architekt | właściciel — The Last Goodbye
52 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Envouté par des idées folles, soudain, mes envies s'envolent
Le désir devient ma prison, à en perdre la raison
001.
I'm a nightmare
wrapped in a pretty bow
Just wait 'til I get there, down below

Relacja Cravena z majordomusem należała do tych specyficznych, niekiedy nierozumianych przez osoby trzecie. Ściśle łączyli pracę z życiem prywatnym, splątani nierozerwalnym paktem rodzinnym, który spisali ich przodkowie dwa wieki temu. Byli sobie przeznaczeni - rzekliby romantycy. Lovecraft cenił obecność lojalnego służącego, choć w tych czasach ów pojęcie zanikało razem z wymieraniem arystokracji, bankietów i przymusowego savoir vivre. Mógłby uwolnić Desmonda z kajdan wierności, oddając należną człowiekowi wolność, ale nie chciał. Przyzwyczajał się do jego obecności od urodzenia, a pomoc otrzymywana od czasów pamiętnego ataku rekina była niemożliwa do opisania. Cierpliwość, którą wykazywał mężczyzna zaskoczyłaby niejedną osobę. Jego oddanie i brak jakiegokolwiek komentarza, gdy Craven przeżywał psychiczne oraz fizyczne katusze podczas problemów z podstawowymi aktywnościami była najczystszym i najpiękniejszym obrazem wsparcia.

Mimo to, architekt pragnął w i ę c e j. Choć dostawał należytą uwagę, a większość jego zachcianek była spełniana bez mrugnięcia okiem, potrzebował uczucia. Bartlett był jego podporą i maskotką w jednym. Kimś, na kogo czekała chłodna strona łóżka, nawet jeśli zaproszenie pozostawało niewypowiedziane. Wydawałoby się, że układ działa idealnie, jednak zgrzyty od samego początku pojawiały się w towarzystwie. Craven nieraz próbował czułości wobec lokaja, otrzymując chłodne odrzucenie w akompaniamencie krótkich, obrzydliwie neutralnych mruknięć i powrotów do pozycji wyjściowej nieopodal najbliższej framugi. W takich momentach czuł, jak gniew wpompowuje się w żyły i rozrasta na cały organizm nieprzyjemnym ciepłem zawstydzenia.

Niedzielne, wieczorne spotkanie wyglądało bardzo podobnie. Lovecraft starał się zachęcić mężczyznę do odrobiny czułostek, raz po raz obserwowany przez zaproszonych gości. Będąc odrzuconym po raz czwarty w ciągu zaledwie godziny eleganckiego podwieczorku, zrezygnował. Subtelny całus w gładki, ogolony polik zazwyczaj zamieniał się w dłuższy, namiętniejszy pocałunek, przynajmniej w osamotnieniu. Teraz Desmond zaszczycił go wyłącznie oschłym spojrzeniem, kamienną twarzą oraz pytaniem:

Czy potrzebuje Pan czegoś jeszcze, Panie Lovecraft?
Czuł jak wszystkie jego mięśnie spinały się niebezpiecznie, a okolica potylicy pulsowała zajadle. Polecił majordomusowi przyniesienie tradycyjnych na zgromadzeniu kieliszków czerwonej posoki i cały napięty usiadł w miękkim fotelu ustawionym na końcu długiego stołu jadalnianego. Odłożył ozdobną laskę na bok, bez słowa obserwując przybyłych gości, którzy w przeciwieństwie do niego wydawali się zadowoleni oraz podekscytowani. Gdy na stole pojawiły się toasty wszyscy ochoczo unieśli szkło, wypijając zawartość bez najmniejszego grymasu na twarzy. Sam gospodarz zazwyczaj uwielbiał tę część wieczoru, delektując się smakiem przygotowywanej skrupulatnie zwierzęcej krwi, działającej na niego niczym silny afrodyzjak. W tym momencie nie czuł zupełnie nic, poza drażniącym bólem w miejscu zatok. Przesuwał powoli pociemniały wzrok po każdej znajomej twarzy, z każdą sekundą gardząc ich upojeniem coraz bardziej. Zacisnął mocno zęby, prawie słysząc ich zgrzyt, a następnie wstał od stołu i złapał za szklankę do połowy wypełnioną chłodną whisky.

— Pożegnaj wszystkich — nakazał kamerdynerowi, bez wyjaśnień udając się na górę, dopóki ostatnia dusza nie opuściła posiadłości. Przez parę minut ciszy w zamkniętej sypialni kontemplował, klął i wrzucał w siebie leki przeciwbólowe, aż nie usłyszał zamykanych głównych wrót. Dopiero wtedy szedł na dół, okrążając zastawiony pysznościami blat. Złapał za jeden z pustych kieliszków i agresywnie rzucił nim w pobliską ścianę. Wziął drugi, trafiając w lampę ozdobną, trzecim przelatując parę centymetrów na lewo od głowy Desmonda.

— Kolejny raz zachowujesz się, jakbyś był majordomem na okresie próbnym. Upokarzasz mnie tym — warknął pochłonięty czystą furią. Podszedł bliżej mężczyzny i bez jakichkolwiek hamulców uderzył go otwartą dłonią w twarz, pozostawiając nań czerwony ślad. Spięta szczęka drżała niekontrolowanie, hamując potok słów cisnący się na spierzchnięte wargi. Craven patrzył na mężczyznę gniewnie, a gdyby wzrok mógł zabijać, planowałby dla niego nową trumnę.

— Przygotuj kąpiel — rozkazał nagle, przytykając drogą - srebrną głownię w kształcie głowy niedźwiedzia, ozdobioną szafirowym akcentem umiejscowionym w oczodołach - końcówkę drewnianej laski do krtani Bartletta — I nie odzywaj się, dopóki nie wydam ci pozwolenia. Szczególnie tym obrzydliwie zimnym, mechanicznym Panie Lovecraft dodał, cedząc jadowite słowa przez zaciśnięte zęby, ostatnie dwa ledwo przełykając. Następnie wyminął go i skierował obolałe kroki na powrót do sypialni, gdzie przebrał garnitur na aksamitny szlafrok.


Desmond Bartlett
kamerdyner — posiadłość Lovecrafta
52 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Sometimes before it gets better the darkness gets bigger. The person that you'd take a bullet for is behind the trigger.

Nawet widoczna gołym okiem wściekłość Pana domu nie potrafiła złagodzić twardych wymagań, które miał wobec siebie Desmond Bartlett. Przesiąkł wtłoczonymi w niego regułami, rósł na nich, dojrzewał wśród nich i nawet jeżeli wiele z nich zdążył do tej pory złamać, to jeszcze łudził się, że nie utracił nad tym całkowitej kontroli. Gdyby się do tego przyznał, musiałby głośno powiedzieć, że zwiódł. Zhańbił swoich przodków, swojego dziadka i ojca i nie chodziło już tylko o to, że zawiódł w kwestii przedłużenia rodu, ale zwrócił się przeciwko wszystkiemu, w co wierzyli.

Był słabym człowiekiem, uginał się pod wolą swojego pracodawcy nie tylko w zakresie swoich obowiązków, bo relacja Desmonda i Cravena dawno przekroczyła granice zawodowe. Demond powinien był twardo trzymać życie prywatne z dala od pracy, a zamiast tego wszystko zlało się w jedną, szarą masę. Aby nie stracić czujności i nie sprawić, iż w jego pracy zabraknie sensu, musiał zachować pełny profesjonalizm przynajmniej pozornie, czyli przed oczami czujnych gości, którzy odwiedzali posiadłość, klientów odwiedzających dom pogrzebowych i wszystkich innych, którzy byli świadkiem ich wspólnego istnienia czy to w domu, czy poza nim. Musiał pamiętać gdzie jego miejsce chociaż podczas ważniejszych wydarzeń, gdy nie był sam na sam z Cravenem, chociaż wtedy. Nie był gotowy wywrócić całego swojego życia i wszystkiego, w co wierzył, do góry nogami i przenieść relacji z Cravenem oficjalnie na wyższy stopień. Z resztą wątpił, że sam Lovecraft był na coś takiego gotowy. Kim by wtedy był? Kochankiem? Psem? W ten sposób zachowywał jakąś godność, która mu pozostała, mając świadomość, że wypełnia ostatnią wolę ojca, jednocześnie wiedząc, że nikt nie obejmie po nim posady, a przynajmniej nikt kompetentny, nikt godny. A może należało przerwać tradycję? Stworzyć nową? Im więcej lat mu przybywało, tym bardziej się bał tego, co nastąpi po jego odejściu. Kim jednak był, żeby walczyć z przeznaczeniem? Z przewrotnym losem, czy wolą bożą, jak co poniektórzy lubili mawiać.

Dzisiejsze przyjęcie przebiegło zgodnie z planem, czego skrzętnie pilnował. Sprawdzał czas co do minuty, zerkając na srebrny zegarek, spoczywający na jego przegubie, który niegdyś należał do jego ojca. Dawał wskazówki obsłudze, gdy tylko zauważył nieścisłości, przyjmował zamówienia gości, gdy się do niego bezpośrednio zwracali, jednocześnie cały czas będąc dostępnym dla samego Pana domu. Przyjaciela. Kogoś, kto znaczył dla niego więcej, niż chciałby przyznać nawet przed samym sobą. Jednak nawet dla kogoś tak bliskiego nie był wstanie zrezygnować ze swoich obowiązków, z przyrzeczeń i przyzwyczajeń. Pozbawiono go już tak wiele, że nie poradziłby również ze stratą pracy, która towarzyszyła mu w zasadzie odkąd pamiętał.

Wedle życzenia, Panie Lovecraft 一 odparł, w odpowiedzi na jego polecenie zakończenia bankietu i skinął lekko głową, przymykając na krótki moment oczy. Wcześniejsze zakończenie dzisiejszego spotkania nie było częścią planu, ale zdarzało się już, że Craven podejmował decyzje spontanicznie, więc kamerdyner zajął się wykonaniem polecenia bez zająknięcia się. Pożegnał gości osobiście, każdemu wręczając pożegnalny upominek, na koniec z kamienną twarzą zamknął duże, eleganckie, dwuskrzydłowe drzwi od posiadłości i przekręcił głowę, zerkając na jednego z członków obsługi.

Za dwie godziny ma tu błyszczeć, a po was ma nie być ani śladu 一 powiedział chłodnym tonem nieznoszącym sprzeciwu, a gdy się odwrócił i ruszył w stronę schodów, zsuwając z dłoni białe rękawiczki, na spotkanie już wyszedł mu Craven.

Spiął się, widząc jego wściekłość. Serce zostało ugodzone cienką, długą szpilką, która przeszyła mięsień na wskroś, powoli, jakby cieszyła ją ta tortura. Spodziewał się tego, znał go za dobrze. Widział już wcześniej oznaki niezadowolenia, gdy nie potrafił zmusić się do zareagowania na jego czułości inaczej, niż jałowym powrotem do profesjonalnego chłodu, jakim powinien wykazywać się dobry pracownik. Ojciec Desmonda od dawna nie żył, podobnie jak ojciec Cravena. Zostali sami w tym wielkim domu i mogli zwolnić się ze wszystkiego, co przyrzekli sobie ich przodkowie, ale tak samo jak Craven nie potrafił uwolnić od tego Desmonda, tak Desmond nie umiał zrezygnować z przestrzegania zasad, wpojonych mu przez ojca i dziadka.

Schował powoli rękawiczki do kieszeni marynarki i splótł swoje dłonie za plecami, prostując się i obserwując latające kieliszki bez emocji. Nie mógł zdradzić bólu serca i drżenia wydychanego powietrza ani miną, ani gestem, ani tonem głosu. Przyjął do wiadomości jego zarzuty, ale nie odniósł się do nich, wiedząc że lepiej milczeć. Odwzajemnił na krótko spojrzenie, które było przeciwieństwem morderczego spojrzenia Cravena. Wzrok Desmonda był łagodny, pogodzony z konsekwencjami jego czynów. Już dawno wybaczył wszystko przyjacielowi, zarówno przeszłość, teraźniejszość, jak i przyszłość, przysięgając przed sobą, że niezależnie od gorzkich słów i czynów, nie odwróci się od niego. Nigdy. Zamknie oczy, spuszczając go ze wzroku dopiero w chwili śmierci.

Głowa odskoczyła mu na bok, gdy dłoń pracodawcy zostawiła na jego policzku czerwony ślad. Odetchnął gwałtownie, rozszerzając lekko oczy, na które opadło kilka kosmyków jego siwiejących włosów. Mimo, że to nie była nowość, znacznie różniła się od zabaw erotycznych, których się dopuszczali, ale nawet to nie było w stanie ugiąć Desmonda i jego chorobliwej potrzeby służenia.

Odchylił nieco głowę, gdy chłodny metal, który był częścią laski Lovecrafta, spoczął na jego gardle, wzrok kierując ponownie na twarz mężczyzny. Nie odezwał się, wedle życia. Ruszył dopiero, gdy Craven zniknął mu z oczu. Doprowadził się wtedy pospiesznie do porządku, zaczesując kosmyki włosów ponownie do tyłu, wygładził marynarkę, upewnił się, że ktoś zajmie się rozbitym szkłem i zastąpieniem pobitych kieliszków nowymi, po czym zajął się przygotowywaniem kąpieli.

Do sypialni pana domu wszedł po kilku minutach, wnosząc ze sobą czyste ręczniki i nowy płyn do kąpieli, który Craven rozkazał kilka dni temu zamówić. Wszedł do łazienki i zajęła się czynnościami, które wykonywał niemal co wieczór. Ręczniki odłożył na konkretną półkę, ustawił wodę na odpowiednią temperaturę, dodał ilość płynu dokładnie taką, jak zawsze. Zdjął marynarkę, powiesił ja jednym z haczyków, po czym podwinął rękawy białej koszuli, zerkając kątem oka na wannę, która stała na środku pomieszczenia. Drabinka miała być wsparciem, gdyby Lovecraft chciał sam się wykąpać, ale była używana bardzo rzadko, bo to Desmond osobiście pomagał pracodawcy w tej i podobnych czynnościach. Kiedy wszystko było gotowe, wyszedł z łazienki i stanął przy wejściu, z boku, bez słowa.


architekt | właściciel — The Last Goodbye
52 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Envouté par des idées folles, soudain, mes envies s'envolent
Le désir devient ma prison, à en perdre la raison

Delikatny róż szlafroka osłaniał zmęczone ciało gospodarza, gdy obserwował przygotowującego kąpiel majordomusa z wygodnego łóżka, przez otwarte drzwi. Dostęp do prywatnej łazienki Cravena prowadził wyłącznie przez drzwi ściśle połączone z jego sypialnią i nie było nawet krzty możliwości, aby jakikolwiek intruz zakłócił mir podczas kąpieli, głównie w przypadku organizowanych, dłuższych bankietów albo zwyczajnych imprez. Komnata była prawdopodobnie najbardziej intymnym miejscem Pana Domu, dlatego bardzo często zamykał ją na klucz, a zapasową wersję posiadał wyłącznie Desmond. Tam, będąc zupełnie nagim obnażał przed światem słabości nabyte jeszcze za czasów nastoletnich - blizny powypadkowe, które na co dzień zakrywał warstwami drogiego, eleganckiego materiału. Niekiedy powracały dni rozpaczy, wtedy Lovecraft przywdziewał golfy bądź apaszki osłaniające poranioną szyję.

Pomieszczenie już od wejścia krzyczało vintage. Meble o ciemnym kolorze łączyły delikatność malowanego, jodłowego drewna oraz toporny marmur twardych blatów, nadając stylistyce subtelnego dotyku rokoko. Uwagę niezaprzeczalnie przyciągało ogromne lustro wiszące zaraz nad podwójną umywalką, a jego rama zdobiona była pięknymi, metalowymi kwiatami i ornamentami przypominającymi osiemnastowieczne, francuskie ozdoby ogrodowe. Wszystko wydawało się idealnie współgrać w swojej ekscentryczności, razem z sufitem pomalowanym na mozaikowy wzór kościelnych malowideł, jednak ograniczających się wyłącznie do hedonistycznych obrazów przypominających rubensowskie dzieła wielbiące krągłe, kobiece sylwetki oraz lekkich scen wyjętych prosto ze świata Huśtawki Jeana-Honoré Fragonarda.

Po łazience zawsze rozchodził się słodki zapach rozkosznej wanilii z kuszącymi, owocowymi nutami, które różniły się w zależności od dostępności produktów. Ulubionym połączeniem Cravena była wanilia z wiśnią, choć nie gardził innymi wariacjami, ufając gustom podwładnego. Świece zapachowe były nieodłącznym elementem wystroju, nadając klimatu w odpowiednich momentach. Stały po dwóch stronach obszernej umywalki, będąc swoistą ramą konstrukcji reszty produktów widniejących bliżej środka. Ukochane perfumy mężczyzny, kupowane wyłącznie u doświadczonych perfumiarzy, niekiedy sprowadzane na zamówienie wyznaczały symetryczną połowę jednym, średniej wielkości flakonem. Resztę kolekcji chował do szafki, zdając sobie sprawę z osłabiania się zapachu pod wpływem światła.

Widząc, że kąpiel została przygotowana podniósł się z miękkiej narzuty osłaniającej czystą pościel w ciągu dnia i używając tej samej laski jako podpory podszedł do drzwi, stając zaraz przy Bartlettcie. Spoglądał w jego oczy wymownie, tym razem trzymając gorejącą złość na wodzy.

— Wiedz, że jestem zawiedziony twoją postawą — odparł, chcąc przekazać w spokojniejszy sposób to, co czuł jeszcze w jadalni. Rozluźnił zaciśniętą szczękę, rezygnując z dalszego udzielania reprymendy osobie, której wpojonych zasad nie był w stanie zmienić. Próbował dniami, miesiącami i latami, osiągając zaledwie skrawek potrzebnego uczucia oraz relacji, która wydawała się zatrzymać w martwym punkcie.

— Za piętnaście minut chcę widzieć schłodzony kieliszek Dom Pérignon i należyte przeprosiny. Widzieć, nie słyszeć — podkreślił ostatnie słowa, dając mężczyźnie do zrozumienia, że liczyły się czyny, a nie puste słowa rzucane automatycznie po każdej kłótni. Kończąc polecenie przeszedł w głąb komnaty, zatrzaskując za sobą drzwi z teatralnym hukiem. Tym sposobem odmówił pomocy z wejściem do wanny, pozostawiając majordomusowi wyłącznie niedosyt spełnianych obowiązków.

Pierwszym co zrobił, było włączenie muzyki w odtwarzaczu stojącym w bezpiecznej odległości od wody, który prezentował się nienagannie pośród ozdób okrywających jego bazową, sklepową formę. Jego miejsce na jednej z szafek łazienkowych stało się pierwszym przystankiem rytuału kąpielowego, bez którego Craven nie potrafił czerpać przyjemności z obmywania spoconego ciała. Lecąca z głośników Carmen albo utwory klasycznych musicali - jak przykładowo Upiór w Operze - relaksowały mężczyznę w sposób transcendentalny. Tym razem zdecydował się na playlistę sztuki Mozart L'Opera Rock. Lovecraft miał słabość do francuskich akcentów, choć jego przodkowie na samo wspomnienie przewracaliby się w grobach.

Słysząc pierwsze słowa pięknego, emocjonalnego utworu podszedł do wspomnianego, sporej wielkości lustra i powoli zsunął szlafrok z ramion, powoli przesuwając wzrokiem po swoim bladym, dojrzałym ciele. Klatkę piersiową oraz brzuch zdobiły pamiątki po ostrych jak brzytwa zębach i silnej szczęce morderczego zwierzęcia, które dotykał opuszkami palców. Z jednej strony fascynował go ten widok, z drugiej czuł się jak potwór nijak godzien jakiejkolwiek uwagi oraz uwielbienia. Schodząc niżej, docierał na równie zabliźnione udo oraz metalową część - właściwie całą nogę - którą musiał zdjąć jeszcze przed wejściem do wanny. Czasami zastanawiał się czy jego ciało nie było jednym z koronnych argumentów codziennej oziębłości Desmonda. Wewnętrzne obrzydzenie skrywane za maską profesjonalnej obojętności, niekiedy przysłaniane przymusowym okazywaniem namiętności. Wątpił w jego szczere intencje, gdy dochodziło do zbliżeń, jednak nie wypowiadał owych wątpliwości na głos.

Jego oczy zaszkliły się, co natychmiastowo starł opuszkami palców. Ostatni raz spojrzał w lustrzane odbicie, zrezygnowany nie potrafiąc wykrzesać z siebie nawet odrobiny ekscentrycznej radości. Usiadł na niskim, obitym aksamitnym materiałem krześle i zdjął protezę, odstawiając ją na specjalną podstawkę. Spojrzał na przedmiot z obrzydzeniem, które spotęgowane było widokiem kikuta. Rozmasował skórę w miejscu łączenia, a następnie zsunął się na chłodne kafelki i doczłapał przy pomocy rąk do drabinki, po której zszedł używając tej jednej, pozostałej nogi. Zajęło mu to jakieś trzy minuty, bowiem potrzebował przerwy na zaczerpnięcie sił mentalnych, aby w ogóle dokończyć proces bez całkowitego załamania nerwowego. Zazwyczaj pomagał mu Bartlett, a upokorzenie niwelowało ciepło jego muskularnego ciała, jednak samodzielność powodowana urażoną dumą pozbawiała Cravena ulubionej części.



Desmond Bartlett
kamerdyner — posiadłość Lovecrafta
52 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Sometimes before it gets better the darkness gets bigger. The person that you'd take a bullet for is behind the trigger.
trigger warning
post może zawierać samookaleczenie

Stał dłuższą chwilę, czekając na reakcje i analizując jeszcze raz wszystko, co się dzisiaj stało, a potem poprzednie zdarzenia, które ściśle łączyły się z dzisiejszymi. Zaczerwieniony policzek dalej piekł go, jakby było to co najmniej oparzenie, nie zwykłe uderzenie. Ciążyło mu to, przytłaczało go, było symbolem jego porażki w relacji z Cravenem, którą zaniedbywał przez swoje chore dążenia do perfekcji zawodowej, bycia perfekcyjnym w oczach nieżyjącego ojca. Coś mu umykało. Coś ważnego. A on mimo, że to widział, to nie potrafił wyciągnąć dłoni, aby złapać to w żelazny uścisk i nigdy już nie wypuścić. Chciał, powinien był, a mimo to nie mógł. Jakby powstrzymywała go jakaś niewidzialna siła, chociaż podświadomie zdawał sobie sprawę, że to on sam wytyczył sobie te granice i z powodzeniem mógłby się z nich zwolnić, skoro wszyscy, którym na nich zależało już dawno nie żyli. Craven za to żył i całym sobą pokazywał mu co o tym wszystkim myślał. Ile jeszcze czasu będzie mu zależało? W końcu się podda, a Desmond zostanie wtedy całkiem sam ze swoim mrokiem, którego nikt już nie będzie chciał rozświetlić.

Dzisiaj dotarło to do niego z podwójna mocą, gdy patrzył na jasno różowy szlafroka Lovecrafta i gdy zajrzał w jego oczy, dalej gniewne spojrzenie, chociaż nieco bardziej przejrzyste, jakby burzowe chmury zdecydowały się na odwrót. Zawsze uważał te piwne oczy za niezwykle mądre i kiedy pozwalał sobie na zagłębianie się w ich spojrzenie, czuł spokój. Nie robił tego często, bo trochę obawiał się tego uczucia, jakby uważał że na nie nie zasłużył. Nie sądził też, że powinien się tak zapędzać. Zawsze powtarzano mu gdzie jest jego miejsce i że tam pozostanie do końca życia, a on szczerze w to wierzył. Jeszcze do niego nie dotarło, że ktoś taki jak Craven Lovecraft mógłby chcieć od niego czegoś więcej. Nie śmiałby tak pomyśleć.

Gdy pracodawca go mijał, w powietrzu roznosił się zapach świeczek, które dopiero co zapalił czarną, ozdobną zapalniczką, która teraz spoczywała na półce nad ręcznikami. Ten konkretny zapach gościł jedynie w łazience i sypialni Cravena, więc był charakterystyczny, niepowtarzalny i przywodził różne wspomnienia, zarówno takie jak te, kiedy wstyd, poczucie winy i żal tłoczyły się w jego ciele, jak i te przyjemniejsze, kiedy ich nagie ciała współgrały ze sobą, a przestrzeń wypełniały ich ciężkie oddechy.

Skinął głową, a przez jego twarz przetoczy się cień wstydu. Wiedział co musiał zrobić i robił to już wcześniej, chociaż do tej pory w tajemnicy, pytania o blizny na plecach zbywając ciężkim milczeniem. Przygotowanie szampana zabrało mu pięć minut, więc zostało całe dziesięć na okazanie skruchy. Wystarczy mu kolejne pięć i będzie mógł wrócić z tacą na czas.

Jego niewielka sypialnia wyglądała bardziej jak nieużywany pokój gościnny. Idealnie zaścielone łóżko, biała świeża pościel, pusty stolik w rogu, proste, drewniane krzesło i szafa, w której znajdowała się czysta bielizna, skarpety, poukładane w kostkę podkoszulki i powieszone, wyprasowane koszule, garnitury oraz spodnie do kompletu. Większość jego osobistych rzeczy znajdowała się w domu na skraju posesji, którego nie odwiedzał jednak zbyt często, jedynie przy okazji pielęgnacji ogrodu lub kiedy zaglądał do pracowni. Utrzymywał tam porządek, co jakiś czas przecierając z kurzu wiszące na ścianie i poukładane na kredensach zdjęcia rodzinne. Od lat tam jednak nie spał, na noc wracając do posiadłości Lovecrafta.

Powietrze przeciął strzał z bicza, którego końcówka uderzyła w plecy Desmonda odziane, w białą koszulę. Zdjął jedynie marynarkę, którą odwiesił do szafy, wiedząc że nie ma tyle czasu, by zdjąć, a potem założyć i zapiąć koszulę. Miał ich na pęczki, jedną może poświęcić. Drugie uderzenie, trzecie, kolejne. Klęczał na podłodze i kulił się, wykrzywiając twarz w grymasie, kiedy zadawał sobie kolejne i kolejne ciosy, a materiał koszuli rozrywał się i przesiąkał krwią.

Odetchnął głęboko, kiedy skończył, po czym odrzucił bicz i otarł drżącą dłonią słone łzy z zaróżowionych policzków. Wszystko mu pokaże, wedle życzenia. Wstał, przeczesał włosy i ruszył po tacę z szampanem, po czym wrócił do łazienki Cravena i gdy upewnił się, że Pan domu poradził sobie z wejściem do wanny bez niespodzianek, podał mu powoli kieliszek, wypełniony złotem z bąbelkami, po czym wycofał się na kilka kroków i opadł na ziemię, kładąc dłonie i policzek na chłodnych kafelkach.

Przepraszam, Craven. Jesteś dla mnie za dobry 一 załkał, niczym małe dziecko proszące matkę o wybaczenie, bojąc się że gniew rodzicielka równy jest śmierci. 一 Chciałbym spełnić każde twoje pragnienie. Boję się, że nie potrafię 一 dodał drżącym głosem, otwierając zaciśnięte do tej pory powieki i wbijając zmęczone spojrzenie w przeciwległą ścianę, na której odbijały się cienie migających płomieni świec.

Obaj wiemy, że nie jestem tego wart. Nie jestem ciebie wart 一 szepnął, czując jak nieprzyjemny, zimny dreszcz przebiega po jego kręgosłupie, drażniąc świeże rany na plecach. Nigdy nie widział problemu w Cravenie, ani w jego charakterze, ani w ciele. Dla niego był ideałem i czasami, kiedy go dotykał, zdawało mu się, że to tylko sen. Miał do wyboru tylu różnych ludzi, pięknych, wpływowych, elokwentnych i chętnych, więc czemu wybierał swojego pracownika, sługę, który nie dorastał mu nawet do pięt? Utwór Mozarta z francuskiego musicalu, przy akompaniamencie którego mówił, wnikał do jego umysłu, pobudzając kolejne piękne wspomnienia, które mimo wszystko podszyte były smutkiem, wynikającym z jego niskiego poczucia wartości.


architekt | właściciel — The Last Goodbye
52 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Envouté par des idées folles, soudain, mes envies s'envolent
Le désir devient ma prison, à en perdre la raison

Craven był osobą egocentryczną, o kruchej dumie i głęboko zakorzenionej, bezwzględnej mściwości. Czerpał przyjemność z poleceń zdawanych majordomusowi, półsłówkami sugerujących wartość każdych przeprosin. Tego dnia kipiał rozszalałym, ciężkim do zatrzymania gniewem rozsadzającym jego trzewia. Zignorowany, urażony, poniżony przy paru zaufanych osobach potrzebował zmyć ten brud słodyczą kąpielowych balsamów oraz...właśnie, karą wybraną dla Bartletta.

Pławił się w jego zatracającej potrzebie bezwzględnej służby. Jego uśmiech poszerzał się, gdy na ciele mężczyzny zauważał coraz to nowsze rany. Uwielbiał ciche syknięcia, gdy skórę przypalały wrzące końcówki papierosów czy jęki, gdy smagnięcia biczem nadawały plecom eleganckich pręg zdobionych sączącą się posoką. Gdy Desmond wrócił, obserwował jego sylwetkę z niemałą ciekawością. Wbijał pożądliwy wzrok w klatkę piersiową, jakoby zaraz za warstwą człowieczeństwa znajdowała się prawdziwa zdobycz - skruszona dusza.

— Tylko głupiec nie boi się przegranej — odpowiedział, patrząc jak wrak człowieka w postaci obowiązkowego kamerdynera lamentuje, leżąc na mokrej i chłodnej podłodze łazienkowej. Był daleko, zbyt daleko. Nie pozwalał Lovecraftowi na zapoznanie się z dzisiejszą ideą przeprosin. Zniszczony, nie dopuszczał do siebie chciwych łap demona łasego na bezkresne uwielbienie. Craven oblizał usta, powoli podpływając bliżej krańca wanny. Jego oddech delikatnie przyspieszył, a budująca się ekscytacja gotowała osocze w żyłach.

Posłuszny pies, cholernie niedoceniający własnej wartości. Lokaj niewiele widział poza smutkiem, który pochłaniał go dzień za dniem po tragicznej śmierci rodziny. Arystokrata widział wszystko, ulatujące zaangażowanie, zanikającą chęć do życia, przemianę w chłodny posąg pozbawiony emocji tak ważnych dla nich obu. Choć milczał, cierpiał widząc cień człowieka, którego darzył chorobliwie intensywnym, gorejącym uczuciem. Nawet teraz, otrzymując upragnione przeprosiny nie czuł dawnego impulsu. Próbował przyzwyczajać się do nowego Desmonda, jednak sam proces okazał się bardzo ciężki, mozolny, właściwie niemożliwy do zrealizowania. Gdzie majordomus, który o poranku witał go czułym uśmiechem, z zaangażowaniem odstawiając filiżankę herbaty na stolik nocny? Gdzie kochanek, którego silne dłonie nocami oplatały szarlatańskie ciało niczym klatka chroniąca kanarka przed drapieżnikami? Był wydmuszką. Duchem. Straceńcem, na którego czekał zniesmaczony Charon.

— Chodź, chcę zobaczyć twoją pokutę z bliska — wyciągnął dłoń w stronę mężczyzny, drugą ręką podpierając się o krawędź wanny. Pragnął bliskości, dotyku, subtelnego przesuwania opuszkami palców po zaognionych, świeżych ranach z satysfakcją wywołującą dreszcze na wilgotnym karku. Wiedział, że częściowo był odpowiedzialny za ból Desmonda, był prowodyrem jego chorych pomysłów wywlekanych na światło dzienne, źródłem pogłębiającego się masochizmu skrzętnie pielęgnowanego przy każdej, choćby niewinnej kłótni.

I to radowało go najbardziej. Fakt, że to On był centrum.


Desmond Bartlett
kamerdyner — posiadłość Lovecrafta
52 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Sometimes before it gets better the darkness gets bigger. The person that you'd take a bullet for is behind the trigger.

Prawdopodobnie Craven dostrzegał zmiany w zachowaniu Desmonda dużo lepiej od niego samego. Dzień za dniem wycofywał się w cień i nawet nie zauważał zmniejszającego się dystansu do granicy, za którą kryła się ciemność. Jego osobisty mrok, do którego przyzwyczaiły mu się oczy, od dawna przesłonięte gęstą mgłą. Przez tę zasłonę dostrzegał niewiele, ale Craven był osobą, którą nadal widział wyraźnie. To prawda, że był centrum jego wszechświata, był kimś ważnym, kimś dla kogo chciał żyć. Pewnie przyznałby się do tego, gdyby tylko takie było życzenie pracodawcy, przyjaciela, kochanka. Jego żona była dobrą kobietą, oddaną, posłuszną i żywił do niej uczucie istotne, ale z całym dla niej szacunkiem, nie dorównywała nigdy Lovecraftowi. Być może zdawała sobie z tego sprawę i prawdopodobnie po prostu się z tym pogodziła, bo nigdy, ani razu, o tym nie wspomniała. Nie robiła wyrzutów, nie rozpaczała, nie kłóciła się z nim, znając swoje miejsce, tak jak i on znał swoje.

Potrzebował bólu fizycznego, aby zagłuszać ten, który skrywał w środku. Ból przynosił mu ulgę, był namacalny, był kontrolowany. Cierpienie jego ciała skrywało w sobie mieszankę również ekscytacji i rządzy, zarówno jego własne, jak i Cravena. Niekiedy o to błagał, poniżenie traktując jak najlepszy afrodyzjak. Czuł się wtedy potrzebny, nawet w pewien sposób zaopiekowany. Dlatego poczuł ulgę, gdy mężczyzna go do siebie zaprosił, bo znowu go chciał, bo go potrzebował. Potrzebował jego bólu i Desmond chciał mu go dać, to był jego podarunek, prezent, oddawał mu wszystko, co posiadał.

Wbił spojrzenie w jego dłoń, wilgotną od ciepłej wody. Podniósł się, dźwigając na kolana, po czym wyprostował tułów i rozpiął guziki poszarpanej na plecach koszuli. Zdjął ją i odrzucił zniszczony, przesiąknięty jego własną krwią materiał na bok, a odzienie opadło z cichym szelestem na chłodne kafelki.

Kiedy zbliżał się na czworaka do wanny, kładąc dłonie ostrożnie, miękko, na podłodze, wbijając w twardą ziemię zmęczone kolana, myślał tylko o tym, aby dotknąć umoszczonego w wannie Lovecrafta. Zapragnął poczuć zapach jego skóry, jego dotyk na swoim ciele, zobaczyć go całego, nagiego, z jego wszystkimi zaletami i mankamentami. Kochał każdy skrawek jego ciała, zarówno ten najpiękniejszy, jak i ten szkaradny. Dla niego całość była idealna, jak najpiękniejsze dzieło sztuki, idealne w swej niedoskonałości.

Ucałował wierzch jego wyciągniętej dłoni spierzchniętymi wargami, muskając ją z czułością, aby następnie odwrócić się i ponownie wyprostować, dalej jednak klęcząc, aby Craven mógł objąć wzrokiem poharatane, lśniące od krwi rany, aby mógł je dotknąć i napawać się tym widokiem tyle czasu, ile potrzebował.

Oto ona, najdroższy 一 wyszeptał, przekręcając głowę, aby ukazać mu swój profil i móc spojrzeć na niego kątem oka. Usta lekko mu drżały, a błyszczące spojrzenie pełne było pasji, niemalże wzruszenia. Czuł ciepło, ogarniające jego ciało, falę gorąca, wypełniającą jego podbrzusze i splot słoneczny.

Dziękuję 一 dodał, bo to wszystko było zasługą właśnie Lovecrafta i był mu za to wdzięczny. Ponownie zdołał nakierować go na odpowiedni tor, pokazać mu wyjście z sytuacji, dać możliwość wykazania się, odpokutowania za swoje niegodne zachowanie, za swoje grzechy i niesubordynację. Za to, że rozzłościł swojego Pana, że sprawił mu przykrość, bo nie potrafił się dostosować, nie umiał spełnić jego oczekiwań i być dla niego ponad wpojone mu zasady dobrego zachowania w towarzystwie. Nie był człowiekiem, który chętnie przekracza pewne granice, który łamie zasady towarzyszące mu przez całe życie. Jednak z drugiej strony chciał być odpowiedni dla Cravena, chciał być taki, jaki ten oczekiwał że będzie. Ciągle go zawodził, chociaż przecież chciał dobrze. Chciał dla niego najlepiej.

Drgnął, napinając mięśnie, opierając dłonie za sobą na brzegach wanny, kiedy tylko poczuł pierwszy dotyk. Odetchnął nierówno i opuścił głowę, uwydatniając zaczerwieniony kark, a siwiejące kosmyki włosów opadły mu na twarz, częściowo ją przesłaniając.


architekt | właściciel — The Last Goodbye
52 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Envouté par des idées folles, soudain, mes envies s'envolent
Le désir devient ma prison, à en perdre la raison
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.



Desmond Bartlett
kamerdyner — posiadłość Lovecrafta
52 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Sometimes before it gets better the darkness gets bigger. The person that you'd take a bullet for is behind the trigger.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


architekt | właściciel — The Last Goodbye
52 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Envouté par des idées folles, soudain, mes envies s'envolent
Le désir devient ma prison, à en perdre la raison
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.
ODPOWIEDZ