Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
014.

Parker ostatnie kilka dni, a może parę tygodni, nie, dobra. On po prostu uznał sobie, że luty się nie wydarzył. To był tak zły miesiąc, że postanowił go najzwyczajniej na świecie wyprzeć z pamięci. Oczywiście nie zapomniał jednak o wszystkim co się w lutym wydarzyło. Nie, nie. Te rzeczy były zbyt ważne, żeby je po prostu wyrzucić z głowy. W sumie on naprawdę myślał, że miał bardzo zajęty miesiąc, a tak naprawdę po prostu chciał zapomnieć o Elaine i o tym jak mu złamała serce. Właściwie to panienka Henderson łamała mu to serce bardzo regularnie. Łamała je, a później jeszcze deptała po kawałkach tego serca i nie przejmowała się tym, że każdy ten odłamek był jak horkruks i tak naprawdę Elaine zabijała duszę Parkera. Dobra, nie wiem czy to dobre porównanie, bo dawno nie oglądałam i nie czytałam Harry'ego Pottera, więc mogę się mylić. Tak czy siak Parker był jak Lord Voldemort. Ale lepsza wersja. Taka uprzejma wersja. No i miał też nos. I zamiast bazyliszka i Nagini miał krokodyle. A krokodyle to akurat spoko sprawa, bo rzeczywiście w lutym urodził się cztery małe. Nawet je jakoś nazwałam, ale pamiętam tylko Sabine, bo to z jakiegoś powodu jego ulubienica. Pewnie dlatego, że Sabine to takie lesbijskie imię, a Parker jak każdy heteroseksualny mężczyzna kochał lesbijki!!
Z potężnym bólem serca (pewnie większym niż ten ból kiedy Elaine łamała mu serce po raz ostatni) udał się do Gold Coast porzucając swoje małe krokodylki na parę dni. Próbował jednak nie być jakoś super załamany, bo jednak wiedział, że opuszcza te krokodylki, żeby zarabiać na nie pieniążki. Miał akurat zaplanowaną bardzo ładną prezentację, która była jednym wielkim chwaleniem się sanktuarium. Oczywiście większość slajdów była poświęcona Sabine i jej rodzeństwu. Parkera sanktuarium zawsze szczyciło się tym, że mieli wysoką liczbę narodzin zwierząt. Parker nie miał z tym nic wspólnego jak coś. On po prostu tworzył super atmosferę, a zwierzęta robiły co do nich należało.
Był sobie teraz na ładnej, bardzo fancy imprezce, ubrał się garniturek, rozmawiał z ludźmi, poznawał nowe osoby i w sumie było spoko, bo nie myślał o cyckach Elaine. A przynajmniej nie w przeciągu ostatnich czterdziestu minut. Jak zakładał koszulę to jednak przemknęła mu przez myśl. Nawet nie ona i jej... porażająca osobowość. Po prostu jej spoko cycki, które tak idealnie pasowały do jego dłoni. Po rozmowach z ludźmi przeprosił wszystkich i stanął sobie gdzieś z boku. Wyjął z kieszeni marynarki karteczki ze swoją przemową na prezentację i zaczął się upewniać, że wszystko jest ustawione zgodnie z kolejnością. Zaraz jednak ktoś do niego podbił, że fajnie jakby udzielił wywiadu czy coś tam. Oczywiście się zgodził, bo przecież on lubił napierdalać bez sensu. Poszedł za typiarką i jak już tam dotarł to zobaczył, że osobą, która będzie przeprowadzała z nim wywiad będzie cycolina... sory, Elaine.
- No tak. Pewnie NIcole Kidman nie mogła się pojawić. - Na bank Nicole Kidman chciałaby przeprowadzać wywiad z jakimś typem od krokodyli. Po prostu Parker nie mógł wymyślić nikogo innego z Australii, a muszę dać na chwilę spokój Kylie Minogue, bo typiara już mnie nienawidzi za to jak często o niej wspominam.
- Czść. - Przywitał się połowicznie, bo nie chciał być niemiły, ale też nie chciał być miły. - To jak to ma wyglądać? - Zapytał ją, ale patrzył gdzieś metr na lewo od jej głowy, żeby nie patrzeć na nią. Była jak meduza, jedno spojrzenie w jej cycki (czy tam twarz, who cares) i by się zakochał.
była pogodynka, altualnie dziennikarka — tha cairns post
29 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
była twarz wieczornej prognozy pogody, którą przerósł dorosły świat, gdy wplątała się w romans ze swoim szefem
006.

Elaine kochała imprezy pełne darmowego jedzenia, drinków i przystojnych mężczyzn, którzy — w przeciwieństwie do Parkera, na którego pozostawała śmiertelnie obrażona — potrafili docenić jej towarzystwo. Nic dziwnego, że ochoczo zgodziła się, by wziąć udział w samym wydarzeniu, przeprowadzić kilka wywiadów, zaprezentować się w swojej ledwo-cokolwiek-zasłaniającej sukience, a później po prostu dobrze się bawić. Nie kłamałaby, gdyby ktoś zapytał ją, czy liczyła na późniejszą noc w hotelu z jakimś nadzianym, cholernie przystojnym kolesiem, który cały wieczór zabawiałby ją rozmową.
Problem w tym, że ten ułożony w jej głowie przebieg miał mieć niewiele wspólnego z prawdą. Faktycznie miała darmowe jedzenie i drinki, ale zamiast przystojnego typa w garniaku, który miał zabiegać o jej uwagę, dostała konieczność przeprowadzenia wywiadu z kimś, z kim wcale nie chciała rozmawiać. Próbowała to odkręcić, ale niestety — nie udało jej się tego zrobić. Wylądowała więc na tej samej imprezie co Parker, z wiszącym nad nią widmem rozmowy z mężczyzną. Nic dziwnego, że te darmowe drinki okazały się nad wyraz nagle interesujące. Zanim nadszedł moment, by w końcu go zaczepić, zdążyła wypić trzy, które sprawiły, że odrobinę zaszumiało jej w głowie.
Podeszła do niego — ubranego w czerwony(!) garnitur — chwilę później. Miała drinka w ręku, podły nastrój i smutną myśl, że stojąc z boku sali, prezentują się teraz prawie jak pomidorki — on bardziej dorodny i wielki, ona skromny i taki, który laski wybierały na diecie. Ten jeden raz żałowała, że nie miała spisanych pytań, bo wcisnęłaby mu je w ręce, prosząc o odesłanie odpowiedzi. A tak musiała przeprowadzić durną rozmowę, z durnym Parkerem, o durnych krokodylach, których aktualnie nie lubiła bardziej niż zwykle. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że wiedziała, że to ona była w stosunku do niego największą suką i że miał trochę racji, gdy się oburzał — odrobinę. I że nie powinna życzyć mu udławienia się zupą na przykład.
— Cześć — przywitała się w takim razie, stając gdzieś tuż obok niego. Rozejrzała się w poszukiwaniu cichszego kąta — ale nie po to, by go w nim rozbierać, sam taką możliwością ostatnio pogardził, dupek. — Możemy przejść tam? — zapytała, brodą wskazując stolik, w którego otoczeniu nie było zbyt wielu ludzi. Był na wystarczającym uboczu, by nie musiała przejmować się ewentualnymi szumami na nagraniu.
— Zadam ci kilka pytań, ty odpowiesz, a później, już po transkrypcji, wyślę ci mejlem odpowiedzi, byś rzucił okiem i zatwierdził — wyjaśniła rzeczowo. W dłoni miała drinka, więc pozwoliła sobie pociągnąć łyk przez słomkę, a potem wyciągnęła z torebki telefon. Starała się pozostać bardzo konkretna i rzeczowa, bo wiedziała, że im szybciej przejdą do konkretów, tym lepiej. Będzie mogła się pożegnać i wrócić do zabawy. Może nawet rozejrzy się jednak za jakimś miłym, przystojnym gościem. W czarnym garniturze…

Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
Parker był cholernie dumny z siebie, że udawało mu się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego z Elaine. Rzucił na nią spojrzenie, na jej twarz zanim zdążył ogarnąć kim była. Ona akurat wtedy była zainteresowana czymś innym. Nie zdążył zobaczyć czym, ale przynajmniej ich spojrzenia się nie skrzyżowały i Parker z dumą mógł nadal głosić, że nie wiedział Elaine od czasu ich brzydkiego „rozstania” w Walentynki. Mógł sobie tylko wyobrażać jaka jest zawiedziona faktem, że nie udławił się szczawiową. Jadł wtedy bardzo ostrożnie. Wiedział jakie są te wszystkie wiedźmy. Nie muszą wcale ruszać rękoma, żeby rzucić urok. Wystarczyło parę słów, a klątwa stawała się prawdziwa. Na tym etapie Parker byłby w stanie uwierzyć, że Elaine żyje już z 600 lat i jest jakąś wiedźmą supreme. Na bank nie był jej pierwszą ofiarą. Owijała sobie mężczyzn wokół palca zawodowo. Wszystko przez te cycki. Niby nieduże, ale wyeksponowane idealnie potrafiłyby rozpętać wojnę. Nawet teraz Parker zaczął zjeżdżać wzrokiem w dół próbując coś zobaczyć. Na szczęście jego wewnętrzna bogini bardzo go kontrolowała. Dostał mentalnego plaskacza i od razu wrócił do podziwiania oświetlenia w pomieszczeniu, w którym się znajdowali. Żarówki energooszczędne. Bardzo rozważnie. Tak, tak.
- Owszem. Jak najbardziej. – Zgodził się i wykonał głową delikatny ukłon. Nadal na nią nie patrzył. Przez to nie wiedział więc gdzie iść, więc wyciągnął rękę wskazując jej, żeby poszła przodem. No i jak poszła to ruszył za nią. Jak widział tylko tył jej głowy to nie było tak źle. Było mu w chuj smutno i bardzo za nią tęsknił i nienawidził siebie za to, że tęsknił tak bardzo za kimś kto go nie chciał, ale co zrobisz. Serce nie wybiera. Penis też niekoniecznie, bo pewnie nie przy każdej mu stanie. Było mu przykro, że miała na sobie czerwoną sukienkę… albo szlafrok, bo normalnie by się z tego ucieszył i tylko odczytał, że to znak od jakiegoś boga miłości, że są sobie przeznaczeni i w ogóle bla bla.
- Okej. Ma to sens. – Skinął głową i chciał sobie nawet zażartować czy pytania będą o sanktuarium czy go zapyta o coś prywatnego, ale no… raczej już stracili możliwość takiego żartowania sobie. Poza tym w końcu odważył się, żeby na nią spojrzeć, a ona gapiła się w telefon. Miał tylko potwierdzenie tego, że Elaine miała czas odpisywać na smsy. Po prostu nie chciała odpisywać na jego wiadomości. – Kiedy możemy zacząć? Zależy mi na czasie. Mam jeszcze dzisiaj prezentacje do wygłoszenia i chciałbym się przygotować. – Powiedział wpatrując się w stół i teraz już nawet nie unikał jej spojrzenia. Po prostu czuł się żałośnie, że zakochał się w kimś takim. Każdy gest jaki wykonywała teraz Elaine, nawet jak nie był umyślnie wymierzony w niego, był szmatą w pysk. Odechciało mu się tutaj w ogóle być.
była pogodynka, altualnie dziennikarka — tha cairns post
29 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
była twarz wieczornej prognozy pogody, którą przerósł dorosły świat, gdy wplątała się w romans ze swoim szefem
Parker był cholernie dumny z siebie, że udawało mu się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego z Elaine. Elaine nienawidziła niezręcznych rozmów — nie bez powodu ucinała kontakt z każdym mężczyzną, z którym się spotykała. Nigdy nie oferowała im przyjaźni, by nie przechodzić przez spotkania pełne niemego wyrzutu. I gdyby od niej zależało, to nigdy więcej nie stanęłaby na drodze Parkera — tak, by nie musiała się męczyć, a on sam mógł do końca życia zastanawiać się nad tym, czy nie podjął najgorszej decyzji na świecie, kiedy decydował się dać jej kosza. Skoro jednak cały ten system został zaburzony, bo zostali zmuszeni do rozmowy, to nie musieli czekać, aż minie dwadzieścia długich lat. Mogła udzielić mu tej odpowiedzi już teraz, bo tak — spieprzył to wszystko spektakularnie.
Oczywiście bardzo łatwo było przypierdalać się do jego zachowania, nie dostrzegając w sobie winy. W końcu była jedynie poszkodowaną niewiastą, która pojawiła się u niego w walentynki po to, by odesłał ją z kwitkiem. I trzy drinki wcześniej ta narracja wydawała się w pełni autentyczna i przekonująca. Im więcej jednak prosecco w siebie wlewała, tym jakoś więcej zarzutów pod jej adresem dostrzegała. Tym bardziej że smutna gęba Parkera zadziwiająco wzbudziła w niej emocje, o których istnieniu zapomniała. W końcu Elaine nie wpsółczuła ludziom, rzadko kiedy odczuwała względem nich jakikolwiek żal.
— Świetnie — mruknęła jedynie, starając się otrząsnąć, bo przecież nie była tu po to, by go po głowie pogłaskać. Chcąc sprowadzić się na ziemię, przechyliła ostatni drink, który trzymała w ręku i (z klasą godną Eli) po prostu opróżniła go w kilku łykach, by móc później odstawić szklankę na bok, gdzieś na wolny stolik. Potrzebowała mieć to jak najszybciej za sobą. Inną opcją było to, że przestanie patrzeć na nią z miną zbitego kundla, ale nie sądziła, by na jej prośbę magicznie zmienił wyraz twarzy — a szkoda, bo ten ją trochę męczył.
— Od razu — odparła i pstryknęła ostatnią rzecz, zanim uniosła telefon, zatrzymując go gdzieś pomiędzy nimi. Spojrzała na niego przelotnie, czując znowu jakieś ukłucie nieprzyjemne, bo znajdowała się bliżej niego, niż wcześniej i z tej perspektywy lepiej dostrzegalny był ten jego zbolały wzrok. — Ostatnio urodziły wam się małe krokodyle, prawda? Kiedy i ile ich… — zaczęła, ale przerwała. Opuściła rękę i zmrużyła oczy, bo wypite pospiesznie prosecco chyba w końcu dotarło do jej głowy na tyle, że poczuła nagły przypływ wojowniczego nastawienia.
— Czy możesz przestać wyglądać jak zbolały kundel? Mamy porozmawiać, a ty wyglądasz, jakby cię ktoś z domu na deszcz wyjebał i kazał żyć na kartonie — wygłosiła poddenerwowanym tonem, bo przyglądał jej się tak, że coś ją w środku ściskało w sposób, którego nie potrafiła zdefiniować. A skoro nie wiedziała, jak te emocje nazwać, to najprościej było uznać, że to złość i tak je właśnie przedstawić. Chociaż jak te złośliwości z jej ust padły to jeszcze jakoś gorzej jej się zrobiło. Paskudna sprawa, mieć jakieś uczucia.


ODPOWIEDZ