malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Bywały takie momenty w trakcie całej tej szpitalnej przygody wysoce wątpliwej jakości, że zaczynał podejrzewać samego siebie o to, że już nigdy nie przyjdzie taki moment, kiedy będzie się zupełnie zwyczajnie, zupełnie naturalnie uśmiechał. Teraz jednak, w towarzystwie Julii, zaczynał podejrzewać że bardzo nie docenił obecności tej dziewczyny w jego życiu, bo nic nie mógł poradzić na to, że kiedy w jednym krótkim monologu pojawiała się jego matka, potencjalny ożenek z panną Crane i wielbłądy, nie mógł powstrzymać się przed tym że kąciki jego ust jakby samoczynnie uruchamiały się ku górze. Lekko uśmiechał się zatem.
- Oczywiście, że to wiem. Masz zaszczytne miejsce w jej życiu, chwalebny ołtarzyk wystawiony tuż nad kominkiem w, bodajże, Hamptons - czuł się w tym momencie trochę jak taki zazdrosny o uwagę rodziców starszy brat, który będzie dokuczał młodszej siostrze dla samej zapewne zasady. - I nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo nie doceniasz tej kobiety. To nie byłyby żadne proletariackie wielbłądy tylko krokodyle. Nie po to babka Florence wynosiła się na Florydę, żebyśmy rozmawiali o jakiś importowanych wielbłądach, daj żyć - postanowił jednak podłapać temat, skoro już mieli żartować z jego relacji - a raczej tej relacji braku - z jego matką, nie mógł przecież oddawać całkowicie boju bez walki. Przynajmniej dopóki nie zrozumiał, że cały ten temat był co najwyżej jak chwilowy przebłysk na bardzo zachmurzonym niebie. I że na dodatek większość tych chmur sprowadza w tym momencie na siebie sam.
- Nie, nie jestem aż tak zaawansowany - tak między Bogiem a prawdą wcale nie chodziło teraz o to, czy on brata Desi chociaż próbował zrozumieć, czy też nie, a raczej o to że nawet gdyby był teraz w momencie, gdzie jego stosunki z Dillonem miałyby być całkiem zażyłe, i tak urwałby ten temat wiedząc, że wspólna historia tego chłopaka i Julii nie miała happy endu, a to nie były najlepsze okoliczności by przywoływać akurat te okoliczności do żywych.
Słysząc jednak sugestię o tym, że kiedyś mają bawić się ze swoimi wnukami, delikatnie parsknął śmiechem.
- Czy nie wybierasz przypadkiem za daleko w przyszłość? Na razie ledwo planuję dożyć jutra, a gdzie cokolwiek dalej? - tym razem jednak nie mówił tego jak jakiś ostatni przegrany, z żalem bądź wyrzutem, a raczej jakoś całkiem dowcipnie, trochę tak jakby na chociaż chwilę wrócił stary Flann, ten sprzed napaści na Desi. Z drugiej jednak strony gdzieś głęboko w środku musiał przyznawać przed samym sobą, że ta wizja wcale w swojej prostocie nie była zła, i że gdyby ktoś kiedyś zapytał go jak widzi siebie za X lat, swobodnie mógłby roztaczać właśnie taki opis.
- I Jezu - aż syknął, przerywając na moment monolog Julki, która zdawała sobie zupełnie nic z tego nie robić i kontynuować co zaczęła. Poczekał więc i dopiero kiedy wiedział, że teraz już wypada się wciąć, zrobił to: - Ja ci dam rozpieprzyć na motocyklu. Uprowadzę to tałatajstwo i zamknę gdzieś w wieży na drugim końcu świata, żeby cię nie korciło - pewnie zachowywał się właśnie tak, jakby próbował puścić mimo uszu sens jej wypowiedzi, i chyba coś w tym było. Musiałby w końcu przecież przyznać swojej przyjaciółce rację, a jego tak silnie pochłaniało bagienko - choć chyba raczej ruchome piaski - własnego żalu, że już nie był w stanie świadomie się z tego wygrzebać. - I przecież to robię - mruknął jeszcze jak niezadowolone dziecko. Wiedział, że czy to Julka, czy Desi potrafią być o niego aż przesadnie troskliwe i zwykle wręcz uwielbiał ten rodzaj atencji, który za tym szedł. Teraz jednak czuł się odrobinę rozdrażniony tym pokazywaniem mu paluszkiem co ma pić, co ma jeść, gdzie i kiedy ma spać. Nadal czuł się dorosłym facetem, który jest w stanie decydować o sobie, więc jeśli twierdził że jest w stanie wytrzymać tyle godzin bez snu, to tak było. Tak samo jak z tym, że kawa okazywała się być najbardziej pożywnym posiłkiem w trakcie dnia. Wybornym. Pięć gwiazdek Michelina to przy tym pikuś.
- Vinnie? A co to, ktoś umarł? - zrobił odrobinę zdziwioną minę. Brata Julii znał do tej pory co najwyżej z jej opowiadań, ale tyle wystarczyło by odpowiednio dodać dwa do dwóch i wiedzieć, że nie było to spotkanie ani łatwe, ani lekkie, ani przyjemne. Pewnie się nawet nie spodziewał w jakich okolicznościach mogli się spotkać i że wymienili więcej słów niż ugrzecznione powitanie. Nie wnikał jednak bardziej, nie kiedy Julia wielce oburzała się tym, na jakie to tematu nie będzie rozmawiać z byłym. Prawie jej wypomniał, jakie smaczki potrafiła wynosić ze swoich dotychczasowych relacji, ale zamiast tego uśmiechnął się lekko i postanowił podsumować krótko:
- Cieszę się, że mogę cię taką oglądać - taką, czyli szczęśliwą.
I chyba nigdy do tej pory tak tego stanu Julii nie zazdrościł jak teraz.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Od samego początku ich znajomości miała wrażenie, że nadają na tych samych falach i nie miała tu wyjątkowo na myśli olbrzymiego pociągu fizycznego, który doprowadził ich do pozamałżeńskich romansów. Chodziło raczej o wzajemną chęć poznania siebie bliżej, wgryzienia się w tą drugą osobę i oddania jej w ten sposób sprawiedliwości. Wiele mówiła, ale jeszcze bardziej czasami lubiła się zamknąć i słuchać bez końca, niezależnie od tego czy miała poznawać czyjeś opinie na temat zmian klimatycznych, prawa do aborcji czy rodzaju chipsów, które są jego ulubionymi. Nic więc dziwnego, że w chwili olbrzymiego kryzysu, jaki ich dotknął, sięgała właśnie po konwersację i uważała ją po części jako lek na całe zło. Nie wiedziała na ile skutecznie odwraca to akurat jego uwagę, ale hej, starała się jak mogła sięgając nawet po tak stały element ich przekomarzanek jak jego matka.
- Może kiedyś mi go zapisze w spadku. Uwielbiam ten domek! - dodała z entuzjazmem i roześmiała się z tych jego krokodyli. - Powiem ci, że jakbym wiedziała, to bym chyba zgodziła się na ten cały ożenek. Mam kilku ludzi, których potrzebuję wrzucić do takich bestyjek, najlepiej w trybie natychmiastowym - zastanowiła się, choć nie trzeba było zgadywać, kto dzierży palmę pierwszeństwa w tym względzie. Na szczęście znajdował się na tyle daleko, że nie musiał się martwić, że kiedyś Julia faktycznie zacznie hodować gady w miejsce basenu, którego przecież nie potrzebowała.
I pewnie dalej by dywagowała nad rolą tych drapieżników w swoim życiu, gdy na scenę wkroczył Dillon i reakcja Flanna dała jej sporo do myślenia. Na tyle, że spojrzała na niego dłużej.
- To nie tak, że musisz się przede mną krygować, bo nam nie wyszło. Mam wrażenie, że tak po prostu miało być. Nie byłabym w stanie go poskładać do kupy. Nie, gdy ja sama jestem taka popieprzona, a zresztą… - machnęła ręką, bo nie umiała poradzić sobie głównie z brutalną prawdą, że w tamtym momencie zabrakło uczuć. Inaczej, przecież lubiła go, świetnie się dogadywali i życzyła mu wszystkiego najlepszego, ale zasługiwał na kogoś zakochanego w nim do szaleństwa, a to nigdy nie była Julia.
Musiała więc być szczera z nim i z samą sobą, choć dalej myślała o tym jak jego PTSD wpływa na obecne życie i zawieszenie po ataku na Desiree. Nie zamierzała jednak już do tego wracać skupiając się mocno na Flannie.
- Na moje to akurat dziecko to jest u ciebie kwestia maksymalnie trzech lat - zaśmiała się. - Po roku pewnie weźmiesz ślub, poukłada się wam i będę patrzeć jak mój kumpel zostaje ojcem - aż pokręciła głową z niedowierzaniem, choć życzyła mu tego najbardziej na świecie.
I spokoju, tego mogła użyczać mu na kilogramy, jeśli już znalazłaby odpowiednią receptę. Na razie najwyraźniej jej kiepsko wychodziło, bo przewróciła oczami mocno.
- Ty się sam w tej swojej wieży zamknij albo najlepiej się puknij w łeb, skoro myślisz, że zrezygnuję kiedykolwiek z motocykla - dobrze pamiętała i znała reakcje Flanna na jej pasję, więc wcale nie zamierzała oszczędzać się w słowach, zwłaszcza gdy mężczyzna postanowił zachować się jak… prawdziwy mężczyzna uświadamiając ją po raz setny, że wszystko z nim dobrze.
- Wiesz co, ale momentami z ciebie niedojrzały gówniarz - rzuciła ostro. - Skoro Desiree się martwi to bądź na tyle grzeczny, by przynajmniej zadbać o siebie i w ten sposób ją odciążyć. Nie musisz robić z siebie męczennika i się biczować - zauważyła i jak ją znał (a podejrzewała, że całkiem nieźle) to musiał wiedzieć, że dalsze dywagacje z nią na ten temat mogły skończyć się wybuchem trzeciej wojny światowej. Tej nuklearnej, która przy okazji zmiata z ziemi całe istnienie, więc miała nadzieję, że zejdzie z poziomu i zacznie być trochę bardziej odpowiedzialny.
Ona za to chętnie mu opowie o swoim bracie.
Westchnęła próbując się uspokoić.
- Najwyraźniej jest policjantem, który tu pracuje. Nie wiem czemu, nie wiem po co, nie wiem co nawyprawiał, ale ucięliśmy sobie sympatyczną pogawędkę i uderzyłam go - wskazała na dłoń, która nadal po przecięciu szkła była w opłakanym stanie. Pewnie zwróciłaby na nią uwagę, gdyby nie jego uśmiech, którym podsumował całą jej znajomość z Aidenem. Widać było, że na moment złagodniała i kiwnęła głową.
- Bardzo mi pomógł ostatnio, wiesz? Gdyby nie on… - ale ucięła, bo przecież Flann miał swoje problemy, a ona była dużą dziewczynką i powinna radzić sobie sama.
A przynajmniej próbować, bo nie zawsze jej wychodziło.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Zdążył już przyzwyczaić się do myśli o tym, że Julia zagarnęła sobie całkowicie i jego samego, i jego nieznośny żywot do kompletu, wraz z takimi nawet atrakcjami jak istnienie gdzieś tam, daleko, na drugim końcu świata przedstawicieli jego rodziny. Żył z pełną świadomością tego, że jest zapewne jedyną osobą, o której jego matka jest w stanie mówić pozytywnie i nawet był taki moment, że jej tego zazdrościł, finalnie jednak temat spychając na bezpieczny margines takiego, z którego można niezobowiązująco żartować. Tak jak teraz, choć musiał przyznać, że opcja z prywatnym ołtarzykiem w jednym z rozlicznych domów Rohrbachów wcale nie brzmiała jak żart.
- Obawiam się, że będziesz musiała rywalizować z kotami. Przypominam, że moja matka brzydzi się dziedziczeniem fortun, z wyjątkiem przypadku kiedy ową odziedziczyła sama - mówił tak poważnie, tak obojętnie jak to tylko było możliwe, ale na sam koniec kąciki jego ust podjechały do góry i zarysowały tam mocno zauważalny, kpiący uśmieszek. Do tego, że większość przedstawicieli tej całej międzynarodowej socjety to nieznośni hipokryci zdążył się już też przyzwyczaić, co więcej - sam czuł się przez większość czasu jak jeden z nich, więc akurat tych wniosków nie przekładał na jakieś werbalne wynurzenia. - I czym trzeba sobie podpaść, by Julia Crane wciągała cię na listę szczęśliwców, przeznaczonych do zjedzenia żywcem przez krokodyle? Pytam prewencyjnie, tak tylko, żeby wiedzieć czy mam się czegoś bać - zaśmiał się nawet lekko, bo pomimo jej temperamentu, który wydawał się być w niektórych momentach nie do ogarnięcia, zwykł uważać ją za pacyfistkę równą samemu sobie. No może poza momentami, w których podnosiła rękę na własnego brata, o czym tak chętnie opowiada mu chwilę potem, ale przecież nawet uniwersalni mędrcy od zarania dziejów malowali że od każdej reguły jest wyjątek.
- Krygować? - powtórzył po niej ze zdziwieniem słyszalnym w głosie. - Nie, spokojnie, zupełnie nie chodziło mi w tym momencie o waszą relację, byłą, czy niedoszłą. Raczej o to, że ja tak właściwie go nie znam. Może jeszcze inaczej - mam wrażenie, że jemu jest wygodnie w ten sposób funkcjonować, że za blisko i za bardzo nikogo do siebie nie dopuszcza. Spójrz, minęło już tyle dni, a to jest cały czas takie zawieszenie na zasadzie, wpada, wymieniamy ze sobą kilka zdań i ja znikam, a gdy wracam, znika on. Serio, widuję człowieka tak regularnie a zupełnie, zupełnie go nie znam - wzruszył mocno ramionami, ale nie było w tym wyjątkowo żadnej obojętności. Nie był co prawda największym fanem idei poznawania kogokolwiek w akurat takich a nie innych okolicznościach, ale też nie zamierzał uzurpować sobie w tym momencie prawa do gadania na lewo i prawo o tym, jaki niby Dillon jest, skoro - co powtarza po raz n-ty - go nie zna.
- Zamierzasz się przekwalifikować? - zażartował. - Może powinniśmy się założyć, czy to ty będziesz bliżej stanu faktycznego mojego życia za te trzy lata? - postanowił obrócić kota ogonem i rzucić jej pewnego rodzaju wyzwanie, doprawiając je jeszcze całkiem sympatycznym, ale przy tym zadziornym uśmieszkiem. Czy przyznałby na głos, że wcale a wcale by się na swój los nie pogniewał gdyby miała rację? Pewnie nie, ale wynikało to pewnie z tego, że równie mocno obawiał się w tym samym czasie tego, że z tych planów mogłoby zupełnie nic nie wyjść.
- Ja się po prostu o ciebie troszczę - rozłożył ręce na boki w rzekomo bezbronnym geście, ale że znał swoją przyjaciółkę, jak zakładał, dobrze jak nikogo, postanowił się z tego tematu wycofać. Wiedział przecież, że jeśli dziewczyna się na coś uprze to nie ma zmiłuj, nie zamierzał więc znowu pozować na tego szaleńca, co to będzie próbował jej wybijać takie rzeczy z głowy.
- Mam więc pomysł - zauważył cwanie, wcinając się jej trochę w słowo. - Ja w tym momencie bezpiecznie przytaknę, przyznając że będę o siebie dbał, a tobie pozostawię pole do kontrolowania tego bez żadnych ograniczeń, hm? - nie musiał przecież czytać jej w myślach, by wiedzieć że dalsze sprzeciwianie się jej lub stawanie w temacie okoniem może wywołać efekt zupełnie odwrotny od zamierzonego, wyjątkowo więc postanowił być grzecznym chłopcem i chociaż raz ze wszystkim się zgadzać. Choć jak znał Julię, czuł że za chwilę zacznie w tym wietrzyć postęp, uznając że poszło jej za łatwo.
- Julia? - zaczął pytająco, skupiając na sobie tym samym uwagę. - Czy to nie jest tak, że sympatyczna pogawędka i informacja uderzyłam go się trochę wykluczają? - postanowił uściślić, bo może w ostatnim czasie coś się w kanonie zachowań towarzyskich zmieniło i od teraz zupełnie akceptowane społecznie stali się przyłożenie swojemu rodzonemu bratu, który objawiał się w twoim życiu po dwudziestu latach zupełnej banicji? Nie był specjalistą, a nie chciał palnąć nic głupiego.
Tym bardziej, kiedy zupełnie automatycznie przełączył się w tryb troskliwego słuchacza, kiedy tak urwała swoją wypowiedź w pół zdania.
- Gdyby nie on, to? Dokończ - poprosił i po raz kolejny dzisiejszego dnia złapał ją delikatnie za dłoń. Niezależnie od tego co miało się po drugiej stronie tego zdania znaleźć, chciał by poczuła że jest tu dla niej nie bacząc na wszystko inne i że nie było w tym momencie nic ważniejszego na tym świecie niż Julia i sprawy, które jej dotyczą.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Cóż, za to pewnie jej matka byłaby zachwycona kimś takim jak Flann. Był mężczyzną, więc jemu było WOLNO malować drogie abstrakcje, żyć sztuką i na dodatek nie mieć kręgosłupa moralnego. Te wszystkie cechy zapewne zachwyciłby jej rodzicielkę i pewnie popchnęłyby ją do mocnego popierania ich związku. Na samo wspomnienie tego mogła podziękować Bogu, w którego nie wierzyła, że przestały mieć ze sobą kontakt przed laty. Najwyraźniej wspólne oczekiwanie w wąskiej poczekalni na aborcję na jednym z tych plastikowych krzesełek nie sprzyjają zacieśnianiu więzi. Dobrze wiedziała, dlaczego akurat do tego wraca pamięcią. Jej brat ożywił pewne trupy, które ostatnio bezskutecznie próbowała domknąć w szafie.
Jeśli miałaby bez cienia zawahania przyznać, kogo oddałaby w ręce (metaforyczne) tych gadów to wskazałaby na człowieka, który podeptał w jej życiu absolutnie wszystko. Dopiero z czasem zrozumiała, że zapewne w mniej dysfunkcyjnych rodzinach to ją otoczono by opieką i wsparciem, a nie starano się wmówić jej poczucie winy. Może dlatego tak lgnęła do Flanna, który dobrze wiedział jak bardzo te familie są zaburzone i jak to potem na nich wpływa.
- Jeszcze nie, ale czekaj na rozwój sytuacji- parsknęła, ale szczerze nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek malarz zrobi coś za co go przyjdzie jej znienawidzić. Znali się w końcu już tyle lat, pracowali razem, kiedyś kochali i to wszystko jak dla Julii stanowiło gwarancję udanej przyjaźni. - Wiesz, jak na razie staram się tych ludzi po prostu unikać, ale te krokodyle dają gwarancję wieczności bez nich- parsknęła i na sekundę pomyślała o Adamie i o wszystkim, co przeżyli. Nienawiść, jaką kierowała w jego stronę, była wyczerpująca głównie dla niej i z ulgą odnotowała, że już jej nie czuje. Tak właściwie to nie wiedziała czy jeszcze czuje cokolwiek poza obojętnością i chyba to byłby powód do fetowania w innych okolicznościach, ale przecież teraz nie zamierzała zawracać tym głowy Flannowi, zwłaszcza że teraz temat rozchodził się o jego przyszłego szwagra.
- Nie zamierzam ci mówić, że masz się z nim zaprzyjaźnić, ale dobrze wiesz, nadejdzie taki moment, że zostaniecie rodziną- zauważyła z rozbawieniem - a z tego co zauważyłam, Desiree jest z nim blisko, więc może powinniście przynajmniej spróbować, co?- wyszczerzyła się do niego, bo była bardzo dumna ze swojego rozumowania. - I to nie tak, że on nikogo nie dopuszcza. On po prostu boi się kogoś skrzywdzić. Ostatnio był bardzo nieprzyjemny- i aż lekko zadrżała na wspomnienie tej strasznej nocy, która faktycznie przebiegała jak jeden z tych koszmarów, które się śnią na jawie.
Nigdy wcześniej tak bardzo nie doceniała Aidena, który potrafił jej to wszystko poukładać w głowie i sprawić, by na moment przestała czuć się taka samotna. Jednak to nadal były dopiero początki, zaledwie preludium relacji, którą sobie budowali, więc uśmiechnęła się z dużym politowaniem na jego słowa.
- Nie sądzę, że kiedykolwiek będzie mi dane być mamą. To raz. Ślub to też dla mnie przeżytek, więc co najwyżej zamieszkam z moim chłopakiem i to będzie całe zobowiązanie. Inna sprawa, że chłopak brzmi niedorzecznie, jeśli się odnosi do faceta koło pięćdziesiątki- zaśmiała się, ale tematy o których rozprawiali, wcale takie lekkie nie były. Nie w perspektywie Julii, która straciła dzieci i wiedziała, że zostaje jej tylko Diana, która przecież przede wszystkim była córką Adama. Nie dała jednak tego po sobie poznać wywracając oczami na to jego troszczenie się.
- Tu jest twój błąd. Jesteś tak cholernie egoistyczny, ale odkąd mnie znasz, troszczysz się o mnie jak mało kto. Nie wiem, gdzie ci przepaliło styki, ale przestań- poprosiła i choć tak, wiedziała, że to podstęp i że na pewno nie będzie taki grzeczny, kiwnęła głową na to jego zobowiązanie w kwestii dbania o siebie. I pewnie już pogratulowałaby mu bycia dobrym, egocentrycznym chłopcem, gdyby rozmowa nie zeszła na jej nieszczęsnego brata.
- Flann, on pojawia się po praktycznie dwudziestu latach i co? Mam mu się rzucać na szyję? Przywaliłam mu na samym starcie, potem pogadaliśmy- wyjaśniła i jednak musiało ją to ruszać, bo przestała się uśmiechać i zacisnęła dłonie w pięści. Za wiele się wydarzyło, by tak łatwo przejść nad tym do porządku dziennego i za wiele Julia przeżywała, by zlekceważyć dłoń, za którą złapał ją przyjaciel.
- Przecież wiesz- odpowiedziała cicho. - Widziałam twój wzrok na kolacji, gdy rozbiłam kieliszek. Najważniejsze jednak, że ktoś przy mnie był i ten ktoś powinien się teraz o mnie martwić. Ty zajmij się Desiree, potrzebuje cię- dodała łagodnie, bo jeszcze tego brakowało, by to ona zwalała mu się na głowę ze swoimi traumami, zwłaszcza że przetrwała najgorsze i teraz całkiem nieźle sobie radziła. A przynajmniej tak przyszło się łudzić, bo nie wiedziała jeszcze jak bardzo wszystko to się odwróci do góry nogami.
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Jeśli istniała jakakolwiek lista wyjątkowych umiejętności Julii Crane - takie swoiste creme de la creme jej osobistego życiorysu - mocno agitowałby za tym, by wpisała tam, i to wysoko na tej listy szczycie - sprawianie, że jego dzień stawał się po prostu dobry. Tak po prawdzie oni dzisiaj nawet nie musieli rozmawiać. Między nimi nie musiały pojawić się wszystkie te tematy, wszystkie zdania, słowa, cokolwiek. Mogli siedzieć jedynie w swoim towarzystwie i samo to już sprawiałoby, że poczułby się lepiej. Uśmiechnął się więc jedynie odrobinę szerzej, bo na dodatek dywagowali sobie luźno o krokodylach. Czy tam aligatorach, wszystko mu było jedno.
- Jeszcze nie? Oj, najwyraźniej kiepsko się staram - w odpowiedzi zaśmiał się cicho i delikatnie. Kto by pomyślał, że przyjdzie taki moment, kiedy będzie umiał tak luźno rozmawiać na temat swojej wysoce wątpliwej relacji z matką? Może to kwestia doświadczenia życiowego - wszak miał już czterdziestkę prawie na karku - a może po prostu z czasem pewne rzeczy nam brzydną na tyle, że stają się pewną, co najwyżej irytującą, normą? Mimo wszystko postanowił tematu nie kontynuować. Żarty żartami, ale mieli przecież naprawdę dużo ciekawszych tematów, prawda?
- Wiesz, że jestem ostatnią osobą do robienia komukolwiek psychoanalizy. Sam nie chciałbym być tak potraktowany, więc na ten moment staram się grać na jego zasadach i jak widać, chyba się to sprawdza. A co będzie dalej... Okropnie, Crane, szarżujesz z tym wychodzeniem w przyszłość - zauważył dosyć gorzko, ale przecież jeszcze niedawno sam taki był. Upojony szczęściem z Desi mógł im wyrysować każdy jeden dzień z przyszłości, aż do tego ostatniego. Musiał jednak przyznać, że cała sprawa z napaścią na tyle zburzyła ich wspólny spokój, że przestał szarżować. I po raz pierwszy przyznawał, że dobrze jest żyć tym, co ma się teraz.
- Ja wręcz przeciwnie. Zobaczysz, nie upłynie wcale dużo wody jak będziesz mi podrzucać swoją rozwrzeszczaną mini-kopię, aby w spokoju oddalić się na kolejny upojny weekend z tym swoim chłopakiem. Chłopak brzmi uroczo, tym bardziej jeśli dotyczy faceta koło pięćdziesiątki - zauważył z delikatnym uśmieszkiem, ale wcale nie zamierzał być w tym momencie czepliwy. Od zawsze uważał, że Julii jak mało komu należy się pełnowymiarowe szczęście i coraz częściej nabierał więcej niż pewności że to oznacza założenie własnej rodziny. Zamierzał ją w tym mocno dopingować.
- Och, to ty już przestań z tym byciem silną i niezależną kobietą, zaczyna mnie to nudzić. Ile lat mam ci jeszcze udowadniać, że będę się o ciebie troszczył, bez względu na wszystko inne? - wszystko wydawało mu się banalnie proste - uważał, że po prostu nie umiał traktować jej inaczej i pewnie tutaj możnaby znaleźć cały problem. Tylko, czy tak naprawdę było w tym cokolwiek złego? Dopóki jej swoją troską w żaden sposób nie krzywdził - a miał nadzieję, że nic złego z tego tytułu jej się nigdy nie stało - nie zamierzał odpuszczać niezależnie od tego, że w jej życiu pojawił się teraz Aiden, że ponownie śmignęła przez nie kometa nosząca imię jej brata i że pewnie znalazłaby się cała kolejka innych chętnych, chcących rozłożyć nad nią taki a nie inny parasol. Julia musiała się do tego przyzwyczaić i nauczyć z tym żyć. Koniec kropka.
- I przykro mi, niezależnie od tego że mam Desiree, że ty masz Aidena, że i czy kiedyś będziemy mieć dzieci a potem wnuki, i tak się będę o ciebie troszczył. Nie wybijesz mi tego z głowy - przełożył swoje myśli na bezpośredni, werbalny komunikat. I mógł jej go powtarzać każdego jednego następnego dnia, aż do momentu w którym przyjdzie jej zaakceptować ten, a nie inny stan rzeczy.

< k o n i e c <3 >
ODPOWIEDZ