echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Starał się odciąć grubą kreską od wszystkich nieprzyjemności poprzedniego wieczoru. Ten dzień miał być dla nich. I dla mamy - ale mama, jak wierzył uparcie, choć nie miał nigdy szans przekonać się o tym w stu procentach, też chciałaby, żeby spędzili razem piękne chwile. Kiedy wyobrażał sobie, co byłoby, gdyby Louise wciąż chodziła po tym świecie i zdecydował się przedstawić jej Saula, nie mógł powstrzymać się od snucia samych przesadnie pozytywnych scenariuszy. Tak naprawdę z pewnością wcale nie byłoby tak kolorowo jak w jego głowie, ale skoro mamy i tak już nie było, czy naprawdę nie mógł zwyczajnie sobie pomarzyć? Zwłaszcza, że był przekonany, że nawet jeśli przesadza trochę z wyobrażaniem sobie przesadnie entuzjastycznych reakcji, to Louise w końcu zwyczajnie by się do Saula przyzwyczaiła, o co Adalberta nie śmiał nawet podejrzewać. Skłamałby, gdyby miał powiedzieć, że nie spodziewał się po ojcu takiego przyjęcia jego partnera, choć musiał przyznać, że Werner senior w niektórych aspektach zaskoczył go tak czy siak. Jak z tą łapówką. Wzdrygnął się lekko na samą myśl.
To nie było teraz ważne. Mieli w planach tyle rzeczy - podobnie jak ojciec, który na rocznicę śmierci żony zawsze planował sobie dodatkowe firmowe aktywności (głównie posuwanie sekretarek) - że będą mogli, przynajmniej dzisiaj, z powodzeniem unikać głowy rodziny. Teraz przyglądał się zaspanemu Saulowi z rozbawieniem, obracając w palcach krawędź poszewki kołdry, którą ściągnął brutalnie z Monroe’a, w pełnym troski geście chcąc ułatwić mu stanięcie na nogi. To było całkiem rozczulające, ale nie dało się ukryć, że tego dnia nie należał do przesadnie cierpliwych osób, bo słońce zachodziło tak szybko, a oni mieli tyle do zrobienia! Nawet jeśli na samym cmentarzu lubił pojawiać się po zmroku, podziwianie uroków Monachium pośród płonących nocnych latarni mogło okazać się mniej efektowne niż w dziennym świetle.
- Tak, możesz iść w piżamie - zgodził się, bo przecież na pokładzie nie było Adalberta, który miałby przyczepić się do podobnej rzeczy. - Na dole jest tylko gosposia, a ona widziała mnie we wszystkich możliwych stanach. To znaczy - nie ma się chyba czym chwalić - dodał szybko, bo faktycznie - kiepska to była wizytówka. Biorąc pod uwagę, że Monroe’owi marzyło się, żeby wszystko odbyło się na spokojnie, musiał być teraz naprawdę uciążliwy, kiedy przestępował niecierpliwie z nogi na nogi, wpatrując się w niego ponaglająco. Słysząc jego kolejne wątpliwości, zaczął kręcić głową, zanim jeszcze Saul skończył mówić.
- Nie narzucisz jej się. Ona nie jest taka jak mój ojciec, spokojnie. To będzie... zupełnie inaczej. - Nie można było oskarżyć go przy okazji tych słów o kłamstwo, choć wciąż orbitował wokół tematu wręcz widowiskowo. Poczekał aż Saul zbierze się z łóżka, żeby złapać go za rękę i wyprowadzić z pokoju po schodach na dół, do jadalni, w której resztki wczorajszego napięcia wciąż zdawały się unosić w powietrzu. Postanowił zignorować to zupełnie i uśmiechnął się krzepiąco do Monroe’a, usadowiwszy się na krześle przed przygotowanym już talerzem i stosem naleśników.
- Chyba Grete trochę przesadziła - skomentował ilość jedzenia, sięgając do dzbanka z kawą. - Zawsze uważała, że jem za mało, więc przyjęła taktykę dokarmiania. Czasem się czuję jak świnia tuczona na rzeź - zażartował lekko, sięgając po jeden z naleśników. Nie zaczął jeść go od razu - czekał aż Saul weźmie pierwszego kęsa, bo zawsze było mu głupio posilać się, kiedy druga osoba była nadal w stanie czuwania. - Jesteś choć trochę podekscytowany? Tak szczerze. Odrobinę? - dopytywał, bo buzia najwyraźniej nie potrafiła mu się zamknąć, a miał w sobie bardzo dużą potrzebę, żeby jakoś Monroe’owi wynagrodzić poprzedni dzień, pełen zbędnie negatywnych emocji. - Jeśli nie będziesz chciał gdzieś iść, to po prostu powiedz. Możemy rozłożyć te wszystkie atrakcje też na inne dni, ale pomyślałem po prostu, że przyda nam się trochę czasu poza tym domem - wyjaśnił.
I był gotowy w podobnym nastroju spędzić z nim cały dzień. Uśmiechać się, żartować, pokazać te wszystkie rzeczy, o których przed chwilą wspomniał. Zostawić go na chwilę przed kwiaciarnią, do której wstąpi i wyjdzie potem z dwoma bukietami - dla Saula i dla mamy. A potem będzie stopniowo opadać - głównie z siły, które roztopią się wokół niego przy przekraczaniu cmentarnej bramy. Ale to za chwilę. Na razie jadł śniadanie i jego kęsy nie utykały mu w gardle, jak miały w zwyczaju robić to tak często. Na razie było po prostu dobrze.
k o n i e c
Saul Monroe
ODPOWIEDZ