wielki pan producent — filmowy i telewizyjny
33 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
nienasycony artysta. esteta. wizjoner z hollywood. twardy biznesmen. człowiek, który umie robić muzykę, filmy i pieniądze. potwór w ludzkiej skórze. ktoś, kto chce mieć wszystko.

Był bardziej niż pewien, że już co najmniej kilkukrotnie usłyszał taki komentarz w sensie zarzutu, ale musiał się z tymi wszystkimi ludźmi zgodzić - Clarence Remington był nieznośnym, bananowym chłopcem i nic nie wskazywało na to, że cokolwiek w tym temacie mialo się zmienić. Dopóki koniunktura się zgadzała - a był pieprzonym, złotym dzieckiem, więc jej zapas mógł wydawać się wręcz nieskończony - chciał jedynie, żeby wiecznie jego było na wierzchu. I w ten sposób osiągnął główną decyzyjność we właściwie wszystkich aspektach swojego życia. Prowadził naprawdę spektakularne życie dzielone między Los Angeles a Londyn, ale w pewnym momencie i to okazało się być za mało. Jak na chłopca przystało, postanowił mieć zachciankę, która w tym akurat momencie stało się posiadanie kogoś na własność bycie w stałym związku, a wiele rzeczy można było Remingtonowi zarzucić, ale nie to, że cokolwiek co robił, robił na pół gwizdka i tym oto sposobem w niedługim czasie został najpierw partnerem, potem narzeczonym Laury, ojczymem jej synka i panem domu w jednej z najbardziej okazałych posiadłości w całym Lorne Bay. Całość pięknie wpisywała się w idealny obrazek jego życia, ale i to okazywało się na dłuższą metę niewystarczające.
Nawet najdoskonalsze zabawki przecież w końcu się znudzą, tak było i z życiem rodzinnym w przypadku Clarence'a. Owszem, zjeżdżał do Lorne (przynajmniej zwykle) dosyć chętnie, zaszywał się z bliskimi w czterech ścianach na właściwie cały czas pobytu... no przynajmniej do czasu, kiedy nie zaczynało go nosić. A kiedy zaczynało go nosić, lądował w miejscu takie jak Moonlight Bar, wychylając kolejnego już drinka - póki co grzecznie i w samotności - i rozglądając się intensywnie za jakimś towarzystwem, na którym warto zawiesić oko.
Trafiony - zatopiony.
Nie zamierzał wnikać co dziewczyny tej urody robią w takich miejscach same, choć jakiś chochlik wewnątrz jego duszy właśnie chichotał, że zapewne szukają kłopotów. Jeśli to była prawda, to właśnie w jej stronę zbliżał się najdoskonalszy z nich. Cały szkopuł mógł jednak polegać na tym, że niczym Koń Trojański był całkiem wyględny, opakowany dodatkowo w odpowiednie ubrania i jeszcze ten vibe człowieka, któremu można zaufać. Jak pierwsze wrażenie mogło być mylące.
Towarzyszkę dzisiejszego wieczoru wytypował przy barze. Przy barze, do którego podeszła by zamówić sobie pierwszego, może jednak kolejnego drinka, tego samego którego nie zdążyła odebrać, bo jeden z klientów, który tych drinków wypił już za dużo, zupełnie przypadkowo wyrósł obok niej i go rozlał, jeszcze zanim dziewczyna na dobre zdążyła wyciągnąć po niego rękę.
Jak mówią - niech żyje zgrabność.
Albo wyczucie chwili, bo on wtedy również pojawił się obok, tyle że bardziej szczęśliwie, bo przez moment wszystko wyglądało jak scena z jednego z tych musicali (które każdego dnia mógł tak ochoczo pisać) - jej dłoń zupełnie przypadkowo wylądowała w jego dłoni i całkiem tanecznym krokiem wykonała swoim zgrabnym ciałem kawałek obrotu, unikając przy tym oblania rozlanym drinkiem.
Uśmiechnął się do niej, doceniając odstawiony numer.
- Całkiem to było niezłe - zaczął, robiąc z tego dosyć oryginalne powitanie. - Jesteś cała? - wolał się jednak upewnić. Na moment tylko odwrócił od niej swoją uwagę, zwracając się do barmana, by jeszcze raz polał dziewczynie to samo. - Obeszło się bez strat? - miał na myśli oczywiście jej dzisiejszą garderobę. Liczył, że ten mały incydent nie zepsuje jej wieczoru. I sukienki.
Choć nadal był tylko nieznośnym, bananowym chłopcem, który równie dobrze oglądałby właśnie prywatny konkurs miss mokrego podkoszulka.
I got bad love
🔥
może kiedyś
chwilowo bezrobotna — brak
31 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
przyjechała do miasta by dowiedzieć się, dlaczego ukochany mężczyzna ją zostawił i odkryła, że ten w ogóle jej nie pamięta
003.
bronte & clarence
the first mistake of art is to assume that it's serious
{outfit}
W pierwszej kolejności nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że przyszła przesadnie wystrojona — fioletowa, usłana kwiatowym wzorem sukienka, wręcz krzyczała o atencję, sprawiając, że Bronte czuła się mocno nie na miejscu. Nie była typem kobiety lubiącej zwracać na siebie uwagę ogółu, chociaż przyzwyczaiła się już do nachalnych spojrzeń, od najmłodszych lat biorąc udział w konkursach piękności. Jeśli tylko miała okazję, weekendowe wieczory spędzała w Cairns, spotykając się z mieszkającymi tam znajomymi oraz naładowując baterie przed kolejnym tygodniem w niewdzięcznym Lorne Bay — n i e w d z i ę c z n y m, bo dotychczas nie spotkało jej tam nic dobrego. Wszelkie plany musiały czekać, a wysiłki nie dawały rezultatów. Utknęła w martwym punkcie, z którego nie potrafiła się wydostać i nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić. Tym razem jednak odpuściła sobie wycieczkę, skazując się na weekend na miescu.
Ach, nie chciała o tym teraz myśleć! Ale rozważania w jej głowie wydawały się tak intensywne, że chociaż tym razem planowała zaszyć się w domowym zaciszu — mimo że mieszkanie, które wynajmowała, na miano domu nie zasłużyło — ostatecznie postanowiła wyrwać się, bezmyślnie (lub niekoniecznie?) wkładając na siebie jedną z ulubionych sukienek. I w biegu pisząc do koleżanki, by do niej dołączyła. I dopiero na miejscu odczytując wiadomość, mówiącą, że nie da rady.
Niech to szlag.
Skoro już znalazła się w Moonlight i stojąc przy barze gapiła się w telefon, przeglądając kontakty i zastanawiając, kto mógłby poświęcić jej czas, podjęła decyzję, że wypije drinka. Tylko jednego, a potem wróci do domu. I zapewne tak by to wyglądało, gdyby ten jeden, cholerny drink nie wylądował na podłodze, a ona, zupełnym przypadkiem, w następstwie bardzo nietypowego pokazu, nie stanęła twarzą w twarz z nieznajomym, do którego całkiem możliwe, że chwilę wcześniej, w zupełnym roztargnieniu, posłała uśmiech.
Teraz zaśmiała się nieco nerwowo, patrząc na mężczyznę z wyraźną dezorientacją wymalowaną na twarzy. — Przepraszam — mruknęła, ledwo słyszalnie, ze względu na głośną muzykę dudniącą w tle. — Tak, chyba tak — odpowiedziała, przejeżdżając ręką po sukience, w celu sprawdzenia, czy aby na pewno jest sucha. — Dziękuję. Jestem przekonana, że uratowałeś nie tylko moją sukienkę, ale i mnie przed upadkiem — przyznała, zresztą zgodnie z prawdą. Bronte nie mogła się pochwalić największą gracją, pomimo że próbowała sprawiać wrażenie jakoby ją posiadała. — Chyba jestem ci winna drinka — dodała, unosząc pytająco brew, bo chciała się dowiedzieć, co takiego pije. Nawet jeśli, przez wzgląd na swoje b e z r o b o c i e, pewnie nie powinna rzucać podobnymi propozycjami.
wielki pan producent — filmowy i telewizyjny
33 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
nienasycony artysta. esteta. wizjoner z hollywood. twardy biznesmen. człowiek, który umie robić muzykę, filmy i pieniądze. potwór w ludzkiej skórze. ktoś, kto chce mieć wszystko.

Ludzie odbierali Clarence'a głównie przez pryzmat jego najbardziej dochodowego zajęcia - bo przecież głównie producentem bywał - i widzieli w nim zimnego biznesmena, z działaniami obliczonymi jedynie na największy zysk. I szczerze? Nie wyprowadziłby nikogo z błędu. Lubił tą kontrolę nad projektem, później efekt końcowy - i to nie tylko w sferze ilości zer znajdujących się na jego koncie. Gdzieś głęboko w środku uważał się jednak głównie za artystę. Może jedynie nie tak odklejonego od rzeczywistości jak mogłoby się wydawać. I z jakim wizerunkiem owi kojarzyli się większości społeczeństwa - i jak większość tych nieszkodliwych czubków, których spotkał na swojej drodze jeszcze choćby w trakcie swoich studiów na Juillard. Powinien właśnie pewnie w swojej wyobraźni tworzyć pewien mniej lub bardziej artystyczny obraz całej tej sytuacji, prawda? Jakąś gotową, filmową kliszę. Coś pomiędzy tanecznym rytmem musicalu - trochę numer w klimacie La La Landu, Stone przemykająca z gracją po jakieś ławce, Gosling w drugim planie - a nieznośnie rozklejającym wydźwiękiem komedii romantycznej - tempo zwalniające wokół pary kochanków, sugerujące że to jest ten moment, lekko rozmazane spojrzenie i te iskry nadchodzącej namiętności.
Clarence Remington jednak romantykiem żadnym nie był. A już na pewno nie w momencie, w którym wpadał w barze na jedną z obecnych tu dziewczyn. Dobrze, poprawka - to ona (i to dosyć dosłownie!) wpadała na niego, można by rzec że wprost w jego objęcia, ale wtedy zdawał sobie sprawę, że jego dzisiejszy anturaż naprawdę niebezpiecznie oscylował w okolicach tych śmiesznych komedii romantycznych, a to robiło się niepokojące. W końcu za taką szmirę jeszcze nie chcieli rozdawać Oscarów na lewo i prawo, a on sam był niestety tym próżniakiem, który potrzebował tego potwierdzenia własnej (i nie tylko co prawda własnej) doskonałości, potrzebował czuć się wyróżniany i doceniany.
Musiał więc przyznać, że kiedy nie odsądziła go za tą niezamierzoną akcję ratunkową od czci i wiary, właśnie taki doceniony się poczuł. Nawet pomimo tego, że cała atmosfera nie sprzyjała żadnej bliskości - w końcu tak naprawdę ledwo ją słyszał.
- Nic się nie stało - odpowiedział więc, odrobinę bliżej przysuwając do samej zainteresowanej. Nie było go za co przepraszać, przecież nie zrobiła tego celowo - to raz. Bo nie zrobiła, prawda? Dwa - w żaden sposób w trakcie tego specyficznego napadu nic tak naprawdę mu się nie stało, nie miał prawa czuć się poszkodowany. - I nie ma sprawy. Polecam się na przyszłość - zażartował trochę, choć przecież wcale nie życzył jej aby jakoś nadmiernie często wpadała w takich miejscach na obcych ludzi. A tym bardziej mężczyzn. Przecież ci mogli mieć zupełnie różne intencje.
Proszę, proszę, jaki był z niego troskliwy typ.
Może to przez propozycję wspólnego drinka poczuł się tak ośmielony do kontynuowania tej rozmowy?
- Aż tak sobie zasłużyłem? - zapytał niezobowiązująco, posyłając w jej stronę ten swój jeden, firmowy uśmieszek, który mógł być w jednej chwili zapowiedzią najdoskonalszej zabawy, jak i największej zguby. - Pozwolisz, że będę stawiał? - niby zapytał, ale najwyraźniej bardziej stwierdził, bo w tej samej chwili kiwał barmanowi, wskazując na szkło z którego dopiero co dziewczyna rozlała swojego drinka, by powtórzył to dla nich dwa razy. Odwrócił się do swojej aktualnej towarzyszki i skinął ręką w stronę jednego z wolnych miejsc, samemu planując że zajmie miejsce obok. - Clarence - przedstawił się, przecież skoro mieli pić razem drinki, powinni chociaż znać swoje imiona, prawda?
I got bad love
🔥
może kiedyś
chwilowo bezrobotna — brak
31 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
przyjechała do miasta by dowiedzieć się, dlaczego ukochany mężczyzna ją zostawił i odkryła, że ten w ogóle jej nie pamięta
T a n d e t n a komedia romantyczna — całkiem niezły opis zaistniałej sytuacji. Brakowało jedynie zwolnionego tempa, zanikania rozmów, odbywających się w tle i delikatnej muzyki, budującej klimat (jak również napięcie). G d y b y Bronte była bohaterką podobnego dzieła najpewniej odskoczyłaby teraz, nieco zmieszana, po zorientowaniu się, że zdecydowanie byt długo lustrowała jego twarz, ze względu na nawiązanie dziwnego porozumienia, którego żadna strona się nie spodziewała, ale …
Byli w barze, w którym panował spory gwar i ciężko było nawet usłyszeć własne myśli. Dookoła toczyły się zażarte dyskusje, a chwilę wcześniej ktoś potrącił Bronte, niemalże powodując jej upadek prosto na klejącą się od rozlanego napoju podłogę. W pomieszczeniu roznosił się nieznośny zapach, będący połączeniem alkoholu, papierosów, potu i perfum. Istotnie przytłaczające. I sprawiające, że cały romantyzm szlag trafił.
Zresztą, w jeden k o s z m a r n y scenariusz była już uwikłana. Taki, który obejmował tajemniczego nieznajomego, stającego się powoli wielką miłością, nagłe zniknięcie, wyjazd, utratę pamięci i ostatecznie … poznawanie się od nowa? Bronte nie potrafiła w żaden sensowny sposób nazwać e t a p u, w którym jedyną formą kontaktu były pojedyncze wiadomości; i w którym tak uparcie czekała na zaproszenie na spotkanie, na które — jak jej się wydawało — Beacon nie był jeszcze gotowy. Bronte była romantyczką — ale taką ze złamanym sercem, nieszukającą nowej miłości, czy przygód.
Jednakże spędzenie wieczoru w towarzystwie mężczyzny, który niewątpliwie jej pomógł, przede wszystkim pojawiając się w dobrym miejscu i dobrym czasie, wydawało się sensowną opcją — przychodząc do baru sama poniekąd przyznała, że nie zależy jej na samotnym wieczorze.
W porządku — stwierdziła, postanawiając, że nie będzie już przepraszać. Jej zachowanie rzeczywiście nie było celowe i przemyślane — nie wpadła na to, że ktoś może ją popchnąć, sprawiając, że na moment straciła refleks. Ponadto nikt mu nie kazał jej ratować; to akurat zrobił z własnej woli i przez — można powiedzieć — zrządzenie losu.
Kiwnęła głową, gdy zaproponował, że zapłaci — nie tyle p o z w a l a ł a, co doceniała i była zadowolona z takiego rozwiązania. Po pierwsze, jej płynność finansowa w tym momencie nie istniała (znajdź pracę, do cholery), a po drugie, to chyba oznaczało, że chciał spędzić z nią trochę czasu. — Bronte — przedstawiła się, posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech. Gdy już w jej ręce trafił świeży drink, wskazała jeden ze stolików, który właśnie się zwolnił. — Usiądziemy? Wydaje mi się, że to będzie bezpieczniejsze miejsce — stwierdziła, nawiązując do wcześniejszego wypadku. Gdy zaaprobował jej pomysł, momentalnie ruszyła w tamtą stronę, przeciskając się pomiędzy stojącymi przy barze ludźmi, tworzącymi poniekąd sztuczny tłum, jako że nic aktualnie nie zamawiali. Zajęła miejsce na stołku i skosztowała swojego drinka, uznając go za całkiem smaczny. — Co pijesz? — zagaiła Clarence’a. W zasadzie nie była dobra w podobnych small talkach, tak samo jak nie była przyzwyczajona do poznawania ludzi w takich okolicznościach.
ODPOWIEDZ