głównie współwłaściciel baru — i wykładowca
39 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I was lookin' back to see if you were lookin' back at me
To see me lookin' back at you
W takim razie Albert, jako wspólnik, będzie dla niej idealną przeciwwagą. Socjolog rzadko kiedy przekuwał jakąkolwiek współpracę w rywalizację; a jeśli już współpraca się takową stawała - prędko usiłował dokończyć projekt bądź wypisać się z dodatkowego i niepotrzebnego stresu. Generalnie, gość starał się trzymać z daleka od wszelkich napięć. Zapewne upór w utrzymywaniu owej neutralności okazałby się jedną z głównych przyczyn rozpadu jego małżeństwa. Na tyle długo, jak tylko mógł Bert udawał; że nie widzi żadnych problemów. Kiedy Shelly wydawała się spięta a jej słowa powoli zabarwiała chęć konfrontacji brunet szybciutko zamykał się w swoim gabinecie albo wychodził pod byle pretekstem. Cóż za ironia, biorąc pod uwagę fakt; iż parę minut temu kontemplował rzekomą ucieczkę małżonki.
Z zadowoleniem kiwnął głową, gdy Beardsley przystała na propozycję podziału obowiązków oraz zwolnienia w szaleństwie. Prawdę powiedziawszy był nastawiony na naturalny, kobiecy opór. Taki z niego, mały seksista. - Bycie w głębokiej dupie nie brzmi wcale tak źle. Nigdy nie próbowałaś? - puścił jej perskie oczko, zaraz jednak kontynuując. Bez czekania na odpowiedź. Zbereźny komentarz się nie pojawił. To whisky. Zignorujmy. - Verie. - zamyślił się przez moment. Na wargach wykwitł mu delikatny uśmiech. - Pasuje Ci. Bardzo egzotyczne. Niech będzie Verie. - w zautomatyzowanym odruchu zerknął na telefon. Jedna nieodebrana wiadomość. Nie otworzył jej zarówno z kurtuazji jak i z powodu pytania; jakie obiło mu się o uszy. - Profesor Albert, huh? W ustach pięknej kobiety brzmi to niemalże niestosownie. - podrapał się po szyi. - Moje imię jest z tych pechowych. Nie ma żadnej skróconej formy, która nie byłaby żenująco słodka. Albert musi Ci wystarczyć. Profesora sobie darujmy... - po końcu języka staczała mu się następna dwuznaczność, ale zachował ją dla siebie. Chyba powinien ruszać do domu. I pić znacznie mniej po tak długiej przerwie. I znacznie wolniej. - Niektórzy mówią mi po nazwisku. W liceum wołali na mnie Sterny. To polska wersja nazwiska. Mój pradziadek był polakiem. Zmienił je, żeby brzmiało bardziej anglojęzycznie i tutejszo. - oby nie pytała go czy zna polskie słówka bo rzucanie 'kurwami' na zmianę z 'tak', 'nie' i 'dddźiękuję bartsho' już trochę nudziło.

reverie beardsley
ambitny krab
sanaj
-
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
Wpasowywali się w siebie. Niezależnie, jak bardzo nieprzyzwoicie to brzmiało. Gdyby tylko wiedzieli, zauważaliby znaki - zapewne łatwiej im by było zrozumieć, dlaczego Robert akurat im powierzył swój bar. Jej upór oraz jego racjonalność tworzyło mieszankę wybuchową - pracując razem; ramię w ramie - mogliby dojść naprawdę do czegoś niesamowitego. Bob wiedział co robi, nawet za światów pociągał nimi - niczym jak za sznurki.
Miał szczęście, w pierwszym odruchu zignorowała „żarcik” - a raczej wpleciona w jej smukłe ciało druga osobowość zwana damą nie pozwoliła kobiecie, ani na śmiech - ani na pochwałę. Było w tym coś zbereźnego, coś co nie wliczało się w poczucie humoru Beardsley - to nie tak, że miała kija w dupie, że była taka sztywna i zarozumiała, gdyby Albert Stern wpisywał się sztab najbliższych przyjaciół Verie, zapewne pękałaby teraz ze śmiechu. Za mało wypiła - by pokazać, że ją to również bawi. - Daleko mi do egzotycznej dziewczyny. - rzuciła, z delikatnym uśmiechem na wargach. Noga Verie nigdy nie wyłoniła się poza mury Australii, zawsze tu - zawsze w tym samym miejscu; najdalej dojechała do Sydney; Charles zapewniał o ciągłych wypadach, wyjazdach - ekskluzywnych wakacjach - lecz ciągle zawalony pracą, zapomniał o złożonej byłej żonie obietnicy.
Teraz nie popełniał tych błędów, z nowszą małżonką - z którą aktualnie znajdował się na Barbadosie. Wyjechali dwa miesiące temu - Elizabeth zdążyła o tym wspomnieć córce przelotnie. - A Berty? Bert, nie brzmi źle, tak przynajmniej sądzę. - dodała, a uśmiech na buzi bardziej się poszerzył. - Byłeś kiedyś w Polsce? - nawet tam by poleciała, gdziekolwiek - by tylko nie słyszeć wspominek o idealnej Mindy, i tego jak pięknie wyglądała w sukni ślubnej.
Porozmawiali ze sobą około godzinę, a później każde z nich rozeszło się w swoją stronę - w głowach wciąż posiadając mętlik.

koniec <33
sumienny żółwik
różal
brak multikont
ODPOWIEDZ