lorne bay — lorne bay
43 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
I feel the lavender haze creepin' up on me
Surreal, I'm damned if I do give a damn what people say
Senne spojrzenie orzechowych tęczówek przeczesywało kuchenne szafki w poszukiwaniu czystego kubka, w który to jego właściciel mógłby bezzwłocznie przelać parujący kofeinowy trunek. Poranne wyzwolenie od sennej stagnacji, z której to pośpieszne wyrwanie się było na wagę złota. Harmonijność porannej pielęgnowanej jak święta relikwia rutyny Germaine, została przerwania równie brutalnie co niespodziewanie. Gdy wskazówki tykającego na ścianie zegara, bezwzględnie obwieszczały, wszem wobec jego spóźnienie. Ciepło jaśniejących promieni słońca tańczących po wierzchołku skórzanego fotela, wlewających się do pomieszczenia gdy zasłona z ciemnej tafty, choć okazała, została uchylona z uprzednio nieosiągalną niechlujnością, tylko potwierdzając ów diagnozę. Zaspał, jak nigdy przedtem. Pośpieszne takty, ciche westchnienia przepełnione irytacją. Szklanka nieupitego roztworu z dodatkiem spiruliny, zdawała się dodawać temu zbędnej groteski. Ów prozdrowotny napój trzymany w dłoniach codziennie prozdrowotnej rutyny, tym razem został pominięty niczym zbędny element dokończonej już układanki. Jego ruchy, zwykle tak staranne i wymierzone, teraz tracą sens w chaosie porannego spóźnienia. Skrojona na miarę koszula, która zwykła leżeć na nim jak ulał, teraz niemalże oplatała jego ciało niczym węże z mitycznych opowieści, niewygodna i nader sztywna. Jak gdyby Germaine podświadomie wciąż pragnął ciepła i wygodny domowych pieleszy. Naciągając na siebie kolejne elementy garderoby, krzątał się po kuchni jak oparzony, łapiąc w pośpiechu, co popadnie, niczym szalony kompozytor próbujący ułożyć symfonię w ostatniej chwili. Gdy, więc w końcu wyszedł z domu, serce niemalże wyskakiwało mu z piersi, bijąc ze zdwojonym tempem po serii porannych perturbacji, krople potu na opalonym czole tylko pogłębiały ten posępny obrazek człowieczego upadku. Szumne przygotowania do poprowadzenia dzisiejszych rozpraw, teraz topniały jak lód w promieniach australijskiego słońca. Nie tracąc jednak nadziei, Germaine wsiadł do swego samochodu, lecz niczym wisienka na czekoladowym torcie, auto nie chciało za nic odpalić. Nieopisana wręcz wściekłość, powoli zajmowała miejsce stoickiego wręcz opanowania Germaine, gdy na domiar złego, kropelki deszczu, jak łzy świadomości własnego nieszczęścia, obmyły szyby pojazdu. Brunet szybkim i przepełnionym irytacją gestem cisnął kluczyki w odmęty skórzanej aktówki i ruszył w stronę głównej ulicy, z nadzieją, że zdoła złapać taksówkę. Jednak los, na przekór wszystkiemu, miał inne plany. Kiedy w końcu wsiadł do taksówki, ulice miasta przypominały stado mrówek w chaosie po ulewnym deszczu. Korki, doskonale. Siedząc w taksówce Germaine z przerażeniem obserwował jak ciemne wskazówki pędziły po cyferblacie jego zegarka w sposób nieubłagany, a on mógł tylko patrzeć z nadzieją na niebo, by w końcu otworzyło się na niego łaskawie. Wtórował mu jedynie monotonny rytm wycia klaksonów i kłęby spalin, które mieszały się w powietrzu jak plątanina nieudanych przemyśleń. Gdy w końcu dotarł do sądu, mógł tylko płakać nad rozlanym mlekiem. Cóż, sprawa została przesunięta na kolejny termin, a on sam chcąc nie chcąc zyskał kilka godzin zarówno nieplanowanego jak i niechcianego wolnego. Swe kroki skierował więc do znajdującej się nieopodal restauracji, w której nie był nigdy przedtem. Potrzebował dosłownie czegokolwiek, co pozwoli mu na zebranie myśli i zabicie czasu.
josephine whitley
powitalny kokos
bewitched.me
brak