archiwista — Cairns City Council
26 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Tell me gently, or don’t tell me at all. I only want soft secrets, little whispers, one warm hand over the mouth gasp.
trigger warning
wspomnienie przemocy seksualnej

Nie pamiętał, jak należało oddychać – zupełnie jakby przez dwa lata pozwalał sobie jedynie na płytkie wydechy i wdechy, które nigdy nie sięgały wystarczająco głęboko, aby przynieść mu ulgę; przypominał zwierzę, które zbyt wiele czasu spędziło w niewoli – popadł w trwałą stereotypię i nie potrafił powstrzymać rąk od przesuwania się wzdłuż nagiej skóry, choć zaczerwienione pręgi na udach powoli zaczynały prześwitywać krwią i nie mógł spojrzeć przyjacielowi w oczy, gdy wsunął dłonie nad jego kolana, przesłaniając podrażnioną tkankę. Kiedy uniósł ramiona, obejmując się wokół piersi, czuł ból w miejscach, w których Emir go bił, a ponieważ jego gniew był obsesyjny i zapamiętały, bolało go całe ciało – purpura, która ciążyła mu na brzuchu i pod żebrami, przypominała plamy na powłoce zepsutego owocu, a on obawiał się, że gdyby odgiąć cienką skórę, jego wnętrze również byłoby miękkie i przejrzałe; nie chciał zgłosić sprawy na policję – nie dlatego, że bał się dłoni w lateksowych rękawiczkach, probówek do pobierania krwi i zdjęć, na których ujawniłyby się ciemniejące sińce, obrzęk pomiędzy nogami i zaczerwieniony strop podniebienia, bał się natomiast tego, jak zinterpretują jego ciało, co powiedzą, kiedy go zobaczą: że to jego wina, że zrobił to sobie sam, na własne życzenie. Wstydził się śladów, które pozostawiły na nim cudze dłonie – kiedy rok temu Emir pchnął go na komodę tak mocno, że złamał rękę w stawie łokciowym, poszedł do szpitala dopiero cztery dni później, kiedy ból stał się tak silny, że budził się w nocy tylko po to, żeby zwymiotować, a kiedy przyciskał palce do nadgarstka, nie wyczuwał tętna przesuwającego się w głąb dłoni. Pielęgniarka podawała mu zastrzyk ze znieczuleniem, on skłamał natomiast, że się przewrócił, nie myślałem, że to coś poważnego, mówił, choć miał obrzęknięte przedramię i wysoką gorączkę – wyobrażał sobie, że gdyby przyznał prawdę, musiałby jednocześnie przyznać przed sobą, że Emir go nie kochał, więc przekonywał się, że zasługiwał na wszystko, co mu się przydarzyło, odnajdywał powody, aby usprawiedliwiać jego gniew, aż uwierzył, że pozostali ludzie również je dostrzegali. To jego wina – bo był nietrzeźwy, bo się nie sprzeciwiał, bo go zdradził – Emir miał prawo się na nim mścić. Bał się, że Roscoe również to zauważy – przyjrzy się sińcom na jego udach i rozpozna w nich kształt męskiej dłoni, obejmie go wokół bioder i nie wyczuje pod palcami zgrubiałych zadrapań, zrozumie, że się nie wyrywał, nie próbował uciec, spyta go, czy powiedział nie, a on będzie musiał odwrócić wzrok, żeby go nie okłamać. Bał się, że Roscoe go znienawidzi – domyśli się, że leżał nieruchomo w pościeli, próbując ignorować bolesne tarcie bioder i lepkość wygrzanego frustracją powietrza, które zatrzymywało się na jego karku, nie będzie więcej nalegał, żeby poszedł na policję i zatrzyma go za nadgarstek, zanim mógłby obejrzeć go lekarz. Wszystko zrobiłeś sobie sam, powtarzał sobie w myślach i kiedy przyjaciel oparł ciepły policzek o wnętrze jego odchylonego kolana, miał ochotę płakać – nie nad przeszłością, ale nad życiem w ogóle, nad koniecznością życia, gdy nie ma się odwagi, aby ze sobą skończyć.
T-to przez to ciało – odparł słabo i tak cicho, że prawie nie usłyszał własnego głosu – nie pamiętał już, jak on brzmiał. – Gdybym mógł się go p-po prostu pozbyć, w-w… wszystko byłoby dobrze. – oddech drżał mu na języku, ciężki i lepki od śliny, więc pochylił głowę, starając się pozbyć mdłości zebranych nisko przy krawędzi gardła, ale żołądek uwierał go bolesnym skurczem, a powietrze świszczało pomiędzy niesytymi wdechami, którymi próbował się uspokoić, lecz wciąż cały dygotał, nie wiedział, co zrobić z dłońmi, gdzie oprzeć spojrzenie, jak pozbyć się myśli, które zbierały się pod skronią jak ropa. Zakrył usta dłońmi, dławiąc szloch, bo twarz przyjaciela wciąż znajdowała się tak blisko jego kolana, war oddechu ocierał się o miękkie udo, w tym samym miejscu, gdzie krew stała się zeschnięta i zimna. – Przepraszam – wymamrotał, bo kiedy się rozpłakał, noga zaczęła mu wyraźnie drgać. Roscoe tu był, zawsze tu był – siedział obok niego nad Sapphire River, aż niebo ćmiło brunatnym odcieniem, a ryby łyskały srebrnymi brzuchami tuż pod powierzchnią wody, trzymał go za rękę, kiedy pojechał do Carins na operację i głaskał go po włosach, kiedy oboje siedzieli zamknięci w kabinie męskiej łazienki, a materiał spodni powoli namiękał krwią, został u niego na noc po tym, jak w czwartej klasie Finn zrobił mu nagie zdjęcie w basenowej szatni, odbierał go spod przychodni, kiedy w wieku dwudziestu lat regularnie chodził na terapię, bandażował mu dłonie i pilnował, żeby jadł, zostawał w pokoju nawet wtedy, kiedy płakał i krzyczał, żeby wyszedł i pozwolił mu umrzeć. Miał ciepłe, miękkie dłonie, które przez dwa lata zupełnie się nie zmieniły i to samo, stroskane spojrzenie, które wywołało w nim nagłe, dławiące poczucie winy. Czuł, że łzy pozostawiały na jego policzkach smugi zawstydzonego ciepła, więc skinął tylko głową, przekonany, że gdyby się odezwał, nie potrafiłby przełknąć płaczu, który stanął mu w gardle, uciskając na łagodną wypukłość grdyki, ale Roscoe wciąż czekał na jego odpowiedź, a jego oczu stały się, szkliste i przestraszone – nie mógł mu tego zrobić; oddać mu swojego życia i prosić, aby się nim zaopiekował.
W-w porządku – odparł cicho, choć jego głos był niewyraźny, jakby przylepił się do podniebienia. – W porządku – powtórzył głośniej, ale bez przekonania – nie chciał go okłamywać i nie był pewien, czy właśnie to robił. Pozwolił, aby przyjaciel pomógł mu podnieść się z wychłodzonej podłogi i wzdrygnął się, kiedy natrafił wzrokiem na swoje odbicie w lustrze, tym samym, przed którym stali cztery lata temu, szczęśliwi i zupełnie nadzy – skórę miał brudną od sińców, a twarz tak bladą, jakby miał zaraz znów osunąć się na kafelki, lecz rozpoznał w szkle swoje napuchnięte oczy, twarz, która wyglądała niepewnie i smutno, policzki nakropione cętkami pąsowych wybroczyn i żebra prześwitujące nad zapadniętym brzuchem; nie rozumiał, jak Roscoe mógł jeszcze na niego patrzeć. Odwrócił wzrok, pozwalając ciepłej wodzie objąć jego ciało, aż krew rozcieńczyła się w wannie mdłym, różowym odcieniem – przyjaciel sunął miękką gąbką wzdłuż jego ramion, przez drżącą pierś i wystające gałęzie obojczyków, pozostawiał na skórze smugi zmydlonej bieli, on czuł natomiast, jak spływa z niego również cienka powłoka szoku, a na wierzch, spod zaczerwienionego naskórka, zaczyna wyłaniać się znajome pulsowanie bólu, ucisk zamknięty na prawym kolanie jak myśliwskie wnyki i drętwienie osuwające się powoli wzdłuż napiętej łydki. – Myślisz, że… E… Emir tego ż-żałuje? – odetchnął ciężko, bo powietrze zgęstniało mu w płucach i zrobiło mu się niedobrze od parą unoszącą się pod sufit metalicznym, speszonym zapachem. – Ż-że był powód, dla którego to się stało? B-być może… – zaczął, ale głos przełamał mu się jak sucha gałąź, a wstyd zapiekł boleśnie pomiędzy nogami, jakby coś ciężkiego i twardego znów wdarło się pomiędzy powłoki jego ciała i rozerwało cienkie fastrygowanie naczynek. – Josephine zawsze powtarzała, że Bóg ma we wszystkim jakiś cel. – pod powiekami zbierały mu się łzy, więc odwrócił głowę, przez chwilę wpatrując się w zardzewiały kran, swoje małe, zniekształcone odbicie, wykrzywione smukłym kształtem zaworu. Roscoe osunął gąbkę niżej i coś go zapytał, widział, jak jego usta poruszyły się nieśmiałym kształtem boli?, ale nie potrafił rozróżnić brzmienia jego głosu, skupić się na konkretnych słowach i dłoni zatrzymanej pod miękkim progiem jego nogi, niezdolnej przesunąć się głębiej, aby zebrać myjką smugi obmierzłej czerwieni. – R-rosie… – zaczął, odchylając lekko głowę, aby wesprzeć kark o tył emaliowanej wanny i spojrzeć na przesłonięty parą sufit, którego pojedyncze kafelki rozmazywały mu się przed oczami. Roscoe go o coś pytał, ale nie pamiętał, co to było. Pomyślał, że zostawił tabletki w szufladzie komody i słyszał bicie swojego serca głęboko w uchu wewnętrznym. – M-masz w domu… c-coś przeciwbólowego?
niesamowity odkrywca
pangea
brak multikont
pomocnik ebenisty — warsztat H. Wisse
26 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
your skin beneath my lips feels like a thunder promising rain, pour out, darling, make me drown, let me sink in yours shivers, let me bury my hands in the sands of promised land and pray for it to take me back, take me in, take me home
Carma zawsze zdawał się stąpać po ziemi jedynie z przykrej konieczności. Wtedy, gdy leżeli pośród wysokiej trawy za hałaśliwym miastem i spoglądał w niebo (sam – Roscoe przeciwnie do niego rzadko podnosił wzrok, rzadko odwracał go od niego, z czasem coraz bardziej zaczął obawiać się momentów nieuwagi, nie lubił zostawiać go samego, nie lubił spuszczać go z oczu) na przepływające wysoko nad ich głowami chmury, sprawiał wrażenie, jakby ciało było dla niego jedynie balastem przytroczonym do istnienia; i potem, niektórymi wieczorami, musiał szeptać do niego cicho i odciągać jego palce od rozdrapanej skóry, kiedy z mechaniczną, ślepą determinacją próbował odnaleźć palcami szwy naciągające skórę na stelaż ostrzących się pod nią kości i węzły, którymi mięśnie przewiązywały się przez chrząstki stawów, jakby chciał je rozplątać lub zerwać, wydostać się spomiędzy tkanek i żeber. Zamykał jego ręce w swoich dłoniach, przyciskał je do swoich policzków, próbował nie płakać, choć głos załamywał mu się w krtani, bo w te wieczory i w te noce Carma oddalał się od niego tak daleko, że zaczynał się o niego bać – w snach znajdował go na podłodze z rozpiętą na piersi koszulą, guziki wydarte z materiału lśniły na białej skórze jak chitynowe grzbiety żuków, na nieruchomym brzuchu drobny zielak rozciągał rdzawe skrzydła, czarnymi pazurkami pozostawiając na ciele blade zadrapania nienabiegające krwią. Przyglądał mu się tak jak przyglądali się mu któregoś lata na skalistym zboczu, trwające tygodniami pożary musiały wypłoszyć go na niższe obszary, później dowiedzieli się, że widywano je rzadko – żyły w trudno dostępnych miejscach, uciekając przed ludźmi wysoko ku szczytom Mount Isy, to było jedyne miejsce, w którym udało im się uchronić przed chciwą ekspansją człowieka, nie miały żadnego innego bezpiecznego skrawka ziemi, tylko te suche zbocza pożerane przez ogień. Carma nalał mu wody do plastikowej nakrętki, po palcach spływały mu jeszcze krople, kiedy spletli ze sobą dłonie; powiedział coś wtedy, nie potrafił sobie przypomnieć co, ale kiedy spoglądał na zielaka w swoim śnie wiedział, że spełniło się jego życzenie – wiedział, że powinien otworzyć mu okno i pozwolić mu zniknąć w płomieniach na szczycie Mount Isa, ale kiedy sięgał do klamki okna dłoń zaczynała mu drżeć, w końcu kulił się pod parapetem i płakał, obserwowany ptasim paciorkiem oka. Między nieruchomymi palcami dłoni zastygłej na podłodze drżały kępki białego puchu, na stole leżała książka otwarta jeszcze na stronie, na której znaleźli jego imię i żałował, że kiedykolwiek go odkryli, żałował, że nie potrafił nigdy odwrócić jego wzroku od nieba ani zamknąć mu tych przepowiedni w ustach swoimi ustami; Carma mówił, że chciałby być ptakiem, chciałby być ziarnem dmuchawca i słońcem wplątanym mu we włosy, i czasem tylko, kiedy wszystko cichło i byli w tej ciszy sami, patrzył mu w oczy i mówił, że chciałby zostać w tej chwili na zawsze.
Ja się nim zajmę – odpowiedział, przełykając myśl o tym wszystkim na dno serca; zakołatała w nim jak niewygładzona kulka ołowiu, niosąc echo tętnem. Głos Carmy był tak cichy, że musiał nachylić się nad nim, by rozpoznać słowa na jego zbladłych ustach. Znał już ich kształt, sposób, w jaki układały się na wargach – pamiętał jeszcze, jak układały się bliskim oddechem na jego własnych – przyjaciel wypierał się swojego ciała nie pierwszy raz, wypierał się go, odkąd spotkał go po raz pierwszy (albo to ciało wypierało się jego najpierw, zdradzając go za każdym razem, kiedy stawał przed lustrem, zdradzając go krwią spływającą między uda i omdleniem, kiedy zbyt mocno ściskał materiał wokół piersi, zdradzał go słabością w kontuzjowanym kolanie, zbyt krótkim tchem, płochym sercem, mdłościami budzącymi go w środku nocy, instynktem, który zdzierał mu paznokciami skórę z żeber, ramion i ud). W którymś momencie przestał przeciw podobnym słowom protestować; nie potrafił sobie wyobrazić, jak wyczerpująca musiała być ta wojna. – Zajmę się nim dla ciebie – nie dbał o to, jak absurdalnie brzmiał, robił to przecież już wcześniej, wiedział, jak się nim zajmować, wiedział o nim wszystko. Wszystko poza ostatnimi latami, wszystko poza tym, co działo się po zerwanym połączeniu, za zamkniętymi drzwiami, za tygodniami spędzonymi tak, jakby dłużej się nie znali. Obawiał się, że znajdzie to wszystko w śladach pozostawionych w jego ciele; będzie musiał podążyć tropem, znaleźć krew w śniegu, znaleźć wnyki, znaleźć wszystkie blizny, w końcu znaleźć też pytanie powoli zbierające się na sklepieniu krtani: dlaczego nie uciekał? – Powinieneś odpocząć.
Jego ramiona nie przestawały drżeć, nawet kiedy obmywał je raz za razem ciepłą wodą; zdawało mu się, że wyczuwa pod dłonią jego nagie serce, gdy wsunął dłoń w zapadłość mostka, zdawało mu się, że mógłby wziąć je w dłoń jak małego wróbla, przysunąć do ust szczelinę między palcami, by do niego cicho mówić, bezsilnie wobec popłochu, ale wystarczająco skutecznie, by nie zauważał, jak przyciska mu skrzydła do ciała, by nie roztłukł ich sobie o szczeble żeber. Spłukiwał spienione mydło z jego ramion i miał wrażenie, że Carma zrobił dokładnie tak, jak mu powiedział: zostawił mu swoje ciało i oddalił się gdzieś poza peryferię zmysłów, jakby nie zauważał niczego, nawet kiedy wsunął ostrożnie dłoń na wnętrze uda, drażniąc rozjątrzoną zadrapaniami tkankę. Oczy miał rozcieńczone, roztarte na brzegach, nieobecne – podnosił wzrok spod opadających powiek i spoglądał jakby przez niego, jego usta ledwo poruszały się, kiedy znowu się odezwał, sprawiając, że Roscoe zamarł, przez moment zdrętwiały pod smagnięciem tego, co chowało się pomiędzy okrężnymi słowami, pod domniemanym żalem Emira i pod imieniem Boga. Ścisnęło go w gardle, para w oddechu zdawała się tak ciężka, że miał ochotę wyjść na zewnątrz albo przynajmniej rozchylić wszystkie okna na oścież i pozwolić, by ta ciemność skłębiona na zewnątrz schowała ich obu w sobie jak w bezpiecznym, duszącym kokonie. Wzrok zakołysał mu się na połyskującej tafli wody rozbijającej się o płaską pierś, mdliło go.
Czy ma to jakieś znaczenie? – odparł, imię Emira odbiło się od łazienkowych kafelek drażniąco wyraźnie. Próbował odczytać z twarzy Carmy, dlaczego o tym mówił; dlaczego chciał rozważać jego szczery żal za grzechy, podczas gdy zmywał z jego ciała krew i jego dotyk, podczas gdy na żebrach rozlewały mu się błękitne sińce, a ciało trzęsło się wciąż jakby nie wierzyło jeszcze w to, że udało mu się uciec. Robiło mu się niedobrze na myśl, że Carma mógłby mu wybaczyć; wiedział, że mógłby. – Pytasz mnie, czy na to zasłużyłeś? – pytanie brzmiało tak, jakby powtarzał za nim wiernie słowa, choć te nie wybrzmiały nigdy; wyławiał je spomiędzy spod tafli jego głosu impulsywnie, ocierając sobie krtań bolesnym napięciem. Nie potrafił nigdy zrozumieć, dlaczego przyjaciel tak uporczywie wierzy, dlaczego co wieczór niezmiennie składa dłonie do modlitwy, dlaczego wciąż rozlicza się z grzechów oczami tego Boga, który kazał mu się nienawidzić i myśleć, że na każdą krzywdę musiał sobie czymś zasłużyć, on – czystszy od łzy i od bożego baranka. – Myślisz, że ktoś mógłby sobie na to zasłużyć? Że Bóg, do którego się modlisz, karałby cię w ten sposób? I modlisz się do niego, mimo to? – prawie nie czuł poruszenia głosu na strunach krtani i nie był pewien, czy Carma też go słyszy. Cofnął dłoń z jego uda, by wsunąć palce na jego kark przezornie, kiedy przyjaciel odchylił lekko głowę, zanim uderzyłby potylicą w brzeg wanny lub osunął się w wodę. – Nie musisz mu niczego wybaczać – szepnął, ciepła woda spłynęła z jego palców na jego szyję, zebrała się w niszy nad gałęzią obojczyka. Jego kark był rozpalony, spojrzenie zatarło się, uciekając pod opadające rzęsy.
Chyba tak, zaraz ci... – serce podchodziło mu do gardła, Carma przelewał mu się prawie przez palce, bał się, że straci przytomność, kiedy tylko wyjdzie z łazienki, żeby znaleźć tabletki. Nie pamiętał, w której szufladzie mogły być, nie był pewien, nie chciał go zostawiać samego. Miał wrażenie, że Carma za moment wyślizgnie mu się zupełnie. – Strasznie tu duszno – szepnął niespokojnie, w końcu wsuwając dłoń głębiej na jego kark, drugą zanurzając w wodzie pod jego kolanami, by wyciągnąć go z wody. Nie dbał o wodę ściekającą na podłogę, spływającą w szczeliny między panelami i pod ściany; nie dbał o pościel przesiąkającą wilgocią, kiedy ułożył go na łóżku pod kołdrą i kocem, zanim prowadnice szuflad nie zazgrzytały boleśnie w kuchni, wysuwane pospiesznie i nerwowo, trzasnęły drzwiczki półek, znalazł w końcu listek pospolitych tabletek w uszczerbionej filiżance. – Jesteś jeszcze ze mną? – dotknął palcami jego czoła, drugą dłonią wyłuskując tabletki w zagłębienie koca. – Otwórz usta.
niesamowity odkrywca
pierożek
brak multikont
archiwista — Cairns City Council
26 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Tell me gently, or don’t tell me at all. I only want soft secrets, little whispers, one warm hand over the mouth gasp.
trigger warning
wspomnienie przemocy seksualnej
Pamiętał, kiedy pierwszy raz przyznał się do swoich marzeń – byli jeszcze dziećmi, oboje spędzali popołudnia nad Sapphire River, na powierzchni wody unosiły się czterolistne marsylie i nenufary, a on czuł się, jakby cały świat oplatał się wokół niego gęstą winoroślą; na tafli, pośród bujnej roślinności, poruszał się nartnik, którego gęste, srebrzyste włoski powstrzymywały tułów przed zatonięciem, więc zaczął opowiadać na głos o tym, jak wspaniale musi być znaleźć się w stanie podobnej nieważkości, posiadać ciało, które nie ważyło nawet jednego grama i móc położyć się na wodzie, nie czując, jak zalewa usta i nos. Dopiero później oboje mieli przekonać się, jaką wagę miało to słowo – nieważki – kiedy po kryjomu schudł tak bardzo, że leciał Roscoe przez ręce, jakby kości były za ciężkie dla jego skóry, a wszystkie włókna rozpruły się i zwiotczały, sprawiając, że nie miał siły utrzymać się w pozycji stojącej. Uśmiechnął się, obserwując jak stworzenie znika pomiędzy przędzami wywłócznika, lecz od tamtej pory przyjaciel patrzył na niego inaczej; miał czujne, przeszklone spojrzenie, a kiedy zamykał jego ręce w swoich dłoniach i przyciskał je do policzków, widział, że powstrzymuje się od łez, zebranych cienką membraną na powierzchni rogówki, bo w oczach lśniło mu coś, czego nigdy wcześniej w nich nie widział – błaganie. Kiedy pod koniec grudnia wrócił ze szpitala, z głową wciąż ciężką od leków i twarzą tak bladą, że wyglądał, jakby nie spał, odkąd wnętrze sypialni wypełniło się intensywnym, niebieskim światłem karetki, Roscoe ułożył go na łóżku i wyszedł, a on słyszał, jak zamiast się oddalić, siedział pod drzwiami do sypialni i płakał, bo jego urywany oddech ocierał się drewnianą framugę – pragnął go przeprosić, ale był zbyt zmęczony, żeby wstać, a głos miał tak cichy, że nawet kiedy próbował mówić, ledwie słyszał go pomiędzy fałdami ciepłej pościeli. Czasem, gdy leżeli spleceni ze sobą pod kocem, a dłoń przyjaciela przesuwała się czule po jego ciele, wyczuwając palcami cienkie zgrubienia blizn, zastanawiał się, czy Roscoe go za to nienawidził.
Skinął głową, choć nie chciał pozwolić mu opiekować się sobą tak, jak przez całe życie opiekował się swoją matką – pamiętał, że kiedy byli dziećmi, Gianna leżała czasem zamknięta w sypialni, gdzie na ścianach osiadał gorzki zapach choroby, od którego tapety gęstniały ciemniejszym splotem arabesek i nieustannie płakała, aż oczy miała czerwone i opuchnięte, a on czuł się winny za każdym razem, kiedy nie miał siły podnieść się z łóżka, a alarm na telefonie przypominał mu o myciu zębów; nie chciał, żeby Roscoe był zmuszony, aby mu pomagać, bo jego życie już wtedy wydawało mu się ciasne i napięte od obowiązków, więc kiedy przestał pojawiać się w szkole, skłamał, że był chory na grypę, sądząc, że nie będzie chciał się od niego zarazić, tymczasem przyjaciel zjawił się jeszcze tego samego wieczoru – usiadł na brzegu łóżka w jego dziecięcej sypialni, która śmierdziała potem i niewypraną pościelą, po czym przeczesał mu dłonią włosy, choć nieumyte wiechcie plątały mu się pomiędzy palcami. Pamiętał, że pomógł mu wstać do łazienki i dłońmi gładkimi od mydła delikatnie umył jego skórę w miejscach, gdzie była odparzona i zdarta za sprawą taśmy, którą oklejał się wokół piersi, pamiętał, że rozczesał mu włosy i przyniósł świeże ubranie, że zmienił pościel i przewietrzył pomieszczenie, w którym zbierał się jego smutek; pamiętał, że przepraszał go i płakał, zanim zasnął w jego objęciach – nie chciał być problemem, nie chciał potrzebować cudzych dłoni ani cudzego serca; bał się, że jeśli przyjaciel będzie musiał mu pomagać, w końcu nieuchronnie go znienawidzi, a on zacznie ukrywać przed nim swój ból, jak kot, który przed śmiercią zaszywa się głęboko we wnękach mebli. Widział, jak patrzyła na niego Josephine, kiedy musiała czekać w szpitalnej poczekalni i podtrzymywać go za ramiona, aby nie osunął się na białą posadzkę, jak wyginała usta za każdym razem, gdy ból promieniujący z prawego kolana sięgał jego twarzy, zbierając się łzami w kącikach oczu, jak zaciskała mu palce na ramieniu tak mocno, że skóra pąsowiała odciskiem jej dłoni i jak wypominała mu czas stracony na jego chorobę – nie chciał uczynić Roscoe tego samego, zawęzić jego życia do szerokości tratwy, która utrzymywała go na powierzchni, teraz przyjaciel znów ocierał mu jednak z czoła sperloną gorączkę, przemywał zdartą skórę i powtarzał, że wszystkim się zajmie, a on czuł, że zawiódł go po raz kolejny.
Nie byłem dla niego dobry – odparł słabym głosem, choć słowa dygotały mu na języku, płochliwe i mokre od łez. – D-dla Emira… i dla Boga. – kącik jego ust drgnął wyraźnie, jakby znów miał załamać się pod wpływem puchnącego pod mostkiem szlochu, kiedy rozchylił usta, wydobył się z nich jednak tylko nierówny, drżący oddech. – Zdradziłem go – nie sprecyzował, którego z nich – być może obu. – Byłem pijany, chciałem t-tylko… – Roscoe patrzył na niego tak, jakby próbował zakraść się wzrokiem nie tylko pod talary źrenic, ale w samą duszę, a on pochylił głowę, wpatrując się w mętną wodę, która, w przeciwieństwie do oczu przyjaciela, nie ujawniała odbicia jego twarzy. – W-w… w zasadzie to on mnie pocałował, ja po prostu… nie zaprotestowałem. Emir z-zawsze był zazdrosny… o wszystko, sprawdzał moje wiadomości, n-nie pozwalał mi… – głos pękł mu jak spróchniała gałąź, a on odetchnął ciężko, ale powietrze w łazience było wilgotne i duszne, nie przynosiło ulgi – przypomniał sobie gęste wnętrze baru i muzykę dudniącą głęboko pod potylicą, mężczyznę o twarzy, która pod wpływem świateł zmieniała barwę z błękitnej na zieloną na czerwoną i jego uśmiech, zatrzymany na wargach przyjemnym ciepłem, przelotnym i niezobowiązującym, nie tak natarczywym, jak pocałunki Emira, które zawsze śmierdziały tytoniem i sprawiały, że czuł się jak pożerane zwierzę. Przypomniał sobie, jak zimne było powietrze, kiedy wyszedł na dwór, jak chodnik usuwał mu się spod nóg, jak nie mógł trafić kluczykiem w zamek w drzwiach. Przypomniał sobie, jak Emir rozgniótł mu policzek o ścianę i wbił łokieć w kręgosłup, jak usłyszał świst jego skórzanego paska o metalową sprzączkę i terkot metalowego rozporka, jak poczuł, że siłą zdejmował mu spodnie i opuszczał bieliznę, jednocześnie wciąż wbijając łokieć w górną część ramienia, aż ból sprawił, że ugięły się pod nim kolana, a twarz przesunęła się po chłodnym, szorstkim tynku. Serce uderzyło mu o żebra jak przestraszone zwierzę, głos Roscoe rozmył się na krawędzi wanny, a sufit oddalił się tak bardzo, że kiedy wyciągnął rękę, wydawało mu się, że dzieliły go od niego całe kilometry – ból w prawej nodze przesunął się w górę napiętego uda i zamarł w dole miednicy, a on odruchowo sięgnął dłońmi do kolana, jakby spodziewał się znaleźć gwoździe wbite głęboko pod skórę, uciskające na nerwy i rozerwaną tkankę. Drgnął, kiedy przyjaciel cofnął dłoń z jego uda, bo bolesne mrowienie przesunęło się w głąb krocza, a on znów myślał o tym, jak Emir pchnął go na łóżko i wgniótł głowę w materac, aż każdy jego oddech zaczął smakować bawełną i potem, o tym, jak uderzył go w twarz, pozostawiając na policzku opuchniętą, purpurową smugę, o tym, jak kiedy w końcu wstał, prześcieradło było brudne od krwi, która zasychała mu pomiędzy udami. Roscoe coś do niego mówił, lecz nie potrafił zrozumieć, co – wiedział tylko, jak jego usta układają się łagodnym kształtem imienia, które niegdyś wypowiadał tak często, że rozpoznawał drżenie krtani przy każdej zgłosce.
Zamknął oczy, a kiedy je otworzył, leżał już w pościeli, która powoli przesiąkała wilgocią jego ciała – czuł, że poduszka pod jego głową robiła się mokra, że jego ciało było całkiem nagie, choć przykryte kołdrą i kocem, że dygotał lekko, mimo że nie powinno być mu zimno. Roscoe pochylał się nad nim, a on miał ochotę płakać na widok jego twarzy; być może to robił – nie był pewien, czy to, co spływało mu po skroniach było łzami, czy wodą z kąpieli. Rozchylił usta i poczuł na języku znajomy, obły kształt tabletki, którą przełknął, jeszcze zanim gorzka otoczka zdążyła rozpuścić się na podniebieniu – chciał mu powiedzieć, że to za mało, że generyki, które można było kupić w aptece, dawno nie pomagały, ale zamiast tego odchylił tylko nerwowo głowę, starając się zobaczyć, gdzie przyjaciel odłożył listek, wypełniony pozostałością białych kapsułek; pomyślał o plastikowym pudełku z lekami, ukrytym na spodzie szuflady – było mu niedobrze, żołądek zaczął już napinać się bolesnym skurczem, a czoło rozognić się gorączką, która tlała pod dotykiem cudzej dłoni. Podciągnął nogi wyżej, jakby chciał objąć swoje ciało, ukryć się we wnęce pod ścianą, zdławić oddech w materiale wełnianego koca, w końcu odchylił jednak głowę, spoglądając na Roscoe tak, jakby pragnął zapytać go, czy zrobi to za niego – pozbędzie się ciała, które uwierało go wokół serca.
Będziesz tu, kiedy się obudzę? – spytał, choć w rzeczywistości bał się, że już nigdy nie zdoła zasnąć.
niesamowity odkrywca
pangea
brak multikont
ODPOWIEDZ