stoi za ladą w lost in the vibes — i sprząta u thompsonów
20 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
my childhood hero will always be you
and no one else comes close
i thought you'd lead me
when life's misleading
that's when I miss you most
perfect mud bathing outfit

- Kurwa - z ust Belly wyrwało się nie pierwsze przekleństwo, gdy po raz kolejny zachwiała się niebezpiecznie na błotnistej drodze. Choć pora monsunowa - na całe szczęście! - powoli dobiegała końca, wciąż zdarzały się deszczowe dni, nie pozwalające niezabetonowanym drogom Carnelian Land wrócić do właściwego stanu używalności. Jeść jednak coś trzeba. I mieć w co smarkać najwyraźniej...
Stęknęła cicho, w marszu poprawiając wetknięte pod lewą pachę cztery wagony chusteczek higienicznych, jednocześnie nie wypuszczając z obu rąk toreb pełnych zakupów. Miała tylko jeden cel - dotrzeć jak najszybciej na pole kempingowe. Zanim straci czucie w dłoniach albo z zachmurzonego nieba zacznie znowu padać... (Sama nie wiedziała, co byłoby gorsze.)
Nie zwróciła większej uwagi na rozgrywający się mecz na właśnie mijanym przez nią nieużytku, niezdarnie przemienionym przez lokalne dzieciaki na boisko do piłki nożnej. Grający wyglądali na starszych od niej studentów - nikt, kim mogłaby lub chciała się w tym momencie czy kiedykolwiek zainteresować - więc po szybkim zerknięciu, wróciła do dalszego uważnego stawiania kroków i zapisywania w pamięci, by już nigdy więcej nie zbierać zamówień na zakupy od wszystkich starszych sąsiadów na raz (lubiła pomagać i potrzebowała pieniędzy, jasne, ale nie aż tak, by pisać się na kolejny podobny spacer).
- Orientuj się! - krzyk jednego z grających nie wywołał u niej żadnej reakcji. Niestety... Bo zaraz za nim przyszło uderzenie, ból w trafionym ramieniu, utracone resztki przyczepności do podłoża i w końcu nieunikniony upadek. Próbowała ratować i siebie i zakupy, przez co bez uszczerbku nie wyszło żadne z nich. Wylądowała na samych kolanach, gwarantując sobie co najmniej siniaki. Dno jednej z toreb nie wytrzymało wstrząsu i wypluło z siebie całą zawartość w sam środek wielkiej kałuży, nie oszczędzając przy tym pluśnięć sięgających nawet twarzy dziewczyny. Rozpryśnięte błoto ominęło chyba tylko wciąż ściśnięte pod pachą Belly chusteczki. Super! Nos pani Whitlock z pewnością będzie uszczęśliwiony...
Odetchnęła ciężko, zagryzając całe wiązanki przekleństw, które oczywiście cisnęły jej się na usta. Do pola kempingowego został dosłownie kawałek, ale i tak miała ochotę zostawić tu te wszystkie zakupy i wrócić z niczym. Albo lepiej - położyć się w tej nieszczęsnej kałuży błota i dać się wciągnąć po ziemię. Zamiast tego podniosła się niezdarnie, wagony chusteczek i torby zakupów - te, które przetrwały upadek - ułożyła na kawałku sąsiadującej drodze trawie (pewnie mokrej, ale chociaż nie zabłoconej) i zabrała się za ratowanie z kałuży tego, co jeszcze mogła uratować.
Śmiechy i skierowane w jej stronę krzyki wielce uradowanych całym widowiskiem studenciaków dotarły do niej z opóźnieniem. - Ale oddaj nam piłkę, co?! - Nawet nie podniosła na nich spojrzenia. Tylko jedno miała im do powiedzenia, ale szkoda było nawet strzępić języka, więc jedynie obdarowała ich wyciągniętym w ich stronę środkowym palcem. Pieprzcie się.

françois baudelaire
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise

Cichy świsssssst oblepił poliuretanową piłkę lepkim kokonem deszczowego powietrza; wirując niecały metr nad ziemią, wykonała jeszcze kilka popisowych obrotów — jak łyżwiarka figurowa kończąca swój występ nieskazitelnie wykonanym axlem dla podkreślenia swojego zwycięstwa — i niesiona efektem Magnusa, trafiła w sam środek pajęczyny tworzącej bramkę. Zamiast gromkich braw i wiwatów, Carnelian Land rozbrzmiało niezgrabnym buczeniem. “Przestań się tak popisywać” dobiegało z kilku kierunków naraz, a na udekorowanej karminowymi plamkami twarzy Francisa — niewerbalną opowieścią trudu doświadczonego na boisku — zamajaczył niewielki uśmiech satysfakcji. Millie wpadła mu w ramiona, zabrała kilka warstw oblepiającego skórę błota i potu, a on się zaśmiał. “A to za co?” zapytał ze zmarszczeniem czoła, delikatnie układając ręce na jej plecach. “Żebyś nie zapomniał, że ja jedna zawsze cieszę się z twoich sukcesów, zdolniacho” odrzekła z dumą, stając na czubkach butów tak, by wyraźniej ją usłyszał. “Kurwa Millie, my tutaj g r a m y, okiełznaj te swoje psychofanki, Franky!” krzyknął ktoś z tyłu, a splecione ze sobą sylwetki wreszcie się rozerwały. Może to właśnie przez króciutkie bikery Millie i bluzę kończącą się lekko pod biustem, przez jej poufały uśmiech i wyprostowane włosy opadające w kaskadach na plecy nie zwrócił uwagi na niską, rudowłosą dziewczynę uginającą się pod ciężarem pękatych toreb ze sprawunkami, która wyrosła gdzieś nieopodal boiska. Wysoki skowyt gwizdka wydobył się spomiędzy ust amatorskiego sędzi, piłka znów poczęła wirować po mokrej trawie, a Corey krzyknął “ja ci pokażę, jak to się robi, mądralo!” próbując nadać jej rotacji wstecznej — i dopiero w tym momencie Francis podniósł wzrok znad zielono-błotnistej ziemi i napotkał oczyma na wątłą sylwetkę stającą się tarczą dla źle podkręconej kuli. Ktoś zdążył krzyknąć jeszcze “orientuj się!”, ktoś przymknął oczy i wykrzywił w grymasie usta, inni wybuchli śmiechem, a Francois zatrzymując się gwałtownie, poślizgnął się na brei formującej się pod jego nogami. W przeciwieństwie do dziewczyny leżącej w niesmacznie wyglądającej kałuży, w ostatniej chwili zdążył złapać równowagę. — Fils de pute! Corey, faktycznie mi p o k a z a ł e ś, idioto! — rozdarł gniewnym krzykiem powietrze pełne rechotów i szyderstw, spojrzał na szczerzącego się chłopaka, potem na Millie, aż w końcu znów na dziewczynę ukazującą im swój środkowy palec i grzebiącą się w błotnistej drodze. Ktoś nazwał ją suką, ktoś inny wiedźmą, Millie krzyknęła, że rudzielec nie ma psuć im zabawy. Podbiegając do niej, oddalał się nie tylko od małego świata boiska, w którym liczyła się konkurencja, popisy i ta oprawiona w żółte łaty piłka, ale też od drwiącego szczebiotu “ej rycerzyku, a swojego konia to gdzie zgubiłeś?” i jakiegoś “ale bohater się znalazł!”, co skwitował machnięciem ręki. — Je suis désolé mademoiselle — tym krótkim francuskim frazesem, połączonym z ostentacyjnym ukłonem wyrwanym z czarno białych filmów (brakowało mu jedynie melonika na głowie, który ściągnąłby w przepraszającym geście), wyraził swoje ubolewanie, stając kilka kroków przed rudowłosą. — Może następnym razem najpierw zanieś les courses do domu, a potem przyjdź nam kibicować — zasugerował jakże dobrodusznie, jak uroczo, jak nietaktownie! Posyłając jej swój śnieżnobiały uśmiech, pochylił się nad przesiąkniętym brudną wodą papierowym opakowaniem ciastek i krzywiąc się, wyłowił je z kałuży. — Nie jadłbym już tego na twoim miejscu — suponował, wciąż odnajdując w tej sytuacji przede wszystkim rozbawienie — to przecież t y l k o rozmokłe zakupy (i dosłownie; kasa wyrzucona w błoto), t y l k o trochę ziemi na skórze, t y l k o zdarte kolana; mu podobne sytuacje przytrafiały się niejednokrotnie!
  • _______________
    fils de pute! - fr. son of a bitch!
    je suis désolé mademoiselle - fr. i'm sorry miss
    les courses - fr. groceries
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
stoi za ladą w lost in the vibes — i sprząta u thompsonów
20 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
my childhood hero will always be you
and no one else comes close
i thought you'd lead me
when life's misleading
that's when I miss you most
Miała cichą nadzieję, że zostawią ją w spokoju. Jasne - pośmieją się, ponabijają, rzucą z boiska jeszcze parę głupich komentarzy, aż w końcu się znudzą. Któryś zauważy, że dziewczyna nie zamierza im piłki podać, więc ruszy się sam i szybko wrócą do gry. W końcu w żadnym stopniu nie okazała, że ma ochotę na pogawędki, przyjęcie od nich pomocy, ani jakkolwiek głębsze nawiązanie interakcji, niż zaprezentowanie im odwróconego ptaka.
Ale oczywiście. Upadek i dosłowne wyrzucenie w błoto połowy zakupów nie mogło być końcem jej dzisiejszego pecha...
- Nie rozmawiam po bufońsku - odburknęła w odpowiedzi na francuski (czy inny, nieznany jej pretensjonalny język), w którym najwyraźniej próbował jej coś przekazać. Nie podniosła też nawet na niego spojrzenia, w polu widzenia - zakotwiczonego na drodze, kałuży i (miejmy nadzieję nie w pełni) utraconych zakupach - mając tylko jego sportowe buty i ładnie umięśnione od gry w nogę łydki. Świetnie. Musiał się jej jeszcze trafić studencik z wymiany, chcący popisać się najwyraźniej przed resztą grupy. Jej kosztem. - A może następnym razem lepiej wybierzecie sobie cel do ćwiczeń - odparowała bez dłuższego namysłu, przerzucając na trawiaste pobocze kilka luźno wcześniej wrzuconych do materiałowej torby warzyw i owoców. Tak czy siak były już wykąpane w błocie. Później zamierzała je lepiej przejrzeć i zdecydować, które po dokładnym umyciu i obraniu ze skóry, do czegoś miały się jeszcze nadać. Nie zamierzała tego robić teraz, mając przed sobą jeszcze wiele innych rzeczy do odratowania i czując już jak brudna woda zaczyna przeciekać do wnętrza jednego z jej martensów.
Podniosła się nagle z kucek i spiorunowała wzrokiem nieznajomego, gdy ten tylko sięgnął jeden z podtopionych produktów. Kradł czy chciał jej pomóc - dla niej w tej chwili to nie miało znaczenia. Jako bezpośrednia lub pośrednia (bo przecież nie widziała, kto tę piłkę właściwie kopnął) przyczyna całego zdarzenia nie miał prawa pchać się z łapskami tam, gdzie wcale go nie prosiła. Jego uśmiech, cherubinowa buzia, okalające je blond loczki, ani nawet górujący mocno nad nią wzrost studenciaka nie pomagały jego sprawie. Na Belly takie rzeczy nie robiły wrażenia - nie przy pierwszym spotkaniu i tym bardziej nie, kiedy w jej oczach prezentował się jako nadęty goguś. - Dzięki za radę, cóż ja bym bez ciebie zrobiła - odpowiedziała z wyraźnym, przesadnym wręcz sarkazmem, sięgając w stronę trzymanego przez niego opakowania. Do tej pory była bardziej zła na całą tę sytuację, zmarnowany czas, pieniądze, fircyków, ich komentarze i fakt, że będzie musiała się jeszcze tłumaczyć przed sąsiadami za stan ich zakupów. Przez te nieszczęsne ciastka nagle zrobiło jej się jednak przykro. To głupie, ale miały być jej drobnym prezentem za cały ten trud, spędzone na buszowaniu po sklepach popołudnie i w końcu osłodzić miały nieco to uderzenie piłką, upadek i wszystko, co się z tym łączyło. Zacisnęła usta w cienką linię na te kilka sekund, by nagła fala smutku przeminęła i by nie okazać jej napływu przed nieznajomym. Zduszenie jej w sobie nie nastręczało Belly większego problemu. - KONIEC PRZEDSTAWIENIA! - zawołała, kierując słowa nie tylko do stojącego wciąż przed nią chłopaka, ale też do całej reszty towarzystwa na boisku, choć spojrzenia nie oderwała od twarzy przerośniętego cherubinka.

julien baudelaire
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Nie rozmawiam po b u f o ń s k u .
Słowna reperkusja dla wyrażonych z teatralną manierą przeprosin (sprawiającą, że — choć szczere i kierowane prawdziwą skruchą — zabrzmiały na niepoważne i kpiarskie), zakreśliła się na czole Francisa zmarszczkami dobrodusznego niezrozumienia. — To francuski — uświadomił zwróconą do niego plecami dziewczynę o ognistych, rudych włosach, nie w postaci sarkazmu czy drwiny — zdanie to zostało rzucone do niego z równą prędkością, z jaką zaledwie kilka minut wcześniej dogoniła dziewczynę ubłocona piłka. Nie zdążył zanotować odpowiednich liter; nie zdążył ułożyć ich w swojej głowie. Sądził, że nieznajoma wymieniła prawdziwy, choć w tym przypadku całkiem błędny język, a on postanowił ją uprzejmie poprawić.
Oui, wyszło naprawdę kiepsko. Corey powinien być ostrożniejszy — niezwłocznie przyznał jej rację, nie mogąc dłużej nie zauważać jej niechęci; obrośniętej w cierpki ton i nieprzychylne, kwaśne grymasy. Nawet jej drobna, wątła sylwetka poruszała się w gniewnych, gwałtownych ruchach, dodając jej zdumiewającej siły i jakby kilku złudnych centymetrów wzrostu — Francis poczuł się, jakby w tych kilka ulotnych sekund zdążyła niemal przerosnąć jego metr dziewięćdziesiąt. — Coś cię boli? Nie musisz się tak wściekać, to tylko de la boue. Da się zmyć — na próżno było szukać w jego tonie upomnienia; każdą głoskę artykułował tak miękko i spokojnie, że po samym tembrze głosu dało wyczuć się jego ciepły i niewinny uśmiech. Nie potrafił rozwikłać jej płomiennego gniewu — nieobyty z uczuciami podobnego typu, nieopatrznie uznał jej niezadowolenie za odzywający się w ciele ból, którego wcześniej nie zarejestrował; a przecież powinien zacząć właśnie od tego pytania.
Gwar nawoływań, pociągłych i piskliwych gwizdów, a także od czasu do czasu kpiarskich śmiechów, tylko raz zmusił go do przeciągnięcia swojej głowy do boku. — Niech Millie mnie zastąpi! — poinstruował ich uniesionym głosem, załapując się na pierwsze spojrzenia pełne niedowierzania. Nie tylko odmówił dalszej gry w piłkę nożną, ale polecił wziąć w zastępstwo d z i e w c z y n ę, choć te dla niektórych członków amatorskiej, improwizowanej drużyny futbolowej, stworzone były tylko do głośnego i zgrabnego kibicowania. — Pomogę ci z tym — zapowiedział zaraz przed jej donośnym, rozgniewanym krzykiem, udekorowanym nienawistnym spojrzeniem wzniecającym w jej niebieskich tęczówkach jaskrawy ogień. Była ładna — jak większość dziewczyn, które miał okazję poznać, albo spotkać przelotnym spojrzeniem na ulicy — ale zakorzeniony w niej wojowniczy charakter, w połączeniu z długimi, obojętnie ułożonymi pasmami czerwonych włosów i ogólną obojętnością względem manier i tej kobiecej potrzeby prezentowania się nienagannie w każdej sytuacji, sprawił, że wydała się Francisowi jakimś niespotykanym, wyjątkowym gatunkiem, odmiennym nie tylko od płci jej typu, ale też od niego samego. I to właśnie wydało mu się niezmiernie fascynujące.
Zaczepiając długie, pulsujące niedawnym wysiłkiem palce na skrawku luźnej bluzy w barwach wschodu słońca, skonstruował prowizoryczną kieszonkę jak u kangura — tam począł wrzucać mokre, pomalowane brązem owoce i warzywa, nie bacząc na błotniste plamy, jakie te zostawiały za sobą na jego okryciu. — Chodź, Lily Potter, zanim rzucisz w nas avadą — powiedział z niewinnym rozbawieniem, podnosząc właśnie ostatni z wyłowionych, zszarzałych sprawunków. — Masz chyba naprawdę… grande, to jest liczną rodzinę, co? Ja mam aż six frères et sœurs, znaczy szóstkę rodzeństwa — skonstatował, sunąc wzrokiem po mnogości dokonanych zakupów i posuwając się do przodu; choć zupełnie nie miał pojęcia, w którą stronę podążyć.
  • _______________
    de la boue - fr. błoto
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
stoi za ladą w lost in the vibes — i sprząta u thompsonów
20 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
my childhood hero will always be you
and no one else comes close
i thought you'd lead me
when life's misleading
that's when I miss you most
Spoiler
Obrazek
- Francuski - powtórzyła za nim, prychając głośno i nadrabiając sarkazmem za nich oboje. Fakt, że on na jej jawną niechęć reagował uprzejmością, sprawiał tylko, że irytowała się jeszcze bardziej. Dopatrywała się w jego słowach ukrytych złośliwości i złych zamiarów. Nie byłby w końcu pierwszym, który używał sobie na cudzych nieszczęściach.
Mama na pewno byłaby nią teraz zawiedziona. Ze smutkiem przyjmowała zawsze tego typu sytuację - gdy jej córka zamiast otworzyć się na nową, choćby chwilową znajomość, zamykała się na cztery spusty i wyciągała artyleryjne działa. Belly nawet teraz była w stanie wyobrazić sobie rozmowę, jaką by odbyły, gdy tylko nieznajomy zniknąłby z pola słuchu. Wyraźnie słyszała w głowie słowa Calliope, choć próbowała je zagłuszyć powtarzaną w kółko listą zakupową.
Bądź miła...
Po co?
Bo on jest miły.
Nachylając się nad kolejnymi produktami, zerknęła na nieznajomego kątem oka. Wciąż tu był, nie ruszał się z miejsca, uśmiechał się i... przyglądał się jej zbyt uważnie. Nie obchodziło jej to, jak teraz wygląda, upstrzona pewnie kroplami błota. Szczególnie w jego oczach; kogoś, kogo nawet nie znała i miała raczej już więcej nie spotkać, jeśli sprawdzić się miało to, co sobie o nim myślała - studenciak JCU z wymiany, który do mniejszego Lorne Bay wpadł tylko na jakiś meczyk z kumplami... Ale przez jego słowa prawie automatycznie sięgnęła czystym fragmentem rękawa swetra do twarzy i przetarła ją nim. Nie miała pojęcia, co znaczyło niby jakieś delabu, ale z kontekstu mogła się domyślić, o czym mówił. I niestety jej to nie ugłaskało. - Tylko to, że wciąż tu stoisz - odburknęła złośliwie. Rzeczywiście coś ją bolało - jedno z kolan, na które upadła, dawało o sobie znać za każdym razem, gdy przykucała by wyłowić kolejny z produktów. Nie dlatego jednak traktowała go tak niezbyt miło. Brakowało tylko jeszcze, by zadał to pytanie, które każda z dziewczyn tak uwielbiała... Okres masz czy co? Bo przecież to nigdy nie mogła być ich wina, jeśli laska była na nich zła, prawda?
- Lepiej wracaj na boisko. Twoi kumple nie uważają chyba Millie za odpowiednie za ciebie zastępstwo - nadal nie żałowała mu sarkazmu. Bez dalszego komentarza zostawiła też jego propozycję pomocy. Naprawdę miała nadzieję, że sobie pójdzie. Że nawet jeśli jej niechętne słowa go nie odstraszą, to jednak zrobią to niezadowolone okrzyki jego kumpli. Żartujesz sobie?!
Ale najwyraźniej nie żartował. - Nie prosiłam cię o żadną pomoc - burknęła, wrzucając do jednej torby, która przetrwała jej nieszczęsny upadek, te zakupy, których nieznajomy jeszcze nie zdążył chwycić. Wagony chusteczek higienicznych znów wylądowały jej pod pachą. Choć sprawunków nie przybyło - wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że coś musiała zostać jeszcze na dnie wielkiej kałuży, ale nie miała siły i ochoty dłużej w niej łowić - to w duchu musiała przyznać, że chyba by się z tym wszystkim nie zabrała. Nie za jednym zamachem przynajmniej. Westchnęła ciężko. Ciekawe jakie propozycje będzie zmuszona odmówić za tę jego pomoc... - Tędy, Fleur Delacour - rzuciła, wyprzedzając go nieco i odbijając w prawo, prosto w stronę pola kempingowego. Nawiązanie do postaci z Harry'ego Pottera - szczególnie nieskromnie to jej własne - nieco ją rozbawiło, ale powstrzymała się od uśmiechów. Głupi upór nie chciał jej pozwolić okazać, że nawet w ten drobny sposób jakoś do niej trafił. Mama byłaby zasmucona... - Może mieszkam bardziej jak Ginny, ale z rodzeństwem bliżej mi jednak do tej Lily - lub jej syna... Chciała, żeby to zdanie zabrzmiało trochę milej, przynajmniej neutralnie, ale w jej ton znów wkradła się garść zgryźliwości. A może tej gorzkiej myśli, jak bardzo rzeczywiście była sama...?
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Zabrzmiała tak, jakby wątpiła.
W istnienie języka francuskiego albo fakt, że to nim porozumiewał się płowowłosy chłopak.
Nie potrafił pojąć ani jednej z tych możliwości.
Ale ja pytam na poważnie — oznajmił delikatnie zmieszany i — jakby łudząc się, że jej wyznanie mogło nie zawierać ani grama cynizmu — przesunął się o dwa zwinne kroki w bok; w razie, gdyby faktycznie wyborem umiejscowienia swojego ciała, wprawiał ją dotychczas w dyskomfort (może na przykład zasłaniał tak niefortunnie promienie słoneczne, że przy każdym większym drgnieniu ciała skazywał dziewczynę na chwilowy ból oczu, spowodowany właśnie owym odsłoniętym, złotym światłem? Tylko że niebo skąpane było przecież w gęstych, popielatych kłębach chmur).
C’est bien, podobno ci niepozorni gracze są tymi najniebezpieczniejszymi — zauważył, sam mimo wszystko wątpiąc, by Millie zawsze manifestująca swoje zniechęcenie względem tych dyscyplin sportu, podczas których można się nieźle ubrudzić lub — co gorsza — ułamać takiego paznokcia, dała sobie dzisiaj radę na boisku. A jednak owej możliwości nie wykluczał.
Czy to źle, że przyrównanie go do inteligentnej, walecznej francuskiej piękności zakwitło na jego twarzy promiennym uśmiechem wdzięczności? W błysku pochlebnego grymasu zapisana była także duma wynikająca z tego, że dziewczyna — choć wciąż uzbrojona w stalowozimny ton — podążyła wyznaczoną przez Juliena ścieżką i tchnęła spomiędzy swoich ust własne nawiązanie do przytoczonego przez niego dzieła. — Fleur jest super, mógłbym nią być — przyznał żywo, z niemal dziecięcym podekscytowaniem. Nawet przez moment nie zastanawiał się (choć może powinien?) czy nieznajoma przyrównując go do k o b i e t y, a więc własnej płci, próbowała jakoś go obrazić.
Podążając wiernie jej śladem (jak lojalny pies nigdy niezbaczający ze szlaku wyznaczonego przez ludzką stopę) podskoczył kilkukrotnie, próbując tym samym poprawić ułożenie prawie już wypadających z prowizorycznej kieszeni sprawunków. Zerkając z zatroskaniem na umorusaną błotem bluzę, dopiero teraz naszła go obawa, czy będzie w stanie wystarczająco ją doczyścić (choć to głupie, chyba zdążył się do niej przywiązać).
Mój dom rodzinny też wygląda jak Nora — zaśmiał się srebrzyście, dorównując jej kroku. — To pewnie ma swoje zalety. Posiadanie małej rodziny. Ja przez moją nigdy nie mogłem narzekać na samotność, co pomogło mi, wiesz, nawiązywać szybko znajomości i nie krępować się ludzi. Tylko że w Australii obraca się to przeciwko mnie, bo jestem tutaj całkiem sam i to trochę dziwne uczucie — wyjawił rozlegle, choć nie otrzymał ku temu żadnej zachęty. W tonie nie rozbrzmiewała jednak posępność, a specyficzna, beztroska swoboda, jakby mimo niekomfortowego wyznania, po prostu nie potrafił wpaść w gorszy, smętny nastrój. — Nie znam prawie nikogo z przyczep. Lubisz tu mieszkać? — wnikając w półświatek niskich, pożółkłych przyczep, porozstawianych w niesymetrycznej kolejności, posłał jej jedno z kolejnych — być może bezmyślnie wymierzonych, ale bynajmniej niemających złych podwalin — pytań.
  • _______________
    c’est bien - fr. to dobrze
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
stoi za ladą w lost in the vibes — i sprząta u thompsonów
20 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
my childhood hero will always be you
and no one else comes close
i thought you'd lead me
when life's misleading
that's when I miss you most
Odetchnęła ciężko. Nie miała pojęcia, czy ten upór i nieustępliwa chęć pomocy ze strony nieznajomego, to jakaś flagowa cecha wszystkich Francuzów, czy chłopak po prostu taki był, ale zaczęła powoli tracić siły i chęci do dalszej z nim walki. Może tak miało być. On lub któryś z jego kumpli mniej lub bardziej celowo kopnęli w nią piłką, więc miał jej pomóc z doniesieniem zakupów do domu... i na tym miała się skończyć ta ich nie-znajomość. Inny scenariusz nie wchodził w grę, bo co też taki studenciak z buzią cherubina mógłby chcieć więcej od kogoś takiego jak ona. - No dobra - westchnęła w końcu, tymi dwoma słowami odsuwając od siebie ten jej własny, głupi upór, który tylko niepotrzebnie przeciągał całą sytuację. Mama jej powtarzała, że sama potrafiła pod sobą największe dołki kopać, ale wciąż się chyba nie nauczyła...
Już nie potrafiła powstrzymać lekkiego uśmiechu pod nosem, gdy z takim podekscytowaniem zareagował na porównanie do Fleur. Nie próbowała go wcale obrazić. Skojarzenie pozornie było bardzo proste - skoro Delacour i nieznajomy byli z Francji, nasuwało się wręcz samo - ale też (o ile dobrze pamiętała) książkowa blondynka niespecjalnie też się dogadywała z rudą zadziorą, do której ona sama się poniekąd przyrównała. Jakoś więc jej to wszystko pasowało bardziej, niż może powinno. Skoro za chwilę mieli się rozejść i już więcej nie mieć ze sobą kontaktu...
Dlaczego ją to nagle jakoś... rozżaliło?
- Ma to swoje plusy - podsumowała krótko, ale bez większego zaangażowania, na wspomnienie posiadania małej rodziny. Rzeczywiście, dopóki mama żyła, nie zamieniłaby ich małej, dwuosobowej rodzinki na żadną inną. Nie brakowało jej ojca. Nie brakowało jej rodzeństwa. W Calliope miała wszystko, czego potrzebowała. Teraz... Nie chciała o tym myśleć. N i e m o g ł a o tym myśleć, więc zanim nieznajomy postanowił dalej kontynuować temat jej sytuacji rodzinnej, pozwoliła mu mówić o tej jego. - Ale chyba nie narzekasz na samotność? - zapytała trochę retorycznie, skinieniem głowy wskazując gdzieś za nimi, gdzie pozostawili w tyle jego kumpli i nie tylko. - Jeśli chodzi o ludzi, Australia to ponoć jedno z najbardziej otwartych miejsc - dodała, wzruszając lekko ramionami, na tyle na ile pozwalały jej zakupy. - Na mnie nie patrz, ja tylko potwierdzam regułę - wtrąciła jeszcze, znów mimowolnie unosząc kąciki ust ku górze. Zabawne, że gdy tylko pozwoliła sobie się nieco przy nim rozluźnić, gdy tylko opuściła nieco swoje mury - nie na tyle, by go wpuścić, ale wystarczająco, by móc mu znad nich lekko odmachać - potrafiła mimo wszystko również się tą rozmową... bawić?
No, przynajmniej dopóki nieświadomie znów zaczął nieco drażliwy dla niej temat...
- Ma to swoje plusy - jak robot powtórzyła tę samą odpowiedź, którą usłyszał od niej wcześniej. To nie tak, że nie lubiła przyczep. Rzeczywiście mieszkanie tutaj miało swoje plusy - przede wszystkim nie było drogie, choć nie tylko o to chodziło - ale po prostu w życiu Belly nieodzownie wiązało się z tym etapem życia, kiedy jej mama była chora. Poza tym tęskniła za jej pokojem we Fluorite View, za stojącą w garażu perkusją, za tamtą beztroską i łatwością życia... która już nigdy miała nie wrócić.
Na szczęście od dalszych pozornie tylko lekkich pytań uratowała ją pani Whitlock.
- Boże święty, Belly, jak ty wyglądasz! - zawołała starsza kobieta, wychodząc akurat z mijanej przez nich przyczepy i gramoląc się powoli po schodkach. - Właśnie chciałam za tobą wyglądać, tyle cię nie było! A co to za przystoj...?
- To nic takiego, małe spotkanie z kałużą, ale pani zakupy są całe - przerwała kobiecie szybko, nie chcąc pozwolić jej dokończyć pytania. Wiedziała bardzo dobrze, jak z nią było i że jeszcze co najmniej przez tydzień będzie musiała unikać pytań o przystojnego nieznajomego. Nie chciała, żeby uśmiechnięty i tak chętny do rozmów Francuz czuł się jeszcze wywołany do odpowiedzi. - Dalej sobie poradzę - zwróciła się już do nieznajomego, wręczając wcześniej wagony chusteczek pani Whitlock i układając dół swetra w prowizoryczną kieszeń, do której mógłby przesypać przytrzymywaną przez siebie część zakupów. Dopiero wtedy też zauważyła, że poplamił sobie bluzę błotem. - Woda z octem powinna pomóc - dodała więc wraz z nieco cichszym: - Dziękuję.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Rozpromienił się. Nie tylko za pomocą ciepłego uśmiechu, tak niezwykle rzadko chmurzącego się na jego twarzy, ale też za sprawą szczególnego błysku w limonkowych, cętkowanych złotem tęczówkach. Zdawało się, że nawet i tak już śniada, zdrowa cera rozświetliła się niby-brokatem, jakimś niemożliwym do wytłumaczenia migoczącym ciepłem entuzjazmu, który odczuł na wieść, że rudowłosa także — i to dzięki niemu — zaczęła ogniskować wzrok nie na licznych nieszczęściach, a wypatrywała już tylko dobrych i jasnych stron. Tak przecież żyło się dużo lepiej. Po stokroć przyjemniej.
Masz na myśli ich? Ja z nimi tylko czasem… jouer au football, gram — wyjaśnił zdumiony, nie potrafiąc odnaleźć zależności między rzadkimi rozgrywkami z resztą studentów, a niedoświadczaniem samotności.
Nie wiem, może tak. Australia jest wspaniała. Ale tu i tak najpierw zwraca się uwagę na mój… akcent. I każdy myśli, że jestem przezabawny. Tylko dlatego, że mam akcent — ostrożnie wyartykułował swoje spostrzeżenie; kobiety chichotały niemal na każde wypowiedziane przez niego słowo, a nieważne jak uroczo i ujmująco to robiły, i tak odnajdywał w owym rozbawieniu pewną… wyższość. Tak jak u mężczyzn, nieraz odczuwających w jego obecności potrzebę konkurencji — jakby musieli udowodnić, że oni, urodzeni przecież w tym konkretnym kraju, byli pomimo wszystko l e p s i, i że tę niezłomną przewagę zmuszeni byli demonstrować mu w taki sposób, jakby w innym przypadku miał co najmniej najechać na ich kraj i wyplenić z nich całą australijskość.
Tak, ty jesteś najmilsza — roześmiał się na jej własną, czynioną prowokację, poprzednie i poniekąd ponure spostrzeżenie pozostawiając już daleko poza ich sylwetkami, poza chwilą obecną. Przecież Julien nie potrafił się smucić, nie potrafił gniewać i pielęgnować w sobie niesnasek — tego miał nauczyć się dopiero wiele miesięcy później, wkraczając do ponurego, niestabilnego życia odległego jeszcze Vincenta; póki co jedynie profesora, małomównego i nietowarzyskiego mężczyzny, któremu czasem pomagał sprawdzić kilka egzaminów.
Teraz jednak uważał, że w Belly rzeczywiście było coś przyjemniejszego, nawet w jej wycofaniu i nieraz złośliwości — było to przecież dużo szczersze i autentyczniejsze, niż rozchichotana sympatia Millie.
Chciał już zareagować na powtórzone przez nią bezwiednie i robotycznie hasło, dopiero teraz dostrzegając w nim wyuczone zbycie niepożądanego tematu, a nie z kolei realny i kojący wpływ jego rozpromienionej osoby na odbieranie otaczającego z każdych stron świata. Tylko że wówczas wkroczył na scenę trzecioplanowy, silny kobiecy kontralt, przerywający potok słów i coraz liczniejszych uśmiechów — Julien zatrzymał się wraz z Belly, a potem ciepło przywitał nieznaną starszą kobietę. — Och, okej, na pewno? — spytał między próbą odprawienia go, zniżenia głosu niemal do konspiracyjnego szeptu, a zwinięcia kobiecego swetra w jednakową do tej jego, odbitą jakby w lustrze kieszeń, w którą miały przejść dotychczas ukrywane przez niego sprawunki. — Woda z octem… W porządku. Dasz mi swój numer? — wtrącił z równą gładkością, z jaką wspominało się o najbardziej błahych, najbardziej trywialnych sprawach. I poniekąd tak właśnie było — wymiana numerów (nie imion i nazwisk i późniejszego odnajdywania na się na portalach społecznościowych — Jules preferował raczej nieco przestarzały sposób zawierania znajomości, pozwalający zachować szczątki anonimowości) nie jawiła mu się jak coś nadzwyczaj szczególnego, nie była także ukierunkowana na namiętne randki, ckliwe słowa i nie wiadomo jak wiążące obietnice. To tylko nowy numer, nowa znajomość, nowa potencjalna przyjaźń, nowy sposób na zażegnanie samotności.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
ODPOWIEDZ