dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Szarpnięta z ostentacyjnym gniewem, a potem pchnięta z rozmachem klamka, ciągnąc za sobą rzeźbiony prostokąt frontowych drzwi, wystrugała w przeciwległej ścianie malutkie zapadlisko — naoczny dowód achillesowego buntu. Ktoś (na pewno nie Othello) mógłby złapać się za głowę; może architekt odpowiadający za to konkretne domostwo, a może świętej pamięci ciotka czarnowłosego mężczyzny, która — jeśli wierzyć zapewnieniom — tchnęła w ów budynek całe swoje serce (nic więc dziwnego, że wkrótce po tym zmarła). Może już wówczas Achilles chciał skierować na siebie impulsywną złość; taką nawołującą do burzliwej, irracjonalnej kłótni pełnej piorunów i efektownych błyskawic, która po wszystkim pozostawia w powietrzu ten charakterystyczny posmak świeżości, niesiony wykończonym limitem wyładowań (atmosferycznych, lub — jak w tym przypadku — wyładowań piętrzących się emocji, które nie potrafiły odnaleźć ujścia, a więc gromiły na wszystkie strony). Trzydziestoośmiolatek potrzebował ów słownej nawałnicy — nieważne jakiej i nieważne z kim. Potrzebował, bo narastające w sercu drapanie; takie natrętne, nieustannie w jednym miejscu, drażniące i próbujące dopchnąć się do krwi (z jakiegoś powodu: podobne do uczucia z d r a d y, choć Achilles nie potrafił jeszcze tego przeanalizować) w długiej drodze samochodem do domu stało się nie do wytrzymania — a sprawca ów nieznośnego dyskomfortu nie siedział tuż obok, by wysłuchać wszystkich nagromadzonych w sobie protestów, pretensji i żalów. Rozstali się z Dantem przed godziną (dosłownie i w przenośni; rozstali się opuszczając wspólne towarzystwo, ale i rozstali się chyba tak o s t a t e c z n i e), a krew krążąca po fiolecie żył wciąż rozgrzewała się na nowo, wrzała i kipiała, nie potrafiąc zaakceptować czegoś, co wcale nie wymagało achillesowej aprobaty — i to poniekąd bolało go najmocniej.
W drodze od pojazdu, aż po wnętrze swojego (tymczasowego) pokoju na końcu piętra, nie napotkał na ani jeden ślad cudzej obecności — nie miał wobec tego pojęcia, czy Othello jest w pobliżu (teraz pewnie zaniepokojony hałasem i gniewnie stawianymi krokami) czy może o jego odejściu dowie się dopiero za dwie, trzy, a może siedem godzin, po leniwym i obojętnym powrocie do domu, w którym nie tylko nie napotka już na Achillesa, ale i na żaden skrawek jego ubrań, akcesoriów łazienkowych, czy laptopa zwykle wylegującego się na blacie w kuchni, tym okalającym rozległe okno z widokiem na zamglone pola.
Wyszarpując zza ściennej szafy walizkę (którą dopiero co przecież tu wprowadził, niedługi czas temu), rzucił ją na wierzch niedbale pościelonego materaca i rozpiął z metalicznym piskiem — a potem dało się słyszeć już tylko regularny rytm uderzeń butów o posadzkę podłogi, krążących z szafy do łóżka, z łóżka do szafy. Pomiędzy szelest spadających do wnętrza torby ubrań, butów, wreszcie głuchych huków elektrycznej szczoteczki, golarki, wody kolońskiej, grzebyka, całej achillesowej obecności, w tym krótkim układzie kroków mającej wymazać się z taką łatwością, z jaką z tablicy ścierało się kredę.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
I znów: delirium, budzenie się w nocy, gorączka bez tanich leków, gotowanie, czytanie, konieczna przerwa w pracy, spotkania, żetony, pochwały, wsparcie, sesje, poważne leczenie. A mimo to nie myślał już wcale o alkoholu, nie tak, jak przypuszczano; uśmiechał się, kiedy Achilles przechodził bez słowa między pokojami, kiedy przesiadywał w kuchni bądź salonie, kiedy bez słowa spędzali obok siebie niektóre dni, a także kiedy nie potrafili przestać mówić. Zaczynało być już w dodatku l e p i e j — objawy powoli ustępowały, a Theo po spędzeniu w ośrodku uzależnień zaledwie trzech dni, wracał do niego bez słowa sprzeciwu na godzinne sesje odtruwania ciała. Tego całego czasu bez picia nie było wcale dużo; Fiona, jego terapeutka, powiedziała, że najgorzej będzie za miesiąc i za każde potem, jakie miał sobie wyobrazić. Ale mimo wszystko Theo, tak zuchwale i naiwnie powtarzał, jak zwykle, że wcale uzależniony nie był, że robił wszystko specjalnie, że przesadzał, owszem, lecz z wyczuciem.
W bezsenne noce, kiedy ze złością wciskał twarz w poduszkę i krzyczał tak, by nie słyszeć własnego gniewu, myślał jednak o barach, pubach i sklepach, o piwie, wódce, whiskey, czymkolwiek. Rano zapominał.
Miał przecież te wszystkie swoje sprawy, ważne i szczególne, pomagające mu w trzeźwości. Miał Achillesa (choć nie tak, jakby sobie tego życzył), miał pracę, przyjaciół, znajomych, cudze problemy, pacjentów, długie podróże. Znowu biegał często i długo, szybko i przesadnie; morderczy sprint wybijał mu z głowy alkohol, choć czasem wszystko w jego ciele płonęło, a on z trudem nie zatrzymywał się przy niewielkim sklepie i domach, w których zwykł kiedyś pijać.
I to popołudnie spędził w ten sposób, choć po przebiegnięciu pięciu kilometrów zawrócił, zatrzymał się przy brutusowej posesji i czekał, bóg wie na co; czekał, aż w końcu domyślił się, że Bruce nie miał już nigdy wrócić, może dobrze, może nie, bo seks był dobrym substytutem na to całe picie.
Kiedy tylko wkroczył w końcu do własnego domu, zmęczony upałem, myślami i żalem (chyba bardziej, niż samym biegiem) pojął już w progu, że coś jest nie tak. Nie przeszkadzałby Achillesowi; każdego innego dnia nie wdrapałby się na piętro, tylko od razu zaszył w łazience bądź we własnym pokoju, decydując się na wyjście dopiero wraz z zachodem słońca. W kilku zwinnych susach pokonał schody, a potem przystanął w progu pokoju, jego pokoju i uśmiechnął się ciepło, jak zwykle, kiedy widział Achillesa.
Wybierasz się na wakacje, Chilly? — oddech miał jeszcze nierówny, tętno przyspieszone, ale może też za sprawą nagłego strachu; Achilles jednak miał go zostawić. choć wczorajszego dnia nic tego nie zapowiadało. — Czy może jednak musisz uciec z kraju? Mam się spodziewać wizyty federalnych? — zaśmiał się, a potem zerknął niby z zaciekawieniem na zegarek, choć nie interesowały go pomiary biegu i stanu zdrowia; łatwiej było mu jednak patrzeć na te wszystkie cyfry, niż na zapełniającą się szybko walizkę.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Wystarczyło jedno spojrzenie, by między żebrami zalęgła się mdła niepewność. Jedno prędkie, mające okazać się p r z e l o t n y m — a zamierające na othellowej sylwetce na kilka długich sekund — uniesienie wzroku wychylającego spod powiek i kurtyny krótkich rzęs, by wytrącić z umysłu Achillesa wszystkie dotychczas piętrzące się tam argumenty: dlaczego odchodzi, dlaczego nie chce już więcej z nim rozmawiać, dlaczego nie może na niego patrzeć, dlaczego czasem go nienawidzi.
Jeden niewinnie krótki ruch miodowych tęczówek, leniwie przeciągniętych na krańce kącików oczu (zamiast, po prostu, tożsame przekręcenie twarzy do boku), by mógł zauważyć jego niepoważny i delikatnie dziecięcy uśmiech przekomarzający się z nierównymi oddechami; uciekającymi to poprzez usta, to wstrzymywanymi na siłę na końcu języka. By z zarumienionej wysiłkiem twarzy mógł prześlizgnąć się spojrzeniem na sportową koszulkę klejącą się w ciemniejszych zarysach kałuż do torsu, a potem uchwycić jeszcze szorty z połyskującego materiału, podwinięte delikatnie przy lewym udzie, i smukłe, umięśnione łydki, przywodzące na myśl prawdziwych, profesjonalnych maratończyków.
Niepewność zasznurowała mu wargi w przeciągającym się milczeniu; zasięg wzroku na powrót dotykał jedynie niedbale wrzucanych do wnętrza walizki ubrań, zmiętych w kulkę, zamiast pedantycznie złożonych — jakby rzeczywiście czas odgrywał tutaj główną rolę, a choćby jedna minuta zwłoki mogła katastrofalnie odcisnąć się na jego życiu — aż w końcu koniuszki palców napotkały jedynie na puste dno szuflady. Dopiero wówczas zdecydował się odblokować wstrzymywane w płucach zasoby dźwięku — choć początkowo, zamiast melodii głosu, wydał z siebie długie, ostentacyjnie niecierpliwe westchnienie. — Czekam, aż ty też zmęczysz się brzmieniem swojego głosu i sobie pójdziesz — wytłumaczył cierpko, uporczywie starając się nie popełnić błędu sprzed kilku minut — starał się na niego nie patrzeć. Bo kiedy nie patrzył, postanowienie o wyprowadzce wydawało się najsłuszniejszym rozwiązaniem; bo kiedy nie patrzył, nie był ani zraniony ani spragniony pomocy, a po prostu rozjuszony i oczekujący odreagowania w dowolnej scysji.
Wynoszę się — zapowiedział, rozluźniając zaciskające się i rysujące napięciem na żuchwie zęby. Starając się zapiąć metalowy zamek oplatający sztywny atrybut przeprowadzek i nieco krótszych podróży, niemal nie przeciął skóry na krawędzi palca. — Blokujesz mi przejście — upomniawszy go chłodno, wciąż szarpał się z kapryśnym zapięciem walizki, wyglądającej tak, jakby próbowała zwymiotować zawartość brutalnie wrzuconych tam ubrań, poplątanych kabli i sznurówek wystających z butów.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Samotność wpisana była w fundamenty tego domu; Beatrice Lounsbury, do końca granic swojego długiego życia, pozostała zarówno niezamężna, jak i bezdzietna. Chwaliła się prawem wyboru, nie zdradzając nikomu, kogo czasem zapraszała do swojej posiadłości, skrupulatnie pomijając także powody, dla których owe osoby równie szybko znikały z jej życia. Dom, zbudowany na styl Ludwika XV, stanowił obiekt pożądania wszystkich członków rodziny Lounsbury; Beatrice świadoma zazdrosnych spojrzeń, wyprawiała w jego wnętrzach wystawne przyjęcia, kpiąc ze swych krewnych wtedy, gdy obiecywała uwzględnić jego rolę w swoim testamencie. Othello zamieszkał w ciotecznej rezydencji po śmierci Heleny; Beatrice miała wówczas osiemdziesiąt dwa lata, raka trzustki i jednego, tylko, biesiadnika (ostatnie z przyjęć wyprawione zostało na trzy tygodnie przed śmiercią Heleny, a Bea do samego końca odmawiała licznym prośbom i sugestiom) — starszego od niej o pięć lat mężczyznę, którego imienia Theo nigdy nie poznał. Ekscentryczna natura ciotki stała się dla niego jasna za sprawą podjętych wówczas studiów; pojął, że w jej impertynencji zakwitł smutek, że w jej wykluczeniu od samego początku mieściła się samotność — nie ta będącą formą wyboru, lecz zrozumienia swojej odmienności, wyłomu w rodzinie, której nigdy nie potrafiła polubić. Kiedy zamieszkali razem, Beatrice ukazała się mu jako kobieta czuła, troskliwa i sympatyczna — zawarte przez nich przymierze pomogło wówczas im obojgu, choć nie zdołało uchronić przed następującymi po sobie klęskami. Po jej śmierci Theo często myślał o własnej samotności, bardziej widocznej i jawnej dla innych; o ile więc udawało się mu dbać o towarzystwo w życiu, doznanie wyobcowania w odziedziczonym domu budziło w nim strach — nawet jeśli nie potrafił do niedawna się do tego przyznać. Mógłby zmienić to miejsce na ciasne mieszkanie w centrum miasta, gdzie uliczny zgiełk stałby się jego wiernym druhem, ale wiedział, że pewną zadrę po prostu niósł w sercu od dawna, może od zawsze.
Milczeniem odsunął od siebie achillesowe słowa, a jedynym przejawem utraty komfortu było zaczesanie przydługich czarnych (choć siwiejących) włosów do tyłu. Niepokój niemal sprowokował udzielenie odpowiedzi, a strach przed doznaniem tej samej samotności, z którą mierzyła się Bea, do zbyt pochopnych decyzji; wiedział jednak, że pewnego dnia Achilles odejdzie i że będzie musiał mu na to pozwolić. Nie potrafiłby go jednak wypuścić bez uzyskania odpowiedzi, a tych wymagała kuriozalna sytuacja — gdyby Theo, na przykład, otrzymał od niego tygodniowe zapewnienia o konieczności przeprowadzki, pomógłby mu zapakować walizkę, ale nieuprzedzony, skonfrontowany z tajemnicą zamkniętą w achillesowych myślach, nie potrafił tak po prostu ustąpić. — Co się stało? — dziecięca prowokacja, uwypuklona w słowach mężczyzny, stanowiła dowód: coś się zmieniło. W przeciągu kilku godzin, może minut. Wiedział, że znajduje się na przegranej pozycji; że jest za wcześnie, by Achilles odważył się przed nim otworzyć, by odnalazł w sobie zaufanie wystarczająco głębokie, by wyznać mu prawdę. Mimo to Othello nie ruszył się z miejsca. — Achilles. Spójrz na mnie i powiedz mi, dlaczego zamierzasz uciec w taki sposób — pewna doza surowości zabrzmiała w jego słowach, tocząc walkę z dojmującą troską. Bo czy Othello nie zasłużył sobie, mimo wszystko, na zaufanie? Czy nie wskazał mu wystarczającą ilością razy, że można na nim polegać? Że potrafiłby mu pomóc? — Nie będę cię powstrzymywać, ale chciałbym, żebyśmy najpierw porozmawiali. Gdzie zamierzasz się zatrzymać? Jakie masz p l a n y? — uśmiech zdążył sczeznąć, choć w tonie jego głosu wciąż wybrzmiewało przyjacielskie ciepło; martwił się nie tylko powodem zmuszającym Achillesa do ucieczki, lecz także brakiem praktycznych decyzji i wszelkich możliwych następstw roztropnej impulsywności.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
trigger warning
mama i said some bad, BAD words
Mógłby rozgnieść twarde i cierpkie słowa na podniebieniu, udławić się ich nieprzyjemnym smakiem i wreszcie w próbie odzyskania swobodnego oddechu, przełknąć je w głąb gardła i nigdy nie pozwolić im już się wydostać. Mógłby, bo przecież Othello nigdy nie wyrządził mu krzywdy, bo uśmiechał się nawet wtedy, kiedy nie powinien, bo czasem, kiedy Achilles w formie żartu wskazywał coś, w co chciałby się zaopatrzyć, albo kiedy żalił się, że niedługo straci wszystkie pieniądze, kilka godzin później odnajdywał albo przebiegle porzucone na jego (ale przecież bardziej należącej do Theo) szafce przedmioty, błyszczące świeżym zakupem, albo pozostawione tam zwitki banknotów, które chwytał później w stanowczość swojej dłoni i rzucał nimi prosto w roześmianą fizjonomię bruneta, tłumacząc, że przecież tak zniewieściały j e s z c z e nie jest. Mógłby, bo brunet starał się (i to starał d l a- n i e g o, choć żaden z nich nie śmiałby się do tego przyznać, już nie), nie pił i chodził na sesje z psychologiem, bo nigdy nie oceniał Achillesa, nigdy nie sprzeczał się z nim na poważnie i nigdy nie dał mu odczuć, że kiedyś skrywająca się w nim wadliwość, na zawsze przekreśli ich przyjaźń. Mógłby, gdyby Othello już się nie odezwał, gdyby nie kazał mu na siebie spojrzeć i gdyby odsunął się od tego cholernego, potrzebnego Achillesowi jak powietrze, przejścia.
Kurwa, już n i g d y nie chcę na ciebie patrzeć, słyszysz? Jesteście obrzydliwi, jesteś obrzydliwy — warknął z trudem zaciskających się kurczowo zębów, niechcących podzielić się jakimkolwiek zdaniem. Powiedział jesteście, zamiast jesteś. Żałował, że nie uprzytomnił sobie tego w porę, że zdradził się z gniewem, który wcale przecież nie był przeznaczony dla Othello.
Chciał rozmawiać, zapisać w pamięci a może na skrawku papieru jego nowy adres, i wiedzieć, naprawdę wiedzieć, a nie tylko podejrzewać, że Cosgrove da sobie radę. Tego nienawidził teraz najbardziej; dusił się w nagle oblekającej go uwadze i trosce, dusił tak samo, jak kiedy Leon wyjawił mu, że dla niego to nigdy nie była tylko przyjaźń, i jak Celeste stwierdziła, że jeśli ze sobą nie będą, to nie chce rozmawiać z nim wcale. Prychnął więc, najbardziej lodowatym i nieprzystępnym śmiechem, na jaki było go stać. Potrząsał walizką tak długo, aż jej zamek ustąpił i w końcu zamknął się w zielonym świetle wskazującym możliwość odejścia. — Oczywiście, że chcesz rozmawiać. Cholera, pierdolony psychiatra, nic innego poza tymi rozmowami nie umiesz, co? — Ciągnąc całe życie z kilku ostatnich miesięcy zapakowane do jednego niewielkiego opakowania, zrzucił je na podłogę, a potem pomógł mu wstać gwałtownym zaczepieniem się palców o uchwyt. — Myślisz, że nie wiem, co robisz? I to od samego początku? Najpierw wzbudzasz we mnie pierdolone współczucie, bo jesteś tutaj całkiem sam, a to przecież takie straszne, być samemu w wielkim, pierdolonym domu, o który nie musisz martwić się, że ktoś ci go kiedyś zabierze, i mówisz, że nic nie chcesz, cholera, Othello, ty uważasz, że jak bardzo naiwny jestem? Widzę to za każdym razem, jak wbijasz we mnie ten swój paskudny, śliski wzrok, no, powiedz, nie myślisz o tym? O tym, jakby to ze mną było, przecież nie możesz zaprzeczyć — prowokacja zwykle ulatywała spomiędzy jego ust w bardziej miękki, żartobliwy sposób, którego teraz nie dało się w nim odszukać; był tak strasznie zły, tak wściekły na niejednoznaczną znajomość łączącą go z brunetem, był wściekły na Dante i na mężczyznę, który podzielił go z Ainsworthem na zawsze. — I kurwa, naprawdę, nic mi do tego, że lubisz, kiedy ktoś r ż n i e cię w dupę i że jesteś jakąś żałosną, obleśną namiastką mężczyzny. Tylko przestańcie, PRZESTAŃ używać na mnie tych wszystkich psychologicznych sztuczek, przestańcie manipulować osobami, które akurat nie potrafią za siebie myśleć. Kurwa, ktoś powinien nasłać na was pierdoloną policję, albo wybić tak, jak wybijało się kiedyś — zakończył, prostując plecy w niemal zrównującym się z tym jego wzroście; był jednocześnie dumny i zażenowany swoją zuchwałością, tą okropną dziecinadą, tak skrajnie niewiele mającą wspólnego z prawdą. I już wcale nie myślał o nim, nie o Othello, nie o tym, co mieli i czego właśnie się pozbawił.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Był taki moment, pomiędzy dwudziestą a trzydziestą minutą biegu, kiedy Othello dusił się, dławił i zatrzymywał; w płucach formował się kamień, a serce galopowało wciąż do przodu. Za pierwszym razem obawiał się choroby, za drugim skonsultował się z zaprzyjaźnioną lekarką, za trzecim zaś razem wiedział, że uszkodzona wątroba potrzebować będzie czasu, że maratoński bieg jest formą bezmyślności, a dokonywane zmiany czasem będą przejawiać się drobinami ataku paniki: właśnie wtedy, kiedy wyłączone myśli koił bieg, a mu zdawało się, że daje sobie ze wszystkim radę. Jak dotąd jednak nie zaznawał tego stanu poza tą jedną czynnością; męczył go wysiłek, męczyła własna niezłomność — tak jak i podczas dzisiejszej przebieżki.
Achillesowe słowa, wrogość wciśnięta w zakamarki ust i oczu, obezwładniły go jednak w sposób podobny; ale Othello nie był zagniewany, a po prostu zasmucony tym, że tak wiele czerni zdążyło nasączyć się w jego ciele, że przegapił moment krytyczny, że nie potrafił pomóc mu wcześniej, by uniknąć mógł doznań tak destrukcyjnych. — Och, Achillesie — nie było to ani westchnieniem, ani rozczarowaniem; Theo dostrzegał w tym wszystkim własną porażkę, własną nieumiejętność zaangażowania. Te wszystkie mnogie formy, wstręt wymierzony w coś, co Achilles zdołał przed nim zataić; k t o ś, kogo ukrył w zakamarku swojej niewinności, k t o ś, kto rozjuszył go tego dnia — powinien był wiedzieć, powinien był przewidzieć, że dojdzie w Achillesie do podobnej eksplozji. — Musisz zrozumieć, że masz w swoim życiu osoby, którym na tobie zależy. Że mi zależy na tym, żebyś był szczęśliwy, żebyś nie musiał mierzyć się ze wszystkim sam. I że ta troska wynika nie z chęci wyciągnięcia z tego jakichś korzyści, a dlatego, że jesteś dla mnie, dla nas, ważny — nie wiedział kim są te inne osoby, ale podejrzewał, że to właśnie jedna z nich stała za tą jego wrogością. Achilles nie ośmielał się nigdy mówić mu o tym wszystkim, a Othello nie sądził, że musi pytać; uznawał przybycie zaufania za coś naturalnego, swobodnego, dopiero teraz dostrzegając zgromadzone w tych założeniach błędy. Skinąwszy głową cofnął się o krok; wpatrywał się przez chwilę w walizkę, ale powrócił w końcu spojrzeniem do mężczyzny. Nie bał się ani tych wszystkich słów, ani wpisanej w jego ciało agresji. Nie podobało się mu urządzone przedstawienie, ale nie zamierzał odnosić się bezpośrednio do żadnej z padających obelg. Pogorszenie stanu, w którym znajdował się Achilles, nie doprowadziłby do niczego dobrego. — Faktycznie będzie lepiej, jeśli wyjdziesz — powinien dodać: ochłoniesz, bo nie zdążył zmienić zdania. Nie chciał, by Cosgrove uciekł, by zniknął z jego życia z powodu przyczyn, które dało się naprawić. Kolejnym krokiem odsunął się od przejścia, umożliwiając mu tym samym chwilową ucieczkę: nie był to moment, w którym mógłby mu jakoś pomóc, nawet jeśli pragnął zabrać choć część bólu z jego barków. Być może jednak zabrzmiał s u r o w o; może nikt nie zdołałby w podobnej chwili zachować pełni spokoju. Czas miał być kluczowym elementem dla nich obu; Theo zastanowić miał się na odpowiednią strategią, a Achilles oswoić ze wszystkim tym, co było nagłe i niechciane w jego życiu. Jeśli zniknąłby na więcej, niż kilkanaście godzin, Othello zamierzał go s z u k a ć, choć obecnie nie wiedział nawet, w jaki sposób miałby odnieść w planie tym powodzenie.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
O kłótnie nie trzeba było prosić, nie tak d o s ł o w n i e — wystarczyło jedynie kilka zaostrzonych opryskliwością słów, a czasem może i niewiele liter, wystarczyło zniszczyć przystępność twarzy ostentacyjnym albo bardziej przypadkowym grymasem swojej nieświadomej fizjonomii, a nawet niecelowo przyjąć tę konkretną (wpisana w rozległą, prywatną listę tych zakazanych) minę nie znaczącą nawet nic specjalnie złego. Momentami naprzykrzał się nawet nerwowy i niedbały ruch, kiedy z gniewem zasuwało się po sobie krzesło, czy odchodziło impulsywnie od stołu, a może przez przypadek zbyt głośno zamykało za sobą drzwi, kiedy ta druga osoba próbowała akurat zasnąć. Nawet rzekomy absurd wpisany w tylko przez chwilę istotny fakt: niewykonanie błahej prośby, niestawienie się na czyimś wernisażu czy wystąpieniu, wystawienie w ostatniej chwili czy przerwanie komuś w pół słowa, kiedy opowiadało się akurat coś rozległego w szczegóły. Nie było więc o nie trudno i nie trzeba było prosić — ale Achilles i tak, przez krótki moment ledwie jednego oddechu, zapragnął niemal b ł a g a ć Othello o tę krótką burzę awantury. Nie o żal błyszczący w jego niemal czarnych tęczówkach i nie o troskę zmiękczającą ton głosu, nie o rozsądne spostrzeżenia i ostrożne sugestie — wszystko to, czego Achilles z całej odrazy nie chciał, a co i tak otrzymał, utknęło mu kłującą ością w przełyku. — Nie potrzebuję twojej troski, chory pojebie, potrzebuję tylko tyle, żebyś się ode mnie w końcu odpierdolił — wysyczał w desperackiej próbie postawienia na swoim; po prostu dołącz do tej pierdolonej kłótni, prosił nawet swoim ciemniejącym z irytacji wzrokiem. Jeszcze przez te kilka krótkich, ale niedostatecznie zgęstniałych sekund, odpychał od siebie ocieplane szczerością uczucia Othello — nie chciał ani być dla niego ważny, ani wiedzieć, że jego sympatia nie jest podszyta cwanym wyrachowaniem. Chciał zamiast tego nigdy nie poznać się z Dantem i chciał mieszkać znów w Sydney, bez zbędnego towarzystwa Celeste i jej rodziny. Chciał pracować wraz z Leonem dla policji federalnej i chciał wierzyć, że dręczące go dzisiaj myśli nie istnieją — kiedyś nawet by na nie przecież nie wpadł.
I w końcu otrzymał to, czego tak uporczywie się domagał — tej jednej namiastki obecnych potrzeb, tego jednego załamania dotychczas stabilnej cierpliwości: Othello chciał, żeby Achilles wyszedł.
Żeby się wyprowadził i być może nigdy nie wracał; ani do tej rozmowy, ani do tego domu — żeby nie wracał do niego. Dłużej mu już nie zależało, Achilles przestał być dla niego ważny, wbrew obietnicom jeszcze przed kilkoma minutami tak płomiennie i z uporem zaręczanym. Uśmiechnął się. Przelotnie i cierpko, wypuszczając z dłoni uchwyt walizki. Nie potrafił przejść przez oczyszczoną dla jego kroków drogę i nie potrafił minąć othellowej sylwetki — jedyne, co był w stanie teraz zrobić, to przechylić się w szparę niedomkniętych, łazienkowych drzwi, stanąć po ich drugiej stronie i zatrzasnąć je z takim uporem, jakby Lounsbury już napierał na ich zewnętrzną połać, w agresywnej próbie przepędzenia ze swojego domu niechcianego towarzystwa. Przekręcając pospiesznie metalową, wbudowaną w zamek blokadę, na drżących i niespotykanie miękkich kolanach opadł na chłód podłogi, plecami podtrzymując jedyną drogę ucieczki. Przez moment myślał, że jeśli Othello zechce go wykurzyć, będzie musiał ściągać pierdolonego ślusarza albo całe zgrupowanie straży pożarnej, mającej wydrzeć go siłą przez otwarte okno na wmontowanej w swój wóz drabinie; będzie musiał podpalić ten przeklęty dom, bo Achilles nawet w wymienionych dwóch przypadkach się z niego nie ruszy, a nawet z podłożonym ogniem spłonie wraz z jego deskami. Po groźbach tych nadeszła równie szybko, jak wcześniejszy gniew, jedynie stroma fala mdłego i głuchego szlochu, takiego żałosnego, dziecięcego płaczu, na który nie mógł pozwolić sobie nigdy: nie po śmierci ojca, nie przy grobie Bestii i nie przy bladym i bezwładnym Philemonie. Nie jako dziecko i z całą pewnością nie teraz, już w dorosłości — nie kiedy ktoś domagał się jego odejścia.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Kiedy drzwi zamknęły się z donośnym impetem (nie te, których trzask przygotowany był usłyszeć) wpatrywał się z otępieniem w puste, przepełnione gęstością kłótni miejsce w pokoju.
I nie wiedział — co teraz. Tak jak nie wiedział, co mógłby mu odpowiedzieć; wcześniej, przed momentem, na samym początku — może że mu nie wierzy, że nie ufa chłodnym i brutalnym ocenom, bo za dobrze poznał autopsję inwektyw. Tylko czy mówiłby jako przyjaciel, czy terapeuta? Czy w rozsądnym, zdrowym następstwie wykrzykiwanych słów nie powinien raczej zareagować jeśli nie tym samym, to choćby podobnym wzburzeniem? Wpatrując się w taflę drewna, pewnego dnia przemienionego i uhonorowanego przez czyjeś dłonie w konstrukcję drzwi, zastanawiał się czy w ogóle jeszcze potrafił: złościć się, gniewać, dostrzegać koniec tam, gdzie pojawiał się niechciany cierń. Przechodząc przez długość pokoju myślał też o tym, że wszystkie klęski przychodzą niespodziewanie, że wpychają ludzi w sam środek koszmaru zawsze wtedy, gdy nie jest to wskazane; nigdy wtedy, gdy pozornie jest się w stanie gotowości, komfortu i być może — zdrowia.
Theo jeszcze co prawda nie wiedział co zrobić; pragnienie wręczenia Achillesowi przestrzeni zniknęło pod naporem strachu, chociaż wiedział, że mężczyzna nie jest taki, jak on. A to znaczyło: słaby.
Kiedy stanął przed drzwiami podłoga zaskrzypiała z żalem, więc cofnął się o krok, a lepkość ubrań ubrudzonych potem uprzytomniła mu, że naprawdę powinien odejść, skryć się w głębi własnej łazienki, wziąć długi prysznic, odpocząć, a dopiero potem wrócić, nawet jeśli nie wiedziałby do czego tak naprawdę wraca. I może, gdyby nie chodziło o Achillesa, byłaby to najlepsza droga: odejść, wycofać się, przekonać, czy jest o co walczyć; ale przecież, w przypadku Achillesa, wszystko było zawsze inne. Zaraz więc wrócił, przystanął blisko drzwi i czekał, chwilę, dwie, aż szloch zelżeje, by nie zagrzebał z sobą tych wszystkich słów, które musiał wypowiedzieć. — Posiedzę tutaj. Wiem, że nie chcesz mojego towarzystwa, ale mimo wszystko tu posiedzę — powiedział z udawanym spokojem, starając się nie analizować zgromadzonych w łazience przyrządów głupoty, które tylko w takich chwilach wydawały się człowiekowi fascynujące i pomocne. Musiał się upominać, że nie każdy jest trwożony przez samobójcze myśli, że czasem potrzebuje się przestrzeni i samotności, które niekoniecznie spowić muszą ciało całunem śmierci. — Nie musimy rozmawiać; po prostu tutaj jestem — dodając oparł się plecami o chłodną ścianę po prawej stronie drzwi, choć wcale nie siadał (tak jak on — na ziemi), tylko stał i czekał. Cierpliwie. Jednocześnie zaniepokojony utratą wstępu do jedynego miejsca, w którym pragnąłby się teraz znaleźć, a także ukojony świadomością tego, że Achilles jednak nie wyjdzie, a raczej: nie wyprowadzi się, a przynajmniej nie w przeciągu najbliższych tygodni.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Nogi — dwie bezkostne, wątłe piramidy, na których nie sposób było teraz ustać — wdusił we wklęsłość klatki piersiowej, pochylonej jak do wymiotów i wstrząsanej podobnymi spazmami łapczywie podchwytywanych oddechów; oddechów przeciskanych przez płacz gęsty i cierpki, płacz improwizowany i zarazem płacz, który wzbierał w nim od tak długiego czasu, że niemożliwe aż zdawało się sięgnięcie do niego pamięcią. Objął zmarniałe stawy uściskiem swoich dygoczących ramion i pozwolił, by zamiast w ciepło cudzych wspierających go rękawów, łzy wyżłobiły małe korytka ciemnych plam na szczycie jego kolan. Tętniąca krew w uszach zagłuszała nie tylko chrypnięcia wysuszającego przełyk szlochu, ale tłumiła także — czy przede wszystkim — melodie kojących słów wdzierającą się do łazienki przez szczelinę u podnóży drzwi. — Nie możesz — wykrzyknął bez stanowczości zapisanej w tę formę wypowiadania zdań, a jedynie podniósł głos o kilka rozpaczliwych oktaw. Paroksyzmy wciąż wstrząsały jego nagle niewielkim, nagle bezsilnym ciałem, a Achilles w desperackiej próbie uspokojenia oddechu, nie potrafił wyartykułować reszty polecenia. Nie możesz mnie zostawić, wyrzucił z siebie na płytkim wdechu, i z bezradnością ukojenia drgań głosu, zagryzł plisy swojej wygrzanej łzami i wzburzeniem skóry. Nie ty. Słyszysz? Ty naprawdę nie możesz mnie zostawić, ciągnął z wzrastającymi siłami i przejrzystością wzroku, choć pąsowe kontury oczu paliły jak świeże rany zasypane solą. — Przepraszam — żałował nie tylko nagłego wybuchu upokorzenia i przesytu emocji, a tej gorzkiej próby odepchnięcia go od siebie, sprawdzenia jego wytrzymałości i przekonania się, w którym miejscu znajduje się granica. Granica, którą w natłoku uczuć przełamał i której — o czym przekonał się dopiero po fakcie — nigdy nie chciał rozdzielać na dwie osobne części. Wolał wierzyć, że ów ryzyko nie istnieje, że Othello obrósł — nie wiadomo kiedy i nie wiadomo w jaki sposób — jakimś osobliwym rodzajem skorupy uodparniającym go na każde pchnięcie słów i na ostre krańce cudzych emocji. Przepraszam, powtarzał teraz, raz za zdartym razem, oddech po oddechu, przepraszam, naprawdę przepraszam, nie chciałem, Othello, musisz mi uwierzyć, że nie chciałem. Tyle czasu zajęło mu zrozumienie, że to nie na wyżłobieniu sobie miejsca w tym konkretnym budynku mu zależy, a na wyżłobieniu miejsca u niego, u Othello i jego dotychczas nienaruszonej cierpliwości, w jego bezbrzeżnym wyrozumieniu, które zdawało mu się, że posiadał.
Podźwignął się na wciąż słabe, wciąż niepewne następnych kroków nogi i oddychał z uporem, oddychał z nienawiścią i oddychał ze wszystkim pomiędzy. — Nienawidzę tego. Siebie, siebie nienawidzę, przepraszam. Wcale tak nie myślę, nie chciałem mówić tego wszystkiego, nie chciałem… Nie powinienem… Nigdy nie powinienem był tu przychodzić, przepraszam — pragnął brzmieć szczerze, spokojnie, w sposób wyzbyty histerii i pomysłu, że to ona dyktuje mu rozgorączkowane i przypadkowe słowa; nie śmiał jednak dopełnić swoich przekonywań wzrokiem, tym spojrzeniem, w którym prawdę znacznie łatwiej było znaleźć niż w głębokości wyrazów — nie potrafił przekręcić klucza i nie potrafił otworzyć drzwi. — Muszę… — wymamrotał z wątłą słyszalnością, bardziej jak prywatną adnotację niż rzeczywisty przekaz dla cudzych uszu, i odbił się od desek blokujących wyjście — nie po to, by wyjść na spotkanie Othello, a odbił się do przodu, w głąb kafelkowanego pomieszczenia, które hucznie i gwałtownie, przeszukiwał w początkowo nieznanym sobie celu.
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Wiedział, że słowa są czasem przeszkodą. Nauczyły go tego nie studia, a pacjenci; piąty rok przyjmowania do gabinetu ponurych twarzy, zaciskających się ust i problemów z wyartykułowaniem powodów, dla których nie sypiali w nocy, tracili przyjaciół oraz pracę, a także rozmyślali o śmierci. Czasem, kiedy milczał, osiągał lepsze rezultaty sesji; obecność, godzina płaczu i zrozumienia były jak otulenie ciepłym kocem w pochmurny, zimny dzień. I teraz także, z zaciśniętym sercem, wsłuchiwał się w strukturę achillesowego smutku, bojąc się, że pogorszy wszystko, tracąc jedną z nielicznych szans na udzielenie mu pomocy. Aż w końcu nie wytrzymał — pociągnął za klamkę, chociaż wiedział, że napotka opór. — Achilles — powiedział z bólem, układając dłonie na drewnianej, lakierowanej powierzchni drzwi. — Wiem, że nie chciałeś. Wiem, rozumiem, jest w porządku, Achilles, słyszysz? Cieszę się, że tutaj jesteś. Że jesteś tutaj ze mną — mówił głośno, wyraźnie. By nie zgubić ani jednego słowa, by nie stracić go pod deszczem szlochu, tłumionego przez łazienkowe ściany. Wcześniejsze, pełne pretensji słowa niknęły pod naporem tragizmu bólu, nie mając już nigdy odznaczyć się w jego życiu ostrością; panika sączyła się labiryntami żył wraz z krwią, pozbawiając go zdolności zachowania spokoju i cierpliwości.
Zanurzał się w przeszłości. W tych samych słowach, nienawiści do tego, czym uczyniło go życie; pamiętał prostotę myśli, racjonalizm wpisany w pomysł uciszenia szumu myśli. Czasem miał wrażenie, że jego ciało obrosło wtedy cierniem, że w sercu wyrosły kamienie; czuł je czasem, czuł mimo upływu lat i wdzięczności za to, że jednak nie umarł wtedy, kiedy tak naprawdę rozpoczęło się jego życie. Bał się teraz, bo nie lubił dostrzegać tego samego w innych; powtarzał sobie, z uporem, że Achilles przeżywa kryzys, to wszystko, kryzys, który mogli jeszcze uleczyć, uratować, spowić miękkością ciepła. Ale mimo to nie wierzył w to wszystko i nie ufał prostocie swoich myśli, nie ufał rozpaczy Achillesa. — Otwórz drzwi — poprosił, znowu ciągnąc za klamkę, po czym uderzył gniewnie drewno otwartą dłonią. — Byłeś zły, prawda? Byłeś zły, to wszystko. Nic się nie stało — oparł czoło o drzwi, czując ból rozchodzący się po klatce piersiowej. Marzył o drinku. Całej butelce wódki. Gdyby został tutaj sam, gdyby Achilles zniknął właśnie w tej chwili, piłby tak długo, aż straciłby przytomność. — Achilles, błagam, otwórz drzwi, bo inaczej je rozpieprzę. Słyszysz? Nie możesz się tam chować, Chilly, bo się boję — mimo miękkiej struktury prośby, w jego słowach rozbrzmiało coś na kształt wrogości; zniecierpliwienie i panika przyczyniły się do zaakcentowania tego, czego w sobie nie lubił, czemu nie pozwalał dochodzić do głosu. Rozpaczliwe pragnienie dopilnowania, by Achilles w amoku nie popełnił skrajnej głupoty sprawiało, że w jego słowach nie kryła się obłuda; gdyby Cosgrove odmówił, gdyby nie przekręcił klucza, Theo przedarłby się przez kruchość pozornych zabezpieczeń.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Szarpnięcie klamki wgniotło się w jego umysł, w słuch i w gmatwaninę myśli. Nie sięgnął do zamka, w którym stygła stal klucza, nie przekręcił go zwinnym ruchem i nie umożliwił Othello wkroczenia do środka, ani nawet nie ułatwił sposobności wyciągnięcia go na zewnątrz. Nie mógł uchylić przed nim drzwi, bo nie mógł pokazać mu tego, co za nimi ukrywał: dziecięcej rozpaczy, niezdarnego żalu, swojej wstydliwej i puchnącej między powiekami w łzach bezsilności; a więc siedział kuląc się na podłodze, łkał wbrew własnej niezłomności i przez moment, w czasie apogeum najsilniejszej histerii, wierzył, że nigdy nie będzie ani dobrze, ani choćby lepiej.
Wolałbym nie — wolałby nie otwierać, nie słuchać go i nie reagować słownie (przecież nie potrafił, nie w tym momencie, kiedy słowa lepiły się do przełyku i podniebienia) na żadną z prób nawiązania z nim kontaktu.
Później, szperając między łazienkowymi szafkami w pośpiechu i niedbałości, drgnął na wykrzykiwane ku niemu zdania, układające się w rozkaz, nienazwaną obawę i próbę zaradzenia czemuś, czego Achilles jeszcze nie pojmował. Zawahał się; dotychczas pędzące dłonie zamarły w niepewności, a stygnące łzy załaskotały go w linię żuchwy, z której usiłowały, a nie były w stanie spłynąć. Może to wyznanie: boję się, nacisnęło jego palcami kolejno klucz i klamkę, a może zrobiła to narastająca niecierpliwość othellowego głosu — przecierając oczy, policzki i podbródek wierzchem dłoni, dopuścił mężczyznę do świata, który dotychczas szczelnie przed nim strzegł. Roześmiałby się, gdyby okoliczności były inne — powiedziałby: spróbuj je roztrzaskać, śmiało, nie dasz rady, a potem obdarzyłby go prowokacyjnym spojrzeniem czekoladowych tęczówek. Teraz jednak było inaczej; klatka piersiowa Achillesa drżała jeszcze wstrzymywanym szlochem, między płucami — zamiast świeżego powietrza oddechów — wylewając gęsty i ciemny smar, klejący się nawet do żeber i do serca. — Czego? — zapytał osłabionym, jeszcze wątłym i rozchwianym głosem, zapytał w znaczeniu: czego się boisz, bo przecież nie rozumiał. Wierzył, że Othello zapragnie go stąd wyprosić, a może i gniewem rozkazać wyprowadzkę, że go wyśmieje i upomni: tam chciałeś teraz zamieszkać, Achilles? W mojej łazience?, że nie posłuży się zdrobnieniem jego imienia układającym się w powietrzu tak zabawnie, ujmująco miękko i ckliwie, i że wyraz jego twarzy nie przybierze znamion osobliwego, prawie panicznego niepokoju. Bo dlaczego?
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Zdarzyło się kilkakrotnie w szpitalu natrafić na samobójcę; przeważnie nie byli to pacjenci Othello, a goście innego, niepowiązanego oddziału. Ojciec, który utracił w wypadku córkę, pacjentka przyjęta z powodu niemijających bóli brzucha, chłopak z podziurawionym sercem. Nie każde z nich zostało nawet skierowane do systemu monitorowanego przez Othello; niektórzy owszem, doprawili się specjalnego komentarza: wymagana konsultacja psychiatryczna, ale wszystko to zawsze było czynione z obojętnością, jakby chodzić miało tylko o jedną prostą rozmowę i potwierdzenie, że szpital zagwarantował cały możliwy komplet troski. Theo nie był z tego powodu dumny, ale wysyłał do ów pacjentów podlegających mu lekarzy, samodzielnie zajmującą się przypadkami, według systemu, gorszymi. I potem tylko się dowiadywał: ojciec powiesił się w lekarskim zapleczu, pacjentka z bólem brzucha zmarła wskutek najrozmaitszych, potwornych decyzji, jako że jak odkryto, jej marzeniem była śmierć (szpital uznał za szczęśliwy fakt, iż przynajmniej nie zabiła się na terenie placówki). Ale tamten chłopiec, którego serce wymagało ciągłych napraw, zamknął się w sali i odmawiał wyjścia; Theo został wezwany, kiedy ślusarze wyjmowali drzwi, a potem musiał mówić mu, jak to dobrze, że żyje, chociaż chłopak krzyczał, żałował, ale nie podjętej wcześniej decyzji — żałował, bo nie potrafił rozbić szpitalnego lustra i wydobyć z niego narzędzi, którymi zdołałby podciąć żyły.
Othello nie mógł, w żadnym z przypadków, uznawać się za bohatera. Mgliste wspomnienie mężczyzny, którym opiekowali się razem: Achilles i on, kiedy dopiero się poznawali, kiedy nie zdradzili sobie nic z intymności swojego życia, było tylko kolejnym przykładem klęski.
Prawda była taka, że Theo nie potrafił nikogo ocalić.
Jakże mógłby, skoro nie uratował samego siebie?
Nie spodziewał się, że jego prośba zostanie wysłuchana; namyślał się nad możliwymi rozwiązaniami, kiedy ku jego zaskoczeniu zamek drgnął, a klamka ugięła się pod naporem achillesowej dłoni. Gdzieś z podnóży jego płuc wydarł się odgłos ulgi; Theo objął najpierw całą jego sylwetkę spojrzeniem, a potem zbliżył się i badał dłońmi skrawki jego ciała: palce, ramiona, twarz. A potem objął go, niejako przymusił do wtulenia we własne ciało, a kołatające już w całym jego ciele serce zdradzało, że strach o którym mówił był prawdziwy. — Że się pogubisz. Boję się, że mógłbyś coś sobie zrobić — obwieścił szeptem, nie posiadając dość śmiałości, by rozejrzeć się po wnętrzu; co, gdyby odnalazł dowody, gdyby spojrzeniem spostrzegł zapewnienia? Ale nawet po uzyskaniu dostępu do namiastki jego tymczasowego świata bał się; bał, bo czymkolwiek były kotłujące się w nim myśli, nie miały zniknąć za pomocą kilku słów; wiedział, że ten strach podążać będzie za nimi przez długi czas. — Nie powinienem był tego mówić; chciałem dać ci przestrzeń, a nie zmuszać do tego, żebyś sobie poszedł. Przepraszam — to było jak złamanie tysiąca zasad, jak samoistny regres; miał to sobie wyrzucać jeszcze przez długi czas.
ODPOWIEDZ