szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Podjechał swoim motocyklem pod restaurację, parkując w wyznaczonym do tego miejscu. Zabezpieczył pojazd, włączył alarm, a obydwa kaski - swój i ten mitchowy - zostawił na restauracyjnej recepcji. Miał cały plan, by podjechać po chłopaka, zwyczajnie lubił te wspólne przejażdżki, ale niekoniecznie zdziwiła go propozycja, by spotkać się na miejscu. Nie po tym ostatnim, dosyć niespodziewanym i na pewno nieplanowym spotkaniu ze starym Thompsonem, który okazał się być dla Jethro znajomym-nieznajomym, a co za tym szło - kucharz nie do końca potrafił się oswoić z myślą, w jaką sieć powiązań międzyludzkich wpadł, przyklejając się do jednej z lepkich nici już chyba na amen. Nie walczył jednak, nie uciekał, choć był ten dziwny dyskomfort, nie wycelowany w samego chłopaka, ale całą sytuację, w jakiej się znaleźli. Nie mówił mu jeszcze nic, samemu nie będąc pewnym jak powinien zacząć ten temat. Proste wyjaśnienie powinno wystarczyć, przecież sam nie wiedział, póki Aiden nie pojawił się w drzwiach, a nawet jeśli Julia by mu tamtego wieczoru wszystko powiedziała - gdyby chciała i miała informacje na temat dzieci jej wybranka - nic by to nie zmieniło na linii Jethro-Mitch. Tego był w końcu pewien, jak niczego innego w życiu. Zakochanie przewartościowało całe jego dotychczasowe życie, wywróciło wszelkie priorytety do góry nogami, a on wyjątkowo, po dosyć długiej, bo kilkumiesięcznej walce z samym sobą - w końcu się poddał. Nie kapitulował, wręcz przeciwnie, dał się ponieść temu, co się działo z jego sercem i umysłem - tak, jak poddać się mogło nurtowi rzeki lub falom oceanu, które zresztą przyjemnie bujały łodziami, które robiły za poszczególne części restauracji.

Nie był jednak do końca pewien tego, czy wybrał dobre miejsce. Czy cała ta randka nie zakończy się katastrofą, jak do tej pory wieczory spędzali w jego mieszkaniu, chyba powoli dojrzewając do wyjścia gdzieś na miasto i pokazania całemu światu - a przynajmniej tej części Cairns - że owszem, byli razem. Bez jakiegoś głupiego wstydu czy poczucia winy. Tyle, że Jethro wybrał to miejsce, wybrał szampana, ostrygi i prawdopodobnie jeszcze inne owoce morza, wyłapywane każdego dnia przez tutejszych rybaków - wypływających o świcie, by przed ósmą rano dostarczyć swoje zdobycze do okolicznych restauracji - nie dlatego, że jakoś bardzo chciał. Nie dlatego, że wiedział, jakoby to właśnie Mitchowi odpowiadało, młodszy wydawał się być nie do końca przekonany do tego pomysłu. Robił to z dobrych chęci, a jednak trochę z przyzwyczajenia i jakiejś potrzeby odhaczenia kolejnych wymagań na bardzo długiej liście rodziców jego drugiej połówki. Tyle, że w tym przypadku nawet nie miał pewności, czy Thompson się w ogóle domyślał, a nawet jeśli - jakie miałby wymagania co do niego? Czy byłaby to konkretna tabelka, pełna miejsc, do których wypadało go zabierać, czy oczekiwania byłyby znacznie prostsze; nie krzywdzić i dbać o chłopaka? Albo w ogóle na odwrót, może najlepiej dla jego ojca byłoby, gdyby trzymał się od rudzielca z daleka?

Recepcjonistka zaprowadziła go do stolika, wygodnie ulokowanego na pierwszej łodzi, więc Mitch nie powinien mieć problemu ze znalezieniem stolika. Pomijając fakt, że dziewczyna i tak by go zapewne zaprowadziła do Jeta. Wyjął telefon i napisał mu krótką wiadomość, że już jest i sobie spokojnie na niego czeka, po czym zaczął przeglądać menu dla zabicia czasu. Nie była to pięciogwiazdkowa restauracja, stoliki nie były przykryte śnieżnobiałymi, idealnie wyprasowanymi obrusami. Sztućce były wypolerowane - należycie, w mieszance gorącej wody i octu, by pozbyć się smug. Serwetki były papierowe, zamiast lnianych z jakimś konkretnym obszyciem wokół krawędzi, bądź wyhaftowanym logo restauracji. Nie było tu blichtru, designerskiego oświetlenia i otwartej kuchni. Nie o to w tym wszystkim chodziło. Było ciepło, wręcz gorąco, a woda dawała przyjemne ochłodzenie. Gadanina klientów rozchodziła się po okolicy, z nutą muzyki w tle, a w tym ciężkim, gorącym powietrzu unosiła się woń grillowanych krewetek, masła i czosnku. Było tu prosto, swojsko wręcz, w kontraście do wyniosłości tej jego propozycji, co dawało przyjemny balans. W restauracjach przecież nie chodziło o to, by były piękne i drogie (co czasem pozbawiało tej duszy, gubiło ją gdzieś w procesie wynoszenia się na wyżyny kulinarnego światka), ale żeby podawane jedzenie było smaczne, a przede wszystkim świeże. Tutaj chyba już lepiej się nie dało, serwując owoce morza dosłownie na wodzie.

Mam nadzieję, że nie masz choroby morskiej? – zaśmiał się, kiedy dojrzał tę burzę rudych włosów pomiędzy innymi ludźmi i wstał, by ucałować go w czoło.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Po ostatniej wpadce Mitch trochę ostrożniej podchodził do tematu podwózek. Och, uwielbiał je niezmiennie, ale wolał trochę przystopować, półki ojciec miał na niego oko. Szczerze? Nie wydawało mu się, by zaczął coś podejrzewać, przecież nie mógł nic widzieć. A jednak przyglądał mu się ostatnio trochę częściej i trochę bardziej podejrzliwie. Znał to spojrzenie, bo widział je tak często po powrocie z odwyku. Nie zdziwiłby się, gdyby przyłapał ojca na grzebaniu w jego rzeczach w poszukiwaniu strzykawek. Nie znajdzie ich, ale lepiej, żeby też nie znalazł żadnych powiązań między Vermontem a odwykiem. Nie pochwalałby tego i z całą pewnością uznałby za zagrożenie. Nie on jeden, bo na początku podobnie uważała jego terapeutka. Przecież powinien zerwać z przeszłością i odsunąć się od wszelkich pokus. Z drugiej zaś strony Jethro był jego grupą wsparcia. To dzięki niemu się otworzył na terapię.

Czy powinien mówić Mitchowi o tej zawiłej relacji, którą odkrył goszcząc ostatnio na farmie? Cóż, po raz kolejny na dwoje babka wróżyła… Bo z jednej strony chyba nie powinni przed sobą nic ukrywać, ale z drugiej może lepiej, żeby rudzielec nie znał szczegółów. Od dłuższego już czasu podejrzewał, że jego ojciec z kimś się spotyka i nawet całkiem nieźle sobie z tym radził z tym faktem. Może była to kwestia przepracowania tego z terapeutką, a może fakt, że trochę inaczej patrzył na świat odkąd jego związek wkraczał na coraz szybsze tory. Związek. Taki prawdziwy. Oficjalny. Tak długo wyczekiwany, choć przecież zarzekał się nie tak dawno, że długo z nikim nic, bo to za dużo cierpienia. No ale czy nie ucierpi, gdy dowie się, że jego ukochany ukrywał przed nim fakt, że jego przyjaciółka puszcza się z jego ojcem? To niby nic takiego i nie miał na to wpływu, ale sam fakt, że wiedział i nic nie powiedział mógłby ugodzić w mitchowe serducho.

Może Thompson nie do końca przekonany był do tych ostryg, ale to jeszcze nie zwiastowało katastrofy. Najwyżej wypluje w serwetkę, wielkie mecyje. I niby czemu od razu randka miałaby zakończyć się katastrofą? Bo pierwszy raz ich wyjście oficjalnie nazwali randką? Przecież spotykali się już po pracy niejednokrotnie. Fakt, bez buziaków i uścisków, i bez trzymania za rączki, ale poza tym to niczym się nie różniło. Owszem, najczęściej spotykali się w mieszkaniu Vermonta i Mitchowi wcale to nie przeszkadzało i nie oczekiwał nie wiadomo czego. Pozwalał mu dojrzeć do tego kroku i nie naciskał na wspólne wyjścia, bo wiedział, że nie tak łatwo jest opuścić bezpieczną szafę. To Jethro sam musiał podjąć decyzję, że to już. Nic na siłę - święta zasada, która sprawdzała się zarówno w życiu jak i w łóżku.

Spotykali się od jakiegoś czasu, sypiali ze sobą dość regularnie i widywali się codziennie w pracy, a jednak już dzień przed planowaną randką denerwował się niemiłosiernie, jakby faktycznie miała to być randka w ciemno. Miał się nie stroić jakoś specjalnie, a jednak chciał wyglądać ładnie, to w końcu radka, nie? A on przecież NIE MA SIĘ W CO UBRAĆ! Dlatego dzień wcześniej po pracy pojechał z Yvonne na zakupy pozwalając przyjaciółce dopasować kilka stylizacji, których sam pewnie by nie wybrał. Nigdy nie przykładał uwagi do tego, co ma na sobie, nie podążał za modą, nie śledził trendów, a jego szafa była bardzo monotematyczna i raczej uniwersalna. Proste dżinsy lub dresy, proste koszulki, proste trampki… Wszystko w prostych wzorach i nudnych kolorach. Dopiero po odwyku zaczął eksperymentować, gdy musiał dopasować garderobę do nowej, zdrowszej sylwetki. W jego szafie zagościły w końcu modne dżinsy z dziurami opinające to co trzeba, dopasowane koszule i koszulki z dekoltem odsłaniającym tatuaż. Nawet jakiś crop top kupił, ale jeszcze ani razu nie zdecydował się go założyć. A szkoda, bo przecież miał co pokazywać.
No więc nawet mając rozłożone na łóżku stylizacje przygotowane przez przyjaciółkę nie mógł się zdecydować, co dziś założyć i przebierał się chyba z dziesięć razy, a z pięć razy dzwonił do przyjaciółki prosząc o radę, aż ta w końcu zirytowana kazała mu iść nago. No taki był początkowy plan, nie? W końcu postawił na ażurową białą koszulę z krótkim rękawem i piaskowe, dopasowane dżinsy, których szybko pożałował, bo jednak temperatura była dziś iście piekielna. Włosy, które na co dzień wiązał lub zaplatał, żeby żaden klient restauracji nie znalazł rudego kłaka w swojej zupie, pozostawił same sobie.

Spóźnię się.

No oczywiście, że się spóźni. Gdyby nie przebierał się milion razy byłby w szpitalu na czas. To tylko kilka przecznic stąd, więc uznał, że bez sensu jeździć tam dwa razy i ogarnie wszystko przed spotkaniem z Vermontem. No prawie się udało, bo spóźnił się tylko kilka minut. Tak z dziesięć góra, bo jak na złość nie mógł złapać Ubera.
- Przepraszam - rzucił na przywitanie, gdy dziewczyna z obsługi przyprowadziła go do stolika i już chciał dać mu buziaka, ale był szybszy i to Jet cmknął go w czoło. Czyli publiczne buziaki jeszcze nie wchodziły w grę. Cóż, może po szampanie. Zarumienił się mimo wszystko gdy zajmował swoje miejsce, bo i tak uznał, że to urocze.
- Nie wiem, się okaże - wyszczerzył się wesoło. Właściwie to chyba nigdy nie był na łodzi, więc nie miał pojęcia, jak zareaguje. Z drugiej strony przecież nie będą wypływać, a w porcie nie ma fal.
- Wiesz co… Jak napisałeś o tych ostrygach byłem przekonany że zabierzesz mnie do jakiejś super hiper wow restauracji. Nawet sobie nie wyobrażasz jak mi właśnie ulżyło. Cały dzień się tym stresowałem. Że się zbłaźnię. I narobię Ci wstydu
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Randki.
Osobliwe zjawisko. Z jednej strony, niewiele różniące się od zwykłych spotkań z przyjaciółmi - sztampowe wyjście do kina, na plażę czy do kawiarni albo knajpy. Niby nic wielkiego, a otoczone całym misterium pytań. Jak się ubrać? Które miejsce wybrać, by ta druga osoba również była zadowolona? Kto ma płacić? Co zamówić, by się zbyt nie ubrudzić przy jedzeniu, albo nie wyjść na snoba (albo w drugą stronę)? W porze popołudniowej czy wieczorem? Generalnie - jak się zachować, by było dobrze? Wiele randek dodatkowo oscylowało w granicach barterowej transakcji, czasem jedynie w domyśle, innym razem wypowiedzianej otwarcie, bez żadnych ogródek - ja płacę za kolację, a Ty mi się oddasz. U mnie, u Ciebie, w hotelu, na jedną noc czy na dłużej - nieistotne. W przypadku tej dwójki był to jednak kolejny mały krok na drodze do oswojenia się z nowym poziomem ich relacji, lub samoistnym oswojeniem samego bycia sobą wśród ludzi. Zupełnie obcych, w mieście obok Lorne, ale nadal - bez większości zahamowań, które powstrzymywały ich na co dzień, byle nikt się nie domyślił. W pracy ograniczali się do porozumiewawczych spojrzeń i lekkich uśmiechów, wymienianych nad blatem wydawki. Tutaj nie znał ich nikt (chociaż świat bywał mały, tak prawdopodobieństwo spotkania kogoś znajomego było raczej nikłe). Nawet jego nazwisko, wpisane przy rezerwacji stolika nie wywołało poruszenia, co Vermontowi tym bardziej pasowało. Nie był celebrytą per se, a jednak w gastronomicznych kręgach to konkretne nazwisko niejednemu obiło się o uszy i funkcjonowało z pewnego rodzaju oczekiwaniami, bądź dopiskiem VIP przy jego stoliku i jakimś specjalnym traktowaniem, szczególnie przy dodatkowej obecności jego ojca. Nigdy tego nie rozumiał, nie lubił być traktowany inaczej, ponad stan, bo przecież znał restauracyjny biznes od środka i był w stanie wybaczyć naprawdę wiele ewentualnych potknięć obsługi.

Nie miał wygórowanych oczekiwań co do tej konkretnej randki. Spotykali się przecież regularnie w jego mieszkaniu, przy pieczołowicie przygotowywanej kolacji z dobranym odpowiednio winem. Pozornie, jedynie domowy posiłek, jednak przy Vermoncie nie można było spodziewać się niczego innego, niż danie godne najlepszej restauracji, układane na talerzu z należytym skupieniem, a wszystko tak wymierzone czasowo, by było gotowe zaledwie kilka minut po umówionej godzinie spotkania - o ile nie przyjeżdżali do mieszkania numer 35b razem, po zakończonej zmianie. W takim wypadku decyzja zapadała po drodze, zależnie od humoru lub zawartości vermontowej lodówki. Kolacja na wynos, zamawiana w jednej z knajp po drodze albo wspólne gotowanie. Jethro lubił tę drugą opcję i zupełnie nieprzypadkowo coraz częsciej uzupełniał lodówkę, nie pozwalając zimnemu wnętrzu świecić pustkami, oprócz jakiegoś słoika dżemu, kostki masła i wytłoczki z jajkami. Jeżeli miał gotować dla samego siebie, żyłby prostym makaronem, jajkami w każdej postaci i kanapkami, pomijając testowanie dań, które miały potencjał na miejsce w restauracyjnym menu, bądź samych pomysłów, pojawiających się zupełnie znienacka, skojarzeń składników ze sobą nawzajem i każdego a co jeśli połączyć to z tym.. Sytuacja zupełnie się odwracała, kiedy mógł gotować dla kogoś, pozwalając swojej pasji wyrażać to, co niekoniecznie wychodziło mu przy użyciu słów. Lubił te wieczory, kiedy Mitch kroił warzywa pod jego bacznym okiem, te małe gesty, poprawki (nie dlatego, że tak się nie robi, a raczej w kontekście ułatwienia lub zwykłego zachowania bezpieczeństwa w kuchni) i efekt końcowy, który niekoniecznie miał wyglądać jak z instagramowego profilu eleganckiej restauracji. Miał smakować, i to właśnie się liczyło, ten czas spędzony razem, dzielenie się pasją i smakiem.

Mimo wszystko miał jednak wątpliwości co do tych ostryg; to była jedna z tych przystawek, które albo się uwielbiało, albo nienawidziło i było pięćdziesiąt procent szans na to, że Thompson skończy z tą drugą opcją. Nawet jeśli, to co? Trudno, przecież nic się nie stanie, a knajpa i tak miała do zaoferowania znacznie więcej opcji, jednak Jethro, jak to miał w zwyczaju, już za bardzo tym myślał i bał się, że pierwsze oficjalne wyjście skończy się klapą. Jakby ta mała, zupełnie nieistotna rzecz miała decydować o przyszłości tego związku. Szkoda, że nie pomyślał w ten sposób o tej małej torebeczce z białym proszkiem, prezencie od Remingtona, podarowanym mu z jadem, sączącym się z każdego słowa. Mógł jedynie zakładać, że to była kokaina, bo co innego? Nie próbował jednak, ale też nie pozbył się jej, przekładając z miejsca na miejsce, w jakiejś dziwnej próbie zapomnienia, z jednoczesnym zmierzeniem się z własnym nałogiem. Jeżeli Aiden podejrzewał ich bardziej o narkotykowe kombinatorstwo, aniżeli o romantyczną relację - nie mylił się aż tak bardzo. Nie, żeby Jet zamierzał komukolwiek mówić o swoim małym, niewygodnym nawet dla niego samego sekrecie… Zupełnie tak, jak swoje domysły na razie postanowił zachować dla siebie. Skojarzył ojca Mitcha z Julią, dawno temu rozmawiał z przyjaciółką o jej relacji, jak i tej, która łączyła go z chłopakiem, zanim jeszcze zdecydował się na jakikolwiek krok. Nie wiedział, czy kwestia Thompson-Crane nadal była aktualna, a nie był fanem plotek, więc jak na razie przemilczał temat, postanawiając pójść tą bardziej odpowiedzialną drogą i upewnić się u żródła - to jest, u Julii.

Teraz był jednak tu z Mitchem, a nie z jego ojcem i rozmyślanie nad relacją praktycznie obcemu faceta (wyłączając to jedno, krótkie spotkanie) nie było tu zbyt na miejscu.
Nic się przecież nie stało. – poczekał chwilę, zamówił butelkę wody i miał czas na przeczytanie menu, wielkie rzeczy. – Ojciec Cię przytrzymał? – zapytał, unosząc nieco brew. Jak inaczej wytłumaczyć zarzucenie podwózki motocyklem na rzecz komunikacji miejskiej? Trochę martwił się tą całą sytuacją, a właściwie tą niepewnością. Jak swoich rodziców znał na tyle, że związek z chłopakiem nie stanowiłby problemu, tak nadal nie wiedział, jakie spojrzenie ma na to Aiden i czy w ogóle czegoś się domyśla, czy zauważył rozpięte spodnie kucharza, kiedy tak bezpardonowo wtargnął do swojego własnego domu?
Okoliczna super hiper wow restauracja akurat nie miała ich menu, a Beach Restaurant odpada, z wiadomych względów. – zaśmiał się. Niekoniecznie śpieszyło mu się do obnoszenia się z tą relacją w pracy, bo już i tak traktował go lepiej, niż resztę kelnerów i był o krok od oskarżeń faworyzowania chłopaka. Wystarczyły mu jak na razie wszelkie niesnaski ze swoim sous chefem, więc wolał nie dokładać sobie wrogich nastrojów od obsługi sali. — To co, chcesz spróbować? Nie zbłaźnisz się, nie ma czym. – odszukał spojrzeniem kelnerkę i uśmiechnął się do dziewczyny porozumiewawczo, by przywołać ją do ich stolika.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Osobliwe zjawisko o wielu obliczach, które zmieniały się wraz z etapami znajomości. Dla dwójki obcych sobie ludzi sparowanych przez apkę randka była często potokiem niekończących się pytań. Błahych, durnych, nudnych, powtarzalnych… Zadawanych każdemu potencjalnemu partnerowi na każdej pierwszej randce. Pytań, od których często zależało, jak zakończy się to spotkanie i czy nie będzie ostatnim. Ale nie w ich przypadku, bo ta dwójka od razu przeskoczyła kilka poziomów i randka faktycznie nie różniła się za bardzo od zwykłego wypadu na piwo po pracy. Poza nazwą, która nadawała temu spotkaniu poważniejszego charakteru. Niby nic wielkiego, a jednak Mitch straszliwie się stresował i chciał wypaść jak najlepiej. Wyluzowałby, gdyby tylko Jet nie nazwał rzeczy po imieniu. Nie żeby obawiał się tej wymiany barterowej, bo przecież oboje doskonale wiedzieli, że wystarczyło jedno słowo, a bez oporów wyskoczy z ubrań i żadna fancy kolacja ani ostrygi nie były mu do tego potrzebne.
Przeżywał straszliwie, bo to w końcu jego pierwsza randka z prawdziwego zdarzenia. W prawdzie z Zachariasem wyskoczył parę razy na kawę, a Yvonne zabrał na kolację i romantyczny spacer, ale jakoś nigdy nie traktował tego w tych samych kategoriach. Może dlatego, że Yv nigdy nie traktował na poważnie, a na spotkaniach z Zachem nie do końca był trzeźwy i niewiele z nich pamiętał. W każdym razie dziś była jego pierwsza prawdziwa randka. Randka na trzeźwo. Oficjalna. Randka z facetem, którego… bardzo lubił. Nie chciał w żaden sposób spieprzyć tego dnia.

Nie oczekiwał, że Vermont będzie dla niego odhaczał kolejne punkty z listy, jak to robił w przypadku ex-narzeczonej. Nie potrzebował prezentów, wyjść do teatru czy drogich knajp… I tak najlepszą restaurację miał w Opal Moonlane, w mieszkaniu numer 35b. Restaurację z trzema gwiazdkami Mitchella, jak lubił czasem żartować. Wspólne gotowanie było najlepszą randką. Po pierwsze uwielbiał oglądać Jethro, gdy był w swoim żywiole i czarował w kuchni. Po drugie bardzo wkręcił się w to całe gotowanie i chciał się uczyć od niego jak najwięcej. Nie przyznał się, że książkę, którą dostał od niego w prezencie czytał znacznie częściej niż podręcznik do fizjoterapii, z którego miał się uczyć do zbliżających się zaliczeń. Nie przyznał się nawet przed samym sobą, że odpuścił, bo chciał zostać w knajpie. Fajnie było w końcu wyjść i pokazać światu, że jest się parą, ale wcale nie oczekiwał tego od Vermonta. Nie chciał go do niczego zmuszać. I nie chciał, żeby Jet pomyślał, że i on zmusza go do czegoś wbrew jego woli. Mitch lubił poznawać nowe smaki, co zresztą kucharz powinien już dawno zauważyć, bo gdy gotowali często powtarzał, że nigdy czegoś nie jadł i od razu chętnie degustował. Nie zawsze wszystko mu smakowało, to przecież normalne, ale nigdy nie robił z tego problemu. Do tej pory nigdy nic nie wypluł, a to już połowa sukcesu. Oby tym razem było podobnie, bo do ostryg nie do końca był przekonany. A jeśli wypluje, to wypluje, trudno.

Oj tak. Jeśli cokolwiek miałoby zniszczyć ten związek, to z całą pewnością ostrygi się do tego nie przyczynią, ale ta mała torebeczka już tak. Gdyby wpadła w ręce Thompsona prawdopodobne byłyby trzy scenariusze. Pierwszy: zabiłby kucharza gołymi rękoma. Drugi: przegrałby z własnym uzależnieniem i samolubnie przywłaszczyłby sobie jej zawartość. I trzeci: obaj zaczęliby znowu ćpać. Każdy scenariusz prędzej czy później zakończyłby ich związek w mniej lub bardziej tragiczny sposób. Może lepiej byłoby, gdyby Jethro dobrze schował ten swój mały skarb. Gdzieś bardzo daleko. I zapomniał o jego istnieniu. Na zawsze.

- Nie, robiłem się na bóstwo - wyszczerzył ząbki w uśmiechu żartując. No w sumie nie tak do końca, bo przecież faktycznie stroił się na to spotkanie wyjątkowo długo. - A tak serio, to trochę źle wyliczyłem z czasem, Uber nie chciał przyjechać, a w szpitalu jak na złość zrobiła się kolejka… Mniejsza o to. Nie lubię się spóźniać - mruknął wywracając oczami. Zawsze był nad wyraz punktualny. Ani za wcześnie, ani za późno. Jeśli jakimś cudem przyjechał wcześniej, niż o umówionej godzinie i tak zawsze czekał do umówionej pory.
Jeśli Aiden domyślał się czegokolwiek, to bardzo dobrze to ukrywał. No nie na tyle, by Mitch olał sprawę i czuł się bezpiecznie, ale wystarczająco, by nie poruszać tego tematu. Wolał więc nie dawać mu pretekstu do tej rozmowy i bardzo rozsądnie podchodził do tematu podwózek.
- Nie wiem czy chcę, ale spróbuję. Przecież po to tu przyszliśmy - uśmiechnął się. Nie był tak do końca pewny, czy się nie zbłaźni. Nie miał problemów z połykaniem, ale taka ostryga może jednak nie przejść mu przez gardło, i co wtedy? A co jeśli się zaleje? Albo wypluje?
- To prawda co o nich mówią? - zapytał unosząc lekko brew. No cóż, żadne afrodyzjaki nie były im potrzebne i chyba kilka razy zdołali już to udowodnić. Ciekaw był jednak, czy Jethro odczuwał ich efekt na własnej skórze.


jethro vermont
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Nigdy nie przepadał za aplikacjami randkowymi, tymi wiadomościami, pisanymi do nieznajomych w desperackiej próbie rozpoczęcia płytkiej konwersacji - bo przecież z marszu oceniało się wszystkich po jednym zdjęciu, przesuwając palec lewo-prawo, zależnie od własnych estetycznych upodobań. Nie, żeby był jakimś niepoprawnym romantykiem, patrzącym głębiej w duszę i osobowość, po prostu nie przepadał za poznawaniem nowych osób. Sam by się w to nigdy z własnej woli nie wpakował, a jednak wylądował raz w barze, przymuszony przez jednego z kucharzy, który zdawał sobie wziąć za punkt honoru, by go umówić z jakąś dziewczyną. Tinderowa wybranka nie pojawiła się, nie raczyła nawet napisać wiadomości, więc wypił dwa piwa, pogadał z barmanką i wrócił do domu, zadowolony z tej klęski. Spotkania tego typu, ze swoją drugą połówką, nie były mu obce, a jednak w tym wszystkim było coś nowego, przykryte jakby mgiełką nieporadności w poznawaniu nowych terenów ich relacji. Trochę jak eksponat w muzeum na drugim końcu świata, w dzieciństwie oglądany na kartach podręczników bądź albumów - tak dobrze opatrzony i znajomy, a jednak zobaczony na żywo był zupełnie inny, niż na płaskich reprodukcjach.

Nie chodziło mu też o żaden barter, bo przecież wystarczyłoby napisać Mitchowi wprost, by wpadł do niego na seks. Nie potrzebowali podchodów, a tym bardziej obyłoby się bez wycieczek do sąsiedniego miasta i spotkań w restauracji. Dla Jethro było to jednak ważne o tyle, że sam zdecydował się postawić kolejny krok. Tak samo dla siebie, jak i dla Mitcha, subtelnie pokazywał światu, że byli tu razem, o czym kilka miesięcy temu nawet nie próbował myśleć, walcząc z samym sobą. Zapewne nikt nie zwrócił na nich uwagi, każdy zajęty samym sobą, przy swoich stolikach. Może delikatny uśmiech recepcjonistki wynikał jedynie z profesjonalizmu, jakby przyczepiony już na stałe, niekoniecznie szczery, ale wystarczająco przyjemny dla oka i uprzejmy. Może wiedziała, wprawiona doświadczeniem i obserwacją klientów, że to nie było żadne koleżeńskie czy biznesowe spotkanie, ale nie było to ważne. Nie robił tego na pokaz, nie robił tego dla innych, a na pewno nie dla poklasku od rodziców chłopaka i błogosławieństwa w pytaniu o rękę. Robił to tylko dla nich i choć zapewne następna taka randka będzie znów w tej trzygwiazdkowej restauracji pod numerem 35b, liczyło się tu i teraz. Nie te ostrygi, ani szampan, ani nawet to, ile razy Mitch się przebierał, bo dla Vermonta mógł przyjść tutaj w zwykłych jeansach i t-shirtcie (choć nie ukrywał, że mu się p o d o b a ł o, wciąż wracając spojrzeniem do chłopaka, jakby przyciąganym przez silny magnes).

Testowanie któregokolwiek z możliwych trzech scenariuszy nie leżało w jego planach, dlatego też nie chwalił się swoją małą klęską. Powinien był się tej działki od razu pozbyć, ale z każdym dniem było trudniej. Chował tę torebeczkę po kątach, w jakiejś głupiej próbie zapomnienia o jej istnieniu, zamiast w akcie odpowiedzialności wysypać zawartość do kibla i spuścić wodę, zmywając tym samym narkotyk ze swojego sumienia. Jednak trzymał się kurczowo tej możliwości, bo przecież miał ten biały proszek na wyciągnięcie ręki. Chciał się przetestować, sprawdzić ile wytrzyma? Czy zasługuje na ten metalowy żeton, nieodłączny amulet, ciążący mu w kieszeni? Co w ogóle sprawiało, że ufał Dickowi na tyle, by przyjąć ten felerny prezent, bo przecież nie próbował. Nie miał pojęcia, co naprawdę było w tym plastikowym woreczku ze struną. Był po prostu idiotą i sam sobie to udowadniał, kręcąc się w labiryncie własnych wymówek, zacietrzewiając się samemu w sobie, zamiast się przyznać. Zebrać się na odwagę i powiedzieć komukolwiek, bo skoro on sam nie miał wystarczająco samozaparcia, by pozbyć się pokusy, tak ktoś z zewnątrz nie miałby skrupułów przed zutylizowaniem tej paczuszki.

Widzę. – uśmiechnął się i słuchał tego całego ciągu przyczynowo-skutkowego, nie odrywając od niego spojrzenia. Tatuaże, które przecież tak dobrze już znał, spoglądały zza prześwitującego materiału koszuli, a rozpuszczone włosy w pewnym stopniu nieładu przywoływały mu na myśl bardzo miłe chwile, bo w takiej fryzurze widywał chłopaka właściwie jedynie w zaciszu własnego mieszkania i nieco bardziej intymnych sytuacjach, niż kolacja w knajpie. — Nic się przecież nie stało, mi się nigdzie nie spieszy. – wzruszył ramionami. Mitch był zawsze punktualny, co było Jethro bardzo na rękę w momencie, kiedy obiecywał młodszemu przygotowanie lunchu czy kolacji, z jego wypracowanym, kulinarnym wyczuciem wszystko chodziło jak w zegarku. Oprócz dzisiejszego wieczoru, wyjątkowe spóźnienie z początku zmartwiło Vermonta, spóźnienia się nie zdarzały. Póki jednak byli w kontakcie, to przecież nie było powodów do paniki, zwłaszcza, że Mitch zdecydował się dotrzeć na wybrzeże na własną rękę.

Wiesz, że do niczego nie zmuszam. Weźmy w takim razie dwie na początek. Może jakieś krewetki? Te z chorizo brzmią dobrze. – zerknął na kelnerkę, i z powrotem na Mitcha. W końcu krewetki były bezpieczne, a i knajpa słynęła z każdego możliwego sposobu na podanie ich wygłodniałym klientom, więc grzechem byłoby nie spróbować. – I szampana? Dla mnie kieliszek tego bezalkoholowego. – miał go odwieźć z powrotem do Lorne, więc był odpowiedzialny. Kelnerka zanotowała ich zamówienie i oddaliła się, by przepuścić je przez system.
Może. Nie wiem, dla mnie to trochę mit, ale jakoś tak się przyjęło. W XVII wieku ludzie bardzo wierzyli, że to afrodyzjak, jest nawet taki jeden obraz z dziewczyną, jedzącą ostrygi i ona się tam tak zalotnie patrzy… Taka siedemnastowieczna, grzeczna aluzja. Sam tego nie odczuwam. – zaśmiał się, klasycznie zarzucając ciekawostką związaną z kulinariami, jakby zupełnie od niechcenia. – Chociaż jestem w stanie zrozumieć, skąd się wzięły takie skojarzenia, ale Tobie one raczej nie grożą. – w końcu był gejem, prawda? Więc raczej wszelkie konotacje pomiędzy ostrygami i damskimi genitaliami raczej go ominą, chociaż kto wie… Nie spowiadał się przecież bardzo dokładnie ze swoich prób z udawanym związkiem z Yvonne.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
A Mitch z kolei nigdy z żadnej aplikacji randkowej nie korzystał, więc nie bardzo wiedział z czym to się je. Owszem, przed odwykiem kilka razy umawiał się przez internet, ale zdecydowanie nie w celach randkowych, a zarobkowych, więc o żadnej płytkiej konwersacji nie było mowy. Bo gdy głód heroinowy przyciskał go do ściany liczyło się tylko to, by jak najszybciej obsłużyć desperata, który gotowy był zapłacić nawet za zrobienie ręką. A randki? Mitch nie umiał w randki, a już szczególnie z nieznajomymi. Poznawanie nowych osób bardzo go stresowało, więc raczej nie zrobiłby dobrego pierwszego wrażenia i z góry skazany byłby na porażkę. To cud, że udało mu się nawiązać relację z Vermontem, biorąc pod uwagę ich społeczne upośledzenie. No ale w końcu dzielili razem pokój i to chyba naturalne, że zaczęli rozmawiać. Z drugiej strony biorąc pod uwagę fakt, jakich współlokatorów dostał po opuszczeniu przez Jethro odwyku, to wcale nie musiało być az tak oczywiste.

Och tak. Wystarczyło jedno słowo Vermonta i rudzielec był gotowy na wszystko. Jethro nie potrzebował przekupstwa by go zdobyć, choć czasem sobie żartowali, że płaci mu za seks dobrym jedzeniem. Żarty żartami, ale na serio przepyszny obiad przygotowany przez Jethro byłby dobrą kartą przetargową w przypadku, gdyby Mitchel nie miał ochoty czegoś zrobić. Do tej pory takie zagranie nie było im jeszcze potrzebne, ale w przyszłości ta karta pewnie będzie w użyciu nie raz. W każdym razie, naprawdę doceniał, że Jethro w końcu odważył się pokazać światu, że to co ich łączy nie jest tylko przyjaźnią. Może i nadal nie miał odwagi przyznać się do tego uczucia w pracy, ani nie odważył się przedstawić go swoim znajomym czy rodzinie, ale i tak doceniał, że kolejny krok mają za sobą. To chyba dobry czas dla wielkich kroków, bo sam przecież w końcu przyznał się siostrze. Pod naciskiem, co prawda, ale jednak! Kto wie, może w końcu dwie najważniejsze osoby w jego życiu niedługo się poznają. Tylko co w przypadku, jeśli się nie polubią? Nawet nie chciał dopuszczać takiej możliwości, bo to byłby najgorszy koszmar. Bo przecież nie mógłby odtrącić siostry dla faceta, a jego też nie chciałby stracić. Miał nadzieję, że nie będzie musiał się tym zadręczać i wszystko skończy się szczęśliwie.

Ufali sobie. No, przynajmniej Mitch mu ufał, bo skoro Jethro nie powiedział mu o tej ciążącej małej paczuszce, to chyba tak do końca nie można mówić o obustronnym zaufaniu. A przecież by mu pomógł! Bo kto, jak nie ćpun zrozumie drugiego ćpuna? A zrozumiałby go naprawdę dobrze, bo przecież sam kiedyś dostał taki prezent, i to dosłownie od tej samej osoby. Tylko, że on nie miał wystarczająco dużo siły, by przekładać tę strunówkę z kąta w kąt i dość szybko wykorzystał jej zawartość. Ale to było przed odwykiem, świeżo po detoksie i był całkiem sam, nie tak jak Jethro teraz. Jedno słowo, a spuściliby to gówno w kiblu albo umywalce. Nie musiał walczyć z tym w pojedynkę. A najgorsze było to, że nic nie wskazywało na to, że siedzą na bombie, bo gdyby były jakieś znaki, to Mitch szybko podjąłby interwencję. A dziwił się, że jego ojciec niczego nie dostrzegał, nie?

Dobrze wiedział, że Jethro lubił jego włosy w takim lekkim nieładzie. Sam lubił te chwile, gdy leżeli w łóżku wtuleni w siebie próbując wyrównać i uspokoić oddechy. a Jethro bawił się jego rudymi loczkami przeczesując je palcami. Tylko to powstrzymywało go przed myślą, by w końcu ściąć włosy. W pracy byłoby mu wygodniej w krótkich, a i upał nie doskwierał by mu tak bardzo. No ale wtedy straciłby tę drobną pieszczotę, którą tak uwielbiał.
- Każde jedzenie, które zachwalasz brzmi dobrze, nie będę się z Tobą o to kłócił - wyszczerzył się wesoło. No kto jak kto, ale Jethro znał się na dobrym jedzeniu jak nikt inny, więc czemu miałby mu nie zaufać. Było wiele rzeczy, których sam nigdy by nie spróbował, albo nie połączył, a które okazały się być naprawdę smaczne. W tej kulinarnej relacji był trochę jak małe dziecko, któremu rodzice podsuwają nowe rzeczy do spróbowania i wciąż się uczył smaków. To śmieszne, bo przecież pochodził z dobrego domu, więc takie rzeczy nie powinny być mu obce. A jednak. Może i jego rodzice chodzili po drogich restauracjach, ale dzieci tam nie zabierali.
- Dla mnie to samo - uśmiechnął się do kelnerki. Nie chciał, i przede wszystkim nie powinien się upić. Też był dziś odpowiedzialny.

Uśmiechnął się, gdy Jethro zaczął swoją tradycyjną, okołokulinarną ciekawostkę. Bardzo je lubił, i choćby opowiadał o czymś, co już gdzieś słyszał, to zawsze wysłuchiwał go z uwagą i zainteresowaniem. Uwielbiał ten błysk w jego oczach, gdy mówił o gotowaniu.
- No wiesz… Jeśli coś już działa perfekcyjnie, to jak masz to odczuć? - zapytał przygryzając dolną wargę i podparł brodę ręką opartą niegrzecznie na stole, pod którym jego łydka otarła się o łydkę Vermonta. No cóż, żadne afrodyzjaki na szczęście nie były im potrzebne. Jeszcze. Wciąż byli na tym etapie związku, gdzie wszystko było fascynujące, nowe i ciekawe, a każda powierzchnia w domu intensywnie eksploatowana przy każdej nadarzającej się okazji.
- Nie? - zapytał unosząc brew, bo nie bardzo wiedział o co chodzi. No pewnie, gdyby zobaczył wnętrze ostrygi coś by w tej jego rudej główce zaskoczyło, w końcu miał zajęcia z anatomii, prawda? Może w tej kwestii praktyka kulała, ale teorie znał bardzo dobrze, bo i parę filmów instruktarzowych obejrzał, gdy testował swoją orientację.
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Już na odwyku ciężko słuchało mu się tych historii o sposobach zarabiania na kolejną działkę, a pięści świerzbiły go na samą myśl, że ówczesny partner chłopaka w ogóle mu to zaproponował, zasiał zarienko pomysłu, które po jakże prędkim wykiełkowaniu wyniszczało umysł i ciało Mitchella. Jethro nie był osobą konfliktową, wręcz przeciwnie - raczej stronił od konfrontacji, wolał zrobić swoje i nie wychylać się zbytnio (choć jego własny sous chef skutecznie mu to utrudniał, jakby wziął sobie za punkt honoru, by wpychać go w te niewygodne sytuacje), bo jednak jego umiejętności interpersonalne nie były na odpowiednim poziomie. Wiedział jednak jedno; gdyby tylko ten cały Dan pojawił się w zasięgu jego wzroku… Nie ręczyłby za siebie. Tego był pewien i choć nigdy nie znalazł się w sytuacji bójki z prawdziwego zdarzenia - te kilka razy dostał w twarz od Remingtonów, ale zakończyło się bez fajerwerków, a raczej z wykwitem całej gamy fioletów, purpury, czerwieni i zieleni pod okiem - tak nie powstrzymałby się przed konkretnym przyłożeniem byłemu Mitcha, w odwecie za ten cały ból, jaki mu przysporzył. Całe szczęście, że Thompson raczej niewiele z tego pamiętał, a przynajmniej tak utrzymywał. Sam Vermont też nie był bez winy, mając znaczny wkład w cierpienia chłopaka w tych po-odwykowych miesiącach, jednak starał się to naprawiać, krok po kroku, poznając przy tym wszystkim również samego siebie, jakby od nowa. Obaj byli nieco emocjonalnie kulawi, obaj mieli problem z uzależnieniem i z samoakceptacją.

Obaj też nie mieli siebie dosyć, jak dwa zwierzęta trzymane zbyt długo w osobnych klatkach. Dla Jethro ta relacja, a dokładniej jej czysto fizyczny aspekt, był czymś zupełnie nowym, przeżywał to jakby od zera za każdym razem, wciąż i wciąż z tą samą ekscytacją eksplorując ciało młodszego, chociaż znał je na pamięć. Każdy punkt, który wywoływał westchnienie, zadowolone mruknięcie czy jęk. Pogrywał sobie z jego przyjemnością jak na instrumencie, uderzając w odpowiednie klawisze lub próbując czegoś zupełnie innego, obserwując skutki własnych działań. Dotyku, ciepła ust czy zębów, przygryzanych na wytatuowanej skórze. Nieważne jak bardzo go chciał, właściwie zawsze, powstrzymywany jedynie przez kuriozalny fakt, że pewnych rzeczy nie wypadało, a w pewnych miejscach łatwiej było zostać przyłapanym z raczej przykrymi konsekwencjami - tak nigdy chłopaka nie chciałby przymuszać ani uciekać się do jakichkolwiek kart przetargowych. Zbyt przyjemnie było, kiedy oboje chcieli tego tak samo, aniżeli byłoby to jednostronne, przekupione kolacją i odpowiednią ilością wina. Jeśli etap cielesnej miłości przeminąłby, odszedł na drugi plan, a ogień pożądania nieco wygasł - cóż, ciężko było mu stwierdzić, co by zrobił, bo zwyczajnie nie znalazł się jeszcze w takiej sytuacji. Ochłodzenie relacji z byłą załagodził zaręczynami, a seks na kokainowym haju zawsze był dobry, o ile nie najlepszy. Bardzo chciał jednak wierzyć, że poradziłby sobie nawet z taką chłodną i przerażającą ewentualnością.

Zupełnie tak samo, jak bardzo chciał wierzyć, że problem tego małego prezentu rozwiąże się sam. To nie tak, że nie ufał Mitchowi, kokaina nie była wybranką chłopaka. Zresztą Mitch najwyraźniej robił znacznie większe postępy w walce z nałogiem, chodząc sumiennie na zastrzyki i terapię, czego nie można było powiedzieć o Jethro. Owszem, pojawiał się na swoich spotkaniach, ale skutecznie odmawiał czynnego uczestnictwa, tak samo jak tygodniami, jeśli nie miesiącami przekładał kolejne spotkania terapii indywidualnej. Radził sobie przecież, nie brał, choć czasem myśl o tej jednej kresce, tylko raz, pojawiała się gdzieś z tyłu głowy. By zabić zmęczenie albo jeszcze raz poczuć tę przyjemność, windowaną przez narkotyk do poziomów wręcz niebiańskich. Trzymał się jednak doznań przyziemnych i odwracał wzrok od swojego małego prezentu, nie miał jednak na tyle siły w sobie, by tak po prostu się go pozbyć.

Nie ufał sobie.

Nie miał pewności, że zamiast prośby o pomoc w wyrzuceniu tej paczuszki nie zaoferowałby mu kreski. Słowa mogłyby się wymknąć same z ust, bez pozwolenia, przemykając pod radarem rozsądku, a skutki takiej propozycji byłyby opłakane w każdy możliwym scenariuszu, niezależnie od tego, czy Thompson taką ofertę by przyjął, czy odrzucił. Wolał więc jak na razie trzymać ten niewygodny sekret dla siebie w głupiej nadziei, że mu się nie podda.

Lubił jego rude loki, lubił zakopywać w nich nos, kiedy Mitch leżał obok. Lubił to, jak plątały mu się między palcami. Lubił, kiedy australijskie, poranne słońce przedzierało się przez szparę między zasłonami w sypialni, a jego promienie tańczyły na kosmykach chłopaka, przypominając płomienie - zupełnie chłodne i niegroźne. Zapewne nawet jeśli byłyby krótsze, skrócone bezlitosną brzytwą fryzjerskich nożyczek, Vermont i tak znalazłby sposób, by tę pieszczotę zachować. Takie pozornie małe rzeczy trzymały go w ryzach, odciągając od wszelkich rozważań nad swoim uzależnieniem.
No, zobaczymy. – zaśmiał się, dobrze wiedząc, że ostrygi były potrawą pełną skrajności. Można je było uwielbiać albo nienawidzić, i bardzo ciekawiło go, na którym końcu tego spektrum wyląduje Mitch. Jak do tej pory wszelkie zaserwowane mu przekąski, dania główne czy desery przechodziły test kubków smakowych. Czasem nie bez początkowej nieufności i lekkiego zmarszczenia brwi na wiadomość o połączeniu smaków - z początku absurdalnego, a jednak po pierwszym kęsie wszystko nabierało sensu. Kucharz nawet nie ukrywał, że ten brak pewnego obycia, lub raczej - doświadczenia - w kwestii kulinarnej bardzo mu się podobał, a Mitch swoją dziecięcą niewiedzą i podejściem pełnym ciekawości skutecznie dokarmiał ego Jethro.

Szampana bez procentów dostali chwilę po złożeniu zamówienia. Nie smakował tak samo, pozbawiony alkoholu, jednak całkiem sprawnie udawał nieco cierpki, kwaskowaty posmak fermentowanych winogron, który pasował do owoców morza. Uniósł nieco kieliszek i stuknął o ten thompsonowy, zanim upił łyka. Uśmiechnął się nieznacznie, czując łydkę chłopaka między swoimi nogami.
Może coś w tym jest. Podobno ludzie czują się lepiej po zjedzeniu ostryg, ale myślę, że to kwestia towarzystwa. W tym przypadku dla mnie perfekcyjne. – przecież jeżeli coś już działało perfekcyjnie, jak to ujął Mitch, to nie bez powodu, prawda?

Jethro miał już podłapać temat możliwego braku konotacji pomiędzy ostrygami, a damskimi narządami rozrodczymi w przypadku chłopaka i jego orientacji, ale jak na złość (a może na ratunek) kelnerka wróciła do ich stolika, tym razem niosąc te dwie ostrygi. Świeże, surowe, pachnące trochę morską bryzą, w towarzystwie miseczki z octem i cebulką, buteleczki tabasco i kawałkiem cytryny, w towarzystwie dwóch łyżeczek. Jet poczekał, aż dziewczyna oddali się od ich stolika, po czym zerknął na muszle z galaretowatym wnętrzem i znów na rudzielca.
— [b[Wyglądają jak waginy, co nie?[/b] – zaśmiał się głupawo, chociaż dopiero co tak ładnie opowiadał o tych delikatnych aluzjach. W siedemnastym wieku może. Teraz, a szczególnie przy tej konkretnej osobie, nie potrzebował żadnych metafor. Ani delikatności.

W każdym razie… Możesz je jeść bez niczego, ale nie bardzo mają smak, po prostu są słone, jak morska woda. Są znacznie lepsze z tym dressingiem, po prostu ocet i siekana szalotka. I kilka kropel soku z cytryny, dla wzmocnienia smaku. – w międzyczasie nałożył łyżeczkę sosu na swoją ostrygę i skroplił ją sokiem z cytryny, dla dopełnienia instruktażu. – Tabasco dodaje ostrości, ale mam wrażenie, że nieco zabija sam smak ostrygi. – dodał jeszcze i podniósł muszelkę, sprawdzając łyżeczką, czy mięso skorupiaka było odłączone od muszli. – Popychasz łyżeczką do ust, ale nie połykasz od razu. – zaśmiał się pod nosem, nie mogąc się powstrzymać, po czym kontynował. – Przegryź ją chociaż raz, uwolnisz wtedy ten właściwy smak ostrygi. No, to na zdrowie. – dokończył ten instruktarz i zjadł swoją ostrygę, przyglądając się poczynaniom Mitcha, widocznie zaciekawiony efektem końcowym i wydanym na koniec werdyktem.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
To, o czym opowiadał na odwyku, zarówno w czasie terapii, jak i w zaciszu czterech ścian ich pokoju, to tylko wierzchołek góry lodowej tego, przez co przechodził. Ba, nie opowiedział nawet połowy tego, co pamiętał, choć i tak Jethro usłyszał więcej, niż pozostali. Nawet na terapii indywidualnej nie poruszał tego tematu tak dogłębnie licząc na to, że w końcu wymaże z pamięci także te szczątkowe wspomnienia i uwolni się od demonów przeszłości. Czasem zdarzało mu się obudzić w nocy z sennego koszmaru, który wywlekał z podświadomości niewyraźne obrazy i ubarwiał je przyprawiając Mitchella o mini zawał. Całe szczęście, że rano zwykle nie pamiętał już szczegółów widziadła i mógł bezproblemowo wrócić do życia codziennego. Kiedyś narzekał, że nigdy nie pamięta swoich snów, ale dziś było to błogosławieństwem, które chroniło go przed traumą. Bo jak miałby funkcjonować u boku Vermonta, gdyby obudził się obok niego zbrukany mentalnie? Raz przecież, gdy spędzał z nim noc, obudził się niemal z krzykiem, rozpłakał się, nawarczał na niego, żeby go nie dotykał, gdy Jet chciał go objąć i uspokoić, a potem zwinął się w kłębek i poszedł dalej spać. A rano? Rano nic nie pamiętał. Błogosławieństwo.

Szczerze? Jakoś ciężko byłoby mu wyobrazić sobie Jethro obijającego mordę Danowi. W ogóle Jethro bijący się z kimś był jakąś abstrakcją. Ale to miłe, że chciałby w ten sposób pomścić rudzielca. Pytanie tylko, czy było jeszcze na kim się mścić? Czy Dan wciąż żył? Czasem się nad tym zastanawiał. Nieczęsto, ale jednak te myśli czasem dręczyły jego sumienie. Przecież zostawił go tam. W prawdzie ułożył go w pozycji bezpiecznej, ale jednak go zostawił. Sumienie się uciszało, gdy przypomniał sobie, że Dan przecież też go zostawił, zamiast wezwać pomoc, gdy dostał zapaści. A jednak czasem łapał się na tym, że wybierał numer na telefonie do niego, lub któregoś z przyjaciół. Może Mitch był emocjonalnie kulawy, ale serce miał po właściwej stronie.

Nie tylko dla Jethro to wszystko było nowe, bo Mitch także uczył się wszystkiego od początku. To pierwszy raz, gdy był całkowicie trzeźwy i w pełni świadomy tego, co robi. Co z tego, że przed Vermontem miał innych, skoro z żadnym nie był całym sobą? Z Danem pieprzył się godzinami po mecie, ale nie było w tym ani krzty zmysłowości i uczuć. Zwykły, zwierzęcy akt…Nawet pierwszego razu zupełnie nie pamiętał, bo był kompletnie pijany. Z innymi byle szybciej, byle mieć to z głowy i móc jak najszybciej kupić działkę. Nic dziwnego, że miał wątpliwości, czy na pewno jest gejem, skoro nigdy wcześniej nie był z mężczyzną świadomie. A z Jethro? Z Jethro w końcu było tak, jak być powinno. Czy się pieprzyli, czy kochali, zawsze było magicznie, zawsze inaczej, jakby kucharz wziął sobie za cel spróbować wszystkiego. Jak widać nie tylko w kuchni lubił eksperymentować. Lubił dotyk jego sprawnych palców i pocałunki, którymi obsypywał jego skórę. A sam przecież nie pozostawał mu dłużny. Ale co jeśli się sobą znudzą? Nawet nie chciał się nad tym zastanawiać, nie było takiej możliwości.

Owszem, kokaina nie była wielką miłością Thompsona, tylko raz miał z nią romans, ale gdyby miał gorszy dzień i przypadkiem natknął się na woreczek, to nie wykluczone, że uległby tej białej damie. Ale gorszych dni ostatnio nie miewał. Był szczęśliwy, terapia działała, metadon też skutecznie niwelował chęci sięgnięcia po dragi. Gdyby tylko wiedział, że Jet olewa swoje spotkania stanowczo namawiałby go do zmiany formy terapii. Grupowe meetingi nie były dla każdego. Sam ich nie lubił i uważał, że w jego przypadku zupełnie nie działają, więc zrozumiałby i wcale nie potępił kucharza. Może powinien kiedyś pojechać z Mitchem i spróbować pogadać z jego terapeutką? To śmieszne, że jeszcze nie tak dawno przecież ciężko było namówić go na sesję, a teraz zabierałby tam wszystkich: i Gale, i Jethro, i czasem nawet ojcu wspominał, że przydałoby mu się parę spotkań.

Mitch za bardzo lubił te poranne Vermonta zabawy z włosami, by przedkładać praktyczność nad przyjemność. Krótsze sprawdziłyby się w pracy, ale nie dawałyby im już takiej frajdy, tego był niemal pewien. Bo za co Jet trzymałby wtedy jego głowę? To były takie drobne, niby nic nieznaczące niuanse, a jednak nie wyobrażał sobie, by ich zabrakło. Lubił to. Tak jak Jet lubił obserwować jego reakcje na nowe doznania kulinarne. Owszem, do tej pory wszystko co zaserwował mu kucharz było wyśmienite, ale przecież nie on dziś gotował, więc nie było pewności, czy ostrygi przypadną mu do gustu, a jeśli nie, to czy winą będą same małże, czy sposób ich przygotowania.
- I vice versa - uśmiechnął się upijając łyk pseudo szampana. Tak, towarzystwo nie mogłoby być lepsze.
Podążył wzrokiem za talerzem, gdy kelnerka pojawiła się przy ich stoliku jakby już od pierwszych sekund chciał się oswoić z widokiem. No i musiał zacisnąć usta, żeby nie zaśmiać się, gdy już zrozumiał o co chodziło Vermontowi. Niestety, nie do końca mu się to udało, bo gdy tylko Jethro na głos utwierdził go w przekonaniu, że widzi to, co widzi, parsknął głupkowato w swój kieliszek bezalkoholowego szampana.
Waginy…
No jak dzieci na pierwszej lekcji biologii z rozmnażania człowieka. A przecież Mitch nigdy nie miał z tym problemów! Chyba jako jedyny w klasie (no może razem z Gale) zachował wtedy powagę, bo przecież zaznajomiony był z tematem od dawna. Ileż to książek przestudiował, ileż widział obrazków w tych starych podręcznikach z domowej biblioteczki zanim omawiali temat na lekcji? A teraz parsknął, bo jakiś niewinny mięczak wyglądał jak wyglądał.
- Nie mogę - parsknął kolejny raz, gdy Jet instruował go krok po kroku jak powinno jeść się ostrygę i doszedł do część z połykaniem. No chichotał jak gówniarz i aż musiał ukryć twarz w dłoniach, żeby się uspokoić, i trochę przez palce podglądał jak Jet kosztuję swoją ostrygę. Twarz płonęła mu już żywym ogniem, a oczy szkliły się od łez.
- Ok… więc to, tak? - zapytał wziąwszy swoją muszlę gdy już trochę się uspokoił i wskazał na jedną z miseczek, z której wcześniej Jet zaczerpnął sosu. - I cytrynka, tak? - dodał łamiącym się głosem znowu zaciskając usta, żeby powstrzymać chichot, gdy zbliżył do ust starannie przygotowaną ostrygę.
- No to niech będzie, hakuna matata - wyszczerzył się i popchnął łyżeczką mięsko do ust. Zgodnie z sugestią przegryzł nim połknął patrząc Jetowi prosto w oczy w nieco wyzywający sposób, choć cały efekt pewnie psuł ten śmiechowy rumieniec na jego twarzy.
- Ok.. może być, choć wielkim fanem chyba nie będę.
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Mitch może i tego nie pamiętał, umysł zamazał tamto nocne widziadło, zły sen lub innego demona przeszłości, czyhającego w najmroczniejszych zakamarkach umysłu; jednak Jethro co jakiś czas wracał myślami do tamtej nocy, wbrew własnej woli, wspomnienie zdawało się zataczać swoją trajektorię niczym bumerang. Pamiętał jego łzy, rozdygotane mięśnie (nie z zimna i na pewno nie z przyjemności, będące pokłosiem reakcji organizmu na ten nieokiełznany stres), pamiętał swoją bezsilność. Nie mógł go dotknąć, choć przecież tak bardzo chciał go wtedy przytulić, wyszeptać kilka słów i zabrać tę nocną marę. Nie mógł, Thompson dał mu wyraźnie do zrozumienia, by trzymał ręce przy sobie, wiążąc ich w tym paradoksie. Pozostało mu jedynie poczekać, aż chłopak znów uśnie i wtedy, jakby ukradkiem, po cichu, mając nieodparte wrażenie, że robi coś złego, objąć go ramieniem. Przysunąć do siebie, blisko, pogłaskać po głowie. I nie wspominać o tym nad ranem, ani przy żadnej innej okazji, bo skoro Mitch sam nie poruszał tematu, to może najlepiej byłoby zostawić tę kwestię, zawiśniętą gdzieś w eterze. Niby-nieistniejącą, zamazaną przez mitchowe wyparcie, a jednak dosyć niewygodną. Jethro i tak nic nie mógł z tym zrobić, nie umiał i wolał nie próbować, by przypadkiem nie pogorszyć sytuacji. Ale mógł po prostu być, oferując bezpieczną przystań swoich ramion, zawsze otwartych dla chłopaka. Nie pytać, nie wymagać i respektować granice, chociaż nie zawsze mu się to podobało. Nie zawsze też był w stanie poprawnie zlokalizować taką granicę, jednak cofał się, słysząc mitchowe poburkiwanie.

Czy Jethro był szczęśliwy?

Oczywiście, że był. Odpowiedziałby bez zawahania, bo przecież wrócił do swojej pasji i w dodatku miał Mitcha. Był szczęśliwy z nim, a to szczęście zagłuszało (a może jedynie przykrywało) wszelkie niewygodne szczegóły. Chociażby jak to, że zaniechał terapii, uporczywie twierdząc, że to nie dla niego. Na pewno nie ta grupowa, na której jakże dobrodusznie pojawił się jego stary znajomy, przynosząc prezenty. Jakby czytał mu w myślach, bo coraz częściej gdzieś z tyłu głowy Vermonta wykwitała sobie myśl, niewinna, wspomnienie tych starych czasów, kiedy dawał sobie ze wszystkim radę. Jedynie znajomość konsekwencji, bolesny upadek na samo dno, powstrzymywały go przed przetestowaniem zawartości woreczka. Jak na razie. Być może wszystko zależało od jednego z tych gorszych dni, ale póki Thompson był w pobliżu - nawet jeśli oddzielała ich kuchenna wydawka, bądź szereg stolików - pilnował się. Czy był to mądre, zawieszać całą swoją trzeźwość na partnerze? Ani trochę, to przecież wbijali im do głów na odwyku i powtarzali na spotkaniach, uzależnianie własnych wyborów od drugiej osoby nie było najlepszym pomysłem. Tak jak i wiązanie się z innym eks-narkomanem, ale to w głowie kucharza był jedynie mały szczegół. Uparcie wierzył, że to zadziała, że będą trzymać się nawzajem w trzeźwości, wspierać i tak dalej… Nie mylił się, póki co. Ten związek najwidoczniej działał dobrze na ich obu. Mitchell był szczęśliwy i wyraźnie robił postępy na terapii, a Jethro, cóż, ładnie udawał, że wszystko jest w porządku i starał się nie przekraczać tej jednej kreski granicy. Gdzieś w środku czuł, że jeżeli ktoś miał nawalić, to byłby zapewne on, a tego nie chciał. Nie chciał go skrzywdzić, po raz kolejny.

Zachichotał głupawo, napędzany śmiechem rudzielca. Jak dzieci. Podobieństwo skorupiaków do kobiecych narządów rozrodczych było niby przypadkowe, ale przecież skojarzenia powtarzane od wieków nie wzięły się znikąd. Vermont próbował się napić tego szampana, ale fakt, że Mitcha aż tak rozbawiła ta krótka uwaga jedynie napędzał karuzelę śmiechu. Odetchnął głęboko, próbując się opanować i upił mały łyk, byle się przypadkiem nie zadławić. Skubał dolną wargę zębami, z tym idiotycznym uśmiechem na ustach, kiedy tak obserwował mitchowe poczynania z ostrygą, po czym nabił jedną z krewetek na widelec.
Przynajmniej spróbowałeś. — uśmiechnął się. Nie oczekiwał, że chłopak zawsze będzie wielkim fanem wszystkiego, co Jet mu serwował lub zamawiał, bo każdy miał własne smaki. Do niektórych trzeba było dorosnąć, a inne zwyczajnie nie podchodziły, nieważne w jakiej konfiguracji by się ich próbowało. Uniósł lekko brew i pochłonął krewetkę, odrywając jej twardy ogonek. — A z tą dziewczyną… też spróbowałeś? — miał prawo być ciekawy, samemu znając już oba końce płciowego spektrum. Zawsze był święcie przekonany, że jest stuprocentowym hetero, dopóki Mitch nie pojawił się w jego życiu, co wywróciło mu cały świat do góry nogami. Skoro jednak z tą dziewczyną byli na tyle blisko, by Jethro ubzdurał sobie tę chorobilwą wręcz zazdrość, mógł mieć pewne pytania, a moment miał wręcz idealny.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Może gdyby następnego ranka Jethro poruszył temat nocnego koszmaru Mitcha, ten zagłębił by się w czeluści swojej pamięci i spróbował sobie przypomnieć, czemu obudził się w nocy taki rozdygotany. Ciężko stwierdzić, z jakim skutkiem zakończyłyby się te analizy snu, i czy nie zrobiłby sobie tym większej krzywdy, ale przynajmniej miałby świadomość, że coś go dręczy we śnie. Może wtedy mógłby poruszyć ten temat na jednej z terapii. No ale nie miał pojęcia, że zdarza mu się budzić Vermonta niekontrolowanym zrywem. Całe szczęście, że niemal błyskawicznie zasypiał z powrotem i mógł bez żadnych przeszkód na nowo tonąć w jego objęciach, którymi przecież nigdy nie gardził, poza tymi nielicznymi momentami, gdy chyba nie do końca zdawał sobie świadomość z jego obecności. Bo to przecież nie jego dotyku się obawiał.

Jeśli Jethro całe swoje być albo nie być opierał na obecności Thompsona, to chyba dobrze, że Mitchell postanowił zrezygnować z powrotu na uczelnię i dalej będzie miał oko na ukochanego z tej bezpiecznej odległości, jaka dzieliła kuchnię od sali. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby rzucił kelnerowanie i widywali się tylko w weekendy. Albo i rzadziej. Tak bardzo przyzwyczaił się do jego obecności obok i do tych wieczornych podwózek, że nie umiałby chyba już funkcjonować z dala od swojego ulubionego kucharza. Czy to już uzależnienie? Nie przetrwa bez niego ij bardzo chciałby, żeby Jethro czuł to samo. Obaj byli dla siebie ostoją i wsparciem, ale gdy tylko jeden się potknie zapewne pociągnie drugiego za sobą na dno. I nie oszukujmy się, ale obaj na pewno mieli tego świadomość i w jakimś stopniu utrzymywała ich ona na powierzchni. Bo żaden nie chciał, aby ten drugi znowu zaczął ćpać, prawda? Może i Mitch zrobił duże postępy, może i radził sobie lepiej od Jethro, ale wszystko to, nad czym tak ciężko pracował wciąż było kruche. Nie powinni się spotykać, ale teraz nie było już chyba odwrotu.

Mitchell całe życie był poważnym, smutnym dzieciakiem schowanym za mądrymi książkami, więc takie durne chichotanie w ogóle do niego nie pasowało. No ale skoro tak ochoczo próbował tych wszystkich nowych rzeczy, któe Jet mu podstawiał pod nos, to może powinien też spróbować być tym rozchichotanym dzieckiem, któym nigdy być nie próbował? Może trochę już nie wypada, ale jak nie teraz, to kiedy? To ostatni dzwonek, by nadrobić zaległości. Powinni poszukać później jakiegoś placu zabaw, żeby poszaleć na huśtawkach. Albo wybrać się do parku wodnego ze zjeżdżalniami!
- Nie była taka zła - przyznał i przepłukał usta szampanem. Może nawet bardziej od smaku przeszkadzała mu konsystencja. A naprawdę lubił próbować nowe dania, które Jet uważał za wyśmienite, a których z grzeczności mu nie odmawiał bojąc się, że mógłby się obrazić. Do tej pory zjadał wszystko i raczej wszystko mu smakowało. Ciekawe więc gdzie była granica? Czy w końcu znajdzie się coś takiego, czego rudzielec stanowczo odmówi wzięcia do ust, albo wypluje z obrzydzeniem? Biorąc pod uwagę jak wielki był kulinarny świat, a jak mało Mitch wciąż go znał, to takich potraw zapewne były tysiące i prędzej czy później trafi na minę.
- Co? Niee… Nie zdążyłem, bo ktoś mnie przeleciał - wyszczerzył się. Prawda była jednak taka, że Mitch postanowił zakończyć eksperyment zanim Jethro rozpoczął swój. No fajnie mu się rozmawiało z Yvone, ale nie czuł tego czegoś i chyba nie umiałby. No chyba, że z nią też byłby podpity i wszystkie hamulce by im puściły, tak jak z Jethro w kuchni w te pamiętne urodziny. No ale tego już się raczej nie dowiemy.
- A Tobie? Nie brakuje czasem… no wiesz… Nie tęsknisz za tym? - zapytał cicho i sam sięgnął po krewetkę, żeby to na niej skupić swój wzrok. Trochę żałował, że o tym pomyślał. Znowu. Czasem bowiem takie myśli go nachodziły. Co jeśli Vermontowi znowu coś się przestawi i będzie miał ochotę być znowu z kobietą? Miałby się zgodzić na trójkącik? Pozwolić na skok w bok? To wszystko było bardzo zagmatwane, ale gdyby miało to sprawić przyjemność Vermontowi, a jednocześnie uratować ich związek, to z cała pewnością zgodziłby się na wszystko.
- Mmm, te krewetki zdecydowanie 10/10 - przyznał sięgając widelcem po kolejną, jakby chciał jednak odwrócić uwagę od swojego pytania.

jethro vermont
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
ODPOWIEDZ
cron