lorne bay — lorne bay
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
1

Cienka wstążka dymu, rozpierzchła się w desperackiej próbie zgaszenia papierosa przez kobietę w białym kitlu, która na jej widok zniknęła w drzwiach wejściowych. Zupełnie jakby Nairob, nie trzymała dwóch napoczętych paczek Malrboro w niewielkiej, kopertowej torebce, którą ścisnęła teraz w nerwowym odruchu. Spojrzenia prześlizgiwały się po jej plecach, a towarzyszące im szepty odbijały się od wąskich ścian korytarza, prowadzącego wzdłuż kliniki. Za każdym razem czuła się, jakby to był jej pierwszy dzień. Nie w Lorne Bay, tak ogólnie. W pracy. Jakby cofnęła się o kilka lat i stawiała swoje pierwsze kroki na lepkim linoleum, wcielając się w rolę stażystki. Mimo, że to ona była aktualną właścicielką, odnosiła wrażenie, że nie wszystkim to pasowało. Część pracowników nawet sprawiała wrażenie, jakby wychodzenie na papierosa w jej obecności było wręcz karalne.

Może powinna była przynieść wtedy ciastka? Polubiliby ją bardziej, czy wręcz przeciwnie? Od jakiegoś czasu zastanawiała się, czy przyjazd tutaj nie był błędem. Ale ilekroć coraz intensywniej o tym myślała, utwierdzała się w przekonaniu, że tak trzeba. Że być może istniał jakiś boski plan, który zesłał ją na drugi koniec świata, do niewielkiego miasteczka, które pamiętała jak przez mgłę, gdzie sięgały nie tylko jej korzenie, ale może odnajdzie w nim niewielką, zachowaną cząstkę własnej siostry.

Wiedziała, że tu jest. Przed jej matką nic nie umknie. Nawet gdyby włożył w to wszystkie siły, pieniądze i znajomości, pani Bennet wyciągnęłaby go spod ziemi. Odgrzebała własnymi rękami, a potem strzepała bród spod paznokci. Rob obiecała, że się tym zajmie, ale to nieprawda. Przynajmniej nie do końca. Do tej pory nie znalazła w sobie tyle odwagi żeby spojrzeć mu w oczy. Nie po tym wszystkim co próbowali zrobić jej rodzice. Wiedziała, że ich nienawidzi. Ale wiedziała też, że nie może tego robić w nieskończoność. Oni też mieli prawo widywać małą. Była też ich częścią. Ale wszystko poszło nie tak. Nie po kolei. Wbrew zasadom. Wbrew zdrowemu rozsądkowi. Dlatego nie potrafiła i nie mogła stanąć przed drzwiami jego mieszkania, jak gdyby nigdy nic.

Zatem jakie było jej zdziwienie, gdy na komputer wpadło powiadomienie o wizycie następnego pacjenta. Litery układające się w znajome nazwisko, biły w jej oczy niczym neon. W pośpiechu sięgnęła do torebki, szukając małego słoiczka, z którego wyciągnęła dwie tabletki. Jedna za drugą zniknęły w jej ustach, nim drzwi zdążyły się otworzyć. Jego twarz była ubrana w całą nienawiść świata. Jego spojrzenie miało jasny przekaz. Nie chciała go powtarzać w myślach, licząc na to, że w przypływie wściekłości nie powie tego na głos. Ciche zapraszam wyrwało się z jej ust i rozpłynęło się w głuchej ciszy, która wypełniła gabinet. Odwrócił się, nie chciał wejść.

Szybkie spojrzenie na komputer.

Objawy: wysoka gorączka, kaszel, duszności.

- Nie możesz stąd wyjść - zaprotestowała, nim zdała sobie sprawę z tego, jak kiepsko to zabrzmiało. Poderwała się z krzesła i w kilku krokach, napędzanych szaleńczym pędem znalazła się przy drzwiach. Nie zorientowała się nawet, kiedy złapała go za ramię. Kolejny błąd za który przyjdzie jej później zapłacić.

- Do następnej przychodni jest kilkadziesiąt dobrych kilometrów. Jeśli będziesz ją wiózł w tym stanie, to tylko wszystko pogorszy. Widziałam objawy. Na zewnątrz jest skwar. Jeśli pojedziesz samochodem bez klimatyzacji, zacznie się dusić. Jeśli otworzysz okno, przewieje ją. Z klimatyzacją już w ogóle będzie katastrofa. Proszę, zrób to dla niej, dobrze? - tabletki zaczynały działać. Niepokój minął. Zamiast niego pojawiła się cienka warstwa waty, przykrywająca wszystko dookoła. Wbiła w niego spojrzenie nie znoszące sprzeciwu.

powitalny kokos
nick autora
brak multikont