Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
To nieprawda, że nie musiała nic mówić. Wypadało wyrzucić to, co siedziało jej na duszy i jedynie zawalone płuca, idące w parze w bolącym gardłem uniemożliwiały jej wypowiedzenie dwóch, bardzo prostych słów. To miał być zwyczajny dzień pracy. Przed wyjściem miała tylko rozproszyć nastolatków z lasu, co wpisywało się w typową, służbową rutynę. Zignorowała ów niepozorne zadanie, przez co skończyła w tym miejscu, zupełnie na czas, leżąc w karetce pod okiem ratowników oraz zaufanej pani doktor. Wciąż napawała się tym wyjątkowym uczuciem, ze świadomością dosłownego wbiegnięcia w gęsty dym, chociaż nikt Margo do tego nie zobowiązywał. Miała wolne, mogła poczekać na posterunku leśników, ale zadecydowała inaczej, co tylko utwierdziło ją w chęci wypowiedzenia bardzo ważnych dla ich relacji słów. Jeśli Bertinelli ich nie odwzajemni, nie będzie zła.
Po prostu… chciała to powiedzieć.
Pokręciła z niezadowolenia głową, kiedy Margo przekazała jej, aby nic nie mówiła.
- Nie, ja…
Musiała to powiedzieć. Dopóki była przytomna i jako tako ogarniała otoczenie wyłożone plastikiem, aparaturą, małymi monitorami oraz całą masą ustrojstwa, wykorzystywanego przez lekarzy. Sama wyniosła z własnego szkolenia (jeszcze dla służb specjalnych) wykorzystywanie staz taktycznych, podawanie zastrzyków przeciwbólowych oraz podtrzymywanie funkcji życiowych, kiedy dookoła nie było odpowiednio przeszkolonych medyków. W przypadku zatruć było ciężej.
Pozostało jej kiwnąć głową, przy braku innych możliwości, poza oczywistym wdychaniem tlenu co też praktykowała, wciąż zerkając na siedzącą obok Margo. Gdyby tylko mogła przekazać jej telepatycznie to, co czuła… byłaby zadowolona.
Żałowała teraz, że jednak nie została na posterunku, odgryzając się tym samym Lachlanowi. Mogłaby pić orzeźwiającą lemoniadę i cieszyć się niespodzianką zaserwowaną przez Margo, co wyobraziła sobie, znów zamykając oczy. Uwzględniła również wzmiankę o bieliźnie, unosząc kąciki ust ku górze. Teraz jeszcze bardziej żałowała, że wylądowała w tak beznadziejnym położeniu.
Skupiła się na oddechu, co z każdą mijającą chwilą było coraz trudniejsze. Oczy ciążyły, zmuszając do częstszego ich zamykania, ale leki przynajmniej działały, co odczuła po zmniejszeniu bólu w okolicach lewego ramienia.
Chciała jeszcze wspomnieć Margo, aby dopilnowała bardzo ważnej kwestii niezakładania cewnika, jeśli już wyląduje w nieciekawej pozycji, w szpitalu. Da radę obejść się bez niego, bo szczerze mówiąc sama wizja tej szczypiącej rurki zniechęcała ją od hospitalizacji. Tyle, że… dotyczyła jedynie cięższych przypadków i Bertinelli na pewno nie skazałaby ją na takie katusze, gdyby nie było takiej potrzeby.
Miała wiele słów do przekazania, ale zero możliwości do ich wypowiedzenia.
To ja frustrowało, co okazała poprzez mocniejsze zaciśnięcie dłoni, kiedy Margo zakończyła pobieżne oględziny głowy.
To w tym momencie straciła kontakt ze światem, zgłębiając się w postępującą, niemal kojącą ciemność.

Nie była zadowolona ze spontanicznej pobudki. Miała nadzieję, że sen potrwa dłużej, co wynagrodzi jej wszystkie, ciężkie noce związane z doglądaniem Olivera.
Wyczuła po palcami fakturę cienkiej pościeli i zarejestrowała założone wąsy tlenowe, dostarczające do płuc świeże powietrze. Wzrok miała nieco zamazany, jakby łzy cisnęły się do oczu. Zwróciła uwagę na zamocowany na palcu pulsoksymetr, z wolna kierując wzrok na bok. Ktoś siedział na krześle, połowicznie skąpanym w ciemności. Ciężko powiedzieć, która była godzina.
- Margo? - wymamrotała słabo, co spowodowało krótki kaszel. Skrzywiła się, czując lekki ból na wysokości gardła oraz klatki piersiowej. W nią również mogła oberwać, kiedy uskakiwała przed wozem strażackim, zbliżającym się do miejsca pożaru w lesie deszczowym. Była wtedy nafaszerowana adrenaliną, a później lekami. Te aktualne musiały nieco odpuścić, co sprowokowało jej przebudzenie oraz nacisk, wyczuwany na żebrach.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
To stało się nagle.
Gwałtowny spadek ciśnienia i zatrzymanie akcji serca.
Karetka dojechała do Cairns, byli bardzo blisko i nic nie wskazywało aby miało pójść źle. Parametry nie były najlepsze, ale stabilne, co osłabiło czujność Bertinelli przez resztę drogi rozmawiającą z ratownikiem medycznym. Zaczęło się od ran na nogach a skończyło na ich medycznych karierach, czym wreszcie przekonała mężczyznę do tego, że naprawdę była chirurgiem w tutejszym szpitalu. Oddała się tej rozmowie zarazem nawiązując kontakt z kierowcą, który również pochwalił się swymi osiągnięciami i był bardziej otwarty na to aby podawać im aktualną lokalizację. Wciąż zerkała na monitory i dodatkowo odnalazła numer do kancelarii niejakiej Gwendolyn Fitzgerald. To była jedyna ‘Gwen’ w okolicy i choć nie miała nazwiska po Strandach, to nie zniechęciło Margo do wybrania numeru telefonu. Po uzyskaniu połączenia z asystentką poprosiła o jej szefową, co oczywiście spotkało się z odmową, bo na rozmowy i spotkania należało się umawiać. Bertinelli stanowczo podkreśliła, że sprawa była pilna i chodziło o szwagierkę Beverly Strand, co dopiero po ośmiu minutach zafundowało jej rozmowę z Fitzgerald. Przedstawiła się i wyjaśniła kobiecie sprawę; powiedziała o wypadku, o zatruciu dymem i że były teraz w drodze do szpitala. Poprosiła też o zajrzenie do domu Beverly i ewentualne zajęcie się Oliverem na co całe szczęście Gwen się zgodziła świadoma, że opieka nie potrwa paru godzin a dzień albo dwa. Później pomyślą o innych rozwiązaniach.
Załatwiwszy to wszystko Margo uspokoiła się jeszcze bardziej i to był błąd. Być może zdołałaby zauważyć coś na monitorach albo dostrzegłaby inne objawy sugerujące nagłe pogorszenie stanu pani oficer.
Niestety tak się nie stało.
Monitor szaleńczo zapiszczał. Ciśnienie pikowało w dół niczym spadający z nieba samolot aż roztrzaskał się na ziemi pozostawiając po sobie jedynie długi sygnał objawiający się prostą linią.
- Co tam się dzieje?! – zawołał kierowca słysząc zamieszanie.
Bertinelli zadziałała równie szybko jak oszalał monitor.
W jednej chwili medyk podawał dożylnie odpowiednie leki a Margo znalazła się tuż nad pacjentką, której klatkę piersiową mocno uciskała.
To już nie był jeden z tych przyjemnych momentów, kiedy siedząc okrakiem na kobiecie zaczepnie pochylała się całując ją w usta. Nie rysowała opuszkami palców po jej obojczykach i klatce piersiowej. Klęczała nad nią i obiema dłońmi wykonywała masaż serca nieświadoma łez, które skapywały po policzkach.

- Bertinelli?! – Lekarz z zaskoczeniem spojrzał na koleżankę po fachu wiszącą nad pacjentką. To ani na chwilę nie wybiło Margo z rytmu. Uciskała tak jak ją nauczono zachowując siłę oraz odpowiednią pauzę między nimi. Nie za szybko, ale też nie za wolno. W sam raz jak na pracę serca, przez które przepompowywała krew.
Nie słuchała tego, co przekazywał medyk ani nie zauważyła kiedy znalazła się w zabiegowym. Dopiero głos znajomego chirurga zmusił ją do zerknięcia w bok.
Nie. Nie przestanie. Będzie uciskać dalej, chociaż wiedziała, że dłużej tak nie mogła.
Z ledwością zmusiła się do zejścia z łóżka i stanęła obok, o jeden krok dalej, pozwalając lekarzom działać.
Czuła odrętwienie w rękach, które drżały. Otumaniona od nagłego wyrzutu adrenaliny wpatrywała się w chaos panujący przy Strand, aż nagle ktoś zapytał, co się stało i czy dobrze się czuła.
- Uratujcie ją.
Dopiero wtedy poczuje się dobrze.

Z samego rana na sali z pacjentką pojawiła się neurochirurg Henderson, o którą Margo osobiście poprosiła. Zrobiła wstępne badanie reakcji upewniając się, że nie doszło do uszkodzenia mózgu, co w pełni potwierdzi dopiero po wybudzeniu się Strand. Zasugerowała również aby Bertinelli wzięła prysznic, bo jak po przyjacielsku zauważyła, ta śmierdziała niczym popielniczka co było efektem krótkiego przebywania w dymie.
Za namową poszła pod prysznic w osamotnieniu pozwalając sobie na płacz. Od kiedy lekarze przywrócili krążenie nie uroniła ani łzy, ale teraz mogła już wyrzucić emocje powstałe podczas obawy o możliwą utratę Beverly. To stało się tak nagle, że nawet nie miała kiedy tego przetworzyć. Pamiętała, że uroniła parę łez podczas resuscytacji, ale umysł nie kodował tego co się działo; nie dopuszczał do świadomości, że Strand teoretycznie umarła.
To było straszne.

Przebrana w ubrania, które miała w pracowniczej szafce przesiedziała na sali kolejny dzień. Upewniła się, że bark Strand został odpowiednio nastawiony i sprawdziła resztę ran, którymi zajęli się specjaliści. Była obecna podczas dwóch obchodów, przy wizycie Lachlana, Miriam i Maddison oraz wyjaśniła wszystko braciom Strand, którzy na pewno zostali poinformowani pocztą pantoflową zaczynającą się od Gwen.
Nie wychodziła. Znajomi ze szpitala przynosili jedzenie, ale niewiele skubnęła. Chciała tylko aby Beverly się obudziła. Najlepiej wcześniej niż później, choć nie zawsze to było dobre dla organizmu.

Przysnęła na krześle, co wcale nie było trudne ani zaskakujące. Potrafiła zasnąć w różnych pozycjach, choć było to bardziej czuwanie niż pełnoprawny sen fundujący koszmary lub fantazje. Nie usłyszała swego imienia. Dopiero kaszel wyrwał ją z drzemki przywracając pełnię świadomości.
- Hej – powitała ją krótko i cicho nie zaburzając panującego wokoło nocnego spokoju. – Bella, spokojnie. Nie wysilaj się. – Wstała z krzesła i położyła dłoń na jej mostku, który bardzo delikatnie pogładziła. – Boli? – Uzyskała przytaknięcie. – Zaraz poproszę o więcej leku przeciwbólowego. – Spojrzała na kroplówkę w płynami wspomagającymi walkę z powstałym od dymu zapaleniem płuc. – Obudziłaś się – stwierdziła fakt z uśmiechem patrząc na zmęczoną twarz Strand. – Przestraszyłaś nas. – Nas; ją i medyków. Ją i kolegów z pracy. Ją i rodzinę. – Przestraszyłaś mnie. – Ulokowała dłoń na policzku w miarę możliwości przesuwając po nim kciukiem tak aby nie zahaczyć o rurki doprowadzające tlen.
Wiesz gdzie jesteś? – Zachowywała się jak lekarz, ale musiała sprawdzić, czy Beverly na pewno wiedziała co się działo, co świadczyłoby o dobrej pracy mózgu. – Nic nie mów. Wystarczy, że przytakniesz. – Nie chciała jej zamęczać, ale nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie sprawdziła paru rzeczy. – Minęła doba od kiedy tutaj trafiłaś. Nie martw się. Gwen jest z Oliverem. Wszystko z nim dobrze. – Uśmiechnęła się czule na znak, że wszystko załatwiła i młody miał się dobrze. Mógłby w ciągu dnia przyjść w odwiedziny, ale lepiej unikać przynoszenia dzieci do szpitala (miejsca pełnego bakterii). Jeżeli okaże się, że Strand będzie można wypisać w przeciągu 48-72h to może wytrzyma bez widzenia syna. Może, bo to nie stało w ocenie Margo a miało ścisły związek z potrzebami pani oficer. Jeśli tylko zechce zobaczyć Olivera, to tak się stanie.
Miałaś wybity bark, stąd usztywnienie. – Beverly mogła go jeszcze nie poczuć, ale na pewno prędzej czy później zwróci na niego uwagę. – Rany od szkła nie były głębokie, na czole masz cztery szwy, oczy mogą cię boleć, ale łzy naturalnie zrobią swoje i będzie dobrze. Miałaś lekkie wstrząśnienie, a przez dym masz zapalenie płuc i gardła. – Chciała aby kobieta wiedziała o wszystkim, choć nie była pewna ile do niej docierało. – Mówić dalej? – Możliwe, że to było za dużo i jedyne czego chciała Strand to wrócić do snu. Czekając na odpowiedź w formie kolejnego przytaknięcia sięgnęła do szafki stojącej przy łóżku. Miała tam gotową szklankę z wodą i słomką, którą przytaknęła do warg kobiety. Mogła odrobinę nawilżyć gardło, które dzięki lekom nie powinno boleć aż tak bardzo.
Choć zapytała o to, czy mogła kontynuować lekarski wywód to nagle pomyślała, że nie powinna bombardować Beverly o śmierci. To jak na pierwsze przebudzenie mogłoby być za dużo zwłaszcza, że na samą myśl jej samej chciało się płakać.
- Jesteś bezpieczna – postanowiła urwać temat zostawiając go na później. Być może rano, gdy Strand znów się przebudzi. – Odpoczywaj, Bella. – Znów pogładziła ją po policzku i pochyliła się bardziej ucałowawszy w kącik warg. - Rano też tu będę.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Odczuła na języku wyraźną suchość, co spróbowałaby wyeliminować przy pomocy wody, ale o tym zdąży jeszcze wspomnieć. Póki co, skupiła się na obecności Margo; jej słowach, obrazujących sposób, w jaki znalazła się tutaj. Coś musiało pójść nie tak. Gdyby rozchodziło się o zwyczajną utratę przytomności, obudziliby ją na izbie przyjęć, albo nawet w karetce, tuż przed przeniesieniem noszy do szpitala.
Bolało, ale nie narzekała. Poziom określiłaby jako cztery na dziesięć, o czym powiedziałaby na głos, gdyby nie ta dokuczliwa suchość, znacznie utrudniająca wypowiadanie słów. Próbowała kilka razy przełknąć ślinę, aby móc wychrypieć przynajmniej marne, jedno sformułowanie.
- Przepraszam - wymamrotała, bo ostatnie, czego chciała to straszyć najbliższych, w tym Margo. Gdyby tylko była w stanie samodzielnie wycofać się ze strefy pożaru, nie wzywałaby nikogo. Zacisnęłaby zęby i jakoś przez to przebrnęła, jednak szybka analiza własnego położenia prowadziła do mało optymistycznego wyniku. Pomoc była konieczna. Nie mogła już dłużej lekkomyślnie podchodzić do własnego zdrowia. Miała zobowiązania. Była praktycznie jedynym, prawnym opiekunem Olivera. Sama myśl porzucenia go, na skutek głupiego unoszenia dumą, była niedorzeczna.
Nie planowała również utraty przytomności. Wyszło na to, że organizm był kompletnie przemęczony, a zwartość tlenu zbyt niska.
Powiodła wzrokiem na bok, na jedną i drugą stronę, przypominając sobie, do jakiego szpitala wieźli ją ratownicy. Cairns było oczywistym wyborem, chyba, że izba byłaby przepełniona.
Skinęła głową. Przynajmniej bolała mniej, niż w trakcie przeprawy, w karetce.
Oliver był zaopiekowany. Wyszło na to, że Margo o wszystko zadbała (wywiązała się ze słów, przekazanych w trakcie przejazdu z medykami), za co powinna dostać porządną nagrodę. Nie zapomni o tym. Nie zapomniała również o słowach, które próbowała przekazać Margo, mając na twarzy maskę tlenową. Powie jej. Musiała tylko jeszcze trochę odpocząć, aby całość nie wyszła żałośnie.
- Dobrze - uznała bezgłośnie, układając usta jak przy wypowiadaniu konkretnego słowa.
Dopiero po wzmiance o wybitym barku zwróciła uwagę na sztywniejszy materiał stabilizatora, podtrzymującego bark w prawidłowym położeniu. Mogła jedynie dziękować ludziom, odpowiedzialnym za wynalezienie mocnych specyfików przeciwbólowych. Szwy na czole nie brzmiały zbyt ciekawie, ale to tylko cztery węzełki, które na pewno nie pozostawią zbyt dużej blizny, rzucającej się w oczy.
Mogła mówić dalej. Strand zamierzała wysłuchać wszystkiego, co Bertinelli miała do powiedzenia, co niekoniecznie musiał podzielać jej organizm, spragniony odpoczynku. Nie ma co się dziwić, nieźle dostał w kość i to… dosłownie, biorąc pod uwagę bark.
W wyraźną wdzięcznością przyjęła wodę, której odrobinę pociągnęła przez słomkę, bez zbędnego pośpiechu. Nie chciała zaburzyć działania leków przez zbyt duże pochłonięcie płynów.
Wzięła dwa głębokie wdechy, bo chociaż nakazano jej odpoczynek, ubarwiony drobnym pocałunkiem, to czuła wyrzuty sumienia. Czułą się źle z myślą, że Margo przebywała w szpitalu, w swoim miejscu pracy, chociaż miała wolne. Bev by sobie poradziła. Przetrwałaby do dnia wypisu. W równoległym czasie Włoszka powinna wypoczywać. Sama z pewnością była wyczerpana po długich dniach, pełnych operacji, ciągłego wchodzenia na sale operacyjne, co wiązało się ze stopniowym zwalczaniem traumy, po ataku niestabilnego wariata z bronią palną.
- Zabrałam ci wolne… - wymamrotała szeptem, przekręcając głowę na bok. Rozchodziło się o jeden dzień, ale jeśli Bertinelli zamierzała również być tu rano, straci kolejną dobę. Nie tak powinno być.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Co? – Czy dobrze usłyszała? Nie oczekiwała powtórzenia słów, a jedynie nieco dłużej je przetwarzała, bo nie spodziewała się nawiązania do jej dni wolnych. – Bella, daj spokój. – Uśmiechnęła się czule a jej ciemne oczy lekko się zaświeciły pod wpływem napływających do nich łez. Szybko zamrugała chcąc pozbyć się niechcianych gości, bo to nie była pora aby myśleć o tym, co mogło się stać. – I tak zamierzałam spędzić je z tobą. – Mało pocieszające, że wspólny czas miał miejsce w szpitalu, ale lepsze to od czekania na pogrzeb. Smutna prawda, ale tak właśnie mogło być. – Nie mogłabym być nigdzie indziej. – W domu by oszalała. Nie spałaby i ciągle dzwoniłaby do kolegów z pracy aby ci zerknęli do sali ze Strand. Na niczym by się nie skupiła, dreptałaby w kółko i myślałaby tylko o tym, co jeszcze mogłaby zrobić. Nie, zdecydowanie wolała być tutaj; w szpitalu, na miejscu i przy Beverly. – Jutro cię wymęczę chodzeniem po korytarzu. – Postarała się o szerszy rozbawiony uśmiech i znów się pochyliła całując kobietę w policzek zalecając potrzeby organizmowi odpoczynek.
Całe szczęście pani oficer nie potrzebowała dodatkowej zachęty. Po zamknięciu przez nią oczu Margo odczekała paręnaście minut zanim poszła do pielęgniarek prosząc o dodatkowe leki przeciwbólowe fundujące przyjemniejszy i mniej bolesny sen.

- Pacjentka po zatruciu dymem trafiła do szpitala z ostrym zapaleniem płuc i gardła. – Stażysta stojący prawie na baczność przy lekarzu prowadzącym czytał notatki wyraźnie się w nich gubiąc. – Rana na głowie jest powierzchowna. Nie doszło do złamań.
- Wybity bark – wtrąciła inna stażystka.
- Właśnie, uszkodzenie barku w stawie. Nastawione i usztywnione na czas rekonwalescencji.
- Co jeszcze? – Starszy lekarz niecierpliwie czekał na kolejne słowa.
Margo wiedziała, co zaraz zostanie powiedziane i mogła mieć tylko nadzieję, że Strand nie będzie zła, że nie wspomniała o tym wczoraj. Nie chciała jej męczyć ani straszyć zwłaszcza, że wieczorem wybudziła się po ponad dobie.
- Mam! – Stażysta zachowywał się tak, jakby w swoich notatkach odkrył Ameryką. – Nagły spadek ciśnienia, po którym doszło do zatrzymania akcji serca.
Bertinelli zawiesiła wzrok na twarzy pani oficer spodziewając się wymiany spojrzenia i lekko zaskoczonej miny.
- Wszystko ci powiem – zapewniła ściskając palce na dłoni Beverly.
- Dobrze. Dostaje pani tlen i leki na powstałe zapalenie. Ma pani prawo czuć się przemęczona. Organizm odcięto od odpowiedniej ilości tlenu i zarazem uzyskał niechciane substancje, których sam musi się pozbyć na co niestety potrzebuje czasu. Nie zarejestrowaliśmy niepokojących dodatkowych objawów, więc jutro lub pojutrze panią wypiszemy. Będzie pani dochodzić do siebie w domu. – Doktor posłał krótki uśmiech i przeszedł do kolejnej pacjentki.
Margo wzięła głęboki wdech i przegryzła dolną wargę wiedząc, że teraz powinna opowiedzieć o wszystkim, co stało się w karetce.
- Kiedy dojechaliśmy do Cairns.. – zaczęła, ale nagle w drzwiach sali dostrzegła współpracowników Strand.
- Słyszeliśmy, że się obudziłaś. – Lachlan uśmiechnął się szeroko zadowolony, że jego podopieczna nie skończyła w trumnie.
Margo wstała z krzesła i odsunęła się robiąc miejsce przybyłym. Zawiesiła wzrok na Miriam, która przekazała w jej dłonie kluczyki od auta. Podziękowała za sprowadzenie samochodu spod biura leśników i za oddanie butelek, które schowali do bagażnika.
- Lemoniada była przepyszna. – Lachlan pochwalił ją i szybko wrócił do Beverly, którą zamierzał o wszystko wypytać.

Strand chciała pospacerować, ale szybko zrezygnowała widząc rurkę wystającą między jej nogami. Bertinelli nie spodziewała się złowrogiego spojrzenia na wieść o cewniku ani jawnego obrażenia na cały świat za to, że go wykorzystano. Nagle nie było mowy o żadnym spacerze, co pani doktor skwitowała pobłażliwym uśmiechem.
- Naprawdę jesteś zła za to, że masz cewnik? – Margo nie czuła aby kobieta była zła na nią a na cały szpital za te „nieludzie procedury”. – Wolałabyś, żebym co chwila cię podcierała i wymieniała pościel? – Drażniła się z nią nie wierząc, że cewnik wywołał aż taką – trochę zabawną – aferę. – Wybacz to zabawne i.. urocze. – Na dziwny lekarski sposób. – Scusa, wcale się z ciebie nie śmieje. Po prostu nie spodziewałam się.. dobrze, nic nie mówię. Zdrzemnij się. – Bertinelli spojrzała na świeżą kroplówkę z przeciwbólowymi, które znów zafundują kobiecie przyjemną i nieco mocniejszą drzemkę.

Bracia Strand przyszli godzinę później wybudzając ją ze snu. Bertinelli zauważyła, kiedy kobieta z zaskoczeniem poczuła parcie na pęcherz. Bev zrobiła tę swoją analizującą minę i nieco poruszyła biodrami na boki, jakby upewniała się, że właściwie odczytywała to uczucie. Po wyłapaniu jasnego spojrzenia Margo kiwnęła głową na znak, że cewnika już nie było. Wyjęto go, kiedy pacjentka spała o co sama osobiście zadbała.
- Zostawię was. – Uśmiechnęła się do wszystkich postanawiając dać rodzinie chwile dla siebie zwłaszcza, że w ich oczach była tylko bardzo lojalną i pomocną przyjaciółką. Przynajmniej tak im powiedziała, ale oni już wiedzieli swoje. Głupi nie byli.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nawet, jeśli Margo zamierzała poświęcić swoje dni na wspólne przebywanie, z pewnością nie miała na myśli szpitala. Sama Strand miała nadzieję na szybkie opuszczenie budynku, po przepisaniu odpowiednich zaleceń. Butlę z tlenem mogłaby wypożyczyć w sklepie medycznym, bez okupowania szpitalnego łóżka. Niestety, stało się inaczej.
Pozostał jej uśmiech: delikatny i prędzej marny, niż radosny, ale tyle musiało wystarczyć. Przynajmniej do pewnego czasu, który postara się przespać. Miała odpowiednią motywację w formie pocałunków i to głównie ze względu na nią jeszcze nie zwariowała, roztrząsając nadmiernie skutki wypadku.

Obchód miała ochotę przespać. Odpowiedzi stażystów przypominały quiz, po którym osoba z największą liczbą punktów dostąpi uczestnictwa w kolejnej operacji. Nic nie mówiła. Patrzyła nieco znudzonym, zmęczonym wzrokiem na ambitne towarzystwo, zastanawiając się czy Margo przechodziła we Włoszech przez coś podobnego. Czy metody nauczania młodych lekarzy były uniwersalne na całym świecie czy może ci włoscy uczyli się w praktyce, niż teorii, wypowiadanej przy łóżkach pacjentów na obchodzie.
Znudzone podejście zniknęło momentalnie, na skutek bardzo wymownych słów o zatrzymaniu akcji serca.
Chwila…
Kątem oka zerknęła na Bertinelli, nie chcąc na wstępie robić jej wyrzutów, przez przemilczenie tej drobnostki. Czy ten incydent pozostawał później w jej aktach? Na pewno. Pytanie czy z tego względu nie będzie musiała przejść na dietę dla starych ludzi, aby jednak nie dostać jakiegoś zawału. Czyli jednak… zatrzymanie akcji serca było możliwe w przypadku ludzi w jej wieku. Zatrutych dymem. Wdychających zbyt mało tlenu.
Westchnęła ciężko i przymknęła na chwilę oczy, ignorując dalszy wywód, podjęty przez lekarza prowadzącego. Wyłapała jedynie słowo jutro, którego kurczowo zamierzała się trzymać.
Mało brakowało.
Bardzo mało brakowało.
Leśnicy weszli Bertinelli w słowo, co sprowokowało kolejne westchnięcie i wymuszone przywołanie na usta delikatnego uśmiechu. Niekoniecznie miała ochotę na przyjmowanie gości, ale nie zamierzała mówić o tym na głos. Wyszłaby na zgorzkniałą babę, a przecież należy się cieszyć ze szczęśliwego zakończenia całej sytuacji. Głód, związany ze spożywaniem posiłków stałych i zmęczenie nie sprzyjały jednak tryskaniu optymizmem. Doceniała obecność wszystkich, ale wolałaby ów wsparcie otrzymać w formie wiadomości SMS. Poza tym, Lachlan wypił jej lemoniadę, do czego nie omieszkała się przyczepić. Koniec końców, wystarczało jej w zupełności, że Margo tu była.

Obraziła się nieco przez ten cewnik. Liczyła na to, że Margo nie pozwoli jej „skrzywdzić”, bo uparcie twierdziła, że wolałaby sikać w łóżko, niż przez jakąś szczypiącą rurkę, której umiejscowienie godziło w jej ego. Byłaby w stanie przyjąć to bez gadania, dopiero w przypadku wylądowania na intensywnej terapii, czego w gruncie rzeczy nie byłaby świadoma. Cóż, zawsze mogło być gorzej, prawda? Tak sobie myślała, a jednak dąsała się przez kilka godzin, bo gdyby zbyt szybko odpuściła, świadczyłoby to o braku konsekwentności. Skorzystała z drzemki, zanim do sali weszli nowi goście, zerkający na panią doktor, będącą bardzo oddaną przyjaciółką. Dobrze, że nie współlokatorką.
Wizyta Strandów nie trwała długo. Może maksymalnie dziesięć, piętnaście minut co w zupełności wystarczyło Bev, czującej się już lepiej. Z ulgą odnotowała powrót Bertinelli, nieco unosząc się na poduszce, w wygodniejszej pozycji półsiedzącej. Bez tej rurki między nogami już się tak nie burmuszyła.
- Wygoniłam ich - oświadczyła, podsumowując tym samym krótką wizytę rodzinną. - Widziałam, że gdzieś się spieszą.
Z resztą…
- Jutro i tak wychodzę.
A zbyt natężone gadanie z braćmi męczyło ją na samą myśl o sztucznym wymyślaniu tematów do rozmów. Musiała za to nadrobić jedną rzecz, uznając w duchu, że warunki były jakie były, ale tego nikt nie jest w stanie przewidzieć.
- Podejdź tu - zachęciła panią doktor, nie przejmując się ewentualnym wejściem w słowo. - Nic nie mów, po prostu podejdź. Usiądź obok.
Nie była jeszcze aż tak zmęczona. Wystarczy jej sił do końca dnia. Leki przeciwbólowe spełniły swoje zadanie.
- Bliżej - dodała przyciszonym tonem, sięgając po dłoń kobiety. Pozwoliła sobie na chwilę ciszy powoli unosząc wzrok nad miłej w dotyku ręki. Mierzyła się ze wzrokiem Włoszki, czując stopniowo napływający spokój. Ciepło łaskotało ją po skórze, dodając otuchy. Wróciła myślami do ich pocałunku w namiocie medycznym, przed długim rozstaniem. Jeszcze wtedy o nim nie wiedziały. Dały się porwać chwili oraz uczuciu, działającym niczym magnes.
- Ti amo - wyszeptała, w ojczystym języku Margo, mając wrażenie, że wyznanie wybrzmi nieco mocniej, niż po angielsku.
- Nie musisz nic mówić - zapewniła po krótkiej chwili, znów przenosząc wzrok na trzymaną dłoń. - Po prostu chciałam ci to powiedzieć. Jeszcze wtedy, w karetce.
Niestety, nie mogła, co cholernie ją sfrustrowało. Przeklinała zawalone płuca, gardło, wybity bark i całą resztę obrażeń. Miała ochotę zerwać maskę i wykrzyczeć wyznanie, bez zwracania uwagi na załogę karetki. Nie wstydziła się tego.
- Chciałam, żebyś wiedziała - dodała jeszcze, bo tyle jej wystarczało. Sama świadomość, że wreszcie powiedziała na głos coś, co czuła od pewnego czasu. Uczucie zaczynało kiełkować jeszcze w Syrii i choć było zdestabilizowane przez rozłąkę, nie zniknęło. Cały czas gdzieś się niej kryło, co chciała wreszcie wynieść na światło dzienne. W obliczu przeciwności losu, nie chciała przegapić okazji.
- Więc… – wzięła powolny wdech, czując że wypowiadanie słów wychodzi jej lepiej, ale nadal nieco męczy organizm. - Jutro po wypisie odbiorę Olivera i porozmawiam z naczelnikiem o zwolnieniu na parę dni.
Niespodziewane wyznanie, wcale nie musiało nic między nimi zmieniać. Nie musiało wywoływać zamieszania w codzienności i być może obaw, ze strony Bertinelli. Nikt nie prosił nikogo o podjęcie zobowiązań. Strand miała przecież rozwód na głowie, a kto chciałby się angażować z tak zajętą osobą, mającą dodatkowo dziecko na stanie. Bev nie wybaczyłaby sobie jednak, gdyby doszło do niebezpiecznego epizodu, przez co straciłaby okazję do wypowiedzenia bardzo ważnych słów. Teraz już wiedziała. To było najważniejsze.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Korzystając z czasu zadzwoniła do rodziny, z którą kontaktowała się codziennie i o wszystkim im opowiadała. Nie każdy szczegół, bo niektóre sprawy były intymne, ale nie omieszkała wspomnieć o wypadku Strand i wszystkim co się z tym wiązało. Całe szczęście w szpitalu mogła bez krępacji i obaw, że ktoś ją podsłucha, rozmawiać na głos w ojczystym języku. Niewiele osób ją rozumiało, a nawet jeśli trafiłby się takowy pacjent, to przecież nie był on jakimś jej znajomym albo bliskim. Nie na tyle aby przejmować się ich zdaniem w przeciwieństwie do oceny braci Strand. Była dla nich miła, przekazywała wszystkie informacje na temat zdrowia Beverly i nieco bardziej zapoznała się z Gwen, która pomimo pracy obiecała zająć się Oliverem tak długo jak to było konieczne. Margo czuła, że momentami młody trafiał w ręce jej asystentki, ale to nie miało znaczeni dopóki był bezpieczny i rozpieszczany.
Zauważając wychodzących z sali mężczyzn zakończyła rozmowę z mamą obiecując, że później oddzwoni i wymieniła się grzecznościami ze Strandami zanim ci ruszyli korytarzem w stronę wyjścia. Odprowadziła ich wzrokiem myśląc o tym, że czekała ją dalsza sprzeczka o cewnik. Nic tragicznego ani nadszarpującego ich relacje, ale reakcja Beverly dała jej do zrozumienia, że brak cewnika był ważny. Bawiło ją to, ale szanowała odczucia kobiety, do której wróciła z niepewnym uśmiechem.
- Szybko poszło – skomentowała wizytę braci odkładając telefon na szafkę obok łóżka. Komórka Strand też tam była, w szufladzie nadal nie naładowana, żeby nikt jej nie męczył. O jej stanie wiedzieli ci co powinni i to wystarczyło.
- Jutro albo pojutrze. Zobaczymy, jakie będziesz miała wyniki. – Brzmiało tak, jakby Beverly miała przejść test wydolnościowy co wcale nie było takie głupie. Biorąc jednak pod uwagę jej wiek i kondycję serca po nagłym zatrzymaniu, nie musiała nikomu udowadniać, że była w formie.
Podejdź tu.
- Bev, jeśli chodzi o ten cewnik, to nie wiedziałam, że to dla ciebie ważne. Znam twoją grupę krwi, wiem na co jesteś uczulona, ale o tym.. – przerwała na znak, żeby nic nie mówiła. Zasznurowała usta, wypuściła powietrze przez nos i usiadła na krześle, który kolejno przesunęła bliżej na tyle, że mogła oprzeć łokcie o łóżko.
Trzymając dłoń Strand w uścisku jednej ręki pozwoliła sobie opuszkami drugiej porysować szlaczki na jej wierzchu. Po chwili obiema zamknęła w uścisku tę jedną należącą do Beverly na którą spojrzała z wyraźnym ciepłym uśmiechem w oczach, bo tak.. Margo potrafiła uśmiechać się tylko oczami. Kryła w nich wszystkie możliwe uczucia i nie bała się przekazywać dalej zwłaszcza z jasnymi tęczówkami, które wydawały się czytać je lepiej niż ktokolwiek inny.
Ti amo
Nieco szerzej otworzyła oczy biorąc pod uwagę ewentualną pomyłkę w doborze słów przez Beverly. Ledwie przez sekundę wątpiła w to co usłyszała, bo kompletnie się tego nie spodziewała. Tylko, że niebieskie oczy nie kłamały. Były poważne i szczere. Były tu i teraz. Wyraźne i silne, jak serce w piersi Margo, które zabiło mocniej.
Również spojrzała na ich dłonie pewna, że gdyby nie ów uścisk obie byłyby świadkiem jak drżą.
Pomyślała, że o tym wiedziała. W głębi siebie uznała to za coś oczywistego. Przez tylko przyjaźń nie leciało się na drugi koniec kraju z dwiema przesiadkami. Przez tylko przyjaźń nie przekonywało się samej siebie, że ona tej drugiej osoby jest dobrą kobietą, więc powinna ją lubić. Przez tylko przyjaźń nie robiło się afery z powodu pijackiego pocałunku, a potem nie czuło się marnie po ustaleniu, że powinny ograniczyć kontakt. To zawsze gdzieś tam było. Niepielęgnowane i lekko zakurzone, ale było.
Milczała niczego nie komentując, bo nagle poczuła jak gardło nieprzyjemnie się zaciska. Żołądek skurczył się aż Margo zabrała jedną z dłoni i zasłoniła nią usta, jakby miała zwymiotować. Tylko, że to nie było to.
Przełożyła dłoń z ust na oczy i najpierw tylko załkała kryjąc łzy za swoją ręką. Wreszcie jęknęła marnie i nie wytrzymując nagłego napływu emocji rozpłakała się z całych sił starając nad tym zapanować.
- Umarłaś – powiedziała przez łzy. – To stało się tak nagle. Ciśnienie spadło i nagle się zatrzymałaś. Tak po prostu. – Bach! I się stało. Bez ostrzeżenia, choć były ku temu przesłanki choćby w formie zatrucia dymem i niedotlenionych narządów. – Musiałam.. – Pociągnęła nosem wciąż chowając oczy za dłonią. – Nie mogłam cię stracić. Leżałaś tam bez ruchu a ja.. robiłam ci masaż serca błagając, żebyś przeżyła. – Od tego Beverly mogła mieć niezłego siniaka i nieco mocniej obite żebra. Tylko dzięki lekarskiej precyzji Margo ich nie połamała. – Umarłaś, stupido. – Czy ona właśnie nazwała Beverly „głupkiem”? Owszem i dodatkowo klepnęła ją dłonią w udo na znak, że była za to zła, ale w sposób w jaki Strand była zła za cewnik. – Nigdy więcej tego nie rób. – Uniosła zapłakany wzrok i zrobiła poważną minę celując w kobietę palcem wskazującym. – Ani się waż. – Pogroziła jej zdobywając się na karcące spojrzenie, co ze łzami w oczach wypadało raczej marnie.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Trwająca cisza nieco uśpiła jej czujność, przez którą zaszklone spojrzenie dojrzała dopiero po uniesieniu wzroku. Może to kwestia światła, jednak zasłonięcie ust dłonią świadczyło o czym innym, co wzbudziło obawy Strand.
W pierwszej chwili pomyślała, że zrobiła coś okropnego. Że było zbyt wcześnie na podobne wyznania, które na pewno nieźle namieszały w planach Bertinelli. Być może planowała niedługo wyjazd w inne strony świata, celem dalszego, medycznego kształcenia oraz dzielenia się wiedzą z resztą lekarzy. Namieszała.
- Przepraszam, ja… - Margo prawie dokończyła jej zdanie, chociaż nie to miała na myśli Beverly. Nie zamierzała roztrząsać tematu zatrzymania krążenia, co oczywiście mogło prowadzić do śmierci, ale nie musiało. Gdyby nie ratownicy oraz pani doktor (albo inne osoby, obeznane w pierwszej pomocy), rzeczywiście mogłaby zejść z tego świata, o czym starała się nie myśleć. Wizja osierocenia Olivera i opuszczenia Margo, sprawiała, że niewidzialna ręka zaciskała się na gardle. Wystarczy jej atrakcji. Miała zapalenie płuc, gardła, nastawiony bark, szwy na czole, rany po rozbitym szkle i dodatkowo, cisnące się do oczu łzy, będące mimowolną odpowiedzią na rozpacz Włoszki.
Nie chciała, żeby płakała. Znów to czuła, trochę jak wtedy, w Syrii, gdy usłyszała o przejmującym smutku, przeżywanym z dala od namiotów medycznych. Nie pierwszy raz doprowadzała tę kobietę do płaczu, co świadczyło albo o jej arogancji, albo o przeżywaniu wyjątkowo silnych emocji.
Tym razem nie była w stanie świadomie zmienić biegu zdarzeń. Wszystko zadziało się w formie przypadku, przeklętego daru od losu, z którego szponów jakoś się wyrwała, w międzyczasie doświadczając zatrzymania akcji serca.
- Nie straciłaś, jestem tutaj - do czego Margo osobiście przyłożyła swoją dłoń. Dosłownie. - Jestem tu i trzymam twoją dłoń.
Usłyszała, jak pod koniec zdania łamie jej się głos, przy jednoczesnym, nieco mocniejszym zaciśnięciu palców na wspomnianej kończynie, którą przy okazji ogrzewała. Nie będzie się dalej kłócić. Z medycznego punktu widzenia umarła i pozwoliła Bertinelli wyrzucić z siebie wszystkie emocje, które chciała załagodzić. Najgorsze już za nimi.
- Nie zrobię - pokręciła głową i przesunęła dłonią nieco bardziej w stronę przedramienia, próbując tym gestem uspokoić roztrzęsiony organizm. - Nie miałabym odwagi, aby ci się narazić… teraz, jak o tym wspomniałaś.
Spróbowała lekko zażartować, przyjmując wcześniej to lekkie klepnięcie, będące poważnym ostrzeżeniem. Miała czego się bać.
- Już wszystko w porządku - zapewniła i zgarnęła palcami kilka łez, zaczepionych przy podbródku, po uprzednim odsunięciu od ramienia. Żałowała, że drugą dłoń miała mniej sprawną, podłączoną do kroplówki i nieco odrętwiałą, co było normalne po wypadku.
- Przytulę cię - zaproponowała, przesuwając się nieco na swoim łóżku. - Chodź.
Nie musiała wspominać o zdjęciu butów, albo przypadkowym zaciśnięciu wężyków aparatury, z racji profesji Margo, zwracającej uwagę na wszystkie detale.
- Nie będzie mnie boleć, chodź - dodała dla zachęty, otaczając Margo ramieniem, gdy już ustąpiła, siadając obok. Ucałowała ją w skroń i przycisnęła do boku, wyczuwając przy szyi mokre ślady po łzach.
Miała zamiar nawiązać do poniesienia ewentualnych kosztów naprawy samochodu służbowego, jeśli procedura wykazałaby jej winę, jednak powstrzymała się od paplania, na rzecz spokojnego przeżywania przyjemnego momentu. Mogła wsłuchać się w oddech Margo, chłonąć ciepło jej ciała oraz korzystać z bliskości, zanim przyjdzie pielęgniarka, uzbrojona w ciśnieniomierz.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Pociągnęła nosem i pośpiesznie dłonią wytarła łzy z policzków, ale to na niewiele się zdało. Odkręciła emocjonalny kranik, z którym długo czekała. Przepłakała tę sprawę pod prysznicem i prawie zrobiła to rozmawiając z mamą, ale na szpitalnym korytarzu nie wypadało tworzyć afery. Potrzebowała też podzielić się tym z Beverly jednocześnie skracając sytuację, która miała miejsce w karetce a o wcześniej jakiej nie wspomniała. Strand dowiedziała się o wszystkim od lekarzy, a potem nie było okazji aby do tego wrócić, co włoszka zamierzała zrobić pod wieczór korzystając z wolnej chwili bez możliwych przerywników. Okazja nadarzyła się sama i nie spodziewała się, że wyzwoli ją wyznanie miłości, które bardzo kiepsko skomentowała.
Popłakała się. Kobieta wyznała jej miłość a ta się popłakała z powodu wydarzenia sprzed dwóch dni. Cholernie ważnego wydarzenia, bo prawie wtedy straciła Strand, która miała tylko odgonić nastolatki palące zioło w lesie.
Ostrożnie położyła się na boki obiecując sobie w duchu, że to tylko na chwilę. Beverly była obolała i zmęczona, ale właśnie.. była i z tego Margo chciała skorzystać.
Zamknęła oczy starając się powoli uspokoić płacz. To było silniejsze od niej. Zareagowała na wszystko co się stało i na to, co usłyszała.
- Przepraszam. – Ostatni raz pociągnęła nosem i przetarła policzek. – Nie chciałam się rozklejać. – Poruszyła głową i czubkiem nosa musnęła policzek Beverly. – To nie ja leżę w szpitalnej piżamie. – Powinna się trzymać, bo nie była poszkodowaną, ale mocno przeżyła to co stało się pani oficer. – Mocno to przeżyłam i nie wiedziałam, jak ci o tym powiedzieć bez.. tego wszystkiego. – Bez płakania i przeżywania, co Margo miała nie tylko we krwi. Nie przeżywałaby czegoś, co nie miałoby znaczenia. Ze swymi pacjentami tak nie miała. Gdy coś nie wychodziło albo ci umierali na stole, starała się iść dalej, bo to nie był jej ból a tej osoby i rodziny. W podobny sposób przestawiła się rozmawiając ze Strand przez telefon. Nie rozkleiła się, nie krzyczała jak szalona i nie błagała kobiety o to aby do niej wróciła. Nie tworzyła zbędnej paniki, którą teraz mogła bezkarnie wyrzucić, bo co zduszone kiedyś należało uwolnić.
Wzięła głęboki wdech i zamrugała parokrotnie pozbywając się resztek łez z oczu. Podparła się łokciem na materacu i nieco uniosła do góry aby móc spojrzeć na Beverly.
- Bella – Znów ta czułość w ciemnych oczach połączona z leciutkim uniesieniem kącików warg. – Ti amo. – Nie czuła się przymuszona ani zobowiązana. Dobrze wiedziała, co w niej siedziało i że nie było to zwykłe zauroczenie. Tak naprawdę ich bliskość wydobyła to, co już tkwiło w środku. Czekało tylko na odpowiedni moment aby się wydostać i rozkwitnąć.
Sięgnęła do jej warg i krótko ucałowała, po czym z nieco bliżej odległości przyjrzała się jej twarzy, na której wcale nie widziała rurki z tlenem ani szwów. To była ta sama osoba co przed wypadkiem. Równie piękna i wspaniała.
Chociaż..
- Czuć od ciebie dymem. – Wszystko nim przesiąkło; włosy i ciało. W szpitalu nie było dobrych warunków do wygodnego umycia się zwłaszcza z jedną niesprawną ręką, kroplówką i cewnikiem (już zdjętym). – Jutro cię porządnie wymyjemy. – Uśmiechnęła się cwanie, jakby planowała coś niecnego. – Wiem, że jesteś Zosią Samosią, ale twoje ciało mocno oberwało. Będziesz osłabiona i bez jednej ręki. Nie możesz się nadwyrężać i na pewno nie będziesz miała na wszystko siły. – Czy naprawdę musiała argumentować to, co właśnie zamierzała zaproponować? – Jutro pracuje, ale jak skończę zmianę to razem pojedziemy do Lorne Bay. Odbierzemy Olivera i w międzyczasie zadzwonisz do naczelnika. Pomogę ci przy młodym, z kąpielą i zmienię opatrunki. Zrobię też zakupy i jeśli zechcesz to zostanę na parę dni. – Nie zostawi Beverly samej. Nie w takim stanie i z synem, który wyciśnie z niej sporo energii. – Pomogę z Oliverem. Będę go wozić do przedszkola, żebyś mogła odpocząć a niania go odbierze i do tego czasu wrócę z pracy. – Znajdą dobre rozwiązanie na wszystko. – Pozwól sobie pomóc. Przynajmniej przez kilka dni aż poczujesz się lepiej. - Ręka nie wydobrzeje przez parę dni, ale to na razie przemilczy. Wszystko po kolei. Najpierw należało doprowadzić do porządku płuca, gardło i dotlenić organizm.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
- Już dobrze - zapewniła, starając się przekonać Margo, o zażegnaniu ciężkich chwil. Być może, czasami sobie o nich przypomni, co spowoduje kolejny napływ smutku, jednak Strand będzie już wtedy z dala od niebezpieczeństwa. Przynajmniej tak planowała sama zainteresowana. Nie ma mowy, aby świadomie narażała się Bertinelli względem ponownego wpakowania jej w tak nieprzyjemne emocje. Nie mogła ryzykować swoim życiem, zarówno dla dobra dziecka, jak i kobiety, którą kochała.
Jak się okazało, ze wzajemnością.
Uśmiechnęła się w trakcie wyznania, delikatnie przecierając załzawione policzki Włoszki. Sama również walczyła ze wzruszeniem, które w nadmiernej ilości utrudniłoby jej swobodne oddychanie.
Serce zabiło nieco mocniej w klatce piersiowej, co zdecydowanie nie oznaczało nadchodzących kłopotów w powrocie do zdrowia. Była szczęśliwa. Chciała przedłużyć ten moment spoglądania w ciemne oczy, w których dostrzegała wszystkie dobre emocje, przekazywane dalej. Chłonęła je i odpowiadała tym samym, pochylając się do krótkiego pocałunku. Przymknęła w trakcie oczy i uśmiechnęła po oderwaniu warg, raz jeszcze przesuwając palcami po mokrym policzku.
- Tylko odrobinę - przyznała, w temacie dymnej woni, utrzymującej się na włosach oraz częściach ciała, zaledwie powierzchownie potraktowanych wodą z domieszką kosmetyków. - To nie pierwszy raz.
Bywało, że całe ubrania miała przesiąknięte zapachem ogniska, szyszek i innych cudów, po obozach survivalowych. Pani Strand niekoniecznie była z tego faktu zadowolona, ale przynajmniej miała zaradne dziecko, prawda? Adaptowała się do warunków i wychodziła z nich cało, nie ważne, jak wiele strat by nie poniosła. Była właśnie takim typem osoby. Niedobitkiem.
Nie wiedziała jeszcze, co konkretnie kryło się pod sformułowaniem porządnego wymycia, którego w dosłownym znaczeniu też potrzebowała. Gdyby się uparła, umyłaby się nawet i jednym, sprawnym palcem, ale nie zamierzała zamykać się na wszystkich. Pozwalała sobie pomóc, bo wiedziała, jak czułaby się po zamianie miejsc. Nie dopuściłaby do nadwyrężania mięśni, co opóźniałoby proces leczenia. Dbałaby o Margo tak, jak tylko umiała, co wiązałoby się w pomocą w codziennych czynnościach. Nikomu to niczego nie ujmowało. Czasami po prostu lepiej chwycić po wyciągniętą dłoń, aby wreszcie ruszyć do przodu. Żaden człowiek nie był samotną wyspą.
Dłuższe wywody uznała za dobry znak, czemu przysłuchiwała się w spokoju, głaszcząc palcami ciemne włosy. Mogłaby bawić się nimi częściej; o poranku, wieczorem, po południu w dzień wolny…
- Zechcę - przytaknęła, na pomysł współdzielenia kilku dni, w jednym domu. Dopóki Bertinelli czuła się z tym dobrze i swobodnie, również chciała z tego korzystać.
- Ale… na pewno wiesz, na co się piszesz z Oliverem? - nieco tajemniczo zmrużyła oczy, prowokując do wymiany spojrzeń. - Zagada cię na śmierć. Zna już kilka półsłówek, więc miej się na baczności.
Pozwoli sobie pomóc. Zrobi to bez gadania, oczarowana niedawnym wyznaniem, o którym nie potrafiła przestać myśleć.
- Mhm - podsumowała, nie przepuszczając okazji na kolejny pocałunek, którym z wolna obdarowała Włoszkę. Żałowała, że okoliczności nie były lepsze, ale to być może dzięki nim obie wreszcie wyznały to, co zalegało im na duszy od pewnego czasu.
- Wiesz, że teraz cię nie puszczę? - wyszeptała cicho, lokując zdrową dłoń na talii kobiety.
Była nieugięta, nawet, jeśli miała do dyspozycji tylko jedną, sprawną rękę.
- Jesteś na mnie skazana - metaforycznie i dosłownie, co podkreśliła spokojnym uśmiechem, wpatrując się z bliska w kobietę, którą kochała.
- Będziesz musiała przy mnie zasnąć. Rozwalisz sobie plecy na tych niewygodnych krzesłach.
Oczywiście, wiedziała o istnieniu pokojów socjalnych z odpowiednim do snu wyposażeniem, ale czemu Margo miałaby z niego korzystać, skoro mogłaby po prostu położyć się obok i spełnić jedną z zachcianek poszkodowanej?

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Wiesz, że jak odpali mi się gadanie, to nikt nie ma szans. – Zaśmiała się cicho, ale szczerze, dobrze znając własny charakter. Bywało, że ciężko było wejść jej w słowo zwłaszcza, gdy nakręci się emocjami emanowanymi z niej z każdej strony. Nie było na to specjalnej metody. Zresztą, nikt jeszcze nie narzekał, że wylewała z siebie uczucia. Najwyraźniej nie robiła tego w sposób przytłaczający ani odbierający energię. Nie słyszała też aby ktoś miał jej dość, chociaż ciężko to ocenić, bo po przyjeździe do Australii zauważyła u siebie lekką wstrzemięźliwość względem własnego zachowania. We Włoszech zdecydowanie wszystko robiła i mówiła „bardziej”.
- Doprawdy? – Uśmiechnęła się na zapewnienie, że nie zostanie wypuszczona z szpitalnego łóżka. – Znów chcesz się popisać swoją siłą? – W wiadomy sposób droczyła się z kobietą nawiązując do pewnego razu, gdy niespodziewanie została podniesiona. Trochę to nie wyszło, ale od tamtej pory wiedziała, że w razie podobnego przypadku powinna się rozluźnić i oddać kontrolę Beverly, nad czym nie miała większego problemu. Może za jakiś czas w ramach sprawdzenia sprawności barku Strand znów spróbuje podnieść Bertinelli?
- A tobie będzie niewygodnie, Bella – zauważyła odnośnie ich obu ciskających się na małym łóżku. Już kiedyś przerabiały to na mniejszej pryczy, ale wtedy jedna z nich nie miała uszkodzonego barku i nie była otoczona rurkami, których nieświadomie pociągnięcie przez sen byłoby nieprzyjemne.
- Poleżę tu aż zaśniesz. A-a – Uniosła palec do góry na znak, żeby Beverly niczego nie mówiła. Ten sam palec wylądował na czubku nosa, o który pociesznie zaczepiła. – Jutro.. albo pojutrze – Jeszcze niedawno podkreślała, że decyzja nie zapadła, więc powinna się tego trzymać. – nadrobimy wspólne leżenie. – Uśmiechnęła się ucałowawszy kobietę w policzek. – Chociaż nie wiem, czy Oliver pozwoli ci spać bez niego. – Co wcale by ją nie zdziwiło, bo dziecko też potrzebowało czuć obecność rodzicielki zwłaszcza po pewnej przerwie, którą niespodziewanie im zafundowano. – Będzie dobrze. Śpij. – Opuszkiem palca przesunęła po grzbiecie nosa Beverly, jakby robiła jej swoisty masaż acz miało to po prostu ukoić nerwy; niewinnym, delikatnym i spokojnym gestem.
Zgodnie z zapewnieniem, samej przymykając oczy, poczekała aż Strand zaśnie a nawet poleżała nieco dłużej. Po wszystkim sprawdziła czy kroplówka dobrze leciała, czy rurka z tlenem nie uwierała i że rano Beverly będziesz mieć pod ręką odrobinę wody na zwilżenie ust, bo sama w tym czasie już zacznie pracę. Nie mogła być cały czas przy Strand, ale zajrzała do niej dwa razy upewniając się, że pani oficer nagle nie zmieniła planów i w przypływie energii nie postanowiła zebrać się do domu. Wszystko było możliwe, choć ów przypływy byłyby chwile, bo niedotleniony, po zatrzymaniu akcji serca i pod wpływem leków na zapalenie płuc organizm był znacznie słabszy niż zwykle. Prosty spacer do auta mógł sprawić Beverly trudność i choć Margo proponowała wózek, to przestała nalegać widząc upór na twarzy blondynki. Dotarły do celu; powoli i z przerwami pomiędzy odcinkami drogi, ale trafiły na parking, z którego już tylko prosta droga do Lorne Bay.

Koniec.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
ODPOWIEDZ