lorne bay — lorne bay
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I'm afraid of all I am
My mind feels like a foreign land
Silence ringing inside my head
Please, carry me, carry me, carry me home
Mógłby zapomnieć, dać sobie spokój, w końcu odpuścić. Pozwolić im obydwojgu spróbować w końcu żyć osobno, bez wiecznego rozpamiętywania tego, co było. Tę decyzję podjął w końcu rok temu, w Londynie. Rok temu, kiedy wypuścił ją ze swojego domu, bladym świtem i ukradzionym z marynarki pierścionkiem, który kupił jej, kiedy wydawało mu się jeszcze, że wszystko poskłada. Że to ma szanse w końcu działać tak, jak powinno. Nie chciał dłużej rujnować jej życia, za każdym razem, kiedy układał i siebie. Poza tym już wtedy wiedział o cholerstwie, które rozrastało się w jego głowie i już wtedy miał zabookowany lot do Austrii w jedną stronę. Nie mógł oczekiwać, że poleci z nim. Nie mógł jej o to prosić. Nie mógł pojawiać się wciąż cały na biało i oświadczać, hej, zostaw wszystko, co udało ci się zbudować i bądź ze mną, pewnie znowu nam nie wyjdzie, pewnie znowu więcej będzie z tego złamanego serca niż czegoś dobrego, ale przecież możemy to sobie robić całe życie. Nie mógł. Od wielu lat zastanawiał się, dlaczego miłość nie wystarczyła.
Kochał ją za słabo?
Nie.
Kochał ją za mocno?
Możliwe.
Kochał siebie bardziej niż ją?
Nie miał do własnej osoby większej sympatii.
Miłość przyszła zbyt późno?
Owszem, kiedy się poznali, był największym gnojem, jakiego mogła postawić przed sobą, ale kochał ją zawsze. Tylko ta miłość zmieniła się z czasem. On też, ale za późno.
Może obydwoje byli zbyt egoistyczni?
Może mieli zbyt wielkie, łapczywe oczekiwania wobec życia?
Jezus, kiedy przypomina sobie, jak młoda była i jak wiele w kształtowaniu jej podejścia do swojej seksualności mógłby sobie zarzucić, czasem na samą myśl robi mu się słabo.
Uczeń przerósł mistrza?
Nigdy nie był z niej dumniejszy, kiedy zostawiała typa za typem, w poszukiwaniu czegoś, co naprawdę ją usatysfakcjonuje.
To dlaczego nie wyszło? Dlaczego się nie udało?
Nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie przez wiele samotnych miesięcy w alpejskiej klinice, z dziurą w mózgu i białym sufitem, w który wpatrywał się, kiedy nie mógł się ruszać. Tak, jak nie potrafił rozwiązać największej zagadki swojego życia, tak był absolutnie przekonany, że nie chciał, by była tam z nim. By dostrzegła te jego słabości, dziesiątki kabli i kroplówek, łysą głowę i rysy twarzy, w których ciężko było go nawet dojrzeć. Nie chciał widzieć jej łez, smutku, nie chciał, żeby go ż a ł o w a ł a. Skoro nie mógł mieć jej miłości, nie chciał jej współczucia. Chciał ją pamiętać z tych najlepszych momentów. I chciał, żeby ona tak pamiętała jego. Mimo wszystko. Nie mógłby odejść wiedząc, że ostatnie, co dała jej relacja z nim to b ó l. Tego już wystarczy.
Dopiero po czasie zaczął dostrzegać mankamenty swojej decyzji. I zaczął widzieć to inaczej. Przede wszystkim dlatego, że nie udało mu się, jak planował, spędzić z niemieckojęzycznymi lekarzami paru tygodni, a przeciągnęły się one w miesiące, podczas których nie dał znaku życia. Zaczęło do niego docierać też, że może kluczem do absolutnego fiaska, jakie ponosiła ich odbudowywana co raz relacja był… on. A raczej to, że rościł sobie przez lata prawo do tego, by decydować. To on odchodził, myśląc, że jej nie wystarczy. To on pozwalał jej wracać do narzeczonego, chociaż wiedział, że wolałaby zostać. To on nie powiedział jej, że ją kocha NA CZAS, bo myślał, że przecież dobrze wie. To on odstawił ją do psychiatryka, a sam postanowił związać się z najnudniejszą dziewczyną, jaką znalazł w mieście, bo uznał, że s e p a r a c j a to najlepsze, co pomoże im obydwojgu ozdrowieć. To on próbował trzymać się na dystans, a za każdym razem wracał, chociaż tylko raz na kolanach. I to on zdecydował, że nie powinna być przy nim, kiedy chorował, nie zostawiając jej nawet przestrzeni na własne zdanie. Ba, po prostu nic jej nie powiedział. Jeśli jego mózg zjadał agresywny rak, to nowotworem życia Crane był on. Adam Polański.
Może dlatego, kiedy po raz enty podjechał pod jej galerię, miał ochotę, tak jak zwykle odjechać, dopóki nikt go nie zauważył. I gdyby miał na względzie tylko siebie, zapewne by tak zrobił. Miał poczucie, że tego nie da się już odkręcić. Julia ruszyła dalej, sam tego chciał. Zniknął bez słowa i nie należał mu się nawet kwadrans rozmowy. Wciąż jednak, poza latami sinusoidalnych wspomnień łączyło ich dziecko. Jego dziecko, które przez lata tej pokręconej relacji stało się ICH własnym. Jak na razie jedynym, którego się doczekali – choć Polański był pewien, że Crane nie powiedziała w tym temacie jeszcze ostatniego słowa. I to w sprawach dotyczących Diany potrzebował ustalić z nią rzeczy, które coraz bardziej mu ciążyły. Musiał przygotować córkę na to, co może się wydarzyć. A żeby to zrobić, potrzebował do tego jej m a t k i.
Może zbyt zawładnięty wewnętrzną dyskusją, może niesiony jakąś sprzyjającą energią, bądź podmuchem odwagi, a może kierowany coraz bardziej uciskającym nerwy nowotworem, po tygodniach pobytu w Lorne w końcu popycha drzwi i znajduje się w środku przepięknej, choć nieco ascetycznej galerii. Czyżby szykowała się do wystawy?
Robi kilka kroków w głąb pomieszczenia, nieśpiesznie, przygląda się ścianom, z których zniknęły obrazy, pozostawiając tylko haki do zawieszenia kolejnego, nowego płótna. Odczytuje to jako pewnego rodzaju metaforę ich relacji i nie może powstrzymać się przed delikatnym uśmiechem. To wtedy jego wzrok napotyka jej oczy.
Przepiękna, jak zawsze.
Doskonale wie, że przepaść pomiędzy nimi od jakiegoś czasu zaczyna się pogłębiać. Może nie można odmówić mu urody, ale kiedy on się starzeje, Julia staje się jeszcze piękniejsza. Szlachetniejsza. Dojrzalsza.
Tymczasem Adam stoi naprzeciwko niej w lnianej koszuli i jasnych spodniach. Trampki, których tak często nie nosi, mają zbalansować to, że na jego głowie wciąż, a ostatnio nieustająco, znajduje się czapka z daszkiem – rzecz do niego tak niepodobna, że powinna razić.
— Cześć Crane. Zanim wyrzucisz mnie stąd przez okno, obiecuję, że potrzebuję tylko piętnastu minut twojej uwagi. I że chodzi o Dianę. Później sam wyjdę — zwraca się do niej z charakterystyczną dla siebie nonszalancją, tym razem zmieszaną z proszącym tonem.
przyjazna koala
warren444
brak multikont
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Wszystko wreszcie nabierało kształtu. Nie chodziło nawet o wystawę, która wyklarowała się na tyle, by obwieścić ten etap Aidenowi (właśnie robiła jedno ze zdjęć), ale o jej dłoń. Wreszcie zdjął jej szwy i mogła już nawet rzucić się w wir odpowiedzialnej pracy razem z nowymi narzędziami. O to akurat zadbał jej szef. Wyżej wymieniony podzielił się z nią wreszcie informacją o tym, że Desiree wraca do domu i to chyba sprawiło, że Julia ten dzień mogła umieścić w szufladce naprawdę udanych. Dawniej pewnie już wietrzyłaby w tym jakiś niesamowity podstęp i chichot losu, ale ta Crane dorosła na tyle, by chwytać te rzadkie momenty szczęścia i przeżywać je bez końca.
Przecież to wcale nie było tak, że nagle te prowizoryczne ścianki działowe (inwestor nie wyraził zgody na trwałą konstrukcję, a ona znała tylko jednego architekta) zaczną nagle się walić jak koszmarnie duże domino, które wreszcie ją przygniotą. Podejrzewała, że wyczerpała limit pecha i teraz już wszystko zacznie się układać jak litery, które właśnie próbowała przeczytać nieco mrużąc oczy. Zdecydowanie za bardzo przywiązywała wagę do druku, ale przecież zawsze taka była. Najmniejszy detal potrafił wyprowadzić ją z równowagi- w kwestii sztuki nigdy nie było dla niej półśrodków.
W kwestii miłości również.
Może dlatego uśmiechała się nieco nieprzytomnie do ekranu telefonu, gdy pisała wiadomość do Aidena, niepomna nie tylko na limit znaków, ale i na to, że ktoś się jej przygląda. Nie powstrzymywała od kilku dobrych tygodni naturalnego uśmiechu, który pojawiał się na jej wargach i rozświetlał twarz, gdy padało to imię i gdy prawie pięćdziesięcioletni mężczyzna wchodził jak zawsze nieproszony, ale ciepło witany do jej myśli. Na tyle, że przeoczyła intruza, który zjawił się tutaj nie dość, że o absurdalnej porze, to z przeświadczeniem, że tu będzie. To samo powinno ją zaalarmować, jak i fakt, że usłyszała odgłos kroków, ale przecież Julia nie podniosła nawet głowy wiedząc, że jest tutaj sama i nie ma czego się obawiać. Pewnie to napiszą kiedyś na jej nagrobku, gdy już ktoś wpędzi ją w śmiertelne zagrożenie, a ona będzie zajęta robieniem aktualizacji dla swojego chłopaka.
To samo w sobie brzmiało dość absurdalnie i nie jak ona, więc wreszcie pokręciła z rozbawieniem głową i podniosła wzrok, by spotkać się spojrzeniem z Adamem Polanskim.
W jej galerii, podczas przygotowania jej wystawy, przyłapana na chichotaniu do telefonu jak osiemnastolatka, która ma pierwszego chłopaka.
Pożałowała chyba w momencie, że jej stary, zardzewiały nóż trafił do odpadów medycznych i nie będzie mogła z niego zrobić użytku. Ani z papierosów, które miała gdzieś w kieszeni, ale tutaj nie wolno było palić, zresztą nie zrobiłaby tego tym świeżo bielonym ściankom, w które wpatrywała się teraz bardzo zawzięcie próbując stwierdzić czy jest przeklęta czy tylko pechowa.
Dał jej rok.
Bez kontaktu, bez jakichkolwiek smsów, a teraz zjawiał się jak nigdy nic, zupełnie jakby nic się nie zmieniło.
A zmieniło się wszystko i ta myśl przecięła jej głowę jak błyskawicę, ale przecież to chyba nie było teraz najważniejsze. Nie dla niego, bo gdy wyszła rok temu z jego domu w Londynie obiecała sobie, że wyrzuci go ze swojego życia raz na zawsze. Jak ten pierścionek, który wtedy znalazła i którego nigdy jej nie dał. Mogła obwieścić zwycięstwo, bo przez ostatnie miesiące nie pomyślała o nim ani razu. Oraz przegraną, bo i tak nie umiał uszanować jej niepisanej prośby i musiał się tutaj zjawić. W Australii, której nienawidził.
Uniosła brwi, gdy padło słowo- klucz.
Tak się składało, że Julia Crane wypisała się z ich związku dość skutecznie, ale nigdy nie wypisałaby się z bycia matką, więc jedynie mogłaby pogratulować mu całkiem dobrego wytrychu, ale chwilowo skupiła się raczej na tym, by nie zabrać faktycznie jednego z narzędzi malarskich i nie wbić mu do gardła.
Ktoś kiedyś robił instalację z ludzkiej krwi i była całkiem porywająca.
Tak bardzo, że zbyt długo porządkowała narzędzia nie zwracając zupełnie na niego uwagi.
- Masz dziesięć minut. I wiem, że specjalnie tu przyszedłeś, bo tu nie ma okien- zauważyła podnosząc wreszcie głowę, by na niego spojrzeć. - Poza tym trochę zepsułeś niespodziankę, bo dostałam już pismo i nie, nie zamierzam pilnować Diany, bo chcesz dołączyć do Lucasa. Nie sądzę, że byłaby szczęśliwa, gdybyś ty też zaczął medytować- wyjaśniła mu spokojnie.
W ogóle to było dziwne. Spokój Julii, z którym z nim rozmawiała, brak jakiegokolwiek gwałtownego ruchu i ten zwykły uśmiech, którym dzieliła się zwykle z każdym śmiertelnikiem. Zabrakło chyba czegoś innego- tego poczucia, że gdzieś między nimi przenika jakakolwiek iskra, może to była wina elektryczności, a może po prostu tego roku i poznania kogoś innego?
Wiedziała na pewno, że Adam Polanski nie ma już nad nią żadnej władzy i to odkrycie było niemalże jak ta ekscytacja wystawą i smsem, który powrócił do niej z drugiego końca Cairns.
- Więc o co chodzi?- dopytała, bo jakoś śpieszno było jej do odczytania tej wiadomości, do tamtego życia, do swojego domu z ramionami Aidena.
Do normalności, którą ten intruz chciał jej mocno zabrać.
ODPOWIEDZ