztery godziny na dobę. Oby w doborowym towarzystwie. Dziś jednak jego dziewczyna (owszem, coraz śmielej składał pewne deklaracje) była w pracy, Flann również postanowił powoli wracać do całego tego swojego malowania, więc jak przystało na dwóch porzuconych specjalistów, którym przyszło - zgadnijmy co? - nic nie robić, Dillon wylądował w towarzystwie Desi. Choć tak właściwie pewnie powinien jeszcze doliczyć w jakiś wysoce skomplikowany sposób cały sztab ich nowej ochrony, bo choć uważał to za najlepszy pomysł, którym do tej pory błysnął Rohrbach, przebywanie w domu który stawał się jakąś super szczelną twierdzą najwyraźniej było trochę... hm, krępujące?
- I jak się czujesz z tym wszystkim? - mógł bowiem żartować z ich nowej - nienowej willi wielkiego brata, ale przecież nadal był troskliwym starszym bratem i pewne rzeczy wolał od swojej siostry usłyszeć wprost. Został uznany przez smutnych panów w czerni (dobra, realnie nie wyglądali wcale tak dramatycznie jak w filmach) za bezpiecznego - najwyraźniej pierwszy raz w historii, powinien sobie to gdzieś zanotować dla potomności - i właśnie studiował małą fiszkę, krótki i zwięzły zbiór informacji o tym co mu wolno, a czego tak właściwie to niekoniecznie. Namiętnie się póki co w to nie wczytywał, zresztą nigdy specjalnym fanem literatury wszelakiej nie bywał - jak mawiali zdolny, ale leniwy - więc szybko poskładał to na kilka razy i wcisnął w tylną kieszeń swoich spodni. Spojrzał na swoją siostrę. Znał ją na tyle, by tyle mu wystarczyło, by wiedzieć że ta nowa Desi ma przed sobą jeszcze daleką drogę do starej Desi, ale było jednak w niej coś... jakby jakieś światełko w tunelu? Nie był też aż takim ignorantem, wiedział jak dużo dobrego zrobił sam powrót do domu, to, że w końcu miała Flanna zawsze obok i że mogła wracać do normalności.
- Dobrze ci tu, hm? - najwyraźniej jednak pewne rzeczy wolał usłyszeć od swojej siostry bezpośrednio.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
To był chyba pierwszy raz w jej życiu, gdy dosłownie nie robiła niczego. Owszem, nie była to pierwsza przerwa w pracy, bo po stracie syna siedziała miesiącami w domu, ale wówczas Gordon (wciąż to nazwisko paliło ją żywym ogniem na języku, a i same myśli o nim zdawały się być nienawistne) wymagał od niej, by przynajmniej dom pozostawał w nienagannym stanie. Można było z całą świadomością rzec, że tego typu leniuchowanie jak teraz było więc dla niej nowinką tak wielkiej wagi, że nie wiedziała zupełnie jak ma do tego podchodzić.
Radziła sobie całkiem świetnie do momentu, gdy jeszcze Flann przebywał z nią w tej okazałej rezydencji, ale gdy została w niej sama i to na dodatek w towarzystwie swoich prywatnych ochroniarzy, poczuła tak wielką tęsknotę za szpitalem, że logiczne było ściągnięcie tu swojego brata. Tego samego, którego wreszcie wezwali z zawieszenia (braki kadrowe robiły swoje) i który nareszcie wydawał się bardziej sobą niż kiedykolwiek.
Oczywiście, że Desiree jak przystało na kobietę obdarzoną sporą intuicją upatrywała w tym jakąś kobietę i wezwała go poniekąd na spytki licząc się z tym, że i tak będą musieli przebrnąć przez pytania, które dotyczyły jej bezpośrednio. Jak te, które zadał teraz i na które zamierzała odpowiedzieć, gdy wreszcie usiadła z nim na tarasie trzymając w dużej szklance sporą porcję lemoniady.
Znowu zanosiło się na burzę, a Flann jeszcze nie wracał z Cairns. W takich dniach jeszcze bardziej potrzebowała towarzystwa, a Dillon był nadal jedną z najbardziej ukochanych przez nią osób na całej planecie.
- Jak się czuję z tym wszystkim?- powtórzyła i skrzywiła się lekko, bo to była cała Desiree. Nie chciała nikogo urazić, a już zwłaszcza ponurych panów w czerni, których ciągle karmiła kanapkami, a jednocześnie trudno było jej znieść rezygnację z prywatności i niezależności. - Robię to tylko dlatego, bo on musi pracować- westchnęła. - Inaczej nie ruszyłby się z domu, a już czułabym się coraz bardziej winna, że to przeze mnie- wytłumaczyła z prostotą, a potem zapatrzyła się w horyzont, gdzieś tam na dole lśniła wielka woda i liczyła na to, że kiedyś po prostu zaczną spacerować po tej plaży. Coraz częściej wyobrażała sobie ich za kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt lat, bo skoro przetrwali taką zawieruchę, jasnym było, że dadzą radę sobie ze wszystkim. Teraz wypadałoby więc napisać jedno z tych szczęśliwych zakończeń, choć akurat Desi nie była zbytnią romantyczką.
Musiała jednak się uśmiechnąć, gdy zaczepił ją stwierdzeniem, że jest jej dobrze. Do tego stanu dzieliły ją jeszcze lata świetlne, ale ufała, że nareszcie się to zmieni.
- Dobrze mi z nim- wyjaśniła. - Wiesz, mogłabym mieszkać gdziekolwiek, byle Flann był obok. Rozumiemy się- i wreszcie spojrzała na niego uważnie, bo przecież musiał teraz pomyśleć i o swojej kobiecie. Znała się na tym i nie bez powodu była z nim taka szczera, choć wiedziała, że nie przepada za malarzem.
- To kim jest ta szczęściara?- zagadnęła więc zupełnie bezczelnie nie spuszczając z niego wzroku. Mogło mu się wydawać, że uniknie tego pytania, ale musiałby nie znać swojej siostry i jej dociekliwości, która wynikała (a jakże!) z czystej troski.
Jedyne czego się obawiała to fakt, że wyskoczy nagle z Julią, ale i to by wreszcie zniosła, gdyby musiała.
Chyba.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Jego życie niczym za dotknięciem jakieś pieprzonej, czarodziejskiej różdżki wracało na właściwe sobie tory chyba już na każdym aspekcie. Mógł wrócić do pracy, zarówno do szpitala, jak i do karetki. Ba, był tam szalenie mile widzianym gościem. Chciał wierzyć, że wynika to z realnej sympatii, albo przynajmniej przekonania towarzystwa o błędzie, jakiego się dopuścili w ogóle go zawieszając. Po prawdzie jednak był świadom tego, że chodzi co najwyżej o kadrowe braki i najwyraźniej lepszy lekarz, który niebezpiecznie flirtuje z prawem wykonywania zawodu, niż żaden. Nie przejmował się tym. Flirtować bowiem, flirtował, ale namiętnie i bez opamiętania ze swoją dziewczyną - jak w końcu coraz śmielej tytułował Mię, nie bez powodu w końcu, skoro ona wpadła do jego życia wręcz szturmem (powinien pewnie zażartować, że spadła jak gwiazdka z nieba, ale wtedy Mia ona odpowiedziałaby coś o tym, że spadła to im co najwyżej Mindy, był tego bardziej niż pewien) i tak już została, rozgaszczając się coraz śmielej na własnych zasadach. Które jemu pasowały jak mało co.
Czy bujał właśnie w obłokach? Owszem. I dopiero kojący głos jego siostry sprowadził go na ziemię.
Wiem, że pewnie nie powinienem cię w ten sposób sprowadzać na ziemię - z drugiej jednak strony obiecał jej, że wszyscy mogą wokół niej skakać, tiutać i spijać sobie z dzióbków, a on będzie zawsze szczery, choćby przekazywane informacje nie miały być szczególnie szczęśliwe. - Ale ani przy Flannie, ani przy mnie, nie byłabyś tak bezpieczna jak przy tych… panach - łypnął okiem na jednego, który właśnie przechodził gdzieś wgłąb domu - właśnie chyba zaczynał rozumieć jak Desi w ogóle mogła się do tego przyzwyczaić - wyciągnął rękę w jej stronę i ujął jej dłoń w swoją, ściskając mocno, w ten jeden jedyny, wypracowany od dzieciaka sposób, w który zamawiał sobie na chwilę jej uwagę. - I wiem, że nie chcesz tego słyszeć po raz pierdyliasty, ale teraz jak nigdy porzebujesz t e g o bezpieczeństwa - bo nie zamierzał w końcu kwestionować poczucia bezpieczeństwa jakie zapewniał jej zapewne związek z Flannem. - A to i tak rozwiązanie na trochę. Zresztą… - puścił jej dłoń, co oznaczało, że zapewne za chwilę ich rozmowa zboczy na nieco bardziej swobodny tor. - Powinnaś zaprosić tu tą swoją Connie i jak w jakimś Seksie w Wielkim Mieście powinnyście sobie tych chłopaków poobczajać, któryś może zasługuje na dziesiątkę? - zaśmiał się i jakoś tak prewencyjnie nawet od razu uchylił, bo spodziewał się że w jego stronę za chwilę poleci poduszka lub inny, drobny element wystroju tego tarasu. Skoro jednak nic takiego się nie stało, wyprostował się dumnie i wyszczerzył rozbrajająco, licząc że tym swoim durnym komentarzem na moment i na jej ślicznej buźce zawita uśmiech.
Miał się już nawet zaśmiać, że zresztą, co to w ogóle za dyrdymały o tym, że ten jej cały fagas (znowu dostałby po łbie) m u s i pracować, na Boga, z jego zapleczem finansowy to on sobie może co najwyżej pracować bo c h c e, jakoś tak zupełnie hobbystycznie. Albo w ramach wolontariatu czy coś. Świat był jednak niesprawiedliwym miejscem.
Wiedziałem, że poprawisz mnie w ten sposób - uśmiechnął się lekko. Owszem, świat mógł być cholernie niesprawiedliwy, ale dopóki ta sprawiedliwość wychodziła na dobre człowiekowi, który uszczęśliwiał jego siostrę, i dawał jej tak potrzebny jej teraz spokój, nie zamierzał wybrzydzać. - Czy mam się niepokoić tym gdziekolwiek? - cóż, nie był może jednym z tych zawieszonych na swojej siostrze braci, albo nie wymagał by działało to w ten sposób w drugą stronę, ale kiedy już wszystko zaczęło się tak pięknie układać, chyba trochę by odchorował gdyby miało się okazać za trochę, że ona podąży gdzieś w świat za swoim ukochanym. A przecież nie mógł jej tego zabronić.
I zupełnie nagle, aż zakrztusił się własną śliną, kiedy zapytała go o szczęściarę. W pierwszym odruchu już miał wypalić przygotowaną dla Mii laurkę, którą już od dłuższego czasu trzymał na końcu języka, a którą nie miał się z kim póki co podzielić, ale nagle go otrzeźwiło.
Hej, skąd wiesz? - ich relacja w końcu może nie była żadną tajemnicą, ale też nie robili jakiegoś wielkiego ogłaszania się ze sobą światu.
Ależ dała mu właśnie zagwozdkę.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Z Dillonem było łatwiej i nie musiała szukać nawet jakiegoś skomplikowanego powodu, by odkryć dlaczego. Wynikało to głównie z faktu, że zdołali już raz bosą stopą przejść przez piekło swoich pijących rodziców, więc oboje dobrze zakosztowali smaku przerażenia, terroru i niemocy. Nie musiała więc mu tłumaczyć teraz jak bardzo łatwo i rykoszetem powróciły do niej te same emocje i wyżerały ją kawałek po kawałeczku. Starała się utrzymać mimo wszystko na powierzchni i to był czasami jedyny sukces jej dnia. Kiedyś na terapii po stracie dziecka zachęcali ich do świętowania takich małych sukcesów, więc i te swoje zapisywała skrzętnie w notatniku. Nadal była przecież zorganizowaną panią doktor, która obecnie nawet na zakupy nie ruszała się bez ochroniarzy.
Stan ten miał trwać do momentu ujrzenia Gordona za kratkami i choć Desiree rozumiała to doskonale, jej emocje buzowały jak szalone, bo nie przywykła do takiego rodzaju atencji. Niezależnie od tego jak bardzo wiedziała, że jest to niezbędne, by mogła poczuć się bezpiecznie, nadal czuła się jak w kiepskim filmie sensacyjnym, w którym musiała odgrywać swoją rolę bez żadnego zająknięcia. Wychodziło jej to zaś zdecydowanie nijak i mało brakowało, a zaczęłaby szukać dublerki.
Na razie jednak westchnęła i wywróciła oczy do sufitu.
- Tak, bo broń palna zapewnia największe bezpieczeństwo. Właśnie dlatego w Ameryce jest tyle wypadków, razem z dziećmi- prychnęła i jak ją znał (a znał doskonale) to wiedział, że ma do czynienia z niereformowalną pacyfistką. Cieszyła się, że Flann nigdy nie miał w sobie ani krzty tego pierwiastka samczej energii, która nakazywała mu walczyć z otoczeniem. Dzięki temu czuła się bezpieczna, co było nowością w kontaktach partnerskich.
Uspokoiła się dopiero, gdy brat starym zwyczajem porwał jej dłoń. Kiedyś to właśnie tę podawała mu składając przysięgę krwi i pasjonując się potem pierwszymi szwami, które wykonywali. Do dziś została jej blizna, którą nosiła z dumą, bo przecież nigdy nie zdradziłaby go przed rodzicami. Oboje mieli swoje sekrety, które powtarzali sobie ściszonym głosem, gdy już gasły światła i teraz po części tak się czuła, gdy tak siedziała z nim, a on droczył się z nią.
Zaśmiała się.
- Nie będę zachowywać się jak jedna z tych bogatych idiotek. Nie jestem taka, to wszystko jest… - westchnęła szukając słowa, choć i tak kres swojej wypowiedzi miała osiągnąć, gdy dostrzegła wyraz twarzy Dillona.
Umiała z niego czytać jak z otwartej księgi, więc zaśmiała się cicho.
- Widzisz, on ma pieniądze. Kiedyś, jeszcze na początku naszego związku nie byłam świadoma ile i jak to wpływa na to jak został wychowany i jaki jest. To cudowny człowiek, utalentowany malarz, ale czasami nie ogarnia nawet rachunków- wytłumaczyła z rozbawieniem, a jednocześnie z pewnego rodzaju czułością, która pojawiała się zawsze, gdy wspominała o swoim chłopaku.
Z tego też powodu faktycznie była gotowa pójść za nim jak w ogień, choć w tym konkretnym przypadku chodziło bardziej o samą Desiree i o fakt, że swoją przyszłość upatrywała gdzieś, gdzie nie byłaby już dziewczyną od napaści.
Nie umiała jeszcze (a może nigdy) złamać serca Dillona, zwłaszcza że tak dobrze mu ostatnio szło wszystko, więc pokręciła spokojnie głową. Żadne zmartwienia, nawet tak prozaiczne jak jego przeprowadzka nie powinny go teraz dotykać.
- Daj spokój. Jestem tutaj, a Flann mówi, że malować z każdego miejsca na ziemi- uściśliła i wyciągnęła ręce, by go uścisnąć. Może i był jej starszym bratem, ale czasami zdecydowanie czuła się jak jego opiekunka, więc gdy wreszcie zapytał, skąd wie, wybuchła głośnym śmiechem.
- Myślisz, że tego po tobie nie widać? Już nie chodzisz jak gradowa chmura, trochę zacząłeś się uśmiechać i nawet golić, więc ewidentnie jest na rzeczy jakaś kobieta. Podejrzewam, że piękna i skomplikowana, bo to twój ulubiony typ- strzeliła, ale nie zamierzała zdradzać swoich źródeł, które owszem, doniosły jej, że jej brat kogoś ma i to dlatego wydaje się taki radosny ostatnio.
- To co to za dziewczyna?- ponagliła go, była przecież rekonwalescentką i należały się jej chyba jakieś soczyste plotki, prawda?
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Kiedyś, dawno dawno temu, kiedy jeszcze był naiwnym całkiem dzieciakiem z głową ponabijaną wszelkimi banałami tak, że był w stanie kupować je bez jakiegokolwiek zająknięcia, wierzył że dla swojej siostry powinien być jak ten rycerz na białym koniu, co to obroni ją przed całym złem tego świata. Że dzięki niemu, ona jak ta nieskalana niczym białogłowa przejdzie nieskalaną niczym stópką po wszelkich niedogodnościach i wszystko będzie łatwe, proste a potem skończy się szczęśliwym zakończeniem. Wcale długo nie musiał czekać, aby myśli te zweryfikowała rzeczywistość, więc jedyne co mu zostało to staranie się jak może. A cała rzecz polegała na tym, że ta moc przejawiała się w sposób tak różnoraki, że czasami zastanawiał się, jak to wszystko jest, że Desiree tak po prawdzie nie ma go jeszcze dosyć. Liczył, że chodzi o realną sympatię, może jakąś siostrzano-braterską miłość, a nie poczucie obowiązku, choć od biedy pewnie na powierzchni utrzymywałoby go i to.
- Desi - westchnął zrezygnowany. Czasem ich światopogląd był tak różny, że chwilę zajmowało mu pojęcie w jaki sposób działają jej zwoje nerwowe, że finalnie zaprowadzają ją w miejsce tak inne, od tego co zakładał sam Dillon. - Nie chodzi mi o broń. A już na pewno nie wyłącznie o nią. Des, to są specjaliści. Oni się znają na wszystkim. Obserwują. Wiedzą czego szukać i gdzie. Nawet te wszystkie - przeciągnął palcem, z pamięci, po miejscach na których na zewnątrz na pewno były kamery. - systemy, to przecież też nie jest do ogarnięcia ot tak, dla człowieka z ulicy. Broń bronią, uwierz mi, że bywa przydatna do czegoś bardziej pożytecznego niż masakra w szkole w Arkansas - zawsze można było odstrzelić łeb Gordonowi temu żywemu karaluchowi, ale nie zamierzał tego teraz wyciągać. - Nie, żeby coś, ale oni po prostu wyglądają jak żywe czołgi. Nie, żebym ja był jakąś drobnicą, ale no siostra... - nie zamierzał też wyciągać argumentu tego, że ten cały jej Flann jest takim rodzajem pacyfisty, że był bardziej niż pewien, że gdyby postawił dowolną sumę pieniędzy, to by wygrał, stawiając na to, że nawet od mordowania robali i innych stworzeń, które mogą cię ukąsić/ugryźć/pożreć żywcem*, ma jakiegoś człowieka.
Doceniał obecność malarza w życiu jego siostry. Znaczy - tak po prawdzie to nic nie było takie proste, bo Dillon wcale takim głupkiem, na jakiego czasami wyglądał nie był. On zdawał sobie sprawę, że w popapranym umyśle żywego karalucha cała ta napaść była karą za to, że Desi miała czelność być szczęśliwa właśnie z Flannem. Że do niego odeszła. Że potrafiła się otrząsnąć. Z jednej strony zatem był na niego wściekły, z drugiej - wcale nie, bo układał sobie to w głowie tak, że gdyby nie on to siostra pewnie nadal tkwiłaby w tym toksycznym układzie, nadal nie szukając u nikogo pomocy. Na samą myśl aż włosy stawały mu dęba, starał się więc odsuwać to wszystko od siebie.
- To wszystko jest? Wiesz, że przy mnie możesz powiedzieć wszystko - drugie zdanie dodał już ciszej, trochę jakby konspiracyjnie, bo nie był pewien czy przypadkiem żaden z tych żywych czołgów nie słyszy, i nie poleci potem do swojego naczelnego przełożonego żeby po prostu naskarżyć. - I nieśmiało zauważę, że nie musisz się z tego tłumaczyć. Z pieniędzy, w sensie. Już na pewno nie mnie, tej twojej Cons pewnie też nie - uśmiechnął się lekko. - A Flann.... cóż, pewnie jest po prostu jaki jest, ale teraz uważaj, bo polecę pewnie najlepszą - przyjaciółką - z - jakiegoś - wyciskacza - łez, i zapewne nie usłyszysz tego z moich ust po raz kolejny, ale dopóki dzięki niemu to ty jesteś szczęśliwa, to może mieć każdy dowolny feler - urwał tak, jakby w głowie właśnie przesuwał po całej liście felerów, jakie można mieć. - Choć nie powiem, obrzydliwe wręcz bogactwo na tej liście jest wysoko w kierunku tych akceptowalnych - posłał jej zadziorny uśmieszek i prewencyjnie od razu uchylił, bo wiedział że zapewne oberwie poduszką, pilotem albo innym gadżetem znajdującym się pod ręką Desi.
- No i lepiej dla ciebie. Nieśmiało zauważę, że finansowo miałem ostatnio nienajciekawszy okres i niespecjalnie stać mnie teraz na przeprowadzkę nawet do innej dzielnicy, a co dopiero gdziekolwiek dalej - żadną tajemnicą przecież nie było, że w ostatnim okresie został zawieszony w pełnieniu swoich w s z y s t k i c h obowiązków i owszem, nie było specjalnie ciężko, bo Dillon okazywał się człowiekiem ekonomicznie zaradnym i owszem, posiadał oszczędności, ale okazało się, że podejrzanie stopniały i nie było już teraz z czym szarżować.
- Jezzzzu, Des - aż złapał się za głowę. - Zdecydowanie minęłaś się z powołaniem. Powinnaś pracować w jakimś wydziale śledczym, byłabyś tam nieocenionym wsparciem - prawie fuknął, niczym jakiś obrażony dzieciak, przyłapany na gorącym uczynku. - Owszem, mam kogoś. Ale nie powiem ci o n i e j n i c, bo jestem bardziej niż pewien, że byś tego nie pochwalała - raczej owszem, powiedział to celowo, by jego najdroższą siostrę wręcz skręciło z ciekawości i by zaczęła drążyć jeszcze bardziej.
Czasami nadal był małym chłopcem, który po prostu lubił niedorzecznie dokuczać młodszej siostrzyczce.

* niepotrzebne skreślić
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Wiedziała, że w tej specyficznej potyczce na argumenty musiała ulec. Z prostego powodu, to Dillon był kiedyś żołnierzem i nie zmieniał tego fakt, że wyjeżdżał w rejony wojenne jako lekarz. Każdy, kto tam się udawał, niezależnie w jakim celu stawał się wojownikiem. Czasami nie mogła oddychać, gdy myślała o chwilach, gdy każdy jej dzień odmierzał brak wieści od niego. Musiała przywyknąć do tego, że to akurat był jeden z tych dobrych znaków. Złe wiadomości rozchodziły się przecież zawsze lotem błyskawicy, bo żołnierzom zależało na tym, by rodzinę zawiadomić w pierwszej kolejności.
Była zaś przekonana, że u niego na nieśmiertelniku poza grupą krwi jest zapisany jej numer. W końcu oboje już z rodzicami nie mieli nic wspólnego, więc była jego jedyną rodziną i kontaktem w razie wypadku. Podobnie jak i on był jej i zdawała sobie sprawę jak bardzo był przez to przeklęty, gdy musiał obserwować ją w tym stanie. Z tego też powodu (dla niego i dla Flanna) była gotowa zgodzić się nawet na cały oddział mężczyzn, który miał dbać o jej bezpieczeństwo.
Jak na razie adaptowanie do nowych warunków przychodziło jej z trudem, ale Desiree nie byłaby sobą, gdyby narzekała nieustannie na jedno z tych żyć w bańce, gdzie o jej dobre samopoczucie dbała cała chmara ludzi. Z tego powodu jedynie uśmiechnęła się do niego.
- Po prostu życie bez prywatności bywa dość męczące. Już bez tego Flann praktycznie chodzi wokół mnie na paluszkach- zauważyła nieco przepraszająco, bo przecież nie lubiła robić zamieszania wokół siebie, a już żalenie się na okrutny los, który stał się jej udziałem, brzmiało jak coś kompletnie niepodobnego do niej, więc westchnęła i postanowiła sobie darować.
Nie było to łatwe (wciąż), ale ostatnio poczyniła na tyle postępy, że spotkania towarzyskie nie musiały się ograniczać do przełamywania co chwilę jej traum i słabości. Każdy mówił jej, że czas leczy rany i może coś w tym było, choć dla niej- niecierpliwej i bardzo głodnej skalpela lekarki- wlókł się niemiłosiernie jak jakiś leciwy żółw.
Kiedyś pewnie znalazłaby siły, by go jakoś pośpieszyć albo przenieść na własnych rękach. Teraz miała jedynie nadzieję, że przetrwa noc bez koszmarów sennych, a przed tym nie mogli ochronić ją nawet najlepiej uzbrojeni żołnierze.
- Nic się nie dzieje- to była jedna z tych mantr, które miała powtarzać bez końca. - To wszystko jest po prostu dla mnie nowe. Czasami zastanawiam się czy faktycznie pasuję do jego świata- westchnęła, ale nie zamierzała przecież przeprowadzać z Dillonem teraz rewizji swojego związku, który był dość trwały, skoro przetrwał taką zawieruchę. To brzmiało zdecydowanie ładniej niż napaść i gwałt ze szczególnym okrucieństwem. To sformułowanie upodobali sobie znowu policjanci, którzy ją przesłuchiwali tak długo i wnikliwie, że omal jej brat nie dostał kolejnego zawieszenia ze wściekłości. - I hej, to brzmi tak jakbym miała na niego lecieć tylko dlatego, że jest bogaty, a tak wcale nie jest- zaprzeczyła i uśmiechnęła się lekko. Może potrzeba jej było takich rozmów o niczym, takiego zwykłego przekomarzania rodzeństwa, by odkryła, że jeszcze żyje i na dodatek całkiem nieźle funkcjonuje, jeśli rzecz jasna, trochę się postara.
- Ale jeśli potrzebujesz pożyczki albo wolnego pokoju, mogę cię wesprzeć- zapewniła od razu. Wprawdzie to nie tak, że poruszała kiedykolwiek ten temat z Flannem, ale sam ją uczulał na to, że ma ten dom traktować jak swój, więc może nie byłby wściekły (jakby potrafił na nią kiedykolwiek być), gdyby przyszło mu zamieszkać pod jednym dachem ze swoim szwagrem. To pewnie byłoby jednak wyzwanie, któremu oboje mogliby nie sprostać, zwłaszcza że w grę wchodziła jakaś nieznana dotąd dziewczyna.
Rozsiadła się wygodniej oczekując opowieści i westchnęła zawiedziona, gdy uzyskała zaledwie jej strzępek. Nie zamierzała przecież ją sprawdzać, ale mógłby pokusić się o cokolwiek więcej niż fakt, że kogoś ma i że na dodatek by tego nie pochwalała. Bzdura, poza jednym przypadkiem (którego nie chciała teraz przywoływać) była w stanie zrozumieć każdy jego wybór, choćby nawet na koniec dnia przyprowadził komendanta Remingtona i oświadczył, że zamierzają adoptować pięcioraczki.
- Nie ściemniaj mi tu z tym, że mogę tego nie zaakceptować. Ja chcę WIEDZIEĆ, kto to taki i co zrobił z moim ponurym bratem. Ktoś mi mówił, że mogę dostać wszystko ze względu na mój przeklęty stan, więc słucham… - i mógł się zapierać rękami i nogami, ale musiał wiedzieć, że nie wyjdzie stąd, dopóki Desi nie usłyszy jednej z tych historii jak poznali się rodzice jej przyszłego bratanka bądź bratanicy.
Podejrzewała, że byłaby najlepszą ciocią na świecie. Już ustalili, że wujek też miałby sporo pieniędzy, by ich rozpieszczać, więc wszystko składało się idealnie.
A tak serio Desiree potrzebowała jak tlenu dobrych wiadomości.
ODPOWIEDZ