dziennikarka — the cairns post
28 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Książki rozsypały się głuchym łoskotem na drewnianej posadzce. Drewniany regał mimo upływu czasu, trzymał się dzielnie. Aż do tej chwili. Doświadczona na przestrzeni lat wieloma ciężarami półka nie wytrzymała, a stos nierówno poukładanych książek, świeczek i bibelotów, których nie dało się wcisnąć nigdzie indziej niż na tę właśnie półkę, spadły lawinowo, usypując nieforemny dywan u jej stóp. Część z nich, jak aniołek (obecnie bez głowy) się połamała. I dobrze. Bo kto widział tak potężną kolekcję zapachowych świec, których nie zapaliła nigdy dotąd, bo od rozchodzącej się po mieszkaniu woni lawendy, wanilii i drzewa sandałowego, bolała ją głowa. Intensywna i dość osobliwa mieszanka. Rokrocznie dostawała je wraz z lakonicznie wypisaną kartką przystrojoną w śnieżynki na dzień przed Bożym Narodzeniem z zaproszeniem na rodzinny obiad. Z zaproszenia nigdy nie korzystała, a nadawcy doskonale o tym wiedzieli, piękną kursywą wypisując kolejne litery. Ot, gest pojawiający się z czystej kurtuazji w jawnej nadziei, że odbiorca kartkę dołoży do stosiku trzymanego (nawet nie z sentymentu, a zwykłego masochizmu) na dnie szafy wśród zakurzonych par szpilek, które raz może czy dwa zasłużyły na to żeby trafić na stopę właścicielki.

Clanmcy wzniosła oczy do góry, wykrzywiając twarz w niemym lamencie i stała tak przez kilka sekund, nim postanowiła zrobić ze zgliszczami niegdyś porządnej półki na książki porządek. Ciemne włosy założyła za ucho, a przydużą białą bluzę, noszącą na sobie oznaki łakomstwa naciągnęła na uda, jakby ta, była w stanie skryć całą niedolę pani domu. Ale nie była.

Nim sięgnęła po pierwszą rzecz na stosiku gruzowiska, rozległo się pukanie do drzwi. Nie spodziewała się nikogo. Nie zapraszała, nie zgadywała się, ani nie smsowała żarliwie o tym, że jej drzwi stoją otworem. Cichy głos w jej głowie odezwał się pierwszy, zasiewając ziarenko podejrzeń, jakoby to Matthew Hammett, we ostatnim czasie najczęściej składający jej wizytę, mógłby być tym nieszczęśnikiem, który ujrzy jako pierwszy prócz niej, ów pobojowisko.

Niewiele się nie pomyliła. Ale Matt nie wyglądał tak jak go widziała za pierwszym razem, ani nawet za następnym. I choć w zaułku przypominał wrak człowieka, to tego wieczoru nie przypominał siebie. Uchyliła drzwi, przybierając wyraz osoby bez twarzy. Przeźroczystej postaci, przez którą ta zapuchnięta, męska postać, nosząca ślady łez na policzkach, mogła przejść. Rzęsy miał posklejane, oczy, niegdyś dzielące radość ze smutkiem, przysłonięte były mgłą zmęczenia i rezygnacji. Przesunęła wzrok poniżej zachlapanej strużkami krwi i śliny koszuli, wprost na opuchnięte knykcie.

Skinęła w milczeniu głową w głąb mieszkania, robiąc mu przestrzeń żeby wszedł.

- Wolisz pomilczeć, czy porozmawiać? - pierwsze pytanie padło z jej ust dopiero po kilkunastu sekundach. Szczupła, jasna dłoń powędrowała do Mattowego ramienia, przesuwając się nieśmiało wyżej na policzek i tam przez kilka krótkich chwil pozostała. Na krótko zamienili się w kamienny posążek, jeden z takich, które mogłaby postawić na ów półce, która się połamała. Ale ta pękła. I on też pękł.

- M-musimy... - przełknęła głośno ślinę. - Musimy Cię poskładać- posklejać do kupy, Matt. Złożyć Ci serce kawałek po kawałku. Duszę odnaleźć w tym pustym wraku i ogień w oczach zapalić.

Matthew Hammett

powitalny kokos
pochmurnica
adria, navy
fotograf — beast daylight photo studio
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Miał stanąć na nogi - tą pustą obietnicę składał sobie w Sylwestra poprzedniego roku. Nie dotrzymał słowa - było fałszywym odzwierciedleniem jego powoli umierającej duszy. Ta samodestrukcja trwała i trwała - dłużyła się w nieskończoność, a on myślał tylko o tym, kiedy wreszcie nadejdzie ten przeklęty koniec. Ile jeszcze będzie musiał zatruwać swój organizm, żeby jego serce w końcu powiedziało "dość" i się zatrzymało - na zawsze. Czy miał uciec się już do najdrastyczniejszego środka? Nie oszukujmy się, nie miał na tyle odwagi w sobie by doprowadzić do ostatecznego końca. Zazdrościł pozycji swojego przyjaciela - patrzył w górę, na niebo usłane chmurami, jakby szukał w nich jego odbicia. Ile dałby, żeby tam się znaleźć - prawdopodbnie już nic by się nie działo - czas wstrzymany, a on dryfowałby bez żadnych myśli jak niewidzialny obłok resztek kruchych jak krótki moment obłoków. Za każdym razem nie mógł pogodzić się z tą frustrującją myślą, która nie pozwalała mu na nowy start. Czy tego pragnął? Chciał zaczynać swoje życie od nowa, czy to były już tylko oczekiwania innych, którzy co jakiś czas zwracali mu uwagę, że czas leczy nawet najgłębsze rany. Nie, w tym przypadku był na straconej pozycji - już nie dało się niczego zbierać. Był pogodzony z myślą, że już nic się nie zmieni. Nic go nie cieszyło, nic nie sprawiało mu jakiejkolwiek przyjemności, chociaż mechanicznie każdego dnia zmuszał się do wykonywania zwykłych rzeczy. Wiele kosztowała go walka z samym nałogiem - przenosił ciężar zmagań swoich starań tak jakby przesuwał góry, które uparcie stały w miejscu. Był w kropce.
To była kolejna z tych gorszych nocy, w których nie mógł poradzić sobie z samym sobą - nie pomagały kojące dźwięki asmr puszczane z serwisu youtube, które miały oczyszczać aurę z każdego bólu. Nie pomagały tabletki nasenne popijane wodą. Wszelkie próby zaśni3cia kończyły się przegraną, aż w końcu nim się obejrzał - snuł się po ciemnych uliczkach, zaglądając do kolejnych barów. Nie miał ochoty na żadne szarpaniny z nieznajomym ale w pewnym momencie wyładował się na jednym koledze, który miał do niego jakiś problem. Najpierw padła ostra wymiana zdań, a raczej wyzwiska a dopiero potem przeszedł do rekoczynu. Bił się w ciasnej uliczce, wi3c nikt z nikłych przechodniów nie zwracał na nich uwagi. W tej chwili czuł jakąś popieprzoną radość, czując jak mu przyszła po pysku, aż w końcu nieznajomy stwierdził, że ma dość i uciekł a on czuł znów rozczarowanie, że tak szybko się skończyła bijatyka. Stojąc w tej uliczce, dostrzegł odbicie swoje w niewielkiej kałuży - przyglądał mu się przez chwilę i w swoich własnych oczach zobaczył coś, czego nie powinien widzieć. Tog skłoniło, że przypomniał sobie o niej. Nie powinien kierować swoich kroków do niej. Nie, nie, nie rób tego - powtarzał w myślach, kilkakrotnie próbując zmienić trasę, wrócić do domu i znów położyć się spać. Nie przemówił sobie do rozsądku, w końcu stając pod drzwiami jej mieszkania, wahając się czy zapukać. -Błagam, Clancy...pomóż mi - jęknął żałośnie, omijając szczegóły witana. Był zmęczony na takie ceregiele, Chociaż równie zły, że znów pojawiał się przed nią w tak opłakanym stanie -Mam tego dość, rozumiesz? Mam dość, że próbujemy mnie doprowadzić do porządku...nie mam juz sił dłużej...nie mogę znieść samego siebie - westchnął ciężko, ignorując pierwsze pytanie przyjaciółki.
Patrzył na nią dzikim spojrzeniem - mogła dostrzec w jego tęczówkach żar, że coś przed chwilą zmalował. Znała go na tyle długo, że nie musiała nawet się domyślać, że znów prowokował los. Tak jak teraz gdy skrócił dystans między nimi - oddech stawał się co raz cięższy, a on nie zwracając uwagi na to, że miała wokół siebie bałagan (nie obchodziło go to - obchodziło go coś innego) w końcu odważył się przekroczyć palącą ich przestrzeń - otoczył ją ramionami, pocałował namiętnie, tak jakby miał to zrobić ostatni raz, nie czekając na reakcję Beardsley.
clancy beardsley
ambitny krab
Kama
hugo langford
ODPOWIEDZ