researcherka — lorne bay radio
24 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
you're on your own, kid, you always have been
001.
here's to new beginnings
daphne & halston
{outfit}
Czuła się nieswojo.
Spędziła w Lorne Bay dużą większość swojego życia, a jej przerwa na wszelkie wojaże nie była nawet aż tak znowuż długa, by czuć się tak bardzo obco w swoim własnym mieście, a jednak tak właśnie było. Co również istotne, Daphne raczej była tym typem człowieka, który bez problemu odnajdywał się w nowych miejscach, sytuacjach, wśród zupełnie nowych ludzi i mimo tego wszystkiego, Lorne Bay wydawało jej się najbardziej obcym miejscem, w jakim kiedykolwiek była. Może to ta świadomość, że powrót był póki co bezterminowy i na pewno dużo dłuższy niż dotychczasowe parodniowe przyjazdy na różnego rodzaju święta czy inne okoliczności. Może też to, że powrót wiązał się z różnymi przykrymi emocjami. A może to przez te wszystkie niedokończone sprawy, na które wpaść mogła przypadkiem, w każdym momencie. Może to wszystko na raz.
Tak czy tak powrót okazał się trudniejszy, niż jej się z początku wydawało, a i tak przecież nie zakładała, że będzie to dla niej jakkolwiek łatwe. Zagryzała jednak zęby, bo w całym tym powrocie na stare śmieci nie chodziło przecież o nią.
Łatwiej pewnie by było z ludźmi, ale siedząc właściwie głównie z babcią i okazjonalnie wychodząc na spacery lub posurfować, nie zdążyła jeszcze żadnej znajomości z dawnych lat odkopać. A było to o tyle trudne, że jednocześnie była zdecydowanie najgorsza w utrzymywaniu kontaktu, więc sprawa miała się tak, że podczas tych ostatnich pierwszych dni w Lorne Bay, pierwszy raz od dawna odkrywała uroki samotności.
I tak sobie też samotnie przemierzała boczne drogi Port Douglas. Jeszcze w miarę pozytywnie nastawiona mimo tego, że jej wycieczka póki co raczej niekoniecznie szła po jej myśli. W miarę, bo to i tak było zdecydowanie wystarczająco dużo, biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności, ale głównie tego, że pomimo długiego biegu lub szybkiego chodu w tym upale, nie zdążyła na powrotny autobus do Lorne Bay i to naprawdę ledwo, bo to, że nie znajdowała się aktualnie w środku wynikało wyłącznie ze złośliwości kierowcy, któremu nic by się nie stało, gdyby te parę sekund zaczekał. Ale nie zaczekał, więc teraz szła drogą wylotową z Port Douglas, licząc na łaskawość któregoś z kierowcy. I chyba dawno tak długo nie zajęło jej złapanie kogokolwiek. Nie raz już stopa łapała, a uroda i długie nogi, które obecnie były dość wyeksponowane, raczej jej w tym pomagały. Tego dnia jednak jak na złość się nie udawało, albo ktoś wyglądał dość podejrzanie, albo jechał w zupełnie innym kierunku, albo po prostu się nie zatrzymywał. Tak czy tak, totalna porażka. Do czasu, aż się jednak nie zatrzymał przed nią samochód z dziwnie znajomą twarzą za kierownicą. Dotarło to do niej jednak po czasie, bo najpierw z automatu zaczęła mówić:
– Cześć, jedziesz może do Lorne B… – urwała, gdy w końcu bliżej się przyjrzała dziewczynie samochodzie, a później skojarzyła teraz z historią. – Lorne Bay. Chodziłyśmy tam do jednego liceum, prawda? – zapytała, opierając się o drzwi auta z uśmiechem jak najmilszym, coby Halston, nawet gdyby żywiła do niej urazę jakąś czy cokolwiek, zlitowała się nad nią. – Bo gdybyś jechała, to… może mogłabym się zabrać z tobą? Naprawdę gdziekolwiek, gdzie ci tam będzie wygodniej, byleby w miasteczku – wyrzuciła z siebie może trochę błagalnie, ale na pewno dość uroczo.
powitalny kokos
jucha
brak multikont
kelnerka — sushi house
22 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
zrobiła sobie przerwę od studiów i uciekła od nadopiekuńczych rodziców
004.

Halston też szukała sposobu na odnalezienie się w miejscach, które niegdyś znała. Po przyjeździe do Lorne Bay przeżyła niemały szok gdy dotarło do niej, że kiedy pakowała woje graty, mimowolnie zakładała, że miasteczko pozostanie na pewno takie, jak te kilka lat temu, gdy opuszczała je wraz z rodzicami.
W jej życiu zmieniła się cała masa rzeczy — poza uczuciami i starymi problemami, z którymi borykała się kilka długich lat, ale próżnie wierzyła, że dla Lorne Bay czas stanął w miejscu do tego stopnia, że znowu wpadnie na starych znajomych, w miejscach, która znała, przemieszczając się po wyglądających tak samo uliczkach. Czas mijał i powoli docierało do niej, że nic w Lorne Bay nie było takie, jak zapamiętała i tym razem też musiała odnaleźć się w tym miejscu tak, jakby dopiero je poznawała.
Po kilku tygodniach było już odrobinę lepiej. Zdołała przecież nawiązać nowe znajomości i odgrzebać te, które jeszcze mogły zaistnieć w tym nowym, dorosłym życiu. Odkrywała miejsca, których nie znała i rozkoszowała się życiem, którego nikt nie starał się kontrolować — nawet jeśli w większości szło jej gównianie. Czego dowodem były trzy nowe rysy na samochodzie i telefon, który ledwo odzyskała po tym, jak straciła go na kilka dni, gubiąc go tuż przed krokodylem.
Kiedy zatrzymywała się na uboczy, nie wiedziała, że była to Daphne. Nie wydawała się znajoma na pierwszy rzut oka, ale wyglądała na tak zagubioną, że Halsey dostrzegła w niej siebie. Dlatego przystanęła na uboczu, skłonna zaoferować podwózkę, o ile tylko ich trasa będzie się pokrywać. A kiedy, po zaparkowaniu, zdołała dostrzec jej twarz, szybko skojarzyła, kim była. Serce jej mocniej zabiło, a w środku coś ją ścisnęło, na wspomnienie żenującego wieczoru, kiedy to pierwszy raz przyznała jakiejś dziewczynie, że ją lubi. Przynajmniej tyle pamiętała — resztę wspomnień pokrywała mgła, związana ze zbyt dużą ilości tequili, popijanej wprost z butelki.
— Tak, to prawda. Halston — przypomniała jej. Naiwnie założyła, że to pamięta. Możliwe przecież, że sama też miała kolejnego dnia paskudnego kaca, który pozbawił ją części wspomnień. W tym także tych, w których Halston wygadywała wszystko, co jej ślina na język przyniosła, przekonana, że była urocza w tym swoim pijackim amoku. — Wskakuj — zawołała, starając się przekrzyczeć hałas, który wywołał mijający ich samochód. Poczekała, aż zajmie miejsce pasażera, a potem zerknęła na lusterko, gotowa włączyć się do ruchu.
— Gdzie konkretnie w Lorne Bay? To małe miasteczko, mogę cię podrzucić do mieszkania, czy domu albo na imprezę. Nie wiem, gdzie jedziesz — przyznała odrobinę zagubiona, motając się w tych słowach, bo znowu poczuła się jak zauroczona małolata, gdy kątem oka spojrzała na Daphne, która wyglądała lepiej, niż w liceum. A już wtedy nawiedzała ją w snach notorycznie.
researcherka — lorne bay radio
24 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
you're on your own, kid, you always have been
Pamiętała. Wspomnienia pokrywała co prawda nie tylko mgła, ale i warstwa kurzu, jednak nie na tyle gruba, by nie skojarzyć twarzy Halston z tą dziwną imprezą. Nie dlatego, że zapamiętywała każdą z nich i każde nieudolne próby jej poderwania, bo raczej nie trzymała w pamięci tych całkiem nieistotnych rzeczy. Szczególnie, że jej pamięć była jaka była, czyli dosyć kiepska. A jednak ten właśnie moment zakorzenił się w jej pamięci, nawet jeśli przecież od bardzo dawna do niego nie wracała. Był szczególny jednak z tego jednego powodu, że to od tego na pozór dość zwyczajnego zdarzenia, zaczęła wątpić, kwestionować, poszukiwać.
A może to zawsze było gdzieś z tyłu głowy, ale zbyt niewygodne było zaglądanie tam i zastanawianie się. Może łatwiej było się dalej żałośnie i bez skutku uganiać za Rileyem, nie myśląc o tym, jakie były inne opcje. I ten moment jako zapalnik do wszystkich kolejnych wydarzeń i poszukiwania siebie zapamiętała na dłużej.
Ale szczerze mówiąc, sama postać Halston nie była w tym wszystkim aż tak istotna. A przynajmniej nie na tyle, by poza twarzą i skojarzeniem sceny, udało jej się zapamiętać jej imię, dlatego też przypomnienie jej go było bardzo pomocne.
– Daphne – odpowiedziała jej więc, myśląc zresztą, że i jej imię bez trudu zostało zapomniane. W końcu dla Levington to była chwila, nic więcej.
– Super, dzięki! – ucieszyła się i szybko wsiadła do auta, odczuwając ogromną ulgę, że udało jej się złapać podwózkę. W dodatku towarzystwo wydawało się całkiem przyjemne, zdecydowanie nie z tych podejrzanych czy bardzo niekomfortowych, które czasem można było doświadczyć, wsiadając do aut zupełnie obcych ludzi. Cóż, Halston niby nie była jej tak całkowicie obca, ale z drugiej strony kompletnie jej nie znała, nie zamieniła z nią zbyt wiele zdań, nie poznała bliżej czy choćby powierzchownie. Może była irytująca, może była wredną pindą, z którą nie warto było się zadawać. Nie miała pojęcia, ale chociaż była ładna. Bardzo ładna. Zastanawiała się, czy i wtedy tak dobrze wyglądała, czy raczej późno rozkwitła. Trochę jej się wszystko mieszało, trochę było jakby za mgłą, więc nie mogła być całkiem pewna, jak to z tym wtedy było.
– Jadę do Tingaree, więc wiesz, jak tam jest, ciężko podjechać autem pod dom. Może na ten parking pod lasem albo gdziekolwiek w pobliżu? Ja i tak dużo chodzę. Nie mam auta, więc wiesz, jestem przyzwyczajona i w ogóle – trajkotała, stukając palcami o klamkę. – Przepraszam, czasem bardzo dużo mówię, to strasznie irytująca przypadłość, wiem. Musisz mi powiedzieć, jak bardzo rozmowna powinnam być w skali od 1 do 10 i się dopasuję! – ciągnęła dalej, przyglądając się profilowi Halston. Bo tak, jak już zostało to wcześniej zauważone, nie znała jej. Może zdecydowanie bardziej wolała ciszę i nie lubiła rozmawiać z ludźmi, których nie znała? Nie miała pojęcia, potrzebowała wskazówek.
powitalny kokos
jucha
brak multikont
kelnerka — sushi house
22 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
zrobiła sobie przerwę od studiów i uciekła od nadopiekuńczych rodziców
Halston uważała raczej, że jej imię — albo jakikolwiek zarys twarzy — utknął w pamięci raczej z uczuciem paskudnej niezręczności, oblepiającej cię zawsze wtedy, gdy wracasz wspomnieniami do tamtego wydarzenia. Wprawdzie nie mogła być wyjątkowa, ale czy to jakkolwiek pomagało? Kiedy ma się naście lat niekoniecznie myśli się w sposób przyczynowo-skutkowy — tym bardziej pod wpływem alkoholu, którego odrobinę za dużo lało się tamtego wieczoru. I chociaż już dawno zapomniała, że trochę się przed nią zbłaźniła, tak nagle postawiona w tej sytuacji, siedząc tuż obok, poczuła się odrobinę zagubiona. Przynajmniej w pierwszej chwili, dopóki do dorosłej Halston nie dotarło, że było to zapewne tak istotne dla Daphne, jak cokolwiek innego, co rozgrywało się na tamtej imprezie, te kilka lat do tyłu.
— Tingaree? Mieszkasz tam? — zapytała, zerkając na nią na ułamek sekundy, gdy dołączyła się już do ruchu. Pamiętała doskonale ostatnie wydarzenia, które napędziły jej niezłego stracha w tamtej okolicy i chociaż może tylko dla Halsey była to stresująca sytuacja, a dla innych całkowity chleb powszedni, to jakoś nie mogła nie myśleć o ewentualnych krokodylach stojących ludziom z Tingaree na drodze. — Atakują cię tam krokodyle? — zapytała zaraz potem, nie mogąc się powstrzymać. Nie uważała siebie za przypadek jeden na milion, więc w ramach zwykłej ciekawości chciała dowiedzieć się, jak bardzo na porządku dziennym to bywało, gdy mieszkało się w tamtych rejonach.
— Całe szczęście — przyznała, bo szczerze — nie dostrzegała w gadulstwie niczego złego. Nie kłamała, było jej na rękę, że będzie mówić, bo prawdopodobnie sama też się dołączy. Dlatego nie musiała się wcale powstrzymywać i hamować. — Na dziesięć możesz, ja bardzo nie lubię siedzieć z kimś w ciszy. Wiem, że niektórzy ją lubią, ale ja czuję się tak niezręcznie i jestem przekonana, że druga strona rozwodzi się w głowie nad tym, że jestem nudziarą, więc mówię jeszcze więcej, żeby mieć pewność, że uzna, że jestem natrętna chyba — przyznała, wyrzucając z siebie te wszystkie słowa bez żadnego filtra. Zawsze mówiła dużo, a teraz być może trochę do głosu dochodziły jeszcze jakieś śmieszne nerwy. Co było absurdalne, skoro Daphne była zwykłym człowiekiem — może i pięknym na tyle, że nastoletnia Halsey brakowało tchu, gdy ją mijała, ale było to tak dawno temu, że nie mogła się tym zasłaniać. Po prostu potrzebowała chyba z kimś porozmawiać, bo po przyjeździe do miasteczka odkryła, że przecież nie ma tu tylu znajomych, ile spodziewała się spotkać.
— Możesz jedynie mieć problem najwidoczniej z dopchaniem się do głosu, bo jak widać konkuruję trochę — dodała rozbawiona, zerkając w lusterka, by odkryć, czy mogła wyprzedzić jadący przed nią samochód, czy chwilowo nie był to bezpieczny manewr.

daphne levington
researcherka — lorne bay radio
24 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
you're on your own, kid, you always have been
Nie było jej niezręcznie. Może dlatego, że niezręczność nie była częstym zjawiskiem w jej życiu, ale głównie dlatego, że nie uważała, by Halston się przy niej zbłaźniła. Na pewno nie teraz z perspektywy czasu. Nie spodziewała się zresztą, że Marlowe może się w ten sposób czuć. Może gdyby wiedziała, postarałaby się raczej o to, by Halston w jej towarzystwie poczuła się pewniej, wiedząc, że dla Daphne to naprawdę nie było nic złego. Ale nie pomyślała.
– Moja babcia. Zatrzymałam się u niej na jakiś czas – odpowiedziała bez zwyczajowej wesołości w głosie, może też nie zbyt poważnie i smutno, żeby zmiana w jej tonie była jakimkolwiek znakiem. Niekoniecznie zresztą miała ochotę rozmawiać o tych wszystkich poważnych i nieprzyjemnych sprawach i o tym, z czym wiązał się jej powrót na stare śmieci. Nie, zwykła raczej unikać takich tematów, zajmując głowę tymi bardziej przyjemnymi i odciągającymi myśli od wszystkiego tego, co się działo. – Wiesz, przy domach to raczej nie, ale babcia mi od zawsze powtarzała, żebym zbyt daleko i głęboko nie odchodziła, bo mnie zjedzą krokodyle. Chociaż chyba nigdy tam dalej nie chodziłam bardziej w obawie przed tym, że na mnie babcia nakrzyczy niż że zrobią mi coś krokodyle — trajkotała dalej. Pewnie gdyby ktokolwiek inny ją przed krokodylami przestrzegał, to by nie słuchała, ale jednak przed babcią czuła respekt, wiadomo. – A czemu pytasz? Miałaś tam jakąś przygodę z krokodylami? – zapytała szczerze zaciekawiona.
– Och, rozumiem. Wiesz, ja z kolei z tym gadulstwem mam wrażenie, że wszystkich wkurwiam i tylko patrzą po sobie, czekając aż się zamknę. Nie wiem, może to jest tylko w naszych głowach i nie powinnyśmy się przejmować – stwierdziła, wzruszając ramionami. Ona co prawda przejmowała się tym raczej rzadko i krótko, ale jednak czasem ją to zastanawiało. Nie zamierzała się jednak przy tym jakkolwiek zmieniać. Bez przesady. – Przynajmniej tyle, że gadam dużo nie tylko o sobie. Niektórzy nie potrafią się zamknąć, tylko, gdy jest temat ich osoby, ale gdy rozmowa schodzi na inne tory z nimi niezwiązane, to już nie są tacy gadatliwi – zauważyła jeszcze, mając szczerą nadzieję, że ona takim człowiekiem nie była i nie będzie.
– I dobrze, głupio by było prowadzić monolog, a chętnie dowiem się, co u ciebie. Zostałaś w Lorne po szkole czy po prostu wpadłaś w odwiedziny? – zapytała, spoglądając na jej profil, skupiony na jeździe.
powitalny kokos
jucha
brak multikont
kelnerka — sushi house
22 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
zrobiła sobie przerwę od studiów i uciekła od nadopiekuńczych rodziców
Istniała spora szansa, że jak tylko przygnieciona nagłymi wspomnieniami Halston ochłonie, to dotrze do niej, że czasy licealne były już naprawdę odległym wspomnieniem. Czasami starała się takimi wnioskami sprowadzać siebie na ziemię, gdy odrobinę za daleko wybiegała myślami i analizowała tamto nieszczęsne lato. Raz pomagały, raz nie. To, czy sprawdzi się w przypadku sytuacji z Daphne musiała przetestować na żywo.
Krótko pokiwała głową na jej słowa, urywając temat — bo chociaż pozostawała skupiona na drodze i na samą kobietę zerkała jedynie przelotnie, zdołała wyczytać z jej tonu, że nie był to temat, który chciała tego dnia rozkopywać. Tym bardziej z jakąś przypadkową dziewczyną, która postanowiła okazać jej dobre serce, gdy Daphne nie miała jak dostać się do miasteczka. Parsknęła za to cicho, na jej kolejne słowa.
— Złość babci wydaje się gorsza, niż zjedzenie przez krokodyle — potwierdziła z powagą, która miała dowodzić, że Halsey naprawdę nie zamierzała tego kwestionować. Śmierć w paszczy gada byłaby szybka, bolesna, ale ostateczna — a jednak złość mogłaby przeciągnąć się na tygodnie. Poczuła nawet lekkie ukłucie na myśl o tym, jak dawno nie rozmawiała ze sobą rodziną. Chociaż wiedziała, że była szczęśliwsza, odkąd się odcięła i robiła to dla siebie, to jednak miło byłoby zamienić z nimi kilka słów, bez konieczności ciągłego tłumaczenia, że nie chce wracać do Sydney. — Tak, potknęłam się przed jednym. Uratował mnie jakiś chłopak — przyznała. Miał na imię Flynn i był stosunkowo miły, ale nie było to w żaden sposób istotne. Liczyło się samo wspomnienie, które wciąż dostarczało Halston gęsiej skórki.
— Jak ja dzisiaj uznam, że już mam dość, to ci powiem — dała jej słowo, by wiedziała, że tak długo, aż jej tego nie wytknie, nie musiała się niczego obawiać. Sama trochę dorównywała jej gadulstwem, więc jedyne, co mogłoby gdzieś po drodze oburzyć Halston, to myśl, że nie mogła sama dojść do słowa. Chociaż aktualnie całkiem jej się udawało! — Ja wolę gadać o innych, niż o sobie — przyznała z rozbawieniem, ale wiedziała, o czym mówiła Daphne. Pełno takich ludzi poznała w swoim życiu Halston i nawet ona docierała w końcu do momentu, w którym miała dość. A całkiem wyrozumiała z niej słuchaczka na co dzień! Przelotnie zerknęła na dziewczynę, a potem znowu skupiła się na ulicy, nie chcąc przecież doprowadzić do głupiego wypadku jedynie dlatego, że siedząca obok niej pasażerka była absurdalnie piękna. Co było aż niesprawiedliwe.
— Wyjechałam, trochę mieszkałam w Sydney, ale wróciłam niedawno. A ty? — odbiła zaciekawiona. Może jej historia była ciekawsza?
ODPOWIEDZ