chirurg neonatolog — carins hospital
34 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I’ll never let go of you darling – I’ll prefer your chaos over someone’s calm. I’ll prefer your broken beat over someone’s steady heart.
001.
It is easy to love people in memory;
the hard thing is to love them when they are there in front of you.
{outfit}
Oczywiście jak głupia wyczekiwała powrotu Benedicta. Nawet wzięła wolne, żeby móc odebrać go z lotniska i żeby mogli zjeść jakieś śniadanie. To jakiego go zastała, było czymś czego się nie spodziewała. Wiedziała co się stało, bo zakładam, ze jak tylko Benny zszedł to od razu do niej zatelefonował i o wszystkim opowiedział. Nie wiedziała tylko, że wpłynęło to na niego tak bardzo. Nigdy go takiego nie widziała. Ucałowała go na przywitanie, objęła i siedzieli tak prawie godzinę na ławeczce na lotnisku. Nie naciskała, nie zmuszała do tego, żeby o wszystkim jej opowiedział. Mówiła jak przykro jej było, ale nie nadużywała tego, żeby słowa nie straciły znaczenia. Wrócili do domu i Sadie uznała, że jedyne co może to po prostu przy nim być. Przygotowała obiad, poprała wszystkie rzeczy, które przywiózł, doglądała go, zagadywała, ale jednocześnie pozwalała mu na to, żeby mógł przeżyć tą żałobę. Potrzebował tego smutku, a ona nie miała zamiaru go z niego wyciągać na siłę. A przynajmniej nie od razu. Była lekarzem i wiedziała, że jak będzie to trwało za długo to będzie musiała zacząć działać. Nie będzie chciała pozwolić na to, żeby jej ukochany utknął w tym smutku na tak długo.
Mijały dni i właściwie Sadie musiała sobie odpuścić przesadne przyglądanie się Benedictowi. Właściwie to nie tak, że chciała sobie odpuszczać. Nie mogła po prostu w tym okresie wziąć wolnego, bo była jedynym obecnym chirurgiem ze swojej dziedziny. Najbliższy był w Brisbane, a drugi ze szpitala był obecnie na "wypożyczeniu" w innym szpitalu. Początkowo to wypożyczenie zaproponowano Sadie, ale ta odmówiła wiedząc, że w tym czasie będzie chciała spędzać czas z Bennym. Na szczęście jej kolega wrócił i Mansley od razu wykorzystała dni urlopowe. A miała ich tak naprawdę od zajebania, bo nigdy ich nie wykorzystywała. Nie widziała sensu w braniu wolnego jak Benny był na jednym ze swoich wyjazdów. Z siostrą się widywała gdzieś po drodze, a innych relek nie mam ustawionych na razie, więc nie będę pierdolić w eter.
Dzisiaj zaplanowali, że wyjdą sobie na jakąś kolację, pospacerują po Lorne i będą się dobrze bawić. Tak sobie też obiecywali. A przynajmniej Sadie obiecywała sobie, że zrobi wszystko, żeby Ben chociaż na chwilę był Benem, w którym się zakochała. Akceptowała piętnastominutowe spóźnienie. Nie niecierpliwiła się, nie irytowała się. Siedziała i grzecznie czekała. Dla niej to był dodatkowy czas kiedy mogła przy kuchennym blacie posiedzieć i na tablecie poprzeglądać jakieś najnowsze publikacje w jej dziedzinie. Po czterdziestu pięciu minutach zaczęła się irytować i nawet zaczęła do niego wydzwaniać. Nie odbierał. Po półtorej godzinie nie mogła się do niego dodzwonić. Zapchana skrzynka, aż w końcu telefon prawdopodobnie się rozładował. Po dwóch godzinach zdjęła buty uznając, że zdecydowanie nigdzie dzisiaj nie wyjdą skoro rezerwacja przepadła, a restauracja szykowała się do zamknięcia. Później przestała już odliczać. Odgrzała sobie w mikrofalówce resztki z wczorajszej kolacji, otworzyła butelkę wina i samotnie zjadła kolację. Po tym przeniosła się do salonu, gdzie rozsiadła się na kanapie i z kieliszkiem wina skakała sobie po kanałach. Było to według niej marnowanie czasu, ale była tak zirytowana i wkurwiona, że nie mogłaby skupić się na niczym innym.
Było już grubo po północy kiedy usłyszała trzask drzwi głównych. Odstawiła pusty kieliszek na stolik i wstała, żeby przywitać Bena. Oparła się o ścianę, skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i przyglądała się jak pijany Benedict próbuje zdjąć własne buty. - Gdzie ty do cholery byłeś? - Nie chciała go atakować ostrym tonem, więc powiedziała jak najłagodniej się dało, ale jednocześnie w jej głosie słychać było irytację. - Czy ty masz w ogóle pojęcie jak się o ciebie zamartwiałam? - Na policję nie dzwoniła, bo by ją przecież wyśmiali. - Mogłeś do mnie zadzwonić, albo odebrać pieprzony telefon, żeby powiedzieć, że masz zamiar mnie wystawić. - Dorzuciła i już zirytowana tym jak sobie nie radzi z butami podeszła do niego, kucnęła, żeby mu rozsznurować te buty co by mu łatwiej było je zdjąć. Jeszcze sobie obietnic nie składali, ale dla Sadie to już było "na dobre i na złe".
Himalaista, właściciel centrum sportu — Himalaje
29 yo — 197 cm
Awatar użytkownika
about
There is competition between every person and this mountain. The last word always belongs to the mountain.
002.
{outfit}

Wolałby zostać na tej górze. Wolałby stracić życie razem ze swoim przyjacielem niż mierzyć się z przymusem rozmawiania o tym, co się wtedy wydarzyło. Nie chciał spotykać się twarzą w twarz z jego rodziną, bo wiedział, że mają do niego pretensje. Pewnie były one jednak niczym w porównaniu do tego jakie pretensje on sam miał do siebie. Gdy wdrapywał się na tą górę rozmawiał ze swoim przyjacielem na temat tego jak doskonale układa im się w życiu. Benedict z uśmiechem na ustach opowiadał o swoim związku i wspólnych planach na przyszłość, jakie sobie razem z Sadie ustalali. Na pewno poprosił go o to, by został jego drużbą i pomógł mu w wyborze porządnego garnitury, był przekonany, że gdy wróci to razem z Mensley ustalą w końcu datę ślubu i będą mogli rozpocząć wszystkie przygotowane. Niczego bardziej w tamtym momencie nie pragnął niż tego, by zostać jej mężem i by mogli spędzić razem resztę życia już jako małżeństwo. Wystarczyło jednak jedno popołudnie pod szczytem Mount Everest, by wszystkie te jego plany, marzenia i nadzieje, przestały mieć jakikolwiek sens. W tamtej chwili, wszystko przestało mieć znaczenie, a gdy już samotnie schodził na dół, czuł że nic już nie będzie takie samo. On już nie będzie taki sam.
Teraz jedyne czego chciał to tego, by móc cofnąć czas i nigdy się na tą wyprawę nie wybrać. Wtedy wszyscy by żyli. Czuł do siebie obrzydzenie i potworny żal, że autentycznie wolałby zamarznąć w jakiejś jaskince, gdzie prawdopodobnie zostałby już na wieki, niż układać sobie przyszłość z ukochaną. To było okropne. Wiedział, że nie na to sobie zasłużyła. Nie był głupcem, doceniał to jak się starała mu pomóc przez te pierwszych kilka dni, ale o dziwo tylko go to irytowało. W końcu fizycznie niewiele mu się działo. Miał kilka odmrożeń, z którymi musiał się teraz zmagać, ale ze wszystkim mógł sobie dać radę sam. Nie potrzebował niańki i z ulga oddychał, gdy Sadie wychodziła do pracy. Nie chciał, by widziała go w takim stanie, zgaszonego, z każdym uśmiechem, który wyglądał jakby sprawiał mu wiele cierpienia. Gdy była w domu i spędzali wspólnie czas, to ciężko szło mu wykonanie jakiegokolwiek ciepłego gestu, czegokolwiek co pokazałoby, że dalej mu zależy. Może tu był problem? Nie zależało mu. Na własnym życiu, na własnej przyszłości. A na niej? Oczywiście. Najbardziej w świecie i właśnie dlatego wiedział, że nie jest w stanie dać jej takiego szczęścia na jakie zasługuje. Gdyby miał w sobie więcej odwagi to od razu po przyjeździe zakończyłby ich związek. Mogłaby związać się z kimś kto nie ma takich problemów, z kimś na jej poziomie. Wykształconym, bogatym mężczyźnie, z normalna rodziną i bezpiecznym hobby. Nie był jednak w stanie tego zrobić. Nie mógł też jednak patrzeć na nią i widzieć zmartwienie w jej oczach, bo to rozrywało mu serce na milion kawałków. Czuł się okropnie wiedząc, że to on doprowadził do tego, co obecnie się działo w ich życiu.
A poczuł się jeszcze gorzej, gdy dowiedział się co wydarzyło się z jego rodziną. Nie będzie w stanie spojrzeć na siebie w lustrze, wiedząc co musiała przeżywać jego siostra, gdy on był za granicą. Powinien być na miejscu i jej pomagać. Znowu zjebał. Przez to spotkanie z Morgan stracił kompletnie rachubę czasu. Nie wiedział, która jest godzina i był pewien, że Sadie jest w pracy. Myślał, że wspólną kolację mają zaplanowaną na kolejny dzień. Wszystko mu sie pomieszało, a gdy pojawił sie w barze i wypił jedno, później drugie, trzecie i kolejne piwo, to wiele rzeczy nagle przestało mieć znaczenie. Był w tak złym stanie, że barman zamówił mu taksówkę, która odwiozła go do domu. Starał się wchodzić do środka na tyle cicho, by nie zbudzić ukochanej. Niestety nie wyszło.
- Na zewnątrz - odpowiedział zapijaczonym głosem szarpiąc się ze sznurówkami w butach. - Nic się nie stało, przestań krzyczeć - jej głos aż mu świdrował w głowie i nie było to przyjemne. Nawet jeżeli nie krzyczała, to jemu wydawało się zupełnie co innego. - Telefon zostawiłem w samochodzie - dodał, bo to akurat kojarzył. - A auto... - musiał sie porządnie zastanowić i spróbować jakoś posklejać fakty. - U Morgan - bo rzeczywiście po spotkaniu z siostrą wybrał się na spacer, który zakończył się wizytacją w pubie. - Przecież byłaś w pracy - był przekonany, że tak właśnie było! - Poradzę sobie - nie potrzebował pomocy, przynajmniej on tak uważał. W obecnym stanie nie byl jednak za bardzo wiarygodny. - Idź spać Sadie, już późno. Nie wyśpisz sie. - Ściągnął te buty jednak z jej pomocą, ale zamiast skierować teraz swoje kroki do sypialni, to postanowił sobie usiąść na jakimś krzesełku, które mieli w przedpokoju. Trochę mu się zaczęły oczy przymykać. - Dlaczego nie śpisz? - Zapytał, przymykając powieki dosłownie na sekundę.

sadie mansley
ambitny krab
catlady#7921
zoey - luna - bruno - mira - cece - eric - mei - olgierd - joshua - cat - owen
chirurg neonatolog — carins hospital
34 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I’ll never let go of you darling – I’ll prefer your chaos over someone’s calm. I’ll prefer your broken beat over someone’s steady heart.
Prawie pękła jak łaskawie ją poinformował o tym, że był na dworze. Nie zasługiwała na takie traktowanie. Jednocześnie starała się trzymać kontrolę nad swoim zachowaniem, bo wiedziała, że Benedict nie był teraz sobą. Wiedziała, że przechodził przez żałobę. Właściwie to nawet nie chodziło tylko i żałobę. Obwiniał siebie o to, że stracił przyjaciela i że ciało przyjaciela zostało w górach. Nie dziwiła mu się, nie miała do niego o to pretensji, chciała być cierpliwa, ale ona też miała swoje granice. Zwłaszcza jeżeli pojawiał się w domu w takim stanie. I to jeszcze nie dając w międzyczasie żadnego znaku życia. Wystarczyło przecież, żeby odebrał od niej telefon i powiedział, że się spóźni, albo że nie przyjdzie wcale. Poszłaby sobie spać, albo wróciłaby do pracy. A tak to siedziała i się o niego martwiła.
- Na zewnątrz. – Parsknęła i pokręciła głową z niedowierzaniem. Dużo alkoholu musieli mieć „na zewnątrz”. – Chciałbyś, żebym zaczęła na ciebie krzyczeć. – Ona też by chciała, bo przynajmniej zszedłby z niej ten cały stres i wkurw, który teraz nosiła. Nie było jednak sensu w wydzieraniu się na niego, bo i tak był pijany. Kto wie ile z tej rozmowy w ogóle zapamięta? Cieszyła się tylko, że wrócił do domu cały i zdrowy. No i cieszyło ją to, że picie nie zdarzało mu się zbyt często, hehe. Biedna. Gdyby siedziała w pracy trochę rzadziej to wiedziałaby, że to wszystko nieprawda. No, ale trudno.
- To mogłeś do mnie zadzwonić. Odebrałabym cię. – Przecież mógł zadzwonić od kogokolwiek. Była pewna, że znał jej numer telefonu. A jak nie znał, to jednak bardzo chamsko i niemiło, bo co jak któreś gdzieś utknie i będzie trzeba znać numer? Przykre. – Widziałeś się ze swoją siostrą? – To też było dla niej zaskoczeniem. Ogólnie to była w szoku, że nie zobaczył się z rodziną szybciej, zaraz po tym jak wrócił, ale po takim czasie nawet taki progres był niemałym zaskoczeniem.
- Byłam w domu. – Spojrzała na niego zmartwiona. Pomogła mu z tymi butami i wstała. Odsunęła się o parę kroków i obserwowała jego poczynania. – Ile wypiłeś? – Zapytała, bo może jednak powinna zacząć się martwić. W końcu Benny nie był człowiekiem, który lubił sięgać po alkohol, a teraz ledwo stał na nogach.
- Bo czekałam aż wrócisz do domu. Byliśmy umówieni. – Teraz to powiedziała z wyrzutem, chociaż nie wiedziała po co traci czas na to wszystko. Widziała, że ten ewidentnie usypiał. – Wstawaj. – Podeszła do niego i chwyciła go za łokieć, żeby pomóc mu wstać. Była nawet gotowa pojechać do szpitala, żeby podebrać jakąś kroplówkę, ale nie wiedziała czy był w tym sens. Pewnie w przypadku Adlera, lepiej byłoby pozwolić mu się wyspać. – Ty powinieneś iść spać. – Nawet chamsko zaplanowała, że dzisiaj Ben prześpi się w sypialni dla gości. Co prawda będzie miała wyrzuty sumienia, ale trudno. Co jakiś czas będzie tylko monitorować, żeby sprawdzić czy się nie zarzygał. Nie było opcji, żeby oboje się nie wyspali, a ona obok tak pijanego Bena leżeć nie będzie. No i niestety będzie musiała wziąć jutro wolne i przełożyć dwa zabiegi, które miała zaplanowane. Ehhh, masakra z tymi facetami.
Himalaista, właściciel centrum sportu — Himalaje
29 yo — 197 cm
Awatar użytkownika
about
There is competition between every person and this mountain. The last word always belongs to the mountain.
On bardzo, by chciał wiedzieć i wierzyć w to, że nie jest teraz sobą. Obawiał się jednak, że teraz to już właśnie tak to będzie wyglądać. To będzie nowa wersja niego. Chujowa. Beznadziejna. Obrzydliwa. Bez perspektyw na szczęśliwe życie. W ogóle po tym co sie wydarzyło to nie powinien tu być. To on powinien zginąć na tej górze. Wtedy wszystkim byłoby lepiej. Sadie znalazłaby sobie kogoś porządnego. Kogoś kto jej dorównywał (Eryka). Kim on był? Głupkiem i biedakiem. Nie miał jej nic do zaoferowania, a teraz to już w szczególności. Nie chciał, żeby w ogóle na niego patrzyła w takim stanie. Powinna zresztą być w pracy.
- Nie, nie chciałbym. - Może za dnia, gdy nie był pijany. Teraz to, by go drażniły wszystkie zbyt głośne dźwięki. Zresztą rano pewnie będzie to samo. Umrze jak usłyszy budzik, na który będzie musiał zareagować, bo jednak musiał chodzić do pracy. Nie mógł dłużej odkładać powrotu do centrum sportowego. Nie mógł dłużej odkładać wielu rzeczy.
- Zadzwoniłbym ale nie miałem telefonu - a przecież nie będzie prosił nikogo o telefon. Nie był jeszcze taki. Umiał trafić do domu na własnych nogach, nawet w takim stanie. Zresztą, też bez przesady. Był pijany, ale nie zataczał się i nawet się też nie obsikał więc całkiem dobrze mu szło. Miał tylko problem ze sznurówkami. - Tak. Okazało się, że pracuje w zakładzie pogrzebowym i po tym jak stary poszedł za kratki to musiała mieszkać na ulicy przez pewien czas, bo matka ją zostawiła, a ojciec wszystko co miał wydał na prawników. Zadłużył się i zabrali im mieszkanie, stąd też te długi. - Wyjaśnił czasem zatrzymując się w połowie słowa jakby nie mógł sobie przypomnieć wątku i co tak naprawdę chciał powiedzieć. Mózg już mu dobrze nie pracował.
Zmarszczył czoło i się teraz zaczął zastanawiać dlaczego ona była w domu, skoro miała byc w pracy. Przecież znał jej grafik. Jutro miała mieć wolne. Tak, na bank tak miało być... - Nie wiem... trochę - przestał liczyć w pewnym momencie, bo po co mu to wiedzieć? Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć. Pewnie się dowie jak zobaczy stan swojego konta.
- Sadie... jutro byliśmy umówieni - powiedział z pewnością, bo przecież wiedział, ze to nie dzisiaj. Gdyby to było dzisiaj to przecież, by nie poszedł do baru. Nie zostawiłby jej samej... kurwa, to jednak było - dzisiaj... jezu... - poczuł się jeszcze gorzej niż czuł się do tej pory! - Przepraszam Sadie, nie ogarnąłem dat... przepraszam - i mimo tego, że mówił to pijackim głosem, to były to słowa jak najbardziej szczere. Czuł się z tym tragicznie. - Myślałem, że to jutro. - Dodał i rzeczywiście posłuchał się jej i wstał, chociaż było ciężko, bo chciało mu się spać. - Nie, nie... powinienem Cię przeprosić. Jestem beznadziejny, przepraszam, że musiałaś być tu sama. - Nawet ją złapał za rękę, bo niby chciałby ją pocałować czy przytulić, ale wiedział, że to nie był najlepszy moment pozostawała tylko dłoń. - Idź spać, poradzę sobie - dodał, bo jednak to on powinien tylko cierpieć patrząc na to w jakim jest stanie. Aczkolwiek jakkolwiek, by nie było, Benedict postanowił teraz, w tej właśnie chwili, że on się nie położy do łóżka bez prysznica. - Idę się umyć - jak powiedział tak zrobił i ruszył nieco chwiejnym krokiem w stronę łazienki.

sadie mansley
ambitny krab
catlady#7921
zoey - luna - bruno - mira - cece - eric - mei - olgierd - joshua - cat - owen
chirurg neonatolog — carins hospital
34 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I’ll never let go of you darling – I’ll prefer your chaos over someone’s calm. I’ll prefer your broken beat over someone’s steady heart.
Benedicta i Sadie może jeszcze nie łączyła taka legitna obietnica małżeńska, ale Sadie już się z niej wywiązywała. Była z nim w zdrowiu i chorobie, w smutku i nieszczęściu i innych tych bzdurach, których ludzie tak naprawdę nie dotrzymywali, bo po prostu nikomu na tym nie zależało. Poza Sadie. Kochała Benedicta. Każdego dnia kochała go coraz bardziej i oglądanie go w takim stanie doprowadzało ją do szału. Najbardziej jednak bolało to, że nie mogła mu pomóc. Wiedziała, że Ben będzie udawał, że pomocy żadnej nie chce, a ona nie chciała mu się narzucać, ale jedyne o czym ostatnio myślała to tylko to, że sprawiała mu zawód tym, że nie była w stanie mu tej pomocy udzielić.
Westchnęła ciężko w odpowiedzi. Oczywiście nie myślała o tym, że Benedict nie chciałby, żeby na niego krzyczała, bo od hałasu będzie pękała mu głowa. Jak ostatnia frajerka założyła, że jej narzeczony, mimo tego, że był pijany i zapomniał o ich randce, po prostu nie chciał się z nią kłócić. Takie pokładała w niego nadzieje. Że nawet pijany, myślał tylko o tym, żeby zachować balans i szczęście w ich związku.
- Okej. – Odparła zirytowana. – To jest wiarygodna wymówka jak weźmiemy pod uwagę to, że żyjemy w czasach, gdzie nikt poza tobą nie ma telefonu komórkowego. – Dodała już bardziej sobie pod nosem, ale jednocześnie nie miała nic przeciwko temu, żeby ją usłyszał. Mógłby zapytać każdego na ulicy i ktoś na pewno miałby telefon, którego mógłby użyczyć, żeby Ben do niej zadzwonił. Dla niej po prostu był to znak, że Ben nie chciał do niej dzwonić. Wolał się upijać bóg wie gdzie. – Co proszę?! – Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i aż nie mogła uwierzyć w to co jej powiedział. Nie wiedziała czy mówi serio czy jest pijany. – Dlaczego nie skontaktowała się z tobą? Dlaczego do nas nie przyszła? – No bo przecież jakby to było w okresie kiedy Benedicta nie było w mieście to Sadie oczywiście zajęłaby się jego siostrą. W końcu to jeszcze dziecko. Dobra, może nie była dzieckiem, ale skoro była studentką, to w oczach Sadie była jednak dzieckiem. – Mój boże… – Pokręciła głową z niedowierzaniem. Była tuż obok i nawet nie ogarnęła, że takie rzeczy się wydarzyły. – Jak poważne są te długi? – Chwilę po tym jak zadała to pytanie, to pożałowała. To nie był dobry moment na rozmowę. Benedict był zbyt napruty. Powinni poczekać do rana.
- Nie, Ben. – Pokręciła głową w zaprzeczeniu. – Dzisiaj. – Sama na chwilę zwątpiła. Wiedziała jednak, że gdyby byli umówieni na jutro, a ona cały dzisiejszy dzień spędziła w domu, to ktoś ze szpitala na bank by się z nią kontaktował. Pager miała przy sobie i przez cały dzień milczał, więc miała pewność, że to on był w błędzie. Widziała jego skruchę, ale nic na to nie odpowiedziała. Odnosiła wrażenie, że jego słowa są szczere, ale jednocześnie… nadal był pijany. Nie miała stu procentowej pewności, że może mu zaufać.
- Nie jesteś beznadziejny. Jesteś po prostu… pijany. – Pozwoliła mu złapać się za tą rękę. Patrzyła na niego i było jej przykro. Chciała mu powiedzieć prawdę. Że jest pogrążony w żałobie i depresji i zaczyna mieć problemy z piciem. Chciała to powiedzieć, ale nie miała ochoty na to, żeby się z nim kłócić. Nie kiedy był w takim stanie.
- Pójdę z tobą. Pomogę ci. – Oczywiście nie miała zamiaru prysznicować się z nim. Nie byłoby w tym nic romantycznego i seksownego. Ruszyła za nim do łazienki, ale w pewnym momencie go wyprzedziła. Weszła do środka przed nim i puściła wodę w kabinie prysznicowej. Upewniła się, że woda nie jest za gorąca, żeby się nie zarzygał, ani że nie jest za zimna, żeby nie doznał jakiegoś szoku. Podeszła do niego jak stał sobie taki biedny pijany i ujęła jego twarz w dłonie. Był taki smutny, a ona nie mogła zrobić nic, żeby mu pomóc. – Kocham cię. Wiesz o tym, nie? – Zapytała gładząc go kciukami po policzkach.
Himalaista, właściciel centrum sportu — Himalaje
29 yo — 197 cm
Awatar użytkownika
about
There is competition between every person and this mountain. The last word always belongs to the mountain.
Czul, że zawodzi ją na każdym możliwym polu. W sumie nawet nie musiał tego czuć, on to po prostu widział i wiedział. Dzisiejszy wieczór zresztą tylko to dobitnie pokazał. Na razie było mu tylko głupio z tego powodu, ale co będzie jak zejdzie z niego alkohol? Poczuje na siebie złość, po raz kolejny dobitnie dojdzie do niego informacja, że nie jest jej wart, że ona go nie potrzebuje i jedyne co jej dawał to nieszczęście. Problemy. Brak jakiejkolwiek stabilności. Nie był obecnie dobrym partnerem, a już na pewno nie był dobrym kandydatem na męża. Nie gdy mogła mieć każdego (Erica).
Słyszał jej kolejne słowa, ale się nie odezwał już, bo w tej chwili próbował wyglądać jak najbardziej trzeźwo jak to tylko było możliwe. Szkoda, że mu nie wychodziło to za dobrze. Oczywiście mógł do niej zadzownić z jakiegokolwiek telefonu, ale też myślał jednak, że Sadie ma dzisiaj dyżur i jej nie będzie więc nawet nie zauważy jego nieobecności. Było inaczej.
- Kontaktowała się ze mną, ale byłam... cóż... niedostępny na zwykłym telefonie – w górach niestety nie było zasięgu. Komórkę miał zostawioną w bazie, a przy sobie jedynie telefon stacjonarny, który działał na wysokościach i przy niskich temperaturach. – A Ciebie się wstydzi – nie dziwił się Morgan. Sadie ze swoim sposobem bycia i faktem, że była wykształconą, pewną siebie panią doktor mogła trochę onieśmielać, szczególnie jeżeli ludzie jej nie znali. – Poważne, mój stary lubił się porządnie bawić najwyraźniej, albo grubo albo wcale – nie myślał o nikim innym poza sobą i Benedicta to nawet nie powinno już dziwić. Znał go przecież całe swoje życie.
- Przepraszam – powiedział jeszcze raz i to całkowicie szczerze. Czuł się obleśnie. Najgorzej na świecie. Jakby miał zaraz umrzeć z nienawiści do samego siebie. Nie zasługiwał na nią i nikt nie był mu w stanie teraz powiedzieć, że jest inaczej. – Dam sobie radę – umiał sie nawalić to umiał też się umyć. Najwyżej zaśnie pod prysznicem, albo się gdzieś potknie uderzy głową o umywalkę i będzie po problemie. Gdy weszli do łazienki to spróbował ściągnąć z siebie koszulkę i o dziwo nawet mu się to udało, bo nie utknął w połowie drogi. Był tak dobrze wychowany, że nawet po pijaku chciał wszystko włożyć do kosza na pranie, jednak Sadie go powstrzymała swoją bliskością i wyznaniem. – Nie powinnaś – powiedział z powagą. – Nie ma tu nic do kochania – było to smutne, ale prawdziwe. On za nią szalał, gdyby nie ona nigdy by tu nie wrócił. Kochał ją całym sobą, całym sercem i dlatego wiedział, że powinna go zostawić i ułożyć sobie życie z kimś kto na nią zasługuje. Złapał za jej dłonie i ściągnął je ze swojej twarzy, a później pocałował wnętrze jej prawej dłoni. – Idź spać Sadie, musisz być jutro wyspana, w pracy na Ciebie liczą – stwierdził i na moment oparł się czołem o jej czoło próbując ze wszystkich sił utrzymać się na nogach.

sadie mansley
ambitny krab
catlady#7921
zoey - luna - bruno - mira - cece - eric - mei - olgierd - joshua - cat - owen
chirurg neonatolog — carins hospital
34 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I’ll never let go of you darling – I’ll prefer your chaos over someone’s calm. I’ll prefer your broken beat over someone’s steady heart.
Na chwilę obecną Sadie nie czuła tego, że jest nim zawiedziona. Odkąd go znała, pierwszy raz mają taką sytuację. Pierwszy raz spotkała ich taka tragedia. Właściwie to Benedicta bardziej. Starała się go wspierać jak mogła, sama nosiła żałobę w sercu po tym przyjacielu, w końcu też go znała. Wiedziała jednak, że nigdy nie będzie czuła tego samego bólu, który czuł Benedict. Mogła go tylko wspierać. A było jeszcze za wcześnie, żeby się go czepiała o cokolwiek. Chciała, żeby przechodził przez żałobę na swój sposób. Chciała mu dać czas, zanim wejdzie z jakąś pomocą, która ujdzie za zbyt inwazyjną.
- Cholera… – Mruknęła pod nosem i pokręciła głową. Nie było to dobre, że jego siostra, która była w potrzebie, kontaktowała się z nim, a on był poza zasięgiem. Oczywiście nie miała pretensji do Benny’ego. Miał prawo mieć swoje życie i robić, co chciał, w końcu po to się odciął od tej toksycznej rodziny. – Wstydzi się mnie? – No teraz to się przeraziła taką informacją. A czego tutaj się wstydzić. Przecież była bardzo przyjemną osobą, jak się jej dało co najmniej cztery godziny, żeby ją poznać. Westchnęła ciężko, bo teraz to ona poczuła, że zawiodła i Bena i jego siostrę. – Ja pierdolę… – Ten stary to zawsze coś odpierdoli. Tak bardzo współczuła Benowi, że nie może się od nich uwolnić. – Planujesz wyrzec się tego długu czy będziemy go spłacać? – Wyrzeknięcie się byłoby najlepszym rozwiązaniem, ale wiedziała, że Ben tego nie zrobi, bo wtedy ten dług prawdopodobnie przeszedłby na Morgan. A raczej nie był typem człowieka, który pozwoliłby na to, żeby coś takiego spadło na jego siostrę. A poza tym, to spłatę długo jego ojca, brała jako coś co było ich odpowiedzialnością.
- Przestań. Zdarza się najlepszym. – Przecież nie był alkoholikiem. Nie miał problemu. Przynajmniej jeszcze nie. Po prostu był smutny i załamany i to był jego sposób na radzenie sobie z tym. Nie miała zamiaru go oceniać. Jeszcze nie miała głębszych powodów do martwienia się. Wolałaby, żeby wcale nie pił, ale no to był jego sposób na radzenie sobie ze smutkiem. Musiała to przeczekać.
- Nie zgadzam się. Jest tu masa rzeczy do kochania. Po prostu trzeba na nie trochę poczekać. – Uśmiechnęła się chociaż było jej niesamowicie przykro, że Benedict tak bardzo wątpił w siebie i w to czy Sadie na niego zasługiwała czy nie. Obiecała mu, że będzie go kochała na dobre i na złe. Tego miała zamiar się trzymać. – Na razie bardziej zależy mi na tym, żebyś ty położył się do łóżka bezpiecznie, okej? Poradzę sobie z niewyspaniem się. Albo wezmę wolne. – Miała dużo zaległych dni urlopowych. Na operacjach czy zabiegach ktoś ją zastąpi, albo przełożą na następny dzień. Ben był ważniejszy. Przymknęła oczy pozwalając na to, żeby przez chwilę tak sobie trwali. Tak bardzo za nim tęskniła, tak bardzo wyczekiwała jego powrotu, a odnosiła wrażenie, że Ben jeszcze stamtąd nie wrócił.
Himalaista, właściciel centrum sportu — Himalaje
29 yo — 197 cm
Awatar użytkownika
about
There is competition between every person and this mountain. The last word always belongs to the mountain.
- Ano cholera - stwierdził uśmiechając się smutno i po pijacku. Nie miał nic więcej do powiedzenia w tej sprawie. Głowa i tak mu odmawiała posłuszeństwa. - Tak, nie zna Cię, nie ma się co dziwić - wzruszył ramionami, bo ile razy one mogły się widzieć? Ze dwa, może trzy i to też pewnie raczej przypadkiem, bo przecież Benedict nie był zapraszany na rodzinne obiadki. Rodzina miała go w dupie odkąd wyniósł się i odciął od pojebanego ojca. Matka najwidoczniej nie była lepsza, skoro porzuciła własną córkę w tak ciężkiej chwili. Jezu jak Benedict w tej chwili nienawidził swoich rodziców, to było straszne, ale gdyby się ktoś go zapytał to powiedziałby, ze żałuje, że ich kiedykolwiek poznał. Nie dali mu nic, poza okropnym dzieciństwem. - Nie zostawię z tym Morgan, poradzę sobie z tym jakoś - na pewno nie chciałby żeby ona musiała spłacać długi jego ojca. Najwyżej sprzeda swoje udziały w firmie, albo pożegna się z samochodem. Coś wymyśli. Jakoś sobie poradzi, na chwilę obecną jednak nie wiedział dobrze jak się nazywa więc to nie był odpowiedni moment aby o tym rozmawiać.
- Może najlepszym tak - ale on nie był najlepszy. Teraz to nawet nie był mocno średni, był raczej beznadziejny w chuj. Nie czuł się najlepszą wersją samego siebie, ta już chyba nie istniała. Wiedział, że prędzej czy później Sadie też to dostrzeże i mu podziękuje, a wtedy sam nie wiedział co miałby zrobić. Dla kogo miałby w ogóle wstawać z łóżka. Morgan radziła sobie bez niego, nie potrzebowała go. Sadie się tylko przy nim marnowała, a jego najlepszy przyjaciel był martwy. Gdyby Sadie go zostawiła to nie miałby już w ogóle powodu, by dalej żyć, a z drugiej strony wiedział, że dla niej jest jeszcze ratunek i powinna wyskoczyć z tego tonącego statku zanim będzie za późno.
Prychnął i lekko pokręcił głową. Nie zgadzał się z jej słowami. Najgorsze, że on sie już nawet nie czuł HOT, czaisz? Głupi, bo dalej jest na mojej tapecie i ja mam inne zdanie na temat. - Poradzę sobie Sadie - mruknął cicho i chwile tak z nią stał, a później już oczy zaczęły my się zamykać więc już się z nią nie kłócił i pozwolił na to, by mu pomogła z tym prysznicem. Nie trwało to długo, więc kilkanaście minut później spał już w salonie, o dziwo obyło się bez rzygania.

2xzt
sadie mansley
ambitny krab
catlady#7921
zoey - luna - bruno - mira - cece - eric - mei - olgierd - joshua - cat - owen
ODPOWIEDZ