żałobnik, kiedyś pianista — cmentarz
26 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
what about sleeping a little longer and forgetting all this nonsense?
trigger warning
post może zawierać nawiązania do stanów depresyjnych i myśli samobójczych

the silence depressed me
it wasn't the silence of silence
it was my own silence



pewnego razu na jednej z australijskich plaż
lorne bay

Żyjesz, żyjesz, żyjesz... — histeryczny szept rozbijający się po jego umyśle przerywał ciszę ubraną w nocne gwiazdy. Urwane myśli wprawiały jego ciało w drżenie; wtedy na śnieżnobiałej pościeli odbywała się pełna dramatów walka o ucieczkę. Wyrwanie się z ostrych szponów drapieżnika, łypiącego na niego wygłodniale lśniącymi w ciemnościach ślepiami. Podciągając kolana do samych piersi i dostrzegając własne skulone odbicie w lustrze niedbale postawionym w drugim końcu sypialni, zdał sobie sprawę z jednego — to on był swoją zgubą. O nierównym oddechu dramatycznie akcentującym ostatnie chwile utworu. Pragnął do utraty tchu, by ktoś ucałował cichym pomrukiem jego ucho i utwierdził słowami, iż nie stawał się b e s t i ą z sercem obumarłym od miesięcy. Zacisnął mocniej blade palce na zgnieceniach jasnego materiału, lecz odliczane błagalnie liczby w nadziei na otrzeźwienie myśli zlewały się w niekształtną masę.
Jeden, dwa, trzy, cztery, pięćssześćsiedemosiemdziewięć...
Tak jak on, gdy powędrował spojrzeniem na starą podniszczoną komodę — ustawioną bezmyślnie, gdyż skutecznie blokowała pełne otworzenie drzwi prowadzących na korytarz. Na niej — niczym relikt na honorowym miejscu — leżała jasnobeżowa koperta z krótkim listem wypisanym zgrabnie kreślonymi literami na zdobnej papeterii. Tych parę zdań pośpiesznie zapisanych stawało się nieprzyjemną gulą w gardle młodego pianisty; wyparciem się jego i s t n i e n i a, choć łączonego ich więzami krwi. Ojciec bez najmniejszych skrupułów wydał na syna już zasmakowany niegdyś wyrok; porzucony, niechciany, bez znaczenia! I to właśnie złudna nadzieja doprowadziła go na skraj własnych myśli kłębiących się chaotycznie po skowyczącej w samotności duszy.
Dzisiaj jest ten dzień, kiedy świat się kończy.
Podniósł się chwiejnie z trzeszczącego materaca, by prawie po omacku dotrzeć do niewielkiej łazienki. Zamarł na moment oślepiony ostrym światłem padającym z jarzeniówki z bosymi stopami zespojonymi wręcz do zimnych kafelków. Uchwycił w dłonie krawędź zlewu do tego stopnia, iż zielononiebieskie żyły malujące się pod bladą skórą zostały jeszcze bardziej uwydatnione. Targały nim sprzeczne emocje, choć ciało błagalnie prosiło — to dzisiaj, Phineasie. Usta drżały delikatnie w lustrzanym odbiciu, a cienie pod oczami przypominały o każdej minucie nieprzespanej nocy. Decyzja zapadła, gdy po raz ostatni żegnał się ze sobą zaklętym w zwierciadle. Bezwiednie powędrował ręką do stojącej nieopodal tuby z lekami; cóż za przewrotny los! Kobieta, która podarowała mu ten dar życia, teraz poniekąd miała przyczynić się do jego odebrania. Opakowanie prochów w pełnym przypadku wypadło z jej potwornie drogiej torebki, a on, choć kątem oka dostrzegł całe zdarzenie, nie poruszył się nawet o milimetr w geście zasugerowania o zgubie. Dlatego potem każdego wieczoru przed zaśnięciem obracał tubkę w palcach, by z grzechotem tabletek rozmyślać o wszystkim — z namaszczeniem licząc je jak swoje nieszczęścia.
Niedługo później w amoku przemierzał jeszcze opustoszałe ulice miasteczka, czując, jak z każdym krokiem wzrastała w nim histeria. Zamknięta w szczelnych sidłach ciszy, gdyż żaden krzyk nie zmieniłby już nic. Nie odwróciłby biegu zdarzeń naciągniętego niczym nitkę przez greckie prządki losu ludzkiego. Zatrzymał się, dopiero gdy po zrzuceniu niedbale butów ze stóp poczuł pod nimi chłód bijący od piasku. Nieubłaganie zbliżał się do miejsca, które przekląć swoją śmiercią miał na wsze czasy; świat mógłby przestać istnieć w tym momencie. Nie żałowałby tych słów, zamykając w uścisku już prawie opróżnioną butelkę wina. Targana przez wiatr koszula Phineasa przypominała żagle łodzi rzucanych po burzowych falach, obijając się o niespokojnie unoszącą się klatkę piersiową. Opadł na ziemię przy samym brzegu, tak iż woda zaczęła muskać nogawki jego spodni. Morskie powietrze wdzierało się boleśnie do jego płuc, lecz on w pełni oddał się kompletacji oceanu ognia malującego się na widnokręgu. Słońca zwiastującego początek nowego dnia, choć swą rozpaczą Woodsworth mógłby ugasić nawet najjaśniejsze światło. Nie odrywając spojrzenia od witających go barw, wsunął dłoń do kieszeni spodni i zacisnął palce na tubce z lekami skradzionymi matce. Czyż to nie jego własne Har-Magedon; gdzie muzyka cichła w ciemnych głębinach. I tak on miał niebawem zniknąć w morskiej pianie, porwany przez syreny o włosach o malachitowym odcieniu.
Potrzebował ocalenia — armagedonu.




Perth Haynes
kelner — The Prawn Star
23 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
W przyszłości będzie aktorem teatralnym, na razie zakopany w kwestiach dramatów szekspirowskich. W życie nie umie się zbytnio bawić, dlatego wprosił się na mieszkanie do wujka pisarza. Matka go zostawiła, gdy był małym chłopcem, a ojciec siedzi w więzieniu za przestępstwo, którego nie popełnił. Perth życie uważa za teatr, więc nigdy niewiadomo czy jego uczucia są szczere, ale za to bardzo szczere są jego zauroczenia niedostępnymi osobami.
006.
No, no body, no crime. But I ain't lettin' up until the day I die

{outfit}
Perth przeżył już kiedyś armagedon. Jego znajomi powiedzieliby pewnie, iż miało to miejsce wtedy, na placu zabaw, kiedy jego matka pozostawiła go tam całkiem samego, nie myśląc o żadnych konsekwencjach swego czynu. Nie modląc się nawet o to, by odnalazła go jakaś dobra dusza. Nie oglądając się za siebie. Ale Perth wiedział, że to nie była wcale najgorsza chwila jego życia. Armagedon o wiele dotkliwszy spotkał go, gdy miał tylko trzynaście lat, kiedy jego staruszek próbował odebrać sobie życie, czego pamiątkę – dowód – miał na rękach aż do teraz. Po tym mieli z ojcem niepisaną umowę – ojciec musiał w obecności syna już zawsze chodzić w długich rękawach, bowiem za każdym razem, gdy tylko wzrok Pertha padał na blade nadgarstki Syriusza Haynesa, wstrząsał nim dreszcz. Ogarniało go obrzydzenie. Ogarniał go przede wszystkim wzbierający i duszący strach. I był zaledwie sekundy od ataku paniki. O wiele łatwiej było udawać, że tam pod materiałem bluzki nie ma niczego; nie ma żył ani krążącej w organizmie krwi, a już na pewno nie ma śladu blizn.
Nigdy nie potrafił zrozumieć – dlaczego? Dlaczego ktoś wolał odlecieć w nicość i nie czuć już absolutnie niczego? Dlaczego było to lepsze niż umartwianie się troskami codziennymi i mierzeniem się z wyzwaniami i kłodami, jakie rzucał nam los? Dlaczego? O wiele bardziej potrafił sympatyzować ze swoją rodzicielką – ona wybrała nowe życie, które może dla innych było zdefiniowane jako ucieczka, ale dla Pertha oznaczało po prostu wybranie innej ścieżki. Ojciec chciał po prostu uciec. I ta myśl przerażała go o wiele bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Nicość go przerażała. Brak emocji i uczuć go przerażał jeszcze bardziej.
Przecież jemu też nie było łatwo. Właściwie nikt nigdy nie powiedział mu, że będzie łatwo i Perth nie nosił takiego oczekiwania w sobie. Może Candelii było łatwo, bo miała normalną rodzinę. Może Homerowi było łatwo, bo miał bogatych starych i wszystko podsuwano mu pod nos. Może synowi Corrente było łatwo, bo miał ojca mafiozę, u którego ludzie z Tingaree zaciągali pożyczki i wpakowywali się tym samym w potężne długi. Może wujowi Chrisowi było łatwo, bo odciął się od rodziny i miał święty spokój, pławiąc się w swojej sławie.
Perth nie chciał być niesprawiedliwy, ale w momencie, gdy po raz kolejny w tym miesiącu musiał uciekać pomiędzy podwórkami społeczności Tingaree, szczerze zazdrościł tym, którym było po prostu łatwiej w życiu. Kolejny raz zdemolowali ich dom, kolejny raz grożono mu bronią i tylko cudem udało mu się wyślizgnąć spomiędzy macek mężczyzny potężnego jak dąb. Kolejny raz usłyszał, że jego ojciec prosi o odroczenie terminu i zamiast tego zgadza się na robotę. Nielegalne zlecenie. Przekręt. Oszustwo.
Perth zamknął oczy i policzył do siedmiu, bo liczba ta od zawsze była dla niego szczęśliwa. Przemknął przez las z bijącym sercem, z adrenaliną krążącą w żyłach. I skierował się w stronę miasteczka, by ostatecznie w końcu opaść na chodnik, zwieszając głowę między nogami i łapiąc oddech, i w tym też stanie uzmysłowił sobie, że bezsensowne kluczenie o tej porze po miasteczku to najgorszy pomysł na jaki wpadł. Mógł spróbować wbić się do kogoś ze swoich przyjaciół na noc, ale podawanie im powodu wydawało się w tym momencie kłopotliwe. Z udręczonym westchnieniem skierował swe kroki na plażę.
–– She says, "I think he did it, but I just can't prove it". I think he did it, but I just can't prove it. I think he did it, but I just can't prove it. –– zaśpiewał pod nosem, przemierzając plażę. Piasek pod trampkami nie był tak irytujący jak zazwyczaj. Noc była ciepła. A powiew od strony oceanu sprawiał, że Perth był w stanie m y ś l e ć.
Jego wzrok przeczesywał pustą plażę, aż w końcu spoczął na szczupłej sylwetce. Bardzo podobnej strukturalnie do jego własnej. Na tyle, że niemal odruchowo wyobraził sobie, że to on mógłby siedzieć tak blisko wody, niewątpliwie mocząc nogawki spodni. I zaczął się zastanawiać, jakie jest tło tej postaci, jaki jest jej tragizm. Co skłoniłoby jego do siedzenia na brzegu o tak wczesnej/późnej porze? Tysiące myśli przebiegło mu przez głowę, tysiące ról i masek. Ale odpowiedź była jedna: Zapewne nic dobrego.
Powolnym krokiem podszedł bliżej ku nieznanej sylwetce. –– Cześć –– powiedział głośno, zapowiadając swoje nadejście. Nie znał tego człowieka, a już raz dzisiaj widział broń i absolutnie nie miał zamiaru widzieć jej ponownie. Poza tym całkiem głupio byłoby stracić życie tylko dlatego, że poczuło się odrobinę empatii wobec innej marnej istoty. –– Wszystko w porządku? –– spytał.
żałobnik, kiedyś pianista — cmentarz
26 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
what about sleeping a little longer and forgetting all this nonsense?
Świat wokół niego i s t n i a ł.
A każdy jego element układał się w harmonijną całość; od słońca tańczącego na kołysanych wiatrem falach po odgłosy miasteczka budzącego się leniwie do życia. Phineas jednakże nie dostrzegał w tym wszystkim własnego miejsca. Nawet tutaj na plaży niczym bezduszny najeźdźca, który rościł sobie prawo do cudzej ziemi, wydzierał coś z piękna piaszczystego wybrzeża. Tym brutalnym aktem naznaczyłby do kresu ludzkich wspomnień, by ostatnia sonata pożegnalna Phineasa Woodswotha wygrywała jeszcze na długo po jego odejściu.
Raz oszukał śmierć.
I najpierw towarzyszyła mu ciemność z obezwładniającą duszącą wonią, gdyż w tych godzinach spętania świat skurczył się wyłącznie do oczekiwania malowanego strachem. Pewna część Phineasa pożegnała się z życiem, kiedy leżał skulony na brudnej posadzce z losem zapisanym mu przez obce dłonie i — och, nikczemny losie — ciążyła mu nadal na sercu nieprzebytą żałobą. Wyrwał się z szalonego tańca z samą kostuchą, choć wspomnienia nocy, w której umierały ludzkie nadzieje, nieprzerwanie za nim podążały. Pamiętał brutalnie zamordowaną kobietę u jego boku; zdawało się, że nadal zapach boleśnie wdzierał się do jego nozdrzy i siłą przenosił go do chwil prawdziwej trwogi, gdzie wszelacy bogowie odwracali wzrok. Czy dlatego każdego kolejnego dnia czuł się jak w niebycie? Zniecierpliwiony stał na brzegu rzeki Acheron, wypatrując przewoźnika dusz z pustymi od oboli kieszeniami.
Skazany na wieczną tułaczkę.
Wszakże szanowny pan Woodsworth wzgardził jego życiem, gdyż w oczach ojca niewiele było warte. Początkowo pozwolił synowi miesiącami po tej tragedii żyć przy swoim bezpiecznym boku w europejskiej podróży — zachłysnąć się dawnym życiem w muzycznym światku i t r w a ć. Pozorne odkupienie win wzniosło się jednakże na fundamencie parszywego kłamstwa, które tak naiwnie przyszło mu zaszczepić do własnego serca. W lunatycznym transie uwierzył — nie martw się, zajmę się tym i nic nie będzie Ci groziło — w obietnice bez pokrycia, gdyż stały się one jedynie słowami rzucanymi na wiatr. Horrendum Phineasa zgrabnie zostało zamiecione pod dywan, ponieważ w idealnym świecie porwany dla organów syn wywoływał zbyt wielkie zamieszanie w politycznych rozgrywkach.
Kiedy wspomnienia ponownie zalały myśli Woodswortha, bez zastanowienia odchylił głowę z końcówką butelki przyciśniętą do rozchylonych delikatnie warg. Skupił się na chwili — jak żar trunku przyjemnym ciepłem spływał do pustego żołądka. Zachłysnął się nawet; do głośniejszego odkaszlnięcia prawdziwego topielca, a to doskonale pochłonęło symfonię zbliżającego się intruza. Takty podstępnie wkradające się do rozpisanego na pięciolinii utworu młodego pianisty uderzyły w niego niespodziewanie. Wyprostował się niczym struna, porażony — zesłanym mu ocaleniem — obecnością drugiego człowieka na miejscu własnej egzekucji. W tym wielkim popłochu rozluźnił chwyt na odkorkowanej tubce z lekami, która nadal pozostawała skryta przed ludzkimi oczami w ogromnym sekrecie i tym samym pozwolił by jego nieszczęścia rozsypały się po całej kieszeni. Przekląłby pod nosem, gdyby umysł pozostałby na tyle trzeźwy w chaosie obecnej sytuacji.
Cześć, cześć, cześć — prawdopodobnie oszalał schwytany w sidła jego głosu — cześć, cześć, cześć — w euforycznym uniesieniu rozdzielał na proste dźwięki to jedno słowo wypełniające całą przestrzeń między nimi — cześć, cześć, cześć — błagalnie prosił wszechświat o więcej.
Cześć — Przywitanie ubrał w zachrypnięty głos, gdyż od wielu godzin głodził się własną ciszą. Jedynym co naprawdę mógł mu podarować w odpowiedzi, był ten krzywy, acz najszczerszy w ostatnich miesiącach uśmiech. Niezgrabnym ruchem dłoni uwolnionej już od więzów tabletek odgarnął splątane przez wiatr ciemne loki z czoła i na dobre ulokował spojrzenie na sylwetce chłopaka. Z a a t a k o w a n y tym wprawdzie prostym pytaniem, nagle poczuł się niczym posąg rzeźbiony rękoma wprawionego artysty. Dech zamarł mu w klatce piersiowej, gdy w myślach rozważał, jak wiele nieznajomy mógł podejrzewać — przegoń go, przegoń! Taki odsłonięty u schyłku ludzkiej egzystencji!
A jakbym powiedział, że nic nie jest w porządku? Albo, że to i tak nie ma już najmniejszego znaczenia? Potrafiłbyś wyrwać cudzą nić życia z boskich dłoni? — Zapewne igrał teraz z własnym losem, półświadomie kusząc go do podjęcia dyskusji. Nie oczekiwał od niego niczego, a przy tym jeszcze mocniej potrzebując odpowiedzi z każdą mijającą sekundą. Phineas był rozdarty do obłędu i oszukany przez własną samotność.
A jeśli się zawiedziesz?
Mógłbym też skłamać, ale czuję, że wtedy moja dusza po prostu by spłonęłaPowinien; powinien przegonić nieproszonego towarzysza z miejsca własnego upadku, gdyż swoją obecnością krzyżował jego plany. Jednak tliła się w nim ta iskierka egozimu, która pragnęła przeciągnąć chwilę przed końcem świata. Odsunąć w czasie to o jedną rozmowę



Perth Haynes
kelner — The Prawn Star
23 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
W przyszłości będzie aktorem teatralnym, na razie zakopany w kwestiach dramatów szekspirowskich. W życie nie umie się zbytnio bawić, dlatego wprosił się na mieszkanie do wujka pisarza. Matka go zostawiła, gdy był małym chłopcem, a ojciec siedzi w więzieniu za przestępstwo, którego nie popełnił. Perth życie uważa za teatr, więc nigdy niewiadomo czy jego uczucia są szczere, ale za to bardzo szczere są jego zauroczenia niedostępnymi osobami.
Podświadomość podpowiadała Perthowi, że nic dobrego nie przydarza się nigdy po drugiej nad ranem. I przypuszczenia te tylko umacniały się z każdą kolejną minutą – zwłaszcza, gdy zobaczył przechylającą się butelkę, którą nieznajomy przytykał do ust. Wszystko to było alarmujące i niepokojące, ale jednocześnie magnetyzujące – przez głowę Pertha przebijała się ta jedna myśl, iż być może to nie jego sprawa? Być może powinien pilnować swojego nosa – tego przez, który wyglądał trochę jak chochlik, co często mu wytykano na castingach. Może wcale nie powinien swych kroków kierować w stronę nieznajomego? Ale już to zrobił. Los popchnął go w kierunku tego nieznanego mu młodego człowieka i obecnie nie bardzo chciał odnaleźć drogę ucieczki. Dlaczego miałby uciekać od czegoś, co wydawało mu się dla odmiany spokojniejsze od tego, czego ostatnio doświadczał? Dlaczego miałby uciekać z tego cichego miejsca i od obecności kogoś tak intrygującego?
Może to głupie, ale przez ułamek sekundy Perth był w stanie uwierzyć, że tak właśnie miało być. Jakie jest przecież prawdopodobieństwo tego, że dwie całkiem zagubione dusze spotkają się w tym samym miejscu na plaży?
Chwila minęła, zanim Perth napotkał spojrzenie chłopaka. I dopiero wówczas zdobył się na delikatny uśmiech, który tylko rozjaśnił się i nadał jego twarzy blasku, w odpowiedzi na krzywy i chyba wymuszony uśmiech nieznajomego. Perthowi to bynajmniej nie przeszkadzało. Coś w nim drgnęło na widok tego uśmiechu. W tym momencie to chyba on miał nieść tutaj coś pozytywnego. –– Można ją wyrwać z każdych innych rąk, lecz nie z takich –– odparł, przywołując i przekształcając na głos jedną z kwestii gdzieś niedawno przeczytanych. Nieproszony usiadł w bezpiecznej i stosownej odległości od nieznajomego. Być może dlatego, że wolał zapewnić chłopakowi potrzebną i niezbędną przestrzeń – zresztą… nie znał go i tak naprawdę nie wiedział czy ten życzyłby sobie, by siadał bliżej niego i naruszał jego bezpieczną bańkę. Perth westchnął i usiadł ze skrzyżowanymi nogami na piasku, składając dłonie o swoje kolana. –– Czy gdyby to coś, cokolwiek cię gnębi nie miało znaczenia, to czy siedziałbyś tutaj o tej porze? –– zadał to proste pytanie i równie dobrze mogłoby ono być całkiem retoryczne, ale Perth oczekiwał odpowiedzi. Oczekiwał interakcji. Przechylił głowę i łagodnym spojrzeniem orzechowych tęczówek wpatrywał się w twarz chłopaka, lustrując ją, zupełnie jakby próbował go zapamiętać, ale tak naprawdę próbował doszukać się emocji, które nim targały. –– Okłamywanie nieznajomego niczego nie zmieni. Powiedzenie prawdy… cóż, może przynieść coś niespodziewanego, może… wiesz, nową perspektywę –– odparł ze wzruszeniem ramion, trochę filozoficznie, ale jednak jak najbardziej szczerze. Chyba powoli wchodził w rolę – wyobraził sobie, że będzie tutaj siedział aż słońce całkiem wzejdzie, a oni będą rozmawiać i prowadzić dla nich ważne, choć pewnie dla innych nic nieznaczące, dyskusje. A później nigdy się nie spotkają i być może będą tylko cieniem w swojej przeszłości. Być może miłym wspomnieniem. Otrzeźwiał jednak i przestał odlatywać w zakamarki wyobraźni – nie pozwalając już sobie na odbieganie myślami, a skupiwszy się na tym co tu i teraz. –– Oczywiście nie musisz nic mówić, jeśli nie masz na to ochoty –– zreflektował się po chwili, uzmysławiając sobie, że nie prawa do głoszenia podobnych kwestii w obecności kogoś, kogo nie zna.
ODPOWIEDZ