właścicielka, trenerka — lorne bay gym
36 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
aktywna poszukiwaczka szczęścia, które chyba zupełnie przypadkiem mieszka już w jej domu
007.
Zdawała sobie doskonale sprawę z faktu, że powrót do Lorne wiąże się w pewnym stopniu z wygrzebaniem pewnych spraw i relacji z przeszłości. Tych naprawdę udanych, i tych zdecydowanie mniej przyjemnych. Jeśli jednak miałabym wskazać osoby, na które podejrzewała, że wpadnie w rodzinnym mieście, na pewno na liście nie umieściłaby Leandra. Nie potrafiła do końca uzasadnić dlaczego, ale nie pasował jej do tego miejsca. A może po prostu liczyła, że jego życie mimo wszystkich potknięć i trudności układało się aktualnie świetnie i robił aktualnie karierę w jakimś wielkim szpitalu o renomie lepszej niż te wszystkie wybitne placówki medyczne w serialach? Nie zastanawiała się nad tym zbyt długo, ale była to pierwsza myśl, gdy spotkała go na szpitalnym korytarzu kilka dni temu, witając go jakimś nieco kulawym żartem o naklejce dla dzielnego pacjenta, koniecznie z dinozaurem, bo naprawdę dzielnie zniosła wszystkie badania, jakie zrobili, aby sprawdzić, czy jej ręka nie jest złamana. Czyli chyba aż dwa. Potem chyba też odrobinę wymusiła na nim umówienie się na jakieś spotkanie w najbliższym czasie, dlatego też właśnie tutaj byli.
Gdy zmierzała w stronę miejsca, w którym mieli się spotkać, zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno nie przekroczyła jakiejś granicy, gdy od razu zaproponowała, aby umówili się w nieco przyjaźniejszym i bardziej przystępnym miejscu niż szpitalny korytarz. Nie była pewna, jak dokładnie kształtowała się w chwili obecnej ich relacja. Poza tym, że w znacznym stopniu oczywiście należało zaliczyć ją do przeszłości, a nie do teraźniejszości. Mieli sporo wzlotów i upadków, i jeszcze więcej powrotów i zakończeń, ale czy to ostateczne było raczej z tych pozytywnych, czy może wręcz odwrotnie? Jej wydawało się, że raczej to pierwsze, ale chyba powinna z oceną poczekać na rozwój wydarzeń. To było dawno, trudno odnosić się do tego wszystkiego, skoro zacierało się w pamięci przez wszystkie życiowe zmiany, których zapewne i u niego nie brakowało. W jej przypadku było tego całkiem sporo, co ostatecznie ukształtowało ją jako samodzielną, dorosłą kobietę, a nie dziewczynę, która nie miała pojęcia, czego od życia chce i dokąd zmierza, więc zbyt długo podążała ścieżką, którą wybrał dla niej ktoś inny.
Zmrużyła lekko oczy za ciemnymi okularami, próbując odszukać go wzrokiem.
Zaczęłam się właśnie zastanawiać, czy zawsze wyglądałeś na takiego poważnego człowieka i zdążyłam o tym zapomnieć albo wyidealizowałam wspomnienie o Tobie w swojej głowie, czy tak naprawdę nienawidzisz mnie, bo zawracam Ci dupę, ale głupio było Ci kazać mi spadać, bo nie miałeś dla mnie naklejki — powiedziała na starcie, gdy tylko znalazła się bliżej niego. Mówiła pół żartem, pół serio, jednak przyglądała mu się bardzo uważnie, starając się ocenić, jakie mogło być jego postrzeganie tej kwestii. Minę miała dość skupioną i stała tak przez moment, zanim usiadła w końcu obok niego. — Cześć — dodała jeszcze po chwili, bo wypadało chyba się przywitać.

leander burkhart
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
002.
There's something inside you it's hard to explain
They're talking about you boy, but you're still the same

On też nie umieściłby samego siebie na liście osób, na które można łatwo wpaść po powrocie do Lorne Bay. Nigdy nie myślał o zamieszkaniu tu na poważnie. Być może sytuacja byłaby inna, gdyby pochodził z miasteczka i to w nim się wychował: wtedy bardziej mogłoby mu zależeć na tym, by ułożyć sobie życie w Lorne Bay albo - wręcz przeciwnie - wyjechać daleko stąd i nie wrócić już nigdy, pod żadnym pozorem. Ale Leander miał przecież szczęście i nieszczęście równocześnie: urodził się poza Lorne, a tutaj po prostu chodził do liceum. Tylko tyle, czasami: aż tyle. Gdyby nie jego rodzeństwo, pewnie sam nie zdecydowałby się ponownie tu zamieszkać. Nie dlatego, że nie chciał: zwyczajnie nie przyszłoby mu to do głowy.
Jeszcze nie zdecydował jednak, czy jest im za to wdzięczny. Nie chciał o tym myśleć. Tym bardziej, że przecież za tą decyzją stała cała trójka: nie tylko Terry, ten najbardziej oczywisty i najbardziej znajomy dla wszystkich ze świata Leandra, za którym pojechałby dużo dalej niż do Lorne Bay. I nie tylko Oakley, wciąż jeszcze dzieciak, która dołączyła do starszego brata. Ta historia zaczęła się od Michaela i było w tym coś przewrotnego, ironicznego: ten zawsze pomijany brat, o którym tak łatwo można było zapomnieć, nagle stawał w centrum. Nie dało się opowiedzieć, dlaczego przyjechał do Lorne Bay, nie zaczynając opowieści od Michaela. Gówniarz wreszcie postawił na swoim.
A może - wcale nie, bo Leander zwyczajnie nie zamierzał tego opowiadać. Nawet Salmie.
I tak mieli sobie sporo do wyjaśnienia: na przykład to, czy zawsze wyglądał tak poważnie. Zmarszczył nieznacznie czoło, ale pozwolił jej skończyć mówić i dopiero wtedy pokręcił głową. - Nie rozumiem - przyznał i uśmiechnął się blado. Nie zirytowało go to, przyglądał jej się z łagodną rezygnacją.
- Cześć - odpowiedział i, korzystając z tego, że siedziała obok, na powitanie po prostu pocałował Salmę we włosy. Dawniej pewnie objąłby ją ramieniem - mogli nie być razem od lat, ale wciąż naturalniejsze wydawało mu się całowanie jej na powitanie niż trzymanie dystansu - ale teraz wyciągnął w jej stronę papierową torbę z logo piekarni. - Jeśli naprawdę chciałaś tę naklejkę, wystarczyło powiedzieć. Nie sądziłem, że to jakiś twój kink, gdybym wiedział, coś bym ci dał - zapewnił. Naklejkę, cukierka, jego kieszenie były pewnie wypchane podobnymi drobiazgami, które gromadził na czarną godzinę.

salma l. hemmings
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
właścicielka, trenerka — lorne bay gym
36 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
aktywna poszukiwaczka szczęścia, które chyba zupełnie przypadkiem mieszka już w jej domu
Rodzeństwo bywało istotnym powodem do wprowadzania w życiu zmian, których człowiek się do końca nie spodziewał. Być może gdyby nie to, że jej smarkaty brad nadal tkwił właśnie w Lorne Bay, to Salma też nie zdecydowałaby się na to, aby tu wrócić i jednak próbowałaby ułożyć sobie życie w Japonii. A może wcale nie. Nie zastanawiała się nad tym, skoro decyzja została podjęta taka, a nie inna. Na razie wcale nie narzekała na ten wybór, więc starała się skupić na układaniu różnych aspektów swojego życia tak, aby poszczególne elementy jak najlepiej pasowały nie tylko do siebie nawzajem, ale przede wszystkim do niej samej. Nie było to łatwe, bo do tej pory tak naprawdę nie zastanawiała się, czego chce od życia. Przez lata pozwalała sobie na przeciąganie tego ekscytującego etapu poszukiwania, w którym nigdzie nie trzymało jej coś, czego nie mogłaby rzucić z dnia na dzień i pognać dalej. Teraz sprawy przybrały zupełnie inny obrót, więc wymagało to od niej zmiany podejścia i wdrożenia czegoś takiego, jak planowanie. Wydawało się to jednocześnie bardzo odpowiednie i zupełnie nienaturalne w jej przypadku.
Przyglądała mu się dość uważnie i potrząsnęła lekko głową na jego słowa. — Jestem ostatnio dziwnie często niezrozumianym człowiekiem — westchnęła i machnęła na to niedbale ręką, zanim usiadła. Być może, że bardzo dużo mówiła, często bez odpowiedniego poukładania swoich myśli, zanim postanowiła przedstawić je w sposób werbalny, gdy tylko pojawił się w jej głowie. Uśmiechnęła się do niego lekko, odwracając twarz w jego stronę po tym, jak pocałował ją we włosy, sama unosząc dłoń, aby pogłaskać go lekko po zarośniętym policzku. — Wyglądasz zdecydowanie poważniej, niż zapamiętałam — wyjaśniła mu, a w jej głosie z łatwością można było wyczuć odrobinę czułości, którą już chyba zawsze będzie wobec niego odczuwała. — I nie jest to kwestia wieku — zaznaczyła od razu. Zmienili się i postarzeli na przestrzeni lat, to było oczywiste. Ale nie sądziła jednak, aby to te dodatkowe zmarszczki sprawiały, że prezentował się zupełnie inaczej, poważniej i jakoś tak smutniej, jakby podjął decyzje, których wcale nie chciał podjąć, bo życie okazało się trudniejsze, niż człowiek zaczynający studia, zachłyśnięty wolnością się spodziewał.
Kink to nieodpowiednie określenie, ale lubię zbierać pamiątki z egzotycznych miejsc, do których już nie wrócę, a szpital się do nich zalicza — od czasu, gdy spędziła tam kilka miesięcy, bo prawie wykończyła ją cholera. I nie, nie chodzi tu o określenie jakiejś wkurwiającej osoby, a o chorobę, o której Salma sądziła nawinie, że świat dawno zapomniał i tak tylko straszą, że to nadal problem. — Jakie są trzy rzeczy, o których byś najpierw powiedział, gdybym zapytała Cię co u Ciebie się działo? — oczywiście, że zwykłe zapytanie jak tam albo co słuchać nie wchodziło w grę, musiała chociaż trochę po swojemu.

leander burkhart
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
- Niemożliwe - zdziwił się uprzejmie, a zaraz potem uśmiechnął się lekko, by Salma wiedziała, że nabija się z niej z czystej sympatii. Dorastanie niczego w tej kwestii nie zmieniło - wciąż potrafił mieć niewyparzony język i pod wpływem impulsu mówił rzeczy, które mogły być odebrane bardzo różnie. W ramach pozytywnego przewartościowania: zwykle pozwalał sobie na więcej dopiero wtedy, gdy już kogoś lepiej poznał i miał pewność, że ten ktoś nie tylko rozumie żart, ale też ma podobne poczucie humoru. I tak miał w swoim życiu żałośnie mało bliskich mu osób, nie miał czym szastać. Nie mógł (i nie chciał) pozwolić sobie na stratę kolejnych - pewnie dlatego nawet nie mrugnął w ramach protestu, gdy Salma zmusiła go do spotkania poza szpitalem.
- Hm - mruknął trochę do siebie, a trochę do niej. - To dobrze czy źle? - chciał wiedzieć, co ona o tym sądzi, bo sam w sumie nie wiedział. Nie miał problemu z tym, że bliżej mu już do czterdziestolatków niż trzydziestolatków - co nie znaczy jeszcze, że jakoś mocno starał się zasłużyć na miano odpowiedzialnego, statecznego pana w średnim wieku - ale… czasami dziwił się, jakim cudem miał już tyle lat. Jego terapeutka z ośrodka tłumaczyła im kiedyś na grupie, że picie, ćpanie (i inne nałogi, bo był wśród nich co najmniej jeszcze jeden lekoman, który bardzo się podekscytował na wieść, że Leander w prawdziwym życiu jest lekarzem) zabrało im kilka, a nawet kilkanaście lat życia, a ta myśl przyniosła mu jakąś dziwną ulgę. Nie dlatego, że to się wydarzyło, ale dlatego, że usłyszał jakieś wyjaśnienie tego, co mu się przytrafiło.
Zmarszczył mocno czoło, patrząc na Salmę z lekkim powątpiewaniem. - Chcesz się założyć, że jeszcze wylądujesz w szpitalu? - zaproponował. Nigdy nie był przesadnym optymistą, a przede wszystkim: pracował jako lekarz, wiedział, jak wiele osób wcale nie planuje trafiać do szpitala. - Poza tym: gdzie chcesz umrzeć, jeśli nie w szpitalu? - czy ja wspominałam, że nie był optymistą? No właśnie.
Słysząc jej kolejne pytanie, prawie się uśmiechnął. No tak: odwyk, Michael, diagnoza, Terry, rodzice? Od czego zacząć? Od najłatwiejszego:
- Moje dziecko jest już, kurwa, prawie dorosłe. Przysięgam, Salma, on już teraz nosi większe buty niż ty - co nie było szczególnym osiągnięciem, biorąc pod uwagę wzrost kobiety, ale dla Leandra wciąż stanowiło osiągnięcie. Tym bardziej, że przepił sporą część dorastania syna. - W Cairns jestem nie tylko na etacie chirurga, ale zostałem też, uważaj, opiekunem rezydentów. Zaproponowali mi to na rozmowie, a ja się zgodziłem, bo chciałem dostać tę pracę, no i chciałem dodatkową kasę, ale teraz będę musiał się użerać z tymi wszystkimi ambitnymi dwudziestoparolatkami. Nie cierpię tych marzycieli, którzy przychodzą i mają misję. Mam nadzieję, że staż już im to powybijał z głowy - jeszcze nie wiedział, pracował tu dopiero przez chwilę i nie musiał jeszcze torpedować niczyich pomysłów. - I… nie wiem. Nie piję. Chwilowo - uśmiechnął się trochę ironicznie, ale nauczył się już, że warto zachować ostrożność przy podobnych deklaracjach. - Nie wiem co robią ludzie, kiedy nie mogą wychodzić na piwo, mam pić herbatę jak ostatnia… - zawahał się, bo każde słowo, o którym pomyślał, wydawało mu się nieodpowiednie w 2023 roku. Nachylił się więc w jej stronę, żeby wypowiedzieć je ostentacyjnym szeptem.
Udało się.
- A ty?
Kłamca kłamca kłamca

salma l. hemmings
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
właścicielka, trenerka — lorne bay gym
36 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
aktywna poszukiwaczka szczęścia, które chyba zupełnie przypadkiem mieszka już w jej domu
Nie musiał jej przekonywać jakoś specjalnie, aby nie brała go w stu procentach na poważnie. Co prawda, jak sama przed chwilą zauważyła, całkiem poważnie się prezentował, ale nie znali się na szczęście od wczoraj, a mimo upływu czasu — którego od ich poznania minęło naprawdę sporo — nie wszystko się w nich zmieniło. Na szczęście.
Nie wiem, nadal wyglądasz cholernie dobrze, nie musisz się o to martwić — zapewniła go, mrużąc lekko oczy. Musiałaby być paskudną kłamczuchą, żeby móc zdobyć się na powiedzenie, że te wszystkie niezbyt udane decyzje życiowe, w tym nałogi i cholernie trudny zawód ograniczający ilość snu, sprawił, że przestał być przystojnym mężczyzną. Właściwie wręcz przeciwnie, jakimś cudem całkiem mu to służyło. — A jakie przełożenie ma ten poważny wygląd na zachowanie i decyzje? — przekrzywiła głowę, przyglądając mu się uważnie.
Nie chcę — nie była przesadnie przesądna, ale po co miała kusić los i wywoływać wilka z lasu, czy jak to inaczej jeszcze ludzie nazywali? Bez sensu. — Poza tym liczę w razie czego na jakąś teleporadę od Ciebie, ewentualnie wizytę domową — trochę niby sobie żartowała, ale kto wie, czy aby na pewno w stu procentach? Ona jak na razie trzymała się podejścia, że nie będzie miała potrzeby odwiedzania szpitala i czeka ją w najbliższym czasie co najwyżej kilka rutynowych badań i wizyt, u ginekologa na przykład, czy coś. Ale to przecież nie wymagało od razu biegania po szpitalach i kładzenia się na szpitalnym łóżku. — Nie wiem, w jakiejś dżungli — przewróciła oczami, bo po co miała niby umierać w szpitalu. — Zresztą, jak będę umierać, to może być mi już wszystko jedno — teraz nie było, więc mogła żyć w wyparciu w kwestii tego, czy będzie ten cholerny szpital odwiedzać, czy nie.
Dorosły? Wow. Ja nadal do końca nie umiem wyobrazić sobie Ciebie, jako ojca i przywyknąć do myśli, że masz dziecko — także mógł się tym jakoś tam pocieszyć, że ewidentnie była w tej kwestii jeszcze bardziej do tyłu. Parsknęła śmiechem, zakrywając usta dłonią z przepraszającą miną, gdy poinformował ją, raczej nie z dumą, że został opiekunem rezydentów.
Nie wiem, komu bardziej współczuję — walka o pierwsze miejsce w tej kategorii była dość zacięta. — Tobie, że musisz się z nimi użerać, czy może jednak im, bo mało kto dałby radę tak pięknie zdeptać ich marzycielskie zapędy i zdusić optymizm w zarodku — w takiej sytuacji raczej staż i kolejne lata praktyki zawodowej nie miały żadnych szans na wybijanie im czegoś z głowy. Zrobi to Leander już na starcie ich współpracy. — Co właściwie robisz, jako opiekun rezydentów? Kiedyś coś o tym słyszałam w jakiejś medycznej dramie, ale nie widziałam chyba nigdy więcej niż z pięć przypadkowych odcinków — sama porzuciła marzenia o medycynie dawno, dawno temu. Nie zastanawiała się więc nad tym, czy gdyby skończyła studia i zaczęła pracować w szpitalu, to ktoś się nią zajmie, czy jednak będzie zdana na siebie.
Przecież Ty nigdy nie lubiłeś herbaty — wyrwało jej się, chociaż być może nie było to do końca na miejscu, a już na pewno nie jako pierwsza reakcja na to, że chwilowo nie pije. — Możesz pić inne rzeczy, które nie mają alkoholu. Nie wiem, sok, wodę. Nauczyłam się robić kombuchę w Japonii, mogę Ci podrzucić — co prawda to niby też herbata, ale jednak jej skromnym zdaniem zdecydowanie lepsza i w sumie trochę trudno to wrzucać do jednego worka. — Jesteś dzielny — dodała, kładąc mu dłoń na ramieniu i delikatnie ją zaciskając na moment, uśmiechając się przy tym ciepło. Nie zamierzała go wychwalać pod niebiosa, ani też poddawać pod wątpliwość jego sukcesu, bo jedno i drugie wydawało jej się ryzykowne i nie do końca na miejscu, ale jednak należało to docenić. Nawet jeśli było to aktualnie określone mianem chwilowego.
Zostałam dziewuchą z siłki i całkiem nieźle się z tym czuję, nadrabiam zaległości z ojcem, który niestety stał się jakimś fanatykiem wydawania przyjęć na starość i zapraszania sztywnych ludzi do domu, jakby co najmniej naoglądał się za dużo Plotkary i zastanawiam się, czego nowego mogłabym się nauczyć w najbliższym czasie, co może będzie mniej potrzebne, ale ciekawsze niż zarządzanie firmą — tak, tak można było mniej więcej chyba streścić, co u niej. Mieszkanie w Lorne było dziwną odmianą od jej dotychczasowego trybu życia, ale nie mogła jak na razie powiedzieć, aby miała powody do narzekania czy nudy.

leander burkhart
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Pokręcił lekko głową w odpowiedzi, ale nie odezwał się, żeby doprecyzować, co dokładnie ma na myśli - że nie wie? Nie wygląda? A może po prostu, że nie robi mu to wcale dużej różnicy? (Jeśli to ostatnie, równie dobrze mógłby po prostu potwierdzić słowa Salmy, bo gdyby na co dzień faktycznie odczuwał brak, nie mógłby teraz twierdzić, że to bez znaczenia). - Pytasz, czy się ogarnąłem? - upewnił się z lekkim rozbawieniem i zaraz potrząsnął głową. - Nie, ani trochę, wciąż zachowuję się głupio - czy powrót do Lorne Bay zaliczał się do tych głupich decyzji, jakie podejmował? Sam jeszcze nie wiedział tego do końca.
- Jesteś za stara, żebym cię leczył - odparł natychmiast, po czym posłał Salmie dość wymowne spojrzenie, jakby chciał jej przekazać, że to ona zaczęła, więc nie czuje się winny, że powiedział to na głos. W tej kwestii zawsze stawiał granicę bardzo jasno: nienawidził udzielać porad medycznych komukolwiek znajomemu. Może wciąż się nie wyleczył z poczucia, że udało mu się wszystkich skutecznie nabrać, może nie chciał mieszać życia prywatnego z zawodowym, a może była to zwykła arogancja - był przecież kardiochirurgiem, nie po to tyle się szkolił, żeby teraz leczyć katar jak zwyczajny internista w przychodni na końcu świata. - A kto przyniesie ci w tej dżungli morfinę? - wymownie uniósł brwi. Czy miał dokładnie przemyślane różne, mniej i bardziej pragmatyczne aspekty umierania? Być może. Ale kiedy jego psychiatra pytał, czy Leander ma myśli samobójcze, zawsze zaprzeczał - obsesyjne myślenie o śmierci nie oznacza jeszcze, że chcesz umrzeć. Chyba.
Nabrał powietrza w płuca, gotów przystąpić do objaśniania Salmie świata - może nie jak mężczyzna, ale jak ktoś, kto pracuje w szpitalu i wie, że jest różnica, czy umierasz w wygodnej sali szpitalnej, gdzie dostaniesz leki, żeby się niepotrzebnie nie męczyć i gdzie ktoś potrzyma cię za rękę pod sam koniec, czy zapomniany przez wszystkich zadławisz się własnymi rzygami w obcej łazience. Ale może Leander faktycznie dojrzewał nie tylko fizycznie - bo choć jakaś jego część chciała, by Salma rozumiała to rozróżnienie (a przede wszystkim: rozumiała, dlaczego to takie ważne dla niego), to równocześnie wcale nie chciał jej teraz straszyć ani zmuszać do myślenia o tym: zwłaszcza nie w taki sam sposób, w jaki patrzył na to Leander. Dlatego z cichym świstem wypuścił powietrze z płuc i skinął głową. - Masz rację, może być ci wszystko jedno - skłamał. Nie wierzył w to ani trochę, ale może poszczęści jej się na tyle, by wpaść pod rozpędzony pociąg albo zginąć w wybuchu, gdy ktoś podrzuci bombę na dworzec? Wtedy niewiele poczuje i wszystko szybko się skończy, nie zdążyłaby nawet pożałować, że nie jest w szpitalu. (Mówiłam, że Leander często o tym myślał).
- Czemu musisz do tego przywyknąć? - spytał, odwracając się w jej stronę. On nigdy nie myślał o tym w ten sposób: mimo że nie zasługiwał na żaden order i zwykle nie był nawet przyzwoitym rodzicem, nie mówiąc już o dobrym, samo to, że ma dziecko, wydawało mu się równie zwyczajne i nierozerwalnie z nim związane jak to, że jest lekarzem. (I nie jak to, że jest alkoholikiem, chociaż to drugie w ostatnich latach wywarło większy wpływ).
Westchnął - trochę ciężko, jakby chciał sobie narzeknąć na tych rezydentów-optymistów, a trochę jakby tym westchnięciem chciał się usprawiedliwić. - Niewiele - przyznał i uśmiechnął się lekko, chyba trochę skrępowany tym, że w ogóle powiedział o tym Salmie. - Nie sypiam z nimi, jeśli o to pytasz - wydawało mu się, że właśnie do tego sprowadzałoby się to w medycznej dramie. - Jeszcze - doprecyzował i mocno zmarszczył czoło, gdy dotarło do niego, że może wcale nie powinien tego doprecyzowywać.
- Nie chcę kombuchy, wolę narzekać, że nie mam czego pić - przynajmniej nie okłamywał ani jej, ani siebie. Jeszcze by mu posmakowała, jego problem by się rozwiązał i dopiero byłby przypał. Przechylił głowę, by przytulić policzek do dłoni Salmy i powiedział: - Powiem ci, jak zapiję - zapewnił niemal pogodnie. Szkoda, że usunął Facebooka, wtedy mógłby po prostu aktualizować sobie status i wszyscy zainteresowani byliby na bieżąco.
Mimowolnie uniósł brwi, słysząc “dziewucha z siłki”, ale nie spytał jej o to. - Co robicie na tych przyjęciach? - grają w planszówki? Robią kombuchę? To ważne pytanie. Wyprostował się na ławce i spojrzał na Salmę. - Wędkowanie?

salma l. hemmings
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
właścicielka, trenerka — lorne bay gym
36 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
aktywna poszukiwaczka szczęścia, które chyba zupełnie przypadkiem mieszka już w jej domu
Wykrzywiła usta w lekkim uśmiechu, jakby spodziewała się dokładnie takiej odpowiedzi. Pewne rzeczy i pewne nawyki trudno zmienić, ona sama doskonale o tym wiedziała, ale podobno życie bywa przewrotne i w takich kwestiach. Zawsze lepiej więc się upewnić, jak to wygląda bezpośrednio u źródła, zamiast zgadywać.
Co głupiego zrobiłeś ostatnio? — zapytała od razu. — Poza zostaniem opiekunem rezydentów — wolała to zaznaczyć, żeby jej tu nie serwował faktów, które już znała. Wiedział doskonale, być może nawet odrobinę za dobrze, że Salma była ciekawską osobą, która lubiła zadawać pytania. Czasami te najbardziej standardowe i typowe, a czasami trochę bardziej dziwne. To chyba można było zaliczyć do tej pierwszej kategorii, chociaż pewnie większość ludzi raczej podczas spotkania po latach zapytałaby co u Ciebie dobrego, zamiast co zrobiłeś głupiego. Wciskanie się jednak w jakieś utarte schematy i narzucane normy społeczne na siłę było pozbawione sensu.
Prychnęła na jego słowa, wyraźnie oburzona, chociaż prawda była taka, że Salma absolutnie nie czuła się staro. Właściwie nie myślała o tym, że przybywa jej lat. Myślała o czasie, który przeżyła, ale nie zastanawiała się, czy z każdymi kolejnymi urodzinami jest coraz bliżej śmierci, czy może jednak nie robi to wielkiej różnicy, bo wiek nie będzie miał nic wspólnego z tym, w jaki sposób umrze. Nie udawała, że koniec nie nadejdzie nigdy, ale nie widziała sensu w tym, żeby to rozpamiętywać przesadnie i spędzać życie na zastanawianiu się, jak i kiedy umrze. Bez sensu. Lubiła żyć i to bardzo intensywnie.
Mam metr pięćdziesiąt Lean, nie może to być aż takie trudne. Może mam zniszczoną wątrobę bardziej od przeciętnego nastolatka, chociaż oczywiście nadal nie tak bardzo, jak Ty, ale już nie przesadzaj, jakbyś miał mi naprawić serduszko, to na pewno byś dał radę — poklepała go po ramieniu, jakby co najmniej naprawdę chciała, żeby teraz przeprowadził jej operację na otwartym sercu i zapewniała go, że wspiera go w stu procentach i zachęca do działania. Bo jednak szanujmy się, nie przyszłoby jej do głowy, żeby go wypytywać o to, jak pozbyć się kataru czy anginy, po to mogła iść do przychodni albo próbować domowych sposobów, których nauczyła się w różnych zakątkach świata i gdy nie było dramatu i wysokiej gorączki, to często całkiem działały. — Nie wiem — przyznała, bo jednak było to dość istotne. — Nie przemyślałam tego, nie będę Cię nawet oszukiwać. Nadal nie myślę zbyt często o śmierci — nie zmieniło się to w jej przypadku przez lata, więc wzruszyła beztrosko ramionami, uznając tym samym, że chyba nie ma co w to specjalnie brnąć. Było to mimo wszystko coś, czego w większości przypadków nie dało się zaplanować. A jeśli się dało, to człowiek i tak nie miał lekko, bo wykańczała go stopniowo choroba i czekał już tylko na koniec. A to ostatnie, czego by chciała. Już wolała tę dżunglę bez morfiny.
A co chciałeś powiedzieć tak naprawdę? — zapytała, siadając po turecku na tej ławce, na tyle na ile było to możliwe, aby być do niego twarzą. Uśmiechnęła się przy tym nieco kpiąco i odrobinę wyzywająco, jakby w tym momencie triumfowała, że jednak nadal go znała.
Bo to Twoje dziecko, a Ty jesteś i pewnie zawsze będziesz dla mnie ważny — było to dla niej dość oczywiste. Nie musiała poznawać jego syna, aby jego istnienie było czymś, o czym jednak powinna pamiętać i przywyknąć do myśli, że Leander rzeczywiście ma dziecko.
Pytałam o obowiązki, a nie o przyjemności i aktywności poza pracą, bo naprawdę mam nadzieję, że te wszystkie szybkie numerki na szpitalnych utensyliach mnie zawsze odrzucały — albo w przypadkowych salach czy innych gabinetach. No generalnie było to dość mocno chore, czy Ci ludzie musieli ze swoją gołą dupą siadać na czystych prześcieradłach albo coś? No obrzydliwe. Zdecydowanie bardziej niż jego jeszcze, na które parsknęła krótko.
Dobrze słoneczko, za tym naprawdę masz przejebane, bo w tym kraju jest cholernie gorąco — nawet nie ironizowała. Nie było sensu szukać mu rozwiązania na siłę, skoro chciał po prostu ponarzekać. Czasami każdy tego po prostu chce i ma gdzieś, że rozwiązanie jest zaraz obok. — Doceniam i naprawdę chciałabym, żebyś mi powiedział — nie była pewna, co będzie mogła z tym zrobić, ale gdy się wie, zawsze łatwiej szukać sposobu.
Nie wiem, co się na nich robi, na pewno nie wymienia wizytówkami, bo wszyscy i tak się znają — była to trochę zagadka. — Ja zazwyczaj dobrze wyglądam i znajduję sobie kogoś, kto gada największe głupoty, aby pić przy każdym absurdzie ze swoim partnerem bądź partnerką — wyjaśniła. Musiała coś z tego mieć. — Zabrałabym Cię kiedyś, ale sam rozumiesz, dlaczego tego nie zrobię — no nie zamierzała go torturować. — Mam się nauczyć wędkowania? Od kogo, od Ciebie? — zmarszczyła brwi. Że Leander potrafił złapać niezłą rybkę na haczyk to wiedziała, w końcu byli razem, ale o wędkowaniu chyba pierwsze słyszała.

leander burkhart
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
- Przyjechałem do Lorne - odparł niemal natychmiast - zbyt szybko. Gdy sobie to uświadomił, spojrzał na Salmę i uśmiechnął się do niej nieco krzywo, jak gdyby chciał jej przekazać, że nie powinna sobie zawracać nim głowy. Klamka zapadła, planował tu zostać na dłuższy czas (nie był jak niektórzy niepoważni ludzie, którzy wpadali do Lorne Bay, twierdząc, że to tylko na chwilę i niebawem opuszczają kontynent). Trochę z wyboru: przecież tu mieszkało jego rodzeństwo i jego dziecko, ale trochę z braku lepszej alternatywy: po ostatnim odwyku nie miał innego miejsca, w którym mógłby się schować. Czasami myślał jednak, że może lepiej byłoby mu w zupełnie obcym mieście, w którym nikt nie zna ani Leandra, ani jego brata (tego, który okazał się mordercą, a nie Terry’ego - żeby nie było wątpliwości). Wtedy nie musiałby się tłumaczyć nikomu, kogo poznał dwadzieścia lat temu, dlaczego uparcie marnuje sobie życie. Mógłby też uczyć się żyć z myślą, że jest po prostu złym ojcem - takim, który porzuca swoje dziecko - zamiast, tak jak teraz, radzić sobie ze świadomością, że jego syn, tak na dobrą sprawę, wcale go nie potrzebuje. Wzruszył lekko ramionami: trochę do siebie, a trochę do Salmy, jakby chciał im obojgu przekazać, że to nieważne. - A ty? Nie możesz ukraść mojej odpowiedzi - bo gdyby i Salma powiedziała mu, że jest tu nieszczęśliwa, byłby pewnie gotowy zaproponować jej wspólny wyjazd choćby zaraz, gotów na chwilę zapomnieć, że jego szczęście - a raczej, zazwyczaj, brak tego szczęścia - nigdy nie miało zbyt dużego związku z miejscem zamieszkania.
Przetarł twarz dłońmi i spojrzał na nią tak samo jak zwykle: z rezygnacją i zachwytem. W jakiś sposób cieszył się, że nigdy im nie wyszło, zniszczyłby jej tylko życie, a Salma na to nie zasługiwała. Uśmiechnął się pod nosem w odpowiedzi na jej pytanie i on też zmienił pozycję, siadając tak, by zwrócić się twarzą do kobiety. - Tak naprawdę? Pomyślałem o tym, że jakiś czas temu na moim oddziale umarła pacjentka, szesnastoletnia dziewczyna. I ona przed śmiercią powtarzała, że… że bardzo się boi, wiesz? Ale była w szpitalu w dużym mieście, na dobrze wyposażonym oddziale, a my mogliśmy zrobić coś, dzięki czemu bałaby się trochę mniej. Wiesz, potrzymać ją za rękę, żeby wiedziała, że nie jest sama, podać jej więcej leków, żeby zasnęła, zadzwonić do jej rodziców, kiedy było wiadomo, że to już praktycznie koniec. I myślę, że to dużo lepsza śmierć niż kiedy męczysz się samotnie w jakiejś dżungli. Nie wspominając już o tym, że w szpitalu można cię odłączyć od aparatury, jeśli podpiszesz dobre papiery, a w lesie niekoniecznie - dodał nieco ironicznie, z jakiegoś powodu dochodząc do wniosku, że to może zainteresować Salmę. Całkiem nieźle rozumiał niechęć do sztucznego podtrzymywania życia. A potem po prostu parsknął, gdy uświadomił sobie, że spotykają się po dłuższej przerwie w cholernych trzydziestu stopniach i rozmawiają o śmierci. - Ślicznie wyglądasz, wiesz? Możemy też porozmawiać o czymś wesołym - zaproponował.
Zadarł głowę do góry, zastanawiając się chwilę nad tym, co powiedziała. - Polubiłabyś go, wiesz? Jest fajny - przyznał. To była dziwna myśl - że Salma i jego dziecko, oboje stanowiący bardzo ważną część jego życia, pewnie nigdy się nie spotkają i będą zawsze obok siebie, nigdy razem. - Powinienem chyba kupić mu coś fajnego na święta - dodał. Nie wiedział co prawda, czy matka chłopca w ogóle pozwoli Leandrowi zobaczyć się z nim w święta, ale najwyżej da mu prezent później, to nic nie szkodzi. A może kupi sobie jedną z tych popularnych w Australii sztucznych choinek i razem ją ozdobią? To mogłoby mu się chyba spodobać, nawet jeśli potem Boże Narodzenie spędzi, grillując ze swoją mamą i ojczymem.
- Nie, nie mam pojęcia - zaprzeczył, patrząc na nią wyczekująco. Przecież Leander był doskonałym partnerem do wszelkich pijackich gier, gdzie był problem? W tym, że po jednym wieczorze spędzonym w domu Salmy wszedłby w dwutygodniowy ciąg, zaprzepaszczając długie miesiące odwyku i terapii, a swojego syna następnym razem zobaczyłby pewnie dopiero na jego osiemnastce? Też mi wymówki. - Ode mnie? Nie, skąd, nic nie wiem o wędkowaniu - odparł i uśmiechnął się lekko. - Ale na innych hobby też się nie znam, ja w wolnym czasie głównie siedzę i się nad sobą użalam, dlatego powiedziałem pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy - wyjaśnił, ale zaraz nieco spoważniał. - Dobrze ci się tu mieszka?

salma l. hemmings
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
właścicielka, trenerka — lorne bay gym
36 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
aktywna poszukiwaczka szczęścia, które chyba zupełnie przypadkiem mieszka już w jej domu
Nie potrafiła nie zawracać sobie nim głowy. Ich relacja mogła na przestrzeni lat mocno ewoluować, ale jednak najwyraźniej nie tak, że nagle stali się dla siebie zupełnie obojętni — nawet jeśli przecież nie widzieli się sporo czasu, gdy ona podróżowała, a on zajmował się swoim życiem, radząc sobie raz lepiej, raz gorzej. Nie zamierzała się nad nim użalać, a tym bardziej nad samą sobą, ale czuła spore wyrzuty sumienia, że była tak skupiona na sobie, że nie było jej, żeby jakkolwiek mu w tych kryzysach pomóc.
Dlaczego uważasz, że to głupie? — zapytała miękko, nie mając zamiaru ignorować tej odpowiedzi, która najwyraźniej była pierwszą, która przyszła mu do głowy i zapewne tym samym najbardziej prawdziwą. Przynajmniej w kontekście tego, co aktualnie czuł. — Przyjechałeś tu dla syna? — uniosła brew. Wiedziała też, że jego rodzeństwo, a na pewno ten identyczny brat, też byli w Lorne, jednak wniosek, że chodziło o syna nasuwał się sam, biorąc pod uwagę, że mówił o nim tego dnia całkiem sporo.
Hmm, nie wiem, chyba kupienie siłowni było dość głupie. Mogłam się po prostu zatrudnić jako instruktorka, zamiast podchodzić do tego na zasadzie wszystko albo nic i od razu rzucać się na głęboką wodę — wzruszyła lekko ramionami. Z jednej strony tego nie żałowała, ale z drugiej miała wrażenie, że nie było to wcale rozsądne. Przecież przez całe swoje życie nigdy nie miała tak naprawdę stałej pracy na etat, kręciła się po świecie, skacząc z miejsca na miejsce, nie przyzwyczajając się do niczego, a nagle postanowiła wziąć na siebie mimo wszystko sporą odpowiedzialność, nie znając się jakoś wybitnie na prowadzeniu własnego biznesu.
Słuchała go w milczeniu, nie mając zamiaru przerywać tej historii. Wyciągnęła dłoń, żeby znaleźć jego rękę i zupełnie odruchowo zaczęła lekko przesuwać opuszkami palców po jego skórze, jednocześnie czując ucisk w okolicach żołądka. Nie dlatego, że nagle zaczęła mocno myśleć o śmierci i się jej bać, ale przede wszystkim dlatego, że tak wyglądała jego codzienność. A to przecież wszystko były ciężkie doświadczenia, których i tak mu w życiu nie brakowało. Takie, które odciskały na nim kolejne piętna, nie chcąc wyjść z głowy. — Wiem, w lesie tylko ewentualnie mogłabym dostać kamieniem w głowę w ramach znieczulenia i przyspieszenia procesu, o ile miałby kto nim rzucić — Salma była w grupie tych, którzy nigdy nie chcieli być warzywem, więc stosowne papiery w tej kwestii miała podpisane. Nie chciała egzystować, chciała żyć.
Dzięki — uśmiechnęła się lekko na jego komplement, chociaż jeszcze przez chwilę jej myśli błądziły w nieco innych kierunkach. — Ty też. Masz bardzo zadbaną brodę — przyznała z lekkim rozbawieniem. — Masz jakiś magiczny żel pod prysznic o zapachu oceanu, czy masz inne triki? — zapytała, siląc się na powagę i nawet dotknęła tej jego brody (zadbanej, warto jeszcze raz zaznaczyć) po raz kolejny, uśmiechając się z lekkim rozbawieniem. — Żartowałam, nie pachniesz jak kostka do toalety — zapewniła go jednak, bo przecież nie spotkali się tutaj po to, aby się wzajemnie obrażać.
Jest podobny do Ciebie, jak byłeś młodszy? Czy zupełnie odwrotnie? — zapytała z zaciekawieniem. Wierzyła, że byłaby w stanie aktualnie go polubić, skoro nie miał już kilku miesięcy i potrafił korzystać z życia i możliwości, a nie tylko robić kupę, płakać i oczekiwać jedzenia, leżąc na plecach. Jej instynkt macierzyński ku rozpaczy jej rodziców nadal się nie obudziła i ona była świadoma, że raczej to nie nastąpi już nigdy. — Zdecydowanie powinieneś. Ja powinnam Fredowi, niby jest starszy od Twojego syna, ale podejrzewam, że są na podobnym etapie… — mruknęła z lekkim rozbawieniem. I chociaż Salma nie celebrowała do końca świąt, to jednak całkiem lubiła ten rodzinny czas. Lubiła, gdy wszyscy spotykali się przy jednym stole, wręczając sobie prezenty i jedząc dobre rzeczy, a ona i Freddie mogli zachowywać się jak dzieci, gdy grali w głupie gry, siedząc niedaleko sztucznej choinki ozdobionej bombkami w jakimś modnym aktualnie kolorze, który wybrała ich matka.Co w ogóle robisz w święta? — podejrzewała, że ma je z kim spędzić, skoro miał tu rodzinę, ale jakby nie miał ochoty na ich towarzystwo, to zawsze mogła zabrać go ze sobą. Jej ojciec pewnie nadal uważał, że spieprzyła sobie życie podwójnie skoro nie dość, że nie została lekarzem, to jeszcze nie wyszła za mąż za lekarza, a miała szansę do tego doprowadzić.
Jesteś strasznie gburowaty — przewróciła oczami. Obydwoje dobrze wiedzieli, że wcale nie o to chodziło. — Jakbyś chciał porobić coś innego przy czym można się nad sobą użalać, to możemy spróbować nawet wędkowania. Będziemy mogli jeszcze narzekać na to, że ryby nie biorą — a przy odrobinie szczęścia zeżre ich krokodyl. — Tak, zadziwiająco tak. Przynajmniej na razie — nigdy nie wiadomo, czy na pewno będzie to na zawsze.

leander burkhart
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Uśmiechnął się lekko, słysząc jej pytanie - uśmiechem trochę ironicznym, zupełnie jakby zamierzał złośliwie sarknąć “a to nie jest oczywiste?” w ramach odpowiedzi. I pewnie przy kimś innym mógłby właśnie w ten sposób zareagować (też dlatego, że dzięki temu nie musiałby się odsłaniać), ale przy Salmie zawsze trochę łagodniał. - Nie uważam tak, chyba - zaczął się trochę wiercić, jak gdyby chciał znaleźć sobie wygodniejszą pozycję albo jakby to miało mu pomóc z dyskomfortem, jaki teraz czuł. - Raczej… raczej boję się, że niedługo odkryję, że to głupie - uśmiechnął się lekko i spojrzał na Salmę. - No wiesz, kiedy gdzieś jesteś, jest ci tam źle, ale nie możesz tak po prostu tego rzucić i wyjechać, bo masz podpisany kontrakt w pracy, obiecałeś byłej, że tym razem nie zawiedziesz dziecka, a poza tym mieszka tu twoje rodzeństwo. No, dwójka - doprecyzował i mocno zmarszczył czoło. Nie miał pojęcia, czy Salma wie: wyobrażał sobie, że miała lepsze rzeczy do roboty niż sprawdzanie, czy bracia dawnych chłopaków nikogo nie zamordowali, ale może jej ojciec albo jakaś dawna koleżanka z liceum, zdążyli jej już opowiedzieć o procesie? Dlatego spojrzał na nią z pytaniem wypisanym na twarzy i w spojrzeniu, jak gdyby oczekiwał, że sama mu teraz powie, czy słyszała o niedoszłym szwagrze. Zięciu? Zawsze mu się pierdoliło.
- Też - przyznał. - Dla niego, dla Terry’ego i Oakley… ale wiesz, to nie jest też tak, że postanowiłem rzucić wszystko i przeprowadzić się tu dla nich. Raczej… nie miałem co ze sobą zrobić, więc przyjechałem tutaj, bo tutaj przynajmniej są oni - w poprzednim domu nic go nie trzymało, a poza tym: chciał stamtąd wyjechać, przekonany, że jeśli zostanie wśród dawnych kolegów i ulubionych barów, szybko pęknie i wróci do picia.
Pokiwał powoli głową, bardziej do siebie niż do niej, zanim powiedział: - Z drugiej strony: przynajmniej nie musisz użerać się z żadnym szefem - nie był urodzonym optymistą, który zawsze szukał plusów, ale w przypadku Salmy i jej siłowni to wydawało mu się dość ważne. Skoro nigdy nie miała normalnej pracy, teraz tym trudniej byłoby jej pewnie zaakceptować sytuację, w której ma nad sobą przełożonego, któremu musi się tłumaczyć, czemu chce wyjść wcześniej w środę. Jego praca zawsze była bardzo hierarchiczna i nie wyobrażał sobie Salmy w podobnej roli.
- Kto mógłby cię walnąć w lesie kamieniem? - spytał zupełnie na serio. Nawet jeśli Lorne było niezbyt duże, Leander zawsze mieszkał w miejscach, w których była bieżąca woda, dostęp do internetu i samochody, w ogóle nie ciągnęło go bliżej natury. O zwierzętach mieszkających w lesie wiedział więc pewnie tyle, ile powiedziała mu Salma i ile przeczytał w książce o zwierzątkach, którą czytał kiedyś z pięcioletnim synem. O dziwo - w książce dla dzieci nie napisali, który z mieszkańców lasu może pomóc w eutanazji. Duże niedopatrzenie.
A potem, gdy Salma zaczęła komplementować jego brodę, nie pozostało mu nic innego jak tylko zmarszczyć czoło. - Masz wylew? - spytał, przygladając jej się dość uważnie. - Jeśli masz, możesz mi powiedzieć, ale najpierw zabrałbym cię do szpitala, a dopiero potem do leśnej umieralni - wylew nie oznaczał od razu śmierci od uderzenia kamieniem, ale wydawało mu się, że warto postawić sprawę jasno.
Zastanowił się nad tym przez chwilę i wzruszył ramionami. - Z wyglądu: trochę tak. Z charakteru - czy ja wiem? Może bardziej do Terry’ego, do mnie chyba nie. Ale to dobrze, wolałbym, żeby mnie nie przypominał - uśmiechnął się. Nie dodał, że jego syn momentami kojarzył mu się też z drugim wujkiem, Michaelem, bo to zdecydowanie było coś, o czym Leander wolał po prostu nie myśleć. I nie pozwalać, by lęki zakłóciły mu obiektywny obraz. - Nie wiem - odparł zgodnie z prawdą. Nie miał specjalnych planów, a obchodzenie świąt nie było dla niego szczególnie ważne. - Może będę pracował - dodał, żeby Salma nie pomyślała, że jest smutnym frajerem, którego trzeba zapraszać z litości. Ona mogła zamknąć siłownię, szpital nie mógł przestać funkcjonować nawet na dwa dni.
- A gdyby ryby zaczęły brać i nie mógłbym na nie narzekać? To zepsułoby mi cały dzień, Salma - żartował tylko trochę, dobre rzeczy, które nieoczekiwanie mu się przytrafiały, zwykle rzeczywiście wybijały go z rytmu.

salma l. hemmings
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
właścicielka, trenerka — lorne bay gym
36 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
aktywna poszukiwaczka szczęścia, które chyba zupełnie przypadkiem mieszka już w jej domu
Przyglądała mu się w tym momencie bardzo uważnie, nie mając zamiaru przyjąć tego uśmiechu za odpowiedź, bo chciała usłyszeć to bezpośrednio od niego, czy rzeczywiście tak uważa, bo jeśli tak, to wskazane było jednak szukać rozwiązania. I choć ona naprawdę cieszyła się, że znowu byli na tym samym kontynencie i w dodatku w tym samym miasteczku, ale była przyzwyczajona do utrzymywania kontaktu z ludźmi na dystans i wiedziała, że to może całkiem nieźle działać. Dlatego zdecydowanie stawiała jego szczęście (to, na które jej zdaniem bardzo zasługiwał, ale trudno nie było odnieść wrażenia, że on sam nie do końca) wyżej niż swoją wygodę.
Rozumiem — przyznała, unosząc lekko kąciki ust w dość smutnym uśmiechu. — Całkiem dobrze, między innymi dlatego tak wygodnie zmieniało mi się miejsce zamieszkania — bez zobowiązań w kwestii relacji, pracy, własnego mieszkania i całej reszty. A teraz to wszystko nagle zmieniła i była tym momentami przerażona. Porzucenie zobowiązań nie było takie proste, jak spakowanie walizki, żeby pojechać gdzieś dalej. — Kontrakty można zerwać, rodzeństwo na pewno zrozumie… Przynajmniej ta dwójka — przygryzła lekko wargę, zastanawiając się przez moment, czy powinna powiedzieć coś więcej, czy to jednak wystarczy. — Nie wiem wszystkiego — przyznała po chwili. Nigdy specjalnie nie interesowała czymś, o czym Leander ewidentnie nie miał zamiaru ochoty mówić. Ale jej ojciec obracał się w prawniczych kręgach, więc kiedyś miał okazję jej o tym wspomnieć. — Ale nie muszę wiedzieć — zapewniła go jeszcze, bo dla niej nie było to coś, co musieli rozgrzebywać w tym momencie. Albo w jakimkolwiek innym, jeśli nie będzie tego potrzebował.
NIe posądzałam Cię o to, to brzmi jak zachowanie postaci z jakiegoś taniego serialu dramatycznego — normalni ludzie tak nie robili. Chyba, że nie miało się żadnego lepszego pomysłu, jak sprowadzić postać do miasteczka, w którym nie ma przyszłości. — Ale rodzina i znajome miejsca to całkiem dobry pomysł, jak nie wiadomo, co dalej. Nawet jak nie wiedzą, o co dokładnie chodzi, to zawsze jakieś wsparcie — nawet Freddie czasami się w tej roli sprawdzał. Gdy wiedział, kiedy warto jednak odrobinę spoważnieć. I chociaż to zdarzało stosunkowo rzadko, to jednak było to często wszystko i jeszcze więcej.
To plus, który doceniam. Chyba żaden szef by mnie nie zniósł, więc może jednak, to jedyne rozwiązanie… — wzruszyła ramionami, bo tak naprawdę było to jedną wielką niewiadomą. Nie przyspieszy niczego gdybaniem, musiała poczekać na rozwój wydarzeń.
Nie mam pojęcia, nieważne — machnęła ręką. — Nie mam wylewu — zapewniła go. — Doceniam po prostu to, że wyglądasz wspaniale. I pasuje Ci ta broda — jej komplementy może były nieco przerysowane, ale mimo wszystko: miała oczy, widziała, jak się prezentował. Nawet jeśli ewidentnie był zmęczony życiem i swoimi licznymi rozterkami.
Ja Cię całkiem lubię, więc wcale nie uważam, że byłoby to takie złe. Ale rozumiem, chyba niewielu rodziców chce, żeby dzieci podążały ich drogą — i popełniały ich błędy. — Ale jeśli z wyglądu jest podobny do Ciebie, to do Terry’ego też — zauważyła jakże bystro.
Jakbyś szukał towarzystwa w jakiś dzień daj znać. Dla Ciebie mogę nawet wpaść na okropną kawę do okropnego szpitala — zmarszczyła nos niczym niezadowolona gówniara, której mama kazała założyć brzydkie rajstopy do szkoły. — Zauważyłeś, ile gadam? Odstraszę wszystkie ryby jeszcze przed kawą — nie trzeba było jej nawet rzucać żadnego wyzwania, aby ta sprawa była z góry przegrana.

leander burkhart
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
- A tęsknisz? Przynajmniej czasami? - spytał, patrząc prosto na Salmę. Oczywiście chciał wiedzieć, jak to wyglądało z jej perspektywy - czy było jej tu dobrze, czy żałowała podjętej decyzji, czy może już planowała kolejną ucieczkę wyjazd - ale pytał też z egoistycznych pobudek. Dlatego, że on czasem tęsknił. A równocześnie: wcale nie tęsknił tak bardzo, jak zdawało mu się, że powinien, biorąc pod uwagę wszystkie spędzone w starym domu lata. Najbardziej brakowało mu chyba swojego oddziału, inne rzeczy (i innych ludzi…) zostawił za sobą niemal z ulgą. I czasami zastanawiał się, czy tak powinno być. Czy może jednak to czyniło z niego okropnego człowieka.
Pokręcił lekko głową na znak sprzeciwu, już kiedy Salma wspomniała o zerwaniu kontraktu w pracy. - Moja była tego nie zrozumie - powiedział dość gorzko, mając na myśli, oczywiście, tę jedną, konkretną byłą partnerkę, z którą miał dziecko (i wciąż nie potrafił o niej za bardzo mówić, Matka Mojego Syna było zbyt długie). Nie wspomniał jednak o chłopcu: podskórnie przecież wiedział, że młody by mu wybaczył, bo wybaczał mu już gorsze rzeczy - przynajmniej dopóki nie dorośnie na tyle, by zacząć go nienawidzić za wszystko, co do tej pory uchodziło Leandrowi płazem. Może także dlatego przyjechał właśnie teraz: chciał wykorzystać te ostatnie chwile, póki jeszcze był w stanie. Ożywił się nieco i spojrzał na nią z nagłym zaintrygowaniem, gdy Salma przyznała, że nie wie wszystkiego. Powoli wypuścił powietrze ze świstem. - Kiedyś ci opowiem - obiecał i pocałował ją w głowę. Był za dużym tchórzem, żeby jej teraz to wszystko mówić, więc - podobnie jak z synem - tutaj widocznie też zamierzał wyciągnąć, ile się tylko da.
- Ty ze mną sypiałaś, nie jesteś najbardziej obiektywna, jeśli chodzi o lubienie mnie - była to dość wykręcona logika, ale w niczym mu to nie przeszkadzało. Łatwiej chyba było mu też robić intelektualne fikołki niż zaakceptować tak zwyczajnie, że ktoś może go znać od kilkunastu lat i wciąż czuć do niego sympatię (tu zaraz zacząłby też tłumaczyć, że przecież Salma wiele czasu spędziła z dala od niego, co ułatwiało jej sprawę). - To nie będziemy łowić ryb, marudo - zgodził się, bo przecież wcale mu nie zależało (na rybach, na Salmie - bardzo, wciąż). - Znajdziemy sobie coś innego.
na przykład całowanie

salma l. hemmings
/koniec!
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
ODPOWIEDZ