komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Niesamowite, że akurat w tej jednej i prostej kwestii Dickowi nie zdarzało się nigdy narzekać. Może wynikało to z tego, że faktycznie oswoił się z Ainsley od szczenięcych lat i wszystkie jej plany, marzenia czy też ukryte głęboko pragnienia były dla niego równie swojskie jak własne. Czasami mam wrażenie, że jest jedyną kobietą, z którą mógłby uwierzyć w to platońskie połączenie dusz, ale wówczas przypominał mu się jego tatuś, który dość nieudolnie od najmłodszych lat popychał go w ramiona tejże kobiety. Nie było więc żadnego przypadku w tym wszystkim, choć musiał przyznać, że gdy stanął rok temu na progu jej mieszkania nie spodziewał się, że tak szybko skończą jako małżonkowie.
Wiedział, że go nie zostawi, że ich historia będzie miała dalszy ciąg, ale to wcale nie było tak, że Dickowi zależało na jakiejkolwiek formalizacji tego stanu rzeczy. Być może dlatego tak lekko podchodził również do fenomenu istnienia czegoś takiego jak rocznica ślubu. Jak dla niego świętowanie należałoby rozpocząć po trzydziestu latach spędzonych razem, a jak na razie mieli do tego całkiem długą drogę. Wyboistą na dodatek i krętą tak bardzo, że sam już nie nadążał czy dalej kontynuują kłótnię czy Ainsley zaczęła mu się zwierzać na temat Julii. Mógł jej obiecać wszystko, ale głód- ta mała cholera w jego ośrodku nerwowym- sprawiał, że tak naprawdę było mu wszystko jedno. Był jak jedno z tych nieznośnych zwierząt, które chciało za wszelką cenę uspokoić swój instynkt, skupiony tylko i wyłącznie na przetrwaniu.
To było dość abstrakcyjne, bo przecież kokaina powoli zatruwała jego organizm, niosła za sobą śmierć, a on czuł, że bez niej umiera, skrawek po skrawku i musiał naprawdę bardzo się kontrolować, by nadążyć za Ainsley i jej myślami, które nagle rozbiegały się na wszystkie strony świata. Mało brakowało, a wrzasnąłby, żeby się wreszcie uspokoiła i dała jemu pomyśleć. W tym konkretnym przypadku tęsknił za brytyjską powściągliwością.
- Nie wiem czy to terytorializm. Ja też byłbym wściekły, gdyby ktoś mi mówił, co z tobą jest nie tak- zauważył i wzruszył ramionami. Nie, żeby bronił tej histeryczki Crane, ale starał się jednak pokazać swojej żonie, że podeszła do tego zbyt stereotypowo. - I wybacz, że to powiem, ale Clarence to gnida i oboje dobrze o tym wiemy. Nie chcę nawet myśleć, co robi swojej narzeczonej, że z nim jest, a ty występujesz w roli jakiegoś adwokata diabła na złość komuś? Po co?- dopytał i sam siebie zaskakiwał, ale jego ton stawał się dość nieprzyjemny. Bulgotały w nim takie pokłady furii i gniewu, że sam nie potrafił tego opanować, choć zaciskał zęby jak tylko się dało.
Wszystko dla niej i dla ich małżeństwa, które właśnie niebezpiecznie zaczęło chybotać.
Nie sądził, że wymarzoną misją ratunkową okaże się jej wyjazd do Londynu, ale szył dosłownie z tego, co posiadał, a w tej chwili było to wysłanie jej gdziekolwiek, gdzie w przypływie tych buzujących emocji nie mógłby jej zrobić krzywdy.
- Tu też się obijasz po pustych ścianach i jeszcze na dodatek jesteś zła, bo mnie nie ma- zauważył z naciskiem chcąc jej pokazać jak bardzo te wyrzuty są nie na miejscu, zwłaszcza że ostatnio wszystkie noce spędzał na remizie. Jeszcze nie udało mu się zadzwonić do sponsora i powiedzieć mu jak bardzo zjebał kupując woreczek kokainy i traktując go jak swoiste trofeum po ofierze. Po tej, o której, zgodnie z życzeniem ojca i szanownego teścia miał zapomnieć.
Nie wyszło.
To był jeden z upartych, ale żywych duchów i wiedział, że prędzej czy później zaliczy właśnie upadek w jej imieniu, więc spojrzał teraz dłużej na Ainsley.
- Niezależnie czego się dowiesz o mnie, co usłyszysz, jak bardzo będziesz chciała stąd odejść, nie rób tego- to była jak jedna z tych wieczystych obietnic, których nie wolno było składać. Co więcej, musiał być skurwysynem pierwszej wody, skoro ją do tego zmuszał mając świadomość, o czym ona nie wie.
Tyle, że nie potrafił.
Dick Remington nie potrafił wyobrazić sobie świata bez swojej żony i był w stanie nawet z tego powodu zabić, jeśli zajdzie taka potrzeba.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Dobrze znała ten stan. Mimo, że ostatnie miesiące - z dumą powinna nawet podkreślać, że już rok - przyniosły w jej życiu wręcz huragan zmian, nie miała na co narzekać. Miała swoją małą, poukładaną, zupełnie bajeczną codzienność, o której przecież mogłaby marzyć każda inna kobieta na tym świecie. Wyszła za mąż. Szczęśliwie. Za człowieka, którego kocha do szaleństwa - jeśli nie mocniej. Człowieka na dodatek cholernie przystojnego, z dobrej rodziny, odpowiednim nazwiskiem i czarną kartą kredytową. Mieli swój olbrzymi, piękny dom na prywatnym końcu świata (choć na razie daleko mu jeszcze było do piękności w rozumieniu ich oczekiwań). Jej kariera zawodowa była jednym, wielkim passem sukcesów. Był rok olimpijski, a ona była w szczycie formy. A przynajmniej być powinna. Powinna się też w związku z tym wszystkim czuć jak prawowita królowa świata. Co więc poszło po drodze nie tak, że było inaczej?
Faktycznie, dobrze znała ten stan. Przerabiała już ten moment, kiedy miała wszystko. Udany związek, taki do pozazdroszczenia. Grono cudownych przyjaciół. Oddanych współpracowników, którzy darzyli ją sympatią. Rodzinę na wyciągnięcie ręki. To wszystko byłoby doprawdy cudowne, gdyby tylko nie czuła się tak bardzo samotna. Coraz głośniej dopuszczała do głosu myśl o tym, że jej mąż gdzieś jej ucieka. Wymyka się. Wyślizguje. Ale chyba dopiero myśl o tym, że na dodatek została odsunięta na boczny tor również przez przyjaciółkę, okazywała się takim nokautem, że leżała teraz obok Dicka, i kiedy on po prostu prowadził z nią rozmowę, jej w gardle stawał taki kołek, że resztkami sił udawało się jej nie rozbeczeć. Cholernie mocno potrzebowała momentu, w którym Ainsley Remington będzie mogła sobie odpuścić. Na moment przestać być dziewczyną zdjęta z linii produkcyjnej tych silnych, niezależnych, nie do złamania.
Cholernie mocno chciała sobie po prostu pobeczeć.
Zamiast tego, podchodziła do tematu klasycznie - starała się trzymać. Choć nie wiedziała do końca, czy właśnie przełyka ślinę, czy własne łzy. Starała się słuchać tego, co mówi jej mąż, w głowie układała odpowiedź, słowo za słowem, zdanie za zdaniem, kiedy jednak przyszło co do czego, odrobinę załamała ręce.
- Nie wiem - stwierdziła zupełnie beznamiętnie. Wręcz pusto. - Relację międzyludzkie mnie ostatnio przerastają - stwierdzenie pewnego faktu zdawało się jej usta opuścić zupełnie bez żadnej kontroli, i może trochę żałowała, że nie ugryzła się w język, ale do jasnej cholery z kim miała być szczera jeśli nie z własnym mężem? Dick jak nikt widział, wiedział i na swój sposób rozumiał jej pewną nieprzysiadalność, jeśli chodzi o towarzystwo, może dzięki temu ta ostatnia deklaracja po prostu sobie między nimi zawisła, zupełnie ot tak. Kiedy jednak w jej kierunku padła jego prośba, przestała zawracać sobie tym głowę.
- Ride or die - oceniła całkiem surowo. Nie do końca chciała jednak wierzyć w dosłowność tych słów, usilnie liczyła chyba że da się to zrozumieć jakoś inaczej, strzeliła w pewnym momencie palcami tak, jakby właśnie szukała w głowie słowa, które miała dosłownie na końcu języka, po czym przekręciła się tak, że leżała na plecach, wpatrując się w sufit, palcami jednej dłoni w powietrzu rysując pewien rytm, niczym pewnie wszyscy artyści w procesie twórczym. - To jakoś tak szło... Znasz historię Jesse Jamesa / O tym jak żył i zmarł - dłonią w powietrzu dodatkowo zaznaczała pewien rytm. Nie pamiętała całości, więc w tej teatralnej przerwie zanuciła cichutkie na-na-na i kontynuowała dalej: - Pewnego dnia skończą razem / pogrzebią ich obok siebie / dla niewielu to będzie zmartwienie / dla prawa ukojenie / ale to śmierć poniosą Bonnie i Clyde - przywoływała z pamięci, szybko, niczym znudzony uczeń udowadniający nauczycielowi że zna treść zadanego na wczoraj wiersza, a kiedy okazało się że faktycznie tak jest, klasnęła bezgłośnie w dłonie, spoglądając na niego w poszukiwaniu pewnego rodzaju uznania dla fragmentu tej wiedzy bezużytecznej (zapewne) która zapełnia odmęty jej mózgu, ale ten jeden moment wystarczył, by wszystko do niej dotarło. Nagle zrobiło jej się przeraźliwie zimno, a spojrzenie stało się przeszywająco wręcz pytające. Podźwignęła się na rękach do góry, przy okazji trochę od Dicka odsuwając, ale tak właściwie zrobiła to tylko po to, by ulokować się wprost na przeciw niego.
- Ty nie żartujesz - i było to najgorsze uczucie w jej życiu, ale chyba jeszcze nigdy nie była do tego stopnia, śmiertelnie wręcz przerażona.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie bez powodu powtarzał, że nie jest stworzony do małżeństwa. Nie był. Początkowo wydawało mu się, że chodzi jedynie o wybór partnerki. Kochał Ainsley całe swoje życie, więc ślubowanie innej wydawało mu się podłą niemożliwością, nawet jeśli próbowali go do tego zmusić. Zakończyło się złamaniem życia tej dziewczynie i stratą dziecka (cholera, on to dziecko dosłownie wykopał z jej łona), więc już poprzestali na próbach. Dopiero później na nowo wkroczyła w jego życie była dziewczyna i był przekonany, że to to właśnie ten moment, w którym miłość pokona wszystko.
Najwyraźniej wszystkie produkcje, które umiłował tak jego brat Clarence, myliły się i tak naprawdę to tak nie działało. Owszem, był zakochany nad życie w swojej żonie i był w stanie paść na kolana przed nią i znowu się jej oświadczyć, ale nie sprawiło to wcale, że jego nałóg złagodniał. Wręcz przeciwnie, był chyba jeszcze bardziej zaborczy w stosunku do niego jakby odkrył, że Dick Remington się wymyka i ma szansę stanąć na nogi.
Atakował więc zaciekle i nie przejmował się ewentualnymi reperkusjami. Doszło do tego, że jego organizm był pasożytem, który na dodatek chciał zniszczyć swojego dawcę. To wszystko przelewało się bezustannie w jego krwi powodując objawy somatyczne tak brutalne, że nie umiał poradzić sobie z mdłościami, a co dopiero z rozmową o uczuciach w wykonaniu osoby, która zazwyczaj chowała je głęboko.
Kiedyś- kiedy to było- był w stanie sprawić, że na jej twarzy pojawił się uśmiech, teraz sam walczył, by jej słowa docierały do niego i zachowywały sens.
By sam mógł odpowiedzieć jej najprościej jak potrafił, a przecież to wcale nie było takie oczywiste. Nie, gdy oboje się szarpali tak straszliwie, a byli dopiero rok po ślubie.
- Nie sądzę, że o to chodzi. Obie się zmieniłyście, macie inne priorytety. Sama mówiłaś, że nie zawsze potraficie sobie opowiadać, co się u was dzieje. To może dobry czas, by to zamknąć i zostawić?- zasugerował, bo to wcale nie tak, że taki scenariusz byłby mu na rękę. Nie mógł absolutnie nic poradzić na to, że Julia Crane wiedziała więcej i najchętniej by sam ją zlikwidował, gdyby to było takie proste.
To jednak było życie, a nie jakaś telenowela z mordercami w tle, więc parsknął do swoich myśli i słów Ainsley, która przywołała obraz Bonnie i Clyde’a. Tak, tak właśnie nieco naiwnie to widział, ale wiedział, że to jedna z tych idealistycznych wizji, na równi z tym, że kiedyś stanie tutaj ich prawdziwy d o m.
Jak na razie to wszystko chwiało się w posadach, gdy wreszcie świeżo upieczona pani Remington odnajdywała prawdę, która Dickowi zazwyczaj przelewała się przez palce w jej obecności.
- Od ostatniej napaści na Desiree czuję… Znasz moją rodzinę, znasz ojca, wiesz, że Clarence bywa trudny, a ja mam ochotę zrobić komuś krzywdę. Tak bardzo mnie nosi, że czasami boję się, że to ty… Wyjedź, Ainsley- powtórzył z pełną mocą, zupełnie jakby jej groził, a nie przestrzegał, ale przecież na tym to właśnie polegało. Na obawie, że to ona w końcu padnie jego ofiarą, choć nigdy wcześniej na niej ręki nie podniósł.
Nie mógł jednak być tego taki pewien, nie teraz, gdy brak kokainy sprawiał, że wariował i sam już powoli rozważał kolejny, zapobiegawczy odwyk. Był jednak sobą i próbował załatwić to po swojemu, choć dobrze wiedział, że nic z tego dobrego nie wyniknie. Dla niego oni zawsze występowali przeciwko prochom, więc cały jego umysł w tym momencie nienawidził Ainsley za to, że weszła do jego życia.
- Bo inaczej pewnego dnia to ciebie rzucę o ścianę- i może nie powinien dodawać tych słów, zwłaszcza w ciszy tej sypialni, ale wybrzmiały całą mocą i dlatego już na nią nie spojrzał.
Nie mógłby.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Spojrzała na niego kątem oka. Co do jasnej cholery było z nią nie tak, skoro w tak ekspresowym tempie potrafiła przejść od realnej troski o swoją relację z najlepszą przyjaciółką do dziwnego uczucia, że to wszystko, ten akurat temat jest jedynie niespecjalnie wygodną zasłoną dymną dla czegoś większego?
O mało nie parsknęła nerwowo śmiechem. Bóg jeden wie czy do tej myśli, czy do tego co w tym momencie mówił do niej jej mąż?
- Ale niby co takiego miało się zmienić? - bowiem nadal czuła się tak, jakby ani ona sama, ani Julia w jakiś pokręcony sposób się z tego Londynu nie wyniosły. Obie były skrajnie zajętymi kobietami - nadal - teraz jeszcze mocno skupionymi na swoich związkach, więc co niby miałoby wpłynąć na to, że cokolwiek miało być między nimi inaczej? I tak czuła się cholernie winna, bo cała ta sytuacja dopiero dała jej do zrozumienia, jak wiele ważnych informacji im gdzieś w tym całym zamieszaniu umknęło, pozostawiając pewne sprawy niedopowiedzianymi. Westchnęła sobie i zamknęła oczy. Naprawdę chciała pojąć co i gdzie wywaliło się tak spektakularnie, że teraz ma zbierać tego żniwa? I czemu to wszystko musiało nawarstwiać się z całą resztą tych wątpliwych fajerwerków, które zaczynały rozświetlać jej życie tak, jakby właśnie miał zaczynać się nowy rok?
Gdyby tylko mogła wiedzieć, że w pewien zupełnie popaprany sposób wszystko zaczyna się od nowa, zapewne nie kontynuowałaby tej rozmowy. Ale czy życie w niewiedzy cokolwiek by ułatwiło?
Przetrzymała te przymknięte powieki dłuższą chwilę. Nie wiedziała skąd właściwie się to wzięło, a tym bardziej po co, ale jej wyobraźnia odkopała właśnie ze swoich odmętów pewną niespecjalnie przyjemną scenkę rodzajową. Londyn, cztery, pięć, może sześć lat wstecz? Ich Jej dom. Kolejne niedorzeczne spotkanie, kolejna niedorzeczna impreza, kolejni zupełnie niedorzeczni ludzie snujący się po jej domu. Wśród nich Clarence, któremu wcale nie upłynęło wiele wody zanim przesadził z whisky. Clarence, który uznał za najbardziej z doskonałych pomysłów opowiedzenie Adamowi, który również przesadził z ilością drinków, jak to Ainsley prawie nie została jego bratową, zahaczając swoją historią o to, że jego brat zdążył kupić pierścionek i chcieć się oświadczyć. Nie wiedziała czy bardziej wściekła była ona - na Dicka, bo o tym do wtedy nie wiedziała i na Clarence'a że wpada tutaj jak do siebie i ma jeszcze taki tupet, by pieprzyć zupełnie niezobowiązująco o jej prywatnym życiu - czy Adam. U niego ta wściekłość wręcz wychodziła oczami. Czy powinna więc być specjalnie zdziwiona tym, jaką awanturę odpaliło to wszystko później? Zabolało jednak, kiedy wygarnął jej, że jedyne czego potrzebują Remingtonowie to łaska jej ojca, a najprostszą drogą do tego jest sympatia jego ukochanej córeczki. Że traktują ją zatem jak jakąś pieprzoną świętą krowę a ona, durna wierzy im we wszystko i stawia ich wszystkich na piedestale.
Nie wiedziała, czy bardziej właśnie udzieliła się jej ta sama wściekłość, czy czuła się właśnie po prostu beznadziejnie durna. A co, jeśli Cavendish miał po prostu rację i miała się o tym wszystkim boleśnie przekonać?
- Wiesz, że to jedynie tymczasowe rozwiązanie? - nie wiedziała do końca czy to najlepszy moment na to, by to pytanie w ogóle między nimi wybrzmiało, ale z drugiej strony - jeśli nie teraz to kiedy? Miała pozwolić na to, żeby stali się takim małżeństwem, bez mrugnięcia okiem? Przecież już i tak funkcjonowali w jakieś słomianej relacji, gdzie jedno było zawsze nieobecne, a teraz jeszcze mieli unikać się celowo? Brzmiało jak przepis na doskonały związek. Mimo to, nie pomyślała nawet przez ułamek sekundy o tym, by się z tego wycofać. Choć szła w ślady swojego męża i też nie mogła na niego spojrzeć.
Pozwoliła za to, by całkiem długo wybrzmiewała między nimi cisza.
- Obiecam - w końcu przemówiła, zupełnie neutralnym tonem. Czemu nie pomyślała, że to jak podpisanie paktu z diabłem? - Pod jednym warunkiem - dodała w ten sam, zupełnie pozbawiony emocji sposób. Dopiero wtedy odważyła się odwrócić głowę w jego stronę i spojrzeć. Spojrzeć tak, jakby miał dzięki temu wiedzieć, że od teraz już nie ma żadnego kroku wstecz.
- Że ty obiecasz, że nie będę tego nigdy żałować.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Rościł sobie dawniej prawo do znajomości Ainsley Atwood na wylot. W końcu od maleńkiego hodowali ich razem, bo trudno było o wychowanie, skoro zostawiali wszystko pod opieką obcej kobiety. To ona miała nauczyć ich dobrych manier i troski o drugiego człowieka. O ile jeszcze jego żona jawiła mu się jako ta ciepła (chyba tylko w kontraście do niego) to on, Dick i Clarence byli raczej trudnymi przypadkami. Żaden z nich nie nauczył się czegoś tak abstrakcyjnego jak uczucia kierowane do drugiej osoby i Dick był bardziej niż pewien, że jego brat wykształcił w sobie tę samą pozę co zawsze. Po prostu pewne emocje należało sobie wyobrażać i wmawiać je sobie tak długo aż wreszcie staną się realne. To właśnie z tej przyczyny gdzieś w międzyczasie zgubił kurs na własną żonę.
Ona miała jakieś realne potyczki z koniem, olimpijską przeszłość i przyszłość, a Dick ostatnio widywał wszystko posypane pokracznym brokatem, bo zostało mu to z czasów pierwszego odwyku, gdy naoglądał się Euforii. Na jej pytanie więc- niewinne skądinąd- co się zmieniło, miał ochotę jej wykrzyczeć, że przecież wszystko. Od pewnego czasu czuł, że się dusi i to była ta ekstremalna metamorfoza, która go wytrącała z równowagi. A przecież próbował, żył przed rok umiarkowanie porządnie i był przekonany, że już obrał ten jeden dobry kurs, a ten wymykał mu się z rąk tworząc takie potworki jak ta cała rozmowa.
Przecież nie mógł jej powiedzieć niczego więcej. Czasami miał wrażenie, że tak go nosi po ścianach, że ma ochotę wrzeszczeć, by wreszcie się zamknęła i dała mu żyć, ale i tak na niewiele to się zda, bo będzie drążyć.
Tak jak teraz.
Czyż tak czują się wszyscy mężowie w pewnym stażu małżeńskim czy tylko ci uzależnieni od kokainy tak bardzo jak Remington?
- Ty wyszłaś za mąż. Ona nigdy nie darzyła mnie sympatią, więc to oczywiste, że się nieco oddala. Ty zaś bardzo byś chciała ją zatrzymać i dlatego zaczynasz się wtrącać w jej prywatne sprawy, co jak sama wiesz, irytuje najbardziej. Gdyby ci ktoś powiedział, żebyś do mnie nie wracała, to byś go chyba zabiła- zauważył z uśmieszkiem i to było kilka sekund, gdy wrócił ten dawny Dick z zawadiackim błyskiem w oku i poczuciem, że wreszcie wszystko się ułoży.
Musiało.
Inaczej zwariowałby oczekując permanentnego rozpadu małżeństwa przy jednoczesnym wysyłaniu jej do Londynu. Chciałby jednak- i to chyba było jego największe pragnienie- by wreszcie zaczęła go rozumieć i by przyjęła jego decyzję na spokojnie, bo przecież do jasnej cholery, nie mówił tego, by sprawić jej ból czy zawód, ale dlatego, że nie miał wyboru.
Właśnie to chyba przerażało go najbardziej, ale i ona już go tak dobrze nie znała i nie wiedziała, że się boi. Nie umiała wyczuć tego zagrożenia, bo nigdy niczego złego nie doświadczyła z jego strony. Dick jednak wiedział, że zawsze musi być ten pierwszy i kluczowy raz. W tym konkretnym wypadku całe ich małżeństwo przestałoby istnieć, więc nic dziwnego, że tak bardzo wzdrygał się przed tym ryzykiem pobytu Ainsley tutaj. Gdyby jednak umiała zrozumieć…
Na próżno, pokręcił głową z ociąganiem patrząc na nią trochę jak na obcą istotę.
- Zrób to, o co cię proszę- powtórzył, bo nie miał już siły wchodzić głębiej, przedzierać się przez skórę do swojej tkanki, gdzie wiecznie trawiła go ta gorączka z głodu i nieutulonych najwyraźniej wyrzutów sumienia, które teraz ciągle eksplodowały mu pod czaszką jak fajerwerki w Ameryce na 4 lipca.
Podejrzewał, że to efekt uboczny odwyku i może to dopisać do listy przeciwko narkotykom, ale to nie tak, że pójdzie do szkoły wygłaszać mowy na temat szkodliwości nałogu, skoro jest jednym z psychopatów.
Musiał nim być, skoro spojrzał prosto w oczy swojej żony i uśmiechnął się tak jakby wcale nie rozprawiali o tuszowaniu jego gwałtu czy napaści ze szczególnym okrucieństwem.
- Żałować to możesz tylko tego, że mnie kiedyś rzuciłaś dla tego gogusia piłkarskiego- zauważył rozbawiony odsuwając na bok okrutne przeświadczenie, że i owszem, Ainsley podpisała cyrograf z diabłem i realne jest, że faktycznie pożałuje tego bardzo prędko.
- A teraz mogę iść już spać?- nawet seks ostatnio stawał się problemem, bo jedyne na czym skupiał swoją uwagę było schowane w szufladzie na dole. Tej z kluczem, bo przecież wiedział, że trzeba ukrywać takie woreczki przed drugą połową.
Może jednak nie był zły w te gry małżeńskie?
Szkoda, że inni chowali jednak przed sobą słodycze, a nie narkotyki.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Nie umiała wytłumaczyć właściwie czemu, ale gdzieś głęboko w głowie utkwił jej taki urywek, w którym Grace zaśmiewała się z tego, że jakby się człowiek nie postarał to i tak większych bananowych dzieci - niż Ainsley i Dick oczywiście - na całej kuli ziemskiej nie znajdzie i próżno marnotrawi czas na poszukiwania. Oczywiście kiedy była ledwo nastolatką z głową nabitą durnymi ideałami, takie żarty oburzały ją skutecznie i powodowały, że była potem obrażona na cały świat przez jakieś trzy dni, ale najwyraźniej by to zrozumieć potrzebowała nie tylko czasu, ale i małżeństwa z drugim zainteresowanym. Małżeństwa na tak wariackich papierach, jakby właśnie tego potrzebowali by jedynie podbić swój status pary królewskiej wśród bananowej gównazerii. Nikt im przecież nie zabraniał do siebie wracać, ale mogli zrobić to porządnie, jak na dorosłych i podobni dojrzałych ludzi przystało, a nie organizując sobie na prędce wielki powrót, ślub i wspólne mieszkanie razem. Drogi Boże, Dick szybciej doczekał się swojej szczoteczki do zębów w jej ich łazience, niż ona zdążyła poinformować swojego wtedy-juz-niedoszłego męża o tym, że sorry skarbie, zmienił mi się kontynent zamieszkania. I jak się uprę, to obywatelstwo. A, i zapomniałabym jeszcze o najważniejszym - sam mąż również mi się zmienił. Omal nie parsknęła do tej myśli śmiechem, ale Dick szybko sprowadził ją na ziemię wyciągając na tapet jej relację z Julią. I tak jak zwykle powstrzymywała się przed tym, by w jakiejkolwiek rozmowie pojawiał się w równie jakikolwiek sposób Adam, tym razem się nie dało. Chciała więc przekazać wszystko tak, by nie wyszło na to jak mocno cała sytuacja - i Adam, i Julia, i sam Dick - ją w tym momencie stresuje. Ułożyła sobie więc nawet całkiem to wszystko zgrabnie, po czym jednak w gardle wszystko jej dosłownie uwiązło. Przynajmniej do momentu, w którym przez tą jedną, krótką chwilę przed oczami śmignął jej znowu t e n Dick. Ten, dla którego głowę straciłby i sam diabeł, gdyby zaszła taka konieczność.
- Masz wyjątkowo wysokie mniemanie o sobie, Remington - rzuciła nonszalancko, próbując pod tym ukryć próby lekkiego zaśmiania się. Skubany, miał cały czas w sobie ten sam bezczelny urok, przez który przepadła raz a skutecznie już dwadzieścia lat temu! Ale żeby nie poczuł się w tym temacie zbyt pewnie, naprawdę się trochę - dosłownie troszeczkę zaśmiała i nawet lekko pacnęła go w nos palcem.
Jak bardzo by chciała, żeby znowu byli w miejscu, w którym to właśnie takie rozmowy są ich naturalnym środowiskiem. Może bowiem i robiła dobrą minę do złej gry - bowiem całkiem skutecznie starała się nie rozlecieć - ale w środku była wszystkim tak przerażona i roztrzęsiona, że najchętniej schowałaby się właśnie gdzieś pod ziemię. Mimo wszystko postanowiła nie dać tego po sobie znać. I jak gdyby nigdy nic, przystała na jego prośbę.
- Rano porozmawiam z Garym - było w końcu bardziej oczywiste niż każde dobrze, zgadzam się. Przyglądała mu się przez chwilę w milczeniu. To nawet nie było tak, że ona go w tym momencie nie rozumiała. W jakiś pokręcony sposób bowiem, docierało do niej wszystko, gdzieś z tyłu głowy wszystko niczym puzzle układało się w jedną, mającą sens całość i pewnie gdyby tylko jej życie wyglądało inaczej, umiałaby bardziej mu to okazać. I tak samo mocno, jak starała się żeby cała londyńska przeszłość w żaden sposób nie wpływają właśnie na jej osąd sytuacji, tak samo mocno jej to nie wychodziło, bo to co łamało jej serce to był właśnie fakt tego, że czuła że ona w podobnym miejscu już była. Motywacje może były i inne - Cavendish mimo całej swojej wątpliwej sławy tego, który zdecydowanie zbyt bardzo szarżuje z łapami nigdy nie zasugerował nawet że byłby w stanie jej coś zrobić - ale czuła się w ten sam sposób sama. Nie, sama to nie było nawet odpowiednie słowo. Czuła się cholernie samotna i było to tak dotkliwe, że miała ochote nim potrząsnąć żeby przypomnieć, że ona tu jest, że ona jest jego żoną nie po to by w chwili kiedy jest źle wysyłal ją na drugi koniec świata jak nic nie wartą wydmuszkę, która niczego nie rozumie.
W dziwnie sztuczny sposób zaśmiała się, kiedy wytknął jej że rzekomo zostawiła go dla tego piłkarskiego gogusia.
- A spadaj - żachnęła się teatralnie. - Bo jak za bardzo wezmę to do siebie to będziesz się musiał mieć srogo na baczności - wytykała mu język właśnie, jak na dorosłą i rzekomo dojrzałą kobietę przystało, ale uśmiechała się tak, jak tylko do niego potrafiła i naprawdę to była jedna z takich chwil, w których człowiek był w stanie uwierzyć, że nie dość że wszystko jest dobrze teraz, to będzie tak już zawsze. Gdyby tylko to wszystko okazywało się takie proste również w praktyce.
- O zgodę na wszystko będziesz się mnie tak pytał? - zapytała zaczepnie, ale najwyraźniej okazywało się to być najdoskonalszym tak na świecie, kiedy do kompletu w tak zwyczajny dla siebie sposób znajdowała sobie miejsce między jego bokiem a ręką, tak by wtulić się tylko trochę, ale nie za bardzo . Mogła mieć bowiem przez moment wrażenie, że wcale nie jest tak źle jak generuje to jej wyobraźnia, wszak mąż właśnie przesuwał palcami po jej karki w sposób, który nie dość że lubiła najbardziej na świecie, ale jeszcze uspokajał ją jak nic innego, musiała jednak stanąć twarzą w twarz z przekonaniem, że tak właściwie między nimi dobrze już nie jest ani trochę, jak i ani trochę nie czuje się tym uspokojona. Zamknęła oczy, co w dłuższej perspektywie miało pewnie oznaczać, że zasnęła.
Niespecjalnie spokojny oddech i jego, jak i jej, oznaczał jednak że tej nocy nie wyspał się za bardzo nikt.

< k o n i e c <3 >
ODPOWIEDZ