echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
012.
heautonimoroumenos
Będę przymuszał twoje oczy
Do wylewania wód boleści,
Ma żądza, co się bólem pieści,
Będzie pływała w tej roztoczy
Ten dzień od początku był bolesny. Fizycznie i psychicznie - Klaus nie był pewien, co było gorsze. Fizycznie - bo dręczył go kac po poprzedniej nocy, spędzonej na niewygodnym, barowym krzesełku, w towarzystwie nieznajomego (ale tylko przez chwilę) mężczyzny, który jako jedyny pośród całego tłumu dostrzegł jego żałosny stan. I psychicznie - bo jeśli cokolwiek wyniósł z tej późnonocnej posiadówy, to była to świadomość faktu, że musi porozmawiać z Saulem. Jak najszybciej - wtedy będzie mniej bolało. Wciąż czuł się parszywie z samym sobą, wciąż nie miał pojęcia, jak ubrać w słowa to, co chciał wyznać i wciąż nastawiał się na tę całą rozmowę skrajnie negatywnie. Przecież nie chciał kończyć tego, co mieli - a czym innym miało być podobne przyznanie się do winy, jeśli nie początkiem końca?
Pijąc rano kawę (co było błędem, przeciwko któremu zbuntował się bolący nagle żołądek - ze stresu i kaca, to na pewno), próbował dobrać w głowie właściwe słowa i przekuć je w zdania, ale każde z nich brzmiało żałośnie - albo tak, jakby chciał zrzucić winę na czynniki zewnętrzne, albo tak, jakby w istocie chciał się przed nim przyznać, że miał jakiegoś rodzaju problem z własną seksualnością. Żadna z tych opcji nie wydawała mu się właściwa, bo obie koncentrowały się na nim samym, a nie na Saulu. Jednakże, czuł w tym wszystkim ogromną chęć jakiegoś wybronienia się - tylko ta obrona niespecjalnie mu wychodziła; z pewnością dlatego, że nie uważał, że zasłużył jakąkolwiek możliwość defensywy. Powinien pewnie posypać czoło popiołem i liczyć na najlepszy możliwy obrót spraw. Ale nie chciał, żeby Monroe pomyślał, że spisał ich już na straty (choć chyba trochę spisał). Kurwa, czemu tych myśli musiało być tak strasznie dużo? Głowa pękała mu coraz bardziej z każdą minutą.
Kiedy w końcu zwlekł się z domu, dochodził już wieczór; popołudniowy upał powoli opadał na chodniki, a w powietrzu rozlegał się zapach rozgrzanego asfaltu. W żaden sposób nie zapowiedział Monroe’owi swojej wizyty, na wypadek, gdyby jednak miał stchórzyć i nie dotrzeć do Sapphire River. I tak naprawdę, aż do momentu, w którym stanął w końcu w progu saulowego domu, myślał, że tak właśnie zrobi. Dłuższą chwilę po prostu sterczał tak w bezruchu, próbując rozsądzić czy lepszym pomysłem było przejście od razu do rzeczy, czy jednak rozpoczęcie od czegoś neutralnego. Wciąż nie był pewien czy te słowa w ogóle przejdą mu przez usta.
Saul, zrobiłem to znowu. Saul, chyba cię zdradziłem. Saul, wiem, że jestem beznadziejny. Saul, naprawdę przepraszam. Saul, obiecuję, że to już się więcej nie wydarzy... - i tak, jak wszystkie poprzednie stwierdzenia były prawdą, tak to ostatnie trąciło niepewnością. Przecież nie wiedział czy to się więcej nie wydarzy. Chciałby móc spojrzeć mu w oczy i oznajmić to z przekonaniem, ale czuł, że to byłoby na swój sposób fałszywe. Ale co w takim razie miał powiedzieć - że się postara, aby to się nie powtórzyło? To z kolei wcale nie brzmiało zachęcająco. Ten jego plan okazał się mieć więcej luk niż Klaus na początku przewidywał. Kiedy zapukał w końcu do drzwi, jednocześnie na długi moment przestał oddychać, zupełnie jakby całkiem zapomniał, jak to właściwie powinno się robić.
Ale potem drzwi otworzyły się i choć na koniuszku języka miał już imię Saula, zbite z gorzkim musimy porozmawiać, te słowa utknęły w jego gardle, kiedy dostrzegł, kto właściwie stanął na przeciwko niego. Nie był to Monroe. Zamrugał szybko - on, zazwyczaj tak elokwentny, zazwyczaj wiedzący doskonale, co należało powiedzieć, zamilkł jak grób, niepewien czy kiedykolwiek jeszcze będzie w stanie się odezwać. Wbijał w wyrosłego przed nim chłopaka uporczywe spojrzenie, w którym musiała odbijać się cała zgraja emocji - od zaskoczenia, przez niedowierzanie i oburzenie, po pierwsze iskierki zawodu, który ogarnął go nagle, paraliżując wszystkie mięśnie. Dłuższą chwilę zajęło mu zebranie się w sobie na tyle, żeby wreszcie wydusić z siebie jakiś dźwięk.
- Cześć? - Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Uciec stąd? Zwyzywać tego chłoptasia, który stał przed nim - długi i wyczekujący - oczekując najwyraźniej jakichś wyjaśnień? W końcu odchrząknął, robiąc krok w stronę wnętrza. - Muszę porozmawiać z Saulem - oświadczył surowo, choć dość drżąco; trząsł się nie tylko jego głos, ale też ręce. Chciał dać nieznajomemu sygnał, że powinien się odsunąć i wpuścić go do środka, choć coraz mniej miał realną ochotę tam wchodzić. Kurwa, dlaczego on musiał być zawsze tak tępy? Czemu musiał ufać tak łatwo, czemu pozwalał cudzym wymaganiom wchodzić sobie na głowę, tylko po to, żeby okazało się, że to wszystko nie było nic warte? - S-Saul! - zaskomlał wgłąb domu, licząc na... cholera wie, na co, tak naprawdę. Potrzebował chyba wydawać z siebie jakieś dźwięki, pozwalać słowom wytaczać się na wierzch, bo inaczej już teraz zupełnie by się rozpadł, a nie mógł. Nie w progu domu Monroe’a. Nie stojąc oko w oko z jego kochankiem.

Zahariel Monroe
zamiast pracować — zdziera kasę z bogatych facetów
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
You're not iconic
You are just like them all
Don't act like you don't know
Nie tylko Klaus cierpiał dzisiaj z powodu potwornego kaca - Zahariel po raz kolejny w tym tygodniu obudził się nad ranem z tak okropnym, przeszywającym bólem głowy, iż przez jedną, piękną chwilę myślał, że wreszcie umiera. Szkoda, że to nie było takie proste, bo ostateczna ucieczka w nicość coraz częściej wydawała mu się jedynym skutecznym rozwiązaniem wszystkich jego problemów, które zdawały się nawarstwiać z każdym kolejnym tygodniem spędzonym w Lorne tej zapomnianej przez Boga dziurze.
Mgliście pamiętał, co wydarzyło się zeszłej nocy, choć gdyby nawet nie pamiętał, z łatwością mógłby się tego domyślić, bo regularnie powtarzał ten sam schemat - szedł na spotkanie z klientem, robił, co do niego należy, wychodził i upijał się w Shadow tak bardzo, że nie był w stanie samodzielnie dostać się do własnego mieszania. Tym razem jednak jego stan nie był na tyle tragiczny, by nie potrafił utrzymać się na nogach, więc zamiast zasypywać Saula morzem nieskładnych wiadomości, po prostu przywlókł się w środku nocy pod jego drzwi (tutaj miał z Shadow zdecydowanie bliżej niż do siebie) licząc, że brat pozwoli mu przenocować na kanapie. Albo chociaż na dywanie. Nie był zbyt wymagający, mógł spać w zasadzie gdziekolwiek, byleby tylko nie musieć wracać w tym stanie do siebie.
Może nawet miałby w tej chwili jakieś wyrzuty sumienia, gdyby potrafił myśleć o czymkolwiek innym niż to, jak paskudnie się czuje. Powinien się już pewnie przyzwyczaić, zważywszy na fakt, że budził się na takim silnym kacu przynajmniej raz w tygodniu... za każdym razem wydawało mu się, że gorzej już być nie może i za każdym razem boleśnie przekonywał się, jak bardzo się w tej kwestii mylił. Z trudem pozbierał się z kanapy z zamiarem wyżebrania od Saula jakichś leków przeciwbólowych, jednak szybko okazało się, że brata nie ma w domu. Zah spał tak mocno, że nawet nie słyszał, kiedy Saul wyszedł, co gorsza - nie miał pojęcia, kiedy wróci, więc postanowił poszukać leków na własną rękę. Jeśli ich nie znajdzie, w ostateczności zadowoli się też czymkolwiek, co zawiera w sobie alkohol. Już niejednokrotnie radził sobie z kacem w ten sposób; nie było to idealne rozwiązanie i niestety jeszcze bardziej pogłębiało jego nałóg, ale już jakiś czas temu doszedł do momentu, w którym niemal całkowicie przestał się tym przejmować.
Był w trakcie przeszukiwania jednej z kuchennych szafek, kiedy przez panującą w domu ciszę przedarł się dźwięk pukania do drzwi. W pierwszej chwili Zahariel miał ochotę to zignorować i nie przerywać swoich desperackich poszukiwań tabletek przeciwbólowych, jednak po chwili uznał, że to może być coś ważnego i chyba lepiej będzie, jeśli to sprawdzi. Westchnął cierpiętniczo, narzucił na siebie przewieszoną przez oparcie kanapy koszulkę, by zachować przynajmniej pozory przyzwoitości, po czym bez życia powlókł się w stronę drzwi.
Nie miał pojęcia, kim był chłopak, stojący w progu. Widział go na oczy pierwszy raz w życiu, akurat tego był na sto procent pewien - to była jedyna rzecz, o której zdążył pomyśleć, bo niespodziewany gość niemal z miejsca zaczął dopytywać o Saula.
Daruj sobie, nie ma go w domu 一 poinformował, mimo kiepskiego humoru siląc się na w miarę uprzejmy ton. Chętnie zakończyłby to nieplanowane spotkanie i wrócił do umierania na kanapie, ale coś w głosie chłopaka sprawiło, że nie miał serca tak po prostu zamknąć mu teraz drzwi przed nosem. 一 Coś mu przekazać? 一 zapytał więc, choć na końcu języka miał raczej pytanie: coś się stało? Na pierwszy rzut oka widać było, że coś jest mocno nie w porządku, nawet Zahariel, mimo swojego empatycznego upośledzenia, potrafił to dostrzec. 一 Albo możesz tu na niego zaczekać, jeśli chcesz 一 zaproponował, nim w ogóle zdążył to przemyśleć. Nie miał pojęcia, kim właściwie był stojący przed nim człowiek, a mimo to był skłonny wpuścić go do domu - nie swojego domu, warto to podkreślić. Może Saul wcale nie życzyłby sobie, żeby Zah go wpuszczał? Może wcale nie chciał z nim rozmawiać? No ale teraz, kiedy już zaproponował mu wejście i zrobił miejsce w drzwiach, trochę głupio było powiedzieć, że jednak zmienił zdanie.
Jak zwykle, jego resztki zdrowego rozsądku odezwały się rychło w czas.
Nie miał siły zastanawiać się nad tym, o co tu właściwie chodziło. Nie rozmawiał z Saulem o jego życiu uczuciowym, więc nie miał pojęcia, że brat kogoś ma. Tym bardziej więc nie przyszło mu do tej pustej, przepitej głowy, że właśnie został mylnie wzięty za kochanka Saula - to był poziom domyślności, na który absolutnie nie było go dzisiaj stać. Potrafił w tej chwili myśleć jedynie o tym, żeby znaleźć te cholerne leki i wrócić z powrotem na kanapę.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus szczerze nie wiedział już czy mogło być gorzej. Myślał, że nie - bo przecież miał poczucie, że sięgnął już dna, że znowu dał się ponieść jakimś swoim wewnętrznym zwyrodnieniom, że nie tylko zdążył obciągnąć jakiemuś całkiem obleśnemu typowi w klubowym kiblu, ale też dość otwarcie i wprost podrywał Homera, co z pewnością zaliczało się do tej, wspomnianej już przez Saula, zdrady emocjonalnej. Czyli, ogólnie rzeczy ujmując: Werner kolekcjonował dowody na poparcie tezy, która już od dawna huczała mu w głowie - nie nadawał się do związku, do budowania czegokolwiek, co miało być trwałe i osobiste, co miało być na dłużej, a nie tylko na chwilę, co miało być na w y ł ą c z n o ś ć , której istoty zdawał się nie pojmować. To go dobijało, bo przecież czuł wreszcie, że udało mu się w życiu osiągnąć coś ważnego; że dano mu taką cudowną osobę, na którą właściwie nie zasługiwał, a on - zamiast postarać się być dla niej lepszym - zdecydował się ranić ją na każdym kroku. Być może, to był zwykły sabotaż. Może tak naprawdę żył w przekonaniu, że to nie miało szansy się udać, tak więc należało oderwać plaster teraz, żeby bolało trochę mniej niż gdyby stało się to później.
Topiąc się w tych myślach - wczoraj dość dosłownie, bo przecież zalewał je solidnymi porcjami alkoholu - degradował się jednocześnie do najniższej możliwej pozycji, bluzgał w lustrzane odbicie i szczerze nie potrafił uwierzyć w to, że Saul zdawał się nie dostrzegać wcale jego fałszu, jego zepsucia, tej paskudnej gangreny, która toczyła się przez jego organizm, nie oszczędzając ani skrawka ciała czy duszy. Wciąż mówił do niego w takich pięknych słowach, w jakich nie mówił mu nikt wcześniej, wciąż pozwalał się przytulać i trzymać za rękę, i wciąż dawał mu do zrozumienia, że traktuje go poważnie - a Klaus nie mógł w to uwierzyć, uznając to wszystko za jeden wielki majak własnego umysłu. Nie mógł uwierzyć, że miał na wyciągnięcie ręki kogoś tak pięknego, tak dobrego, tak otwartego, zabawnego i chyba też w sobie zakochanego; kogoś, kto nigdy by go nie skrzywdził, nie oszukał, nie zbrukał w żaden sposób, ale...
Ale czy na pewno?
Stojąc w tym progu i wpatrując się w nieznajomego chłopaka, znowu poddawał to wszystko w wątpliwość. A co, jeśli Saul już wiedział? Co, jeśli chciał się na nim zemścić? To byłby w stanie zrozumieć, przecież na to zasłużył. Gorzej jednak, jeśli to wcale tak nie było - jeśli przez ten cały czas, kiedy Monroe nakłaniał go do zaprzestania sypiania z innymi, sam robił to samo, bo wtedy... właściwie, to Klaus nie wiedział, co wtedy. Nagle ukuła go w oczy własna ślepota. To przecież nie mogło być tak idealne. Od początku wizja tej relacji jawiła mu się zbyt idyllicznie - pomimo tych wszystkich problemów, pomimo nałogu Saula. Było po prostu zbyt dobrze, żeby to mogło być prawdziwe. Nie powinien teraz być zaskoczony, nie powinien czuć złości - choć tę ukierunkowywał chyba wyłącznie na siebie, nawet nie na tego obcego chłopaka, który stał przed nim i komunikował, że Saula w sumie nie było (jak poważna musiała to być relacja, skoro zostawiał go samego w swoim domu?). Ale że może poczekać. To wychodziło z jego ust tak gładko, jakby zupełnie nie brał pod uwagę, że stanął właśnie twarzą w twarz z kimś, kto był z Monroem w związku.
A może oni też byli razem? Może ten chłopak, który stał przed nim, nie wiedział wcale o tym, w co się wplątał? Może nie leżał wcale z Saulem w łóżku, naśmiewając się z jego głupoty, bo zwyczajnie nie wiedział o jego istnieniu? Klaus z jednej strony miał ochotę odejść i nigdy nie wracać, z drugiej - masochistyczną potrzebę dowiedzieć się więcej. Wszystkiego. Niech opowie mu, co razem robią, jak Monroe do niego mówi, co mu obiecuje. Niech opowie czy wspomina cokolwiek o tym durnym Niemcu, który chyba myślał, że między nimi działo się coś poważnego. Niech pozwoli mu na siebie patrzeć - doceniać wszystkie te aspekty swojego ciała, w których Werner nie domagał; niech pozwala doceniać swoją urodę i odnaleźć wszystkie te rzeczy, które Saulowi musiały się spodobać, a których jemu ewidentnie brakowało.
W końcu, milcząc głucho, bo nie potrafił teraz wpaść na jakiekolwiek słowa, które chciałby powiedzieć, wyminął go w progu, udając się wprost do salonu, żeby podejść do okna i pogapić się w nie chwilę ze skrzyżowanymi ramionami. W końcu odwrócił się znowu w jego stronę, bardzo mocno zaciskając palce na własnych łokciach, zupełnie jakby jedynie to trzymało go jeszcze w ryzach.
- Więc... - zaczął ostrożnie, nieco rozedrganym głosem, który starał się przywołać na powrót do normalnego brzmienia. - Jak długo to trwa? - spytał wreszcie, świdrując go spojrzeniem. Mógł spytać o cokolwiek, naprawdę, ale to teraz wydawało mu się najbardziej sensowne.

Zahariel Monroe
zamiast pracować — zdziera kasę z bogatych facetów
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
You're not iconic
You are just like them all
Don't act like you don't know
Gdyby został postawiony w miejscu Klausa, być może byłby w stanie go zrozumieć - przy czym być może jest tutaj kluczowe, bo Zahariel nigdy nie był w relacji, która wymagałaby od niego faktycznego emocjonalnego zaangażowania. Kiedy mieszkał w Lorne, z powodu strachu przed ojcem bardzo mocno krył się ze swoją orientacją i rzadko pozwalał sobie na cokolwiek więcej niż potajemne wzdychanie do każdego z mężczyzn, którymi akurat był zauroczony; w Kolumbii natomiast dużą przeszkodą okazał się jego imprezowy styl życia oraz sposób, w jaki na siebie zarabiał. Przez to, że bez skrępowania publicznie rozbierał się za pieniądze, raczej mało kto widział w nim materiał na poważnego partnera, z którym można próbować budować coś stałego; każdy traktował go raczej jako chłopca na jedną, ewentualnie kilka nocy, dlatego też Zah wchodził tylko i wyłącznie w tego typu relacje i z czasem sam zaczął wierzyć, że do innych się zwyczajnie nie nadaje. Utwierdził się w tym, kiedy wreszcie zdołał zaakceptować swój problem z nadmiernym i niekontrolowanym spożywaniem alkoholu - owszem, popadł w nałóg, spierdolił sobie życie, ale przynajmniej nie spierdoli go nikomu innemu, więc ostatecznie pewnie dobrze wyszło, że nigdy nie był z nikim na poważnie. Był bardziej niż pewien, że nie wyniknęłoby z tego nic dobrego.
Widząc, iż chłopak waha się dłuższą chwilę, Zahariel był niemal przekonany, że jednak zrezygnuje z czekania na Saula - jakie więc było jego zdziwienie, kiedy w końcu wyminął go w progu i wszedł do środka. Nie było mu to do końca na rękę, ale właściwie sam był sobie winien, więc po prostu zamknął drzwi i ruszył za chłopakiem do salonu, modląc się w myślach, żeby Saul wrócił jak najszybciej.
Napijesz się czegoś? 一 zapytał z grzeczności, bo sam miał ochotę na kubek mocnej, czarnej kawy, a głupio byłoby, gdyby zrobił ją tylko dla siebie, skoro już postanowił przyjmować gości Saula. Czy czuł się tutaj trochę za bardzo jak u siebie? Owszem. Czy słusznie? Cóż, o to pewnie należałoby zapytać nieobecnego brata, ale skoro do tej pory jeszcze ani razu nie zwrócił mu uwagi, to chyba nie miał nic przeciwko.
Niezależnie od odpowiedzi, wstawił wodę i wyjął z szafki kawę, nie spodziewając się, że chłopak będzie chciał z nim rozmawiać - ani tym bardziej, że zacznie zadawać mu jakieś niezrozumiałe pytania.
Ale co jak długo trwa? 一 zapytał, totalnie zdezorientowany, bo nie dość, że pytanie było nieoczekiwane, to w dodatku dla Zahariela zupełnie niejasne, przez co na dłuższy moment totalnie wybiło go z rytmu. Nie był najbardziej domyślną osobą na świecie, zwłaszcza, kiedy był zmęczony i skacowany, a zastanawianie się nad zadanym pytaniem tylko potęgowało uciążliwy ból głowy. Boże, Saul, gdzie trzymasz te cholerne tabletki?Chodzi o to, że za często tu ostatnio nocuję? 一 wypalił, zupełnie nieświadomy, że jeszcze bardziej pogarsza sytuację. Zdawał się nie zauważać tych wszystkich emocji, które próbował tłumić w sobie nieznajomy, za to, kierując się swoją pokrętną logiką wywnioskował, że być może Saul żalił się temu chłopakowi - kimkolwiek dla niego był - że w ostatnim czasie bez przerwy ma na głowie młodszego brata, który nie umie pić jak człowiek i ciągle potrzebuje, żeby ktoś odbierał go z klubu i użyczał mu kanapy. Gdyby Zah posiadał jeszcze jakieś resztki godności, pewnie nawet zrobiłoby mu się za siebie wstyd. 一 Rzeczywiście, ciągnie się już kilka tygodni. Ale spokojnie, to... przejściowa sytuacja. 一 Bo przecież wciąż trzymał się myśli, że nie zamierza zostawać w Lorne na długo. Wyjedzie z powrotem do Kolumbii, kiedy tylko Bart trafi za kratki a stan Viper i Isaaca się ustabilizuje. Miał nadzieję, że wtedy już nic nie będzie trzymać go w tym przeklętym miasteczku i będzie mógł dalej w spokoju niszczyć sobie życie, z dala od ostatnich osób, na których mu jeszcze zależało.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus wciąż się tego uczył. Bycia z kimś - od samej podstawy, którą stanowiło uświadomienie sobie, że faktycznie ten ktoś (bardzo konkretny w tym przypadku) mógłby tego ( j e g o ) chcieć, poprzez całą masę myśli o sobie samym, przez które musiał przebrnąć i które trzeba było przewartościować. Szło mu to dość topornie - stale plątał się w tej sytuacji, w tym ułożeniu, które zaskoczyło go jak mało co, bo dawno już porzucił marzenia o tym, że mógłby nadawać się do stworzenia czegoś poważnego. A Saul chyba naprawdę podchodził do niego poważnie. Nie wiedział, nie miał pewności - myślenie o tym, że mogłoby tak być, napawało go jednocześnie nadzieją i przerażeniem, bo martwił się nieustannie, że zaraz go zawiedzie, że Monroe dostrzeże wszystkie jego ułomności, zmieni zdanie i się wycofa. W pewnym sensie marzył, żeby to stało się jak najszybciej - bo skoro z każdym dniem czuł się do niego silniej przywiązany, taka klęska bolałaby tym mniej, im prędzej by nadeszła. Z drugiej strony, musiała istnieć w nim nadzieja na to, że tak wcale nie będzie - przecież w innym przypadku nie wahałby się ani chwili przed przyjściem tutaj oraz wyrzuceniem z siebie wprost historii o tym, co zrobił. A jednak, musiał się zastanowić. A jednak, męczył się nad tym, jak ubrać to w słowa w taki sposób, żeby przekonać Saula, aby dał mu kolejną szansę. A jednak, wciąż nie był pewien czy w ogóle będzie w stanie realnie wydusić z siebie to wyznanie.
Teraz, kiedy obserwował tego obcego sobie zupełnie człowieka, poruszającego się z takim rozeznaniem i świadomością po przestrzeni Saula, powróciły do niego wszystkie wątpliwości. Może to on zrozumiał coś opacznie? Może w tym spróbujemy, wyrzuconym przez niego ostatniej październikowej nocy, Monroe odnalazł przyzwolenie na brak wyłączności? To ironiczne, jak mocno ruszały go wszystkie te teorie, biorąc pod uwagę, że dotychczas to on był tym, któremu trzeba było powtarzać jak dzieciakowi o niesypianiu z innymi. A może to była zemsta? Może Saul dowiedział się od kogoś o tym, co Klaus ostatnio zrobił i stwierdził, że mu się za to odpłaci? Ale żeby się zemścić, raczej niespecjalnie by się z tym krył, prawda?
Pogrążony we własnych myślach, zignorował zupełnie zapytanie o picie, bo to było ostatnie, czym zaprzątałby sobie teraz głowę. Bardziej interesowały go okoliczności tej całej... sytuacji, która rozgrywała się między tym nieznajomym (ładnym - przyznał gorzko przed samym sobą) a jego chłopakiem (podobno - może to jednak była tylko ściema?). Całkiem możliwe, że wpatrywał się w tego człowieka z przesadną zajadliwością, zupełnie jakby wbił sobie do głowy, że teraz musiał zapamiętać każdy szczegół jego ciała, postury, twarzy - tak, żeby mógł wyświetlać go sobie w dowolnej ilości przed oczami za każdym razem, kiedy znowu pomyśli, że może właśnie w kimś się zakochuje. Bo takich ludzi była cała masa - ludzi, którzy mogli odebrać mu tę jego mierną, wychudzoną miłość. A on zwyczajnie nie potrafił tego znieść.
Kiedy nieznajomy wreszcie zaczął mówić coś konkretniejszego, Klaus musiał przygryźć mocno wewnętrzną stronę policzka, żeby nie wypalić z czymś wrednym albo się nie rozpłakać - jedno z dwóch. Od kilku tygodni? Zaczął odliczać czas od halloween. Tak, to z pewnością było kilka tygodni. Wszystko zgadzałoby się z jego teorią o zemście. Ale... to nie mogło być tylko to. Gdyby chodziło wyłącznie o odpłacenie się, Saul przespałby się z nim raz albo dwa, a potem pewnie tym pochwalił. W tej sytuacji (kilka tygodni! często nocuje!), to wyglądało dla niego zupełnie tak, jakby odkrył przypadkiem pełnoprawny romans.
Jednak musiał usiąść. Opadł mocno na fotel, próbując jakoś poukładać sobie to wszystko w głowie i jednocześnie skupiając jak najmocniej na oddechu.
- Mówił ci o mnie? - spytał po prostu, nawet na niego nie patrząc.

Zahariel Monroe
zamiast pracować — zdziera kasę z bogatych facetów
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
You're not iconic
You are just like them all
Don't act like you don't know
W gruncie rzeczy, on i Klaus byli do siebie całkiem podobni - z tą różnicą, że Zahariel póki co nie poznał nikogo, dla kogo chciałby się zmienić, albo przynajmniej spróbować. Początkowo miał nadzieję, że kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości, uda mu się całkowicie skończyć z seksworkingiem, ustatkować się i przeżyć życie u boku jednego, ukochanego mężczyzny, ale z biegiem czasu przestał żyć złudzeniami i całkowicie dał sobie spokój z tym naiwnym marzeniem. Wiedział doskonale, że musiałby zrezygnować z codziennego zapijania problemów oraz puszczania się na prawo i lewo, żeby zbudować jakąś stałą relację, a to wydawało mu się problemem nie do przeskoczenia. Obie te rzeczy przychodziły mu zbyt łatwo a on nie miał za grosz silnej woli i samozaparcia, więc nawet się już nie łudził, że cokolwiek kiedykolwiek się w jego życiu poprawi. Chyba nawet nie było mu już z tego powodu przykro - oswoił się z tą myślą na tyle, że zdołał zaakceptować swoją dożywotnią samotność oraz fakt, że już zawsze przyjdzie mu zapełniać pustkę w życiu krótkimi, przypadkowymi znajomościami, bo na żadne inne zwyczajnie nie zasługiwał.
Nieznajomy nie wydawał się zbyt rozmowny a Zahariel powoli zaczynał zauważać, że coś chyba jednak jest nie w porządku. Przez chwilę chciał nawet o to zapytać, ale chłopak okazał się szybszy, ponownie wyskakując z czymś, co totalnie go zaskoczyło i nad czym musiał pomyśleć przez dłuższą chwilę - co przychodziło mu naprawdę ciężko, bo myślenie nie było jego najmocniejszą stroną, szczególnie na kacu.
Nie wiem, chyba nie... 一 Zamyślił się, usilnie próbując przypomnieć sobie, czy rozmawiali w ostatnim czasie o kimkolwiek spoza rodziny, szybko uświadomił sobie jednak, że co drugą rozmowę z Saulem odbywał w stanie głębokiego alkoholowego upojenia, przez co pewnie nie pamiętał połowy rzeczy, które brat do niego mówił. 一 A powinien? 一 zapytał głupio, totalnie nieświadomy, jak bardzo dosadne i nieczułe są wszystkie jego słowa w kontekście tego, co działo się w głowie Klausa. Dla niego ta rozmowa nie miała żadnego drugiego dna - owszem, wydawała mu się nieco dziwna, ale wciąż była tylko pogawędką, którą miał zamiar podtrzymywać do czasu powrotu Saula, żeby uniknąć siedzenia w niezręcznej ciszy.
Skończył robić kawę; w międzyczasie udało mu się wreszcie znaleźć opakowanie leków przeciwbólowych - całe szczęście, bo dzięki temu zrezygnował z durnego pomysłu leczenia kaca alkoholem. Wziął dwie tabletki na raz i popił je łykiem kawy, parząc sobie przy tym usta i język. Wymamrotał pod nosem kilka niewybrednych przekleństw, po czym, wciąż trzymając w rękach gorący kubek, rozwalił się w drugim fotelu.
Ty i Saul jesteście...? 一 zrobił pauzę, dając chłopakowi przestrzeń na dokończenie zdania, bo być może faktycznie był kimś istotnym w życiu jego starszego brata i Zahariel powinien wiedzieć, kim jest, a nie miał pojęcia - i to prawdopodobnie dlatego, że jego wiedza wyparowała wraz z wypitym dzień wcześniej alkoholem. Powinien chyba ograniczyć kontakty z rodziną kiedy był pijany; problem w tym, że już nie pamiętał dnia, w którym nie sięgnął po alkohol.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus od zawsze był kiepski w konfrontacjach, do których podchodził zwykle zbyt emocjonalnie, zupełnie nie potrafiąc wyćwiczyć w sobie biznesowej surowości, której próbował nauczyć go bezskutecznie ojciec. Zazwyczaj pozwalał sobie na unoszenie się emocjami i nawet jeśli często starał się udawać, że wcale aż tak bardzo czegoś nie przeżywał, w gruncie rzeczy odreagował to potem okropnie, kiedy mógł wreszcie odpuścić sobie (usunąwszy się wcześniej z zasięgu niepożądanego wzroku) i pozwolić emocjom na zawładnięcie na dobre nad jego ciałem. Umiał grać - był w tym całkiem niezły - dzięki czemu często udawało mu się stwarzać pozory osoby zupełnie nie przejętej słowami, które mogły boleć, ale istniały też takie sytuacje, w których nie mógł w żaden sposób zaradzić temu, że wprost w nim kipiało. Tak jak teraz.
Teraz - kiedy nic dziwnego, że w opinii Zahariela ta rozmowa była dziwna, bo przecież z trudem ważył słowa, wkładając niebywałe poły wysiłku w to, żeby tylko nie klekotać przed nim zębami, nie trząść się, nie reagować h i s t e r y c z n i e (po takie słowo z pewnością sięgnąłby jego ojciec, gdyby był w stanie odczytać, co czaiło się w jego głowie - ale przecież gdyby był w stanie to zrobić, to problemy w ich relacji albo zupełnie by nie istniały, albo wręcz przeciwnie: zaogniłyby się do takiego stopnia, że spłonęliby obaj razem z nimi). Im bardziej jednak starał się trzymać w ryzach, tym bardziej żałośnie to wyglądało, bo kiedy już zasiadł w tym fotelu, jednocześnie blady i czerwony z emocji, wbijając paznokcie w materiał obijający podłokietniki oraz uparcie zmuszając się do nieopuszczania spojrzenia z twarzy tego nieznanego sobie chłopaka, wydawać by się mogło, że albo w tej chwili eksploduje, albo zemdleje - absolutnie nic pomiędzy.
A powinien?
W odpowiedzi na to prychnął, odrobinę zbyt głośno, żeby można to było wziąć za naturalne i niezamierzone, jednocześnie uśmiechając się kwaśno.
- Nie no, po co? - odparł, teraz już czysto złośliwie ironizując, choć przecież do tej pory tak solidnie (i nieudolnie, ale to swoją drogą) starał się sprawić wrażenie, że zupełnie nie ruszał go kontekst całej tej sytuacji. - Żebyście sobie psuli zabawę? - Nie wiedział czy z otrzymaniem tej informacji ulżyło mu, czy wręcz przeciwnie. Z jednej strony, przynajmniej miał pewność, że Saul nie obgadywał go w łóżku do tego tutaj (a mógł wyraźnie niemal usłyszeć słowa, które mogłyby wtedy paść - nauczony doświadczeniem), ale z drugiej - to przecież był dowód na to, że nie był wcale dla Monroe’a ważny. Z jeszcze innej perspektywy patrząc - przecież Klaus też nie opowiadał Homerowi o swoim chłopaku. Ale to przecież coś innego. No tak, ale czy na pewno?
Wreszcie nieznajomy, umościwszy się wcześniej w fotelu na przeciwko, zadał kluczowe wręcz pytanie, ale Werner przez dłuższą chwilę nie odpowiadał na nie, a jedynie się w niego wpatrywał. C z y m są - on i Saul? Czym są, skoro - najwidoczniej - żaden z nich nie potrafi utrzymać chuja w spodniach? Klaus z każdą chwilą odkrywał coraz mocniej, że zwyczajnie tracił wiarę w to, że ludzie faktycznie potrafili wytrwać w ścisłej monogamii; zaczął natychmiast podważać doświadczenia nielicznych znanych sobie par, które spędziły razem po dwa albo dwanaście lat, rzekomo bez żadnego skoku w bok, żadnych romansów, z ognistym wciąż i palącym uczuciem. On i Saul z pewnością mieli uczucie, ale najwyraźniej brakowało w tym wszystkim jakiegoś niezwykle istotnego elementu, którego Werner nie potrafił nawet nazwać, bo ten zdawał mu się ciągle umykać.
- R a z e m - odparł w końcu, powoli, dokładnie wymawiając każdą literę. - A przynajmniej tak myślałem - dodał zaraz, nieco ciszej, ale w dalszym ciągu wpatrując się w niego stanowczo. I nie dał mu nawet przestrzeni na jakiekolwiek ustosunkowanie się do tej informacji, bo w końcu nie mógł dłużej trzymać języka za zębami. - Co takiego mu dajesz, czego nie daję mu ja, co? Słucham? Co takiego wyjątkowego razem robicie, że nie może tego zrobić ze mną? - I choć wiedział, że były to pytania w dużej mierze retorycznie, a z ich zadaniem wystawiał samego siebie na ostrzał, realnie wyczekiwał od chłopaka jakiejś odpowiedzi.

Zahariel Monroe
ODPOWIEDZ