neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Wyróżniał się na tle innych, pstrokatych elewacji. Licznie profilowany gzyms nie zabrudził się kolorowym światłem lampek świątecznych, kulistych i tandetnych atrybutów komercyjnych świąt, a kolumny nie splątały się splendorem girland ze sztucznych tworzyw imitujących igiełki choinek. Dom był ciemny i cichy, śpiący twardym i niezmąconym snem pośród jaskrawych i żywych zapowiedzi bożego narodzenia. Nikt nie ułożył misternie oklejonych papierem prezentów w widoczności salonu, nikt nie osłonił ich gałązkami zielonego drzewka i nikt przez przypadek nie zbił przynajmniej jednej wrażliwej na dotyk bombki, obiecując sobie, że w następnym roku dokupi nowy, pełny komplet — Walter wsunął się do swojej posiadłości ze znużeniem i całkowitym brakiem poczucia, jakoby miejscu temu czegokolwiek brakowało. Czasem zwracał spojrzenie swoich ciemnych tęczówek ku blondynowi, częściej zatrzymywał się w pół kroku i upewniał, że centymetry pokonywane przez niego nie splączą nóg na tyle, by ułożyć go pośród soczyście przyciętych krzewów okalających drogę z jasnych płyt. Świat zewnętrzny pachniał lasem deszczowym i mokrą trawą; zroszoną nie przez deszcze od kilku dni omijające parne australijskie lato, a przez własny system nawadniania. — Czyli opłacał w s z y s t k i c h. Osoby zasiadające w rekrutacji placówek edukacyjnych, nauczycieli i wykładowców za poświęcenie szczególnej uwagi, dyrektorów miejsc, w których odbywałeś praktyki i staże. Ale chyba nie płacił za satysfakcjonujące wyniki egzaminów i za wygrane rozprawy? — ze zgrabną, obdartą z natarczywości ciekawością powrócił do tego tematu, który zagubiony i przemilczany, porzucili z obojętnością kilka długich rozmów wcześniej. Dotarli już do niedawno odświeżonych drzwi skrywających daleki półmrok, popychających ich w chłód rezydencji i ciche powarkiwania psów (dwóch, już nie trzech masywnych, czujnych bestii), których mimo uporczywych prób, Wainwright nie potrafił oduczyć tej formy powitania. Wnętrze domu mrugnęło do nich ciepłym światłem rozlewającym się po każdym, nawet najdalszym kącie, a go ukłuło nagłe poczucie surowej rzeczywistości, w której tego typu — wspólne — powroty nie były już naturalnym i swobodnym elementem codzienności, a wyjątkiem przyspieszającym puls w pewnego rodzaju podenerwowaniu.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Coroczne przyjęcia świąteczne w rodzinie Hargrove miały miejsce wyłącznie w zaciszu domu letniskowego u podnóży Cairns, gdzie przez trzy dni podawano pieczonego indyka (wbrew protestom Benjamina), serwowano wyłącznie schłodzone wino i rozmawiano — wśród gromady przynajmniej dziesięciu zaproszonych — na tematy polityczne, zawodowe oraz praktyczne. Miał siedemnaście lat kiedy przestał w ów imprezach uczestniczyć, a zaczął bywać — początkowo przez pięć lub sześć godzin, potem trzy, dwie, aż w końcu pojawiał się tylko po to, by zaraz zniknąć. Tegoroczna odmowa pojawienia się w domu zaobfitowała w matczyne pretensje i żale wylewane na benjaminowej poczcie głosowej, choć te ustały po zaledwie trzech dniach składanych prób. I nie chodziło wcale o jego przemożną niechęć widzenia się z ojcem — Benjamin powrócił do momentu, w którym łatwiej było święta nienawidzić niż celebrować.
(A mimo to kupił Walterowi prezent, k u p i ł, w przypływie impulsu, rzecz, której nie potrafił zwrócić; i może to było najgorsze, może zawarł w tym podłość wymierzoną w samego siebie, a może przez krótki moment łudził się, że wystarczy wydać pieniądze i odzyskać to, co spisało się już na straty. W każdym razie prezent nie został nadany pocztą, nie doczekał się opakowania w kolorowy papier, a zamiast do czyichś rąk, trafił na dno szafy.)
Wystarczyło także, w następnym kroku przeciwstawienia się normom, zagrzebać się w cieniu własnych myśli, unikać pracy, zobowiązań i umów; zagubić jeden dzień, zapomnieć o kolejnym, zapić daty i pamięć alkoholem i nie wiedzieć wreszcie, jaki dzień właściwie przypada i nie mieć pewności, czy to już, po wszystkim, czy wciąż — dopiero przed świętami.
Bywały takie momenty (częściej, niż byłby gotów przyznać), kiedy poza smutkiem nie czuł niczego, kiedy z całą pewnością mógł powiedzieć: nie jestem szczęśliwy, a potem czekał, aż zostanie sam i wstydliwie pozwalał sobie na cały ten żal; moment nadszedł także teraz, z siłą zbyt mocną, by zdołał sobie obiecać, że zachowa go dla siebie, że nie zawstydzi nim ani siebie, ani Waltera. Samotnie stojący dom, ciemny i zimny, otoczony sąsiednimi radosnymi promieniami, podsycił cały ten marazm; były święta, a oni nie tylko nie byli razem, ale i porzucili w przeszłości coś, co uznawali już za niepotrzebne. Ben w dodatku dobrowolnie zgodził się powrócić do miejsca, w którym obiecał sobie nie znaleźć się już nigdy; niemal przewracając się obrócił się, by znów objąć spojrzeniem samochód, który przyprowadził tutaj pewnego dnia, w którym siedział przez kilkanaście minut, nim pojął, że Walter naprawdę nie chce go widzieć.
Pewnie tak, pewnie płacił za w s z y s t k o. Powiedział, że o mnie dbał, że inaczej bym mu nie pozwolił, że nikomu nie pozwalam, ale to brednie. Myślał zawsze tylko o sobie — uśmiechnął się gorzko, walcząc jeszcze o beztroską wesołość, obojętność wpisaną we wszystko to, co wyrządzało mu krzywdę. A kiedy przekroczył próg domu, wyzbył się też goryczy; maszerując w kierunku zwierzęcych ostrzeżeń runął na kolana, by ze śmiechem przywitać dwa (dwa?) psy, które siłą swej radości przewróciły go niemal na ziemię. D w a. Uniósł głowę i wpatrywał się intensywnie w cichy, pusty dom i czekał, a czekając pozwolił na to, by uśmiech zniknął jednak z jego twarzy. — Walter? — bał się zapytać wprost, bał się założenia najgorszej opcji, ale przecież tym właśnie było jego życie od kilku miesięcy: katastrofalnym rozpadem wszystkiego, co było dla niego ważne. Może więc łatwiej (i bezpieczniej) było się oddać infantylnej naturze, znów się zaśmiać — wtedy, gdy zimne psie nosy składały stemple na odsłoniętych rejonach skóry, co wymagało mówienia: tak, jak też za wami tęskniłem; nie, ja b a r d z i e j.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Biblioteka była wysokim, ciemnym pokojem pozbawionym — w przeciwieństwie do reszty domu — nadmiaru okien. Wyłącznie jedno, wąskie i strzeliste, wplotło się w ścianę w idealnej symetrii naprzeciwko drzwi, przemycając do środka tylko drobne smużki przygaszonego słońca i akcentując nieliczne drobiny tańczącego w powietrzu brokatu kurzu. Rząd prostych i surowych regałów i ciemne rzeźbione drewno starały się upodobnić wnętrze do starych, wiktoriańskich rezydencji; Walter zawsze uważał, że jedne z pierwszych wydań najbardziej przypadających mu do gustu powieści Tołstoja, Dostojewskiego i Huxley’a, czasem Kafki czy Turgieniewa, zasługiwały na wyszukaną nobilitację dołączoną do półek i do sztukaterii, do wiekowego żyrandola i mosiężnych kinkietów, do odosobnionego wnętrza i pedantycznej maniery dbania o jego porządek. A jednak były też lektury ważniejsze od tego bibliotecznego poliptyku, nie tylko przez historie obleczone w gustowne obwoluty; były książki trzymane w ostentacyjnej widoczności salonu, dosunięte do siebie swobodnie, bo w braku przepychu — tylko kilka zdobionych okładek, niemogących zniknąć w splendorze dedykowanego im w zamyśle pomieszczenia. Jedną z nich stanowiła ta otrzymana wiele miesięcy temu przez Benjamina, której wyróżnienie mógłby usprawiedliwiać na wiele sposobów: była jednym z najstarszych dzieł i eo ipso jednym z najcenniejszych w jego zbiorze, a może Wainwright w pewnym momencie przeoczył jej obecność i przechodząc obok zabezpieczającej ją szyby, zapominał zsunąć ją z regału. A może od całej czasowej przestrzeni rozłąki z trzydziestoczterolatkiem, nie potrafił mimo uporczywych prób podjąć decyzji, czy powinien mu ją zwrócić, a może po prostu pozbawić się jej obecności. Podobnie jak jednego błyszczącego klucza prowadzącego do apartamentowca na Opal Moonlane, teraz spoczywającego na dnie którejś z szuflad (pewnie i tak już bezużytecznego — nowy lokator musiał wymienić już zamek i pozbawić Benjamina wartości niegdyś wpisanej w te cztery ściany), dwóch jasnych swetrów wypranych i misternie złożonych w kostkę, upchniętych na niewidoczny tył półki w garderobie, lub tej niezrozumiałej, palącej go w oczy więzi, jaką zdołał obdarzyć zbiór łap, gładkiej sierści i podekscytowania błyszczącego w ciemnych guzikach oczu walterowych psów. To właśnie to przywiązanie go ubodło; nie być może przykra świadomość tego, że do Benjamina cieszyły się b a r d z i e j, zapomniawszy o obecności drugiej z osób. — Nie, daj spokój, naprawdę w to wierzysz? W pewnym momencie pieniądze tracą znaczenie, albo przynajmniej ich wartość spada z podium na niższe miejsce. Przecież wiele z tego wypracowałeś sobie sam. Poza tym nie mam zwyczaju interesować się osobami, które wykupują sobie wykształcenie i sukcesy zawodowe — artykułując kilka z posiadanych argumentów, pozwolił sobie na większą emfazę w wydobywaniu dźwięku słów; nie był już tak ostrożny, ani tak obojętny jak wcześniej. — Mój też płacił, zapewne rzadziej i mniej hojnie, ale p ł a c i ł. I nie uważam, by było w tym coś złego, a ty? Myślisz, że jestem gorszym neurochirurgiem, bo kiedyś w jednej klasie pieniędzmi zapewniono mi zaliczenie przedmiotów sportowych? — delikatny uśmiech wplątał się w kąciki jego ust wraz z przedstawioną niedorzecznością; nigdy nie przyznawał się do jednego z bardziej absurdalnych potknięć w swoim szkolnym życiu, a teraz przytaczał je z taką swobodą i z rozbawieniem. Może dlatego, że zdążył już dojrzeć, a etap dorastania pozbawił go nie tylko piskliwego głosu i patykowatych nóg, uwypuklając je mięśniami i wydłużając do wzrostu, o jakim marzą przede wszystkim aspirujący koszykarze, ale wydarł mu także wstyd dopisywany do większości pomyłek.
Miał przerzuty do kości, nie widziałem sensu w trzymaniu go przy życiu w takiej sytuacji; u psów jest przecież inaczej, niż u ludzi — domyśliwszy się jego konsternacji, odrzekł słabiej i nieco mniej wyraźnie — dopiero po wyrzuceniu z zasobu płuc kilku milczących oddechów. Dotychczas zogniskowany na jasnowłosym mężczyźnie wzrok opadł na bezpieczną przestrzeń ziemi, choć odnosił wrażenie, że to nie przez sam fakt pożegnania Curiuma, a to, jak mógł ów wynurzenie przyjąć Hargrove.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Odtwarzane w myślach słowa stawały się tym ostrzejsze, im usilniej starał się o nich zapomnieć; uciekał tam, gdzie nie istniał ani Walter, ani to, co zdawało się mu wciąż przeszłością, ale wspomnienia podążały za nim, wciąż spychając go w sam środek ich rozstania.
Powtarzał sobie, w sposób niestrudzony i być może naiwny, że nie może uwierzyć w ich szczerość; czasem po prostu wiedział, że nie pomylił się w kwestii walterowej jeszcze nie-miłości, ale przynajmniej: przywiązania; za każdym razem, kiedy w jego myślach wybrzmiewało nie widzisz, że mam cię dość?, Ben przypominał sobie o dniach splecionych ciał, wzajemnej bezbronności i tych wszystkich spraw i słów, które pewnego dnia zarezerwowali wyłącznie dla siebie, strzegąc ich przed brutalnością tego świata.
Najgorsze nie były te momenty, w których Walter obdarzał go chłodem, ale wszystkie te chwile, w których rozkwitała w nim uprzejmość i utracona nostalgia; chwile, podczas których Ben gubił się w ich rozstaniu najbardziej, a wreszcie też chwile, które pragnęły zetrzeć każdą usłyszaną obelgę i uratować to, co jeszcze mogło połączyć ich na nowo.
Ale czasem chciał, by Walter cierpiał, by ktoś wykrzyczał mu wszystkie podłe słowa, by przekonał się, jak to jest odczuwać ból i nie znać tego przyczyny. Myślał o tym w chwilach podobnej do tej, kiedy czuł za dużo i niejednostajnie, kiedy otrzymywał znowu czułość i zainteresowanie, tak dotkliwie przeczące katuszom minionych miesięcy.
Interesujesz się osobami, które wymagają litości — wzruszając nieelegancko ramionami (był to, właściwie, jedyny przejaw impertynencji, na jaki chciał i mógł pozwolić sobie względem Waltera) ośmielił się po raz pierwszy powrócić do tamtego wieczora. — Nie myślę na twój temat nic złego, Walter — wolałby, żeby w słowach tych skryło się kłamstwo, by nie odznaczało się tak ogromnym pokładem żalu; nie potrafił, nawet teraz, pałać do niego nienawiścią. Jeśli obrzucał go zniewagami, działo się to w sposób wymuszony, zakończony zawsze nostalgiczną tęsknotą za wszystkim, co składało się na charakter Waltera. — Nienawidziłem go przez większą część swojego życia — powrócił, jak się mu zdawało, do głównego tematu ich rozmowy (choć krążący w jego ciele alkohol odbierał mu jakiekolwiek zdolności obsługi rozsądku), nie potrafiąc odpowiedzieć mężczyźnie ani uśmiechem, ani rozbawieniem. — Nie potrafię teraz, tak po prostu, zaakceptować tego, że jednak mógł być kimś dobrym. Nie z całym tym długiem, który muszę teraz u niego spłacać — nie chciał rozmawiać o ojcu w tym samym stopniu, w którym nie chciał rozmawiać o Judith; niechęć do rodziny umocniła się po ich rozstaniu, kiedy zmuszony był odpowiadać na ciąg niewybrednych pytań, ale eskalowała dopiero wtedy, gdy poprosił ojca o pomoc. Być może ukojenie przyniosłaby mu rozmowa z Walterem; podejrzewał, że tylko on jeden potrafiłby odnaleźć jakieś rozwiązanie, albo przynajmniej plusy zaistniałej sytuacji, ale przecież nie mógł. Z tak wielu powodów.
Teraz, przynajmniej, udawać mógł, że to wszystko nie istnieje. Że poza tym domem nie ma niczego i nikogo; żadnego problemu. Wystarczyło przekroczyć znów próg tego, za czym tak dogłębnie tęsknił, by jedna grupa emocji ustąpiła innej; by zamiast złości, czuł już tylko ból. Pokiwał tylko głową na wyjaśnienia; tak, rozumie, chociaż nie był w stanie wypowiedzieć tych słów na głos. Wplątując palce w psią sierść, uśmiechając się do zwierzęcej radości, udawał, że nie było to dla niego wcale ciosem. — Przykro mi — wypowiedział jednak już lekko zmienionym głosem, z którego z trudem uformowały się litery. Oczywiście, jednak, było mu w istocie przykro: że Curium już z nimi nie było, że nie miało go być już nigdy; że Walter zmierzył się z tym sam, udając przed samym sobą, że nie odczuwa wobec tego bólu. I że nie pozwolił Benowi na to, by zdążył się pożegnać. — Szkoda, że nie zadzwoniłeś — drżącą dłonią przetarł zaczerwienione już oczy, a potem, podparłszy się o podłogę, niezgrabnie wstał i odwrócił się od mężczyzny. Jednak nie mógł spędzić w tym domu tych wszystkich niepotrzebnych im obu minut; nie chciał, by Walter oceniał go za stan, w jakim się znajdował. By dostrzegł wszystko to, co tak uporczywie starał się przed nim zataić. Nie mówił, w dodatku, wyłącznie o tej sytuacji, o uprzedzeniu w sprawie odejścia Curium; czekał na jego telefon już wcześniej. — Chyba po prostu pójdę — chociaż nie wiedział dokąd; być może po prostu wróciłby do baru, by alkoholem wymazać wszystkie wypowiedziane tego wieczora słowa, by nigdy już do nich w żaden sposób nie wracać.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Wzdrygał się przez szmer zawadzających o niego głosów — tych bez zapowiedzi naruszających spokój operacyjnej sali, naprzykrzających się i zawsze zbywanych jednym chłodnym poleceniem, a także tych rozbrzmiewających w niewielkim pokoju psychologicznych sesji; tam szmer stawał się głośniejszy, z podobizny nadchodzącego deszczu zmieniał się w ulewę skarg i wyrażonej dosadnie niechęci — tam nie mógł nikogo oddelegować, nie mógł grozić zakończeniem cudzej kariery i nie stanowił dla nikogo autorytetu. Był sam, nagle cichszy i mniej pewny siebie, był i zamiast mówić o sobie, korygował jedynie błędy wychodzące spod ust terapeuty, był i konfrontował się ze świadomością, że w tym jednym pomieszczeniu nie ma ani siły przebicia, ani nie jest nieomylny; że tam nikt nie zamilknie na zaostrzone ostrzeżeniem słowa, że nikt później mu ich nie wypomni. T a m było inaczej, a jednak jakby tak samo; bo przecież Walter wciąż — nie opowiadał o sobie, o wzgardzonych przed laty treningach koszykarskich, na których zaczytywał się w stronach starych i opasłych książek, uważając je za wartościowsze i po stokroć ciekawsze, o lekcjach tenisa, które omijał bez głębszych wyjaśnień i za którymi tęsknił tylko trochę. Nie opowiadał o pierwszym związku, mającym być tylko szkolną i ckliwą przygodą, a nie surowym małżeństwem angażującym na kolejne dwadzieścia lat, nie opowiadał o dziecku, którego nigdy nie chciał i w końcu (całe szczęście!) nie dostał, nie opowiadał o swoim najlepszym przyjacielu, którego zepchnął z chłodu szyn kolejowych zaraz przed nadjechaniem pociągu i o nocach, których nie przespał przez następujący po tym incydencie miesiąc, nie opowiadał też o Benjaminie; nie tak, jak powinien był, nie tak, by ktoś zdołał pomóc mu w zrozumieć, dlaczego tamtego wieczora nawet mimo wszystkich wypowiedzianych upokorzeń przeistaczających się w publiczny blamaż dla jego osoby, on i tak czuł się poniżony najdotkliwiej i że sam przechodził przez podobne niezrozumienie, które teraz, wciąż, po tych wielu tygodniach, przechodził blondyn. Może nie tak intensywnie i nie na tyle ponuro, by teraz włóczyć się po barach z najgorszymi jednostkami marginesu społecznego i żegnać na zawsze z samokontrolą, ale go też, przecież, to rozstanie dotknęło. O czym przez moment pragnął wspomnieć — zaraz po tym, kiedy w nieukrywanym zdumieniu odkryłby, że powodem mnożących się nieobecności na treningach tenisa był instruktor: wysoki jasnowłosy mężczyzna o przystojnej twarzy i ujmującym uśmiechu, o którym Walter nie mógł zapomnieć nawet teraz, kilka dekad później; powiedziałby zaraz po tym, kiedy roześmiałby się ze swojej naiwności, a potem śmiech stężałby mu w gardle i przemienił się w słowa pełne żalu i powagi. Ale Benjamin przecież nie chciał z nim rozmawiać, nie chciał rozmawiać o- n i m, był tu jedynie przelotem, nieuważnie i niechętnie, i to tylko Walter silił się na podtrzymanie ich konwersacji. Westchnął, kiedy Hargrove mu o tym przypomniał, kiedy przy okazji posłużył się jego prywatnym aksjomatem — rzeczywiście, i dzisiaj był przy Benjaminie z pewnego rodzaju litości. Kiedy chłodny i odległy w swoich odpowiedziach, był taki, jak Walter był w tych psychologicznych gabinetach, nieskory do zwierzeń i uśmiechów, do swobody w ruchach i gestach. Nie spodziewał się więc niczego poza tą samą werbalną odległością, kiedy opowiedział mu o Curiumie; drgnął, kiedy tak się nie stało, a benjaminowe oczy w zastępstwie zwilgotniały do szklistej powłoki, pąsowiejąc w swoich zakamarkach. — Pewnie powinieneś — przystał na zapowiedź jego odejścia, rozumiejąc już wskazówki Othello — rzeczywiście powinien był trzymać się od niego z daleka. Tylko że wszystkie to: powinieneś i powinienem, było nie nawet teorią, a jakimś banalnym zamysłem teorii, dlatego sam poruszył się jedynie o trzy kroki; trzy ryzykowne zbliżenia do cudzej sylwetki, którą ujął, być może w formie zwykłego pożegnania, w ciepło swoich ramion. — Martwię się. Nie chcę, żebyś wychodził — wyszeptał oddechami odciskającymi się na gładkości skóry jego policzka, nie będąc pewien, czy te same słowa opuściłyby go, gdyby skierować je prosto w wejrzenie zielonych tęczówek. — Ale jeśli musisz, jeśli tego potrzebujesz, to pewnie tak będzie najlepiej.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Odradzano mu nadmierną poufałość, próby kontaktu, pojednania, przeprosin, a także próby prób, bo tak najłatwiej wyjaśnić można byłoby wszystko to, co Benjamin niekiedy pragnął zrobić, by odzyskać jedyny związek, na którym kiedykolwiek prawdziwie mu zależało. Narastał w nim bunt wobec nieuchronności losu; nie potrafił pojąć dlaczego utracił coś bez wyraźnej zgody, i dlaczego wszyscy radzili mu, by po prostu odwrócił się i zapomniał. Nawet wtedy, gdy zdawali się mieć rację: wszyscy ci, którzy z kilku zasłyszanych źródeł zdążyli dowiedzieć się o ich rozstaniu (wskazując, że kontakt powinien nadejść z drugiej strony, a przynajmniej próba złagodzenia, zjednania sobie Benjamina choćby jako przyjaciela), Ben odczuwał wyłącznie złość, a pod złością tą jaśniało jakieś nieprzeniknione przerażenie.
Jeśli nie miał być z Walterem, to z kim?
Bywały takie noce, podczas których był pewien, że nie spotka już nigdy nikogo, że nie zakocha się w sposób właściwy, że pozostaną mu wyłącznie takie relacje, w których skrycie będzie nieszczęśliwy. Że wybierze kogoś, kto będzie go kochać w nadmiarze, wynagradzając sobie tym samym to, że Benjamin nie kochałby go wcale.
Nie zaskoczyło go więc, mimo wszelkich nadziei i gotowości do wybaczeń, przeprosin i pozostałych niezbędnych składników, przyzwolenie na tę jego ucieczkę; obaj wiedzieli przecież, że jego przybycie do tego domu było błędem, kolejną niewinną pomyłką, w którą tchnęło się jakieś przywiązanie, a raczej obłok tego, co i w jaki sposób ze sobą dzielili. Dopiero nagłe, nieoczekiwanie napotkanie jego dłoni i ciepło słów, których miał potem pożałować sprawiły, że w jego ciele doszło do destrukcji; niemal powiedział mu, żeby go nie dotykał, żeby wypuścił go spod ucisku, obawiając się, że ten jeden dotyk mógłby sprawić, że cały by się rozleciał, rozpadł. Zamiast tego wsunął się w jego ramiona, kurczowo zaciskając palce na materiale powleczonym na jego plecach i załkał głośniej, niż był gotów sobie wybaczyć, i skrył twarz tak, by zdusić jakoś melodię płaczu. — Nie chcę wychodzić — powiedział z nieznanym sobie dotąd strachem, jakby Walter przymuszał go do tego, jakby wcale nie powiedział, że wolałby go tutaj mieć. Jednocześnie wstydził się swojej otwartości, i jednocześnie czerpał z zaistniałej sytuacji wszystko to, za czym tak dotkliwie tęsknił. — Brakuje mi ciebie — wysnuł niemal szeptem, wbrew sobie, wbrew temu, co mu powtarzano, co uznawano za rozsądne; nie potrafił udawać, że za nim nie tęskni, że wyrwa wyżłobiona nagle w jego życiu nie jest ani widoczna, ani bolesna. Odsunął się w końcu o kilka centymetrów, nie panując nad łzami i nagłym pragnieniem szczerości; może wiedział, że to jedyna szansa na powiedzenie tego wszystkiego, co skrywał czasem pod chłodem, a jeszcze częściej pod woalem milczenia. — Nie potrafię… Nie radzę sobie z tym wszystkim, a kiedy jesteś miły, kiedy mówisz takie rzeczy, kiedy patrzysz na mnie t-tak… nie potrafię, nie wiem, jak mam się zachować — wyjaśnił z nieśmiałą pretensją, z zarzutem, z którym nie potrafiłby walczyć. — Wszystko się zepsuło kiedy mnie zostawiłeś — nie potrafił panować nad płaczem, nad drżącym głosem; nie był w stanie władać nad słowami, pragnąc powiedzieć mu wszystko, nie wyznając przy tym niczego, ale potrzebując z tych wszystkich rzeczy wyłącznie bliskości, j e g o bliskości, znowu skrył cały ten wstyd w walterowych ramionach.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Momenty absolutnej rozpaczy, takiej całkowitej i niezaprzeczalnej; takiej, która wyciszała najbliższy wykrój świata do bezszelestnej pustki i która brzmiała, jakby świat ten zaraz miał się zakończyć — trochę jak przed oddaniem ostatecznego strzału, kiedy cały las milkł i przygotowywał się na rozdzierający huk sztucera — zdarzały się dwa, może najwyżej trzy znikome razy w cudzym życiu. Walter był świadkiem jednego z nich — równie intensywnego i nie do końca trzeźwego, takiego, który pchnął Othello w ciasne objęcia śmierci i z których Wainwright musiał jej wyrwać go brutalnie na sam niepewny koniec. Wówczas zmarła Helena, a melodia z jej podniosłej ceremonii pogrzebowej dźwięczała w uszach co niektórych żałobników jeszcze przez kilka następnych miesięcy — bał się wówczas, tak bezbronnie i prawdziwie: bał się o Othello i o samego siebie, nie będąc przygotowany ani na czyjeś załamanie, ani na własną stanowczość i wręczaną otuchę.
I teraz także, jak strużka prądu ulatująca z przerwanego kabla, ukłuło go przerażenie — w drżeniach podrygujących na benjaminowym głosie i w pustce jego nagle ciemnych, nagle zwilgotniałych tęczówek, doszukał się znamion tej samej bezsilności i tej samej obezwładniającej z rozsądku rozpaczy. Było lepiej — Hargrove przecież był pijany i nie pogrążał się w alkoholowych myślach na trwałe, nie tak, jak Lounsbury; ale było też gorzej. Było gorzej, bo za jego zwątpienie i bunt wypowiedziany światu odpowiadał Walter; przynajmniej w tym momencie i w tych słowach, w tej okrutnej ćwiartce rzeczywistości.
To nie wychodź. Zostań, wyśpij się, wrócisz do Cairns za dnia, albo zostaniesz dłużej — zatrzymał go nieco ciszej, niż planował. Zatrzymał nie tylko wysuszonymi jak przełyk słowami, ale zatrzymał także w swoich objęciach, mocno i szczelnie; tak, jakby miał już go nie puścić.
Serce także — chyba ze strachu i chwilowej bezsilności — utraciło swój zwykły rytm i biło szybciej, donośniej, trochę tak, jakby nie nadążało za sobą samym. Przedramię natomiast wspięło się ze środka wstrząsanych szlochem pleców między łopatki, a później ułożyło się w delikatnej dłoni na karku, wpięło w koniuszkach palców we włosy i ostrożnie podtrzymało głowę, z której srebrne zacieki łez nikły między nitkami walterowej koszulki.
Żałował. Że po niego dzisiaj pojechał, że nie dał mu spokoju, że wymógł na nim ten płacz. Żałował także, że go zostawił — przez chwilę i impulsywnie, tak, że omal nie wydusił z siebie słów o kochaniu, o tym, że żałuje i że chce wrócić. Nie wiedział jednak, czy którekolwiek z nich okazałoby się prawdą.
Wiem. Przykro mi, Benjamin, naprawdę bardzo mi przykro — przyznał się do swojej porażki i do tego, że wbrew płomiennym staraniom, nie potrafił tak po prostu jej teraz rozwiązać; nie tak, by skutek przysłużył się im dwóm równomiernie, albo chociaż w podobnych proporcjach.
Benjamin nie łkał już w cienką miękkość rękawa od jego koszulki — teraz dygotał swoim zagubieniem i nieskutecznie wstrzymywanymi emocjami kilka skrawków postrzępionego powietrza dalej, ale Walter zmienił niewiele; wciąż wodząc po rozległości pleców to do góry, to delikatnie do dołu ruchem swojej ciepłej dłoni. — Jutro będzie lepiej, łatwiej, musisz tylko wytrzeźwieć i się wyspać — nie był pewien, kogo przekonywał — Benjamina? samego siebie? Robił to kłamliwie, naiwnie jak dziecko albo ignorant; problem nie zniknie przecież wraz z rozwarciem się następnego dnia powiek — będzie tam nadal, może nieco cichszy i łatwiejszy do zniesienia, a jednak wciąż zaostrzony, wciąż dudniący o umysł. — Możesz się już położyć albo pójść pod prysznic, jak wolisz, ja tylko do kogoś zadzwonię, w porządku? — a jednak nie wypuszczał go z objęć, nawet mimo złudnych, już mniej ostrożnych i nie do końca klarownych sugestii i takich samych wcześniejszych zapewnień.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Nauczono go u ś m i e c h u; smutkiem nic nie zdziałasz, mawiała z dezaprobatą matka, kiedy zmuszało się ją do odgrywania powierzonej jej roli, podczas gdy między palcami tlił się jeszcze papieros. Czy zdołasz naprawić cokolwiek łzami? pytała z brakiem cierpliwości, może bardziej wobec siebie niż dzieci, bo Ben pamiętał, że płakała głośno nad ranem, kiedy ojca już nie było w domu, albo wtedy, kiedy zmęczona wracała ze szpitala i powtarzała Kim, która opiekowała się domem, że wolałaby mieć dziecko martwe, a nie umierające. Dopiero kiedy usunął się spod jej jarzma, nauczył się widzieć w świat w sposób różny i niezgodny z jej doktrynami; kiedy ktoś przy nim płakał, Benjamin czuł się potrzebny, w pewien sposób wdzięczny — jeśli, naturalnie, to nie on był powodem ów smutku. Mimo to nie potrafił obdarzyć samego siebie podobnym zrozumieniem; wierzył, że w jego cierpieniu skrywałby się fałsz, że usiłowałby zasłonić sobą wszystko to, co ważne. Może byłby jak matka w tych chwilach, w których z płaczem groziła ojcu, że odejdzie, a on obdarowywał ją przez kolejne tygodnie wszystkim, czego zażądała, by nie utracić jej ze swojego życia; oboje nie potrafili potem patrzeć sobie w oczy — ojciec wiedział, że został zmanipulowany, matka że dopuściła się upodlenia. Dlatego, szczególnie przy Walterze, wyzbywał się tego wszystkiego, dlatego nie chciał nigdy sięgać po te właśnie uczucia, nieumiejętnie krążąc gdzieś pomiędzy radością i gniewem. Teraz nie potrafił udawać; może dlatego, że nie byli już razem, a może dlatego, że wiedział, że podobnych spotkań już więcej nie doświadczą. Poddał się tej fali smutku, którą łagodziła wymuszana dobroć, choć przyjmował ją ze wstydem.
Zamierzał zostać, nawet jeśli tylko do rana, nawet jeśli w obłoku chwilowej ułudy.
Pozwolił mu skłamać, w ciszy łez skinął głową; jutro nie miało być lepsze już nigdy, a to nadciągające obnażyć mogło wyłącznie to, przed czym uciekał i czego nie chciał. Niepotrzebna była mu jednak gwarancja szczęścia, bo przez ten krótki moment czuł się bezpieczny: w walterowych ramionach, wsłuchany w słowa, które koiły skruszone uczucia. Mógł być wdzięczny za sposób, w jaki zostały wyważone; nie musiał się potem wstydzić, że wymusił w nim coś, czego ani nie chciał, ani nie czuł. — Nie przejmuj się tym — wymamrotał w wilgotny krój materiału, a ton jego głosu był głuchy i nieobecny, niemal bezbarwny; pozwolił sobie na dwa oddechy, na ciepło wydychane niemal w walterowe serce, którego bicie dudniło mu w uszach — aż wreszcie naparł na niego dłońmi, uwolnił się ze zdradzieckiej namiastki łączącej ich bliskości, cofnął o krok, dwa, trzy, pocierając wierzchem dłoni oczy, bo chociaż już nie płakał, pojedyncze łzy wciąż uparcie przystrajały jego policzki, i uśmiechnął się łagodnie.
Walter musiał zadzwonić, a Ben wiedział, że nie może zapytać do kogo; musiał skinąć głową i bez słowa wycofać się z pokoju, jeszcze przez moment nie wiedząc, czy powinien wyjść z domu, który nie należał do niego, i przede wszystkim z życia, którego nie był już częścią. Był jednak słaby, dziecinny w swoich ruchach; tak bardzo pragnął cofnąć czas, choćby na jedną noc, że pozwolił poprowadzić się nogom do łazienki, by nie myśląc i żałując wsunąć się ciałem pod prysznic. Dopiero potem debatował nad tym wszystkim co czeka go później, kiedy i jeśli nadejdzie jutro (po raz pierwszy, tak śmiało żywiąc nadzieję, że noc ta trwać będzie całą wieczność) i o tym, że będzie zmuszony mu to wszystko jakoś wyjaśnić. Kiedy ciepło wody obłożyło się ciężarem na jego ciele pojął, że wszedł do kabiny w ubraniach; lepki materiał przywarł do jego sylwetki, przemienił się w dodatkową warstwę skóry, a on nie potrafił pojąć jak do tego doszło. Zdawało się mu w dodatku, że minęło zaledwie kilka minut, nie kilkanaście, i że strumień wody nie jest na tyle ciepły, by kąsać jego skórę czerwienią; dopiero silny zawrót głowy uprzytomnił mu wszystkie popełnione błędy, choć nie potrafił zmusić tym samym do pojedynczego, niewielkiego drgnięcia.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Nie przejmuj się.
A jednak to robił; przejmował się nie tylko tą nocą i tymi łzami, ale przejmował się zapowiedzią nacierających dni, wieczorami prowadzącymi kroki do okolicznych barów, śmiałymi decyzjami uciszającymi rozsądek i brzmiącymi lekkomyślnym śmiechem, usilnymi próbami zapomnienia i wymienienia go na kogoś innego. Przejmował się tym, że więcej go nie zobaczy.
Nie tylko przez osobistą winę zaplątaną w dlaczego? i nie przez poczucie obowiązku, a nawet nie przez krystalizujące się w mgłę wspomnienia — najsilniej wokół serca zaciskała się obawa o to, że coś przeoczy, że coś mu umknie, że nie zauważy; a przecież mu zależało, wbrew swoim gorzkim zapewnieniom i chłodnej bezbarwności, nieraz wplątanej we wnętrze tęczówek. — Tego nie mogę ci obiecać — wypielęgnowane uczuciem odrzucenie benjaminowej prośby zabrzmiało nieco niedorzecznie; przynajmniej w jego ustach, zwykle nieruchomych i obojętnych w momentach, w których miały otworzyć się na choćby szczątkowe deklaracje — przecież wolał milczeć; kiedy Hargrove wyznawał mu nieoczekiwanie i jakby na jednym wdechu miłość, albo kiedy tworzył iluzje do przyszłości łączącej w sobie ich imiona, wspominając mimochodem o wspólnym mieszkaniu czy innych angażujących planach; na przykład tych zawierających w sobie jego rodzinę, za kilka lat nie będzie już nawet pamiętać, że nie było nas na tym przeklętym bankiecie; jeśli tak, to wykupimy jej jakiś ekskluzywny pobyt w cudacznym ośrodku wypoczynkowym w Europie, mówił, kiedy opuścili ważne dla jego matki wydarzenie, a on udawał, że nie słyszy i odgradzał się od lukrowanych przywiązaniem i czułością mrzonek, odmawiając choćby zastanowienia się, czy mogły znajdować się w nich nawet niewielkie znamiona prawdy.
Wypuścił go ze splotów swoich stabilnych ramion, nagle niemających już czego pochwycić i zdających się obrastać jedynie pustką; materiał koszulki kleił się do skóry w tych skrawkach, w których zdążył nasiąknąć benjaminowym szlochem — kiedy znajdowali się tak blisko siebie, w niezdarnym i zaimprowizowanym uścisku, te wilgotne strzępki tkaniny wydawały mu się ciepłe i nie wzbudzały jego dyskomfortu; teraz jednak schłodniały odległością, przeszkadzając i odznaczając się pojedynczym dreszczem.
A kiedy kroki stawiane opieszale i niedbale na schodach ucichły, pozostawiając go w już bezszelestnym salonie samego, wykonał tylko jedno i nadzwyczaj krótkie połączenie; odwołaj nadchodzący lot i poszukaj następny, na popołudnie albo następny dzień, poinstruował słowami wydyszanymi w mikrofon telefonu, a słysząc ulewę deszczu wypluwaną z prysznica w niedostępnej dla wzroku przestrzeni ponad sufitem, na odpowiedź poczekał nie na piętrze, a na salonowej kanapie. Jutro rano, zadecydowała Maileen, jego asystentka, załącznikiem okazując mu samolotowy bilet i dopisując własne instrukcje, o które Walter nigdy nie prosił, a które i tak wolał posiadać w swojej przesadnej zapobiegliwości.
Na miękkości ciemnej, czarniejącej w hebanowych odcieniach sofy spędził więcej, niż trzydzieści minut, ale mniej, niż godzinę — tak przynajmniej wydawało mu się, kiedy w przerzucaniu książkowych stron uprzytomnił sobie gwałtownie; jakby właśnie ocknął się z nieplanowanego snu, że szmer kropel uderzających o posadzkę prysznica nie ucichł, że był jednostajny i nienapotykający ani na przeszkodę poruszającego się ciała, ani na ingerencję w moc ulatującego strumienia.
To nakazało mu podźwignąć ociężałą wygodnym bezruchem sylwetkę z gładkiego i sprężystego, skórzanego obicia, a przełożoną tekturową zakładką książkę porzucić niedbale na podłokietniku, z którego za kilka chwil być może miała się zsunąć i wyścielić swoimi zmierzwionymi stronami podłogę. — Benjamin? Wszystko w porządku? Wchodzę — odetchnął jeszcze trzy rozmyślnie opieszałe razy, kiedy stojąc już u skraju wejścia, podarował mu strzępki czasu na okrycie ciała materiałem ręcznika, czy zatajenie wszystkiego, co osoba zamknięta za łazienkowymi drzwiami i gromko kapiącym strumieniem baterii prysznicowej, chciałaby schować przed cudzym wzrokiem. Nacisnąwszy klamkę, zawahał się tylko przez moment.
Aż w końcu uśmiech ponownie rozświetlił jego bladą, przysłoniętą sztucznym oświetleniem i nocną mgiełką twarz. — Obawiam się, że robisz to źle — spostrzegł z nietrwałą nutą powagi, którą nie tylko rozwiało rozbawienie — przede wszystkim przepędził je oddech ulgi, bo poza dodatkową membraną mokrej i tkaninowej skóry, próbującą połknąć cały nagromadzony tutaj deszcz, wszystko było przecież w porządku. A może desperacko potrzebował w to teraz uwierzyć. — Mam tu jeszcze coś twojego, przyniosę ci, przebierzesz się. Może nie wchodź już w nich pod prysznic — kroki jeszcze przed wypowiedzeniem ostrożnych sugestii powiodły go najpierw w kierunku kabiny — uchylił drzwi, pozbył się szumu kapiącej wody i wsunął mu w objęcia wcześniej pochwycony z półki ręcznik, czarny i puszysty; taki, jakim miał sposobność okrywać ciało niezliczoną ilość razy jeszcze kilka odległych miesięcy temu.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
W jego sercu zbierał się wyłącznie szum. Nie usłyszał nawet jego pytania, nie dostrzegł niespodziewanego ruchu w progu drzwi; otaczała go wyłącznie ta przeklęta, przesadnie ciepła i jakby lepka woda, wsiąkająca w struktury jego życia. Przez ułamek chwili — zbyt krótki, by można było uznać jego istotny wpływ na wszystko to, co zawarte było w upływającej nocy — nie pamiętał nawet gdzie jest. To znaczy: w której z czasoprzestrzeni. — Nie mogę przestać o tym myśleć — wyszeptał, odwracając ku niemu tylko twarz, jakby wcale nie przeszkadzały mu gorące krople opadające gniewnie na uwięzione w materiałach ciało. — Co, jeśli będę musiał wyjechać? Jeśli wyśle mnie do Sydney? Do Canberry? Jeśli będę musiał tam zamieszkać? — nie wiedział, dlaczego pomyślał o tym dopiero dzisiaj, dlaczego pojęcie nadciągających dni zajęło mu tak dużo czasu; pragnął uwierzyć we wszystkie możliwe kłamstwa: że gdyby mógł zdecydować raz jeszcze, nie podjąłby współpracy z ojcem, albo że prosząc go o przysługę, wcale nie oddał mu nad sobą kontroli, ale wiedział, strącony nagle w jedną z tych otchłani, które mroziły i omamiały, że nie miał w sobie dość siły. Nigdy. I to wtedy poczuł, że boi się życia, że zawsze miał problem, by mu ufać, i wierzyć, że w swej łaskawości okaże się dobre; przerażenie przybrało smak trucizny, odłożyło pecynami w każdym zakątku ciała. Potrafił tylko patrzeć — na ten jego uśmiech, dłoń sięgającą poza jego ciało, a potem powracającą do niego z ręcznikiem; oddychał ciężko, drżał, było mu nagle tak przeraźliwie zimno. — N-nie, nie wychodź, nie zostawiaj mnie tutaj samego, Walter, błagam, nie chcę być sam. Nie potrafię być sam — wciąż stał w tym samym miejscu, wciąż nie śmiał poruszyć się choćby o krok; krople spadające z jego ubrań wydawały głośne, chociaż głuche dźwięki, a on sam czuł się tak, jakby nie zostało w nim już nic więcej, nic ponad dojmujący, obezwładniający strach. — Co zrobiłeś z Curium? Kiedy miałem dwanaście lat, i mój dziadek musiał uśpić Roo, zakopaliśmy go w ogrodzie, wiesz? A teraz ten dom należy do kogoś innego, i ci ludzie nie wiedzą, nie mają pojęcia, że Roo tam nadal leży, że gdyby zaczęli kopać, to by go znaleźli; wszyscy o nim zapomnieli, Walter, zostawiliśmy go tam, zostawiliśmy z obcymi ludźmi, zapomniałem o nim, kiedy sprzedawałem im dom, dopiero teraz sobie przypomniałem — zapragnął tam teraz pójść, wyciągnąć tych ludzi z łóżek, zaprowadzić do ogrodu, wskazać miejsce; może kopać, może powinni zobaczyć, jak czas zrujnował Roo, jak zdeformował jego psie ciało. Wiedział, że stanął na skraju histerii, że pozwolił się jej pochłonąć; napotykał podobne uczucia odkąd uznał, że orfeuszowe życie było ważniejsze od cudzego, nieznanego mu a więc — nieistotnego. — Powiedziałeś, że ci przykro, Walter, więc może… może to przemyśl, zastanów się, bo może wyjadę, może będzie za późno — miał pożałować tych słów najbardziej, i ironicznie to właśnie je miał zapamiętać z tej nocy. Tę chwilę kompletnego uniżenia, wydarcia z siebie szacunku, błagania o to, by przyjął go na nowo, by dał mu jeszcze szansę.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Oczy cały czas miał puste — pierścieniowata zieleń tęczówek i ornament ciemnych, zwężonych źrenic zdawały się trzymać bladej powierzchni między powiekami tylko dlatego, że przykleił je do nich wcześniejszy spazmatyczny i lepki płacz; teraz najwyraźniej odkładający się w pąsowych dołeczkach obydwu kącików. Nie potrafił wpatrywać się w nie dłużej, niż kilka zniecierpliwionych sekund; trochę tak, jak nie był w stanie spoglądać na niezapisaną kartkę, na której ktoś — a może on sam — miał odcisnąć nadzwyczaj istotną, a jednak nieoblekającą się we właściwe słowa wiadomość. Teraz bowiem podobnie — nic nie potrafił wyczytać z benjaminowego spojrzenia.
Do Nowego Jorku? — zasugerował niepowstrzymaną, a jednocześnie niezbyt zaostrzoną zgryźliwością. Temat nagłej przeprowadzki do odległego na globusie barwnego i powykręcanego kleksa wciąż budził jego irytację i niezduszone w sercu poczucie zdrady, kłamstwa, uczucia pozostawiającego po sobie jedynie wrażenie zostania brutalnie oszukanym.
Nie odczuwał potrzeby wykłócania się jednakże o spór, który żył jaskrawymi emocjami już tylko w innym, nienależącym do nich dłużej świecie. — Masz na myśli swojego ojca? Coś wymyślisz; w ostateczności po prostu się zaadaptujesz. Coś trzyma cię w Lorne? — spytał jakby beznamiętnie; jakby nie próbował go wybadać — i może rzeczywiście nie chciał dowiedzieć się szczegółów, dla których Hargrove kilka miesięcy temu rozważał swój niezapowiedziany wyjazd.
Pomyślał, że nic już nie uformuje się z ich nie w pełni świadomej rozmowy — ani dobrego, ani też złego; Benjamin był zwyczajnie zbyt zatruty alkoholowym zagubieniem, by zatrzymać uciekające między ich sylwetkami sekundy i sprawić, by zostały na dłużej. Słowa, uśmiechy, przedłużające się milczenie i łkania wcześniejszego szlochu — wszystko to zapomnieć miał najpewniej następnego ranka, czyniąc z Waltera jedynego świadka wspomnień, które miał potem rozetrzeć w swojej pamięci, jak kiedyś zmazywało się z przegubu rąk spisane naprędce notatki, niepotrzebne już po oddaniu kartki z egzaminem.
Miał wyjść, odnaleźć skrawki obiecanych ubrań, które ciążyły w jego szafie i wypalały mu swoim nierzeczywistym światłem spojówki, a potem poczekać, aż jasnowłosy mężczyzna już w suchym odzieniu wytoczy się spod łazienkowej duchoty, położy się, zaśnie i uwolni ich od przedłużającej się i skomplikowanej nocy.
Nie spodziewał się jednak słów zatrzymujących go skuteczniej od każdego zacisku rąk, jaki mógłby teraz owinąć się wokół jego sylwetki i spróbować przytrzymać w miejscu. Drgnął w paroksyzmie przestrachu i cierpkiej, gryzącej obawy; owijającej ciało jak wyświechtany, wełniany sweter drażniący swędzącą czerwienią skórę. Zacisnął usta tak kurczowo, że szczękę przeszył niby prąd objawiający się niesprecyzowaną jeszcze chęcią.
Chciał…
Objąć go?
Przeprosić?
Strofować za strach, który wstrzyknął do jego myśli?
Musisz ściągnąć te przemoczone ubrania, zaziębisz się — wymamrotał z braku lepszych decyzji, z braku pojęcia o własnych możliwościach. Wyplątał mu spomiędzy dłoni ręcznik, który dopiero co w nie podarował, rozwinął przeciwległe końce i zarzucił na jego plecy jak śmieszną, czarną i puchatą pelerynę, spijającą z ciała i materiału resztki wody. Nawet potarł skrawki schowanej pod nim sylwetki, w czułym geście próbując sprawić, by przez każde naczynie krwionośne zaczęło przepływać ciepło. — Zostanę — zapewnił nagle; głucho, trochę cicho i bezsilnie. Oczywiście, że zostanę.
Poruszenie drgające nie tylko jego głosem, ale i napięciem mięśni gotowym do odejścia i — co? próby odkopania kruchego psiego ciała? — znów oblekło walterowy spokój lepkim strachem. — To było nieco ponad dwadzieścia lat temu, Benjamin. Jego ciało zdążyło się rozłożyć, kości poniekąd też, to już nie jest on — obiecał, chcąc napomknąć coś jeszcze o powodziach, tym deszczowym lecie sprzed pięciu lat, podczas którego gleba w ogrodzie migrowała, zapadały się płoty i osuwały domy; Roo mógł leżeć kilka kroków dalej albo już poza posesją — nawet mimo pamięci jego pochówku mężczyzna mógł go już nie odnaleźć, jeśli naturalnie naprawdę zapragnąłby to zrobić. — Curium został skremowany, leży w salonie, w popielatej urnie — dopowiedział niechętnie, nie myśląc teraz o pożegnaniu ani tych czterech łap, ani o wygrawerowanej obroży, z którą od czasu pogrzebu nie wiedział, co zrobić. Myślał o Benjaminie i o tym, jak niepokojący ton przybierała z każdym słowem ich nieprzytomna rozmowa; myślał o tym, że jednak nie wie wszystkiego i że nie potrafi poradzić sobie w każdej intensywnej sytuacji, a tylko w wykroju kilku z nich, teraz okazujących się zupełnie nieprzydatnymi.
O ich rozstaniu także myślał — częściej niż zamierzał, nie tylko w tej chwili i nie tylko przez prośbę blondyna, by wrócił do przebiegu tamtego wieczora. — Przemyślę — skłamał a może i nie; może rzeczywiście miał się zastanowić, choć sam ten akt nie miał czego im przynieść. Ukłuło go jednak poczucie winy, ukłuło serce i przekonanie, że jeśli by mu tego nie obiecał, Hargrove rozpłynąłby się razem z parującą z posadzki wodą, że z jakiegoś niesprecyzowanego jeszcze powodu musiał skłamać, bo inaczej płomiennie by tego pożałował. — Wyjdźmy stąd — zasugerował z nagłą siłą tembru, skoro jedynym sposobem opuszczenia ram łazienki było opuszczenie ich wspólnie; wedle obietnicy, którą mu złożył, która nakazała mu pochwycić Benjamina za palce i własnymi koniuszkami pociągnąć ku wyjściu.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Duchota wpisana w ramy łazienki osiadała nie tylko na chromowanych złocistych grzbietach kranów, klamek i zdobień, rosząc mgłą taflę lustra, ale wnikała też we wszystkie zawiłości myśli, w każdy nieprzemyślany ruch; było za ciepło, benjaminowe włosy zaczęły się kręcić razem ze wspomnieniami, a on wiedział, że tak naprawdę go tutaj nie ma, że przestał być po którymś łyku alkoholu, a wobec tego prawidłowe zrozumienie wszystkiego stało się niemożliwe. Zamiast doszukać się sensu w postawionym pytaniu, a więc i w przeplotach ich rozstania, wydał z siebie stłamszone, niewdzięczne och, zdruzgotany tym nagłym odkryciem; jakby faktycznie Walter wiedział i dostrzegał więcej. — Może faktycznie tam — niemal jęknął ugodzony przesadnością tej opcji; w zakresie politycznych zmagań Ameryka stanowiła ważne odniesienie — może ojciec pragnął zaproponować mu miejsce tak odległe, przy którym Sydney stałoby się nagle marzeniem. — Wszystko. Nie chcę wyjeżdżać — poskarżył się, wcześniej kiwnąwszy tylko niedbale głową. — Dla ciebie to jest takie łatwe? Byłbyś w stanie tak po prostu zniknąć? — próbował wyobrazić sobie życie w podobnym chłodzie, z rozsądkiem przesłaniającym wszystko inne; usiłował wyobrazić sobie dzień, w którym dowiedziałby się, od osoby przypadkowej, że Walter wyjechał, rozpoczął życie w nowym mieście i wiedział, że kiedy z wymuszonym uśmiechem zapytałby, czy stanowiło to dla niego problem, usłyszałby, że nie. Że po prostu wyjechał. A on nie potrafiąc spoglądać na życie w ten sam sposób, pałętałby się po zgliszczach czegoś, co zdawało się mu ważne.
Nie było mu zimno. Z przyklejonymi do ciała wilgotnymi materiałami, z ostatnim tchnieniem upalnej wody barwiącej wcześniej jego ciało na czerwono; a mimo to drżał, i w drżeniu tym czuł ochładzające się powietrze, szmery niewidzialnego wiatru w delikatny sposób kąsające całe jego życie. Nie był w dodatku znieść własnego odbicia dostrzeganego w spojrzeniu Waltera; żałował niemal wszystkich wypowiedzianych słów, każdego przejawu słabości. — Mogłeś od razu powiedzieć, że o to ci chodzi — zaśmiał się więc w ten dawny sposób, z wymuszonym blaskiem, ale brakowało w tym odpowiedniej dozy rezonu; był tylko ucieleśnieniem nędzniejącego marazmu. Uśmiechał się blado, niemal w przezroczysty sposób, kiedy oplotły go kaskady ręcznika, zdającego się ważyć tonę; wszystko wiążące się z Walterem niezmiennie zadawało mu tylko ból. — Och — wydarł tylko z siebie, błądząc spojrzeniem po łazience, unikając walterowego spojrzenia, a potem, niemal bezdźwięcznie dodał: — to dobrze — jakby faktycznie istniało coś dobrego w śmierci, jakby jedna nicość mogła być lepsza od drugiej. — Zawsze się w tych momentach wycofuję. Kiedy trzeba wybrać, w jaki sposób kogoś pochować; ale pogrzebanie w ziemi brzmi chyba najgorzej. Cały rozkład jest taki… — skrzywił się nieznacznie, usilnie próbując nie wyobrażać sobie ciał gnijących pod ziemią; Roo, Judy, jego dziadków. I wszystkich tych, których śmierć miała dopiero nadejść. — Ale z jakiegoś powodu podobało mi się, kiedy mówiłeś o powietrznym pochówku. Nawet jeśli to nie jest dobry temat na pierwszą randkę; nigdy ci o tym nie mówiłem, ale tamtego dnia spędziłem kilka godzin czytając o tym kilkadziesiąt artykułów — zaśmiał się z ulotną lekkością, w sposób na tyle niespodziewany, by zdołał go samego zaskoczyć i zawstydzić; i to właśnie ten przejaw straconego szczęścia, ta chwilowa radość, uwypukliły targający nim ból.
Nie chciał, żeby noc dobiegła końca.
Nie chciał, żeby powrócili do dawnych schematów, by znów połączyły ich pasma wzajemnej obojętności; nie wiedział, dlaczego teraz jest im łatwiej rozmawiać, dlaczego dopiero teraz potrafi wydobywać z siebie te wszystkie słowa, które strzegł dotąd przed wszystkimi. Nie wiedział, ale przecież było to oczywiste — szczególnie wtedy, kiedy potykając się znów niemal się przewrócił, a wspomnienie alkoholu zaszumiało w jego głowie.
A potem Walter skłamał, skłamał tak pięknie i życzliwie, że Ben obiecał sobie w to uwierzyć, powtórzył przemyślę w kotlinie osierdzia, przypiął to do ścian swojego serca, ale wiedział, że wymusił w nim tę obietnicę, to jedno puste słowo. Więc kiedy ich palce się zetknęły, wspiął się jeszcze szybko na palcach, przystroił walterowy policzek krótkim pocałunkiem, a potem starł go prędko rąbkiem ręcznika, jakby faktycznie mógł zostawić na nim jakiś ślad. A potem po prostu szli, cisza dudniła w jego uszach, woda pozostawiała za nim ulewne ślady; i pomyślał, tak głupio, że pragnie jednocześnie o niego walczyć, jak i wskazać mu, że nie pomylił się w dniu, w którym po raz pierwszym pomyślał: muszę go zostawić.
Gdybyś nie przyszedł do baru — mruknął chwiejnie, kiedy otoczyło ich wnętrze sypialni; Ben oparł się o jedną ze ścian i począł rozplątywać, bez powodzenia, guziki swojej koszuli. — Pewnie byłbym teraz z tamtym facetem. Pozwoliłbym się mu zabrać gdziekolwiek; nie byłoby to ważne, nie byłoby w tym nic… Ale miło jest wiedzieć, że ktoś cię chce — mamrotał, przyznając jednocześnie: miałeś rację, chociaż było to kłamstwem, podłością wymierzoną w samego siebie, okrutną złośliwością. Wątpił, by wyszedł z jakąkolwiek obcą osobą z baru, nawet gdyby wypił więcej, gdyby naprawdę alkohol przysłonił mu wszystko. Bywały wyjątki — wcześniej, na samym początku, ale czynione były w akcie podłej desperacji. Teraz był tylko Orpheus; czasem, nierozważnie, nostalgicznie.
ODPOWIEDZ