echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
treści erotyczne
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
trigger warning
treści erotyczne, opis przemocy seksualnej, opis przemocy fizycznej
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
przemoc
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
trigger warning
post może zawierać sceny przemocy
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


zt
klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus był przyzwyczajony do widoku własnej krwi. Nieważne czy tryskała sprowokowana jego własnym gestem, cudzym szarpnięciem, czy samoistnie, w ramach głuchego protestu organizmu - zawsze miała przecież ten sam, metaliczny posmak i szkarłatną barwę. Mógł odczytywać to jako znak pocieszenia: fakt, że pomimo tego, jak często czuł się posiekany na kawałki i pozbawiony jakiejkolwiek integralności, tak naprawdę wciąż stanowił jedność, a jego posoka krążyła w kółko tymi samymi żyłami w jednym, zamkniętym obiegu. Nawet teraz, kiedy nie wiedział właściwie, czego chce od tego człowieka - czy żeby go zostawił (co wydawało się najbardziej logiczne), czy może wręcz przeciwnie, znowu miał wrażenie, że rozdwaja się w sobie, a wraz z tym odczuciem narastała w nim obawa, że tym razem to wewnętrzne cięcie okaże się zbyt głębokie i zgubi gdzieś połowę swojej osoby.
A nawet nie gdzieś, tylko na śliskim od jego własnej krwi tarasowym parkiecie, z którego podnosił się powoli, choć przecież tak naprawdę miał ochotę zostać tak: z twarzą w rozbitym szkle. Ból umykał mu gdzieś bokiem, przysłonięty całą gamą innych doznań - na czele z tym kokainowym, który wciąż mieszał mu w umyśle i sprawiał, że to serce waliło mu w klatce piersiowej tak szybko, jakby chciało wydostać się w tej chwili na zewnątrz. Powietrze tylko zdawało się nie cyrkulować zupełnie poprawnie, z trudem przeciskając się przez ściśnięte płuca, ściśnięte gardło i ściśnięte uderzeniem nozdrza. Wciąż próbował zatamować krwawienie gołymi rękami, ale czynił to raczej z braku pomysłu na to, co innego mógłby z nimi zrobić niż z faktycznej wiary, że to jakkolwiek pomoże.
Aż wreszcie palce Dicka Remingtona, który równie dobrze mógłby nie istnieć, pomimo że nadal do niego mówił, przyciągnęły go bliżej siebie, a Klaus nie wiedział już czy powinien w tej chwili uciekać, czy poddać się temu bezwiednie, tak jak robił to zawsze. Pozwolił mu jednak zrobić to, czego chciał, odpuszczając chociaż na moment ocieranie twarzy wierzchami dłoni, żeby okazać się jakkolwiek przydatnym w tym, do czego to wszystko zmierzało, ale w głowie huczał mu tylko tępy ból, który przebudził się nagle z letargu i stopniowo zaczynały do niego docierać wypowiedziane przed chwilą przez mężczyznę słowa.
- N-nie, on wcale nie... - odruchowo zaczął bronić Adalberta zamiast siebie, ale ani nie miał siły, ani okazji, żeby skończyć wygłaszać tę roztrzęsioną myśl, bo nagle wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko, a on czuł się zupełnie porzucony i zagubiony w tym ciągu wydarzeń, które zwalały się na siebie jak kolejne klocki domino. Nie wiedział, kiedy i w jaki sposób, Dick znalazł się nagle zupełnie poza jego zasięgiem, nie wiedział, jakim cudem zdołał wpaść na to, żeby jednak podciągnąć z powrotem spodnie na biodra i wysilić się nawet na tyle, żeby spróbować zapiąć pasek, nie wiedział, w którym momencie wokół niego znalazło się nagle tyle osób ani jaki cudem miał takie wrażenie, jakby mimo tego faktu był na tarasie nagle zupełnie sam.
Ktoś coś do niego mówił, ale bardzo szybko, chwytając go za podbródek i unosząc jego twarz do góry i musiała minąć dłużąca się w nieskończoność chwila, zanim zrozumiał, że to był nikt inny jak jego własny ojciec, który przecisnął się gdzieś między tymi wszystkimi zaaferowanymi osobami. Najpierw mówił po angielsku, dając zgromadzonej gawiedzi popis rodzicielskiej troski o to, co tu się wydarzyło, ale jeden moment później i parę centymetrów bliżej jego twarzy, powrócił do ojczystego niemieckiego.
- Co to wszystko ma znaczyć? Musisz zawsze przynosić mi wstyd?
Stał za blisko i Werner poczuł, że nagle na domiar złego zaczyna kręcić mu się w głowie.
- Ja tylko... upadłem, bo...
- U p a d ł e ś ? - powtórzył za nim, bardziej sycząc niż mówiąc, z palcami zaciskającymi się na chudym ramieniu. Klaus skinął pospiesznie głową, zmuszając się do tego, żeby na niego patrzeć, choć najchętniej odwróciłby natychmiast wzrok.
- Tak, zakręciło mi się w głowie i... to pewnie ta anemia, która...
- Nie masz żadnej anemii, przestań wymyślać - przerwano mu stanowczo, ale ojciec przynajmniej odsunął się wreszcie, wydobywając z kieszeni telefon. - Nie rozumiesz, że to ważne spotkanie? Musisz zawsze robić wokół siebie widowisko? Upokarzać mnie? - wyrzucał z siebie Adalbert, ale teraz już nawet na niego nie spoglądał, skupiony na wybieraniu konkretnego numeru. Choć mówił spokojnie, Klaus wyczuwał niemal fizycznie wzbierającą w nim furię. - Nie rozumiem, mam cię zamknąć w domu i z niego nie wypuszczać? Żebyś przypadkiem znowu nie u p a d ł i nie skasował komuś kolejnego stolika?
Ta tyrada trwała i trwała, krew wciąż sączyła się leniwie nad górną wargą, a Klaus stał tylko tępo u ojcowskiego boku, modląc się o to, żeby w szpitalu, do którego miał podwieźć go Ralph nikt nie zorientował się, że zapodał cokolwiek w ten zmiażdżony nos.

k o n i e c

Dick Remington
ODPOWIEDZ