Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Temperatura w końcu zaczęła spadać, a powietrzem można było swobodniej odetchnąć. Przez uchylone okno gabinetu do środka wpadał powiew ciepłego wiatru, dając nadzieję na moment odpoczynku od okrutnych upałów. Kontrolnie spojrzał na tarczę zegarka, która wskazywała za kwadrans dziewiątą wieczorem, a następnie przelotnie zawiesił wzrok na laptopie, gdzie czekały na niego jeszcze dokumenty to zatwierdzenia.

Miał jednak do załatwienia jeszcze jedną sprawę. Rozpiął bransoletę zegarka i cichym stukotem odłożył go na dębowy blat biurka. Roztarł nadgarstek, na którym skórzany pasek po całym dniu zostawił różowy ślad, a następnie sięgnął po telefon i wybrał numer „dyrektora kreatywnego Courreges”.

Opadł na fotel obity brązową skórą w przyjemnej, kawowe tonacji i przysunął smartfona do ucha. Drugą dłoń uniósł do góry, by rozpiąć dwa pierwsze guziki koszuli. Oparł tył głowy, czekając, aż mężczyzna odbierze. Dzwonił ze swojego prywatnego numeru, ponieważ tym razem nie była to rozmowa służbowa.

Czy ty jesteś poważny?

To były pierwsze słowa, które usłyszał od niego Sabato. Bez powitania. Jakby nie musiał się nawet przedstawiać. Nie został jednak wykrzyczane czy głucho warknięte, ale wypowiedziane zimno i dobitnie. William pół wieczoru nosił się z myślą wykonania tego telefonu, ale nie mógł przecież pozwolić, żeby facet chodził i wydurniał się przed jego pracownikami. Był przekonany, że ten zdolny był choćby do odrobiny racjonalnej dyskrecji, ale widać zbyt wysoko ocenił jego zdolności w tej materii.

Czy ty naprawdę nie potrafisz się powstrzymać? 一 choć ton głosu Williama był ostry i stanowczy, próbował nad nim panować, dało się jednak usłyszeć, że najchętniej złapałby Sabato za fraki i porządnie nim potrząsnął.

Rozpiął trzeci guzik koszuli, zaciskając mocniej palce drugiej dłoni na telefonie, jakby zamierzał go zgnieść.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Słońce nieśmiało chowało się za horyzontem, rzucając różowe i łososiowe smugi na pierzastych chmurach. Powietrze było chłodniejsze, orzeźwiające. Stukający dźwięk cykad, szum wiatru poruszającego oceaniczne fale. Była to naprawdę pełna romantyzmu sceneria, świetne tło na udany wieczór. Cóż mogło być lepszego w życiu Sabato, niż telefon od jego obiektu westchnień. Najwspanialszego, najseksowniejszego mężczyzny jakiegokolwiek i kiedykolwiek spotkał. Tęsknił. Gdy zobaczył jego imię wyświetlone na telefonu, serce zabiło mocniej.

– Przepraszam. – odparł od razu, czując napływającą krew. Policzki lekko go zapiekły. Jakby się zawstydził. Mimo, że grzeczny, ułożony uczniak w okularach dawno zniknął. William zresztą mógł słyszeć włoską muzykę. Ma che freddo fa, legendarny utwór z festiwalu San Remo. Muzyka mieszała się ze śmiechami licznej grupy ludzi. Rozmowy, żarty i śmiechy. W ogrodzie Sabato zebrała się spora ilość ludzi, świętując finalizację umowy. Wśród nich była asystentka Williama, Ann.

– Starałem się. – powiedział w swojej obronie.

– Nie gniewaj się, proszę. – dodał, gdy młody chłopak z angielskim akcentem wpadł na niego. Objął go, wołając, by wyszedł na parkiet. Szeptał te słowa do jego ucha, sunąć miękkimi wargami po szyi blondyna. Ten tylko pokręcił głową i spróbował wydostać się z żelaznego uścisku sławnego piosenkarza.

– Wrócę do Was za chwilę. To ważne. – powiedział do mężczyzny, starając się odsunąć słuchawkę od niego. Tak, by William niekoniecznie słyszał dźwięk pocałunków na skórze.

– Nie chcę sprawiać Ci problemu. – powiedział spokojnie, odchodząc na drugą stronę basenu. Stał na skraju, przyglądając się migocącemu światłu na tafli.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Sapnął niezadowolony, słysząc te bezmyślne przeprosiny. Odsunął fotel od biurka, a kółka zastukały o podłogę. Odchylił się lekko do tyłu, przeciągając dłonią po twarzy. Czuł się zmęczony i sfrustrowany, a obwiniał za to faceta po drugiej stronie. I tak, Sabato był mu winien przeprosiny. Dużo bardziej wylewne, uprzejme i najlepiej namacalne. Powinien klęczeć przed nim na podłodze i pokornie prosić o wybaczenie za swoją cholerną, bezdenną głupotę. Nie był nawet pewien, czy gotów byłby mu go udzielić, ale na pewno przyjemnie byłoby patrzeć, jak Cassy błaga i się korzy. Zamiast tego ewidentnie dobrze się bawił, o czym świadczyła głośna muzyka, śmiechy i zaczepki.

Jak na razie gównianie ci wychodzi 一 wciąż nie podniósł głosu, w którym wyraźnie pobrzmiewało niezadowolenie, ale po tym pierwszym wybuchu na powitanie, William sprawiał wrażenie dużo bardziej opanowanego. Szczególnie, gdy do jego uszu dotarło nie tylko zaproszenie na parkiet, ale również dźwięk kilku mokrych całusów. Gdzie spadały? Kto je darował? I dlaczego Cassy się na nie godził?

Wszystko to nie tyle ostudziło jego gniew, co przekuło go w coś dużo bardziej wyrachowanego. William już się nie pieklił ostentacyjnie, co czyniło tę sytuację wbrew pozorom dużo poważniejszą. Jego spokój nie wróżył nic dobrego. Utkwił spojrzenie za oknem, mrużąc lekko oczy i postanawiając na razie zignorować wszystko to, co działo się wokół Sabato.

Co takiego powiedziałeś Ann, że tuż po spotkaniu z tobą dzwoniła do mnie, radośnie obwieścić mi, że jesteś mną zainteresowany? 一 zapytał, samym tonem sugerując, że było to jedno wielkie nieporozumienie, do którego nigdy nie powinno dojść. 一 Właściwie nie obchodzi mnie, komu rozpowiadasz o swoich preferencjach seksualnych, dopóki nie dotyczy to MNIE 一 podkreślił, zdradzając w końcu powód swojej złości. Znowu wszystkiemu winne usta Sabato, ale tym razem nieostrożne, zbyt skore do komplementów i zadawania pytań. Do tego punktu doprowadziła go fascynacja i ciekawość oraz zdecydowanie zbyt gadatliwa asystentka.

Zabębnił palcami w podłokietnik. Powoli i bez pośpiechu, jakby w jego ciele nie szalała teraz zimna zamieć.

Nigdy więcej nie chcę słyszeć podobnie absurdalnych sugestii. Rozumiesz?



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– Zainteresowany? – powtórzył nieco zdezorientowany. Uniósł nawet wzrok, by w tłumie odnaleźć tańczącą i niemal wniebowziętą asystentkę Williama. Dziewczyna świetnie się odnalazła wśród młodych modeli, organizatorów projektu.

– To jakieś nieporozumienie. Zapytałem czy jesteś żonaty. – wyjaśnił. Słowo „absurdalne” nieco go zabolało. Był niemal pewien, że plan wspólnego wyjazdu do Włoch właśnie został totalnie zaprzepaszczony. Wstyd było mu przyznać, że w bardzo skrytych snach przebłysnęła mu przez myśl scena, w której trzymał głowę na klatce piersiowej Williama. Słuchał bicia jego serca, jak klatka piersiowa unosi się, a mięśnie między żebrami rozwierają.

– Nie chce sprawiać Ci problemów. Jeśli chcesz to w jakiś sposób spróbuję to naprostować? Nie miałem żadnych złych zamiarów. – dodał.

– Starałem się. Z całych sił. – spojrzał w dół na swoje odbicie, zdeformowane w wodzie poruszanej podmuchem wiatru. Nagle ktoś nawet wskoczył do basenu, a fala dosłownie wylała się poza błękitne kafle. Zalała buty i nogawki jego spodni, ale nawet nie drgnął.

– Zrobię wszystko żebyś był zadowolony. Jeśli chcesz, zorganizuję wszystkie spotkania tak, abyśmy się mijali. Tylko nie gniewaj się, proszę. – Głos lekko mu drgnął w ostatnim zdaniu. Nieco się załamał, w wyraźnie błagalnym tonie. Ruszył w kierunku domu, przechodząc pomiędzy bawiącymi się ludźmi. Minął zebrany tłum, wchodząc po schodach na górę. Zamknął za soba drzwi sypialni i usiadł na podłodze przy łóżku. Nawet gdy milczeli, Sabato słuchał oddechu Williama. Czasami spokojnego, czasami kompletnie niedosłyszanego.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

I tylko o to ją zapytałeś? 一 potwierdził z pełnym naciskiem, sprawiając wrażenie kogoś, kto jest przekonany, że Sabato nie mówi mu wszystkiego i właśnie zdecydowany był go na tym braku szczerości przyłapać. W końcu Ann nie potraktowałaby jedynie tego przypadkowego pytania jako podobnej sugestii. Musiało być coś jeszcze, a facet po drugiej stronie po prostu ściemniał w obawie przed konsekwencjami.

William słyszał tę żałosną nutę w jego głosie i w pokrętny, zły sposób sprawiała mu ona satysfakcję. Uciszała burzę, która targała jego ciałem, ale wzniecała zupełnie inne i jednocześnie nie mniej gwałtowne emocje. Sam nie wiedział, czy bardziej drażniła go teraz nieostrożność Sabato, która była najlepszym dowodem na to, że powinien zakończyć ich znajomość, czy świadomość, że ten urządzał teraz imprezę i dobrze się na niej bawił, jakby wcale nie dręczył go ten sam, nieznośny głód. A może właśnie w ten sposób próbował go uciszyć? Tak jak William ukrywał go pod grubą warstwą dokumentów do zaakceptowania.

Wygładził kciukiem skórzany podłokietnik, przestając wybijać w nim rytm. Przesunął spojrzenie zza okna na wygaszonego laptopa, na którym wciąż czekały na niego obowiązki. Odgłosy zabawy po drugiej stronie najpierw stały się odległe, a potem kompletnie zamilkły.

Nie chciał, żeby Sabato próbował to naprawić. Istniało spore prawdopodobieństwo, że osiągnie odwrotny efekt. Zachowywał się, jakby naprawdę nie potrafił się powstrzymać. William przekonywał się jednak, że on sam również działa w ten wymykający się rozsądkowi sposób.

Zamknął ekran laptopa, rezygnując na dziś z pracy. Wstał z fotela i przeszedł się przez gabinet, aż nie dotarł do uchylonego okna, wychwytując ten ulotny moment, kiedy noc pochłaniała dzień. Dopiero robiło się ciemno. Cassy musiał wcześnie zacząć świętowanie.

Co robisz? 一 zapytał, ale nie było to jedno z miękkich pytań podszytych troską. William chciał go rozliczyć ze śmiechów, pocałunków i wesołych okrzyków. Był za nie irracjonalnie zły, nie mniej niż za brak stosownej dyskrecji w towarzystwie gadatliwej Ann. Nie chciał przecież, żeby jego nazwisko pojawiało się w takim kontekście pośród zabawnych anegdotek i plotek przy kawie w ratuszu.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– Chyba tak. Nie pamiętam żebym zadał jej jakieś niestosowne pytanie. – zmrużył lekko oczy, próbując sobie przypomnieć przebieg tej rozmowy.

– Odpowiedziała, że nie jesteś żonaty, ale ona nad tym pracuje. Zapytałem też o Twoje ulubione danie? – westchnął cicho. Zamknął za sobą podwójne drzwi sypialni. Pomieszczenie było świetnie odseparowane od reszty domu. Zgiełk zebranych na parterze ludzi ucichł niemal kompletnie. Ta cisza była wręcz nachalna. Mogli słuchać wzajemnie swoich oddechów. Sabato oddychał płytko. Rodzinna dolegliwość bardzo niskiego ciśnienia krwi. Serce biło powoli, krew poruszała się po jego organizmie w spokojnym rytmie.

– Uciekłem od zgiełku, żeby móc z Tobą rozmawiać w spokoju. – powiedział spokojnie. Oparł się plecami o łóżko, przesuwając wolną dłonią po aksamitnym dywanie. Jego sypialnia była ciekawym pomieszczeniem. Spokojnym, urządzonym w ciemnych kolorach, z wyjściem na dach. Gdy obrócił głowę w stronę przestronnego tarasu, widział jasną, niemal białą sosnę. To była perła tego domu - sosna rosnąca na dachu. Projekt włoskiego architekta, który próbował zawsze przełamać naturalne zasady.

– Lunch się przedłużył. Ann zaproponowała żebyśmy wszyscy zatrzymali się na drinka. Ale jakoś tak wyszło, że przyjechaliśmy do mojego domu. – dodał. To Ann próbowała poznać swojego przyszłego męża w towarzystwie Włochów. Pewnie ciemna karnacja, brązowe oczy i szelmowskie uśmiechy robiły na niej wrażenie. Wciąż lepiła się najbardziej do Tommaso. Złoty Rolex na jego nadgarstku pewnie skupiał wiele uwagi. Nawet teraz wyciągała mężczyznę na parkiet. Szkoda, że robiła sobie złudne nadzieje względem żonatego mężczyzny, ukrywającego obrączkę. To nie miało większego znaczenia. Sabato nie był zainteresowany sytuacją. Szczególnie teraz, słysząc ciężki, męski głos Williama w słuchawce. Mimo, że został zganiony, uśmiechał się.

– Gniewasz się? – zapytał niemal jak zbity pies, łaszący się do właściciela.


William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Zdecydowanie zignorował temat żony, ponieważ on w ogóle nie powinien obchodzić Sabato. O ile jeszcze pytanie o życiową partnerkę mogło wyglądać na jakąś niezgrabną formę podtrzymania konwersacji, o tyle ulubiony deser wydawał się już nieco zbyt osobisty. Szczególnie, gdy temat dotyczył kompletnie obcych sobie mężczyzn, których łączyła jedynie biznesowa relacja. Chyba że Sabato szykował właśnie jakiś kosz w podziękowaniu za udany początek współpracy i nie był do końca pewien, jakie słodycze chce do niego upchnąć. Choć mężczyzna nie mógł tego dostrzec, William pokręcił lekko głową z niedowierzaniem. Miał ochotę nazwać go skończonym idiotą i kategorycznie zabronić wypytywania kogokolwiek o siebie.

Zaraz potem zresztą sam zachował się tak, jakby miał prawo go rozliczać, a Sabato obowiązek spowiadać się ze sposobu, w jaki spędził dzień. William zapewne nie zdawał sobie sprawy, jak natarczywie zabrzmiało jego pytanie, do momentu aż nie usłyszał tego miękkiego pytania, które w niemożliwy sposób wypełniała ta odrobina nadziei. Sabato brzmiał, jakby chciał potwierdzenia. Nawet złości, czegokolwiek co nie byłoby beznamiętną obojętnością.

Gniewasz się?

Nie 一 zaprzeczył gładko wszystkie, co naprawdę czuł. Miał w tym wprawę, więc zapewne zabrzmiał całkiem autentycznie. Potwierdzenie oznaczałoby, że facet zasługuje na coś więcej niż emocjonalny dystans. 一 Nie rozpytuj o mnie więcej. Przyjadę i naprawię bałagan, którego narobiłeś 一 stwierdził dobitnie, przypominając w tym poirytowanego rodzica, który znów został wezwany do szkoły. Reputacja i duma były dla Williama cholernie ważne, a Sabato był dla nich zagrożeniem z tą swoją niefrasobliwą fascynacją i pieprzonymi ustami.

Nie zgarnął nawet marynarki, którą porzucił na krzesełku. Właściwie mógłby urządzić sobie spacer, skoro już okazało się, że byli niedalekimi sąsiadami, ale zamiast tego zgarnął kluczyki od samochodu, jakby się spieszył i musiał natychmiast dołączyć na tę imprezę. Ale przecież wcale nie jechał go tam pilnować. W ogóle nie jechał tak dla niego.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– To było tylko żeby podtrzymać rozmowę. – wytłumaczył, choć po tonie Williama zrozumiał, że mężczyzna nie jest zainteresowany żadnymi wyjaśnieniami. Był niemal jak nauczyciel, który za grosz nie chciał słuchać wyjaśnień niesfornego ucznia. Mimo to, przez moment Sabato wyczuł pewną nutę złości w głosie, gdy William zapytał o to co w danym momencie robił. Oczywiście jego pierwsza interpretacja: zazdrość. Ale zganił sam siebie w myślach. William? Zazdrosny? Jasno wyrażał swoją perspektywę na tę całą sytuację. Nie byłby zazdrosny. To zwyczajnie niemożliwe. Cisza panująca pomiędzy nimi była wręcz gęsta. Mogli ciąć ją nożem.

Chciał już odpowiedzieć, gdy William zwyczajnie się rozłączył. Przyjedzie? Tutaj? Do jego domu? Sabato spojrzał przez ramię w lustro. Znów jego policzki były lekko zaczerwienione. Podniecenie mieszała się z nadmierną ekscytacją. Powinien się przebrać? Tak, to świetny pomysł. A przynajmniej tak mu się wydawało, do czasu aż wszedł do garderoby. Nie. Musiał w końcu zebrać się w sobie i kontrolować ten popęd. Nie chciał by William po raz kolejny się nim rozczarował. Wciąż liczył skrycie na wspólny wyjazd do Włoch. Zganił siebie nawet za to. Za nazywanie tej biznesowej wyprawy “naszym wyjazdem” lub “wspólnym wyjazdem”. To nie była wycieczka dwóch zaprzyjaźnionych osób. Wziął głęboki wdech, zakładając z powrotem biały t-shirt, a nawet okulary. Poprawił włosy w lustrze.

Zt x 2

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ
cron