lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– Potrafię sprawić, że z tego instrumentu wydobywają się dźwięki. – odpowiedział dość lakonicznie.

– Gram przeciętnie. Poniżej wszelkich norm. I nie skazuje nikogo żeby musiał tego słuchać. – zaśmiał się rozbawiony, gdy dotarli do wąskich, drewnianych schodów pokrytych wełnianym dywanem. Pod bosymi stopami czuł lekko drapiący materiał o wyjątkowo krótkim włosie. Sabato w od dzieciństwa uczył się gry na fortepianie. Jeszcze podczas studiów siadał za klawiaturą, gdy tylko miał na to ochotę. Ale los oszczędził mu talentu muzycznego. Jego umiejętności jako pianisty oceniał na mierne. Podążał za nutami, pewnie rzadko zdarzały mu się nieczyste dźwięki i omsknięcia palca. Niemniej, był pewien, że nigdy nie stworzy wielkiego dzieła. Nie skomponuje nawet kołysanki. Częściowo obwiniał samego siebie: zbyt dużo muzyki słuchał. W głowie miał gotowe kompozycje, ale nie powstawało z nich nic nowego, nic innowacyjnego.

– Grasz na jakimś instrumencie? Czy tylko na ludzkich nerwach? – puścił mu perskie oczko i przepuścił Williama przodem, by weszli z powrotem do sypialni. Przyglądał się brunetowi, szeptającemu w jego walizce i torbach. Wybierał pojedyncze elementy, komponował je w zestawy. Sabato wciąż stał nagi w blaski promieni słonecznych, czekając aż William podejmie decyzje. Uśmiechał się, a gdy William pochylił się nieco bardziej, Sabato przekręcił głowę w bok. Bezwstydnie patrzył na jego pośladki. William miał bardzo ładny tyłek. To przeszło przez jego myśl, ale zaraz potrząsnął głową i stanął prosto! Tak, aby brunet nie zauważył, że Sabato właśnie ugryzł go w pośladek w swoich myślach.

– Będziesz oceniał? – zapytał z lekkim przekąsem, zabierając wszystkie ubrania do łazienki. Wytarł skórę, a nawet przeczesał między palcami swoje blond kosmyki, kręcące się pod wpływem wilgoci. Potrząsnął głową, a potem założył bawełniane spodnie z lekką domieszką kaszmiru, ledwie paroma procentami, który sprawiał, że na ciele były niczym delikatne muśnięcie. Ostro zaprasowany kant z czarnym, skórzanym paskiem przemykającym pod szlufkami. Zapiął srebrną klamrę, wciskając koszulę do środka. Zapiął niemal wszystkie guziki, w takim wydaniu wychodząc do sypialni. Przeszedł przez swój runway, dookoła Williama.

– W tym wydaniu mamy bardzo wygodne spodnie. Zarówno na co dzień, jak i… – w tym momencie usiadł okrakiem na udach Williama. – … w nocy. – przyznał, lekko wyginając plecy w łuk, wszystko po to żeby lepiej umościć się na jego kolanach.

– Ale chyba zgodzisz się, że ten guzik jest niepotrzebny. – spojrzał w dół, rozpinając pierwszy z górnych guzików. A potem kolejny. – Kiedy zaczynam być nieprzyzwoity? – zapytał z lekkim uśmiechem, rozpinając trzeci guzik. Jego mostek był już zupełnie widoczny, podobnie zresztą jak zakończenie łańcuszka, jego biżuteryjnej obroży.

– Mam przymierzyć kolejny zestaw? – zapytał, lekko przygryzając dolną wargę. Oczywiście: w łazience zdążył podkreślić je cienką, cieniusieńką warstwą balsamu Santa Maria Novella, o lekko migdałowym zapachu.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Na tobie mógłbym zagrać niezłą symfonię 一 na puszczone oczko odpowiedział bezczelnym uśmiechem. Oczywiście miał na myśli te wszystkie westchnienia i jęki, które udałoby mu się wyrwać z jego krtani. Williamowi nie brakowało śmiałości. Jeśli darował sobie jakieś komentarze, to nie z powodu braku odwagi, ale raczej dobrych manier. W imię zasad, których jak widać, Sabato stanowczo odmawiał przestrzegania, stojąc teraz pośrodku pokoju ubrany jedynie w ciepłe promienie słońca. W mocnym świetle jego skóra wydawała się jeszcze bledsza i nabierała złocistego odcieniu, światło odbijało się od kilku wilgotnych kropel na szczupłym brzuchu i smukłych udach. Chciał się podobać. Świadomie ustawiał się tak, by przyciągać spojrzenie, a William posłusznie podążał za nim wzrokiem.

Zaraz jednak wrócił do wybierania tych rzeczy, które mu się najbardziej podobają i komponowania ich w zestawy. Robił to w zgodzie z własnym kaprysem, ale wcale się nie spieszył. Tak jak nie poganiał mężczyzny, gdy ten zniknął w łazience, by się przebrać.

Będę podziwiał 一 odpowiedział tylko, lekko podnosząc głos, by być słyszanym za drzwiami. Znowu komplement. William stawał się niemal zbyt szczodry. Sączył wino ze spojrzeniem zawieszonym gdzieś na liny horyzontu i myślami, które podążyły daleko stąd, ale szybko wróciły, gdy Sabato przekroczył próg pomieszczenia w wybranym przez niego komplecie, który przewrotnie zapiął niemal pod samą szyję.

William oderwał wargi od niemal opróżnionego kieliszka, śledząc uważnie każdy stawiany przez niego krok. Nie siedział sztywno w fotelu. W jego postawie była zawsze ta swoboda, przez co sprawiał wrażenie niezwykle pewnego siebie i zrelaksowanego. Obniżył się jedynie lekko na oparciu, by Sabato mógł bez większych trudności zająć swoje miejsce. Brunet poczuł jego przyjemny ciężar na swoich udach i wysączył jeszcze jeden łyk wina. Wolną dłoń oparł na jego udzie gdzieś w połowie i po prostu tam zostawił. Nie robił nic nieprzyzwoitego, jedynie oglądał tę prezentację.

Cassy, mój śliczny, ty jesteś nieprzyzwoity nawet zapięty po samą szyję 一 wymruczał z roztargnieniem, obserwując, jak odskakuje następny guzik, odsłaniając skrawek skóry. Mój śliczny padło bezwiednie. Długi lot, brak wypoczynku i alkohol zaczynały go zdradzać. 一 I zdecydowanie wolisz się rozbierać niż ubierać 一 dodał, unosząc spojrzenie na jego usta. Dopił zawartość kieliszka i odstawił go na razie obok butelki, by wolną dłonią ująć policzek i szorstkim gestem rozetrzeć balsam, który Sabato wtarł w wargi. Wyciągnął na moment jego usta w jakimś groteskowym grymasie, naciągając skórę. 一 A ja może chciałbym cię ubrać od stóp po czubek głowy? Może chciałbym, żeby takie widoki 一 jego dłoń rozluźniła mocny uchwyt na twarzy i zsunęła się na mostek, a następnie palec wskazujący zahaczył o krawędź koszuli. William lekko za nią pociągnął. 一 Wolałbym mieć zarezerwowane tylko dla siebie? Zgodziłbyś się przebierać dla mnie za zakonnicę?

Uniósł lekko brew, ale z jego twarzy trudno było wyczytać czy mówi poważnie, czy jedynie żartuje i tak naprawdę lubi chwalić zmysłowym kochankiem. Pozostał nieprzenikniony, tylko ten leniwy uśmiech błądził gdzieś po jego ustach.

Lubię biżuterię. Chętnie cię nią obdaruję. Całą masą. I obcasy. Wyglądałbyś w nich dobrze. Byłbyś moją panienką 一 jego głos wraz z narastającym pragnieniem nabierał przyjemnej głębi. William lubił to wyobrażenie, ale zamiast się na nim skupić, klepnął blondyna lekko w udo, by go pogonić. 一 Następny zestaw 一 zdecydował bezlitośnie. 一 I nie zamykaj drzwi od łazienki.

Poprawił się w fotelu, gdy Sabato zsunął się z jego kolan, ale nawet nie spróbował ukryć swojego podniecenia, malującego się pod materiałem eleganckich spodni, ani też niczego z nim zrobić.

Zabierzemy prowiant na plażę 一 zdecydował, znów kierując słowa do będącego w łazience Sabato. Mogli zjeść wczesną kolację nad samym morze. To brzmiało naprawdę przyjemnie.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– Jesteś gotów żeby podziwiać? – zapytał głośniej z łazienki, zanim jeszcze zaczął go napastować na krześle. Uśmiechał się przez cały czas, ale nie dał po sobie poznać, że mój śliczny wyryło się w jego głowie. Tylko jego serce zabiło mocniej z ekscytacji, dając jakąś dziwną iskrę nadziei. Poruszał biodrami powoli, niemal ujeżdżając Williama pomimo dzielących ich warstw ubrań. Zamruczał, gdy William zaczął zaciskać palce na jego podbródku. Chciał wtulić policzek w dłoń bruneta, ale szybko poczuł się jak jego płótno. Eksperymentalny obraz z abstrakcyjnym obrazem namalowanym za pomocą połyskującego balsamu do ust.

– Williamie Lowell, kryją się w Tobie nieokiełznane demony. – zaśmiał się uroczo, z balsamem roztartym dookoła warg. To szorstkie, powolne rozcieranie tylko podwyższało temperaturę skóry, a tym samym uwalniało zapach migdałów uwięziony w kremowym balsamie. Aż cicho zamruczał, uniósł się lekko na biodrach i pochylił do przodu. Zawisł nad twarzą Williama, dzieliły ich tylko centymetry, zapewne mógł poczuć ciepły powiew oddechu blondyna na swoich wargach.

– Czasami mam wrażenie, że boisz się samego siebie. – wyjaśnił, patrząc mu w oczy. Jednocześnie przesuwał dłonią po gładkim materiale jego koszuli. Trwało to może sekundę, może dwie. Nagle jednak odsunął się i wrócił do łazienki. Wpadł nawet na genialny pomysł, przygotowując dla Williama niespodziankę. Nie zamknął za sobą drzwi, a w pewnym momencie wyciągnął zza nim rękę - na palcu miał zawieszoną białą koszulę, którą dopiero co przymierzał. Upuścił ją na ziemię, a to samo zrobił ze spodniami.

Nie pojawiał się może przez kilkanaście dłuższych sekund, zapewne łączących się w dwie lub trzy minuty. Słychać było jakieś skrzypnięcie drzwi szafy, a nawet dźwięk jakby upuścił coś plastikowego na podłogę. Nagle też przełączył spokojną, włoską piosenkę w tle na przebój Pet Shop Boys, You are always on my Mind. Znacznie skoczniejszy, energetyczny. I wtedy zaczęło się przedstawienie.

Blondyn wypadł z łazienki, opierając się o framugę drzwi i przesuwając dłonią po klatce piersiowej w dół, aż do okolic krocza. Co w tym dziwnego? Miał na sobie białą szatę papieską. Sięgającą podłogi, nieco za długą. Z małymi, powlekanymi jedwabiem guzikami. Znalazł nawet koloratkę, która ciasno przylegała do jego smukłej szyi. Dopiero gdy przeszedł parę kroków, coś mogło nie pasować do całości. Wydawał się wyższy, a z każdym krokiem słychać było cichy stukot na drewnianej podłodze.

Sabato świetnie się bawił, tańcząc w rytm dzikiej muzyki. Kręcił się wokół własnej osi, z szeroko rozłożonymi ramionami. Czasami zatrzymywał się, tyłem do Williama, by powoli przesuwać dłońmi wzdłuż bocznych linii swojego ciała. Nie miał stroju zakonnicy, ale został mu ten kostium, po ostatniej dzikiej imprezie jaką wyprawił tutaj pod koniec sezonu Milan Fashion Week.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Gdy mężczyzna się nad nim pochylił, w oczach Williama pojawiło się ostrzeżenie. Sabato zbliżył się do granicy, której wymiar był właściwie całkowicie symboliczny, ale czy nie wszystkie zasady ostatecznie sprowadzają się do abstrakcji? Brunet nie chciał go pocałować, chociaż może to sformułowanie nie było adekwatne. Uparł się jednak, by z pocałunku uczynić ostatni bastion swojej obrony przed prawdą. Jakby to było mniej gejowskie niż wkładanie mu do ust… W towarzystwie Sabato nawet jego myśli stawały się jeszcze bardziej obsceniczne i zwyczajnie wulgarne.

A ty się niczego nie boisz? 一 odbił żartobliwie piłeczkę, nie mając zamiaru zaprzeczyć. Obawiał się pragnień, które mogły zrujnować jego karierę, a dla niej był w stanie poświęcić naprawdę wiele. Zerknął na dłoń opartą o swój tors. Sabato pod materiałem koszuli mógł wyczuć, jak klatka piersiowa unosi się w spokojnym oddechu, jak ciepłe jest jego ciało.

Tylko wariaci nie boją się niczego. Zresztą, odwadze musi towarzyszyć strach, inaczej to tylko głupota. A czy William był tchórzem? W pewnym kwestiach bez wątpienia. Przesunął dłonią po udzie chłopaka, gdy ten zsuwał się z jego kolan. Kolejny bezwiedny i kompletnie nieświadomy gest.

Zerknął na dłoń, która wynurzyła się z toalety. Obserwował, jak na podłogę spadają kolejne elementy garderoby, świadczące o tym, że Sabato za ścianą jest kompletnie nagi. Na razie Williamowi musiała wystarczyć jedynie świadomość. Tego, co nastąpiło potem, na pewno się nie spodziewał. Uniósł lekko obie brwi, a następnie po prostu dolał sobie wina, obserwując te popisy z rozbawionym uśmiechem. Musnął wargami krawędź szkła, kiedy mężczyzna wykonywał obrót, a spódnica zawirowała wokół jego łydek, odsłaniając na moment obcasy. William upił łyk mocnego trunku. Niemal komunia w towarzystwie samozwańczego papieża. Ale wino pozostawało winem.

Ktoś inny może wstałby i dołączył do Sabato. Ujął jego dłonie i wirował po tym prowizorycznym parkiecie, ale podobnie szalone gesty nie były w stylu Williama. On po prostu pobłażliwie przyglądał się tym wygłupom, nie zmieniając pozycji w fotelu i bez pośpiechu sącząc wino.

Tak zamierzasz wyjść? 一 zapytał, kiedy utwór dobiegł końca. Wcześniej nie mówił poważnie. Nie zamierzał ubierać go w pokutne worki czy habity. 一 Bardziej skandaliczne byłoby tylko, gdybyś wyszedł kompletnie nago 一 dodał, przekonany, że tym przebraniem Cassy obraziłby pewnie większość Włochów i pewnie nawet szczególnie tym nie przejął. 一 Załóż coś innego. Nie mam ochoty na pokutę, wasza świątobliwość 一 odesłał go do łazienki obojętnym tonem, czekając na prezentację kolejnego stroju.

Zmęczenie podróżą czyniło to wszystko odrealnionym. Sprawiało, że myśli się gdzieś gubiły, a czas był jakby w zawieszeniu. William dokończył drugi kieliszek wina w oczekiwaniu, aż mężczyzna znów wyjdzie z toalety w czymś, co będzie miał ochotę natychmiast z niego zdjąć.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– Boję się wielu rzeczy. – powiedział, a uśmiech wciąż pozostawał na jego twarzy. Lekko rozchylone wargi i błyszczące tęczówki. Powoli przesuwał wzrokiem po twarzy Williama. Po idealnie zarysowanej krzywiźnie jego szczęki, po ostrych krawędziach kości policzkowych, błękitnych, zimnych oczach. Dosłownie rejestrował każdy punkt, każdy milimetr tego obrazu. Podziwiał. A jednocześnie coraz bardziej wpadał w ruchome piaski, z których nie było już ucieczki. Nie ważne jak bardzo się starał, nie było odwrotu. Musiał tylko przyznać się do wszystkiego, by zostać oficjalnie odrzuconym. Albo zaczekać do samego końca wyjazdu, raniąc siebie jeszcze mocniej. Zupełnie nagle oderwał się od bruneta, chowając w łazience i przygotowując dla niego mały pokaz.

Tym razem zupełnie mu nie przeszkadzało, że William nie dołączył do niego. Sabato obracał się, patrząc w górę. Obrazy, freski na suficie wirowały razem z nim. Łabędzia szyja Zeusa rozmywała się i zaczynała przyjmować kształt falowanej, białej linii z lekko pomarańczowym zakończeniem. Leda znikała coraz szybciej, czasami tylko wychylając się z pędzącego obrazu. Blondynowi zakręciło się w głowie. Gdy się zatrzymał, zaśmiał się tylko, podchodząc bliżej bruneta. Chybotał się lekko na wysokich obcasach, podciągając rąbek białej szaty, by jej przypadkiem nie przydeptać. Brakowało mu tylko wisiorka z krzyżykiem, nisko zawieszonego na papieskiej szyi.

– Nie. – pokręcił głową, kolanem lekko rozchylając nogi Williama. Tak, aby móc stanąć pomiędzy nimi. Wyciągnął koloratkę z niskiej stójki kołnierza, rzucając ją na bok. Powoli, sprawnymi ruchami palców, rozpinał kolejne okrągłe, małe guziki powleczone jedwabną satyną. Zaczęły szybko odsłaniać jego strój spod spodu. Nie licząc wysokich obcasów, miał beżowe spodnie z wysokim stanem. Szeroki pasek, zapinany na dwa guziki z masy rogowej. Jedwabna koszula, ze złoto pomarańczowymi wzorami, z szerokim krótkim rękawem i klasycznym kołnierzem. Nie zapiął niemal żadnego jej guzika, pozwalając by odsłaniała klatkę piersiową z wisiorkiem.

– Tak lepiej? – zapytał, gdy w końcu rozpiął ostatnie guziki, pozwalając by biała szata papieska po prostu opadła mu do kostek. Mimo wysokich szpilek, z łatwością wyszedł ze zmiennego, skulonego materiału.

– Podoba Ci się? – uśmiechnął się, przesuwając dłonią po skórze na swoim mostku, docierając do chłodnego wisiorka z białego złota. Bawił się nim powoli, przerzucając między palcem wskazującym, kciukiem, a palcem środkowym.

– Bardzo chcę Ci się podobać. – wymruczał cicho, niemal jak panienka, bawiąc się swoim uroczym naszyjnikiem.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Nie podobało mu się, jak słowo „nie” brzmiało w ustach Sabato i był niemal pewien, że nigdy go nie usłyszy w odpowiedzi na swoje żądania. Teraz też padło jedynie w formie zaprzeczenia, a nie odmowy, za którą musiałby go rozliczyć. Istniał tylko jeden sposób, by to skończyć i każdą inną formę tego nieznośnego „nie” gotów był po prostu zignorować. Usiadł na szerzej rozstawionych nogach, między którym przystanął blondyn, wyraźnie szykując się do kolejnej psoty. William uświadomił sobie, że czeka na nią z ekscytacją zamiast irytacji. Szaleństwo nie powinno być zaraźliwe.

Nie popędzał go, cierpliwie obserwując, jak ten zrzuca przed nim szaty, by odsłonić kolejny komplet. Ten też mu pasował. Sabato miał wyjątkowo zgrabne ciało. Gdy wyszedł z przebrania zwiniętego wokół jego nóg, znalazł się jeszcze bliżej. William szybko otaksował go wzrokiem, a następnie wychylił się do przodu i poprawił kant spodni, który brzydko ułożył się na jego bucie. Skąd Sabato wytrzasnnął obcasy i co jeszcze chował w szafie? Musnął nagą skórę opuszkami palców i niemal dotknął policzkiem uda, nim się ponownie wyprostował.

Gdyby wszyscy papieże wyglądali tak pod sutannami, to byłbym gotów się nawrócić 一 kolejny komplement tak zwodniczo gładko spływa z jego języka. Nie miał daru do muzyki, ale posiadał władzę nad słowami. Nie wykorzystywał jej jednak do tworzenia spektakularnej poezji, przekuwał raczej w narzędzie do słodkiej manipulacji. Ładne zdania były niewielką ceną za to urzekające oddanie. Powędrował dłońmi w górę przez łydkę i udo, smukłe biodra aż do pasa.

Nie podobało mu się to, jak jedwabna koszula udrapowała się na szerokim pasku. Poprawił ją, jakby miał do czynienia z przedmiotem lub manekinem, a może raczej modelem, ale na pewno nie człowiekiem.

Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.



William Lowell
sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


William Lowell
sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Załóż te przyzwoite 一 zdecydował nawet bez chwili zawahania się, bo nie miał zamiaru robić z siebie widowiska, a już szczególnie spacerować po włoskim miasteczku wyglądając jak para ciot. Nawet jeśli William nawet przez moment nie wątpił, że druga opcja perfekcyjnie pasowałaby do stylizacji i samego Sabato, od dawna jednak przywykł już do pewnych poświęceń w imię tego, co właściwe.

Czuł jego ciężar na swoim udzie i przyjemne ciepło ciała, które znalazło się nieprzyzwoicie blisko. Teraz William mógł poczuć nawet migdałową woń balsami, który nadawał wargom apetycznego połysku. Przyglądał się ich ruchowi, gdy powoli formułowały słowa, a potem niespiesznie przewędrował wzrokiem w górę na jasne oczy, otoczone długimi rzęsami. Mógłby tak z nim siedzieć w otoczeniu muzyki i podziwiając widok za oknem czy białe obłoki goniące po niebie. Byłoby jednak w tym coś zbyt bliskiego.

William poruszył się lekko w fotelu.

Idź po nie teraz 一 polecił, znajdując doskonały pretekst, by przerwać niewygodną sytuację. Poczekał, aż Sabato posłusznie wstanie z fotela i sam się podniósł.

Musiał się przebrać, jego ubrania były w kilku miejscach wilgotne od ciała drugiego mężczyzny, ale przede wszystkim zmięte po całej podróży. No i nie zamierzał iść na spacer w pełnym garniturze. Zdążył już poznać rozkład domu na tyle, by wrócić do samochodu po bagaże, ustawić je pod ścianą, a następnie spośród nich wybrać coś odpowiedniejszego do sytuacji. Nic krzykliwego czy frywolnego, ale prostego i w dobrym guście. Wybrał eleganckie spodnie w piaskowym odcieniu beżu i luźną białą koszulę. Całość stroju dopełniał jedynie brązowy pasek. Z tym zestaw wszedł do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Przystanął na moment oparty o zlew i przyjrzał się krytycznie swojemu odbiciu w tafli lustra.

Co on właściwie tu robił?

Wątpliwości przyszły niespodziewanie, ale wypite szybko wino pozwoliło mu zdusić je w zarodku. Postanowił przecież dobrze się bawić, a William zawsze realizował swoje plany. Przemył twarz chłodną wodą i na moment zamarł z twarzą w puszystym ręczniku. Wziął głębszy oddech, a następnie wyprostował się z jakąś nową determinacją. Rozpiął kilka guzików, ostatecznie zsuwając koszulę przez kark i odkładając ją na blat szafki. Sprawnie poradził sobie z paskiem, spodniami i bielizną. Pomyślał nawet o prysznicu, pod którym podłoga wciąż było mokro po kąpieli Sabato. Miał jednak nieodparte wrażenie, że spuszczenie mężczyzny choćby na chwilę z oczu może skończyć się jakąś zmysłową katastrofą. Poza tym potrzebował wyjść na chłodne powietrze i ogrzać skórę w słońcu.

Gdy wrócił odświeżony do sypialni, wyglądał wakacyjnie i swobodnie. Wsunął dłonie do kieszeni i natychmiast spojrzeniem odnalazł blondyna.

No więc? Co jeszcze lubisz Cassy? 一 dopytał swobodnym tonem i było jasne, że nie miał na myśli ulubionej potrawy, smaku lodów czy preferencji muzycznych. To zresztą było uprzejme pytanie, które świadczyło o tym, że zamierza wziąć pod uwagę jego zdanie. A może nawet zrealizować część fantazji. Najpierw jednak musiał je poznać.

Oparł się barkiem o ścianę, spoglądając na niego zaciekawiony z lekko przekrzywioną głową.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– Dobrze, zaraz Ci je przyniosę. – przyznał, skinąwszy głową. Chciał żeby William go dotykał. Wodził palcami po jego twarzy, po całym ciele. Zacisnął dłoń na materiale jego koszuli. Tak mocno, aż poczuł ból w kłykciach. W końcu jednak wstał z kolan Williama, by ruszyć w poszukiwaniu jego butów.

Czasami wydawało mu się, że świat jest zaprogramowany by być pełnym sierpnia więzieniem. Skonstruowanym przez jakąś ponadnaturalną siłę tak, że aby przeżyć, trzeba zadbać ból innym. William ranił Sabato z każdą chwilą, chociaż pewnie robił to przypadkiem. Przez większość czasu nieświadomie lub na zapas. Chciał przypominać blondynowi, że to tylko chwilowa zabawa. Moment zapomnienia. Oderwanie się od rzeczywistości. Zamknięci w jakimś nienaturalnym kokonie, musieli w końcu go opuścić. Miał bowiem swoją datę przydatnością, wyrytą i wydrukowaną na bilecie powrotnym do Australii.

Wargi blondyna miały znów odświeżoną, nałożoną przed sekundą cienką warstwę balsamu. Lekki zapach migdałów, przypominający marcepan unosił się dookoła. Podszedł powoli do Williama, a obcasy jego skórzanych, ręcznie szytych butów obijały się o drewnianą podłogę z charakterystycznymi stuknięciami. Bez pytania kucnął, stawiając jego buty tuż przy stopach. Spojrzał w górę i zaczekał aż William podniesie stopę. Wszystko po to, by powoli i delikatnie nasunąć mu buty. Gdy już to zrobił, podniósł się i uśmiechnął radośnie.

– Lubię jak prowadzisz mnie na smyczy. – powiedział spokojnie, a zaraz potem poprawił kołnierz koszuli Williama, przechylając głowę lekko w bok i przyglądając mu się uważnie. Skupił się na plisie zapięcia. Jeden z guzików, dokładnie trzeci od góry, miał małą niezakończoną nitkę. Niczym pręcik kwiatowy, mała nitka odstawała od guzika. Miał ochotę znaleźć nożyczki i obciąć ją. Nic nie powinno zakłócać idealnego obrazu Williama.

– Lubię też Twoje włosy. Chciałbym Ci je lekko zmierzyć. Przeczesać między palcami. Ale wiem, że nie lubisz nachalnej bliskości. – zgodził się z tym, jakby to był jeden z warunków niepodlegający jakiejkolwiek negocjacji.

– Lubię wiele rzeczy. Ale chyba wolałbym żebyś je odkrywał. Do mnie nie ma instrukcji obsługi. To byłoby za łatwe i zbyt nudne. – puścił mu perskie oczko, nagle wychylając się i lekko tracąc czubkiem nosa jego policzek. Nie pocałował go, nie musnął nawet jego skóry wargami. Ot, lekko nosem tracił jego podbródek czy policzek. Zależnie na co trafił. Zaraz po tym obrócił się i obejrzał przez ramię.

– Ruszamy do miasta?– zaoferował, sięgając zaraz po mały, skórzany plecak, w który wcisnął ręcznik i butelkę wody.

– Lubię też Twoje ramiona. Dużo trenujesz? – zagadnął, zupełnie niefrasobliwie. Jakby za tą powłoką nie krył się żaden smutek czy żal. Jakby całkowicie przystał na zasadę: to tylko gra, krótki układ.


William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ